wtorek, 25 lutego 2014

Donald Gierek z kolejną gospodarską wizytą u ludu

Skończyły się zimowe  igrzyska w Soczi, PiS-owi nie udało się podpalić ani  Polski ani Ukrainy, wg słów  europosła PO Protasiewicza, Sikorski podpisał porozumienie z politycznym trupem , który 22 godz. po  podpisaniu  porozumienia nie był już prezydentem Ukrainy.
Sondaże spadają, autorytarny reżim  Janukowycza upadł , wydaje mi się, że Tusk się boi. Co prawda Tuskowi i jego ekipie dużo brakuje do systemu jaki panował na Ukrainie, ale pewne symptomy wskazują, że w Polsce panuje quasi demokracja. Media zarówno  publiczne jak i prywatne są w większości w zasadzie mediami  państwowymi , które zamiast patrzeć na ręce władzy głównie zajmuje się PiS-em.
W tej mało ciekawej dla Tuska i jego partii sytuacji, rządowi  pijarowcy z Igorem Ostapowiczem na czele postanowili wprowadzić stare sprawdzone chwyty z czasów  Edwarda Gierka pod  tytułem „gospodarskie wizyty”.
Tusk a za nim usłużne media, pił już soki w wytwórni soków, układał klocki w domu pani Gawron, wepchnął się na pogrzeb córeczki medalisty olimpijskiego Bonka, był u strażaków, chciał się ogrzać w blasku złotych medali olimpijskich Stocha i zawitał do jego rodzinnej  miejscowości Ząb, potem ratownicy TOPR.
Krótka przerwa w związku z sytuacją na Ukrainie, a od poniedziałku Podlasie. Tusk znany „z troski o ludzi dotkniętych problemami społecznymi – zjadł śniadanie z dziećmi z „Domu powrotu”. Ta białostocka placówka pomaga najmłodszym pozbawionym opieki rodzicielskiej.  Fotki, uśmiechy przed kamerami prorządowych telewizji, może głupi lud to kupi. Ale rzeczywistość skrzeczy panie Tusk. Jak podaje GUS, w Polsce w 2012 roku 17,1 proc. ludności było zagrożonych ubóstwem a sądy zabierają dzieci rodzicom z powodu biedy.
http://wpolityce.pl/galerie/75002-skonczyly-sie-igrzyska-czas-ruszyc-w-d...
http://niezalezna.pl/52221-cwaniak-na-podlasiu
http://wpolityce.pl/wydarzenia/74336-uwaga-ostrzeg-tusk-jezdzi-po-kraju-...


autor: Andy51

O nie, nie

Kupowałam jak zwykle „ swoje” gazety gdy kioskarka podała mi przez pomyłkę pismo NIE Urbana. „ O nie, nie” powiedziałam i obie szczerze roześmiałyśmy się. Jakaś stojąca za mną elegancka pani w futrze wygłosiła następującą tyradę; „ Ile trzeba mieć w sobie pogardy dla prostego człowieka, żeby się tak zachowywać?”.

Osłupiałam. Zastanawiałam się bezradnie kto jest tym prostym człowiekiem?- ta pani cała w złocie i futrach, kioskarka czy może sam Urban. Kioskarka poradziła mi żebym sobie poszła.Została sama na polu walki. „ Oj było ciężko, ale to przecież córka pułkownika UB” powiedziała następnego dnia.

Przyznam, że zatęskniłam do czasów gdy podobne panie w futrze, sieroty po Stalinie kupowały NIE gdy nikogo w kiosku nie było. Pamiętam, że gdy przed laty w Empiku wzięłam NIE do ręki, bo w tytule było coś na temat FOZZ, jakiś pan przebiegł wrzeszcząc „ coś tu śmierdzi”. Zawstydzona odłożyłam pismo i nie dowiedziałam się jakie rewelacje na temat FOZZ sprzedaje Urban. Uważam jednak , że ten ostracyzm był zdrowy.

Zauważyłam, że sieroty po Stalinie podnoszą teraz głowy. Ukazują się wspomnienia resortowych dzieci eksponujących swój status czerwonej burżuazji. Monika Jaruzelska przechwala się swymi przywilejami, inni chwalą się „dobrym adresem”. Ten dobry adres to Szucha 16- dom ukradziony przedwojennej spółdzielni wojskowej i zasiedlony prawie całkowicie przez aparatczyków. W tym domu zajmował przeszło 150 metrowe mieszkanie generał Leszek Krzemień ( w książkach Kisiela występujący jako generał Granit) pełnomocnik do spraw stacjonowania wojsk sowieckich w Polsce.

Co ciekawe w tym domu mieszkał również i sam Kisiel. ( stąd u mnie to „prawie”) Kisiel - jak sam twierdził – wracając do domu , wysiadał z taksówki na rogu Litewskiej i Marszałkowskiej bo wstydził się swego adresu. Teraz przy Szucha 16 mieszkają resortowe dzieci- obecnie prawie wyłącznie profesorowie uczelni, malarze, pisarze. Droga z ministerstwa bezpieczeństwa do akademii literatury okazała się skuteczna i sprawdzona. Ci ludzie -jak dotąd -o tej drodze, jak i swoich korzeniach starali się zapomnieć. W opozycji do sąsiada z Alei Przyjaciół nie nazywali Kiszczaka „ człowiekiem honoru” i nie gloryfikowali Jaruzelskiego. Teraz sytuacja się zmieniła. Na pewnym (nazwijmy to „naukowym”) spotkaniu zostałam brutalnie zaatakowana za to , że nazwałam Baumana aparatczykiem. A mi naiwnej wydawało się, że to określenie bardzo łagodne.

Na portalach internetowych coraz częściej odzywają się głosy kochających armię wyzwolicielkę.. Ktoś usiłował mnie przekonać, że „Armia Czerwona jest jak matka bo jej wyłącznie zawdzięczamy wyzwolenie od Hitlera”. ( autentyczny głos, motywy mi nieznane). Chyba zapomniał o 17 września.

Czy czas już stwierdzić za Wyspiańskim: „ myśmy wszystko zapomnieli”?

Nie chodzi mi oczywiście o kolejki po mięso i papier toaletowy. To ludzie jeszcze pamiętają. Chodzi mi o torturowanie więźniów Rakowieckiej, morderstwa sądowe, krwawe rozprawy z niedobitkami AK. Prawie w każdej rodzinie był ktoś poszkodowany przez bezpiekę. Dlaczego ich głosy teraz słabną, a coraz silniejsze są głosy czcicieli Armii Czerwonej?

Jestem w stanie zrozumieć osoby, które tęsknią do epoki Gierka. Być może zdobyli wtedy talon na malucha, być może po 25 latach dostali mieszkanie w wielkiej płycie. Wcale nie ironizuję- dziś ci ludzie są starsi, bezradni, niektórych czeka eksmisja z oddanej fałszywemu właścicielowi kamienicy, innych nie stać na wykupienie lekarstw. Mają prawo mówić „ komuno wróć”.

Nie akceptuję jednak tęsknoty do Armii Czerwonej, do Lenina , Stalina. Nie akceptuję tego zidiocenia, które dotknęło kiedyś młodzież francuską zaczytującą się czerwoną książeczką Mao Tse Tunga i dyskutującą w kawiarniach z Pol Potem.

Za czasów Solidarności Zwycięskiej doświadczyliśmy luksusu jedności. Rzadko kto (niestety) odważył się kwestionować przywództwo i męczeństwo koncesjonowanej opozycji, niewielu krytykowało Okrągły Stół w czasie jego obrad, wśród znajomych na palcach jednej ręki mogę zliczyć osoby, które- jak ja- nie brały udziału w pierwszych „częściowo nieświeżych” wyborach ( przypominam- „jajeczko częściowo nieświeże”). Zawsze byłam przekonana, że ta jedność jest mistyfikacją, że jest  narzucona ( podobnie jak narzucona jest każda moda), że jest to - jak to wielokrotnie pisałam- „solidarność kota z myszą, albo bata z dupą”. Teraz jednak, gdy głosy się polaryzują, a mistyfikacja przestaje obowiązywać zatęskniłam do tej jedności, choć wiem, że nie mam racji. O wiele zdrowsza jest sytuacja gdy każdy może mówić własnym głosem.

Dodam, że moim zdaniem jest jeszcze gorzej gdy mechanicznie identyfikowane „resortowe dzieci” odsądza się od czci i wiary a przypisywanym im głosem zaczyna mówić ulica.


autor: Iza