sobota, 21 września 2013

Pobawmy się...


Widziałem niedawno na Onecie (szukając prognozy pogody) zajawki programu tv z JKM, który miał był podobno twierdzić, że gdyby Beck przyjął propozycje Hitlera - to Sowiety zostałyby pokonane, a Polska byłaby dziś mocarstwem.
Jak już Państwo doskonale wiecie, absolutnie nie zgadzam się z taką opinią i uważam jej powtarzanie za dowód co najmniej powierzchownego podejścia do problemu.
Czy Niemcy do zwycięstwa nad Sowietami potrzebowali polskich piechurów i kawalerzystów? Bo przecież nie: pancerniaków i lotników - tych musieliby SAMI wyekwipować w odpowiedni sprzęt, którego Polska nie produkowała w dostatecznej ilości! Jest to zresztą DOKŁADNIE TEN SAM PROBLEM, który ignorują zwolennicy tezy, że Hitler mógłby wygrać wojnę, gdyby tylko lepiej traktował sowieckich jeńców i ludność cywilną...
Poniekąd zresztą, bloger Pilaster, od którego tez zaczął się ten cykl moich dywagacji, RÓWNIEŻ omawiane zjawisko ignoruje.
Otóż: Niemcy, tak samo jak wcześniej przejęli czeski przemysł zbrojeniowy, przejęli też w 1939 roku gros przemysłu polskiego (poza tymi, stosunkowo nielicznymi zakładami, które znalazły się po sowieckiej stronie nowej granicy). W wielu wypadkach - kończąc inwestycje rozpoczęte jeszcze przez Sanację i uruchamiając nowe fabryki (Generalna Gubernia przez większość wojny była głębokim - i bezpiecznym - zapleczem...).


W tej sytuacji NIE DA SIĘ twierdzić, że "potencjał polski" - funkcjonował w czasie wojny po stronie alianckiej. "Potencjał polski" w czasie wojny JAK NAJBARDZIEJ działał na korzyść i po stronie Niemiec!

Trzeba by dopiero udowodnić tezę, że fabryki na terenie Polski pracowałyby wydajniej, gdyby były zarządzane przez Polaków, a nie przez Niemców. Teza ta, przy całym okropieństwie i długoterminowym nonsensie pracy niewolniczej - wydaje się jednak dość trudna do udowodnienia.

Tym, co EWENTUALNIE Niemcy mogli pozyskać "na Wschodzie" - to jest, zarówno w Polsce, jak i w Sowietach, a czego nie pozyskali metodą podboju, to mniej lub bardziej dobrowolne (to jest - bardziej niż mniej dobrowolne, inaczej - nie ma to przecież sensu...) uczestnictwo polskich, ukraińskich, litewskich czy rosyjskich poborowych w wojnie. Całą resztę - I TAK JUŻ MIELI.
Tak samo jak faktem jest, że kilkudziesięciu (tak jest! Kilkudziesięciu!) oficerów Gestapo, zamiast zwalczaniem polskiego podziemia - zajmowałoby się czymś innym (być może także - nieco mniejsze siły niemieckie potrzebne byłyby do ochrony szlaków komunikacyjnych na Wschodzie: naiwnością jest jednak sądzić, że mając Polaków za sojuszników, a podbijane Sowiety traktując "ludzko" - mogliby Niemcy CAŁKIEM zrezygnować z własnych garnizonów tamże: nigdzie tak nie robili, o czym boleśnie przekonali się Włosi i Węgrzy, gdy próbowali zmienić stronę i zadać Niemcom "cios w plecy" - były też formacje używane w tym celu zazwyczaj lekko uzbrojone i niezbyt się nadawały na front...).
Tak samo możliwym (choć wcale nie takim pewnym - patrz to, co pisałem o "tyranii doskonałej"!) byłoby, że widząc ludzkie zachowanie się Niemców - poddani Stalina zbuntowaliby się przeciw niemu i sami pozbawili go władzy.
Mencjusz był zwolennikiem tezy, że władzę zyskuje się dzięki dobremu przykładowi i moralnemu prowadzeniu się - a zbrojenia są nieistotne, bo "lud tak będzie kochał dobrego władcę, że kijami i kamieniami przepędzi każdego, kto będzie mu zagrażał..."
No niestety - praktyczne udowodnienie tej starożytnej maksymy nie jest takie proste...

Znając systematyczność, pracowitość i praktyczny geniusz narodu niemieckiego - NIE MAM WĄTPLIWOŚCI, że do zdobyczy materialnych, uzyskanych na Wschodzie - nic, albo prawie nic nie dałoby się już dodać.
Innymi słowy: dobrowolna kooperacja Polaków, Litwinów, Ukraińców, Rosjan itd, itp. - NIE SPRAWI, że Niemcy mogłyby dysponować większą niż dysponowały faktycznie liczbą czołgów, dział, samolotów, paliw, smarów i całej reszty klamotów potrzebnych do prowadzenia wojny.

Wręcz przeciwnie: jeśli Polacy będą wciąż sami zarządzać własnymi fabrykami zbrojeniowymi i posiadać własną armię - to tak naprawdę, liczba czołgów, dział, samolotów, itp., dostępnych dla uzbrojenia Wehrmachtu - będzie mniejsza (zaś pytanie, czy polski sojusznik wykorzysta ten sprzęt lepiej niż Niemcy - pozostaje otwarte...). Co do terenów dalej na wschód: trudno powiedzieć. Ale całkiem możliwe, że mniej bezwzględna, bardziej ludzka polityka okupanta sprawi, że pozyskanych zostanie mniej koni taborowych, miedzianej blachy z dachów kościołów i chałup, mniej będzie do dyspozycji paliw i smarów (bo coś trzeba będzie zostawić cywilom...), itp., itd.


Materialnie: Niemcy wychodzą na zero, albo nawet i na jakiś (do zimy 1941/1942, która nas tu najbardziej interesuje - zapewne: niewielki...) minus w stosunku do tego, co posiadali faktycznie.
Mają za to szansę być "do przodu" moralnie! I posiadać więcej piechurów i kawalerzystów polskich, litewskich, ukraińskich, rosyjskich...

Zaraz, zaraz! A to Litwini, Ukraińcy, Rosjanie - nie garnęli się całymi tłumami do różnych służb pomocniczych, formacji policyjnych, do Waffen SS wreszcie - NIEZALEŻNIE od tego, co wyprawiano z ich rodakami..? A to moich dziadków, choć bez najmniejszej wątpliwości byli Polakami - nie wzięto ciupasem do Wehrmachtu, gdy tylko, po Stalingradzie, uznano to za konieczne..?
Sądzicie, że zimą 1941/1942, gdy ważyły się losy kampanii wschodniej Wehrmachtu (odpartego spod Moskwy...) - teoretycznie nieco większa jeszcze liczba tych słabo uzbrojonych, na ogół niezbyt nadających się do służby frontowej "pomocników" - COŚ by zmieniła..?

Każdy, kto twierdzi, że Hitlerowi do zdobycia Moskwy "zabrakło 5 polskich dywizji" - bredzi. Po pierwsze dlatego, że trudno taką tezę udowodnić i ja się z precyzyjnym (tj. opartym na ścisłych wyliczeniach, a nie na fantazji...) dowodem nie spotkałem. Po drugie dlatego, że popełnia logiczny błąd.
Hitler pod Moskwą MIAŁ owe "5 polskich dywizji" - a nawet więcej niż 5: miał ich karabiny, działa, amunicję, żywność, kożuchy (siłą odbierane ludności cywilnej...), konie taborowe i wszystko inne, co tylko okupowana Polska mogła Wehrmachtowi oddać.
Zimą 1941/1942 Wehrmachtowi nie brakowało rekrutów - tylko paliwa, smarów zimowych, amunicji i nowoczesnej broni. Sojusznicza Polska czy też humanitarniej traktowane, okupowane Sowiety - cóż mogły do tego zasobu dodać, czego w rzeczywistości nie dodały..?

No tak: spontaniczne obalenie Stalina na wieść o tym, jacy ci Niemcy są mili...
Reasumując: sojusz Polski z Niemcami wcale NIE GWARANTUJE zwycięstwa w wojnie z Sowietami. Nie gwarantuje tego również żadna zmiana w stosunku do ludności cywilnej czy jeńców wojennych.
Ba! Nawet brak antysemickiego szaleństwa u Hitlera - wcale niekoniecznie zwiększałby w istotny sposób jego szansę na wygranie wojny!
Oczywiście - biorąc pod uwagę to, że Żydzi niemieccy byli dobrze zasymilowani, a wielu z nich odgrywało istotną rolę w niemieckiej fizyce czy chemii - brak takiej obsesji zapewne sprawiłby, że spora część tych uczonych, którzy stanowili podstawową kadrę "Projektu Manhattan" - pracowałaby dla Hitlera. Tyle tylko, że Stany wydały na ten projekt 2 miliardy przedinflacyjnych dolarów. Czy Hitler KIEDYKOLWIEK mógł się spodziewać dysponowania takimi środkami - mając o tyle mniejszy od amerykańskiego potencjał i będąc od samego początku ciężko uwikłanym w kosztowne zbrojenia lądowe i powietrzne..?

Co gorsza - tak naprawdę, jeśli patrzeć w sposób realny - w 1939 roku TRUDNO SIĘ BYŁO SPODZIEWAĆ, że Niemcom może ta wojna pójść aż tak dobrze, jak im w rzeczywistości poszła.
Pokonanie Francji..? Dajcie spokój...
Wszystko to, co napisałem powyżej oczywiście NIE ZNACZY, że Beck, Rydz - Śmigły i Mościcki nie popełnili żadnych błędów.
O niektórych spośród nich już pisałem. Jest rzeczą oczywistą, że Rydz nie spodziewał się tak całkowitej, tak totalnej i tak szybkiej klęski!
Stąd zresztą - tezy blogera Pilastra o jakimś "sanacyjnym spisku", trafnie przewidującym wynik wojny - można uważać li i jedynie za figurę retoryczną i za nic więcej.
Skąd to wnioskuję..? No cóż - pobawmy się..!
Pakt Ribbentrop - Mołotow był jawny. Tajny był tylko załączony do niego protokół. Który zresztą - BYĆ MOŻE (bo to jednak nie jest jeszcze na 100% pewne), znany był dość szybko naszym sojusznikom.
Skądinąd jednak - po tym, jak nie udała się wiosenna próba zawiązania sojuszu brytyjsko - sowieckiego JAKIEŚ porozumienie sowiecko - niemieckie (posiadające przecież długą tradycję w okresie międzywojennym: Rapallo, Rapallo moi drodzy - to w Rapallo zdecydowały się losy Polski, a nie w Jałcie...), prawie na pewno - gwarantujące Stalinowi udział w spodziewanym łupie - było rzeczą logiczną i nie trzeba było wielkiego geniuszu, żeby dostrzec, że robi się gorąco...
Taki Gombrowicz bynajmniej, którego wcale o polityczny geniusz nie podejrzewam - chyba przeczuł pismo nosem, skoro w inkryminowanym momencie był już na pokładzie transatlantyku płynącego do Buenos Aires!
Co mogła sanacyjna elita zrobić DOWIADUJĄC SIĘ o istnieniu owego "tajnego protokołu".
No cóż - częściowo przynajmniej: mogła zwyczajnie, po ludzku, wpaść w panikę. Wiejąc gdzie pieprz rośnie (a już na pewno - wysyłając zagranicę żony, dzieci, majątek ruchomy i likwidując konta bankowe...). Jak wiemy - takiego ruchu na wielką skalę przed wojną jakoś nie było. Dopiero potem były Zaleszczyki - i nawet rzekomi "spiskowcy", tj. najwyższej rangi sanacyjni dygnitarze najwidoczniej dali się tej ewakuacji zaskoczyć, skoro tak łatwo przyszło ich internować w Rumunii (wcale nie palącej się do "goszczenia" tylu niedawnych sojuszników...).

Pomijając po ludzku zrozumiałą panikę - przede wszystkim jasnym się stało w momencie zawarcie paktu Ribbentrop - Mołotow, że Polskę czeka raczej dłuższa niż krótsza okupacja. I to okupacja podwójna, bo niemiecka i (najprawdopodobniej) także sowiecka. Okupacja taka jest nieuchronna i potrwa dość długo NAWET przy założeniu, że Hitler przegra wojnę z Francją i Wielką Brytanią. A to dlatego, że taka wojna, jeśli Hitler miałby ją przegrać, musiałaby przyjąć kształt "wojny materiałowej", której czas trwania - biorąc pod uwagę materiałowe wsparcie Sowietów dla Hitlera - należałoby liczyć raczej w latach niż w miesiącach.
Co gorsza: dość oczywistym było, że rząd polski na emigracji w Paryżu znajdzie się bardzo szybko w nader niewygodnym położeniu, gdyż oczywistą pokusą dla aliantów będzie przeciągnięcie na swoją stronę Stalina - a to się da zrobić TYLKO kosztem Polski...
W tym momencie:
  • polski opór zbrojny stracił znaczenie militarne: była to już tylko i wyłącznie okazja do politycznej demonstracji - nie sądzę jednak, w przeciwieństwie do Pilastra, że ustawienie większości zmobilizowanych sił tuż przy niemieckiej granicy było ze strony Rydza przygotowaniem do politycznej demonstracji właśnie - raz dlatego, że cóż to za "demonstracja" w wyniku której życie traci lub ranę odnosi co piąty powołany pod broń (to jest rzeź, a nie "demonstracja"..!), a dwa - że, w przeciwieństwie do blogera Pilastra, nie dostrzegam żadnych oczywistych korzyści z demonstrowania TYLKO woli walki z Niemcami, a z Sowietami już nie: owszem, ułatwialibyśmy w ten sposób zadanie Francuzom, aż palącym się do sojuszu z Moskwą - tylko po co..? Czyż nie byłoby korzystniej przeciwnie: UTRUDNIĆ taki sojusz, a potem, no cóż - cynicznie sprzedać własne usługi w usunięciu tego utrudnienia...
  • należało, w miarę możliwości, chronić i konserwować "substancję narodową" oraz zapewnić sobie możliwość posiadania jakichś kart przetargowych, jakiejś przestrzeni do bycia użytecznym i potrzebnym - także w przyszłości, gdy będzie się już zbliżała przewidywana klęska Hitlera i dojdzie do targów między zwycięzcami o podział łupu.
Cóż ja bym zrobił na miejscu Rydza, Mościckiego i Becka w tak dramatycznej sytuacji..?
No cóż - zostwiłbym przy granicy tylko tyle wojska, żeby doszło do strzelaniny, gros sił koncentrując pomiędzy Warszawą a Brześciem: tam możliwe byłoby dokonanie "demonstracji zbrojnej" JEDNOCZEŚNIE przeciw Niemcom i Sowietom - a potem, w miarę mało kosztowna kapitulacja, RACZEJ przed Niemcami (jako przeciwnikiem "bardziej cywilizowanym" i - w tym momencie - mniej zbrodniczą posiadającym reputację...).

Nie sądzę, aby w efekcie Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę także Stalinowi. Jednak - dobrze udokumentowane (najlepiej przez licznie zaproszone ekipy dziennikarzy z krajów na razie neutralnych - jak Stany Zjednoczone w pierwszym rzędzie) niemiecko - sowieckie braterstwo broni: to byłby przynajmniej jakiś atut propagandowy, UTRUDNIAJĄCY aliancko - sowieckie porozumienie kosztem Polski w przyszłości...
W ramach "konserwacji substancji narodowej" trzeba było co prędzej ekspediować zagranicę nie tylko złoto i niszczyciele, ale też archiwa, zbiory muzealne, majątek ruchomy. Przez parę dni nie wiadomo ile się tego nie wywiezie - ale zawsze: coś... Oczywiście: także pracowników naukowych, studentów (przynajmniej kierunków technicznych i ścisłych!). W ogóle - dobrze by było rozdać jak najwięcej... nie wypisanych paszportów i dowodów osobistych!
Zaś w ramach "zapewniania sobie atutów na przyszłość" - trzeba by zadbać o stworzenie warunków dla długotrwałej, dobrze ukrytej konspiracji oraz - dla istnienia jakichś polskich sił zbrojnych na obczyźnie. A także z góry zapewnić sobie jakiś wpływ na przyszłe, już emigracyjne, "władze" polskie.
W tym pierwszym celu - należało zawczasu ukryć zapasy broni i amunicji, drukarnie (w tym takie, umożliwiające podrabianie dokumentów i waluty...), radiostacje. Należało też zawczasu stworzyć kadrową konspirację (jak wiemy, w rzeczywistości - takie działania podjęto dopiero pod koniec września i była to dość rozpaczliwa improwizacja...).
Co do drugiego zadania - to należało, oprócz wykonujących rozkaz "Pekin" okrętów wojennych, ewakuować co prędzej także nadliczbowych (tj. - nie posiadających przydziału mobilizacyjnego z braku sprzętu) oficerów i żołnierzy rezerwy wojsk "technicznych": artylerii, broni pancernej, lotnictwa. Należało także, w miarę możliwości, ewakuować kadrę ośrodków zapasowych tych broni. Spora część "Łosi", które i tak nie wzięły udziału w walkach, bo nie miały przyrządów celowniczych - mogła odlecieć na Zachód (nawet jest taki wątek na moim ulubionym historycznym forum!).

Co do ostatniego, ale chyba najważniejszego zadania - to jasnym było, że jeśli Sanacja myśli o jakimś funkcjonowaniu w podziemiu i na emigracji, musi się co prędzej dogadać z opozycją. Powołanie koalicyjnego rządu z udziałem narodowców i ludowców (który to rząd mógł się zresztą od razu udać in corpore "z roboczą wizytą" do Paryża...) - GDYBY Sanacja miała bodaj najbledsze pojęcie o tym, co się stanie (NIEZALEŻNIE od tego, czy stałoby się tak w wyniku "genialnej intuicji kierowniczej trójki" - jak proponuje Pilaster, czy zwyczajnie - w wyniku przechwycenia "tajnego protokołu" do Paktu Ribbentrop - Mołotow...) - wydaje się krokiem oczywistym i jedynym możliwym...
Jak wiemy, niczego takiego nie zrobiono, a "komisarzem cywilnym przy Naczelnym Wodzu" został... były komendant twierdzy brzeskiej, "ciężki" dla przetrzymywanych tam opozycjonistów! Chyba o lepszy dowód całkowitej niewiedzy sanatorów co do tego, jak będzie wyglądała ich najbliższa przyszłość - trudno..?
Czy w efekcie byłoby "lepiej" niż było naprawdę, gdyby tak zrobiono, jak proponuję..? A bo ja wiem..? To temat na zupełnie osobne dywagacje...

autor: Boska wola

Brak komentarzy: