wtorek, 6 października 2015

A gdyby tak zrezygnować z demokracji?



Nigdy nie ukrywałem, że w stosunku do demokracji mam stosunek ambiwalentny. To bezsprzecznie rządy większości nad mniejszością. Niestety, tak się społecznie składa, że to rządy głupców nad mądrymi.
Chyba ostatnie osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej przekonało o tym wszystkich trzeźwo myślących.
Mądrzejsi próbują wbudować w tą kulawą demokrację przeróżne zabezpieczenia i narzędzia kontrolne. Mamy więc, patrząc tylko na Polskę, Trybunał Konstytucyjny, Najwyższą Izbę Kontroli, Rzecznika Praw Obywatelskich, czy instytucję referendum narodowego. I co z tego?
TK wybierają partie instalując tam kolesi, szef NIKu okazuje się skorumpowany, RPO też jakiś lewacki koleś, a referendum... można wyrzucić do kosza.
Taka to oto demokracja, gdzie wszystko można zmanipulować, zepsuć, czy skorumpować.
No dobrze... w takim razie – co w zamian?

Wielu piszących w internecie, jak również postacie na pograniczu polityki, vide Grzegorz Braun, czy Korwin Mikke, też ostro występują przeciwko demokratycznemu modelowi. Najczęściej, z braku innych pomysłów, to monarchiści. W tym absurdzie jest pewna metoda, chociaż nie widzą oni takich głupot, jak tworzenie dworu i całego entourage , oraz bałaganu związanego z takim rozwiązaniem.

Ja proponuję coś bardziej prostego i błyskawicznego – dobrowolną dyktaturę.

Dura lex sed lex

To właściwie jedyna maksyma, która ma przyświecać takiemu rozwiązaniu ustrojowemu.
Gdy gdzieś na świecie, w jakimś państwie jest źle – skala korupcji i złodziejstwa jest niebotyczna, nie ma sprawiedliwości prawnej i społecznej, ludzie są biedni, to zazwyczaj dochodzi do przewrotu, puczu, a potem panują rządy "silnej ręki". To chyba zrozumiałe i konieczne. W momentach przełomowych trzeba działać twardo i skutecznie.

Mamy ten komfort, że jest właśnie duża szansa, by metodami demokratycznymi, poprzez ogólnonarodowe wybory, doprowadzić do odsunięcia od władzy skompromitowanych polityków. I w tym właśnie momencie, w imię naprawy państwa, po raz drugi we współczesnej historii RP powinniśmy zaprowadzić sanację. Od razu widać, że jestem mało oryginalny. Tak samo myślał w latach dwudziestych marszałek Piłsudski widząc rozbuchaną partiokrację, śmieszną jak dzisiaj demokrację, oraz skorumpowany i kłótliwy sejm.

Zakładając, że porządnie (ilościowo) wygramy te wybory, staniemy przed kolosalnym zadaniem – musimy praktycznie zmienić wszystko w kraju. I to szybko. Wystarczy już 25 zmarnowanych lat.
Koniecznie musimy zmienić konstytucję. Rozprawić się z wymiarem sprawiedliwości. Uzdrowić służbę zdrowia. Zwalczyć biurokrację, a urzędników nauczyć odpowiedzialności. Zawrzeć korzystne dla Polski traktaty narodowe.
I najważniejsze – spowodować, by najdrobniejsza kradzież, szczególnie ta w białych kołnierzykach, stała się boleśnie nieopłacalna.
Oczywiście, że jest mnóstwo innych ważnych rzeczy do zrobienia, lecz warto tylko zaznaczyć, że nie może to być zwykły remont państwa, tylko gruntowna przebudowa. Od fundamentów do dachu.
I do tego właśnie będzie potrzebna dobrowolna dyktatura.

Co to właściwie znaczy dobrowolna dyktatura?

Mamy już prezydenta chcącego zmian. Zakładamy, że wkrótce również będziemy mieli parlament gotowy na gruntowne zmiany.
Można wówczas zawrzeć układ z narodem.
Czy chcesz powolnych, żmudnych zmian, lub raczej wyrażasz zgodę na radykalne szybkie zmiany, prowadzące do wzrostu dobrobytu i bezpieczeństwa w ciągu paru lat.
Przy narodowej zgodzie można zawiesić czasowo demokratyczne funkcjonowanie i instytucje. Podobnie zresztą jak w stanie wyjątkowym.
Prezydent wraz z rządem mogą wspólnie rządzić do momentu, aż dokonają niezbędnej naprawy państwa. Będzie to stan specjalny i wyraźnie tymczasowy. Tylko w stosunku do już nam znanych, jak Jaruzelski z wroną, nie będzie on przeciw narodowi tylko dla narodu i z narodem.

No dobrze, powie ktoś, zalecać dyktaturę niewiadomo jaką w XXI wieku?
Na to odpowiem, że jest takie państwo, które ma taką dyktaturę i dzięki niej osiągnęło niesamowity poziom rozwoju i bezpieczeństwa.

Singapur

To jedno z najbogatszych i bezpiecznych państw świata. Jeszcze dwadzieścia lat temu, jak tam byłem, wcale tak nie było. Rządziła wówczas szara strefa. Kupowało się za grosze podrabiane i przemycane produkty z całej Azji.
Ale tak już nie jest.
Obecnie Singapur jest spokojnym i porządnym miastem. Mają tam najniższy wskaźnik przestępczości na świecie. Dlaczego tak jest?
Singapur to właśnie pewnego rodzaju dyktatura – dobrowolna i rozsądna. Prawa są drastyczne, a kary za przewinienia tak wysokie, że na prawdę odstraszają (twarde prawo, ale prawo – dura lex, sed lex).
W Singapurze każdy musi się zachowywać znacznie lepiej niż gdziekolwiek na świecie. Nie wolno jeść i pić w środkach komunikacji miejskiej (500 dolarów grzywny). Przez ulicę przechodzić można tylko w miejscach wyznaczonych. Wyrzucenie śmiecia na ulicę kosztuje 3 000 dolarów (+ prace społeczne przy sprzątaniu). Mężczyźnie który narzuca się kobiecie grozi więzienie lub chłosta. Kary za korupcję zapierają dech w piersi, więc korupcji nie ma. Za narkotyki kara śmierci (nieletni też).
Praktycznie wszystko w tym kraju jest uregulowane.
I tak oto Singapur stał się bezpiecznym i czystym miastem, gdzie zgodnie żyją miliony ludzi rożnego pochodzenia i religii. Zlikwidowano biedę. Uregulowano problemy mieszkaniowe.
Wszyscy mieszkańcy Singapuru, których znam wydają się szczęśliwi i nikt nie ma ochoty stamtąd uciekać.

To co napisałem o Singapurze, może wydawać się komuś straszne i jakby prosto z kart powieści Orwella. Szczególnie dla nas, Polaków, którzy mają takie umiłowanie wolności i bakcyl przekory. Nie lubimy twardej ręki władzy.
To wówczas w tym momencie trzeba sobie zadać podstawowe pytanie – czego właściwie chcemy?
Czy nadal ma być burdel, a rządzić nami mają złodzieje? Czy może chcemy porządnego, spokojnego i uczciwego państwa, które da każdemu szansę dobrobytu?

Zapytam – czy to wysoka cena za wyrwanie się wreszcie z bagna, w którym od 25 lat sie znajdujemy? Oczywiście, ktoś zaraz przytoczy lorda Actona, że – "każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie". Lecz już w momencie tworzenia tej dobrowolnej dyktatury społeczeństwo może wbudować mechanizmy zabezpieczające, które z równą srogością będzie karać władzę, która zacznie się degenerować.
To wszystko jest możliwe do zrobienia, jeśli tylko się tego na prawdę chce.
A podążanie dalej obecną parlamentarną, pseudo-demokratyczną drogą uważam za bezsensowne i nieskuteczne. To droga  donikąd.

Nie jestem w tych moich dywagacjach całkiem bezinteresowny. Mam w tym osobisty, egoistyczny powód. Chciałbym po prostu dożyć momentu, gdy wreszcie Polska stanie się normalnym krajem. Bez Tusków, Palikotów, Michników i komuchów. Gdzie każdy Polak ma uczciwą szansę. Gdzie w końcu zniknie wszechobecne złodziejstwo i korupcja. Autostrady będą kosztować tyle co na świecie, a nie dwa razy drożej. Kraju uczciwości, przyjaznej administracji, swobody gospodarczej, rozsądnych podatków, dostępnej służby zdrowia i zarobków godnych i sprawiedliwych.
Czy to są marzenia z kosmosu?


.