czwartek, 26 marca 2015

Mafia, Don Aldo,consigliere Wachowski i Rejtan-Komorowski broni Wieś.

UWAGA! Bardzo długi tekst. Ale warto. POLECAM!

Groźny powrót wachowszczyzny


Mieczysław Wachowski - przejął hasło po Moczarze - "Kto nie z Mieciem, tego zmieciem!"


Z dużym zainteresowaniem obejrzałem wczoraj wieczorem w TV Republika program Anity Gargas przypominający mroczną postać Mieczysława Wachowskiego – klasycznej postaci, jak ta uwieczniona w kreskówce o wawelskim smoku – szpieg z krainy deszczowców.
W programie udział wzięli: Piotr Semka, publicysta, oraz były minister rolnictwa Artur Balazs.

Program ten dobitnie potwierdził groźne przesłanie: - Mieczysław Wachowski wrócił, a wraz z nim, coś, co nazywamy wachowszczyzną.


Wachowski dał się głównie poznać jak zły szeląg w czasach prezydentury Wałęsy, czyli do roku 1995-tego.
Ci, którzy dzisiaj mają trzydzieści lat, a wówczas mieli dziesięć, Wałęsy, jako prezydenta nie pamiętają, a Wachowskiego mogą kompletnie nie znać.
Wachowski był cieniem prezydenta i jak wielu mówi z pełnym przekonaniem, również oficerem prowadzącym Wałęsę. A niektórzy twierdzą nawet, że był to człowiek, nad którym rzeczywistą kontrolę miały służby sowieckie, konkretnie GRU.
Popularnie nazywano go kapciowym. Wielokrotnie widziano scenę, gdy Wałęsa wracał do biura, czy do domu, jak Wachowski klękał przed prezydentem, zdejmował mu buty i zakładał kapcie.
Dzisiaj jestem przekonany, że był to specjalny rytuał, podobny do tego wielkanocnego, gdy papież obmywa nogi biedakom, w którym Wachowski każdorazowo przypominał Wałęsie, że to właśnie on może założyć wygodne kapcie, albo zakuć w kajdany.

Czy Wachowski całkowicie sterował Wałęsą? W pewnych dziedzinach, jak obronność, wejście Polski do NATO, służby specjalne i kontakty z biznesem bez wątpienia tak.
Jeżeli ktokolwiek coś z Wałęsą chciał załatwić, to MUSIAŁ to zrobić poprzez Wachowskiego. To była wówczas jedyna droga do Boga.
Ten styl i sposób sprawowania siermiężnej i ubeckiej władzy słusznie nazwano wachowszczyzną.

Jako dygresję podam, że Wałęsa specjalnie nie liczył się z prawem, regułami i zasadami działania. Mnie osobiście przypominał bardzo, prymitywnego chłopa z Ukrainy – Nikitę Chruszczowa. Jak coś chciał zrobić, co wymagało złamania, albo nagięcia prawa, to miał od tego drugiego przydupasa, gdańskiego prawnika, Lecha Falandysza. Dlatego styl obchodzenia się Wałęsy z regułami, kodeksami i umowami, nazywano falandyzacją prawa.

Wróćmy do Wachowskiego. W 1995 prezydent Lech Wałęsa nagle  Wachowskiego wyrzucił. Pozbył się go z dnia na dzień.
Najprawdopodobniej, ktoś nieco mądrzejszy uświadomił mu, że wachowszczyzna narobiła już takich przestępstw i bałaganu, że kapciowy może pociągnąć swojego tytularnego patrona, prezydenta za sobą na dno.

I wtedy Mieczysław Wachowski na długie lata znika z publicznego widoku.
Trzeba też dodać, że w latach 1995 – 2002 również Lech Wałęsa zniknął z horyzontu, zanim Michnik, a konkretnie Lis (na czyje polecenie?) postanowili ponownie ex-prezydenta wyciągnąć z niebytu. Tym razem w roli Pytii – naszej polskiej – siermiężnej i głupiej.

Tymczasem Wachowski z typową dla siebie swadą i bezczelnością wziął się za robienie interesów, choć precyzyjniej, tylko za robienie pieniędzy.
O tym była spora część programu Gargas. O tym, jak Wachowski oszukiwał, kradł, a gdy ludzie szukali sprawiedliwości w sądach, to prokuratorzy zostawali zdymisjonowani, świadkowie umierali w tajemniczych okolicznościach, znikali na zawsze, bądź nagle tracili pamięć. Czysta, prawdziwa mafia z wyraźną sygnaturą Wojskowych Służb Informacyjnych. Charakterystyczny dla nich styl działania, co nawet wychwycił Patryk Vega, reżyser, w filmie "Służby specjalne".

WSI zlikwidowano w roku 2006.
Wkrótce władzę przejmuje Platforma Obywatelska. Aferalny przebieg tej władzy znamy aż za dobrze. Trwa do dzisiaj.
W 2007 ponownie na scenę wkracza Wachowski. W dziesięcioletnich procesach niczego mu nie udowodniono, mimo, ze w niższych instancjach, sądy bez żadnych wątpliwości mówiły, że jest  winny, to sąd najwyższy, kombinując ordynarnie z kasacją, kompletnie Wachowskiego uniewinnił.

Znawcy polityki wewnętrznej Polski z przekonaniem twierdzą, że wraz ze zdobyciem władzy przez PO do Polski wróciła wachowszczyzna.
Były szef WSI generał Dukaczewski (jak sam twierdzi – twórca PO) bryluje w mediach i przynajmniej raz dziennie widzimy go na ekranie/

A nasz poczciwy miłośnik zgody i pokoju, prezydent Komorowski dobitnie wczoraj oznajmił narodowi, że likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych, gdzie większość oficerów szkoliła sowiecka GRU, była zbrodnią i hańbą!
I tylko on jeden miał cywilną odwagę przeciwstawić się wszystkim swoim kolegom z partii, którzy głosowali za likwidacją.

Jak w dobrej bajce, wyrodny Wachowski powrócił do swego "pana", mędrca Europy – Wałęsy, gdzie spokojnie na niego oczekiwało stare stanowisko kapciowego, z którego tak ładnie można knuć i kombinować.
Happy End.
Zobaczymy część dalszą?


Jako ciekawostkę podam, że biznesmen Ryszard Opara, bardzo ciekawa postać, z licznymi powiązaniami, a jednocześnie właściciel (teraz faktyczny, lecz nie tytularny) oraz redaktor naczelny pro-sowieckiego portalu Neon24.pl, często spotyka się z Mieczysławem Wachowskim, bo podobno maja wspólne hobby.


$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$$

A jak było na początku wolnej Polski? Posłuchajcie... 

 

 

Mafia powstała w Trójmieście. Tak, jak obecny rząd.


Zakręceni optymiści, niepoprawni durnie i żartownisie mówią o trójpodziale władzy. Ba, nawet o czwórpodziale. A ja się śmieję. Te minione ćwierć wieku naszej historii, to jeden wspólny tygiel, gdzie kolejne władze, biznes z pierwszych stron gazet, wojsko, policja i służby tajne, biskupi i dyplomaci, wszyscy razem kłębią się i gotują w rytm głównego składnika, którym są przestępcy i gangsterzy. Nie wierzycie? To poczytajcie jak, nie tylko Trójmiastem rządził jeden człowiek – gangster, Nikodem Skotarczak.
 
<<<<<   >>>>>



Byli nieco zmęczeni. Nie są już kurcze małolatami. Całonocne balowanie lekko ich wykończyło. Żony, odpicowane, jak zwykle, też już były lekko nieświeże. Lecz byli do tego przyzwyczajeni. Imprezowanie non-stop to styl życia. Należy się im. Byli przecież królami.
Las Vegas w Gdyni na Chwarznieńskiej, tuż przy Obwodnicy,przed południem było zamknięte. To jest nocny klub. A uczciwie mówiąc dosyć ekskluzywny, jak na te czasy, burdel. Jednakże dla nich rzadko które drzwi były zamknięte. Siedzieli więc z małżonkami, po tych hucznych imieninach Kury i czekali na wiedeńskie śniadanie, popijając na klina, przygotowane przez speca od tych spraw, drinki.
A potem on z żoną pojedzie się do chaty za Wejherowo i trochę się prześpi, zanim wieczorem zacznie się nowe życie i nowe interesy.
Byli znużeni. I ich czujność opadła jak kurtyna....

***

Ćwierć wieku wcześniej

Podjechaliśmy taksą prawie pod samo molo w Orłowie. Mieliśmy zarezerwowany stolik u Mamuśki w "Skorpionie" i Leszek, kucharz niebylejaki, szykował już słynną kaczuchę. Lecz przed posiłkiem warto było coś wypić w "Maximie" u Mecenasa. "Maxim" był o rzut beretem od "Skorpiona".
- Cześć Nikodem. My tylko na szybkiego drinka. Co słychać?
- Cześć, wchodźcie, wchodźcie... - I uśmiechnął się tym swoim zabójczym uśmiechem.
Klatę miał, jak stodoła, mimo tego był w pewien sposób elegancki. Chociaż to zwykły bramkarz, ale już się mówiło, że to zaufany człowiek Mecenasa. Włosy miał przycięte, zgodnie z kanonem w tych sferach, na ruskiego mafiozo, czyli dosyć wysoko wygolone po bokach. Przy nim wyglądaliśmy, jak hippisi.
- Po staremu bracie, jakoś leci. – Otworzył drzwi, odgarniając cierpliwie oczekujących i wpuścił nas do środka.

To jedno z pierwszych wspomnień Nikodema. Z bramkarzami, czy to ze studenckiego "Żaka", czy z szemranego "Maxima" wypadało dobrze żyć.
Inaczej, kurcze, nie było imprezy.
Jak sięgam pamięcią, to wielu z tych bramkarzy zrobiło później kolosalną karierę. Jeden, na przykład, dobrze ustawiony w ZMS-ie, tej wylęgarni czerwonych kacyków, został słynnym developerem, z pensją już w roku 2000, w okolicach stu tysięcy złotych miesięcznie.
Lecz, żaden, tak, jak Nikodem, nie został królem.

***

Minęło parę lat.

Hamburg. Dla polskich marynarzy to pierwsze okno na wielki świat. Szczególnie, gdy już się wracało do domu, to tutaj robiło się najważniejsze, niezbędne zakupy.
Oczywiście, w pierwszych rejsach każdy biegł do dzielnicy St. Pauli, aby na Reeperbahn, nasycić oczy zepsuciem zachodu, różnokolorowymi i różnogabarytowymi kobietami okupującymi okna wystawowe we wiadomym celu.
Jednakże, po zaspokojeniu ciekawości, później już zazwyczaj kierowało się do dzielnicy Baumwall, pospolicie zwanej Żydowem, albo u Żydów. Było to dosłownie bardzo blisko, więc strategicznie położone, parę kroków od Landungsbruecken, czyli wielkiego pomostu, do którego przybijali wszyscy marynarze stateczkami z portu, po drugiej stronie rzeki. I ruszali, na zakupy do Żydów.

W drugiej połówce lat siedemdziesiątych miałem właśnie u Żydów zakupić popularne wówczas niesamowicie, zegarki cyfrowe, na które miałem zamówienie. Wszedłem do sklepu z elektroniką, który rekomendował mi kolega. Wtedy usłyszałem:
- Hej stary! Co słychać? Witaj! – to był właśnie Nikodem. Siedział w kącie przy stoliku, z drugim gościem z Trójmiasta, Grubym i popijał kawę.
- Cześć! Kopę lat; co ty tu robisz? -  Zdziwiony zagaiłem.
Okazało się, że sklep, to jego biznes tutaj i handluje czym się da. A dopiero sporo czasu potem, dowiedziałem, że sklep był przykrywką jego ciemnych i nielegalnych interesów.

***

O ile pamiętam, trzeci i ostatni raz spotkałem Nikodema gdzieś pod koniec lat osiemdziesiątych, w kasynie w Grand Hotelu w Sopocie, gdzie nie grał jak większość, tylko stał pod ścianą, popijał drinka i leniwie się rozglądał.
Dowiedziałem się, że Nikodem, ze swoimi ludźmi, stanowił lokalny bank, który na miejscu pożyczał kasę potrzebującym. Pożyczał na 5%. Dziennie...
Tym razem skinęliśmy tylko sobie głowami.

***

Ojciec założyciel pierwszej polskiej mafii

O kim ja tutaj piszę? Pora przedstawić bohatera.
Nikodem Skotarczak, znany bardziej jako Nikoś, urodził się w 1954 roku. Wykształceniem specjalnie się nie przejmował. Nie interesowało go ono, choć był facetem inteligentnym, nie żadnym tam prymitywem. Interesował się za to kulturystyką i ćwiczeniami fizycznymi. Mieszkał tak, jak nasz pan premier Tusk w młodości, we Wrzeszczu. Taka to była dzielnica...
Już gdy miał 19 lat, został bramkarzem w popularnej Lucynce, a niedługo potem, bramkarzem u Maxima w Orłowie. Oznaczało to również, że został zaufanym człowiekiem tajemniczego Mecenasa, dużej postaci trójmiejskiego półświatka, podobno doktora psychologii, pasera i właściciela różnych rozrywkowych lokali.
Prawdopodobnie na polecenie szefa, Nikoś zaczął organizować, dotychczas rozproszonych, pojedynczych handlarzy walutą, czyli cinkciarzy, w jeden hierarchiczny zespół. W szczytowym momencie miał do dyspozycji około 200 ludzi, cinkciarzy, paserów, prostytutki i złodziei.
Wtedy najprawdopodobniej zainteresowały się nim Służba Bezpieczeństwa i służby wojskowe. Rozwinęła się owocna i długotrwała współpraca.
Dzięki temu, jeszcze za komuny, Nikodem uzyskał nieograniczone możliwości podróżowania po Europie. Działał m.in. w Budapeszcie, Wiedniu, Berlinie, oraz w Hamburgu.
Zaczął się specjalizować w przemycie samochodów. Samochodów kradzionych głównie w Niemczech, Austrii i Holandii. Po długim czasie policja mu udowodniła przemyt co najmniej trzydziestu aut, ale nigdy nie został za to skazany. Bo jakże by? Tymi autami przecież jeździli wszyscy ludzie, którzy tak na prawdę liczyli się w Trójmieście.
Warto też wspomnieć, że Nikoś zbijał też fortunę na wydobywaniu i handlem bursztynem. Podobno 70% rynku należało do niego.
W swoich szerokich interesach współpracował, a także wychowywał takich ludzi, jak Jeremiasz Barański, "Baranina", Zbigniew Nawrot, Andrzej Kolikowski "Pershing", Wojciech K. "Kura", Leszek Danielak "Wańka", czy Andrzej Z. "Słowik". Warto podkreślić, że np. śp. "Pershing" darzył Nikosia największym podziwem i uważał za mentora i głównego bossa.
To była stara gwardia, przestępcy, złodzieje i przemytnicy. Ale nie bandyci.
Ta druga fala gangsterów, okrutnych i bezwzględnych dopiero dorastała.

Mając już nieco odłożonej gotówki, Nikodem zaczął inwestować w legalne interesy. Do tego stopnia, ze wszedł w trójmiejski biznes i z przyjemnością był przyjmowany na oficjalnych salonach. Z bardziej humorystycznych momentów tamtych czasów jest fakt przyznania mu medalu "Za zasługi dla miasta Gdańska". Takie jaja.
Wszystkie drzwi, szczególnie w Gdańsku i Sopocie, stały przed nim otworem. A młody pomorski biznes, jak też państwowa administracja, prześcigały się, by z nim się zaprzyjaźnić. Tak, z nim, miłym, uśmiechniętym i eleganckim gangsterem. Twórcą pierwszej zorganizowanej przestępczej – czyli gangu. Mafii.
Jego ludzie, w tym wspomniany Kura, nabyli od prezydenta Sopotu, fantastyczny teren przy samej plaży, na granicy Sopotu i Jelitkowa, dosłownie za bezcen. Tam tenże Kura, zorganizował Towarzystwo Ubezpieczeniowe "Hestia" i wybudował atrakcyjny biurowiec. Dużo ludzi wzbogaciło się wówczas przy tym projekcie. "Hestia" oczywiście nadal się wspaniale rozwija.
To wtedy najprawdopodobniej powstał trwały układ polityczno – biznesowo – gangsterski, który do dzisiaj rządzi Gdańskiem i Sopotem.

Nikodem Skotarczak oczywiście parę razy siedział w swoim życiu. Ale nie za dużo. Słynna była jego ucieczka z berlińskiego, sławnego Moabitu, gdy z wizytującym bratem zamienił się ubraniami i spokojnie wyszedł na wolność. Dwukrotnie uciekał też z polskich konwojów. Jak teraz patrzę z perspektywy, to ani policja, ani prokuratura specjalnie się nie kwapiły, żeby gangstera przymknąć. Widać, że wisiał nad nim zawieszony przez służby parasol.
Tak to Nikodem Skotarczak "Nikoś" wspinając się po przestępczej drabinie, w ciągu dwudziestu paru lat został ojcem założycielem polskiej mafii i niekwestionowanym królem Trójmiasta.
Nie zdołałem potwierdzić, ale obiło mi się o uszy, że był gościem na imprezach organizowanych przez Lecha Wałęsę, w rezydencji na ulicy Polanki.

***
24 kwietnia 1998 –Koniec kariery Nikodema

Pełen życia i wigoru, choć jak podałem na wstępie, nieco zmęczony balangą, ten 44 letni zdrowy i silny mężczyzna, tego poranka, choć właściwie już dochodziło samo południe, czekał w gronie trzech osób – przyjaciela Wojtka K. "Kury" i małżonek na podanie zamówionego wiedeńskiego śniadania.
Kac stępił ich czujność.
Do pokoju weszło dwóch zamaskowanych ludzi. Jeden głośno krzyknął: - Dzień dobry!- i gdy wszyscy odwrócili wzrok, drugi wyciągnął tetetkę i oddał sześć strzałów. Zabił Nikodema na miejscu, a jednym strzałem zmiażdżył Kurze kolano. Kobietom nic się nie stało.
To było klasyczne wykonanie wyroku na zlecenie. Sprawców do dzisiaj nie ujęto. Może nie za bardzo szukano? Także nie znany jest faktyczny zleceniodawca wyroku. Choć mówi się nieco o młodym Pruszkowie, jak też o Rosjanach.
Podobno Nikodem, z pominięciem wszystkich, w tym także Rosjan, chciał bezpośrednio, na własną rękę rozpocząć współpracę z Kolumbijczykami w ustanowieniu stałych nowych szlaków dostaw kokainy do Europy.
Ale tylko podobno...
We wielu domach, ale także biurach i urzędach Trójmiasta zapanowała żałoba po tej śmierci.
Zastanawiającej jest tylko, czy dzieło, to trójmiejskie królestwo, czy układ stworzone przez Skotarczaka nadal trwa? Wielu jest zdecydowanie przekonanych, że tak.




***