Czy pandemii uda się dokonać tego, co już od lat światowe lewactwo usiłuje osiągnąć?
Podzielić ludność świata na dwie kasty. Lepszych i gorszych.
Tylko, że wobec zupełnie innych kryteriów, niż neomarksiści sobie wymyślili.
Całkiem niedawno miałem wymianę zdań z dobrym kolegą blogerem z drugiego końca kraju, gdzie dzięki współczesnej technice, przegadaliśmy godziny przez telefon. A pamiętają Państwo taką usługę – rozmowa międzymiastowa? Nie było to ani łatwe, ani tanie.
Kolega ma taką pracę, że musi dużo podróżować po Europie, więc często przekracza różne granice. Do końca 2019 roku, to nawet tego się nie zauważało dzięki traktatowi z Schengen. Z pandemią to się powoli kończy.
Kolega kategorycznie stwierdził, a ja mu wierzę, bo to twardy charakter, że on się nigdy, przenigdy nie zaszczepi na COVID19. Nie, bo nie i koniec.
Wtedy ja mu, na podstawie swojej oceny działań przeróżnych władz powiedziałem:
Słuchaj, przecież ty ciągle podróżujesz po świecie. Nie obawiasz się, że mogą ciebie nie wpuścić do jakiegoś kraju?
Wykrakałem?
Coraz głośniejsza i to z różnych stron, jest, na razie przynajmniej w Unii Europejskiej, dyskusja nad koniecznością wprowadzenia tak zwanych paszportów szczepionkowych. To nie są jakieś dziennikarskie kaczki, tylko całkiem już poważna sprawa.
"Wszyscy zgodzili się, że potrzebujemy cyfrowego certyfikatu (szczepień - red.)" – mówiła w czwartek kanclerz Angela Merkel. Szefowa KE Ursula von der Leyen ocenia, że wdrożenie systemu zajmie około trzech miesięcy. [1]
Te paszporty to nie "ciężka" operacja zorganizowania dostaw szczepionek do Unii, co jak widzimy, okazało się kompletną klapą. To tylko umiłowana przez wszystkich biurokratów, a brukselskich w szczególności, operacja tworzenia kolejnych dokumentów, restrykcji, ograniczeń, itp. Więc podołają.
Podróże, które nie są niezbędne, mogą nadal podlegać w UE restrykcjom – przyznał w czwartek szef Rady Europejskiej Charles Michel
Koncepcja jest taka, by zwolnione z nich były osoby zaszczepione z "paszportem" potwierdzającym szczepienie [1]
W roku 1980 wybuchła Solidarność, przekraczając w szczycie 10 milionów świadomych Polaków, demonstrując całemu światu, że ludzie mogą i chcą się jednoczyć wokół mądrych i jednościowych idei gwarantujących wszystkim jednakową, bezprzymiotnikową wolność.
Ci, co dobrze pamiętają tamten rok, potwierdzą, że był to ekscytujący powiew, jakby powietrze ktoś zaprawił opium. Niepowtarzalne przeżycie.
Lecz potem już niestety, zaczęło się dzielenie. Świadomie i sztucznie kreowano podziały. Jak homo i hetero. Jak wege i mięsożercy. Jak miłośnicy i przeciwnicy kornika drukarza.
Każdy pretekst był dobry, aby rzymskie divide et impera, ta najbardziej cyniczna dewiza reguł sprawowania władzy, miała się jak najlepiej.
My, w tym pięknym zakątku Europy, te wykreowane podziały przeżywaliśmy najokrutniej. Zamknięto nas za żelazną kurtyną. Siedź w domu chłopie. Po co ci wędrówki po świecie?
Padł mur berliński – symbol żelaznej kultury. Jednak jeszcze kilkanaście lat trzeba było poczekać, żeby w ramach dopuszczenia nas do Traktatu z Schengen, pozwolić nam na swobodę poruszania się po całym kontynencie, tak, jak wszyscy. A USA dopiero rok temu uznało, że jesteśmy godni łaski normalnego wizytowania Stanów.
Lecz lewactwo, co zawładnęło niemalże całą Europą (i połową świata), ciągle marzyło, by dokonać radykalnego podziału. Na lepszych i na gorszych. Kombinowano Europę dwóch prędkości. Euroland i złotówkowe peryferie. Itd.
I oto zaraza daje Brukseli i Berlinowi (wg. teorii Übermenscha) pretekst, by powrócić do systemu granicznych kontroli, obserwacji ruchu obywateli różnych krajów – i najważniejsze – do decydowania, kto ma prawo być w ruchu swobodnym, a kto tego prawa nie ma.
Zaszczepieni i antyszczepionkowcy to początek. Doktryna rozdawania przywilejów karnym i posłusznym właśnie ruszyła.
Jako konformista pełen sprzeczności, bo zazwyczaj nie karny i nie posłuszny, jednak się zaszczepię. Czyli stoję wobec poważnego dylematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz