czwartek, 19 września 2013

Niepróżnujące próżnowanie

Praktycznie na naszych oczach, bo w ciągu mniej - więcej ostatnich 30 - 40 lat, zaszła ogromna, cywilizacyjna zmiana. Zmiana z rzędu tych, które wywracając życie do góry nogami. Rzadka to rzecz!
Uświadomiłem sobie ten fakt rozmyślając nad dalszym ciągiem przedwczorajszego tekstu. To znaczy - próbując samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, po co zajmuję się (jakkolwiek wyłącznie po amatorsku) rozważaniami nad historią skoro, jak to uprzejmy był spostrzec Pan Podporucznik, nie wierzę w jej "sens"?

Po co pisuję czasami nawet i o polityce, choć ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że efektem mojego pisania może być cokolwiek innego, niż - spuszczenie żółci, która mi się gromadzi na wątrobie..?
W gruncie rzeczy nawet i naszą działalność by tak rzec "podstawową", czyli hodowlę koni achałtekińskich (a zresztą także i hodowlę JAKICHKOLWIEK koni innych niż konie mięsne lub mleczne!) można, w zasadzie podciągnąć pod tę samą kategorię!
Wszystko to nie służy NICZEMU. Jest to rodzaj "niepróżnującego próżnowania". Tak samo, jak przed wiekami "niepróżnującym próżnowaniem" było uprawianie filozofii czy literatury (acz już wcale niekoniecznie sztuk plastycznych - bo te, całkiem do niedawna jeszcze, traktowano jako pracę rzemieślniczą, a nie jako sztukę! Podobnie aktorów nie ceniło się zbytnio, nie dostrzegając w ich pracy jakiegoś "wyższego" pierwiastka...).

Och, oczywiście - utylitaryści we wszystkim dopatrzą się jakiejś "korzyści". Słuchając ongiś w samochodzie, którym przemierzałem Polskę w drodze na jakiś pokaz sprzedażowy ziół radia, miałem okazję zapoznać się z książką "Sympozjon czyli wspólne picie", o której opowiadał jej autor, pan Marek Węcowski. Opowieść była bardzo ciekawa, rzecz jasna, inaczej bym jej nie pamiętał.
Szczególnie mnie uderzyło, gdy autor książki podkreślił to, co uważał za CEL organizacji sympozjonu. Otóż, jego zdaniem, był to niedrogi (Grecja to biedny kraj - i w starożytności nie było wcale inaczej...) i prosty sposób na podkreślenie przez arystokrację swojej pozycji społecznej.

Sympozjon był przedsięwzięciem niedrogim, gdyż wymagał jedynie dysponowania salą (takowe, za niewielke opłaty, udostępniały np. niektóre świątynie...), większą ilością wina i wody (o wino akurat było nietrudno - inna rzecz, że w czasach nie tylko przedbutelkowych, ale i przedbeczkowych - Grecy beczek nie znali, to celtycki pomysł - wino przechowywane w pieczętowanych gliną amforach stosunkowo łatwo ulegało zanieczyszczeniu i psuło się: aby tego uniknąć, dodawano doń żywic i przypraw, a najczęściej - pito po prostu młode wino, co i Pismo Święte w znanej przypowieści o amforach poświadcza...) i trochę słonych lub słodkich przekąsek. Niewielki wydatek w porównaniu z formalną ucztą, na którą trzeba było woły bić i lud gotowanym mięsem gościć..!

Jednocześnie zaś, doskonale miał był sympozjon służyć podkreśleniu roli arystokracji, gdyż zajmował jego uczestnikom całą noc. A skoro się przez całą noc piło, improwizowało poezję, śpiewało hymny ku czci bogów, grało w gry towarzyskie i spiskowało - to jasnym jest, że nie dało się potem za dnia pracować, czyż nie..? Kto zatem uczestniczył w sympozjonie, a jeszcze - robił to często - miał był swym współobywatelom dawać w ten sposób do zrozumienia, że pracować NIE MUSI.
Tak, jakby oni tego wcześniej nie wiedzieli..?
Ale zostawmy na boku utylitaryzm. Trudno, doprawdy, o bardziej bezpłodną filozofię..!

Blogowanie, a jeszcze blogowanie na tematy NIE ZWIĄZANE z tzw. "lokowanie produktu" (co robią blogerzy modowi lub kulinarni - na ten przykład...) - jest ewidentnym dowodem na posiadanie wolnego czasu. Niemal tak samo, jak dawniej - uczestniczenie w sympozjonach.

W "poprzednim życiu" - siedziałbym o tej porze już w biurze, przeglądał poranną pocztę i może: pisałbym jakąś notatkę lub pismo, albo logował się do ORACLE, żeby wystawić parę "zamówień sprzedaży" - rano rzadko bywały zebrania, konsumujące większość biurowego czasu, a i kierownictwa nie było jeszcze przy biurkach, więc ta chwilka spokoju doskonale się do tego nadawała.
Wcześniej, gdy byłem jawnym i świadomym współpracownikiem MSWiA - o tej porze już kończyłem pracę, roznosząc po gabinetach ministrów i dyrektorów gotowy i odbity na kserokopiarce przegląda prasy.
A jeszcze wcześniej... nie, no nie przesadzajmy! Redakcje gazet tak rano jeszcze nie pracują...
A teraz? Konie nakarmione i napokojone, wyrzucone z powrotem na pastwisko. Podobnie koćkodany: nakarmione i napojone, leżą razem we dwie na swojej podusi i suszą futra. Rana Lepszej Połowy goi się. Wokół tak mokro, że mowy nie ma o żadnej sensownej pracy czy to w ogródku, czy to na porębie. To i próżnuję. Niepróżnująco...

Państwo czytając to, co napiszę - TAKŻE dowodzicie, że macie wolny czas. Być może nawet: w nadmiarze..?
RÓŻNICA, między uczestniczeniem w całonocnym sympozjonie modo Grecco, a blogowaniem, czy czytaniem blogów - polega na tym, że dawniej demonstracyjnej bezczynności, czyli "niepróżnującemu próżnowaniu" oddawali się ludzie uprzywilejowanie tacy, którym posiadany majątek i pozycja społeczna pozwalał nie pracować. Obecnie zaś - "niepróżnującemu próżnowaniu" oddają się raczej ci, którzy z jakichś przyczyn pracować NIE MOGĄ.

Bo na przykład - jak ja - po prostu nie potrafią robić niczego, za co ktokolwiek chciałby im płacić. Albo z innych przyczyn znaleźli się na marginesie tzw. "współczesnego życia". Niektórzy, być może, z wyboru, ale jednak większość - zdecydowanie wbrew własnej woli. Czy nie wolałbym, zamiast próżnowania na wsi, biegać w biurowym kieracie, odbierając po dwa lub po trzy telefony naraz, załatwiając jakieś absurdalne sprawy "na przedwczoraj" i fundując sobie wrzody żołądka oraz nadciśnienie..?
Ależ pewnie, że bym wolał..! Banalna wymiana kranu nie byłaby wówczas dla mnie finansowym wstrząsem, nie martwiłbym się, skąd wziąć na prąd czy inne rachunki - poszedłbym wreszcie, po sześciu latach absencji w tym temacie do dentysty!
Cóż z tego, że bym wolał..? To już nie wróci...

Chwytacie Państwo, o co mi chodzi..? Obecna elita jest do niemożliwości wręcz zapracowana. Nawet, jeśli spora część tej "pracy" to zajęcia w rzeczy samej albo pozorne (jak owe niekończące się narady i konferencje, jak wybory i kampanie polityczne, itp., itd.) - albo wręcz: szkodliwe. Tak, czy inaczej, członka "elity" rozpoznaje się po najnowszym modelu telefonu... Wróć! Po najnowszym modelu jakiegoś uniwersalnego komunikatora, przez który nieustannie albo z kimś rozmawia, albo chociaż - sms-uje lub korzysta z netu. Po najnowszym modelu samochodu, zapewniającego jak najszybszą i jak najbardziej komfortową obecność na niezliczonych spotkaniach w różnych punktach miasta, jak wreszcie - po samolotach lub śmigłowcach, dających taką samą możliwość w obrębie kraju, kontynentu, całego świata. Im kto wyżej w hierarchii stoi, tym szybszymi i bardziej niezawodnymi środkami transportu i komunikacji dysponuje.

Tym bardziej też jest zapracowany. Ludzie z samego "topu" - żyją wedle kalendarzy i rozkładów dnia zaplanowanych co do minuty, ani sekundy nie tracąc na zajęcia nie przewidziane.
Wyżywanie się w internecie to domena współczesnego proletariatu - ludzi nie tyle z pracy rąk żyjących, co ZBĘDNYCH. Takich, którzy pozostają poza głównym nurtem rwącego prądu światowej gospodarki.
Role się odwróciły! To jest "przewrót kopernikański", postawienie całego świata na głowie. Czy wśród obecnej, zapracowanej po dziurki w nosie elity możliwy jest jeszcze taki fenomen jak Wawrzyniec Medyceusz, sponsor i inspirator renesansu..? Innymi słowy, czy współczesna elita zdolna jest do dokonania kulturowego przewrotu, do tworzenia nowych wartości - bo chyba zgodzicie się Państwo ze mną, że trudno czegoś takiego spodziewać się po profesjonalnym "przemyśle rozrywkowym"..?

Z drugiej strony - jeśli "niepróżnującym próżnowaniem" zajmują się teraz golcy, bez grosza przy duszy - to czyż nie stwarza to sytuacji radykalnie różnej od tego, co napędzało rozwój ludzkiej kultury przez tyle tysięcy lat..?
Nie powinienem się dziwić, ani zżymać, ani gniewać, że nie potrafię naszych koni sprzedać! Kto niby miałby je kupić..? Przecież nie Państwo, którzy mnie tutaj, czy na fejsie czytacie - boście, co do jednego, golcy i gołodupcy. A w kręgi współczesnej elity nie ma się jak wkręcić - bo jakże przebić się przez mur z minutową precyzją ustalonych kalendarzy dnia, porządek spotkań i ciągle zajętych telefonów, samemu trybem tej machiny nie będąc..?

Moje odkrycie nie jest bynajmniej takie nowatorskie. Wielu autorów sf czy nawet, powiedzmy, pisarzy "społecznych" - zastanawiało się nad światem, w którym praca jest przywilejem, dostępnym nielicznym.
Skądinąd: WCALE nie jestem pewien, czy to naprawdę skutek automatyzacji, podziału pracy i postępu technicznego. Elita współczesna jest tak zapracowana bo CHCE na taką wyglądać - jak już powiedziałem, znakomita część pochłaniających ją czynności, ma charakter pozorny i doskonale można by się bez nich obyć.
Elita współczesna CHCE uchodzić za zapracowaną i zapracowującą się na śmierć, bo tak wynika z ustrojowego paradygmatu, który uzasadnia jej elitarność. Ten paradygmat, przyjęty na całym lub na prawie całym świecie oczywiście zza Wielkiej Wody brzmi mniej więcej tak: KAŻDY może awansować od pucybuta do milionera, zależy to tylko od niego samego.
Jest to oczywiście slogan tak samo fałszywy, jak wcześniej używane w tym samym celu slogany o "błękitnej krwi", czy "woli Boga", czyniącej jednych ludzi wielkimi, a innych - małymi i z góry przeznaczonymi do służenia wielkim.

Tak samo jednak, jak członkowie elity rycerskiej z czasem UWIERZYLI w swoją przyrodzoną "rycerskość" i "szlachetność" - i poczęli naprawdę zachowywać się rycersko i szlachetnie, choć bardzo często miało to charakter czysto ceremonialnych gestów - tak też, członkowie współczesnej elity biurokratyczno - kupieckiej UWIERZYLI, że to praca daje kołacze i że tylko ten, kto wciąż zapracowany, może być, bez wyrzutów sumienia bogatym. No i starają się być nieustannie zapracowani... C.b.d.u.

autor: Boska wola

Brak komentarzy: