poniedziałek, 23 września 2013

Fiat iustitia, pereat mundus


Domowa gruszkówka ma istotną przewagę nad domową śliwowicą: nie wysusza na wiór i nie daje niepożądanych skutków ubocznych następnego dnia. Tak trzymać!
Jeśli nie jestem świeży jak poranna rosa, to raczej z powodu meczu finałowego Mistrzostw Europy w koszykówce (dygresja pierwsza i nie ostatnia: jak to się dzieje, że komentatorzy zamiast "koszykówka", czy "Mistrzostwa Europy" mówią "eurobasket"..? Ohydztwo..!). Wprawdzie większość ostatniej kwarty przespałem, ale obudziła mnie "Marsylianka" przy dekoracji (dygresja druga: jak to możliwe, że tacy tolerancyjni i "prawoczłowieczy" Francuzi wciąż używają jako hymnu tak brutalnego, krwawego i wojowniczego marsza i nawet zmuszają różnych śniadoskórych, żeby go śpiewać..? To i pozostałe atrybuty jakobińskiego nacjonalizmu, o które wciąż dbają - o czym pisałem [link] - MUSI wcześniej czy później doprowadzić do wybuchu nacjonalizmu i krwawej rzezi "kolorowych"...). Dzięki czemu mogłem Lepszej Połowie, którą to interesowało, powiedzieć rano, że Litwini przegrali.
Nie znałem tylko wyniku (66 : 80) - a chcąc sprawdzić, czy podał go Onet, nadziałem się na coś takiego, co otwiera się zamiast tego portalu:


Ktoś ich zhakował, czy zatrudniani na zasadzie pracy zdalnej za stawkę "5 złotych za 1000 słów", albo "15 złotych za całość" studenci - coś spieprzyli podczas nocnego dyżuru..? Dobrze im tak, szmaciarzom..!

W sumie, tu się kończy trzecia dygresja. Oraz przerwa w pisaniu, podczas której pochłonąłem podaną przez Lepszą Połowę kapustę ze skwarkami (to się nazywa wiejskie śniadanie!) oraz podjąłem próbę wygonienia stada na pastwisko. Nieudaną. Na usilną prośbę Mijanka, który nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na deszcz - odpuściłem i nawet dałem jeszcze siana.
Dygresja czwarta: coraz bardziej mi się ta pogoda nie podoba. Nie z powodu deszczu jako takiego. Deszcz jest potrzebny. Problem polega na tym, że w ten sposób z tygodnia na tydzień przesuwa się nam wizyta Pana Doktora (który czas wolny ma właśnie na początku tygodnia...) - a terminy gonią! Już w tej chwili polskich paszportów raczej przed odsadzeniem źrebiąt wyrobić im nie zdołam...
No dobra. Po tylu dygresjach wreszcie pora przejść do rzeczy, nieprawdaż..?
Czy rzeczywiście istnieją wartości dla których sensownym jest rozpatrywanie, jako członu alternatywy - całkowitej zagłady..?
Problem ten posiada dwa aspekty. Teoretyczny i praktyczny.
W aspekcie teoretycznym wydaje się, że traktowanie hasła fiat iustitia, pereat mundi dosłownie możliwe jest tylko przy nader specyficznym pojmowaniu Opatrzności. Takim, które na chrześcijańskim Zachodzie zostało ostatecznie odłożone do lamusa dziejów dawano, dawno temu, w głębokim średniowieczu (jak nie w starożytności nawet...).
Albowiem, aby przyjąć, iż naciśnięcie "atomowego guzika" (czy innego gadżetu sprowadzającego na świat Zagładę) jest przejawem Woli Opatrzności - trzeba albo zakładać, że Opatrzność nie pozostawia stworzeniu żadnego miejsca na własne pomyłki i widzimisia, będzie więc tak czy inaczej, spełnieniem Wyższej Woli - albo mieć poważnie nasrane we łbie. W każdym innym przypadku nawet, jeśli nasz łez padół po tysiąckroć zasłużył na zniszczenie - zrobienie tego własnoręcznie, bez czekania na archanielskie trąby - jest przejawem najcięższej gatunkowo pychy!

Niestety - w Islamie (a poniekąd także i w niektórych odłamach wschodniego chrześcijaństwa) na skutek przypadkowego kaprysu dziejów - zwyciężyło właśnie owo "deterministyczne" pojmowanie Opatrzności. Cokolwiek się z człowiekiem stanie, albo i cokolwiek człowiek zrobi - taka widać była Wola Boga. Ergo: nie ma najmniejszych przeszkód, aby Bóg posłużył się do pokarania grzechów tego świata człowiekiem dzierżącym "atomową walizeczkę" zamiast używać owej nieco już archaicznej aparatury w postaci wspomnianych wyżej trąb, jeźdźców w gotyckich kostiumach, deszczów lawy itp., itd.
Aspekt praktyczny ludzkość miała okazję przećwiczyć całkiem niedawno i wiele wskazuje na to, że w pewnym sensie - ćwiczyć zaczyna ponownie. W czasie Zimnej Wojny dwa supermocarstwa zaposiadły arsenał umożliwiający im GWARANTOWANE zniszczenie "drugiej strony" (GWARANTOWANE, gdyż każde z nich dysponowało takim NADMIAREM środków atomowego zniszczenia, że nie istniała praktyczna możliwość czy to wyeliminowania tego potencjału w porę wyprowadzonym uderzeniem wyprzedzającym, czy to - uchylenia się przed ciosem przy pomocy jakichś środków obronnych: nawet po zniszczeniu w silosach lub strąceniu 80 czy 90% rakiet przeciwnika - i tak pozostała reszta wystarczyłaby do obrócenia w popiół większości amerykańskich czy sowieckich miast).

Mówiło się wówczas o "równowadze strachu". Jako jeden z członów tej specyficznej "równowagi" pojawiła się też możliwość użycia tego arsenału przez stronę PRZEGRYWAJĄCĄ wyścig zbrojeń. Nie po to, aby zwyciężyć (bo to było - dla obu stron tak samo - niemożliwe), tylko po to, aby niedopuścić, by zwyciężyła druga strona. Taki rodzaj podwójnego samobójstwa z czystej złośliwości.
Młodsi z Państwa mają jakieś dziwne dla mnie psychiczne opory przed wczuciem się w tę sytuację i zaakceptowaniem wynikających z niej wniosków. Doświadczyłem tego ostatnio dyskutując na jednym z wątków "historii alternatywnej" (link). A przecież kilka pokoleń ludzi na całym świecie żyło w przeświadczeniu, że w każdej praktycznie chwili - mogą zginąć!
No cóż: człowiek - nie świnia. Do wszystkiego się przyzwyczai!
Nawet fakt, że strona sowiecka ostatecznie wyścig zbrojeń przegrała i rakiet nie odpaliła - NIE JEST dowodem na to, że zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy ZAWSZE zwyciężą nad irracjonalną żądzą zemsty (i rachunkiem strategicznym, dla którego rozróżnienia między działaniami "racjonalnymi" i "irracjonalnymi" sprowadzają się li i jedynie do oceny ich skuteczności w osiągnięciu zakładanego celu LUB niedopuszczeniu, by cel ten osiągnął przeciwnik w grze!).
Wiele wskazuje na to, że Sowieci zwyczajnie przehandlowali swoją rezygnację z odpalenia rakiet - za amerykańską zgodę na "kontrolowaną" transformację ustrojową (z uwłaszczeniem nomenklatury, a bez "komunistycznej Norymbergi") i parę niezłych interesików na boku dla czołowych decydentów.
Jak widać: człowiek nie komputer. Może zmienić priorytety!


Do pewnego stopnia podobnie można opisywać istniejącą w tej chwili współzależność ekonomiczną pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Oczywiście - TYLKO do pewnego stopnia: wszak durni Chińczycy mają w ręku tak naprawdę jedynie papier (a właściwie - jakieś tam impulsy elektroniczne, toż zapewne większość posiadanych przez nich amerykańskich "papierów" dłużnych jest "zdematerializowana"...). Jest to najmiększa z wyobrażalnych rodzajów "soft power". Zapewne OBIE strony kalkulowały początkowo że, mówiąc prosto, wydymają drugą stronę jak dmuchaną lalę.

Amerykanie kalkulowali, że Chińczycy bogacąc się i wchodząc w coraz ściślejszy związek z Zachodem - ulegną jego kulturowej dominacji, przejmy wzorce życiowe, za czym - przestaną być groźni.
Chińczycy - że Amerykanie dając im wejść na swój rynek, pozbędą się z czasem większości przemysłu i pozostaną na łasce i niełasce nowej "fabryki świata", niezależnie od tego, jaką tandetę oferuj (link).
Obie strony mogą się w ten sposób wspólnie rozbić na tej samej rafie: wszak, "westernizując się", stają się Chińczycy coraz to bardziej pazerni na surowce, potrzebne już nie tylko do podtrzymania funkcji działającej na potrzeby obcych "fabryki świata", ale i dla zaspokojenia coraz to większych i coraz to bardziej wyrafinowanych apetytów własnej populacji - i własnych zbrojeń. Ponieważ zaś mimo deindustrializacji, zapotrzebowanie Zachodu na kluczowe zasoby jakoś nie chce zmaleć - robi się z tego coraz trudniejszy do pokojowego rozwikłania kocioł.
A ewidentni rasiści z amerykańskiej i europejskiej lewicy (NIGDZIE nie ma tak szowinistycznych rasistów jak na lewicy! Nie cierpię zresztą tego towarzystwa nie od dziś: link) co i raz epatują publiczność wyliczeniami, kiedy to zabraknie na naszej planecie czystej wody (w domyśle: zużywanej przez nadmiernie przywiązanych do czystości grzesznego ciała Azjatów...), ropy naftowej czy innego zasobu.
Jak na razie - wzajemny strach przed konsekwencjami, które byłyby dla obu stron bardzo bolesne - powstrzymuje świat przed otwartą deklaracją wrogości między Waszyngtonem a Pekinem. Pomimo takich prestiżowych dla Stanów porażek, jak pat w Syrii...
Jeśli ponownie dojdzie do Zimnej Wojny - to czy ta, kolejna już, zakończy się tak jak poprzednia: wspólnym, wesołym oberkiem (fakt, że odtańczonym na bezimiennych mogiłach ofiar...)?
Dalej Państwo sądzicie, że wysyłanie załogowych ekspedycji daleko, daleko, pozna nasz układ planetarny - to czysta fanaberia i marnowanie środków, kiedy tyle palących bolączek wciąż jest niezałatwionych tu, na Ziemi..?

autor: Boska wola

Brak komentarzy: