wtorek, 22 października 2013

Trujące grzybki

Znowu zadziałała zasada, że jak się zebrało trujące grzybki trzeba je zjeść bo szkoda czasu spędzonego w lesie.



Zebrano około miliona podpisów w sprawie obowiązku szkolnego sześciolatków. Dokładnie- w sprawie referendum, w którym obywatele zadecydowaliby czy sobie tego obowiązku szkolnego dla sześciolatków życzą. Wczoraj marszałek sejmu, Ewa Kopacz odłożyła głosowanie nad referendum na dwa tygodnie. W czasie tych dwóch tygodni media będą nas zapewne bombardować różnymi tanimi sensacjami i epatować wypuszczanymi na wolność mordercami, żeby odwrócić uwagę od tej sprawy.
Na temat słuszności wczesnej edukacji zdania są podzielone. I słusznie – powinny być podzielone. To rodzice najlepiej orientują się w możliwościach swoich dzieci i wiedzą czy nadają się one do przekroczenia progu szkoły. Prawdziwej szkoły, gdzie będą siedzieć w ławkach , gdzie będą po lekcjach tłoczyć się w ciasnej świetlicy, gdzie zetkną się ze starszymi dziećmi , niekoniecznie życzliwie nastawionymi do maluchów.
Twierdzenie Tuska, że im wcześniej zacznie się edukację tym jej rezultaty będą lepsze i tym więcej Nobli zdobędzie Polska,  jest tak żałosne w swojej głupocie, że nie wymaga nawet komentarza.
Upieranie się przy przymusie szkolnym w wieku sześciu lat jest częścią państwowej "urawniłowki". Wszystkie dzieci mają w tym samym wieku zaczynać edukację, niezależnie czy są do tego gotowe czy nie, wszystkie mają się uczyć tego samego, w ten sam sposób. Nauczycielki przedszkoli zeznają, że zabroniono im zachęcać dzieci do czytania. Klocki z literkami mają być pochowane. Jeżeli jakieś dziecko wyróżnia się zdolnościami należy je ukrócić i zmusić do zabawy lalkami czy samochodzikami. Tymczasem jak powszechnie wiadomo rozwój dzieci nie jest jednakowy. Jedna czytają w wieku trzech lat, inne mają kłopoty z czytaniem jeszcze w wieku 9 lat. Jak wykazały badania nie ma korelacji dodatniej pomiędzy wczesnym rozpoczęciem edukacji i późniejszymi wynikami w szkole. Wręcz przeciwnie – stwierdzono, że dzieci wysłane do szkoły wcześniej, często radzą sobie potem gorzej.

Ośli upór rządu przy reformie edukacji ma kilka konkretnych przyczyn. Przede wszystkim rząd dba, żeby obywatele nie rozpuścili się i nie wyobrażali sobie, że mogą mieć na cokolwiek we własnym państwie wpływ. Referenda dobre dla Szwajcarów okazują się dla Polaków niedobre. Bo przecież jesteśmy społeczeństwem przypadkowym, ciemnym, ksenofobicznym i żeby takie społeczeństwo skutecznie trzymać za mordę należy zaczynać indoktrynację obywateli jak najwcześniej. Nawet więcej niż indoktrynację- łamanie kręgosłupa.

Dzieci polskie mają wyjątkowego pecha do reform oświatowych. Reforma gimnazjum jest klasycznym przykładem wielokroć przywoływanego przeze mnie efektu odwrócenia, czyli działania w określonym celu , które przynosi wręcz przeciwny rezultat. Reforma miała zwiększyć szanse edukacyjne młodzieży z małych ośrodków. Faktycznie te szanse zmniejszyła. Małe wiejskie szkoły, w których dzieci mogły spokojnie uczyć się przez osiem lat zostały  polikwidowane, a dzieci zostały zmuszone do podróżowania do dużych szkół, gdzie spotykały się z przemocą , narkomanią i innymi patologiami.
Gimnazja miały z założenia oddzielić młodsze dzieci od starszych i zapobiec w ten sposób ich demoralizacji. Same jednak stały się ośrodkami demoralizacji. O ile szkoła podstawowa wzmożonym wysiłkiem wszystkich nauczycieli była w stanie poradzić sobie z dwiema trudnymi klasami- ósmą i siódmą, to zgromadzenie dużej ilości młodzieży w buntowniczym wieku w specyficznym getcie jakim stało się gimnazjum zaowocowało eksplozją szkolnych patologii. Trzy lata gimnazjalne to lata stracone również z punktu widzenia edukacji. Jeżeli jak dotąd nie likwiduje się gimnazjów, to tylko dlatego, że włożono w reformę ogromne sumy. To samo stanie się z przymusem szkolnym sześciolatków. Raz wdrożonej ogromnym kosztem reformy nikt nie odważy się odwołać.
Znowu zadziałała zasada, że jak się zebrało trujące grzybki trzeba je zjeść bo szkoda czasu spędzonego w lesie.

autor: Iza

Elektorat Platformy za 1 278 249 000 zł


Platforma stosuje metodę kija i marchewki. Urzędnikom instytucji centralnych rozdaje premie, opozycjonistów straszy się "Idziemy po was". Ale wydaje mi się, że całego narodu nie przekupi.


Naukowa konferencja w sprawie Smoleńska mimo skoordynowanych ataków szczujni i paroksyzmów wściekłości  niby dziennikarzy, których nie wpuszczono na nią, żeby swoim rechotem nie zakłócali poważnych naukowych referatów, trwa. Padają znamienne ustalenia, jak np. w sprawie pancernej brzozy, która była złamana już 5 kwietnia 2010 r. Jest problem może powiedzieć dr Lasek, gdyż trudno dyskutować ze zdjęciem satelitarnym, ale ja wierzę w sektę pancernej brzozy i propagandystów/komisarzy medialnych.

Ale ja  nie o Smoleńsku,  chcę zwrócić uwagę na wczorajszą wiadomość w SE. Otóż pracownicy ZUS w latach 2007 - 2012 otrzymali 1 278 249 00 zł premii tak, tak, jeden miliard 278 milionów te kilkaset tysięcy pominę. Czym się zasłużyli pracownicy ZUS, dokładnie nie wiadomo, ale jedno jest pewne te około 47 tysięcy urzędników jest/będzie elektoratem PO. W ciężkich kryzysowych czasach, gdy Rostowski obcina dotacje dla ludzi naprawdę potrzebujących, hydra urzędnicza niczym nienasycona bestia, dostaje więcej i więcej gotówki.

Jeżeli dodamy ponad 300 mln, które w postaci premii Hanka dała swoim urzędnikom, doliczymy do tego urzędy centralne i samorządowe, to możemy być pewni, że elektorat platformy ma się całkiem dobrze a głosy ich PO ma raczej zapewnione. Zostaje pytanie, czy da się przekupić większość, która zapewni PO reelekcję, raczej wątpię, ale już niebawem zaczną się wybory i wówczas okaże się jak jest naprawdę.


http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/zus-rozdal-1-278-249-000-z-na-nagrody_361136.html


autor: Andy51

Herezja libertarianizmu


Oczywistą oczywistością jest, że państwo to zło. Nawet nie da się stwierdzić, że jest to "mniejsze zło" - bo niby jak i do czego to porównać..? Nigdy nie było tak, żeby człowiek jakiejś władzy nie podlegał...
Państwo to zło dlatego przede wszystkim, że jak mało która z instytucji społecznych, podatne jest na głupotę. Głupota niemiłościwie  na całym świecie panujących nam biurokracji w tej chwili (pamiętając o bezprecedensowej koncentracji władzy i nie mniej bezprecedensowej skali oddziaływania tejże władzy - chociażby na środowisko naszej Umęczonej Planety..!) ociera się już o ryzyko likwidacji ludzi jako gatunku biologicznego. Naprawdę: niewiele do tego potrzeba! A różne służby jawne, tajne i bezpłciowe, różne programy i sztaby antykryzysowe, walki z globalnym ociepleniem, dziurą ozonową oraz o równość płci - nieodmiennie, przez swą immanentną a bezdenną zarazem głupotę, koniec sromotny człowieka na planecie Ziemia TYLKO przybliżają.

Można oczywiście lać ciepłym moczem na to, co będzie za lat 20, 30 czy 50 (osobliwie, gdy się człek nie zbiera żyć zbyt długo - choćby ze strachu przed tzw. "służbą zdrowia" - a dzieci, szczęśliwie, nie posiada...). Tak, czy inaczej jednak, logiczną niedorzecznością jest odmawiać komukolwiek prawa do samoobrony. Współczesne, głupotą na wszystkie strony przeżarte gosudarstwa nieustannie stwarzają bezpośrednie zagrożenie dla życia, zdrowia i mienia swoich nieszczęśliwych poddanych (niezależnie od faktu, że 99% tychże nieszczęśliwych poddanych nie tylko tego zagrożenie NIE DOSTRZEGA, ale wręcz: nieustannie domaga się, nieraz bardzo głośno i bardzo wyraźnie, aby niemiłościwie im panujące gosudarstwo "broniło ich" przed tym lub owym - a owo "to lub owo" coraz to głupsze, coraz to bardziej idiotyczne..!). Bronić się przed nimi zatem każdemu nie tylko wolno, ale i wręcz: zdaje się to być postawą rozsądną i godną zalecenia.
Bronić się przed gosudarstwem można na różne sposoby. Są tacy, którzy biorą za dobrą monetę tzw. "liberalną demokrację" i usiłują niekiedy przekonywać bliźnich swoich, żeby ci odstąpili od niektórych, co głupszych i co bardziej szkodliwych postulatów względem gosudarstwa (na przykład: by kierujący się powszechną wśród szerokich mas ludności bezinteresowną zawiścią tzw. "wyborcy" nie głosowali na partie postulujące wzrost podatków...). Taka postawa wydaje się bezpłodna. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek w dziejach jakakolwiek biurokracja dobrowolnie oddała choć kawałek zawłaszczonego uprzednio żerowiska...
Inni, o wiele liczniejsi, zwalczają gosudarstwo czynem. Staje to się zresztą z upływem czasu i tegoż gosudarstwa nieustannym rozrostem - coraz powszechniejsze i coraz łatwiejsze zarazem. Już w tej chwili różne "prawa" uchwalane z szybkością dobrego karabinu maszynowego tak są wzajem sprzeczne, że żyć wedle nich zwyczajnie się nie da. NIKOMU. Samej biurokracji, gosudarstwu służącej, nie wyłączając..!
Bronić się tedy wolno. Ale czy wolno postulować całkowitą likwidację państwa..? "Wolno", oczywiście, w sensie: "czy taka postawa ma sens?", "czy jest to rozsądne?".
Wydaje mi się, że nie. A to dla dwóch powodów.
Po pierwsze: PO CO..? Na jaką cholerę..? A cóż to niby zmieni..?
Państwo nie jest przyczyną, lecz SKUTKIEM tkwiącego w człowieku zła. Państwo istnieją i mają się dobrze, ponieważ ludzie są z natury ambitni, żądni władzy, a nade wszystko: PASJAMI WRĘCZ UWIELBIAJĄ ŻYĆ NA CUDZY KOSZT!
Likwidacja państwa może się powieść wyłącznie w sferze semantycznej. Możemy obalić władzę państwową i ustanowić jakąś inną, która będzie się inaczej nazywała. Czy to jednak coś zmieni..?
A to przypadkiem nie komuniści, postulujący jako swój cel, "stan bezpaństwowy" - ustanowili najokropniejsze tyranie XX wieku, władzę państwa w istocie potęgując do nieznanej wcześniej doskonałości..?
Libertarianom NIE MA PRAWA udać się nic innego..! "Nie ma prawa" - w takim sensie, że to się nie uda, to jest nierealne, to nie ma sensu.
Po drugie: ponieważ, choć toczę tę dyskusję już od bardzo dawna, jak do tej pory ŻADEN dyskutant podający się za libertarianina nie umiał mi odpowiedzieć satysfakcjonująco na pytanie - a kto będzie w ustroju libertariańskim pilnował reguł gry?

To znaczy: kto zapewni, że wśród "wolnych od terytorialnego monopolu na przemoc" nie pojawi się jeden lub wielu osobników dążących skutecznie do tego, aby taki właśnie "terytorialny monopol na przemoc" z korzyścią dla siebie ustanowić, nikogo o zdanie nie pytając..?
Odpowiedzi, jakie do tej pory otrzymałem, są dwie, obie tak samo do dupy.
Odpowiedź pierwsza - że powstaniu na nowo "terytorialnego monopolu na przemoc" zapobiec ma rynkowa konkurencja między różnymi "aparatami wymiaru sprawiedliwości", "agencjami ochrony". No tak! Tyle tylko, że dla każdego z takich "konkurencyjnych aparatów wymiaru sprawiedliwości" opcja dogadania się z konkurentami i podzielenia się "rynkiem" (a właściwie: ludnością w tym momencie już poddaną...) - NIEMAL ZAWSZE jest bardziej opłacalna od uczciwego przestrzegania reguł gry rynkowej i zawartych z klientami umów!



Pięknie to ongiś kolega Iulius w gościnnym wpisie u Adama Dudy ujął (o czym niedawno wspominałem zresztą, tylko za cholerę nie pamiętam, jak się ten mój wpis nazywał...).
Odpowiedź druga natomiast, autorstwa kolegi GPS, przenosi nas na wyższy poziom abstrakcji. Otóż: istnienie ustroju libertariańskiego (inaczej rzecz ujmując: brak "terytorialnego monopolu na przemoc") ma być zapewniane WIARĄ ludzi w jego sens i pożyteczność. Jak ludzie w to uwierzą, to rzecz się ziści i utrzyma...
Hmmm...
Hmmm...
No dobra: długo jeszcze mógłbym tak chrumkać, nieprawdaż..?
Zauważmy na początek, że istnieje ZASADNICZA RÓŻNICA między "wiarą rzymsko - katolicką", a "wiarą libertariańską". Tego, czy Kościół Święty, matka nasza, rzeczywiście prowadzi swych wiernych nieomylnie do zbawienia na tamtym świecie stwierdzić się empirycznie w żaden sposób nie da.
To znaczy - są oczywiście różne objawienia, widzenia, świętych obcowanie i takie tam - ale, umówmy się: jeszcze się taki ateista, heretyk czy schizmatyk nie urodził, którego by tego rodzaju świadectwo nieodparcie i w sposób nie pozwalający na dyskusję przekonało..!
Cel działania Kościoła jest pozaświatowy i nieempiryczny. Nie można ustalić, czy został osiągnięty.


"Wiara libertariańska" stawia przed sobą cel doczesny, empirycznie dostrzegalny, materialny. Bardzo łatwo będzie stwierdzić, czy został osiągnięty, czy nie.
I to wcale nie jest siła, tylko właśnie - WIELKA SŁABOŚĆ "libertariańskiej herezji" (no bo skoro ma to być wyznanie wiary, to czymże jest ono, jak nie herezją właśnie..?).
Religia, a katolicyzm w szczególności, przez to, że nie stawiają sobie żadnych konkretnych celów doczesnych i materialnych, mogą funkcjonować równie dobrze w niemal każdym ustroju społecznym i w niemal każdej kulturze (jakkolwiek, z czasem, nieuchronnie tę kulturę, a w dalszej konsekwencji także i ustrój - zwykły przekształcać...).
"Wiara libertariańska" jest w porównaniu do katolicyzmu doktryną niezmiernie wręcz rygorystyczną, którą albo uda się wcielić w życie "od jednego zamachu", "w całości" - albo wcale.
Nie tak postępował Kościół chrystianizując przed wiekami Europę! Toż nawet wielożeństwo wcale nie zanikało w pierwszym pokoleniu katechumenów, a zniesienie niewolnictwa, o które tak się na mnie zwykli oburzać wielbiciele "czynów" - zajęło Kościołowi całe tysiąclecie..! I wcale nie zapobiegło recydywie...


Kościół dopracował się przez milenia swego istnienia różnorakich mechanizmów zabezpieczających ciągłość i niezmienność doktryny, którą głosi. Ale i tak - nikt, kto wykracza poza najprostszą apologetykę zaprzeczyć nie może, że doktryna ta JEDNAK ulegała zmianom, bywała reinterpretowana, wzbogacana o pewne elementy (a inne, zwłaszcza ostatnio, na skutek "ofensywy modernizmu" - ulegały stopniowemu odsunięciu w cień, lub nawet zapomnieniu). I to pomimo faktu, że "słuszności" lub "niesłuszności" tejże doktryny NIKT na tym świecie empirycznie sprawdzić nie jest w staniem..!
Empirycznie można postrzegać to tylko, co widział Nowosilcow w "Dziadach": że religia dobrze robi ludziom. Ale nawet tego, czy ludzie wierzą naprawdę i gorąco, czy tylko tak mówią - nikt przecież, kto im w głowach nie siedzi, w żaden sposób nie sprawdzi..!
Jak chcą "wierzący libertarianie" nie tylko szeroki ogół do swojej doktryny przekonać (nie wiadomo: wszystkich? Większość..? Jeśli większość tylko - to co z tymi, którzy w libertarianizm nie uwierzą..?), ale i nade wszystko - ciągłość jej rozwoju (zapomnijmy o niezmienności..!) utrzymać, swojego Papiestwa nie tylko nie posiadając, ale i samo istnienie takiej, o spójność doktrynalną dbającej instytucji, jak rozumiem - z założenia odrzucając..?
Brednie, brednie, brednie...


autor: Boska Wola