Czy wielu Polaków gra w szachy? Oczywiście, nie. Tylko tyle, że
znają reguły. Natomiast każdy Rusek ma to we krwi. A kagiebista to nawet
w każdym płynie ustrojowym, oraz we włosach i paznokciach.
Podobno 85% rodaków nie rozumie gry w brydża. Jeden Korwin Mikke podobno rozumie.
A jeszcze więcej Polaków nie gra w pokera. A to przecież
kwintesencja życia – blef, zmyłka i kamienna twarz. Poobserwujcie sobie
kochani Wowę Putina. To przecież właśnie wybitny pokerzysta, szachista i
brydżysta. 3 w 1.
A ponieważ Polacy mają do tych gier stosunek pogardliwy, to
niestety wymiękają na pierwszym zakręcie, w zderzeniu z putinowskim
geniuszem sprytu, perfidii, blefu, dezinformacji, oszustwa, podpuchy i
chujograjstwa.
Bo Putin gra tylko w to co lubi. I nie są to skostniałe i
spleśniałe gry dżentelmenów, jak jakiś tam krykiet, polo, czy golf. A
tym bardziej najbardziej ulubione przez wszystkich zgredów świata,
klasyczne wojny. Jak Putin chce wojny, to gra w swoją wojnę, swoimi
kartami i swoimi figurami. I to gra tak, że przeważająca większość durni
nie ma pewności – czy Putin naprawdę gra w wojnę, czy tylko nam się
wydaje? Przecież powiedział sam, a nawet ten jego poważny smętniak
Ławrow, że-Rosjanie-się-nie-mieszają-w-Ukrainę. Ich tam nie ma i nie
wiedzą co się tam wyrabia. I tak na prawdę, specjalnie to ich nie
interesuje.
Czujecie? I siedzą te głupki w europejskich stolicach, czy w
Waszyngtonie i dumają – facet ma tylko dwie marne pary, czy może karetę,
albo fulla? Albo on gra w coś innego i ma 5 bez atu? Nijak nie mogą go
wykapować.
A już większość Polaków, którzy, jak już stwierdziłem,
inteligentne gry umysłowe mają w d..., pogubili się absolutnie i
zupełnie nie czują bluesa. Usłużne agenciki w zielonych kubraczkach
podrzucają im łatwe i proste odpowiedzi, które łykają, jak małpa kit.
A Putin prowadzi grę niezmiernie wyrafinowaną. Strategiczną. Na
dziesięć ruchów do przodu. I nieprzewidywalną i zaskakującą. Nawet dla
jego znawców i pilnych obserwatorów, często niespodziewaną i tajemniczą.
W te zawiłości putinowskiej polityki wgłębiał się niedawno doktor
Grzegorz Kostrzewa Zorbas, świetny publicysta, politolog i dyplomata. Z
tego, co m.in. zapamiętałem z enuncjacji pana doktora, to fakt, że na
świecie
broń nuklearna nie służy do tego, żeby ją użyć, tylko służy do zastraszania. ALE... oczywiście to nie dotyczy Putina!
Putin może w każdej chwili i w każdym miejscu odpalić ładunek nuklearny, pokazać wała i zapytać: - nu... i szto tiepier?
Oczywiście, na pewno nie zaatakuje bronią jądrową Ameryki, bo to by bolało. Lecz każde inne miejsce na świecie – proszę bardzo.
No więc, poruszając się ruchem konika szachowego, jak to zalecał
wspaniały matematyk Levis Carroll w "Alicji w krainie czarów", co nota
bene można też swobodnie przetłumaczyć – "Putin w europejskiej
cywilizacji", popatrzmy gdzie ruski batiuszka byłby skłonny wycelować
swoją zardzewiałą atomową bombkę ( a przypominam, że ma ich aż 8 i pół
tysiąca w tym 1800 w gotowości bojowej [1] ).
Jak już napisałem, Stany Zjednoczone odpadają, bo natychmiast sam by
spłonął w atomowym ogniu; reszta świata, to albo za daleko, albo nikogo
nie obchodzi, więc na mój rozum pozostaje mu tylko Europa.
Paryż nie, bo Ruskie mają od dawna sentyment do tej stolicy wymyślnych
rozrywek, a zapewne Francuzi w końcu im te Mistrale sprzedadzą; dalej,
Londyn nie, bo tam przecież jest cała forsa nowo-ruskich; a Berlin, to
przecież przyjaciele. Można by tak dalej wymieniać punkty na mapie, lecz
skrócę - najbardziej pasują Putinowi i jego krwawym dobermanom,
Warszawa, albo Wilno.
Według mnie Wilno raczej odpada, bo to za mały kąsek i nie zrobiłby
takiego wrażenia. Pozostaje więc tylko, jako najbardziej prawdopodobny
cel punktowego ataku nuklearnego, Warszawa. Podejrzewam, że Putin nie
użyłby wielu głowic, bo po co? On nie chce niszczyć strategicznych celów
przeciwnika, bo Polska tak na prawdę nie jest dla niego żadnym
przeciwnikiem.
Ewentualne zniszczenie stolicy Polski głowicą jądrową ma na celu tylko
jeden efekt – efekt propagandowy. Żeby na moment cały świat zamarł i
stwierdził, że Rosja jest zdolna do wszystkiego i że trzeba z nią bardzo
delikatnie. Jeszcze te parę tysięcy głowic zostało...
Wszystko co dotychczas Putin wyczyniał i co wylęgło się w jego
kałmuckiej, kagiebowskiej głowie, to było stwarzanie pozorów i blef.
Blef zawsze miał usprawiedliwiać następny krok. Popatrzmy przez chwilę
na parę jego trików.
***********
Przeklęty przez wszystkich ludzi Rosji człowiek, Michaił Gorbaczow,
pozwolił, żeby Związek Radziecki się rozpadł. Każdy, kto chciał, mógł
zabrać swoją republikę i odejść w siną dal.
Jak objawił się udręczonemu ruskiemu narodowi Władimir Putin, to serce
urosło, bo poszedł przekaz – nie będzie dalszego rozpadu sojuzu, a nawet
wprost przeciwnie. Co się da odzyskać, to Rosja odzyska.
Na samym początku trzeba był pozałatwiać parę spraw wewnętrznych. Bo
jakby Związek Radziecki nie dość stracił, to ci wredni islamscy
Czeczeńcy też usiłują się oderwać od macierzy. NIET ! Powiedział Putin.
Jeśli ktoś chce się przyłączyć, to proszę bardzo. A jak nie za bardzo
chce, to mu przyjacielsko pomożemy. ALE już nikt od Rosji odłączać się
nie będzie.
A Czeczeńcy dostaną sprawiedliwą nauczkę. Tzw. pierwsza wojna czeczeńska
nie nauczyła ich moresu. Jednakże, żeby rozprawić się z nimi do końca,
Putin i jego ludzie, potrzebowali solidnego pretekstu. Wymyślili wtedy i
zrealizowali okrutny i brutalny plan – podłożyli bomby w budynkach
mieszkalnych, gdzie w rezultacie zginęło 300 niewinnych ludzi. A za te
zamachy oskarżyli czeczeńskich terrorystów. Bomby wybuchły we wrześniu
1999, w Bujnagsku w Dagestanie, W Moskwie Pieczatnikach, w Moskwie przy
ulicy Kaszyrskoje i w Wołgodońsku. Są dowody i już nikt na świecie nie
ma wątpliwości, że zamachy i zabicie tylu niewinnych ludzi było
prowokacją FSB, kontynuatora KGB, z którego się Putin wywodzi. [2]
Po tym bestialskim akcie ludobójstwa własnych obywateli, Putin już
spokojnie mógł poprowadzić drugą wojnę czeczeńską i eksterminację tego
narodu.
Nieco innych pretekstów na kolejną napaść, tym razem na suwerenną
Gruzję, czyli zewnętrzne, niezależne państwo, choć kiedyś sowiecką
republikę, użył Putin w sierpniu 2008 roku. Tu sygnałem i powodem do
napaści było "pokojowe niesienie pomocy" podbitym narodom Osetii i
Abchazji wchodzących w skład Gruzji.
Gdyby wówczas polski prezydent, śp. Lech Kaczyński nie zebrał pięciu
przywódców państw i nie poleciał, mimo toczącej się już wojny do
Tbilisi, to Gruzja, jako samodzielne państwo już by nie istniała. Putin
"pokojowo" wyzwoliłby uciemiężone narody spod władzy wstrętnych
przywódców. A ci w podzięce zażądaliby przyłączenia do Rosji. Po chwili
wahania i konsultacjach na Kremlu i w Dumie, Putin w końcu by się
zgodził.
Teraz muszę się cofnąć dwa lata, do roku 2006-go, aby przywołać inny
przypadek, w którym Putin chciał pokazać całemu światu, że nie można go
bezkarnie obrażać.
Aleksander Walterowicz Litwinienko [3] też był pułkownikiem KGB a potem
FSB. Był jednak o dziesięć lat młodszy od Władimira Putina,
zaprzysiężonego wroga, który na młodego Litwinienkę wydał wyrok śmierci.
Jego kłopoty zaczęły się już w 1998 roku, gdy ujawnił, że wydano mu
rozkaz zabicia Borysa Bieriezowskiego, skłóconego z Putinem, bliskiego
współpracownika Jelcyna i bardzo bogatego człowieka (majątek ok. 3 mld
USD). Wkrótce aresztowano Litwinienkę. Jednakże udało mu zbiec z Rosji i
w 2001 roku uzyskał azyl w Wielkiej Brytanii. Może gdyby siedział cicho
i nie prowadził demaskatorskiej polityki wobec Putina, to by mu się
upiekło. Ale on działał, nagłaśniał przestępstwa ruskich władz i co
gorsza, znajdował posłuch. To on między innymi ujawnił, ze
terrorystyczne ataki na budynki mieszkalne były prowokacją sfingowaną
przez FSB. W ten sposób najprawdopodobniej wydał na siebie wyrok
śmierci.
Władcy rosyjscy nigdy nie przebaczają, jeżeli kogoś uznają za osobistego
wroga i zdrajcę. To element ich kultury, jakże podobny do zachowań
sycylijskiej mafii. Można choćby przypomnieć śmierć Lwa Trockiego,
którego po śmierci Lenina Stalin uznał za osobistego wroga. Wygnany z
ZSRS tułał się po świecie, aż w końcu schronił się w dalekim Meksyku.
Lecz Stalin wydał już wyrok na niego. W 1940 roku dopadł go wysłany za
nim oficer NKWD, który czekanem rozłupał mu czaszkę.
Putin nie musiał deklaratywnie wydawać wyroku na Litwinienkę. Wystarczy,
że w odpowiednim towarzystwie rzucił uwagę: - Jak taka swołocz może
chodzić po świecie? Jednocześnie dał do zrozumienia, że śmierć byłego
pułkownika KGB musi być przykładem dla innych ewentualnych zdrajców i
nosić wyraźny podpis najwyższych rosyjskich władz.
1 listopada 2006 roku Litwinienko poczuł się bardzo źle. Wcześniej ze
znajomym jadł sushi w słynnej restauracji, więc podejrzewał zatrucie
pokarmowe. Bardzo się mylił.
Jeszcze przed pójściem do restauracji spotkał się z czynnym kagiebistą
Andriejem Ługowojem i innym nieznanym osobnikiem o imieniu Władimir.
Wypili razem herbatę. To w niej wysłannicy Putina umieścili śmiertelną
truciznę, która powoli i w niesłychanych męczarniach zabiła Litwinienkę.
Miało być spektakularne zabójstwo i było.
Scotland Yard i jego specjaliści długo podejrzewali zatrucie talem,
który m.in. bywał stosowany w trutce na szczury. Świadczyły o tym
objawy, jak na przykład wypadnięcie wszystkich włosów.
W nocy z 23 na 24 listopada Litwinienko zmarł, zamordowany przez Putina,
którego w przed-śmiertelnym liście obarczył winą za swoją śmierć.
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała rzecz niesłychaną, Litwinienkę
zabito izotopem Polonu 210 dosyć słabo radioaktywnego, lecz śmiertelnie
toksycznego, podanym mu w herbacie podczas spotkania z kagiebistami.
Tutaj przejawia się cała perfidia Putina. Polon, jako pierwiastek nie
występuje naturalnie w przyrodzie. Prawie 90% całego polonu jest
wytwarzane w jednych zakładach nuklearnych nad Wołgą. Czyli, dla
zwykłych ludzi jest nieosiągalny, a na dodatek potwornie drogi.
Przekaz jest jasny i czytelny – zdrajcę i wroga Putina zabiła Rosja.
I co? I nic.
Co Rosja i Putin wyrabiał i nadal wyprawia na Ukrainie mamy świeżo w
pamięci. Też tutaj gra dziwną grę, której schematyczni politycy zachodu
nie są w stanie ogarnąć.
Gdy ukraiński naród się zbuntował i już dalej nie chciał ruskiej
"opieki" i realizującego tą politykę szubrawca i złodzieja, swego
prezydenta Janukowycza, Putin chwilowo stracił kontrolę nad Ukrainą,
diamentem w koronie ruskich wpływów. To było wprost niesłychane! I
oczywiście nie można było tego zostawić bezkarnie.
Dobrze wiemy, co dalej wyrabiał Putin na Ukrainie, którą wg. Moskwy
opanowali faszystowscy banderowcy. To określenie warto zapamiętać, bo
jest oficjalnym sloganem, używanym również w polskim internecie przez
agentów i wyznawców Kremla.
Toczy się wojna bez wojny. Teoretycy świata dwoją się i troją do
zrozumienia i określenia tego co się dzieje; nazywają to wojną zastępczą
lub wojną hybrydową. A jest to po prostu nowa gra Putina, dla której
zachód jeszcze nie ma nazwy.
Zajęto Krym bez jednego wystrzału. "Szczęśliwa" ludność pod ruskimi
karabinami przegłosowała przystąpienie do Rosji. I tak odbyło oderwanie
się fragmentu terytorium niepodległej Ukrainy, mimo ważnych
międzynarodowych traktatów.
Świat cały, zgodnie ze słusznymi przypuszczeniami kagiebowskiego mistrza szachowego pokrzyczał, pokrzyczał i nie zrobił nic.
Warto na chwilę się zastanowić, dlaczego Ukraina i jej podporządkowanie
Rosji, jest takie ważne dla Putina. Bez ubezwłasnowolnionej Ukrainy,
całkowicie podporządkowanej Kremlowi niemożliwe jest odbudowanie
Wielkiego Sojuzu.
Więc wszyscy, którzy myślą, że konflikt zakończy się na federalizacji,
albo oderwania Doniecka i Ługańska, grubo się mylą. Rosja musi mieć całą
Ukrainę, bez żadnej dyskusji. Albo jako część federacyjna Rosji, albo z
całkowicie spolegliwym rządem i władzami, jak to np. ma miejsce na
Białorusi i prorosyjskich państwach azjatyckich, z tzw. unii celnej.
Wniosek jest jeden – Ukraina może się jeszcze spodziewać ogromnych
przykrości ze strony Rosji. Chwilowo jest rozejm, a Moskwa przystępuje
do planu B. Co chyba zresztą się już zaczęło poprzez manipulację
dostawami gazu z Rosji do Europy.
Niestety, ciągle jeszcze nie wiemy i nie jesteśmy w stanie określić,
jaki ostateczny cel nakreślił sobie Putin i jego sfora w szaleńczych,
imperialistycznych zapędach.
Czy po rozprawieniu się z Ukrainą przyjdzie kolej na Łotwę, Litwę i Estonię?
Pewne światło na te zamierzenia może rzucać niesłychanie bezczelny
incydent, który tydzień temu rozegrał się na rosyjsko – estońskim
przejściu granicznym w miejscowości Luhamaa. [4]
Estoński oficer służby bezpieczeństwa, Eston Kohver, specjalista od
rosyjskiej przestępczości transgranicznej, wysokiej klasy agent, który
wielokrotnie Rosjanom zalazł za skórę, zwalczając i likwidując ich
skandynawskie szlaki przerzutu, pełnił właśnie służbę na granicy.
Wówczas rozegrała się scena jak z hollywoodzkiego "Mission Impossible".
Nagle została zakłócona wszelka łączność radiowa, zarówno krótkofalowa,
jak i komórkowa. Ze strony rosyjskiej rzucono granaty dymne zasłaniające
obraz. Wówczas grupa zamaskowanych oficerów FSB, wtargnęła na
terytorium Estonii, obezwładniła Estona Kohvera i uprowadziła go do
Rosji. Są tego świadkowie i są na to dowody.
Estonia natychmiast zwróciła się do Rosji o uwolnienie swojego oficera i wyjaśnienie incydentu.
Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) poinformowała agencję
Interfax, że zapobiegła tajnej operacji estońskiej służby bezpieczeństwa
na terytorium Rosji.
Według FSB estoński oficer Policji Bezpieczeństwa (KaPo), Eston Kohver,
został zatrzymany na terytorium Rosji z nabitym pistoletem Taurus, 5
tys. euro w gotówce, szpiegowskimi instrukcjami na piśmie i sprzętem
nagrywającym. FSB twierdzi, iż realizował on tajną operację estońskich
służb specjalnych. Na podstawie tych oskarżeń sąd w Moskwie nakazał
jego aresztowanie pod zarzutami: nielegalnego przekroczenia granicy,
szpiegostwa i nielegalnego posiadania broni.
Co może zrobić mała Estonia wobec tak jawnie bezczelnej prowokacji?
Jakoś o tym wydarzeniu bardzo mało mówi się w Polsce. Sprzyjające Kremlowi media, skutecznie wyciszyły tą informację.
Jednakże wszystkie tajne służby są poważnie zaniepokojone, a
specjalistyczna prasa nadaje temu bardzo wysoki niepokojący priorytet.
Porywanie asa wywiadu z terytorium jego własnego kraju jakoś kojarzy mi
się z Prowokacją Gliwicką tuż przed napaścią Niemiec na Polskę w 1939
roku.
Jak widać, Rosja zaczyna coś wyczyniać wokół państw bałtyckich – Litwy,
Łotwy i Estonii. Putin rozpoczął następną zagrywkę, dokładnie, jak to
Lech Kaczyński i jego stratedzy przewidzieli.
A wczoraj Putin zaserwował jeszcze jeden element swojej łamigłówki dla
zagranicy. Dostawy gazu do Polski spadły o 45 procent. Na Słowację też
około 10%. Niby chodzi o tak zwany rewers, czyli odsyłanie części
ruskiego gazu wstecz na Ukrainę.
Czyli do działań militarnych, wojny propagandowej, bezczelnych blefów i
prowokacji, Putin dołączył broń ekonomiczną. Pokazuje, że zimą może
zamrozić nie tylko Ukrainę, ale też dowolne państwa zachodu. W tym
Polskę.
Jeżeli do wczoraj państwa unii i USA z lekka sobie ważyły awanturnicze
poczynania Putina, to dzisiaj muszą się poważnie zastanowić i podjąć
zdecydowane kroki.
A w Polsce w końcu przestanie się gadać o dywersyfikacji źródeł energii, tylko w końcu zacznie się zdecydowanie działać.
***********
Putin jest kagiebistą; pułkownikiem służb specjalnych. Raz
zaprogramowany na tych wszystkich specjalistycznych kursach i
szkoleniach, do końca życia będzie już myślał i działał jak tajny agent –
czyli pokrętnie, kłamliwie, podstępnie i z zaskoczenia. Tak myślę, że
może to i dobrze, ze nie jest on z ruskiej armii, bo wtedy, kto wie,
mielibyśmy już otwarty konflikt nuklearny.
Jako kagiebista, kolejny wnuk carskiej ochrany, Putin przykłada wielką
wagę do psychologicznego przygotowania przeciwnika. Siania strachu i
niepewności, wprowadzenia dezinformacji i podkopywania morale ludności.
Realizuje się to za pomocą rzeszy agentów wpływu. Mają oni za zadanie urabiać opinię publiczną, siać zamęt i niepewność.
Znając strukturę społeczną poszczególnych narodów, na przykład w Polsce,
dużą grupę, jak to się pospolicie nazywa "lemingów" bezwolnej i łatwo
sterowalnej masy, jak również nieco mniej liczną na prawicy grupę
"pożytecznych idiotów", o identycznych predyspozycjach, jak lemingi,
kremlowscy agenci wpływu z powodzeniem mogą realizować swoje zadania.
Te nowe wojny – wojna psychologiczna, wojna propagandowa i wojna
informacyjna, w takim natężeniu i intensywności, to kompletnie nowe
formy walki, z którymi NATO dopiero tydzień temu, na ostatnim swoim
szczycie, zdecydowało się coś zrobić.
Obraz dodatkowo zaciemnia i zniekształca powszechność internetu i
telefonii komórkowej, które to techniczne rewolucje wybuchły całkiem
niedawno i kompletnie zmieniły percepcję otoczenia i całego świata.
Całkiem incydentalnie, ludzie głupi i słabi dostali w ręce narzędzia,
które pozwalają im multiplikować i amplifikować wdrukowane im przez
agenturę wpływu postawy i poglądy.
Blogosfera wprost roi się od idiotycznych sformułowań, których jedyną
cechą jest stawianie satrapy i bandyty w lepszym świetle, niż na to
zasługuje. Jeszcze nigdy nie miał w Polsce tylu obrońców, co ma teraz.
Dobra robota agenturo! Będzie pewnie parę orderów Lenina.
*****************
Cóż jeszcze Putin i jego menażeria może nam zaserwować, ze swojego worka
trików? Konkretnie nie wiemy. Nie tylko dlatego, że jest skrajnie
nieobliczalny i nieznane są granice jego imperialistycznych ambicji.
Również dlatego, że jest człowiekiem kultur azjatyckich, czy to tatarsko
– mongolskich, lub jak to określił Koneczny – cywilizacji turańskiej.
Ma zupełnie inne kryteria wartości, oceny moralne i poczucie dobra i
zła. A naiwny zachód przez tyle lat miał nadzieję, że zdoła go
ucywilizować, zaszczepić Rosji demokrację i powoli przeciągnąć ten kraj
na europejską strefę wpływów. Tymczasem spłynęło to po nim, jak woda po
kaczce.
Jednakże błędem też jest demonizowanie go. Jak dotychczas ponosi on
więcej porażek niż sukcesów. Ni udało się całkowicie z Gruzją. Na dzień
dzisiejszy jego skomplikowana kampania ukraińska, to też fiasko.
Choć na razie, jego działania, czy to w Gruzji, na Ukrainie, czy w
Estonii przypominają zaczepki i potyczki oddziałów tatarskich
harcowników, co zazwyczaj nękały przeciwnika, podłamując go i
wyniszczając, zanim zwaliły się główne hordy mongolskie.
Wtedy już zazwyczaj było bardzo źle.
Putin też wie bardzo dobrze o jednym. Na obszarze cywilizacji, gdzie się
znajduje, przywódcy są cenieni, a nawet uwielbiani, tak długo, jak
zwyciężają. Powinie się noga, popełni się błąd i w rezultacie się
jakiejś walki nie wygra – wtedy gwałtownie przestaje się być przywódcą.
Wewnętrzna, własna sfora natychmiast rozszarpie upadłego gieroja.
Dzień po dniu obraz się zmienia. To element gry Putina. Wszystko jest możliwe i nic nie jest pewne.
[1]
http://natemat.pl/63575,rosja-ma-najwiecej-glowic-atomowych-nikt-nie-chce-zrezygnowac-z-broni-nuklearnej
[2]
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamachy_bombowe_na_budynki_mieszkalne_w_Rosji_%281999%29
[3]
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksandr_Litwinienko
[4]
http://www.defence24.pl/news_porwanie-estonskiego-oficera-kapo-jasny-komunikat-moskwy