piątek, 25 października 2013

Korporacja - sracja


Już "profesor" Cyryl Parkinson opisywał, czym różni się proces zatwierdzania budowy elektrowni atomowej, od wiaty na rowery. W przypadku wiaty decydenci wchodzą w każdy najdrobniejszy szczegół. W przypadku elektrowni "przyklepują" tylko ogólną sumę.
Pisałem o tej prawidłowości dawno temu. Właśnie DLATEGO do tej pory Naszej Umęczonej Planety nigdy jeszcze nie zdominowało do końca i w pełni skutecznie tylko jedno supermocarstwo, ani też - jedna korporacja rzadko kiedy ma szansę zdominować na dłużej i rzeczywiście efektywnie jakiś choć trochę większy rynek.


Po prostu - w momencie, gdy skala problemów przestaje przekraczać możliwości przeciętnych w sumie ludzi stojących na czele mocarstwa czy korporacji i gdy zmuszeni są oni w rosnącym stopniu delegować władzę i kompetencje (niezależnie od tego, jak bardzo by tego nie chcieli, a czasem nie chcą w stopniu wręcz patologicznym..!). Jeśli do delegacji władzy nie dojdzie - państwo lub korporacja uduszą się w wyniku decyzyjnego paraliżu (decydentom zwyczajnie nie starczy czasu na podjęcie wszystkich decyzji od których zależy ich przetrwanie...). Jeśli do delegacji władzy dochodzi (a dochodzi - tylko takie państwa i tylko takie korporacje, które to robią, są w stanie przetrwać nieco dłużej...), automatycznie dochodzą do głosu także interesy ludzi, którym tę władzę na niższym szczeblu powierzono.
Zarówno w państwie, jak i w korporacji pojawia się biurokracja, która ma inny zgoła "interes" i inne poglądy na świat niż najwyżsi decydenci (chyba, że biurokracji, jak to się dość często dzieje, uda się przechwycić władzę - wówczas ponownie następuje "zjednoczenie myśli i czynu" - lubo na ogół tylko chwilowe...). Oczywiście - biurokracji TEŻ do pewnego stopnia przynajmniej, zależy na tym, aby państwo trwało, a korporacja zdobywała nowe rynki. Problem polega na tym, że dla zwykłego biurokraty troska o "dobro państwa", czy "dobro korporacji" to są sprawy odświętne, odległe i raczej mało pasjonujące. Natomiast walka o własny awans, o dodatkowe, "prawe", czy "lewe" dochody, o miejsce na parkingu, o zatrudnienie rodziny czy znajomych - to sprawy, które wypełniają codzienne życie biurokraty.


Czasem pojawia się, tak w państwie, jak i w korporacji, przywódca charyzmatyczny, który potrafi swoją osobowością zaczarować podwładnych. Taki czar bywa, że i na "rasowych" biurokratów działa. Przez pewien czas! Ale to jest w sumie genetyczny wybryk. Zdarzy się lub nie.
Istnieją też metody niejakiej optymalizacji zarządzania. Państwa są pod tym względem o tyle w stosunku do korporacji uprzywilejowane, że mogą jawnie lub prawie jawnie uciekać się do przemocy. To znaczy - władca może sterroryzować biurokrację (jak Stalin czystkami na ten przykład!). Może też być tak, że następca tronu lub uzurpator pozbawi władzy (i najczęściej też życia...) nieudolnego poprzednika i grono pasożytujących na nim totumfackich. Stąd - państwa trwają na ogół o wiele dłużej od korporacji!


Tak, czy inaczej jednak, istnieje tu istotna "bariera wzrostu". Którą najnowsze techniki przetwarzania informacji i środki komunikacji niewątpliwie przesunęły (Karol Wielki próbując zachowywać się jak Komisja Europejska - zwariowałby po kilku dniach, jeśli nie po kilku godzinach...). Z całą pewnością jednak jej NIE ZNIOSŁY.
Wiele wskazuje na to, że znakomita większość niemiłościwie panujących gosudarstw NA CAŁYM ŚWIECIE znajduje się w tej chwili na zstępującej części "krzywej wzrostu" i traci kontrolę nad swym niepomiernie rozrosłym, bo bezgranicznie żarłocznym aparatem wykonawczym. To się tyczy nawet tak brutalnych i z pozoru efektywnych reżimów jak Chiny (kontrola państwa chińskiego nad obszarami wiejskimi interioru jest nader chwiejna i w wielu miejscach tylko pozorna...). W przypadku Polski już od dawna "nie wie lewica, co czyni prawica" i właściwie - trzyma się to wszystko w kupie raczej siłą bezwładu i przyzwyczajenia, niż z jakiegoś lepszego powodu.
W przypadku korporacji, owa "bariera wzrostu", ten "szklany sufit" zawieszony jest oczywiście jeszcze niżej niż w przypadku państwa. I bardzo dobrze! O ile znam teorię "tyranii doskonałej", która BYĆ MOŻE byłaby w stanie funkcjonować przez czas bardzo długi (tyle, że jak do tej pory nikt nie był na tyle konsekwentny, by tę teorię w całości wcielić w życie - na szczęście...) - o tyle nie słyszałem o żadnym pomyśle na "korporację doskonałą". Choć, oczywiście, właśnie od czasów "profesora" Parkinsona - całe mnóstwo cząstkowych usprawnień zostało wymyślonych i czasem nawet wdrożonych.
Podstawowy problem polega na tym, że aby korporacja wdrożyła któreś z takich usprawnień - to najpierw jej zarząd musi tego chcieć. A to wcale nie jest takie proste! Powtórzę, co napisałem na początku - owa "bariera wzrostu" bierze się z ograniczeń mentalno - czasowych nie kogo innego, jak właśnie - ludzi sprawujących "najwyższą" władzę. Im bardziej skomplikowane zadanie do wykonania, tym więcej decyzji do podjęcia i tym cięższą pracą jest koordynacja takiego projektu. Bardzo szybko dochodzi do sytuacji, w której albo firma przestaje działać, tygodniami i miesiącami czekając na najpotrzebniejsze decyzje - albo zarząd musi komuś zaufać i "w ciemno" zaakceptować decyzje, w motywy których NIGDY nie będzie miał czasu wniknąć.


Decydenci na ogół bronią się jak tylko mogą przed tą drugą alternatywą. Dlatego zwykle są bardzo zapracowani (o czym nie tak dawno wspominałem). Im bardziej są zapracowani, tym mniej stać ich na szerszą refleksję. W tym choćby taką właśnie - że doszli do "szklanego sufitu" i coś z tym trzeba zrobić. Bodaj - zatrudnić konsultanta, który powie im, jak mogą z tego wybrnąć, tracąc możliwie jak najmniej (bo stracą z całą pewnością, tego się już nie uniknie!). Nie mówiąc już o tym, że zatrudnienie takiego konsultanta, to przecież kolejny projekt, podległy tym samym prawidłowościom, co wszystkie poprzednie...
Kiedy byłem młodszy i pracowałem w dużej korporacji, miałem lepszą pamięć niż mam w tej chwili - pewnie też bardziej rozwiniętą wyobraźnię i większą łatwość podejmowania decyzji (w tej chwili bez narady z Lepszą Połową, to już nawet trudno mi zdecydować, czy najpierw wyrżnąć dziś choć część młodych brzózek, które nam odrosły na zaoranym 5 lat temu gruncie - czy jednak lepiej zająć się źrebiętami i spróbować wreszcie zrobić im te "zootechniczne" zdjęcia, na co ostatnio albo nie było pogody, albo czasu...). W związku z czym, przez 3/4 czasu pracy zbijałem bąki i czekałem, aż "wyższy szczebel" podejmie jakąś decyzję! Do stanowiska, na którym już naprawdę musiałbym się przyłożyć do roboty - wtedy nie awansowałem...

autor: Boska Wola

Ratujmy maluchy przed totalitaryzmem

Totalitaryzm jest zawsze rozpoznawany ex post…



Przysłuchiwałam się dzisiaj z obowiązku  sejmowym obradom w sprawie referendum oświatowego. Przyznam, że dawno nie słyszałam takiego bredzenia. Niejaki pan Bauć czy Bauc co chwila bez najmniejszego związku z tematem rozkoszował się słowem episteme, wręcz je obracał w ustach i smakował. Pewnie naczytał się ostatnio  Michel’a Foucault . Biorąc pod uwagę, że prace Foucault pochodzą  sprzed 30 lat, a sam autor zmarł w 1984 roku,  ekscytacja posła  była dość zabawna.
 Zwrócił również moją uwagę poseł  Włodkowski, śmiałą tezą, że „dzieci chcą być poważane”, a akcje obrońców maluchów to „ emanacja lęku rodziców”.

Przedstawiciele PSL jako argument za gimnazjami podawali bezrobocie wśród nauczycieli jakie nieuchronnie wywołałaby ich likwidacja. Troszczyli się również bardzo o standardy UE , które „naruszymy reformując oświatę z takim trudem dostosowaną do tych standardów”.
Najzabawniejszy był argument, że ludzie podpisujący się w sprawie referendum nie wiedzieli co podpisują.

Wszyscy dyskutanci wydają się zupełnie nie rozumieć o co chodzi. Nie jest istotne czy szkoła ma wysokie czy niskie sedesy i jakie kupiła zabawki.  Nie jest istotne czy w ławce szkolnej siedzi dwoje czy troje dzieci. Również  nie o to chodzi, że szkoły zgodnie z raportem NIK nie są w większości przygotowane na przyjęcie sześciolatków.
Ważne jest zupełnie co innego. Oto kolejny raz ustawodawca dowodzi, że rodzice nie mają żadnych praw w stosunku do własnych dzieci, że dzieci są własnością systemu czyli armii anonimowych urzędników.
Rodzice nie decydują jakim szczepieniom ma być poddawane ich dziecko, zgodnie z jakim programem ma być uczone, jakim ankietom poddane. Jak na razie w Polsce rodzice mogą w skrajnych przypadkach zabrać dziecko ze szkoły publicznej i posłać do prywatnej, albo uczyć je w domu.
W Niemczech home schooling jest w ogóle zakazany, a za próbę ratowania dzieci przed edukacją seksualną jugendamt je odbiera, a rodzice karani są przez sąd.
To za co w wielu krajach idzie się do więzienia w Niemczech jest elementem edukacji seksualnej. Dzieci uczą się anatomii narządów płciowych oraz ich używania do zaspokojenia swoich seksualnych potrzeb. Niemieckie Ministerstwo Edukacji wydało książeczkę „ABC małego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców”. Oto cytaty: „Dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, „Łechtaczka znajduje się z przodu pomiędzy małymi wargami sromowymi. Dotykanie łechtaczki może dostarczyć wiele rozkoszy” „Bycie lesbijką jest dla niektórych ludzi niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne….. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks z samym sobą”.
W 2006 roku pewna niemiecka rodzina (Plett) zdecydowała się uczyć dzieci w domu protestując w ten sposób przeciwko programowi edukacji seksualnej. Po ucieczce ojca z dziećmi za granicę matka dzieci została aresztowana.

Objęcie dzieci obowiązkiem szkolnym w wieku 6 lat jest w Polsce  swoistą próbą sił. Po zwycięstwie władz w tej kwesti, i obowiązkiem przedszkolnym zostaną objęte pięciolatki, a w przedszkolu będą warsztaty Genderowe ( jak na razie pilotażowe warsztaty odbywają się w niektórych placówkach)  polegające na przebieraniu chłopców za dziewczynki i na odwrót. Jak w wielu krajach zostanie zakazane używanie słowa matka czy ojciec, a może nawet - jak w przedszkolach niemieckich- zostanie wprowadzona  przymusowa nauka masturbacji.

Gorliwcy deklarowali, że ich dzieci posłane do szkoły w wieku 6 lat mają się doskonale . Bardzo się cieszę i gratuluję. Dla mnie do szkoły mogą chodzić nawet niemowlęta i  – jeżeli rodzice tylko sobie życzą – mogą się uczyć masturbacji i praktyk  drag queen. To ich rodziców sprawa. Natomiast ja chcę zachować pełnię władzy rodzicielskiej wobec własnych dzieci.

Wiele osób uważa, że niepokoje osób usiłujących ratować maluchy przed totalitaryzmem państwowym są  przesadzone. Chciałabym im przypomnieć, że totalitaryzm wkrada się zwykle niespostrzeżenie w życie społeczeństw. Gdy rodził się hitleryzm ludzie też uważali, że jego zbrodnicze praktyki ich nigdy nie dotkną . Totalitaryzm jest zawsze rozpoznawany ex post…


autor: Iza