środa, 29 czerwca 2016

Zagrywki szachowe przy grze w bambuko.


https://encrypted-tbn3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcR0MkwuZss1h8WQUi9uZiO2CByRIHi9GC5XH6Zl73pW357VwHGf


No to się trochę popodniecaliśmy rano. Chociaż w stosunku do Niemców słowo podniecenie jest chyba nieadekwatne, bo jakoś nie widzę kandydatów, którzy by się na Niemców podniecali.
Wqu#wiali - tak. Osłupiali – tak. Lecz nie podniecali.



Pierwsze zagrożenie – bicie królowej, wykonało trio na monocyklach – Juncker, Tusk, Schultz. Już w lutym, w pertraktacjach z W. Brytanią dali Cameronowi warunki wprost zaporowe. Tęgie mózgi widocznie szkolone przez ruskich mistrzów szachowych, były już pewne, że zapędziły Anglię w kozi róg i ta niestety spuści ogon, przewróci się łapami do góry i poprosi o podrapanie brzucha.
Cyrkowa sztuczka nie całkiem się udała.
Cameron ze swojej strony nadal trzymał figury na strategicznych osiach i coraz mocniej szachował Brexitem.

Zewnętrzni obserwatorzy i kibice, popierający tych albo tamtych podejrzewali, że rozgrywka zakończy się patem.

Ale nie; przyszedł wreszcie oczekiwany czerwcowy czwartek i o zgrozo – obywatele Wielkiej Brytanii zdecydowali w referendum o opuszczeniu Unii Europejskiej.
Czyli szach.
Wspomniane trio cyrkowców zasępiło się na taki ruch, poprosiło o momęcik (nie poprawiać) i w sześcioosobowym gronie najbliższych kumpli – same tęgie mózgi europejskie, wykonało swoje posunięcie: - na szacha dali super – szacha!

Konkretnie zdecydowali przekształcić UE w superpaństwo, gdzie stalinowski zamordyzm byłby w porównaniu delikatną pieszczotą.
Współny prezydent, premier i ministrowie (a wiemy, że Sikorski cały czas lojalnie czeka). Wspólna waluta – i to od zaraz, po kursie dnia. Wspólne prawo i wspólna konstytucja (domyślacie się, kto ostrzy sobie zęby na prezesa ETK – Europejskiego Trybunału Konstytucyjnego). Wspólny Kodeks Karny i pozostałe kodeksy, w tym drogowy, gdzie Angole wybitnie nie pasowali. Oczywiście, podatki też wspólne. A na dodatek europejska armia, która będzie miała czujne oko na NATO.

A komu się nie podoba – to won za Ural!

Hasło reklamowe – Chcesz doczekać do niedzieli? To się przytul do Makreli!

I teraz przez dwa, trzy miesiące obie strony sobie pohasają, by zbić jak najwięcej pionów, a nawet figur.
Stop z imigrantami na Wyspę, nowy własny socjal; i co tam jeszcze potrzebne. To UK.
Przymusowe rozmieszczenie imigrantów, którz sie Niemcom nie przydadzą. Przymuszanie do przyjmowania euro i jeden europejski bank centralny. Nadrzędność prawa unijnego nad prawami poszczególnych państw. I tak dalej, co jeszcze fantazja eurokratów zdoła wymyślić.
To strona, która w tej chwili atakuje.

Podrzędne figury, jak Hiszpania, Polska i cała reszta mają stać, patrzeć i trząść portkami.

Rany Boskie! Gdy sobie pomyślę, że w takim momencie nadal w Polsce u władzy byliby Komorowski, Kopacz, Kosiniak i Sikorski, to zimny pot mnie oblewa. Już teraz, no... może o dwudziestej, bylibyśmy w czarnej dziurze.
A ilu takich, jak Estonia, Litwa, Słowacja, czy Grecja mogą się autentycznie złamać...


A teraz słuchajcie – będzie najlepsze.
Tak gdzieś około września, może października, pstryk – Wielka Brytania, po intensywnych wewnętrznych walkach i naradach, stwierdzi, że referendum to referendum, winowajca Cameron już publicznie nie istnieje i dla dobra wszystkich, anuluje Brexit i nadal pozostaje w Unii.

A co obie strony do tego czasu zdobędą, to ich czysty zysk.
A 500 milionów idiotów, konkretnie, normalnych obywateli zrobionych w idiotów przez, jak zwykle, politycznych cwaniaków, oprócz zszarganych nerwów i strun głosowych, gówno z tego wszystkiego będzie miało.
Ewentualnie – raczej gorzej, niż lepiej.
Bo tak jest zawsze po wojnach i wojenkach. Tłuste bysie są jeszcze bardziej najedzone, a szaraki cierpią.

To oczywiście jest mój prywatny, jeden z kilkudziesięciu możliwych scenariuszy, ale wydaje mi się, że wielce prawdopodobny. Dlaczego? Bo nie ma tu nikogo z prawdziwymi jajami. Nie ma Churchilla, Margaret Thatcher, Charles'a de Gaulle'a, czy Adenaurea. To wszystko co jest dzisiaj, to mięczaki. Owoce morza, jak ślimaki.

A! Przepraszam!
Jest jeden, może dwóch panów, których cojones są bezdyskusyjne.
To Jarosław Kaczyński i Victor Orban.
Problem jest tylko taki, że przypominając podstawowe prawa fizyki, czy mają oni dosyć energii potencjalnej, by móc zamieszać w tej europejskiej grze w bambuko. Energii tu i teraz, kiedy Polska nie jest jeszcze dostatecznie silna.
Jednakże sztywne stanie Kaczyńskiego przy Cameronie daje dużo do myślenia. On wie swoje i może ma pełną rację.
W takiej konfiguracji możemy coś zyskać, a w przyszłości odgrywać już większą rolę.

Poczekamy, zobaczymy, jak mówią cierpliwi Chińczycy, nasi odlegli przyjaciele.
Jaki będzie następny ruch? Nie wiem. A poza tym nieważne.

Liczy się przede wszystkim, że w czwartem musimy złoić skórę Portugalczykom.
Choćby za Biedronkę im się należy...


.

czwartek, 23 czerwca 2016

Anglikom wystarczy odwagi?




Czy Anglikom wystarczy odwagi dowiemy się już pojutrze po północy.
Tak, jestem za Brexitem. Mimo, że moi przywódcy – prezydent Duda, premier Szydło, czy minister Waszczykowski publicznie głoszą, że to byłoby wielkie nieszczęście. Tylko, że tym razem, ja w ich szczerość niezupełnie wierzę. Mówią tak, bo w europejskim świecie polityki tak wypada mówić. A co myślą prywatnie zachowują dla siebie.

Najpierw nieśmiało, ale odważnie sprzeciwił się Viktor Orban. Potem, pół roku temu do władzy w RP doszedł PIS i również zaczął Unii Europejskiej stawać okoniem.
Wielka Brytania już od dawna miała dosyć unijnych popaprańców i darmozjadów i w końcu zdecydowała się rzucić swoją obecność w europejskim molochu na rezultat ogólnokrajowego referendum.
W ten sposób, jako pierwsze państwo, realizuje początek końca, sprzeciw wobec poronionego pomysłu, jakim w obecnym kształcie jest Unia.

To nie tylko Węgry, Polska i Wielka Brytania mają dosyć biurokratów z Brukseli. Są jeszce Włochy, Hiszpania, rozwalona Grecja, Dania, Finlandia, czy nawet Szwecja.
Gdy w jesiennych wyborach we Francji wygra prawica, to już wszystko może posypać się, jak domek z kart.

Brytyjskie referendum jest pierwszą oficjalną próbą przeciwstawienia się ponuremu projektowi, który w sposób niewypowiedziany, a tym bardziej niedemokratyczny usiłuje się realizować – Europejskie Bizancjum, część Nowego Porządku Świata.
W tym zamyśle Niewidzialni Władcy Ziemi zdecydowali, że pod światłym przewodem Niemiec i Francji i gorącym wsparciem państw Beneluksu, zlikwiduje się Europę suwerennych narodów i stworzy molocha, który po kolei będzie pożerał państwo po państwie, sycąc światową finansjerę, brukselską biurokrację i rodzimych banksterów.

Wielka Brytania jako pierwsza, widząc, co się dzieje, widząc, jak unijni urzędnicy, nominaci, ludzie bez społecznego mandatu, coraz wyżej i szerzej budujący swoją potęgę i zawłaszczający coraz większe obszary niepodległych państw, zdecydowała się powiedzieć temu stop. Powiedzieć otwarcie, że to zła, fałszywa i zdradliwa droga, odbierająca państwom Europy to, co dobre i stawiając je w roli niesamodzielnych, poddanych republik.

Oczywiście, nie wszystko, co daje Unia Europejska jest złe. Swoboda poruszania się i zniesienie granic, to duży przywilej dla Europejczyków. Tak samo strefa wolnego handlu i unia celna. Także nieco ciągle kulejąca mozliwość pracy na całym terytorium Unii.
Lecz dając ludności te "luksusy" jednocześnie Bruksela powoli, lecz z bezwzględnością tsunami, realizuje coraz mocniejsze zawłaszczanie suwerenności poszczególnych państw: podstawy ustrojowe, prawodawstwo, struktury terytorialne, a nawet podstawowe aspekty codziennego życia obywateli.
To mi dosłownie przypomina komunistyczną unifikację w wersji Mao Zedonga, co mnie wcale nie dziwi, bo gros unijnych biurokratów to lewacy, śpiący do tej pory z czerwoną książeczką Mao pod poduszką.

Na pytanie, czy celem nadrzędnym władz UE jest dobrobyt obywateli Europy muszę stanowczo odpowiedzieć – nie.
Jak to w Bizancjum, celem pierwszoplanowym jest dobrobyt władców; całej tej wielkiej rzeszy, będących poza prawem stosowanym dla zwykłych ludzi, urzędników, komisarzy, euro-parlamentarzystów i prawników.
Oraz, a może przede wszystkim, dobrobyt wielkich międzynarodowych korporacji, banków i instytucji finansowych, bo to oni dają kasę, na taki właśnie rozwój.

To nie całe dwa lata, jak praktycznie zniszczono Grecję. I nie dajmy sobie wmówić, że to Grecy sami, poprzez swoją rozrzutność i lekkomyślność doprowadzili do zapaści. Jakoś potrafili rozsądnie gospodarować przed wejściem do strefy euro. Przekonany jestem, że świadomie i z premedytacją wepchnięto ich w pułapkę zadłużenia, właśnie po to by ograniczyć ich suwerenność.
A w kolejce do identycznego losu czekały już Hiszpania, Portugalia, a nawet Włochy.
A w Polsce? Pamiętamy dobrze, jak posłuszny i lojalny służalec Berlina, premier Tusk, walczył ze wszystkich sił, by Polska wprowadziła Euro. Miało to nastąpić już w 2011 roku. Na szczęście siły rozsądku nie dopuściły do tego.
Waluta euro to takie dodatkowe, aksamitne kajdany uzależniające państwa od Brukseli, a konkretniej, od Berlina i Paryża.

Przeciwnicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii rozpętali ogromną propagandę strachu – to będzie UK wiele kosztować, gospodarka się załamie, chaos i regres będzie trwał długie lata. Czyżby?
Są przecież w Europie podobne państwa – Szwajcaria i Norwegia, które do Unii nie należą i nie mają ochoty należeć, i które świetnie się rozwijają i w których dobrobyt obywateli jest stukrotnie wyższy, niż średnia unijna.
Wielka Brytania już po roku od wyjścia z Unii może osiągnąć wyższy poziom od tego, jak była członkiem UE.

Unia Europejska nie musi się rozpaść, jak to zapowiadają niektórzy, z powodu efektu domina, który wywoła brytyjska secesja. Może przeżyć, ale dużo będzie zależało od woli europejskich stolic. I na pewno, nie będzie to już ta sama Unia.

Popatrzmy na minione pół roku władzy PISu w Polsce. Ugrupowania i partie, które przegrały, nie chcą przyjąc tego do wiadomości, nie chcą ustąpić i brutalnie walczą, by przywrócić poprzedni układ.
Tak samo będzie, gdy Europa suwerennych państw będzie chciała zmienić Brukselę. Łatwo nie będzie. Okopani w gabinetach za biurkami komisarze będą walczyć do upadłego. Do ostatniego długopisu i laptopa.

I na koniec. Czy Wielka Brytania wyjdzie z Unii, czy nie wyjdzie, już dla Brukseli nie ma takiego znaczenia. Proces już został rozpoczęty i nie da się go zatrzymać. Unia musi się zmienić. Traktaty trzeba renegocjować.Formalnie trzeba ustanowić regułę samoograniczania się Unii, tak, by urzędnicy nie mogli zdobywać i opanowywać nowych obszarów.
I Unia musi zostać zmuszona do realizacji celu głównego – dobrobyt obywateli.

Osobiście w tym względzie jestem pesymistą. Unia w obecnym kształcie rozpadnie się w ciągu paru lat.
Może pozostanie, jak kiedyś, na początku ścisłe jądro – Niemcy, Francja i Benelux (może nawet bez Francji), które kadłubowo będzie przypominać to, co jest teraz.
A reszta Europy ma całą masę traktatów, które pozowlą na swobodne podróżowanie, zatrudnienie i obrót towarów i które nie wymagają monstrualnej i szkodliwej, brukselskiej czapy.

Tak więc za dwa dni zobaczymy, jaki sygnał napłynie z Wielkiej Brytanii.


.

czwartek, 9 czerwca 2016

Soros postawił kropkę nad i


Już od dawna wiedzieliśmy to i owo. Raczej z naciskiem na owo.

Ktoś usilnie nie pozwala Polsce na pełną samodzielność. Nie pozwala i nie pozwalał. Tak, jakby w ludzkim, nie boskim schemacie świata Rzeczpospolita, po rozkwicie i potędze w XVI i XVII wieku, miała upaść i stracić swą pełną suwerenność na zawsze. Odtąd miała grać w drugiej lidze państw podporządkowanych, państw zależnych; miała być protektoratem, państwem tylko de nomine, kadłubowym, gdzie decyzje o jej losie zawierane są poza nią i nikt nie zamierza pytać Polaków o ich zdanie.


Na krótki okres udało się wyrwać z tego kręgu zależności i niesamodzielności po I Wojnie Światowej. Obserwowaliśmy wówczas niebywały rozkwit i postęp kraju, mimo, że nie było w zewnętrznych stosunkach wcale łatwo, a nowo powstały komunizm w Rosji wydał nam wojnę, najechał na Polskę i ponownie chciał ją całkowicie podporządkować. Tylko bitność wojska, wspaniali dowódcy i morale młodziutkiego, odrodzonego narodu, nie dopuściły do zwycięstwa dzikich wschodnich hord. Wojnę 1920 roku wygraliśmy, a słaba, wyniszczona wojną Europa, chyba do dzisiaj nie zdaje sobie sprawy, że ówczesne zwycięstwo nad bolszewikami, zatrzymało ich marsz, co mieli w planie, aż po Atlantyk. Gdyby zwyciężyli, młoda Polska nie dałaby rady, to jak by Europa wyglądała dzisiaj? Zapewne przeżywałaby wszystko to, co widzieliśmy w historii upadłego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, z tamtejszą biedą, terrorem, masakrami i głodem.
Następnie pozwolono ponownie Niemcom urosnąć w siłę i dopuścić do władzy szaleńca – Adolfa Hitlera.
I po dwudziestu latach względnego spokoju i mozolnego budowania polskiej suwerenności, mieliśmy następną wojnę, gdzie kraj nasz znalazł się pierwszy na celowniku i przegrał z militarną potęgą Niemiec.
Od tego momentu możemy liczyć ponowną, długotrwałą utratę suwerenności państwa.
Wprawdzie w końcu Hitler i nazistowskie Niemcy przegrały, a my znaleźliśmy się pośród zwycięzców. Tylko co z tego? To była kpina i mocarstwa tego świata wcale nie zamierzały dawać Polsce i paru innym krajom suwerenności i możliwości decydowania o swoim losie.
W Jałcie, pomimo wysiłku wojennego, jaki, mimo okupacji niemieckiej, Polska wniosła w wojnie z nazistami, będąc cennym aliantem zwycięskich mocarstw, prezydent USA, Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, gładko i bez chwili refleksji i zawstydzenia, sprzedali kraj nasz Rosji i tyranowi dorównywającemu Hitlerowi – Józefowi Stalinowi.
I, o ironio, ta haniebna transakcja, kupczenie kształtem i przyszłością Europy na długie lata odbywała się w polskim pałacu Potockich, w Liwadii, blisko Jałty na Krymie.
Byliśmy zwycięzcą II Wojny Światowej. Lecz w oczach wspomnianej wielkiej trójki – USA, Wielkiej Brytanii i ZSRS, zwycięzcą ósmej kategorii.
Dokładnie 70 lat temu, 8 czerwca 1946, odbyła się parada zwycięstwa w Londynie. W kilkunastokilometrowej kolumnie maszerowali ci, co pokonali nazistowskie Niemcy i ich sprzymierzeńców. Szli więc: Kanadyjczycy, Australijczycy, Nowozelandczycy, Czesi, Norwegowie, Francuzi, Irańczycy, Meksykanie. Byli Hindusi w turbanach, Grecy w białych spódniczkach, Szkoci w kiltach, a nawet oddziały z Etiopii, Seszeli i Fidżi. Nie było jednak Polaków, którzy walcząc w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie stanowili jedną z najliczniejszych walczących nacji po stronie sił alianckich.
Bo już rok po wojnie, w 46-tym, nie uznawano Polski za samodzielne, niepodległe państwo. Byliśmy już nienazwaną, nieformalną, kolejną republiką Sowieckiego Sojuza.

Starsi z nas bardzo dobrze pamiętają 45 lat "niepodległości" tak zwanego PRLu po wojnie. Żadna, absolutnie żadna decyzja państwowa nie mogła być podjęta bez aprobaty Moskwy i sowieckich władz. W Polsce stacjonowały radzieckie wojska okupacyjne, chociaż nigdy ich tak nie nazywano. To była przyjazna armia radziecka. I nawet, o czym dowiedzieliśmy się niedawno, na naszym terytorium Sowiety umieściły głowice atomowe.
A naród? Cóż, usiłował jakoś żyć w tym narzuconym siłą systemie. Tych, co się temu czynnie przeciwstawili, wspaniałych Żołnierzy Wyklętych, nazywanych wówczas bandytami, komunisci po prostu wymordowali.
Pamiętam dobrze, że staraliśmy się prowadzić normalne życie, bo przecież ma się tylko jedno, jednakże mając cały czas w tyle głowy świadomość braku wolności, niewolnictwa niemalże.
Jedni się z tym pogodzili, a inni cały czas marzyli o prawdziwej wolności. Przyszło jednak na tą wolność długo czekać.
Prawdziwa wola niezłamanego narodu wyrażała się regularnymi zrywami, gdy usiłowano zrzucić jarzmo niewypowiedzianej okupacji. 1956, 1968, 1970, 1980, to te najbardziej symboliczne daty pokazujące nieśmiertelność myśli niepodległościowej.

W końcu nadszedł rok 1989. Komunizm i sowietyzm doznał takiej erozji, że ledwo się słaniał i musiał coś uczynić. Oczywiście, nie chciał upaść, tylko musiał zmienić swój kształt, przepoczwarzyć się i dostosować się do zmieniającego się gwałtownie świata.

A my, Polacy, mieliśmy chwilową iskierkę nadziei, że oto komunizm wreszcie upadł i nareszcie staniemy się niepodległym państwem i suwerennym narodem.
Próżne nadzieje. Znowu usiłowano nas oszukać i sprzedać gówno, zawinięte w lśniący papierek.
Nikt z tych, co wówczas w Magdalence niby ustalali losy Polski, Jaruzelski, Kiszczak, Wałęsa, Michnik, Kuroń, Geremek, nie byli samodzielnymi figurami.
To ciągle były marionetki. Figurynki na sznurkach, które były ciągle trzymane twardą ręką Kremla.
Mieli oni stworzyć teatr, złudzenie, że oto wreszcie następuje demokracja, że będzie wolny rynek i każdy stanie się kowalem własnego losu.
A tak naprawdę ukryć fakt, że czerwoni komuniści i ich sprzymierzeńcy przeszli do etapu łupienia państwa, grabieży narodu i rozkradania wszystkiego, co się da.
Dokładnie tak samo, jak Armia Czerwona w 1945 roku, wracając przez Polskę do domu, zabierała ze sobą, ładując na pociągi całe fabryki, dzieła sztuki i co jeszce się dało.
Teraz, w 1989 roku, komuniści postanowili powtórzyć identyczny manewr. Z małą różnicą – teraz dobra nie szły tylko do Moskwy, ale częściej do Luksemburga, Panamy, Monaco, czy na Cypr. Dobra spieniężone i bezwstydnie ukradzione narodowi.
A wolność? Suwerenność? Kto by o tym myslał, gdy wszyscy zachłysnęli się pozorami kapitalizmu i wolnego rynku.
Wałęsa, prezydent niby wolnego wreszcie państwa, nadal jeździł do Moskwy ustalać najważniejsze sprawy. Inny prezydent – Kwaśniewski, regularnie spędzał urlopy w Rosji, a Komorowski polował na Białorusi ze swoimi rosyjskimi przyjaciółmi.
Więzy neokolonialnej Polski z moskiewską metropolią wciąż były bardzo silne.

Wreszcie, na przełomie wieku, zachód, konkretnie Unia Europejska, powiedział – dość tego. Nie pozwolimy na dalsze dojenie Polski przez Moskwę. My też chcemy mieć coś z tego.
I tak oto, w roku 2004, Rzeczypospolita, z jednostronnego uzależnienia od Moskwy, wpadła w kolejne uzależnienie od dwóch stolic – Moskwy i Brukseli.
Chociaż, będąc ścisłym – od Moskwy i Berlina, bo Unia Europejska robi wszystko, o czym zadecydują Niemcy.
Historia zatoczyła koło. Po paru wiekach Polska jest ponownie zależna od Rosji i Niemiec. Tym razem zabrakło Wiednia.

Póki tym dwóm ośrodkom władzy udawało się utrzymywać w Polsce rządy podporządkowujące się bez zastrzeżeń i słowa sprzeciwu zewnętrznym decydentom, kraj nasz był hołubionym pupilem, głaskanym po głowie i klepanym po ramieniu.
A kolejni przywódcy i ludzie władzy – Miller, Kwaśniewski, Tusk, Komorowski, Ewa Kopacz cieszyli się jak jakiś Idi Amin, czy Sese Seko Kuku Ngbendu wa za Banga Mobutu. Bo byli albo cynikami, albo głupcami, co nie wiedzieli, że za ich cichą aprobatą odbywa się kolonialna grabież Rzeczypospolitej. Że są tylko figurantami, którym zapewniono lepsze życie, apanaże i przywileje, byle tylko nie wtrącali się w realizację dokonań i celów metropolii.

*****

I oto mamy rok 2015. Mimo zaklinań funkcjonariuszy, specjalistów Czerskiej, TVNu i Fundacji Batorego, rok ten ma już zagwarantowane miejsce w historii. Śmiem powiedzieć – nie tylko Polski, ale i Europy.

Siły autentycznie patriotyczne i nakierowane na pełną suwerenność Polski, których głównymi reprezentantami byli bracia Kaczyńscy, usiłowały już dwukrotnie: w 1991 roku, tworząc rząd Jana Olszewskiego i w 2005 roku wygrywając wybory, posterować Polskę w kierunku pełnej suwerenności.
Niestety, byli za słabi, a zewnętrzne siły nacisku zbyt mocne. Po krótkich epizodach sprawowania władzy musieli ulec, nie osiągając zamierzonego celu.
Dopiero wyraźne zwycięstwo roku 2015 – raz, prezydenckie Andrzeja Dudy, dwa, parlamentarne PISu, pozwalające na samodzielne rządy, stworzyły warunki (i nadzieję), po raz pierwszy od 1918 roku na utworzenie niepodległego, suwerennego Państwa Polskiego.
Rządy PISu po wygranych wyborach w październiku 2015 trwają właśnie pół roku. Nikt nie myślał, że będzie łatwo. Zawsze było ciężko, gdy Polska zrywała się do utworzenia pełnej suwerenności.
Spokój i powszechna miłość istniała tylko zawsze, gdy kraj nasz realizował posłusznie politykę i polecenia zewnętrznego dysponenta. A suwerenność? Własne zdanie? Mówienie nie? Albo, ne daj Boże, kwestionowanie racji, mądrości i słuszności wielkich ludzi świata? To nie do pomyślenia.

Atak uzurpatorów, którzy postawili się na pozycji faktycznych zarządców Polski, był tak gwałtowny i paniczny, że wreszcie pospadały maski i każdy trzeźwo myślący człowiek, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, mógł zobaczyć, jak się rozgrywa politykę, wobec pozornie niezawisłych państw i narodów.

Mamy więc stały, wręcz historyczny nacisk Moskwy, która wbrew rzeczywistości, nigdy nie pogodziła się, że Polska wyśliznęła się im z krwawych łap. Ciągle z cała turańską arogancją usiłują oddziaływać na wszelkie poczynania RP. Usiłują decydować, co nam wolno, a czego nie. A gdy jesteśmy krnąbrni, karać nas np. zakazem eksportu żywności, strasząc przykręcaniem kurka z gazem, czy instalując głowice nuklearne na rakietach Iskander w Kaliningradzie, dokładnie dwie godziny samochodem od mojego domu. To oni  chcą decydować, jaką będziemy mieli armię i jak będziemy uzbrojeni.
Oni ciagle są przyzwyczajeni, że będziemy się ich o wszystko pytać i nie robić nic bez ich zgody. Bo przecież tak robili – Wałęsa, Kwaśniewski, Komorowski i Tusk.

Gdy w 2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej, to już wówczas wyszkoleni propagandyści, robiący za dziennikarzy i tzw. ekspertów, twierdzili (i twierdzą do dzisiaj), ze przynależność do UE wiąże się z oddaniem części swojej suwerenności. Co za bzdura! Proszę pokazać, w którym traktacie jest to zapisane? Może tak się biurokratom z Komisji Europejskiej wydaje, lecz tak nie jest. Przynależność od UE nie ogranicza braku możliwości realizacji własnej polityki ustrojowej, i dbania przede wszystkim o rację stanu własnego państwa.

Jednakże wszyscy dobrze wiemy, że Bruksela to także tylko marionetki w rękach Berlina.
A Berlin, tak, jak Moskwa, zawsze miał wobec Polski konkretne i dalekosiężne plany. Może nie tak chamsko i brutalnie stawiane, jak to czyni Moskwa, ale po prusku równie bezwzględnie.
To na polecenie Berlina Tusk zlikwidował polski przemysł stoczniowy. Nota bene, jeden z najlepszych na świecie, więc zbyt silna konkurencja dla niemieckiego.
Także na polecenie Berlina premier Kopacz zamierzała zlikwidować polskie kopalnie węgla, by potem, zamknięte, mogli kupić za grosze niemieccy przemysłowcy.
Na polecenie Brukseli i Berlina przystaliśmy na idiotyczną politykę klimatyczną i absurdalne kwoty CO2. A na dodatek, chcieli nas zmusić do kupowania ich szrotowych, zdezolowanych wiatraków.
Długo by jeszcze można wymieniać efekty podporządkowywania Polski Berlinowi. Dodam tylko przejęcie polskiego rynku prasowego, czy pożyczka miliarda euro z EFW na zlikwidowanie polskich sklepów rodzinnych przez niemieckie sieci handlowe Kaufland i Lidl.

Trzecią siłą, która ze wszech miar dba o to, żeby przypadkiem w Polsce się nic nie zmieniło i żeby przypadkiem nie wybiła się ona na samodzielność, jast międzynarodowa finansjera, spekulanci i bankowi gangsterzy, czyli banksterzy.
Dla nich Polska, to dojna krowa, która jeszcze długo miała dawać tłuste mleko i śmietankę.
Pierwsze, co po tzw. transformacji zrobili towarzysze funkcyjni pokroju Balcerowicza, to sprzedaż, a właściwie pozbycie się za grosze, polskiego rynku bankowego. Na koniec 2015 roku 59,0% wszystkich podmiotów bankowych było kontrolowanych przez inwestorów zagranicznych, głównie z Włoch, Niemiec i Hiszpanii. Udział 5 największych banków w aktywach sektora wynosił 48,8%, a udział 10 największych banków - 70,5%.
Widać wyraźnie, kto kontroluje finanse niepodległego państwa. Gdzie można było przeprowadzić szwindel z kredytami frankowymi. Gdzie można było okradać obywateli niebywałymi spredami, oprocentowaniem i ukrytymi opłatami.
Bóg nad Polską czuwał, że nie dopuścił, by faktyczny urzędnik Berlina, premier Tusk, wprowadził walutę euro i zlikwidował złotówkę, co zamierzał już zrobić w 2011 roku. Wtedy bylibyśmy już ugotowani na twardo.
Nie mniej możemy obserwować, że RP jest pod ciągłym atakiem sił spekulacyjnych i mimo braku powodów ekonomicznych, polska złotówka oscylowała w niesamowitym zakresie od 2zł/USD do 4,5zł/USD.
Mimo tego, dobrze jest, że mamy własną walutę, gdyż przystąpienie do strefy euro, w znacznym stopniu odebrałoby nam zdolność pełnego kontrolowania własnej ekonomii i realizacji projektów w myśl polskiej racji stanu.

Końcowym nieszczęściem i powodem kłopotów, z którymi się właśnie borykamy, przy wybijaniu się na suwerenność, jest to, że Polska znalazła się na celowniku George'a Sorosa – miliardera, kryptokomunisty, opętanego szaleńczą wizją New World Order, czyli nowego porządku świata. W tym NWO, jak to widzi Soros nie ma miejsca dla niepodległej Polski. Ma być ona jakąś rozmytą prowincją Europy, jak to ustala sie w idei neo-luksemburgizmu. Przypomnę tu na boku, że ważnym elementem tej idei jest zdecydowane deklarowanie poparcia dla demokracji, co widzimy na każdej demonstracji KODu i w wystąpieniach partii Nowoczesna.

To nie przypadek. Bo właśnie w tych dniach, opętany ideolog Soros postawił kropkę nad i.
Open Society Fundation, organizacja, przez którą Soros realizuje swoje projekty, przyznała, że wspiera finansowo Komitet Obrony Demokracji (KOD). Mam też pewność, że Ryszard Petru, (uczeń Balcerowicza, który właśnie w latach dziewięćdziesiątych niszczył gospodarkę, wg. wskazań Sorosa i niewydarzonego ekonomisty Sachsa) i jego powstała w jeden dzień, partia Nowoczesna, została sfinansowana z pieniędzy Sorosa.
A dwa dni temu, George Soros wykupił 11% akcji Agory, ratując przed upadkiem bankrutującą Gazetę Wyborczą – obok, obecnie lewacko – amerykańskiego TVNu, główną tubę antypisowskiej, wściekłej propagandy.

Koło się zamknęło. Cel jest jeden – jak najszybciej obalić rządy PIS. Prezydent nieważny. Może znowu gdzieś poleci...
Sterowana z zewnątrz opozycja – Platforma Obywatelska z Berlina, a Nowoczesna przez ludzi Sorosa, ogłosiły się opozycją totalną.
Jeżeli ktoś jeszcze tego nie rozumie, oznacza to, że będą w Sejmie robić tylko jedno – dążyć do obalenia demokratycznie wybranej władzy PISu. Poza Sejmem również. Bo jak to otwarcie powiedział lider PO Schetyna – PIS będzie zwalczany wszelkimi siłami i na wszelkie sposoby na ulicach polskich miast (do czego m.in. służy KOD), oraz w międzynarodowych instytucjach, głównie poprzez zaprzyjaźnionych lewackich biurokratów z Unii.
Czy może zatem kogoś dziwić kryzys z ewidentnie łamiącym prawo Trybunałem Konstytucyjnym, jątrzącym się podskórnie puczem sędziów – strażników starego porządku, czy właśnie wybuchającym w tym momencie, choć zaczął się już w 2014 roku, strajku pielęgniarek w Centrum Zdrowia Dziecka ( na szczęście właśnie się skończył, a biedne kobiety pewnie nie wiedziały, że są narzędziem manipulacji).
Wszystko to, co się obecnie dzieje w polityce – totalne negowanie wszystkich ustaw prowadzących do poprawy życia, porządku i praworządności, jest właśnie efektem niezgody światowego establishmentu, na przekształcenie się Polski w silne i suwerenne państwo.

Bo może wtedy zrealizuje się prognoza politologa George Friedmana,szefa światowego ośrodka analitycznego Stratfor:
"[...] Polska będzie znaczącą siłą w Europie w 2039 roku. Głównie dlatego, że wasz kraj się rozrośnie, a inni się osłabią. Wreszcie zaczną was traktować Polskę jako dużego gracza.
[...]
Możecie być liderem na każdym możliwym polu. Macie dużo złóż naturalnych i świetnie wykształcone siły robocze. Wystarczy sam fakt, że macie więcej informatyków niż inne państwa. Musicie zrozumieć, że jesteście nowoczesną europejską siłą. Macie mnóstwo obywateli, świetny system edukacyjny. Co mogłoby wam zaszkodzić?"
[1]


No właśnie – co może nam zaszkodzić?
Okazuje się, że są potężne siły, a przede wszystkim triumwirat: Moskwa – Berlin – banksterzy z Sorosem, którzy będą robić wszystko by nie dopuścić by Rzeczypospolita nie stała się ponownie, jak wieki temu, europejską potęgą, która zawróci bieg historii i przywróci siłę i piękno cywilizacji łacińskiej.

W roku 2039 będę miał 89 lat.
Bardzo chciałbym zobaczyć, jak spełnia się przepowiednia jednego George'a – Friedmana, a wysiłki drugiego George'a – Sorosa, obracają się w pył.


............................
[1] http://natemat.pl/104257,politolog-george-friedman-dla-natemat-pl-w-100-rocznice-wybuchu-ii-wojny-swiatowej-polska-bedzie-potega-a-niemcy-nie


niedziela, 5 czerwca 2016

Bieda permanentna



90 procent Polaków żyje w biedzie. I to wcale nie zdając sobie z tego sprawy. To i tak lepiej z punktu widzenia całego świata, bo tutaj 97% ludzi żyje w biedzie.
Problem bierze się z tego, że biedę utożsamia się z nędzą. Czyli skrajnym poziomem egzystencji, gdzie wyłacznie istnieje kwestia przeżycia.
Tymczasem to nie tak.
Bieda jest wtedy, gdy jest ciągły niedobór. Nie możesz mieć tego, co byś pragnął, a także powinieneś mieć. Nawet w granicach rozsądku. To, co posiadasz, to niewiele. Głównie rzeczy podstawowe. A swoje pieniądze musisz codziennie skrupulatnie liczyć. Jeden błąd, jakaś ekstrawagancja, a twój budżet się sypie.
W rezultacie, żyjąc w biedzie, nie możesz spać spokojnie, będąc zawsze pewny jutra.
Większość z nas tak żyje od czasów wojny, więc się przyzwyczailiśmy, a nawet nauczyliśmy się pewnych kombinacji, by było nam w tej biedzie lżej.




Wczoraj Łukasz Warzecha opublikował na portalu wpolityce.pl ważny artykuł "PiS nie ma oferty dla klasy średniej. Partia Jarosława Kaczyńskiego wyraźnie stawia dziś na model skandynawskiego równania w dół". [http://wpolityce.pl/polityka/295366-pis-nie-ma-oferty-dla-klasy-sredniej-partia-jaroslawa-kaczynskiego-wyraznie-stawia-dzis-na-model-skandynawskiego-rownania-w-dol ]
Przeczytałem tekst bardzo uważne, bo Warzechę szanuję. Szczególnie chciałem znaleźć odpowiedź, co w Polsce jest rozumiane jako klasa średnia.  Stany społeczne – bieda, klasa średnia, bogactwo, są marnie zdefiniowane i granice są bardzo rozmyte. Oczywiście subiektywizm odgrywa tu niepoślednią rolę, ale do pewnych rzeczy można się umówić. Nawet nie będąc socjologiem.
Widać, że temat jest istotny i nurtuje internautów, bo rozwinęła się na twitterze interesująca dyskusja. Myśl przewodnią można by opisać: - Czy zdajemy sobie sprawę, co to jest klasa średnia. Niedokładnie.
Zapamiętajmy, że wszędzie na świecie droga jest prosta:  nędza -> ubóstwo -> klasa średnia -> bogactwo.
Do znudzenia powtarzam wielowiekowy pewnik Adama Smitha: "Państwo jest bogate bogactwem swoich obywateli."
Co jest jednocześnie mądrym zaleceniem dla sprawujących władzę: pozwólcie, a nawet pomóżcie bogacić się obywatelom, bo jak już oni będą bogaci, to i całe państwo nie bedzie biedne.
Łukarz Warzecha w przytoczonym artykule pisze: "...dobrze jest budować bogactwo, że zamożność jest czymś dobrym i wszyscy powinni do niej dążyć, zaś wykształcenie i kompetencje dające pieniądze powinny być premiowane."

***

Mając w nosie wszelkie nasze socjologiczne dyrdymały pozwalam sobie na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji stwierdzić:

- dwa procent Polaków żyje w nędzy;
- 90 procent Polaków żyje w ubóstwie;
- 5 procent to klasa średnia;
- a 3 procent to ludzie bogaci.

Oraz na dzień dzisiejszy, również autorytatywnie pozwalam sobie określić, że nędza jest wtedy, gdy dochody na gospodarstwo domowe są mniejsze niż 2 tysiące zł/m-c. W biedzie żyjemy mając dochody poniżej 8 tyś netto miesięcznie.
Klasa średnia mieści się w zakresie dochodów netto od 8 tysięcy do 40 tyś. zł.
Powyżej tego stajemy się ludźmi bogatymi.

Oczywiście, te przedstawione granice mogą się nieco relatywnie zmieniać, w zależności od miejsca zamieszkania, własnych wymagań i skali potrzeb, oraz, co również bardzo ważne – wypadków losowych.

Ja, mieszkaniec Trójmiasta określam dolny pułap klasy średniej na 8 tyś., a Warzecha żyjący w Warszawie, na kilkanaście tyś. Nie ma tu sprzeczności.

Może pokrótce określimy wymienione powyżej statusy społeczne.

Nędza jest wtedy, gdy potrafimy sobie zapewnić minimum egzystencji. Problemem finansowym jest np. palenie papierosów. Problemem jest też komunikacja miejska (może dlatego jest tak wysoki poziom gapowiczów). W tym statusie żyje się z dnia na dzień. Bez przerwy poszukuje się czegoś najtańszego. Żywność kupuje się w najtańszych dyskontach (tak, tak – są tańsze i droższe). Tam też się ubiera, albo i w lumpeksach. Posiadanie własnego lub wynajmowanego lokum jest wielkim sukcesem, ale i też problemem, bo czynsz i media zżerają lwią część pieniędzy.
I stale się trzeba modlić, by człowieka nie dopadła choroba, bo wtedy wszystko może się zawalić.

Większość Polaków żyje w ubóstwie, albo w biedzie. Choć często wcale nie ma takiej świadomości. Tak było przez 75 lat od wojny, jakoś się żyło, cieszyło się nawet, więc jakże może być inaczej. – Nie jest źle – mówią najczęściej ci bardziej optymistycznie nastawieni.
Lecz właśnie ta powszechna akceptacja własnej biedy, z wyparciem tego faktu z umysłu, jest najtragiczniejszym dorobkiem komuny, a minione 26 lat tylko taką filozofię życiową ugruntowywało. (Co pozwalało spokojnie okradać ludzi i państwo).
Bieda to nie nędza. Przed mieszkaniem, a nawet domem, stoi samochód. Zazwyczaj używany i sprowadzony z zachodu. W domu jest co jeść. Jedzenie w Polsce nie jest drogie. Lecz oczywiście bez żadnych ekstrawagancji. Młodzi zazwyczaj żywią się w fast-foodach i chińskimi zupkami.
Przed kanapą króluje duży płaski telewizor. To centrum życia rodziny.
Lecz niestety, bez przerwy trzeba liczyć pieniądze. Nie ma zapasów. W banku na koncie jest może dziesięć tysięcy. Brakuje tego, co się nazywa w gospodarce cash flow, czyli płynnosci finansowej. Stąd taki niebywały rozkwit w Polsce para-banków i tych lichwiarskich chwilówek.
Lecz biedny, jak wchodzi do apteki, by kupić lekarstwo, pyta się – ile to kosztuje. Klasa średnia nie pyta się, bo nie musi.
Polscy ubodzy żyją w zafałszowanym świecie. Aspiracje, fantazje i współczesne gadżety przykrywają skromną rzezczywistość.

Kolejne władze po transformacji z całą perfidią kultywowały polską biedę, w najmniejszym stopniu nie starając się ją zmniejszać. Wprost przeciwnie – Balcerowicz i premier Mazowiecki  ubóstwo drastycznie powiększyli swoimi pseudo – reformami tworzącymi system oligarchiczny (teraz Balcerowicz porządkuje oligarchię na Ukrainie. Biedacy, tylko im współczuć).
Zamiast pomocy władze wymyśłały niesamowite triki, by dać złudzenie, że już biedy nie ma. Pamiętacie dobrze państwo "ciepłą wodę w kranie", grill i piwko na weekend, Orliki, czy aquapark w każdej gminie.
To były substytuty dobrobytu, bo w tym czasie, żaden Polak się faktycznie nie wzbogacił. Jego stan posiadania nie zwiększył się ani o grosz, a stukany Golf kupiony za 10 tyś. po trzech latach wart był 2 tyś. zł. W banku, czy nawet skarpecie pieniędzy nie przybywało, z trudem i mozołem wybudowany dom, nieprawidłowo eksploatowany i niewłaściwie remontowany, niszczał.

A najstraszniejsze dla ubogich stało się to, że zwabieni obietnicą szybkiego dobrobytu, obietnicą wzrostu i postępu, pozaciągali oni w bankach długi, które tak na prawdę rujnują ich życie. Banki w Polsce okazały się najgorszym i bezwzględnym lichwiarzem, drenującym i tak juz dosyć biedne społeczeństwo.
To chyba dopiero trzy lata, gdy w końcu władza zmusiła banki do ujawniania ukrytych kosztów. Miała być pożyczka 0%, a potem okazywało się, że faktyczne koszty są 25%.

Ubóstwo to przedział od 2 tyś. do 8 tyś. więc też jest różne. Ci w górnym zakresie częstokroć nie mają ochoty z biedy wychodzić. Coś tam się dorobili, coś tam mają. Mało, ale wystarczy.
Tylko brak tutaj myślenia strategicznego. Brak wyobraźni. A każdy bez przerwy w tyle głowy musi mieć nieuchronną starość, nie daj Boże z chorobą.
Wtedy dzieciom pozostawi się nic, oprócz długów. I jaki start wówczas oni będą mieli?

W prawidłowo rozwiniętym państwie dobrobytu klasa średnia odgrywa dominującą rolę. To fundament zdrowego państwa. Drobni i średni przedsiębiorcy, wolne zawody, specjalisci, a w polskiej specyfice, również Polacy pracujący za granicą.
Określiłem ich przedział dochodów na 8 – 40 tyś zł.
W dyskusji na twitterze i facebooku wielu stwierdzało, że 40 tyś. dochodu miesięcznie, to już bogactwo. Nie zgadzam się. To tylko prymitywne znamiona bogactwa, bez faktycznego pokrycia we własności. Nawet piękny, nowo wybudowany dom z ogrodem, obciążony jest hipoteką na 30 lat. Samochód też najczęściej kupiony na raty, albo w leasingu.
Majątek wzrasta powoli, a jakikolwiek wypadek losowy grozi katastrofą dla całej rodziny. Bardzo blisko jest linia, za którą może być bieda, a nawet nędza. Bank zabierze dom, a komornik zlicytuje pozostały majątek.

Rację ma Łukasz Warzecha, że właśnie ta grupa społeczeństwa powinna być pod szczególną opieką władzy, bo choć jeszcze bardzo nieliczna, ona właśnie jest w stanie wytworzyć solidny dochód narodowy.
By to udowodnić, podam przykład Holandii, gdzie 69,2% całej gospodarki to firmy rodzinne, nie zatrudniające więcej niz 40 pracowników. [ https://www.dbresearch.com/PROD/DBR_INTERNET_EN-PROD/PROD000000000027174... ]. To jest najprawdziwsza klasa średnia (choć są też między nimi bogacze).
Holandia, malutki kraj, jest bogata bogactwem swojej klasy średniej. I starannie się nią opiekuje.

Red. Warzecha w swoim tekście wyraża obawę, że władza, czyli PIS, zbyt mało wagi przykłada do klasy średniej.
Nie podzielam stanowiska i obaw redaktora. Prawidłowo ustawione priorytety rozwoju społecznego na dzisiaj i najbliższe parę lat, to prawie całkowite likwidowanie nędzy; przesuwanie przeważającej części społeczeństwa z dolnej połowy obszaru biedy do górnej, a nawet w obszar klasy średniej.
Co właściwie jest zgodne z tezą Warzechy o budowaniu klasy średniej.
Natomiast istniejącą już klasę średnią zostawiłbym w spokoju, co oznacza, że w przyjaznej ze strony państwa atmosferze, żadna biurokracja nie będzie jej rzucać kłód pod nogi i traktować, jak jeszcze nieujawnionych przestępców.

A bogaci? Cóż, truizmem będzie powiedzieć, że oni zawsze sobie poradzą. Nie zawsze, jak się trafi na wrednego i zawistnego inspektora skarbowego, co pokazał przykład pana Kluski. Bogaci, jesli działają w ramach prawa i nie uciekają z dochodami do rajów, też powinni być traktowani przyjaźnie.
I zgadzam się z tezą, że w ramach partycypacji w solidaryźmie społecznym winni oni płacić podatek progresywny.

Klasa średnia i bogaci Polacy winni jak najszybciej wytwarzać nasz własny, polski kapitał. Dotychczas w Polsce rządzi kapitał zagraniczny i spekulacyjny.

Prawdziwą pełną suwerenność zapewni Rzeczypospolitej silna klasa średnia i likwidacja nędzy. Więc to jest najważniejszy cel społeczny państwa. Dotychczas o tym była cisza.
 

Buta i arogancja okrągłego stołu. Magister Stępień



Kiedyś, przez długie lata, aż w końcu stało się to przysłowiowe, stykaliśmy się z butą i arogancją partyjnych aparatczyków. Braki kultury i wykształcenia starali się przykryć bezczelnością i pychą.
To z tamtych czasów pochodzi słynny argument – "Pan nie wie kto ja jestem!"
Okazuje się, że dla wielu osób te postawy jeszcze nie przeminęły.
Tylko, że jak wówczas pozycję do takiego zachowania dawało Biuro Polityczne i PZPR, to dzisiaj daje uczestnictwo w okrągłym stole i następnie w realizacji, tak zabójczych dla kraju rozwiązań.
Ilu bufonów zrodził okrągły stół? Mamy ich na pęczki i doszło do sytuacji, że naprawdę nia ma się czym chwalić, będąc uczestnikiem tamtego zdradzieckiego porozumienia.
Zresztą coraz więcej faktów ujawnia, że był to teatr dla mas, bo prawdziwe decyzje zapadały przy wódce w Magdalence, a te najważniejsze w tajnych pomieszczeniach służb Kiszczaka i najbliższych towarzyszy.
Czyż do takich bufonów od buty i arogancji, przepełnionych pychą i pogardą, pewnych swojej nieomylności nie należą chociażby Wałęsa, Michnik, Frasyniuk?
A także sędzia, magister Jerzy Stępień?

To właśnie występ tego ostatniego "profesora" w TVP, w programie Michała Rachonia [http://vod.tvp.pl/25191065/25052016 ] zmusił mnie do napisania tego tekstu.

Usłyszałem wczoraj, jak magister Jerzy Stępień, który lubi być tytułowany profesorem, z pogardą zwrócił się do redaktora Rachonia, gdy ten zadawał mu niewygodne pytania - "Panie redaktorze, pan naprawdę nie jest dla mnie partnerem do dyskusji"

Przyznam się, że od czasu odejścia Komorowskiego z czynnej polityki, taka postawa stała się rzadkością.
Brak podstawowej kultury, brak dobrego wychowania i rozbuchane do granic wszechświata ego jest znakiem rozpoznawczym całej postkomunistycznej władzy, która wreszcie, dokładnie rok temu została zmieciona.
Jednakże, jeśli ktoś spodziewał się po tym u tych ludzi pokory, zawstydzenia, czy chociaż refleksji, to się grubo mylił.
Wprost przeciwnie. Założywszy szaty opozycji poczuli nagle, że nic już ich nie krępuje i z całą mocą swych marnych charakterów, mogą propagować chamstwo i arogancję, swoją intelektualną marność i nawyki prosto ze stajni, czy chlewu.
I to własnie pokazuje nam magister Jerzy Stępień. Podkreślam bez przerwy – "magister", żeby dać odpór rzekomemu autorytetowi, który sobie przywłaszczył, jak poprzednie "elyty" stawiały go na stanowiskach do których nie dorastał.
Magister Stępień ma też poczucie humoru. Parę chwil przedtem, zanim został zmiażdżony w wywiadzie Rachonia, frywolnie i rubasznie opowiadał w TVN, jak to Jarosław Kaczyński jest pełen kompleksów wobec sędziego Rzeplińskiego, bo ten, na studium wojskowym na uniwersytecie szedł w pierwszej czwórce, a konus Kaczyński w ostatniej. Za to właśnie teraz mści się on na wybitnym prezesie Trybunału Konstytucyjnego.
Chwytacie państwo bluesa? Według Stępnia cała obecna polska polityka opiera się na ukrytych kompleksach prezesa Kaczyńskiego!
Po paru kieliszkach wódki bez zagrychy, przy stole z wujkami i zasłuchanymi paniami, Jurek mógłby zabawić towarzystwo takim witzem, wzbudzjąc ogólny rechot. Ale pan Stępień mówi to w jednej z wiodących telewizji, o dużej ogladalności. Więcej nawet! Jeździ on po Polsce, zaglądając do małych miast i miasteczek i tam powtarza swoje prymitywne bzdury i kłamstwa tym, którzy zaszczycili jego wykład swoją obecnością.

Solidarność była masowym ruchem, ogarniająca w szczytowym momencie dziesięć milionów dorosłych Polaków. Jednakże najczęściej na czele poszczególnych grup nie stawali najmądrzejsi i ci o niekwestionowanym autorytecie, tylko najgłośniejsi krzykacze i ci, co mieli jakieś brzydko pachnące powiązania. To dlatego na czele Sierpnia 80 nie stanął Andrzej Gwiazda, tylko podejrzany koleś, Wałęsa. I wtedy właśnie, w sierpniu 80 rozpoczęło się świadome, zaaranżowane przez bezpiekę, kreowanie nowych autorytetów, ludzi miałkich, albo podłych, ogarniętych ambicjami, albo spełniających posłusznie rozkazy.
Po dwóch miesiącach od strajków w 80 roku, odszedłem od czynnej aktywności w nowo tworzonej Solidarności. Odszedłem z przewodnictwa w Komitecie Zakładowym, jak uświadomiłem sobie, jak marni ludzie pchają się do władzy. Jak cwaniacy, którzy stale analizują z której strony wiatr wieje, zaczęli się ustawiać pod nowe stanowiska. Jak tajni współpracownicy zostali oddelegowani do sprawowania kontroli nad młodymi, niedoświadczonymi rewolucjonistami, bo za takich się wówczas uważaliśmy.

I tak to oto odrzucono Andrzeja Gwiazdę, Pieńkowską, czy Kornela Morawieckiego. Pozostały michniki, wałęsy, borusewicze i frasyniuki.
Oraz ich towarzysz – magister Jerzy Stępień.

Nie byłoby co sobie głowy zawracać i oburzać się się na kolejnego chama i aroganta. Jednakże sędzia Stępień, jest w ścisłym przywództwie, jak to nazywa konstytucjonalista, mec. Piotr Andrzejewski, sędziowskiego puczu.

Ta ważna dla działalności państwa grupa, obsługująca aparat sprawiedliwości, niestety nigdy nie tknięta lustracją i kontrolą, przerodziła się w zamknięta, hermetyczną i dzięki nieuprawnionym przywilejom, nietykalną kastę.
To pokutuje do dzisiaj. Sędzia Strzembosz, kolejny autorytet postkomuny, powiedział juz dawno, w odpowiedzi na żądanie lustracji sędziów, - "Środowisko samo się oczyści". Świadome kłamstwo, czy ukryta kpina?

W momencie zagrożenia, jakim stało się dla nich przejęcie władzy przez PIS, gdzie wiadomo było, że nagle sędziom zacznie się patrzeć na ręce i rozliczać uczciwie z wykonywanej pracy, postanowili oni walczyć z legalną władzą.
Wypowiedzieli tej władzy posłuszeństwo i starają się wszelkimi sposobami tą władzę obalić.
Nie mają armat i nie mają karabinów, lecz mają nadzieję, że siłą swojej trzeciej władzy, są w stanie postawić tamę przemianom, które chce naród.
Świadczy to tylko o jednym – środowisko sędziowskie w dużym stopniu wyalienowało się ze społeczeństwa. Dotychczasowe standardy i przywileje, a w szczegóności zamknięta kastowość, uczyniły z tych ludzi sektę nieomylnych. Oczywiście w ich mniemaniu, bucie i arogancji.
Gdy upadli ich polityczni mentorzy, to oni postanowili przejąć pałeczkę walki z kaczyzmem. Pies drapał niezawisłość, bezstronność i absolutny obiektywizm, które są cechami wyróżniającymi zawód sędziego.
Cała plejada prezesów Trybunału Konstytucyjnego – Rzepliński, Strzembosz, Stępień, Safjan, Zoll, przepoczwarzyli się w aktywnych polityków, łamiąc w ten sposób żelazne zasady bycia sędzią.
To świadczy dobitnie z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Ludźmi bez honoru i godności, ludźmi, na których nie można polegać i do których nie można mieć zaufania. Bo w każdej chwili mogą się okazać czymś zupełnie innym, a nie sędzią Rzeczypospolitej Polskiej.
Czy oni tego naprawdę nie widzą, że cały naród nie darzy ich zaufaniem i ma o sędziach i sądach bardzo marne zdanie. Czy ostatnie przykłady sędziów Tuleyi, Łączkowskiego, czy Milewskiego niczego ich nie nauczyło?
I oni biorą się za "pucz"! Dla kogo ten pucz? Dla narodu? Chyba tylko wyłącznie dla swoich partykularnych interesów. Dla ciepłych sędziowskich foteli.

Puczysta Stępień, magister prawa, taki autorytet, że trzeba go aż nazywać profesorem, otwarcie, bez żadnych zahamowań zwraca się do redaktora, któremu udziela wywiad: - "pan nie jest dla mnie partnerem do dyskusji". Co oznacza – jest pan ode mnie głupszy i niewykształcony. To, co ja – Stępień mówię, nie podlega kwestionowaniu. Tak jak Rzepliński, jak Trybunał Konstytucyjny, nasze opinie i wyroki są ostateczne i niepodważalne.

I jak się pan czuje redaktorze Rachoń?! I płaszcza też pan nie dostanie!


.