środa, 25 maja 2016

Może byśmy sobie porozmawiali o Polexicie


 

Porozmawiali tak poważnie. Bez nadmiernych emocji i niepotrzebnego zacietrzewienia. Zrobili bilans strat i zysków. Bo euroentuzjaści dominujący w mediach mówią tylko o zyskach. Tak, jakby nie było żadnych strat. Czyżby?
Piątkowa awantura sejmowa dotyczyła jednej fundamentalnej sprawy – suwerenności. I zobaczyliśmy, jak fałszywie ta podstawa bytu narodowego może być pojmowana. Dla niektórych ludzi z opozycji to wyłącznie zbędna abstrakcja. Nawet więcej – coś absolutnie szkodliwego.
Toteż, jak widzieliśmy, opozycja, za wyjątkiem Kukiz15, nie chciała poprzeć deklaracji ugrupowań rządzących o pierwszoplanowej roli suwerenności Polski. Albo nie są w stanie tego pojąć, albo potwierdzają, że ta wartość państwa jest niewiele znacząca.

Ledwo pozbyliśmy się faktycznego okupanta naszego kraju, Rosji, a już różne siły zaczęły intensywnie pracować nad ulokowaniem niby niepodległego kraju w nowej strukturze zależności i podległości, jaką jest niestety Unia Europejska.
W roku 2004, kiedy przystępowaliśmy do UE, a towarzysz Miller zachłystywał się swoim dokonaniem, a warto przypomnieć, że idea wspólnej Europy była marzeniem komunistów od bardzo dawna, co chyba najdobitniej wyraziła Róża Luksemburg, Unia Europejska była zupełnie innym tworem, niż to, co dzisiaj widzimy.
Można powiedzieć, że była to jeszcze w miarę zdrowa tkanka, która niestety, przez minione dwanaście lat uległa strasznemu zrakowaceniu.
Do tego stopnia, że już praktycznie nie można rozróżnić, co tam jest zdrowe, a co chore. I najgorsze, że to chore, zrakowaciałe, przenosi się do stowarzyszonych państw. W tym również do Polski.

Akcesja Polski do UE, poprzedzona potężną akcją propagandową, oparta była na świadomie fałszywych założeniach. A brzmiały one złowieszczo: - jesteśmy biedni i jesteśmy słabi, więc nigdy sami nie damy sobie rady.
Prawdę mówiąc, jeszcze dziesięć lat grabieżczej polityki Balcerowicza i jego beneficjentów, a te propagandowe słowa stałyby się szczerą prawdą.

Lecz możni tego świata, finansjera, think-tanki i zachodnio-europejscy biznesmeni bardzo dobrze znali faktyczną wartość państwa polskiego.
Mieli precyzyjnie oszacowane wszystkie bogactwa naszego kraju, jak i ludzki potencjał. Był to dla nich łakomy kąsek. Tylko należało Polskę przyciągnąć i od siebie uzależnić. Tak zaplanowali i tak zrobili.

A dalej to już taka gra, chętnie używana przez lichwiarzy i gangsterskie mafie.
Zwabić niewinnego klienta, powoli uzależnić go od siebie, najlepiej finansowo, a jak już tak się w tej zastawionej sieci zamota tak, że sam nie potrafi się uwolnić, to ofiarę wysysa się do ostatniej kropli. Pozostaje na koniec tylko suche i bezwartościowe truchło.
Czy tego właśnie nie widzieliśmy ostatnio na przykładzie Grecji? Pozostała ruina, a banksterzy, głównie niemieccy, tylko zacierali tłuste łapy i liczyli wpływające miliardy.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Kim są panowie Jean Claude Juncker, Frans Timmermans, czy nawet Donald Tusk? Jaką legitymację oni mają? Przecież to są wyłącznie zwykli urzędnicy, którzy sami siebie wybierają, ALE, najprawdopodobniej rozsadzeni pychą i coraz bardziej oderwani od rzeczywistości, uzurpują sobie prawa jakiegoś europejskiego super-rządu. Prawa, których faktycznie nie posiadają.
A jak to ma miejsce obecnie, w konflikcie z Polską, wykraczają bezprawnie poza wszelkie traktatowe ustalenia.
To samowola Brukseli, w wielkim stopniu działającej pod dyktat Berlina i w mniejszym stopniu Paryża. Samowola, co widać najjaskrawiej, stosowana wobec sztucznie wywołanej przez Berlin fali emigracji do państw Unii.
No właśnie – do państw Unii. Czyli tworów jak najbardziej nadal suwerennych.
A jak to widzi Bruksela? Przypomnę tylko poprzednie ingerencje w sprawie głosowań w Irlandii, składu rządu we Włoszech, wspomnianego niszczenia Grecji, walki z legalną władzą Węgier, czy najświeższa sprawa – usiłowanie do niedopuszczenia do legalnych wyborów w Austrii.

Nic dziwnego, że wobec takiej metody działania UE z perspektywą na pogorszenie, Wielka Brytania uznała, że ma dosyć i szykuje się do wyjścia z Unii. Brytyjczycy zawsze potrafili dobrze oszacować, co im się opłaca, a co nie.

Wcale nie tak daleko od tej postawy są kraje skandynawskie. Już na początku dalekowzrocznie Dania i Szwecja pozostały przy swoich narodowych walutach. Wyczuły, że przyjęcie euro to bardzo uzależniająca pułapka. I nie dali się nabrać.
A najbogatszy kraj skandynawski, Norwegia, mimo szalonych nacisków, wcale nie zdecydowała się wejść do Unii Europejskiej.
To właśnie dwa państwa – Norwegia i Szwajcaria są niekwestionowanym dowodem, że bez UE, a nawet często wbrew UE, można osiągnąć znakomity sukces. A także jakoś nie wpadli w łapy Putina, jak to się Polsce prorokuje.


Minister spraw zagranicznych, twardy dyplomata, a nie lizus, jak jego poprzednicy, oświadczył właśnie: - "Nie na taką Unię się umawialiśmy".
Prezydent Duda wraz z małżonką jest z oficjalną wizytą w Norwegii. Wraz z królem Haraldem V składają wieńce pod pomnikiem bohaterów.
Przypominam parę ostatnich i ważnych wizyt: Chiny i Kanada. To bardzo ważne. Oznacza,  że poszukujemy własnej drogi. Nie utartego i porządnie zdeptanego szłaku; Moskwa – Berlin – Paryż – Bruksela. Szlaku, który niewiele nam dał kiedykolwiek.

Bardzo chciałbym wiedzieć w sposób wiarygodny, a jest to dla rządowych specjalistów łatwe do wykonania, jaki jest prawdziwy bilans 12 lat pobytu Polski w Unii Europejskiej.
Ważna by również była analiza porównawcza rozwoju w latach 2004 – 2016 w sytuacji członkostwa w UE i gdybyśmy do Unii nie weszli.
Takiego zadania podjął się w zeszłym roku pan Tomasz Cukiernik, publicysta – ekonomista, a swoje pesymistyczne wyliczenia opublikował w licznych publikacjach oraz w książce "10 lat w Unii. Bilans członkostwa".
Nie będę tutaj wyliczał po kolei wszystkich negatywnych rozważań i wyliczeń autora, lecz wniosek jest jeden – Polska będąc poza UE rozwijałaby się szybciej i byłaby na znacznie wyższym poziomie rozwoju.
Nie wątpię, że obecna opozycja, nawet gdyby znała te opracowania, to stwierdziłaby, że są to totalne bzdury. Bo mówią tak zawsze, gdy stykają się z niewygodnymi faktami.
Ja mimo tego, mając w tyle głowy kłopoty Grecji, Porugalii i Hiszpanii, nie mam podstaw, by wątpić w wyliczenia pana Cukiernika; wyliczenia, które opublikowały najpoważniejsze periodyki.

Uczciwie muszę stwierdzić, że dużo podróżując po Europie, jest wiele rzeczy, które są cenne po wstąpieniu do Unii. To swoboda podróżowania. Ale... taka Turcja nie jest w Unii, a też będzie miała ruch bezwizowy.
Dobra jest tez unia celna i ułatwienia w zatrudnieniu za granicą. Lecz to tylko ułatwienia, bo ja bez żadnych ułatwień za granicą pracuję już 40 lat (choć właśnie przestałem).
Czy ktoś wie, co jeszcze jest dobre dla ogółu z przynależności do UE?
Dodam tylko, ze dokładnie to wszystko co Polska ma Norwegia, chociaż do Unii nie należy.

Można by jeszcze sporo znieść, gdyby nie obecna ekipa, która stoi na czele Unii Europejskiej. Poprzedniego szefa KE, Jose Manuela Barroso wspomina się obecnie jako, światłego, mądrego i ugodowego urzędnika w porównaniu do obecnych przywódców. To ludzie zdemoralizowanego pokolenia 68, czyli lewacy, bizantyjscy sabaryci i satrapowie.
A to, do czego dążą, to wbrew traktatom, uczynienie z UE superpaństwa z super-rządem i garstką wszechmocnych, brukselskich możnowładców?

Czy my, Polacy pełni dumy, godności i patriotyzmu musimy się z taką sytuacją godzić?
Rozumiem, że jak w każdym narodzie, są ludzie, którzy wolą być przez życie prowadzeni za rączkę i gdy nagle braknie mentora, mówiącego, co robić i trzeba samemu decydować o swoim losie, to są piekielnie sfrustrowani i nierzadko wpadają w panikę. Dokładnie tak, jak polska "totalna" opozycja, która od pół roku jest w stanie głębokiej histerii.
Lecz nasza prawicowa Polska raczej nie lubi, gdy ktoś za nas usiłuje decydować i kształtować nasz los.
Jeżeli współpraca, albo uczestnictwo, to tylko na zasadzie równości i wzajemności. Nikt nie będzie nas z wyższością głaskał po główce i decydował jak mamy sami się rządzić. Ci, którzy to kochali, dosłownie z instynktem psa salonowego, już odeszli i się nie liczą panowie eurokraci. Jeszcze szczekają. Lecz jest to szczek pokonanego i bezradnego.
Nie dajcie się nabrać panowie eurokraci. Oni juz nigdy nie wrócą. Naród na to nie pozwoli.

Starając się po raz pierwszy być państwem całkowicie suwerennym mamy dwie możliwości:
- gdy samochód jest popsuty, to trzeba go zreperować. Najlepiej doprowadzić do stanu fabrycznego. Więc pozostać w UE, zbudować mocną koalicję i ponownie doprowadzić Unię do postaci, jak to wymyślił Robert Schuman. Czyli wspólnota ekonomiczna oparta na dobrowolnym przyjęciu ekonomiczno – społecznych traktatów służących wszystkim uczestnikom w równej mierze. Członkowie pozostają całkowicie niezależni pod względem ideologicznym, prawnym i ustrojowym. UE ma zakazane mieszać w tym;
- po prostu wyjść z Unii. Wiem, to może słono kosztować i nie jest takie proste. Chyba, że Wielka Brytania spowoduje efekt domina, pociągnie za sobą Grecję, a potem może Węgry i Polska i tak dalej.

Pamiętajmy – Bruksela to około 50 tysięcy biurokratów, którzy zasadniczą część dnia roboczego nic nie robią, pierdzą w stołek i płaci im się za to od 10 tysięcy do 30 tysięcy euro. Nie płacą podatków. Mają mnóstwo innych przywilejów. Będą się bronić. Gdzie będzie im tak dobrze?
Skąd mają na to pieniądze? To my płacimy – ty, ty i ty.
Czy nadal warto utrzymywać darmozjadów? I na dodatek wrogich do nas jak diabeł tasmański.


.