niedziela, 5 czerwca 2016

Bieda permanentna



90 procent Polaków żyje w biedzie. I to wcale nie zdając sobie z tego sprawy. To i tak lepiej z punktu widzenia całego świata, bo tutaj 97% ludzi żyje w biedzie.
Problem bierze się z tego, że biedę utożsamia się z nędzą. Czyli skrajnym poziomem egzystencji, gdzie wyłacznie istnieje kwestia przeżycia.
Tymczasem to nie tak.
Bieda jest wtedy, gdy jest ciągły niedobór. Nie możesz mieć tego, co byś pragnął, a także powinieneś mieć. Nawet w granicach rozsądku. To, co posiadasz, to niewiele. Głównie rzeczy podstawowe. A swoje pieniądze musisz codziennie skrupulatnie liczyć. Jeden błąd, jakaś ekstrawagancja, a twój budżet się sypie.
W rezultacie, żyjąc w biedzie, nie możesz spać spokojnie, będąc zawsze pewny jutra.
Większość z nas tak żyje od czasów wojny, więc się przyzwyczailiśmy, a nawet nauczyliśmy się pewnych kombinacji, by było nam w tej biedzie lżej.




Wczoraj Łukasz Warzecha opublikował na portalu wpolityce.pl ważny artykuł "PiS nie ma oferty dla klasy średniej. Partia Jarosława Kaczyńskiego wyraźnie stawia dziś na model skandynawskiego równania w dół". [http://wpolityce.pl/polityka/295366-pis-nie-ma-oferty-dla-klasy-sredniej-partia-jaroslawa-kaczynskiego-wyraznie-stawia-dzis-na-model-skandynawskiego-rownania-w-dol ]
Przeczytałem tekst bardzo uważne, bo Warzechę szanuję. Szczególnie chciałem znaleźć odpowiedź, co w Polsce jest rozumiane jako klasa średnia.  Stany społeczne – bieda, klasa średnia, bogactwo, są marnie zdefiniowane i granice są bardzo rozmyte. Oczywiście subiektywizm odgrywa tu niepoślednią rolę, ale do pewnych rzeczy można się umówić. Nawet nie będąc socjologiem.
Widać, że temat jest istotny i nurtuje internautów, bo rozwinęła się na twitterze interesująca dyskusja. Myśl przewodnią można by opisać: - Czy zdajemy sobie sprawę, co to jest klasa średnia. Niedokładnie.
Zapamiętajmy, że wszędzie na świecie droga jest prosta:  nędza -> ubóstwo -> klasa średnia -> bogactwo.
Do znudzenia powtarzam wielowiekowy pewnik Adama Smitha: "Państwo jest bogate bogactwem swoich obywateli."
Co jest jednocześnie mądrym zaleceniem dla sprawujących władzę: pozwólcie, a nawet pomóżcie bogacić się obywatelom, bo jak już oni będą bogaci, to i całe państwo nie bedzie biedne.
Łukarz Warzecha w przytoczonym artykule pisze: "...dobrze jest budować bogactwo, że zamożność jest czymś dobrym i wszyscy powinni do niej dążyć, zaś wykształcenie i kompetencje dające pieniądze powinny być premiowane."

***

Mając w nosie wszelkie nasze socjologiczne dyrdymały pozwalam sobie na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji stwierdzić:

- dwa procent Polaków żyje w nędzy;
- 90 procent Polaków żyje w ubóstwie;
- 5 procent to klasa średnia;
- a 3 procent to ludzie bogaci.

Oraz na dzień dzisiejszy, również autorytatywnie pozwalam sobie określić, że nędza jest wtedy, gdy dochody na gospodarstwo domowe są mniejsze niż 2 tysiące zł/m-c. W biedzie żyjemy mając dochody poniżej 8 tyś netto miesięcznie.
Klasa średnia mieści się w zakresie dochodów netto od 8 tysięcy do 40 tyś. zł.
Powyżej tego stajemy się ludźmi bogatymi.

Oczywiście, te przedstawione granice mogą się nieco relatywnie zmieniać, w zależności od miejsca zamieszkania, własnych wymagań i skali potrzeb, oraz, co również bardzo ważne – wypadków losowych.

Ja, mieszkaniec Trójmiasta określam dolny pułap klasy średniej na 8 tyś., a Warzecha żyjący w Warszawie, na kilkanaście tyś. Nie ma tu sprzeczności.

Może pokrótce określimy wymienione powyżej statusy społeczne.

Nędza jest wtedy, gdy potrafimy sobie zapewnić minimum egzystencji. Problemem finansowym jest np. palenie papierosów. Problemem jest też komunikacja miejska (może dlatego jest tak wysoki poziom gapowiczów). W tym statusie żyje się z dnia na dzień. Bez przerwy poszukuje się czegoś najtańszego. Żywność kupuje się w najtańszych dyskontach (tak, tak – są tańsze i droższe). Tam też się ubiera, albo i w lumpeksach. Posiadanie własnego lub wynajmowanego lokum jest wielkim sukcesem, ale i też problemem, bo czynsz i media zżerają lwią część pieniędzy.
I stale się trzeba modlić, by człowieka nie dopadła choroba, bo wtedy wszystko może się zawalić.

Większość Polaków żyje w ubóstwie, albo w biedzie. Choć często wcale nie ma takiej świadomości. Tak było przez 75 lat od wojny, jakoś się żyło, cieszyło się nawet, więc jakże może być inaczej. – Nie jest źle – mówią najczęściej ci bardziej optymistycznie nastawieni.
Lecz właśnie ta powszechna akceptacja własnej biedy, z wyparciem tego faktu z umysłu, jest najtragiczniejszym dorobkiem komuny, a minione 26 lat tylko taką filozofię życiową ugruntowywało. (Co pozwalało spokojnie okradać ludzi i państwo).
Bieda to nie nędza. Przed mieszkaniem, a nawet domem, stoi samochód. Zazwyczaj używany i sprowadzony z zachodu. W domu jest co jeść. Jedzenie w Polsce nie jest drogie. Lecz oczywiście bez żadnych ekstrawagancji. Młodzi zazwyczaj żywią się w fast-foodach i chińskimi zupkami.
Przed kanapą króluje duży płaski telewizor. To centrum życia rodziny.
Lecz niestety, bez przerwy trzeba liczyć pieniądze. Nie ma zapasów. W banku na koncie jest może dziesięć tysięcy. Brakuje tego, co się nazywa w gospodarce cash flow, czyli płynnosci finansowej. Stąd taki niebywały rozkwit w Polsce para-banków i tych lichwiarskich chwilówek.
Lecz biedny, jak wchodzi do apteki, by kupić lekarstwo, pyta się – ile to kosztuje. Klasa średnia nie pyta się, bo nie musi.
Polscy ubodzy żyją w zafałszowanym świecie. Aspiracje, fantazje i współczesne gadżety przykrywają skromną rzezczywistość.

Kolejne władze po transformacji z całą perfidią kultywowały polską biedę, w najmniejszym stopniu nie starając się ją zmniejszać. Wprost przeciwnie – Balcerowicz i premier Mazowiecki  ubóstwo drastycznie powiększyli swoimi pseudo – reformami tworzącymi system oligarchiczny (teraz Balcerowicz porządkuje oligarchię na Ukrainie. Biedacy, tylko im współczuć).
Zamiast pomocy władze wymyśłały niesamowite triki, by dać złudzenie, że już biedy nie ma. Pamiętacie dobrze państwo "ciepłą wodę w kranie", grill i piwko na weekend, Orliki, czy aquapark w każdej gminie.
To były substytuty dobrobytu, bo w tym czasie, żaden Polak się faktycznie nie wzbogacił. Jego stan posiadania nie zwiększył się ani o grosz, a stukany Golf kupiony za 10 tyś. po trzech latach wart był 2 tyś. zł. W banku, czy nawet skarpecie pieniędzy nie przybywało, z trudem i mozołem wybudowany dom, nieprawidłowo eksploatowany i niewłaściwie remontowany, niszczał.

A najstraszniejsze dla ubogich stało się to, że zwabieni obietnicą szybkiego dobrobytu, obietnicą wzrostu i postępu, pozaciągali oni w bankach długi, które tak na prawdę rujnują ich życie. Banki w Polsce okazały się najgorszym i bezwzględnym lichwiarzem, drenującym i tak juz dosyć biedne społeczeństwo.
To chyba dopiero trzy lata, gdy w końcu władza zmusiła banki do ujawniania ukrytych kosztów. Miała być pożyczka 0%, a potem okazywało się, że faktyczne koszty są 25%.

Ubóstwo to przedział od 2 tyś. do 8 tyś. więc też jest różne. Ci w górnym zakresie częstokroć nie mają ochoty z biedy wychodzić. Coś tam się dorobili, coś tam mają. Mało, ale wystarczy.
Tylko brak tutaj myślenia strategicznego. Brak wyobraźni. A każdy bez przerwy w tyle głowy musi mieć nieuchronną starość, nie daj Boże z chorobą.
Wtedy dzieciom pozostawi się nic, oprócz długów. I jaki start wówczas oni będą mieli?

W prawidłowo rozwiniętym państwie dobrobytu klasa średnia odgrywa dominującą rolę. To fundament zdrowego państwa. Drobni i średni przedsiębiorcy, wolne zawody, specjalisci, a w polskiej specyfice, również Polacy pracujący za granicą.
Określiłem ich przedział dochodów na 8 – 40 tyś zł.
W dyskusji na twitterze i facebooku wielu stwierdzało, że 40 tyś. dochodu miesięcznie, to już bogactwo. Nie zgadzam się. To tylko prymitywne znamiona bogactwa, bez faktycznego pokrycia we własności. Nawet piękny, nowo wybudowany dom z ogrodem, obciążony jest hipoteką na 30 lat. Samochód też najczęściej kupiony na raty, albo w leasingu.
Majątek wzrasta powoli, a jakikolwiek wypadek losowy grozi katastrofą dla całej rodziny. Bardzo blisko jest linia, za którą może być bieda, a nawet nędza. Bank zabierze dom, a komornik zlicytuje pozostały majątek.

Rację ma Łukasz Warzecha, że właśnie ta grupa społeczeństwa powinna być pod szczególną opieką władzy, bo choć jeszcze bardzo nieliczna, ona właśnie jest w stanie wytworzyć solidny dochód narodowy.
By to udowodnić, podam przykład Holandii, gdzie 69,2% całej gospodarki to firmy rodzinne, nie zatrudniające więcej niz 40 pracowników. [ https://www.dbresearch.com/PROD/DBR_INTERNET_EN-PROD/PROD000000000027174... ]. To jest najprawdziwsza klasa średnia (choć są też między nimi bogacze).
Holandia, malutki kraj, jest bogata bogactwem swojej klasy średniej. I starannie się nią opiekuje.

Red. Warzecha w swoim tekście wyraża obawę, że władza, czyli PIS, zbyt mało wagi przykłada do klasy średniej.
Nie podzielam stanowiska i obaw redaktora. Prawidłowo ustawione priorytety rozwoju społecznego na dzisiaj i najbliższe parę lat, to prawie całkowite likwidowanie nędzy; przesuwanie przeważającej części społeczeństwa z dolnej połowy obszaru biedy do górnej, a nawet w obszar klasy średniej.
Co właściwie jest zgodne z tezą Warzechy o budowaniu klasy średniej.
Natomiast istniejącą już klasę średnią zostawiłbym w spokoju, co oznacza, że w przyjaznej ze strony państwa atmosferze, żadna biurokracja nie będzie jej rzucać kłód pod nogi i traktować, jak jeszcze nieujawnionych przestępców.

A bogaci? Cóż, truizmem będzie powiedzieć, że oni zawsze sobie poradzą. Nie zawsze, jak się trafi na wrednego i zawistnego inspektora skarbowego, co pokazał przykład pana Kluski. Bogaci, jesli działają w ramach prawa i nie uciekają z dochodami do rajów, też powinni być traktowani przyjaźnie.
I zgadzam się z tezą, że w ramach partycypacji w solidaryźmie społecznym winni oni płacić podatek progresywny.

Klasa średnia i bogaci Polacy winni jak najszybciej wytwarzać nasz własny, polski kapitał. Dotychczas w Polsce rządzi kapitał zagraniczny i spekulacyjny.

Prawdziwą pełną suwerenność zapewni Rzeczypospolitej silna klasa średnia i likwidacja nędzy. Więc to jest najważniejszy cel społeczny państwa. Dotychczas o tym była cisza.
 

Buta i arogancja okrągłego stołu. Magister Stępień



Kiedyś, przez długie lata, aż w końcu stało się to przysłowiowe, stykaliśmy się z butą i arogancją partyjnych aparatczyków. Braki kultury i wykształcenia starali się przykryć bezczelnością i pychą.
To z tamtych czasów pochodzi słynny argument – "Pan nie wie kto ja jestem!"
Okazuje się, że dla wielu osób te postawy jeszcze nie przeminęły.
Tylko, że jak wówczas pozycję do takiego zachowania dawało Biuro Polityczne i PZPR, to dzisiaj daje uczestnictwo w okrągłym stole i następnie w realizacji, tak zabójczych dla kraju rozwiązań.
Ilu bufonów zrodził okrągły stół? Mamy ich na pęczki i doszło do sytuacji, że naprawdę nia ma się czym chwalić, będąc uczestnikiem tamtego zdradzieckiego porozumienia.
Zresztą coraz więcej faktów ujawnia, że był to teatr dla mas, bo prawdziwe decyzje zapadały przy wódce w Magdalence, a te najważniejsze w tajnych pomieszczeniach służb Kiszczaka i najbliższych towarzyszy.
Czyż do takich bufonów od buty i arogancji, przepełnionych pychą i pogardą, pewnych swojej nieomylności nie należą chociażby Wałęsa, Michnik, Frasyniuk?
A także sędzia, magister Jerzy Stępień?

To właśnie występ tego ostatniego "profesora" w TVP, w programie Michała Rachonia [http://vod.tvp.pl/25191065/25052016 ] zmusił mnie do napisania tego tekstu.

Usłyszałem wczoraj, jak magister Jerzy Stępień, który lubi być tytułowany profesorem, z pogardą zwrócił się do redaktora Rachonia, gdy ten zadawał mu niewygodne pytania - "Panie redaktorze, pan naprawdę nie jest dla mnie partnerem do dyskusji"

Przyznam się, że od czasu odejścia Komorowskiego z czynnej polityki, taka postawa stała się rzadkością.
Brak podstawowej kultury, brak dobrego wychowania i rozbuchane do granic wszechświata ego jest znakiem rozpoznawczym całej postkomunistycznej władzy, która wreszcie, dokładnie rok temu została zmieciona.
Jednakże, jeśli ktoś spodziewał się po tym u tych ludzi pokory, zawstydzenia, czy chociaż refleksji, to się grubo mylił.
Wprost przeciwnie. Założywszy szaty opozycji poczuli nagle, że nic już ich nie krępuje i z całą mocą swych marnych charakterów, mogą propagować chamstwo i arogancję, swoją intelektualną marność i nawyki prosto ze stajni, czy chlewu.
I to własnie pokazuje nam magister Jerzy Stępień. Podkreślam bez przerwy – "magister", żeby dać odpór rzekomemu autorytetowi, który sobie przywłaszczył, jak poprzednie "elyty" stawiały go na stanowiskach do których nie dorastał.
Magister Stępień ma też poczucie humoru. Parę chwil przedtem, zanim został zmiażdżony w wywiadzie Rachonia, frywolnie i rubasznie opowiadał w TVN, jak to Jarosław Kaczyński jest pełen kompleksów wobec sędziego Rzeplińskiego, bo ten, na studium wojskowym na uniwersytecie szedł w pierwszej czwórce, a konus Kaczyński w ostatniej. Za to właśnie teraz mści się on na wybitnym prezesie Trybunału Konstytucyjnego.
Chwytacie państwo bluesa? Według Stępnia cała obecna polska polityka opiera się na ukrytych kompleksach prezesa Kaczyńskiego!
Po paru kieliszkach wódki bez zagrychy, przy stole z wujkami i zasłuchanymi paniami, Jurek mógłby zabawić towarzystwo takim witzem, wzbudzjąc ogólny rechot. Ale pan Stępień mówi to w jednej z wiodących telewizji, o dużej ogladalności. Więcej nawet! Jeździ on po Polsce, zaglądając do małych miast i miasteczek i tam powtarza swoje prymitywne bzdury i kłamstwa tym, którzy zaszczycili jego wykład swoją obecnością.

Solidarność była masowym ruchem, ogarniająca w szczytowym momencie dziesięć milionów dorosłych Polaków. Jednakże najczęściej na czele poszczególnych grup nie stawali najmądrzejsi i ci o niekwestionowanym autorytecie, tylko najgłośniejsi krzykacze i ci, co mieli jakieś brzydko pachnące powiązania. To dlatego na czele Sierpnia 80 nie stanął Andrzej Gwiazda, tylko podejrzany koleś, Wałęsa. I wtedy właśnie, w sierpniu 80 rozpoczęło się świadome, zaaranżowane przez bezpiekę, kreowanie nowych autorytetów, ludzi miałkich, albo podłych, ogarniętych ambicjami, albo spełniających posłusznie rozkazy.
Po dwóch miesiącach od strajków w 80 roku, odszedłem od czynnej aktywności w nowo tworzonej Solidarności. Odszedłem z przewodnictwa w Komitecie Zakładowym, jak uświadomiłem sobie, jak marni ludzie pchają się do władzy. Jak cwaniacy, którzy stale analizują z której strony wiatr wieje, zaczęli się ustawiać pod nowe stanowiska. Jak tajni współpracownicy zostali oddelegowani do sprawowania kontroli nad młodymi, niedoświadczonymi rewolucjonistami, bo za takich się wówczas uważaliśmy.

I tak to oto odrzucono Andrzeja Gwiazdę, Pieńkowską, czy Kornela Morawieckiego. Pozostały michniki, wałęsy, borusewicze i frasyniuki.
Oraz ich towarzysz – magister Jerzy Stępień.

Nie byłoby co sobie głowy zawracać i oburzać się się na kolejnego chama i aroganta. Jednakże sędzia Stępień, jest w ścisłym przywództwie, jak to nazywa konstytucjonalista, mec. Piotr Andrzejewski, sędziowskiego puczu.

Ta ważna dla działalności państwa grupa, obsługująca aparat sprawiedliwości, niestety nigdy nie tknięta lustracją i kontrolą, przerodziła się w zamknięta, hermetyczną i dzięki nieuprawnionym przywilejom, nietykalną kastę.
To pokutuje do dzisiaj. Sędzia Strzembosz, kolejny autorytet postkomuny, powiedział juz dawno, w odpowiedzi na żądanie lustracji sędziów, - "Środowisko samo się oczyści". Świadome kłamstwo, czy ukryta kpina?

W momencie zagrożenia, jakim stało się dla nich przejęcie władzy przez PIS, gdzie wiadomo było, że nagle sędziom zacznie się patrzeć na ręce i rozliczać uczciwie z wykonywanej pracy, postanowili oni walczyć z legalną władzą.
Wypowiedzieli tej władzy posłuszeństwo i starają się wszelkimi sposobami tą władzę obalić.
Nie mają armat i nie mają karabinów, lecz mają nadzieję, że siłą swojej trzeciej władzy, są w stanie postawić tamę przemianom, które chce naród.
Świadczy to tylko o jednym – środowisko sędziowskie w dużym stopniu wyalienowało się ze społeczeństwa. Dotychczasowe standardy i przywileje, a w szczegóności zamknięta kastowość, uczyniły z tych ludzi sektę nieomylnych. Oczywiście w ich mniemaniu, bucie i arogancji.
Gdy upadli ich polityczni mentorzy, to oni postanowili przejąć pałeczkę walki z kaczyzmem. Pies drapał niezawisłość, bezstronność i absolutny obiektywizm, które są cechami wyróżniającymi zawód sędziego.
Cała plejada prezesów Trybunału Konstytucyjnego – Rzepliński, Strzembosz, Stępień, Safjan, Zoll, przepoczwarzyli się w aktywnych polityków, łamiąc w ten sposób żelazne zasady bycia sędzią.
To świadczy dobitnie z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Ludźmi bez honoru i godności, ludźmi, na których nie można polegać i do których nie można mieć zaufania. Bo w każdej chwili mogą się okazać czymś zupełnie innym, a nie sędzią Rzeczypospolitej Polskiej.
Czy oni tego naprawdę nie widzą, że cały naród nie darzy ich zaufaniem i ma o sędziach i sądach bardzo marne zdanie. Czy ostatnie przykłady sędziów Tuleyi, Łączkowskiego, czy Milewskiego niczego ich nie nauczyło?
I oni biorą się za "pucz"! Dla kogo ten pucz? Dla narodu? Chyba tylko wyłącznie dla swoich partykularnych interesów. Dla ciepłych sędziowskich foteli.

Puczysta Stępień, magister prawa, taki autorytet, że trzeba go aż nazywać profesorem, otwarcie, bez żadnych zahamowań zwraca się do redaktora, któremu udziela wywiad: - "pan nie jest dla mnie partnerem do dyskusji". Co oznacza – jest pan ode mnie głupszy i niewykształcony. To, co ja – Stępień mówię, nie podlega kwestionowaniu. Tak jak Rzepliński, jak Trybunał Konstytucyjny, nasze opinie i wyroki są ostateczne i niepodważalne.

I jak się pan czuje redaktorze Rachoń?! I płaszcza też pan nie dostanie!


.