sobota, 28 sierpnia 2021

SPIRALA

 

Spirala to bardzo interesujący obiekt. Podchodząc do niej od strony nauk ścisłych, można ją opisać precyzyjnymi równaniami. A gdy zrobimy dwuwymiarowy rzut, to obrys jest trójkątem. Wszędzie te piramidy...

Cofnijmy się do dziecięcych zabaw i wyobraźmy sobie, że zjeżdżalnia jest taką właśnie spiralą. Jeżeli wierzchołek jest na samej górze i tam właśnie zaczniemy zjeżdżać, to będziemy sunąć po coraz większym kole, aż koniec spirali wyrzuci nas z dużą szybkością gdzieś na zewnątrz.
A co, jeśli taką zjeżdżalnię postawimy do góry nogami i zaczniemy zjeżdżać? To gdzie skończymy? W czarnej dziurze?

70 lat to szmat czasu. Nie wszystkim pokoleniom było dane przeżyć ten okres bez krwiożerczej i okrutnej wojny, czy rewolucji.
Jeszcze mniejsza ilość ludzi przeżyło tyle lat, gdzie działo się tak wiele, a zmiany były tak potężne.
A na końcu, przed nieuniknionym THE END, zobaczyć tak spektakularny upadek.
Spirala dobiega końca? Którego końca?

Pozory, pozory... Na początku, parę lat po wojnie, myśleliśmy, że upadł nazizm. Raz na zawsze. Cały świat potępia, a sprawcy do końca będą cierpieć katusze wstydu, hańby i poczucia winy. Nie do końca tak się stało. Zatwardziali hitlerowcy istnieją do dzisiaj. I mają się dobrze. Nawet wychowują potomków.

Potem obserwowaliśmy upadek kolejnego zabójczego obłędu – komunizmu. Jego wyznawcy wzięli lekcję z historii i działają sprytniej niż kumple naziści.
Zdjęli białe koszule i czerwone krawaty, a założyli T-shirty, albo burżujskie garnitury. Czerwoną flagę pomalowali w różnokolorowe paski.
Przestali sie wstydzić i ukrywać swoją miłość do pieniędzy i bogactwa. Towarzysz Gomułka pewnie w grobie się przewraca, jak widzi tych skromnych sekretarzy i członków egzekutywy w przyciasnych i wykoślawionych butach, jak dzisiaj paradują dumnie, znając już wszystkie widelce, noże i łyżki przy talerzu. A czarne Wołgi poszły w zapomnienie, zastąpione jak u tow. Kalisza odpowiednim do masy Jaguarem.

Aż wreszcie zaczęło się walić wszystko. Tysiącletni dorobek białego człowieka. Historia wzlotów i upadków, gdzie mimo tego popychano świat do przodu. Aż wreszcie znaleźliśmy się na krawędzi skalistego urwiska.

Osiemdziesiąt procent dojrzałych intelektualnie ludzi nie ogarnia całości i nie pojmuje, że odliczanie już trwa. Zamiast tego koncentruje się na pojedynczych klockach. Kreml, Unia, Izrael, Putin, Biden, Tusk, Wołyń, Żołnierze Wyklęci i najeźdźcy. I jeszcze Afganistan.
Nadają temu nazwy. Etykiety, które wypełniają im mózg tak, że już na nic nie ma miejsca.
Gdy nadasz czemuś nazwę, przestajesz dostrzegać całość rzeczy, albo jej znaczenie. Skupiasz się na słowie. Albo na obrazku.
Drzewa zasłaniają las.

Musimy się odżywiać, by utrzymać się przy życiu. Procesy życiowe nieustannie potrzebują energii. Lecz nie ciężki wysiłek fizyczny, szybki bieg, wyciskanie sztangi, czy robienie pompek konsumuje najwięcej. To zasilanie mózgu, nawet w głębokiej śpiączce pożera najwięcej paliwa. I nie ma tak, że niezależnie co w mózgu się dzieje, konsumpcja jest stała.
To po prostu myślenie zwiększa spalanie kalorii. A głębokie i poważne rozmyślanie, rozwiązywanie problemu, analiza świeżej informacji, podejmowanie decyzji, uczenie się i tym podobne procesy potrafią zwiększyć aktywność mózgu, a więc i wysiłek aż o 50 procent. Wtedy nawet jedna trzecia naszych życiodajnych zasobów jest zużywana przez myślący mózg. A to potrafi potężnie zmęczyć każdego.
Nic więc dziwnego, że wielu stara się unikać męczących rozmyślań. Szczególnie tych ciężkostrawnych. Po co, jak codziennie dają lekką papkę, gdzie cała ta uciążliwa praca – przyswajanie informacji, filtrowanie, co ważne, a co nie, aby w końcu mieć własną opinię i poglądy. Korzystają z gotowców – skrzętnie serwowanych przez kanały informacyjne telewizji, gazety, sieci, które zamiast uczciwie podawać fakty i komentarze, podstępnie kształtują opinie zwykłych ludzi. Jedne lewacką, drugie prawacką. Wszystko gotowe, tylko zapamiętać słowa i hasła.
Lenistwo to nie tylko unikanie wysiłku fizycznego. To jest właściwie mniej istotny i łatwo zauważalny symptom; zasadnicze lenistwo to unikanie samodzielnego myślenia. To może autentycznie zmęczyć i wykończyć, nawet nie ruszając się z fotela.

Czasami niektórzy z tych nałogowych papkożerców, co to w młodości zawsze woleli przeczytać jednostronicowy bryk, albo ściągę, zamiast całych "Ludzi bezdomnych", mają pewne ambicje, bo wybujałe ego i kiepska samoocena zmusza ich do głośnego mówienia. A nawet czasami, dzięki internetowi starają stworzyć niby twórcze hobby. Nazywam ich Aktywistami.
Ambitniejsi wybierają sobie pasujący temat, przeszukują Google, produkują emocjonalną tezę i zalewają portale pseudo twórczością. Pseudo, bo nie ma w tym nic, co by sami stworzyli. To jest tylko "podaj dalej" przy pomocy komputerowej funkcji "kopiuj i wklej". I drążą do znudzenia ulubiony kawałek.
Druga grupa wczesnym rankiem, jeszcze przed śniadaniem, pilnie studiuje w TV i Internecie doniesienia, słusznie onegdaj nazwane "przekaz dnia". I natychmiast przystępują do działania, wprost kopiując, czasami nawet zmieniając niektóre słowa, a to kryzys imigracyjny, a to Afganistan, antyszczepionkowcy, słowa Thun, czy chamstwo Frasyniuka, czyli wszystko to, co akurat w danym dniu, czy tygodniu jest tak zwanym hitem.
Tu nie ma granicy między stroną lewą, czy prawą. I jedni i drudzy powielają dostępny i wybrany materiał.

Z przykrością trzeba stwierdzić, że to są także ludzie bezmyślni. W szkołach to klasyczna postawa kujona, który wiedzę wykuwał na pamięć.
Jest jeszcze gorzej. Zawężając wiadomości tylko do kraju, wiemy, że tu, na polskiej ziemi toczy się brutalna wojna informacyjna. Taka wojna, w której kłamstwo jest stosowane na równi z prawdą. Choć czasami jest nawet więcej kłamstwa niż prawdy.
Ci ambitni w produkowaniu swoich tekstów wybrali sobie swoje ulubione źródła i swoje autorytety. I to jest jeszcze bardziej tragiczne. Gdyż większość tych autorytetów, to sztucznie wykreowani ludzie, partyjne aparatczyki, liche urzędasy, kiepskie aktorzyny, lecz "godni posłuchu", bo... są znani i dobrze gadają, a co najważniejsze – mają dostęp do kamery i mikrofonu. Tacy współcześni lektorzy bolszewickiego WUMLu – Wieczorowego Uniwersytetu Marksistowsko – Leninowskiego.
Nie będę się pastwił nad tymi, którzy są zapraszani jako eksperci przez lewackie tefałeny, onety, czy gazety. Spójrzmy, na kogo powołują się i pytają o zdanie państwowa TVP, czy prywatna, prawicowa TV Republika. Tak zwani komentatorzy, albo nawet eksperci, to zazwyczaj starzy, zasłużeni, z naprawdę piękną przeszłością, działacze antykomunistyczni. Lecz przecież nie są oni analitykami, czy nawet komentatorami aktualnych wydarzeń. Właściwie to robi im się krzywdę, namawiając do publicznego wygłaszania opinii na każdy temat. Szanujemy ich, są nawet bohaterami, lecz w tych dzisiejszych czasach wcale nie muszą mieć talentu, by dokonywać oceny posłanki Jachiry, czy "Błyskawicy" Lempart. (Osobiście wolałbym by tu ekspertem był psychiatra, lub specjalista od manipulacji tłumem).
A do tego... wszystko się zużywa, powszednieje, zainteresowanie mija, aż w końcu ludzie zaczynają się denerwować.
Czy sześć lat Dobrej Zmiany u steru władzy właśnie już nie powoduje zniecierpliwienia, a nawet zniechęcenia?

Nie ma dobrego państwa bez elit. I przede wszystkim – elit rządzących.
Naliczyłem chyba z dziesięć różnych, choć podobnych do siebie teorii elit. Klasycznie patrząc, mamy takie założenia:
- władza jest sprawowana dzięki odpowiednim stanowiskom w kluczowych instytucjach politycznych i ekonomicznych
- psychologiczną różnicą pomiędzy elitą a resztą społeczeństwa jest to, że ta pierwsza dysponuje odpowiednimi cechami osobistymi takimi jak inteligencja(link is external) lub umiejętności, podczas gdy większość jest niekompetentna i nie jest w stanie rządzić się sama.
Gdy te założenia są spełnione, to powinniśmy mieć u władzy prawdziwą elitę. A mamy?
Teoretycy zajmujący się elitami, tacy jak Vilfredo Pareto, który podzielił elity na rządzące i nierządzące, także przedstawił ważną teorię – teorię krążenia elit. Jednym z ważnych wniosków płynących z tej teorii jest stwierdzenie, że elity się zużywają i w oczach społeczeństwa elitami być przestają. Czy wicepremier Jacek Sasin, praktycznie istniejący w polityce od 20 lat, a od dobrych 10 zajmujący eksponowane stanowiska, już się Polakom nie znużył? Nie przeczę, że to wartościowy człowiek, lecz może odsunąć go na bok, gdy ludzie wyłączają telewizory, jak on zaczyna przemawiać.
Jedni zużywają się szybciej inni nieco wolniej. Wtedy tracą autorytet. A jak mogą dobrze spełniać swoją rolę, jak ludzie im nie wierzą i nie ufają? Szczególnie w sytuacji, gdy totalna opozycja (sama tak się nazwała) praktycznie nie robi nic innego, tylko nieustannie walczy z legalną władzą i na każdym kroku podważa jej autorytet jako całej elity rządzącej, oraz autorytet poszczególnych ludzi u władzy.

Dobrym wskaźnikiem prawidłowego wyboru kogoś na eksponowane stanowisko w elicie rządzącej, jest fakt, że opozycja zaczyna wyć i następuje frontalny atak współpracujących mediów na konkretnego, rokującego człowieka. Czasami nawet udaje im się zniszczyć swój cel, mimo widocznego gołym okiem autorytetu i pozytywnych cech. Tak było z ministrem zdrowia, profesorem Łukaszem Szumowskim. Podobne zmasowane ataki, których celem było zniszczenie autorytetu, obserwowaliśmy (i nadal obserwujemy) w stosunku do prezesa Orlenu, Daniela Obajtka, czy ministra edukacji i nauki, profesora Przemysława Czarnka.

Elity nierządzące, to towarzystwo na poły mafijne. Powiązania biznesowe i towarzyskie są decydujące. I jest to układ w pewnym stopniu zamknięty. Czasami dobiera się nowe twarze, opierając się na popularności, w kinie czy mediach (Hołownia). Częściej zasilają tę elitę, osoby, na które są tak zwane haki. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta zdecydowanie antyrządowa grupa ludzi, wszelkimi sposobami i nie przebierając w środkach, jest pod przewodnictwem i ochroną, zjednoczonych sił – dawnego aparatu służb specjalnych (to, jak sam mówi, generał Gromosław Czempiński utworzył PO. W 2009 publicznie oświadczył – "To ja dałem początek PO".), oraz neomarksistowskiego lewactwa, rządzącego Unią Europejską. Czyli, jeśli podrążyć głębiej – bolszewicy z bolszewikami.

I to jest właśnie ten las, którego nie widzą ci, co z powodu intelektualnej słabości i niechęci do myślenia syntetycznego, wolą zajmować przyglądaniem się pojedynczym drzewom.

Sytuacja jest już zdecydowanie jednoznaczna, co od stycznia jaskrawo rzuca się w oczy, po brutalnym przejęciu władzy w USA przez demokratów, czyli konkretnie przez wielkie biznesowe konglomeraty, mające tylko jeden cel – zniszczyć tradycyjną demokrację i klasyczne metody rządzenia, zniszczyć suwerenne państwa, a na całej Ziemi utworzyć władzę oligarchiczną. Czyli plutokrację – gdzie warunkiem należenia do elity władzy, jest wyłącznie posiadane bogactwo.

My, Polacy, musimy mieć jasność, którą codziennymi, elektryzującymi "wrzutkami" usiłują nam zaciemnić: - toczymy pierwszą taką w historii świata wojnę – nie o ciała, lecz o dusze i umysły. Toczymy ją na poziomie krajowym, gdzie totalna opozycja jest ślepym narzędziem sił z wyższego poziomu. Toczymy też wojnę, choć jesteśmy chyba, przynajmniej w Europie w mniejszości, aby obronić tradycyjne wartości i struktury naszej tysiącletniej cywilizacji.
Cała reszta – nielegalni emigranci, COVID19 i pandemia, terroryzm, ataki UE na RP, żydowskie bezczelne żądania, klimatyczna bzdura – Zielony Ład, wybryki Putina i Łukaszenki, to w istocie epizody, coś na czym mamy skupić swoją uwagę, by nie zauważyć i nie pojąć, o co tak na prawdę chodzi.

A czy rządzące elity mają pełną świadomość i właściwą ocenę sytuacji? Nie jestem tego pewien. Wiem, że rdzeń prawicy chce dobrze; chce sanacji Rzeczpospolitej.
Niestety... elity rządzącej nie potrafią zbudować. Nie potrafią przeciągnąć większości Polaków na swoją stronę. Dlaczego?
Czy dlatego, że brak mocy intelektualnej? To też, ale to nie najważniejsze. Brak stanowczości, a co za tym idzie, brak sprawczości? Tak to ważne i narodowi się to nie podoba. Lecz najgorsze jest to, że cała prawica, nie tylko ta kacapsko – szkopska neo-targowica, nie potrafi się odciąć skutecznie od łańcuchów PRLu. Mentalnie i systemowo. Za bardzo obecna władza działa, często głupio i nierozsądnie, tak, jakby obowiązywały ciągle zasady egzekutywy i Biura Politycznego.
Wszyscy rozumiemy, że okrągły stół to tak właściwie była porażka 10 milionów Solidarności. Nie Wałęsy, nie Michnika, Kuronia, Mazowieckiego i Gieremka. Ci akurat wygrali u boku przepoczwarzonych bolszewików.
Ale po słynnej nocy obalenia rządu Jana Olszewskiego, prawica też przegrała. Nie potrafiła się uwolnić od sowieckiego stylu myślenia i pruskiego ordnungu.
I nigdy nie zrozumiała, albo nawet rozumiała, tylko tchórzyła, by dokonać prawdziwej rewolucji.
A społeczeństwo czekało na to. Nawet w 2015 roku czekało.

Więc nadal będzie, tak jak mamy od sześciu lat. Wszystko będzie się wlokło i śmierdziało. A Obywatele Aktywiści będą nadal się podniecać jednodniowymi sensacjami. Opinia publiczna, coraz bardziej znudzona, jeszcze bardziej zmanipulowana i pasywna.

Chyba że...
Wreszcie, jak zwykle, przyjdzie gajowy i wyrzuci wszystkich z lasu.

Może to jednak nie spirala, tylko zaklęty, zamknięty krąg? Bo tak już jest w historii – wszystko najpierw rośnie, jest coraz lepiej, a... potem nagle to zaczyna upadać. Aż zniknie. I cykl będzie się powtarzał i powtarzał.

 

sobota, 21 sierpnia 2021

Jak wiesz co, to wierz

 

Często przedstawiam się jako dyletant. Pozwoliłem sobie podłączyć się do osiemnastowiecznego, londyńskiego Society of Dilletanti, który zresztą nadal działa i ma się dobrze. To klub poszukiwaczy, tylko nie złota, czy diamentów, albo najlepszego rocznika wina, tylko poszukiwaczy wiedzy. Kiedyś mówiło się człowiek renesansu. Jednakże są pewne różnice.
Współczesny dyletant, nie zważając na powszechnie pejoratywne znaczenie tego słowa, cały czas stara się wyłącznie dla własnej satysfakcji i wiedzy skanować wszelkie obszary informacji, z naciskiem na naukę, sztukę i obyczaje, aby móc wyrobić sobie własne, oryginalne zdanie o człowieku i otaczającym nas świecie.

Rozważania o sztuce i kulturze zawsze będą subiektywne. Także o społeczeństwie i polityce. Tam wyłącznie rządzi bardzo prosta, binarna życiowa logika – albo się lubi, albo nielubi. Albo się podoba, albo nie. Oczywiście jest to oplecione wielkim kokonem dytyrambów, albo paszkwili. Wielogodzinnym ble, ble, ble.

Nauki ścisłe i technologie są jednoznaczne, precyzyjne i nie ma za dużo pola do swobodnych interpretacji. Oczywiście pomijając wyznawców Latającego Potfora Spaghetti.
Wiele najtęższych głów, naukowców i myślicieli, jest zdecydowanie przekonanych, że nie osiągnięta już wiedza, lecz wyobraźnia i nadzieja są głównym motorem napędowym wszelkiego rozwoju i postępu.

Traf chciał, że gdy dotarła do mnie informacja z 17 sierpnia, która mnie utwierdziła w mojej optymistycznej filozofii, na łamach Naszych Blogów jeden z najmądrzejszych blogerów na portalu, rzucił temat, w stylu jak rozumują dobrzy naukowcy: - Czy możemy w Polsce stworzyć swój własny komputer kwantowy?
Pomyślałem – czemu nie? Nie rozumiemy całkiem elektromagnetyzmu, ale bez przerwy coś nowego wymyślamy. Nadprzewodnictwo... Nadciekłość... Fraktale...
Najważniejsze w tym rozumowaniu profesora jest – czemu nie?
Oczywiście życiowi malkontenci natychmiast zaczynają marudzić – to porywanie się z motyką na słońce! A potem – gdzie jest chociaż jeden elektryczny samochód, który obiecano 6 lat temu, ha, ha, ha. A taki CPK, Centralny Port Komunikacyjny to nie megalomania?
Tak myślą te przyziemne robaczki. W okresie II RP chyba nikt nie wypowiedział - po co na piaskach budować jakąś Gdynię, gdy tuż obok jest wspaniały Gdańsk z portem i stocznią.
Gdybyś my takich ludzi słuchali i oni w jakiś sposób zdobyli by władzę, to nadal żylibyśmy w jaskiniach, a ogień rozpalalibyśmy hubką.

Naukowiec, a na dodatek wizjoner, do tego wytrwały i nie bojący się porażek, to skarb ludzkości. I skarb dla konkretnego narodu.

Wielu ludzi nauki i techniki to rozumie, ale spora część niestety ma parszywy charakter i woli iść na skróty. Brak etyki i rozbrat z moralnością powodują, że stają się prostytutkami nauki do wynajęcia szubrawcom. Ideologiom, przekonując, że faktycznie jest pięćdziesiąt płci człowieka; rządom, by te mogły sprzedawać wiatraczki i krzemowe lusterka, zamiast tradycyjnie wytwarzać energię elektryczną, globalnym korporacjom, by lepiej mogli sprzedawać swoje gadżety i tumanić ludzkość.

We wielu poprzednich artykułach starałem się przekonać i udowodnić, że największym wyzwaniem XXI wieku jest pozyskiwanie energii (choć może jeszcze ważniejszym problemem jest magazynowanie energii).
Niejako zostaliśmy zmuszeni do przyspieszenia rozwiązań pozyskiwania energii, gdy neo-marksistowska ideologia, kiedyś w oryginalnej wersji, broniąca "proletariuszy", a teraz z kolei broniąca przyrody przed złymi ludźmi, powoduje, że zaczęliśmy się rozglądać, poszukując alternatyw. Jak to zazwyczaj bywa, najszybciej na takie nowe obszary rozwoju, wkroczyli spryciarze i cwaniacy – różnego rodzaju korporacje i przedsiębiorcy, państwa zbójeckie, pamiętające z historii, że naiwnych tubylców można było kupić za paciorki i kolorowy perkal. I zalewają świat monstrualnymi wiatrakami i hektarami pól i łąk, pokrytych lusterkami, które zaledwie w paru procentach dostarczają prąd.
Wiedza przeciętnego człowieka w zakresie fizyki i matematyki, oraz techniki, jest zbyt płytka, by od razu zauważyć, że narzuca się im ściemę, ersatz, tekturowy dom – coś, co nigdy nie stanie się na wieki prawdziwym źródłem energii dla ludzkości.
W końcu, nawet widząc to oszustwo i publicznie protestując przeciwko temu, sam zacząłem rozmyślać choćby nad usprawnieniem metody pozyskiwania energii słonecznej w sposób bardziej efektywny. W czasie bezsennych nocy rozmyślałem nad koncentratorami. Gdy do powierzchni Ziemi dociera ułamek promieni słonecznej i to jak jest noc, to nic nie dociera, a gdy są chmury, to tylko promile energii, a tymczasem, w kosmosie Słońce daje całą swoją moc.
Więc zacząłem się zastanawiać, jak w kosmosie, blisko naszej planety, tę słoneczną energię pochwycić i wykorzystać.
Wyobraziłem sobie sieć geostacjonarnych, czyli zawsze zawieszonych nad jednym punktem na Ziemi, satelitów, z potężnymi systemami anten. Sieć jest po to, by wykluczyć dzień i noc – zawsze któryś satelita będzie w pełnym słońcu. Największe anteny, kosmiczny odpowiednik paneli fotowoltaicznych, będą zbierać promienie słoneczne; mniejszy zestaw anten parabolicznych będzie przekazywać zebraną energię, do systemów naziemnych, takich właśnie słonecznych elektrowni. Może być jeszcze trzeci zestaw anten, który będzie organizował przesył energii pomiędzy nasłonecznionymi satelitami i tymi zacienionymi.
Oczywiście dzisiaj to science-ficion. Ale nie absurdalne. Ot, takie ćwiczenie umysłowe z zakresu wyobraźni.

Przeglądając wszelkie możliwe źródła energii, oczywiście na końcu elektrycznej na razie, choć można sobie też wyobrazić inne końcowe efekty, jak, powiedzmy, energia kinetyczna, dotychczasowy trend zawęża się, pozostawiając na boku tradycyjne elektrownie, wykorzystywane od lat. To akumulatory, albo, jak kto lubi, baterie elektryczne, oraz wodór. I jedne i drugie rozwiązanie ma wady i zalety, no i nie są tym, czym chcielibyśmy, by były. Oczywiście wodór, H2, którego w całym Wszechświecie jest niewyobrażalnie dużo, może wystrzelić na pozycję lidera jak rakieta, jakbyśmy się tylko nauczyli tanio go wytwarzać w procesie, który nie będzie powodował dodatkowego zanieczyszczania środowiska.
Jednakże dając upust wyobraźni, nie tej fantastycznej, nierealnej, tylko takiej, która wydaje się na wyciągnięcie ręki, uważam, że przyszłość zapewnienia światu nieograniczonej energii należy do tak zwanej zimnej fuzji.

@@@@@@

Co to takiego właściwie jest ta zimna fuzja?
Wszyscy dobrze wiemy co jest tak potwornego, co zniszczyło w okamgnieniu Hiroszimę, zabijając wszystkich, ludzi i zwierzęta w promieniu działania.
To po raz pierwszy zaprojektowana i skonstruowana w USA, choć już w czasie II WŚ pracowali nad tym hitlerowskie Niemcy, a bolszewicy Stalina, wyszpiegowali i po prostu ukradli zachodowi, nowa broń.

Pierwsze, użyte w wojnie bomby atomowe. Atomówki – broń nuklearna o niesłychanej sile destrukcji, poprzez gwałtowne uwolnienie potężnej ilości energii w ułamku sekundy, niszcząc i zabijając wszystko, co znalazło się w zasięgu działania. A zasięg, to nie były metry, czy nawet setki metrów, jak w przypadku trotylu, tylko dziesiątki kilometrów.

Wszystko zaczęło się w 1996 roku, gdy nasza genialna Polka, Maria Curie – Skłodowska, wraz z mężem Pierre Curie, badając uran, konkretnie na początku jego rudę, tlenek UO2, odkryli radioaktywność. Potem już szybko ruszyła atomowa lawina. Nauczono się wzbogacać uran, wykryto i określono masę krytyczną, nauczono się wywoływać sztuczną radioaktywność, bombardując pewne niewinne pierwiastki, cząstkami alfa, albo neutronami. Zaczęła się era atomowa, a wiele pokoleń zostało zainfekowanych nieustannym strachem przed atomową wojną.
Czy może być coś jeszcze piekielniejszego? Może.

Już w 1952 roku, siedem lat od zakończenia wojny, wymyślono bombę termojądrową, zwaną też wodorową, gdzie nie następuje gwałtowny rozpad atomów uranu, czy plutonu, tylko wprost przeciwnie – następuje łączenie jąder izotopów wodoru - deuteru i trytu, tworząc inny zupełnie pierwiastek, hel, wydzielając przy tym jeszcze większe ilości energii,
Jeżeli bomby użyte w Japonii posiadały moc dziesiątków kiloton to taka bomba wodorowa, jak amerykańska B53 miała moc aż 150 MT = 150 000 000 ton trotylu. Sto pięćdziesiąt milionów ton.
Pierwsi wyprodukowali takiego potwora Amerykanie, a współtwórcą był, a jakże, polski genialny matematyk, Stanisław Ulam, ze słynnej lwowskiej szkoły matematycznej.

Te produkty, służące wyłącznie wojsku do potężnej destrukcji, miały fatalny mankament. Raz rozpoczęty proces wybuchu, od pierwszej nanosekundy, tak zwana reakcja łańcuchowa, był kompletnie niekontrolowalny. Po wciśnięciu guzika, nad niczym już nie było można panować. Raz rozpoczęty Armagedon trwał do końca.

No dobrze, lecz przecież mamy elektrownie atomowe, gdzie cały czas kontrolujemy proces i panujemy nad reakcją łańcuchową. Niby tak... Ale wystarczy jeden moment nieuwagi, pomyłka, czy spalony kabelek, lub też zadziałają siły natury – huragan, czy fala tsunami – i mamy katastrofę.
Radzę wspomnieć japońską Fukushimę i obejrzeć serial "Czarnobyl".
Elektrownia jądrowa, jako źródło energii zawiera reaktor jądrowy. To potężne i ciężkie jak diabli urządzenie wysokie na kilkanaście metrów. A na dodatek potwornie drogie, precyzyjnie wykonane, a do funkcjonowania potrzebuje wiele niesłychanie ważnych rzeczy. Między innymi rzadkich metali, czasami nawet metali w stanie ciekłym do chłodzenia. A co najważniejsze, stałej obserwacji, bo procesy zachodzące w każdej chwili mogą się wyrwać spod kontroli, co ma zawsze fatalne skutki.
To nie jest idealne rozwiązanie. Aha – prąd się produkuje najczęściej doprowadzając do tego, że energia rozpadu uranu, czy plutonu jest oddawana parze wodnej, a wtedy wysokoenergetyczna para napędza turbiny generatorów prądu.

Jak widzimy z podanych przykładów bomb jądrowych, moc łączenia jąder atomowych jest tysiąckrotnie wyższa w stosunku do rozszczepiania. Łączenie to fuzja. Taką fuzję zazwyczaj nazywa się reakcją termojądrową. Istotne jest tutaj określenie =termo=, czyli coś związanego z temperaturą. Dobrze wiemy, że w każdej gwieździe zachodzą właśnie nieustanne reakcje termojądrowe. I wiemy także, ba, potrafimy nawet obliczyć, jak wysokie są tam temperatury. A to dlatego, bo do pokonania silnych sił elektrostatycznych, odpychających dodatnio naładowane jądra atomowe, potrzeba wielu milionów stopni.

Lecz już od wielu lat istnieje hipoteza, że synteza jądrowa może zachodzić w znacznie niższych, dostępnych dla człowieka temperaturach i proces ten nazwano zimną fuzją.

Zimna fuzja to święty Graal fizyków atomowych. Część nie wierzy, a nawet wyśmiewa, a inni z uporem pracują nad rozwiązaniami, by zimną fuzję osiągnąć.
Najpierw w naukowych laboratoriach, a potem oddana przemysłowi, może zostać najtańszym i najczystszym paliwem – źródłem energii dla całego świata.

Lawrence Livermore National Laboratory w Kalifornii, to powstały w 1952 roku najpotężniejszy na świecie instytut naukowo badawczy (wg. otwartych źródeł, bo dokładnie nie wiemy, co mają Rosja, czy Chiny), który zajmował się początkowo bronią atomową, a obecnie także wykorzystaniem atomu do celów pokojowych.
To właśnie stamtąd w mijającym tygodniu nadeszła otwarcie upubliczniona informacja, że chyba mamy wreszcie przełom, a zimna fuzja nie jest tylko hipotezą opartą na matematycznych równaniach, tylko czymś faktycznym, namacalnym, co rokuje nadzieje, że w przyszłości zdołamy czerpać potężną energię z tej mitycznej reakcji jądrowej, nie wymagającej milionów stopni kelvina, dla gwiazd coś normalnego, lecz dla człowieka nieosiągalnych.

Podobnie jak sprawnie i łatwo działający komputer kwantowy, tak i skonstruowanie urządzeń napędzanych zimną fuzją, będą przewrotem iście kopernikańskim.

Dobrych parę lat temu podobna wiadomość z Włoch, obudziła także nadzieję na dotarcie do zimnej fuzji. Lecz wszystko szybko ucichło. Jednakże nie można porównywać skromnego włoskiego, choćby uniwersyteckiego laboratorium z potężnym instytutem z Livermore, CA. Ich wiarygodność jest duża, a na dodatek wiemy, że posiadają najpotężniejszy laser na świecie, mogący faktycznie dostarczyć wielkich energii.
Wiadomość podana przez internetowy portal amerykańskiej stacji CNBC [*] - będącą największą na świecie sieć kanałów informacyjnych, określiła to wydarzenie w instytucie, za "Wright Brothers moment". W kulturze amerykańskiej to określenie odnosi się do pierwszego sukcesu braci Wright, którzy po raz pierwszy swoim prymitywnym samolotem oderwali się od ziemi, rozpoczynając erę samolotów. Czyli po prostu jest to przełom, punkt, po którym wszystko na świecie może się radykalnie zmienić.

Jeżeli ktoś zna działanie poważnych mediów, nie tylko polskich, ale tych o zasięgu światowym, wie, że linkowany artykuł Catherine Clifford, był przygotowany przez zespół, zweryfikowany przez redaktora naczelnego i zaakceptowany przez zarząd korporacji. Ma to duże znaczenie, co dalej wyjaśnię.
Tekst należy przeczytać co najmniej dwa razy, a właściwie parokrotnie, by wyłuskać sedno. Bo zostało one sprytnie zawoalowane, trochę by nie wyglądało jak sensacja z tabloidów, a z drugiej strony, by nie wywoływać pewnego niepokoju u pewnych, ważnych ludzi.
Podano więc potężną moc lasera użytego w eksperymencie. Nie podano materiału, który został użyty do wywołania fuzji. Zastosowano jeszcze kilka innych masek.
A sedno jest takie, że kostka materii, nie wiemy, czy czystego pierwiastka, czy jakiejś soli, wielkości gdzieś 2 x 3 milimetry, została zbombardowana cząstką strumienia lasera, która do niej dotarła i fuzja jądrowa się dokonała, bez najmniejszych wątpliwości.
Dowodem na to są pomiary wskazujące, że kostka wygenerowała 5 razy tyle energii, w stosunku do tego, co wchłonęła z lasera. Proszę sobie wyobrazić, ile to jest 1,3 megajouli (1,3 MJ). Albo za artykułem powiem inaczej – to jest 10^24 watów. Fakt, wyrzut energii trwał tylko 100x10^-12, czyli bardzo krótko. Ale zaistniał. Taniej i na olbrzymią skalę. Znacznie, znacznie więcej, niż to, czego mogą dokonać największe akceleratory, gdzie cząstki, albo tylko fragmenty jądra atomowego, rozpędza się do wielkich prędkości, jak w CERN, w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC), gdzie w pierścieniu o długości 27 kilometrów, rozpędza się cząstki do szybkości takiej, by okrążały one ten tunel 11 000 razy na sekundę, a energia elektryczna potrzebna do tego, zasiliłaby całą Warszawę.

Udzielający wywiadu naukowcy są ostrożni: - To tylko pierwszy krok...", albo – Do pełnego sukcesu droga daleka...". Widać, że wszyscy stąpają po cienkim lodzie i starają się nie demonstrować entuzjazmu.
LLNL to instytut rządowy. Nie ma więc zagrożenia, że jakiś magnat naftowy, czy wielka korporacja produkująca fotowoltaikę, przejmie kontrole nad wynikami badań i jak to już w historii bywało, zamknie zimną fuzję w sejfie.
Lecz co z tego, że badania to własność państwa, USA, jak tacy ludzie jak Joe Biden i Kamala Harris u steru władzy, zafiksowani na lewackich, neomarksistowskich ideologiach mogą rozwalić cały projekt, wbrew interesowi całej ludzkości.
Ciekawostką jest również to, że wkrótce będzie tydzień od tej publikacji, a większość poważnych mediów milczy o naukowym osiągnięciu o epokowej skali.
Nie mają, zaskoczeni, wypracowanej opinii. "przekazu dnia" w tej sprawie? Czy może czekają na oficjalne i wiążące ich stanowisko Moskwy?

Reakcje termojądrowe to jedne z najpowszechniejszych zjawisk we Wszechświecie, Pierwotna cząstka, matka wszystkich pozostałych – wodór, H, które jądro zawiera tylko jeden proton i żadnego neutronu, w wyniku kolejnych przemian jądrowych staje się helem, węglem, tlenem, żelazem, złotem, czy uranem.
Te ciągłe przemiany, a także ping-pong między energią i materią, to "sens życia" kosmosu. Długo jeszcze te przemiany, głównie z powodu olbrzymich temperatur i potwornych ciśnień, ale także dlatego, że ciągle jeszcze wiemy tak mało, są poza zasięgiem ludzkich możliwości.

Ale kto powiedział, że ma tak być zawsze?

.

[*] https://www.cnbc.com/2021/08/17/lawrence-livermore-lab-makes-significant-achievement-in-fusion.html(link is external)
 

niedziela, 15 sierpnia 2021

Narodowe przywary

 

To nie jest coś, co jest charakterystyczną cechą naszego narodu.
To zakażenie, które odzieczyliśmy po komunizmie. Bo tam, w tej barbarzyńskiej bolszewii tak już jest. Miliony ruskich rabów żyje z tym od wieków i myślą, że na świecie tak już jest i być musi.

Ta spuścizna PRLu, to zastąpienie szacunku do człowieka pogardą. Pogardą z całym łańcuszkiem dalszych świństw, jak zawiść, złośliwość, czy całe te szkopskie Schadenfreunde – radość z czyjegoś nieszczęścia.
A Ewangelia mówi – nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, [Mt 7, 6. 12-14] . A na drugim końcu świata to samo nakazywał Konfucjusz. Bo jest to zasada powszechna – tak zwana złota reguła etyczna. Ciężko jest bez tego żyć w społeczeństwie...

Ciekawe, że za komuny mieliśmy dużo szacunku do siebie. Bo byliśmy zjednoczeni wspólną wrogością wobec ruskiej okupacji i porządków. Przynajmniej 95% z nas. Bo pozostałe dwa miliony, to istniejący w każdym narodzie zdrajcy i przestępcy, plus przywieziona do Polski agentura polskojęzyczna (a nawet nie. Pamiętacie? Marszałek Polski (i Związku Radzieckiego, Konstanty Rokossowski, słabo mówił po polsku).

Wzajemny szacunek i znacznie wyższa kultura osobista w tamtych siermiężnych i ponurych czasach wyraźnie przewyższała dzisiejsze stosunki międzyludzkie.
No, ale jak się wysyła do Polski człowieka, który pierwszego dnia mówi o furii i wściekłości, zaciskając przy tym pięści, jakby musiał zaraz komuś przywalić. Bylekomu. Dobrze, że redaktor Kłeczek jest młodszy i sprawniejszy i ten tchórz, który nie miał skrupułów uderzyć własną żonę, nie odważyłby się.

Zaczęło się psuć, od szeroko pojętej administracji.
Powodem była selekcja negatywna.
Matura kończyła klasyczny program edukacji. Spośród tych, co maturę zaliczyli, ci lepsi, często tylko z powodu ambicji rodziców, szli na studia wyższe, by osiągnąć któryś z prestiżowych wówczas zawodów – prawnika, lekarza, inżyniera, filologa. Ci, co ledwie się przez egzamin maturalny prześlizgali, wybierali karierę urzędnika w nienasyconym molochu administracji.

Tam właśnie przeciętny obywatel spotykał się nie z życzliwością, tylko z wystudiowaną pogardą i arogancją. To było łatwiejsze do nauczenia się, niż zdanie matury. Młody człowiek o raczej nie za dużej wartości, jak przysłowiowi wojskowi kaprale, dostawał skrawek władzy i przewracało mu się w głowie.

Rezultat? Do dzisiaj ministerstwa, urzędy centralne i terytorialne okupowane są w wielkim stopniu przez takich biurkowych Napoleonów i Cezarów.
A dalej już szło w lud siłą rozpędu.
Pamiętam, jak w czarnych dniach stanu wojennego i kartek na żywność, z dnia na dzień, kierowniczki sklepów mięsnych, zdobyły status Królowej Lady. Podobnie jak sprzedawcy z punktów dystrybucji papieru toaletowego.

Transformacja i przejście do wilczego kapitalizmu tylko pogorszyły stosunki międzyludzkie.
Cicha umowa komunistycznych bandziorów ze sprzedajnymi "reprezentantami narodu" spowodowała, że gwałtownie, poprzez kradzież majątku narodowego, zaczęła się bogacić ta wąska, agenturalna część Polaków, łachudr, bez wychowania i wykształcenia. Podli ludzie, którzy od zawsze pogardzali obywatelami.

Nie tylko ci "nowi przedsiębiorcy", którzy w założeniu, podobnie jak w Rosji, czy na Ukrainie mieli zostać oligarchami i panować w kraju, rozwijali powszechną pogardę do narodu. Komuniści poprzez "chów wsobny" (na aplikacje sądowe mieli szansę tylko krewni komunistycznych prawników) zbudowali bezpiecznik, na wypadek, gdyby ktoś odważył się ich czepiać – słynną kastę sędziowską. Ludzi nietykalnych, stojących ponad wszelkim prawem.
Także uniwersytety, pełne marcowych docentów – adiunktów, którzy za Chiny Ludowe, nigdy by nie wypracowali habilitacji, dzisiaj są profesorami i mędrcami, bez jakiegokolwiek naukowego dorobku.

Lud to widzi i czuje, więc bierze przykład z takich tradycyjnych wzorców. Więc z chamstwem i pogardą spotykamy się już przy straganie z pomidorami, przy kasie w Lidlu, czy rejestracji w przychodni zdrowia.

Jednakże niektórym ciągle było za mało, więc by codziennie wylewać tę żółć, która z tego całego kompleksu pogardy, a także z powodu swojego nieudacznictwa i lichości, potrzebowali czegoś więcej niż ulica, sąsiedzi, imieniny u cioci, czy budka z piwem.
I to dał im internet. Szczególnie wściekłym z powodu własnego tchórzostwa i strachu osobnikom, którzy tu dzielnie mogą demonstrować swoje cierpienia i nienawiść, za to, że się urodzili, schowani za dowcipnym awatarem i ynteligentnym pseudonimem.

Jednocześnie, by łatwiej było Polakom znieść tę pogardzę wyższych sfer zza biurka i lady, a także z marszów Lempart, Kijowskiego i kolorowych, prowadzono intensywną akcję likwidacji poczucia własnej wartości. Prowincja, mohery, brzydka panna na wydaniu. A do pracy na zachód to tylko do zmywaka, podcierania tyłków, ewentualnie jako hydraulik do przepychania rur zatkanych papierem toaletowym. Najlepiej z tytułem doktora politologii i stosunków międzynarodowych.
Cóż... jesteśmy zaściankiem i motłochem. A rozpychamy się jak światli ludzie zachodu. Jak wam nie wstyd!

Jest jednak coraz liczniejsza grupa obywateli, którym to się nie podoba. Zachowali godność, dumę narodową i poczucie własnej wartości. Posiadają empatię, współczucie i szacunek do ludzi. Może nieco brakuje męstwa. Więc czekają.
Czy mamy odtworzyć prawdziwego, dobrego Polaka? Zdjąć to odium zaborów i bolszewickiej indoktrynacji i zacząć walczyć o zwykła normalność i uśmiech między ludźmi.
Czy mamy walczyć z kacykami obdarowanymi nędznymi strzępkami władzy?
Postawić się i nie dać się?

Czy może przyjąć taką mądrość, że człowiek jest tylko wtedy prawdziwie wolny, gdy jest niewolnikiem?

.

piątek, 13 sierpnia 2021

Globalizm czy rozdarcie

 





Jak to zazwyczaj jest konieczne, pewne sprawy, pojęcia i terminy, należy zawsze doprecyzować. Inaczej powstaje bałagan pojęciowy i wzajemne niezrozumienie.


Do tytułowej dychotomii doszedłem, studiując, uczciwie mówiąc, nudzącą mnie kwestię idei Rapture, bo teologią, na dodatetek ewangielistów, nie zwykłem się zajmować. Jednakże, gdyż the Rapture dotyczy eschatologii chrześcijańskiej, czyli rzeczy ostatecznych, jak śmierć, czy koniec świata, to się zaintersowałem.


Ponieważ chowałem się w środowisku medycznym, to raptura w umyśle zawsze kojarzyła mi się z rozdarciem, albo wewnętrznym pęknięciem narządu. To przecież ciężkie urazy wewnętrzne, przy kinetycznych wypadkach. Takie jak pęknięcie wątroby, rozdarcie śledziony, czy trzustki.

Tymczasem, w języku powszechnym dla anglosasów, rapture głównie oznacza coś bardzo przyjemnego: zachwyt, a nawet ekstazę...




Ale po kolei. Posiłkując się tekstem doktora Jerzego Targalskiego vel Józefa Darskiego z przed prawie dwudziestu lat [*], już na wstępie trafiłem na bardzo ważną uwagę. Jeżeli się tego sobie nie wyjaśni, to bez przerwy bedzie się miało mętlik w głowie w temacie spraw światowych i całej tej geopolityki.


Na wstępie ważna uwaga, a właściwie pytanie do wszystkich – jakie są możliwe rozwiązania, po zakończeniu tej idiotycznej, na szczęście na razie bezkrwawej, wojny ideologicznej. Na razie widzę dwa. Typowe – albo, albo.




Globalizm


Globalizm to coś, co nas czeka, jeżeli przegramy. Jedna władza dla całego świata. I nędza dla wszystkich, za wyjątkiem dworu władcy.


Ideolodzy globalizmu, tego nowego porządku świata – NWO, jak od lat zwykliśmy to nazywać, stosują świński trik – wiedzą, że przeciętny człowiek nie będzie rozróżniał globalizmu od globalizacji. Więc swoje niemalże hitlerowsko – marksistowskie idee i plany chowają pod płaszczykiem rozwoju i naturalnych zmian.


Globalizm jest ideologią, która wypowiada się za likwidacją państw – jego przeciwieństwem jest nacjonalizm.

Globalizacja w ogóle nie jest ideologią. Zasadniczo, jest to jedynie rozwój kontaktów i wymiany handlowej i w tej postaci istnieje ona od 1492 roku. Klasycznym kłamstwem o globalizacji jest jej rzekoma „nowość”. Kiedy na przykład po raz pierwszy stało się możliwe wysłanie $100mln z Nowego Jorku do Londynu za naciśnięciem guzika? 1976? 1966? 1956? Nie, w 1866, gdy uruchomiono telegraf transatlantycki.

Globalizm - ideologia, stara się występować w przebraniu globalizacji - faktu, w celu uzyskania sympatii, rozmyślnie używając fikcji jego nieuniknioności. Debaty na temat potrzeby globalizmu przedstawiane są jako nieuzasadnione. Lecz jeśli to nieuniknione, to dlaczego jego rzecznicy naciskają tak agresywnie?

Globalizm jest świadomym, rozmyślnym politycznym wyborem - nie bardziej nieuniknionym niż socjalizm. Jego typowe przykłady: ONZ, ekstremizm w wolnym handlu, Unia Europejska i masowa emigracja są tworami politycznymi, które jutro mogą zostać zniesione. Nie znajduje to potwierdzenia w odniesieniu do takich aspektów globalizacji jak internet, odrzutowiec pasażerski lub ogromny kontener. [*]


Globalizm, to nic innego, jak taki podrasowany internacjonalizm – ulubiona zabawka komunizmu. Ale znacznie gorszy. Internacjonalizm raczej oznaczał nawiązywanie "przyjacielskich" stosunków między państwami, tak by zbudować wspólną platformę społeczną, kulturową, gospodarczą i prawną. Pod hasłem niesienia pokoju przy pomocy czołgów i tego kretyńskiego – proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Natomiast globalizm jest przeciwieństwem nacjonalizmu. Niezależne państwa muszą zniknąć i zastąpi je jedno ogólnoświatowe "królestwo". "

Suwerenność" jest obelgą. "Naród" nie istnieje. Mają być Ziemianie. Już teraz ta pokręcona krakuska z pretensjami do arystokracji (jakby dzisiaj największym arystokratą nie był raper Jay-Z), Róża Gräfin von Thun und Hohenstein de domo Woźniakowska twierdzi, że ona jest Europejką, a tylko przypadkowo i historycznie jakąś Polką. A jak już oni nie daj Boże, wygrają, to stanie na rynku pod pomnikiem i z eforią będzie wrzeszczeć: - Jestem Ziemianką! Jestem Ziemianką, wy zacofane głąby!


W uczciwym i przezwoitym świecie, a przede wszystkim sprawiedliwym, można by sie poważnie zastanawiać, czy takie zjednoczenie świata nie jest dobrym rozwiązaniem. Tylko takiego świata nie ma. Wprost przeciwnie.


Zastanawiam się, co za diabły ludziom w głowach mieszają, że samobójcze ideologie, począwszy od socjalizmu, z apogeum w komunizmie i nazizmie, tak łatwo i szybko są akceptowane. Przecież w tym nie ma ani sensu, ani logiki, a dzisiaj nawet niektórym zatwardziałym konserwatystom i patriotom, zaczynają mięknąć rury i rozmyślają, jak to będzie, zostać niewolnikiem Unii Europejskiej.


Przecież znamy wiele historii, co potrafią wyczyniać sfanatyzowani bolszewicy, a neo-bolszewicy, zapewniam, potrafią więcej.

Jakimi geniuszami nauki otaczał się Stalin, że praktycznie zlikwidował czwarte największe na świecie Jezioro Aralskie, nazywane też Morzem Aralskim. Które jeszcze w 1968 roku miało powierzchnię 68 500 km kw. A w 2009 zaledwie 13 500. tenże Stalin zarządził sadzenie kukurydzy na Syberii na wiecznej zmarzline i podobne eksperymenty rolnicze, rezultatem tego między innymi był Hołodomor – Wielki Głód na Ukrainie, gdzie szacuje się, 3 – 12 milionów ludzi zmarło z głodu.

Czy w Chinach, komunistycznych do dzisiaj, Wielki Wódz Mao Zedong był lepszy, a może mądrzejszy z gromadą swoich oszalałych hunwejbinów? Przeciesz on tylko chciał dobrze. Żeby ludzie się nie stroili i nie wydawali niepotrzebnie forsę na ubrania, jak wszyscy mogą chodzić w skromnych mundurkach. Co złego, że w przeludnionych Chinach dawał zgodę tylko na jedno dziecko i to na chłopczyka. Dzisiaj 70 000 000 Chińczyków nie znajdzie żony, bo kobiet nie ma.

A taki kolejny bolszewik u władzy, Pol Pot – przywódca Kambodży. To przecież poważny i wykształcony człowiek, który ukończył słynną Politechnikę w Paryżu (L'École d'Ingénieur des Technologies de l'Informatique et du Management ). A, że wydarzyły się Pola Śmierci (Killng Fields)? Jak się eksperymentuje, to niestety, czasami są ofiary. Na tych polach, ryżowych głównie, wymordowano 1,7 – 2,3 z 7 milionów obywateli państwa. Cóż, założeniem było stworzenie nowego społeczeństwa.

Cel tak szczytny, jak Nowy Porządek Świata. Tylko tam były skromne miliony, a teraz są miliardy. Większe pole do popisu. Słyszałem, zż już niedługo, Polaków ma być 15 milionów. Teraz jest nas nieco ponad 38 milionów... Będą musieli się ostro starać. Projekt Aushwitz nie przerobi tylu.


Po pierwszej wojnie światowej, po Wersalu, jakie siły zaczęły dominować w Niemczech. Zanim jeszcze rozwinął się narodowy socjalizm, praktycznie prym wodził ruch komunistyczny. Czy Karol Marks, któremu nadal stawia się pomniki, nie urodził się w Trewirze, w zachodnich Niemczech? A kim byli jego najbliżsi współpracownicy i ideolodzy, Max Stirmer, czy Fryderyk Engels? Oczywiście rodowici Niemcy.

Można tak długo – kto przeszmuglował w zaplombowanym pociągu Lenina do Rosji. A Szkoła Frankfurcka i kogo my tam mamy...


Nie mam najmniejszych wątpliwości, że idea komunizmu urodziła się w Niemczech. I do dzisiaj nie umarła.



Jeżeli ktoś chce szczerze zrozumieć, jak to będzie, gdy globalizm zdoła narzucić, choćby tylko nam, Polakom, swoją władzę, to niech pomyśli o Hiszpance, pani sędzi Rosario Silva de Lapuerta i jej decyzji. Zamknąć kopalnie, wyłączyć elektrownię jutro! Ale już!



Gdy komuś nie wystarcza, że będzie miał bicz nad sobą, który potrafi ostrym słowem zmuszać jakieś państwo do natychmiastowego działania, które na dodatek jest szkodliwe dla niego, jak nie przymierzając rozkaz – utnij sobie palec, to powinien się, choćby pobieżnie zapoznać się z planem na przyszłość ludzkości. Wytyczne są zawarte w głośnym, choć na razie przemilczanym "dziele" ultra – bolszewika, wice-szefa Komisji Europejskiej, Fransa Timmermansa, takiego przyjaciela naszego kraju, który powiedział: - Muszę jechać do Rosji, by porozmawiać o przyszłości Polski, niesławnym "Fit for 55".

Podrzucę tylko parę tez:

  • transport, czyli samochody, samoloty, czy statki, również będą płacić za emisję CO2. Ponieważ gwałtownie wzrosną koszty transportu światowego, to podrożeje niemal wszystko. Nie doczytałem, ale ktoś mi mówił, że również obywatele, właściciele domów i mieszkań, też mają partycypować w płaceniu za CO2.

  • Trzeba zlikwidować prywatne posiadanie i używanie samochodów. Na początek tych, zasilanych tradycyjnymi silnikami spalinowymi. A w przyszłości wszystkich – prywatne posiadanie auta będzie zabronione. Transport publiczny ma przejść wielką rewolucję. Mniej więcej, jak to ma wyglądać, pokazał nam rozwijający się w tempie astronomicznym Uber. Powstanie wiele nowych firm transportowych, które będą oferowały całkowicie nowoczesne, podłączone do sieci komputerowej auta. Dla ludności miast i prowincji. Będzie je można sobie zamawiać, jak dzisiaj pizzę do domu. Różnica taka, że samemu będzie się kierowcą. Podstawią auto pod wskazany adres, dostaniesz kod i login, wsiądziesz i pojedziesz. Auto, przepraszam, automatycznie zarejestruje trasę, zużytą energię, oczywiście czas – godziny, albo dni i na koniec, również bez kiwnięcia palcem przez ciebie, obciąży kwotą usługi twoje konto. Podobno ma to być tańsze niż kupno własnego auta, które i tak większość doby stoi bezczynnie przed domem, na parkingu, czy w garażu. Ciekaw jestem, jak sobie poradzą z dalekobieżnymi TIRami. Bo dostawczaki to nie problem.

  • Żeby było jeszcze ciekwaiej w naszym nowym życiu, gdy już UE i Timmermansy zrobią z nas wszystkich, nie tylko w Polsce, dziadów kalwaryjskich, to jeszcze zdecydowanie ingerują w nasze, jakże szkodliwe odżywianie. W tym celu decydują o wyłączenie z naszego pokarmu mięsa. Tak – trzody chlewne, bydło mięsne zostaną zlikwidowane. Żegnaj steku i kotlecie schabowy. Nie wiem jeszcze niestety, co zamierzają w stosunku do owiec i farm drobiowych. Owce mogłyby nawet przetrwać ze względu na wełnę, tylko po co? Odzież będzie produkowana jako produkt z recyklingu tych różnych opakowań, jak torby plastykowe, pudełka i co tam jeszcze polimeryzujemy. Nie powiem z czego już rozmyślają produkować sztuczne mięso, bo wielu z czytelników może być przed śniadaniem, obiadem, czy kolacją.


Zapewne do tego momentu można pomyśleć, że tym, co nas utopi w globalizmie, są niektóre, obecnie najsilniejsze państwa atlantyckie.

Niestety tak nie jest. Jest jeszcze gorzej. Państwa obecnie stały się wyłącznie fasadowym, dającym wrażenie porządku i bezpieczeństwa, tworami, bedące tylko wykonawcą niższego szczebla, przepotężnych korporacji, o których zapewne nie wszyscy słyszeli.

Uważany za najpotężniejszą Vanguard Group, zarządał w 2020 majątkiem w wysokości 7 100 miliardów dolarów. Ma on wpływ na wszystkie dziedziny gospodarki. Podam tylko, żeby się nie rozwodzić, że z pośród tysięcy przedsięwzięć tej grupy, rządzi on i Pfizerem, Googami i gigantem naftowym Exxon.

I zapewnie każdy z nas, wcale o tym nie mając pojęcia, posiada produkty, których więcej niż połowa jest zależna i daje zysk Vanguard Group.


To korporacje i grupy finansowe różnego rodzaju przejmują panowanie nad światem.

Nie suwerenne państwa. Nawet nie dzisiejsi hegemoni.



Skąd ta forsa?


Muszę jeszcze krótko wspomnieć skąd będą pochodzić pieniądze, olbrzymie kwoty by dokonać takiej światowej rewolucji, tak wysokie, że nawet europejski hegemon – Niemcy, czy nawet ten większy – USA, same nie dadzą rady.

Oczywiście, później te pieniądze będą pochodzić z naszych kieszeni. To nie ulega wątpliwości, bo ta przyszła kasta władców, synowie ojców z garbatym nochalem, nienawidzi sięgać do własnych kieszeni.

Lecz na początek niestety będą musieli zainwestwować w rozwój globalizmu swoje własne, bardzo grube pieniądze.

A gdzie one się znajdują, może nam pomóc wyjaśnić opis głównych sponsorów ideologii LGBT (jeszcze bez dalszych liter).


To nie jest taki nowiutki projekt, który zauważyliśmy, gdy sfiksowani i zboczeńcy zaczęli te uliczne wygłupy przebierańców, na które daje nawet pieniądze ten chytrus, prezydent Warszawy Trzaskowski.

Formalnie cały ten ruch zaczął się w 2000 roku.


Zaczęło się od AIDS. Wszyscy wiemy, że jest to śmiertelna zaraza, rozprzestrzeniająca się poprzez kontakty seksualne. Wiemy też dobrze, że wirus zbiera śmiertelne żniwo głównie w środowiskach homoseksualnych.

Chyba pierwszym z miliarderów był Jon Stryker, dziecic wartej $13,6 miliarda Stryker Medical Corporation z Michigan. [1]

Wkrótce do szczytnej ideologi LGBT doszlusowała jego siostra Ronda Stryker, która wraz z mężem była właścicielką wielu innych poważnych firm. Oraz oczywiście również miliarderką.

A potem już się posypało. Podaje się, że co najmniej 72 sponsorów przeznaczyło na LGBT ponad $10 milionów. [2]. Mówimy oczywiście o fundatorach, "ojcach założycielach" tego obecnie dominującego trendu ideologicznego.

Są tam nazwiska Ford, Bush, Gates, czy Jewish Community Federation of San Francisco . Pojawiły się także nazwiska, fundatorzy spoza USA, jak Bosch z Europy, czy Yogyakarta z Azji.


Warto też wspomnieć o Warrenie Buffecie, inwestorze giełdowym, przedsiębiorcy i filantropie, jeszcze niedawno najbogatszym człowieku świata.

I warto sobie poszukać, dlaczego ten szanowany miliarder odciął się od swoich wnuków.


A odpowiedź jest prosta i schemat identyczny. Poza nuworyszami – miliarderami z Doliny Krzemowej, reszta bogaczy, fundatorów tworzących i wspierających ruch LGBT, dzisiaj już LGBTQ+, to dzieciaki i wnuki rodzinnych fortun, rozkapryszone i zdeprawowane. Nigdy nie pracujący ciężko, jak ich ojcowie. Oni po prostu się nudzą i mają pomysły. Jak choćby tysiąc płci, okiełznanie ziemskiej pogody, by wreszcie zapanować nad światem.

Popatrzmy – jacy politycy są w stanie się im oprzeć? A czy tacy przywódcy, jak prezydent Francji, Emmanuel Macron, premier Kanady Justin Trudeau i kanclerz Austrii, Sebastian Kurtz, wyglądający, jak jedna rodzinka, nadzorowani przez sklerotyka Bidena, którym opiekuje się niezawodowa pielęgniarka Kamala Harris, po prostu nie rzucą się w ramiona LGBTQ+, może nawet przebierając się w coś trendy i szczekając – hau, hau.


Bez tych miliardów globalizm nie powstałby. Miliardów wielokrotnie przekraczających PKB Polski, Czech, Węgier i Słowacji, razem wziętych.


Gdy się już wymieniło Vanguard, to nie można pominąć dokonań Niemca, o którym się mówi niewiele, chyba, że akurat jest spotkanie światowych przywódców w Davos. Organizatorem jest Klaus Schwab, założyciel i prezes Światowego Forum Ekonomicznego. Gdy popytać ekspertów, to jego moc jest większa niż Merkel i Macrona razem wziętych. A niestety, to kolejny ideolog – fanatyk, autor "WIELKI RESET Jaką przyszłość planuje nam globalna władza". To taka instrukcja obsługi, gdy już globalizm podbije cały świat.



I tutaj przychodzi mi na myśl pytanie, które zadał redaktor Gadowski – Kto nas posiada?


Bo podobno, jak to publicznie stwierdził Reinhard Petzold, szef Niemiecko-Polskiego Towarzystwa na Rzecz Współpracy Gospodarczej i ekspert: "I tak was w końcu kupimy", wszyscy i tak jesteśmy już albo kupieni, albo beznadziejnie łatwo nas kupić.



Rozdarcie


Wydawać by się mogło, że nie mamy wyjścia. Że jak za Stalina, Roosevelta i Churchilla, zostaniemy sprzedani i nikt nas nie będzie się pytał o zdanie.

Że piekło, jakie szykuje nam ideologia globalizmu (przypominam – NIE globalizacja) jest nieuniknione i nic z tym nie możemy zrobić.

Mamy wyjście – musimy się postawić. I to mocno. Także z całą mocą słowa, uświadamiając ludziom, do czego globalizm prowadzi, i że już nie będzie lepiej. Skończ szybko chłopie budować ten dom, bo wkrótce nie będzie ciebie stać nawet na worek cementu.


Polska nie jest pępkiem świata, choć często uniesieni euforią całkiem słusznego patriotyzmu, tak sobie wyobrażamy. Lecz RP, poprzez swoje geostrategiczne walory, ciagle słabo wykorzystane w światowych przepływach; przez wartościowy potencjał ludzki i zasoby naturalne, jest liczącym się graczem.

I mimo, że Estonia, Łotwa, Litwa w większości głosują tak, jak Niemcy, to zerkają na Polskę, patrząc na naszą reakcję. Widać, że doceniając naszą wielkość, gdyby przedstawić im dobrą i korzystną propozycję, to przyłaczą się do nas.

Tak więc, nie będziemy liderem walki z globalizmem prowadząc do rozdarcia na skalę światową, ale już na poziomie lokalnym w Europie, na pewno tak.


Wśród członków Unii Europejskiej, po opublikowaniu Fit for 55, widać duże poruszenie i niezgodę na postawione tam tezy. Nie podoba się to państwom południa Europy. Nawet we Francji jest wyraźna niechetna postawa w stosunku do projektu, nawet wśród niedawnych federalistów. Mimo to trudno dzisiaj prognozować rezultat tej walki globalistów z resztą obywateli naszego kontynentu. Prosta analiza wskazuje, że mogą na tym skorzystać wyłącznie Niemcy, a przez nich te wielkie międzynarodowe koncerny, które już szykują się do objęcia władzy nad wszystkimi.


Zrobienie pęknięcia i niedopuszczenia by fanatycy ogarnęli cały świat, spowoduje, że ludzie zobaczą, że istnieje alternatywa, gdzie nadal może być normalnie, tak, jak sie przyzwyczaili i było im mniej, czy bardziej dobrze.


Czy takie wielkie państwa o wrodzonym umiłowaniu wolności i swobody, jak Indie, czy Brazylia dadzą sobie narzucić nowy porządek? A Afryka? Zniszczą ją napalmem, czy tysiącem bomb?


Globalizm, to dziecko komunizmu, wzbogacone o rozpasany i wulgarny libertynizm, to utopia, która zdechnie. Tylko może nam odebrać wiele lat życia w spokoju i harmonijnym rozwoju.



Musimy doprowadzić do peknięcia – wykopać rów, czy postawić mur, by oni ciągle wiedzieli, że są inni, którzy przejrzeli ich fałsz i knowania i w pewnym momencie będą w stanie przeciągnąć do siebie tych, którzy poczują, jak to jest żyć pod terrorem Fit for 55 i banialuk Klausa Schwabe.


Najbliższe parę lat zdecyduje, jak rozwinie się sytuacja na świecie. Jestem optymistą, jeżeli chodzi o dalszy horyzont. Jednakże najbliższe lata będą ciężkie.

A Polska i my, Polacy, potrzebujemy władzy, która ma wolę walki. I to nie tylko broniąc się, lecz również potrafiąc zaatakować we właściwym momencie.



I na koniec jeszcze mała, darmowa rada zatroskanego obywatela. Może nawet ktoś z władzy to przeczyta, bo chyba mają pracownika, który ma obowiązek przeglądać internet i czytać również te wszystkie blogerskie wyczyny.


W sytuacji ataku, gdy już nadejdzie moment i to broniący chce przejść do kontry, to najlepsze jest stworzenie czegoś, co spowoduje przełom.


Niemcy, więc ich ulubione dziecko UE, lubią atakować frontalnie, dużymi siłami. Tak też się dzieje w ataku na Polskę dzisiaj. A warto sobie przypomnieć Stalingrad, gdzie butna i potężna siła Wehrmachtu dała się zamknąć w kotle.

Więc warto przygotować taki kocioł dzisiaj dla agresorów globalizmu.


Dobrym pociągnięciem byłoby przedstawienie własnego projektu, powiedzmy Fit for 2050, w kontrze do unijnego Fit for 55. Rok 2050, to data wspólnie ustalona na zakończenie przeobrażeń w walce o dobry klimat i naturę.

W odpowiedzi na cegłe Timmermansa o wielu tysiącach stron niemieckiej drobiazgowości, wystarczy zaledowie dwadzieścia, trzydzieści stron prostego i dosadnego języka, który opisuje realny plan dojścia do celu. Taki plan, który byłby prosty i zrozumiały dla wszystkich państw. I do zaakceptowania. Bez żadnych niemieckich, biurokratycznych kruczków, z użyciem "i jeszcze...", czy warunkującego "ale...".

I polski projekt trzeba mocno upowszechnić. Przetłumaczyć na wszystkie języki państw unijnych, zapłacić za czas i zaprezentować w głównych mediach z wielkim hukiem. Zalać internet tą treścią.


Niech Europa ma coś do wyboru: - niemiecką Grubą Bertę czy polskiego husarza.



.











[*] https://jozefdarski.pl/1824-problem-z-globalizmem

[1] https://www.firstthings.com/web-exclusives/2020/01/the-billionaires-behind-the-lgbt-movement

[2] https://lgbtfunders.org/newsposts/the-top-ten-funders-of-lgbtq-religious-issues/