piątek, 20 grudnia 2013

Kondycja


Często jest tak, że zaganiani w codziennych kłopotach nie zauważamy zjawisk oczywistych. A jest proszę państwa, naprawdę kiepsko z kondycją narodu.

Media głównego nurtu, wraz z dyżurnymi tzw. ekspertami, powolutku zaczynają sączyć dobrą nowinę. Nie jest to niestety nasza katolicka dobra nowina. To starannie wypracowana wiadomość, wypracowana w oparciu o wyższą matematykę, najprawdopodobniej o algebre abstrakcyjną, że powoli, powoli jest już dobrze i będzie coraz lepiej. Cieszmy się i radujmy. Nie daliśmy się kryzysowi, a teraz nastał już jego koniec. Czy to nie wspaniałe?

Niestety, durny naród tego nie wie i zachowuje się nieodpowiednio. To, co teraz napiszę, to spostrzeżenia z ulicy i ze sklepów, a nie z telewizji i gazet. To jest prawdziwe życie proszę państwa. Wystarczy się tylko rozglądać wokół siebie.

Uśmiechnięta spikerka wiodącej stacji podała, że na Święta dzielny naród wyda w tym roku więcej niż w poprzednim. To kwota około tysiąca złotych na rodzinę, a wydamy więcej o 70 zł. Jest duch w narodzie, wydamy więcej! Tylko jedno głupie pytanie – czy kupimy więcej? Niestety nie, kupimy raczej mniej.
Podobno inflacja stoi w miejscu, co oznacza, że nic nie drożeje. Czyżby? Macie państwo takie odczucie, że ceny przez rok stały w miejscu? Może jak za Gomułki traktorów i lokomotyw. Bo artykuły codziennego użytku widocznie podrożały. Manipulacja statystykami może udowodnić wszystko. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy byli prawdziwi, pracowici dziennikarze, niektóre czasopisma obliczały i podawały tzw. koszyk zakupów i można na prawdę było się zorientować, jak ceny wyglądają w sklepach. Wygląda teraz, że nikt nad tym nie panuje. Ale jak państwo robią zakupy, to osobiście przekonujecie się jak jest.

Mam w rodzinie aptekę. Zwykłą, malutką, nie żadną sieciową, międzynarodowego molocha. Stoi sobie ona w dobrum punkcie typowo robotniczej dzielnicy Gdyni. Liczba pacjentów nieuchronnie spada. Więc wraz z tym i obroty apteki i zysk. Widać wyraźnie, że ludzie, klienci, nie mają pieniędzy. Typowym obrazkiem jest każdorazowe pytanie się o cenę. Często, po otrzymaniu informacji pacjent rezygnuje z zakupu, a przez to z leczenia. Normalne opakowania otwiera się i lekarstwa sprzedaje się na listki. Mimo, że lekarz przypisał kurację dwu tygodniową, pacjent kupuje tylko na jeden tydzień.
Minister zdrowia Arłukowicz miał właśnie w tym tygodniu wielce optymistyczną konferencję prasową dotyczącą leków. Łgał jak z nut. Nie powiedział, że po reformie zarobiło tylko państwo, a pacjent, zwykły obywatel, stracił. Leki teraz dla ludzi są droższe i wielu po prostu na nie nie stać.
To jest bardzo smutne, gdy zmusza się naród do oszczędzania na zdrowiu. Jeżeli ktoś nie widzi, że z roku na rok jest coraz gorzej, to jest chyba ślepy.
Ja to widzę i mam na to prawdziwe dowody, a nie propagandowe brednie Arłukowicza.

W okresie, gdy jestem w Polsce, dokonuję zakupów w dużych hipermarketach typu Tesco lub  Auchan. W ostatnich miesiącach nigdy mi tak dobrze nie robiło się zakupów. Miejsca na parkingach pod dostatkiem. I to tuż przy samym wejściu. Koszyków i wózków całe rzędy. A w sklepie chodzi się swobodnie. Panuje cisza, słychać echo kroków. Od czasu do czasu mignie jakiś inny klient. Pusto. Nie ma tłumu ludzi. Gdzie oni są? Gdzie robią zakupy? Przecież zawsze tu byli i do kasy trzeba było swoje odstać. Oczywiście, muszę się zastrzec, nie robię zakupów w soboty i niedziele. Wówczas sytuacja może być inna. Ale, gdyby któraś z wielkich sieci sprzedaży zechciała udostępnić dane o codziennych obrotach, to zapewniam, okazało by się, że te obroty w zwykłe dni tygodnia drastycznie spadły.

Stacje telewizyjne zalane są reklamami bankowych i nie tylko, pożyczek chwilowych. Chodźcie ludzie i bierzcie! Damy wam bez żadnych dokumentów, choćby na dowód osobisty. Weźmiecie pożyczkę teraz, a będziecie spłacać za trzy miesiące.
Co jest, do cholery? Ano to jest, że raz – powstał rynek na pożyczanie na chwilę drobnych kwot, bo ludziom brakuje pieniędzy, a po dwa – banki cienko przędą i starają się pozyskać klienta, omotać go i chwycić w swoje szpony.

Takie pobieżne obserwacje świadczą tylko o jednym – jest coraz większa bieda. Może warszawka i okołorządowe lemingi mają się dobrze, ale zwykły prowincjonalny naród popada w coraz większą nędzę. To się dzieje powoli, ale nieuchronnie. Już ponad 2 miliony kredytobiorców nie jest w stanie spłacać zaciągniętych pożyczek.
Wokół są ogniska skrajnej nędzy. Mieszkam właściwie już poza miastem. Wnuczka, malutka, z pierwszej klasy, powiedziała mi w tajemnicy, że jest w klasie chłopczyk, który teraz, zimą przychodzi do szkoły w bluzie, w trampkach i bez czapki. Rodziny nie stać na zakup kurtki. Są wokół, mieszkający w sypiących się chatach ludzie, którzy cierpią skrajną nędzę. Proszę mi wybaczyć tą herezję, ale za komuny tak nie było!
Sporo ludzi walczy o przeżycie.

Wniosek jest jeden – kondycja szeroko pojętego narodu jest marna. Lokuje nas, dumnych Polaków w okolicy Bułgarii i Rumunii. Jak z autopsji podaje Iza Brodacka – Felzman, tak źle nie jest nawet na Białorusi.
Niech nas nie zwiodą, Jaguar Kalisza, czy filuterny senator Piesiewicz, przebierający się w damskie ciuchy i przyjmujący lekarstwa nosem. Zwykli ludzie lekarstw wykupić nie mogą. Bo ich na to nie stać. A jeżdżą przepełnioną i też nie tanią komunikacją publiczną a nie luksusowym autem.

Problem biedy, nędzy i ogólnego poziomu życia zabagniono okrutnie. Praktycznie go nie ruszano przez ostatnie dwadzieścia lat. Dobro i dobrostan obywateli, to temat, którego nie dotknęła żadna władza. Mają to głęboko w d. . Nie podoba się? To spieprzaj do Irlandii! My, na zielonej wyspie nie potrzebujemy dziadów i bidaków.

autor: jazgdyni