czwartek, 22 kwietnia 2021

Mongolski szaleniec

 



Japońskie słowo Kamikaze, (神風); czy spolszczona forma kamikadze, po II WŚ stało się określeniem międzynarodowym. Oznaczało wojowników, do tego stopnia sfanatyzowanych, że czy to dla idei, czy dla ukochanego wodza lub władcy, którzy świadomie wybierali pewną śmierć atakując przeciwnika.

Nic się dla nich nie liczyło, nic nie miało znaczenia. Idź zabijaj – reszta się nie liczy.

Lecz tak, jak wszyscy mniej więcej wiedzą, co kamikadze oznacza, to raczej niewielu wie, że Japończycy, naród zdyscyplinowany, uporządkowany, o tysiącletniej kulturze, dawno temu, w latach 1274 i 1281 tak właśnie nazwali inwazyjne floty mongolskie, które usiłowały podbić Japonię.


Czy Putin jest Mongołem? Czy Putin jest kamikadze?

W obu wypadkach pewności nie mamy. Natomiast nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest byłym oficerem KGB, jednej z najkrwawszych służb i jest fanatykiem reguł cywilizacji mongolskiej, którą Feliks Koneczny nazwał turańską. Turanizm to w pewnym sensie ideologia dotycząca Azji środkowej. Z punktu widzenia naszej kultury, niesłychanie barbarzyńska.



A wielu naukowców uważa, że powstała by przeciwstawić się głównemu przeciwnikowi pan–slawizmowi.

Zasadniczy element zwarcia był taki, że pan-slawizm jest koncepcją pan-nacjonalistyczną, czyli przestrzega suwerenności tworzących ją narodów.

Natomiast turanizm, czasami też zwany pan-turanizmem dąży do zlania w jedność, takie właśnie ZSRS, wszystkich - od Finów, poprzez Japończyków, Koreańczyków, Samów, Samoyedów, Węgrów, Turków, Mongołów, Mandżów i mniejsze grupy etniczne. Wszystko to pod władaniem jednego Chana, Cesarza, czy Cara, czy właśnie prezydenta Rosji – państwa jak najbardziej mongolskiego i nie mającego nic wspólnego z tradycją Rusinów – wschodnich Słowian z ziem kijowskich. Aczkolwiek starają się Moskwianie do nich odwoływać.


Rosja, a konkretnie Moskwa ma z realizacją koncepcji duży problem, bo, czy to Finlandia, czy Korea, niewątpliwie też Węgry i Turcja, a już zupełnie niesłychane – Japonia, nie mają nawet minimalnych chęci, by zostać uczestnikiem wielkiego imperium.


Temat tych swoistych i dla nas nawet egzotycznych reguł cywilizacji azjatyckich można by obszernie rozwijać. Przywołać uznawanie boskości cesarza Japonii, czy karę śmierci w Tajlandii za obrazę monarchy. Faktycznie to, co musimy zaakceptować, to fakt, że w porównaniu z naszą cywilizacją łacińską, stosunkowo łagodną i skierowaną do każdego człowieka, te azjatyckie muszą się nam jawić jako okrutne, a nawet z naszej perspektywy barbarzyńskie.

W takim rozumowaniu, chyba logicznie i słusznie decydując o przypisaniu Rosji do cywilizacji turańskiej, mimo tego, że oni zawsze i ze wszech sił starają się być uznawani za członków reguł Europy, musimy ich traktować jako barbarzyńców i działać odpowiednio do tego.



Co nam właśnie Putin demonstruje obecnie i nie pozostawia wątpliwości do swego, oraz jego Rosji na szachownicy światowej różnych cywilizacji i kultur, to właśnie trzymanie się fundamentalnych zasad umocnionych przez wielkiego Mongoła Czyngis Chana, czy jego wnuka Kubilaja – zdobywcy Chin.

Praktycznie trzy fundamentalne zasady charakteryzują ten mongolski model państwa i życia społecznego w nim. To:

    • imperializm;

    • ekspansjonizm;

    • kompletnie odebranie jakiejkolwiek roli, a nawet praw obywatelom do stanowienia o państwie. Nie są oni podmiotem, jak w demokracjach, a władza praktycznie nie dba o ich dobrobyt.


Ten trzeci element był stosunkowo łatwy do zrealizowania, gdy bolszewicy zawładnęli całą władzą w Rosji. Nie było takiego momentu w historii narodów zamieszkujących wielkie terytorium Rosji, czy nawet większego Związku Radzieckiego (tu za wyjątkiem państw bałtyckich), by ludzie zetknęli się z czymś takim, co generalnie określamy prawami człowieka, a co jest podstawą demokracji obywatelskiej. W Rosji Rosjanin nigdy nie był suwerenem. Był i pozostał do dzisiaj carskim rabem. Nie w sensie pogardliwym bezmyślnego matołka, tylko dobrego, prostego człowieka, który nie dąży do samorealizacji, zadawala się tym co ma, a ma niewiele. I najważniejsze – swój los całkowicie oddaje w ręce przywódcy, którego kocha i podziwia bezgranicznie. Bo on właśnie daje mu nie bogactwo, nie dobrobyt, tylko poczucie dumy, że jest obywatelem państwa, którego wszyscy się boją. Gdyż ma potężną armię, najbardziej śmiercionośną broń, a każdy wróg, którego wódz wskaże, musi się liczyć z nieuchronną karą. A na zdradę jest tylko jedna odpowiedź – śmierć. I nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie przed zdradą można się ukryć.



Putin, nieodrodny oficer służb specjalnych, na krótko nawet szef FSB, czyli niesławnego KGB pod nową nazwą, gdy na przełomie wieku został prezydentem Rosji, oznajmił, że największą tragedią historii XX wieku, był rozpad Sowietów. Więc jego głównym celem będzie odbudowa imperium – wielkiej, niepokonanej Rosji wchłaniającej z powrotem tych, co odważyli się na suwerenną państwowość. Raz w szponach Moskwy, to na zawsze i nieodwracalnie część Rosji. Imperium nie może pozwolić, by jakiś naród, czy choćby grupa etniczna w Rosji, odseparowała się, lub choćby dążyła do separacji. Bardzo wcześnie, bo praktycznie już w momencie zdobywania władzy przez nowego "cara". krwawo o tym przekonali się Czeczeni, którym nagle zamarzyła się islamska niepodległość. Pokazowo Putin zademonstrował, co się stanie z każdym, któremu do głowy przyjdą tak głupie pomysły.


Schemat odzyskiwania tego wszystkiego, co stanowiło jeszcze niedawno Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich jest prosty i ciągle taki sam.

Ponieważ wypisane na sztandarach bolszewików jest niesienie pokoju wszystkim uciemiężonym, bo przecież Rosja nigdy nie jest agresorem, więc powrót do imperium odbywa się za pomocą zbrojnego najazdu na byłe republiki, przychodząc z pomocą gnębionym Rosjanom, którzy pozostali poza macierzą. Taki scenariusz mieliśmy w Gruzji, gdzie armia rosyjska stała już u wrót Tbilisi i gdyby nie międzynarodowa demonstracja sprzeciwu pod przywództwem polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to niepodległe państwo Gruzja przestało by istnieć. Pytanie, na razie ciągle bez odpowiedzi – czy właśnie za to polski prezydent zapłacił życiem w zamachu smoleńskim? Bo Rosja nigdy nie wybacza tym, co im szkodzą.

Identyczny schemat został zrealizowany przy podbiciu ukraińskiego Krymu, gdzie "uciemiężeni mieszkańcy" tego pięknego półwyspu poprosili o pomoc Rosję. Wiemy także, że identyczne rozwiązanie szykowane było, a najprawdopodobniej nadal jest aktualne, w stosunku do Estonii i Łotwy. Tam nadal mieszkają duże grupy Rosjan, które w odpowiednim momencie mogą poprosić Matjuszkę Rosiję o wyzwolenie z uciemiężenia.


Nieco inne, więc nietypowe rozwiązanie jest realizowane w Białorusi. Tam usadowiono na najważniejszym stołku prostego, lecz bezwzględnego Łukaszenkę, byłego kołchoźnika, więc właśnie o horyzontach umysłowych człowieka zarządzającego hektarami upraw i stadami zwierząt. A jako typowy kierownik kołchozu, który nie jest jego własnością, wie dobrze, że istotne decyzje wydaje dyrekcja, albo centrala – tutaj konkretnie Kreml.

Mam obawy, że Białoruś, z którą Polska ma silne historyczne powiązania, jako była sowiecka republika, pierwsza zostanie wchłonięta w pełni przez ruski imperializm. Wtedy my, Polacy, będziemy mieli duży kłopot mając za szlabanami granicy agresywnych najeźdźców.

Można się spodziewać, że jeśli Moskwie uda się manewr z Białorusią, to powtórzy go w Azji, w Kazachstanie, czy Uzbekistanie.


Jest problem z geopolityczną analizą imperialistycznych zapędów azjatyckich satrapów. Według naszego rozumowania są oni szaleńcami. Nieprzewidywalni, mający kaprysy i ciągle nienasyceni. Toteż nie wiemy, gdzie oni sobie w głowach wytyczyli granice swojego imperium. Przykład tego mamy od wielu lat na obszarze Besarabii i Bukowiny, będącymi integralnymi częściami niepodległej Mołdawii.

A może też zastanawiają się nad Finlandią? Przecież to tak, jak sąsiadujący z nimi Estończycy, Ugrofinowie. Syberyjskie, choć właściwie uralskie narody z terytorium wielkiej Rosji. Gdzieś, w przyszłości, ich miejsce naturalnie jest w imperium. A idąc dalej myślami szaleńca, to może także również tacy Ugrofinowie, jak Węgrzy?


Dla Putina i jego imperialnych zamysłów, najważniejszym zadaniem jest odzyskanie radzieckiej perły w koronie – Ukrainy.

Jeżeli zjednoczone, demokratyczne siły świata nie wystąpią zdecydowanie w obronie Ukrainy, to te tak bliskie Polsce państwo, onegdaj dalekie Kresy Rzeczypospolitej, padną łupem moskiewskich barbarzyńców. Putin w tym wypadku nie spocznie póki nie osiągnie celu. Ukraina jest duża i strategicznie ważna. Posiada również bogactwa, których Rosji ciągle brakuje. Tak długo jak imperializm Putina będzie trwał i nikt temu nie postawi tamy, to Ukraina będzie w stałym zagrożeniu.

Dzisiaj, bez specjalnego powodu, na ukraińską granicę i na podbity Krym, ściągnięto z całej Rosji stutysięczną armię (niektórzy obserwatorzy mówią nawet o 150 tysiącach żołnierzy wraz z donieckimi separatystami), o bardzo agresywnym charakterze. Rosja zamknęła połowę Morza Czarnego dla swobodnej żeglugi i lotów samolotowych. Ściągnięto najnowsze systemy zagłuszające, praktycznie zdolne do zablokowania całej komunikacji na Ukrainie – telefonicznej, komputerowej, radiowej i szyfrowanej wojskowej.

Przywieziono także, co znamienne i niepokojące, szpitale polowe, ogromne zapasy paliwa i racji żywnościowych. Po co to wszystko? Czy to tylko durna demonstracja szaleńca? Prowokacja poprzez pokaz siły, czy rzeczywiste przygotowania do ataku. Tego chyba nikt nie wie.



W 1271 roku Kubilaj-chan, wnuk Czyngis-chana, ogłosił się chińskim cesarzem i proklamował powstanie dynastii Yuan. Podbijając Chiny, krwawo tłumił opór.

Po zdobyciu Hangzou, wówczas jedno z największych miast świata, a dzisiaj to siedziba najwiekszego handlarza internetowego – Alibaba Group. wymordowano około 10 000 ludzi.

Bo ekspansje Mongołów i całej turańszczyzny, to nie jak głosi bolszewicka hipokryzja, "pokojowe wyzwolenia", tylko krwawe podboje. My Polacy pamiętamy hordy tatarskie (tatar znaczy – z piekła rodem), które w 1241 roku pokonały nasze rycerstwo na zamkowych polach Legnicy.


Czy możemy więc założyć, że Rosja poprzestanie tylko na rekonstrukcji swojego imperium i zrezygnuje z ekspansjonizmu? Wątpię, czy znalazłby się choć jeden geostrateg, czy analityk, który by potwierdził taką tezę.

Znacznie bardziej prawdopodobne, właściwie niemal pewne jest, że gdy Putin będzie w stanie realizować swe pragnienia, to żaden sąsiad, graniczący z Rosją nie będzie miał spokoju i nie zostanie wkręcony w konflikt. Czy to Japonia w prawie do swoich wysp. Czy to Polska i Litwa w sprawie konieczności "korytarza" do Kaliningradu.


Lecz co tam Polska (o tym osobno); Putin, wychowany i kształcony na Karolu Marksie, Leninie dąży do zasadniczego celu bolszewizmu – chce całej Europy. Chce jako pierwszy "car" stworzyć Imperium Rosyjskie od Pacyfiku do Atlantyku. Tak mu się marzy.


Putin jako człowiek bystry i sprytny i według standardów cywilizacji łacińskiej całkowice amoralny, z pomocą tego, co udało mu się wyszpiegować, albo ukraść z zachodu, dostosował swoją agresję i podboje do współczesności i w stosunku do silnych przeciwników, a takimi niewątpliwie są NATO i USA, używa sił militarnych raczej do straszenia i prowokacji, a prawdziwą walkę toczy we współczesnej wojnie hybrydowej.


O co mu chodzi w tej nowej, dziwnej wojnie? Głównie o osłabienie przeciwnika i demoralizację zachodnich społeczeństw, w połączeniu z typowo bolszewicką indoktrynacją.

Jednakże na pierwszym planie, korzystając z pomocy poufnych przyjaciół (o tym dalej) jest opanowanie Unii Europejskiej i to wszystkich struktur – parlamentu, rady i komisji. Długoletnie działania bolszewików spowodowały, że praktycznie w większości ważnych państw Unii mają swoich zwolenników, przyjaciół, a nawet entuzjastów.

Wymieniając tylko niektóre, można stwierdzić, że z krajami Beneluxu łączą z Rosją duże interesy biznesowe, z Włochami i Hiszpanią tradycja komunistyczna, a Francja od czasów pokolenia 1968, rozwoju lewactwa i zakochaniu się opiniotwórczych intelektualistów i artystów w rosyjskiej duszy i piciu wódki Stolicznaja, na punkcie Rosji wprost oszalała.

Jak popularny aktor Gérard Depardieu zdecydował się uciec przed opresyjnością swojego państwa (ostatnio zresztą doszło oskarżenie o gwałt i napaść seksualną), to wybrał za swoją ostoję właśnie Rosję, a Putin przywitał zboczeńca i opoja otwartymi ramionami.


Te koligacje ideowo – sentymentalne powyżej, to małe miki, w porównaniu ze stalową (dzisiaj w kształcie rury) więzią, łączącą od stuleci Rosję z Niemcami.



Rzeczpospolita Obojga Narodów jeszcze do połowy XVII wieku była dla Rosji wzorem i mentorem. Car Fiodor III Romanow, który wprawdzie chorowity i młody, rządził krótko, żył w otoczeniu, gdzie językiem dworskim, czyli wyższych sfer był, język polski. Wśród rodziny cara przewijały się szlachcianki o polskim pochodzeniu, jak księżna Maria Miłosławska, bądź co bądź, caryca, żona cara Aleksego I Romanowa i matka Fiodora (a także jego 12 braci i sióstr), czy równie blisko jak matka, żona Fiodora, caryca Agafia Gruszecka, z Gruszeckich herbu Lubicz.


Gdy jednak koronę cara założył Piotr I Wielki (wielki, bo miał 205 cm wzrostu), który jeszcze przed koronacją odbył incognito podróż do Europy zachodniej, a przedtem nauczył się niemieckiego i niderlandzkiego, zapałał ogromną miłością do "nowoczesnej" zachodniej kultury, stylu życia, nawet ubiorów i fryzur, a przede wszystkim do techniki i postępu. Kto wie, czy takie kształcenie przyszłego cara Rosji, nie było świadomie uformowane, przez skoligacony z carami, niemiecki ród Holstein-Gottorb, bardziej znany jako Oldenburgowie, którzy mieli już "pod sobą" księstwo Holsztynu, a także Skandynawię – Danię, Szwecję i Norwegię. Do kompletu brakowało im tylko Rosji. W Rzeczpospolitej jednak nie mieli żadnych szans.


Mając za cara takiego fanatyka zachodu i postępu nie mogło być dalej polonofilii. To co polskie stało się bardzo złe i trzeba szybko o tym zapomnieć. To wtedy polonofilia i przyjazne stosunki zostały przekształcone w krótkim okresie w polonofobię. Polonofobię, która trwa do dzisiaj. Oczywiście trzeba zrozumieć, że ta nienawiść jest nieistniejąca wśród zwykłego rosyjskiego ludu, natomiast wyraźnie nienawistną i pogardliwą postawę prezentuje rosyjska elita.

Uczciwie trzeba przyznać, że Rzeczpospolita ułatwiła Piotrowi I, a później jeszcze bardziej Katarzynie II, zadanie budowy pogardy dla Polski, bo w XVIII wieku nie działo się dobrze. Rządzący Sasi byli traktowani jak zło konieczne, a magnateria z pomocą liberum veto nie dopuszczała do wykształcenia się silnej władzy państwa. Na dodatek szlachta walczyła ze sobą o byle głupstwo. Gospodarka upadała, bo już nie było dużego zapotrzebowania na nasze zboże i pozostałe tradycyjne produkty.

Wymarzony moment dla sąsiadów, by wymazać, onegdaj najpotężniejsze państwo regionu z mapy Europy. I tak oto dokonano, kawałek po kawałku, rozbioru Polski, a dwaj z trzech egzekutorów tej operacji to właśnie, Prusy, czyli Niemcy – nasz wróg odwieczny, oraz Rosja, która pod wpływem niemieckich knowań, została polskim wrogiem całkiem świeżym.


Tak to oto na całe 123 lata straciliśmy państwo. Lecz nie straciliśmy narodu, nie "rozmył" się on w Europie, jak to miało miejsce w niektórych upadłych państwach, czy księstwach. Co ważne – nie straciliśmy także ducha patriotyzmu i godności narodowej. Choć później, aż do roku 1990 usilnie starano się nam to wybić z głowy.


Jeżeli ktoś optymistycznie przypuszczał, że po zakończeniu I WŚ i Traktacie Wersalskim, gdzie odzyskaliśmy państwowość i suwerenność w mocno okrojonych granicach, będzie już tylko "z górki" grubo się mylił.


Bolszewicka rewolucja w Rosji wyrżnęła tych anty-polskich carów, czy cesarzy. Lecz w najmniejszym stopniu nie zapomniała o polonofobii.

Już w dwa lata po oficjalnym zakończeniu I WŚ bolszewicy w swojej durnocie i pogardzie do Polaków ruszyli na Polskę, by przeorać Europę do Atlantyku, po drodze łącząc się z towarzyszami niemieckiego proletariatu. Niestety, ku swojemu wielkiemu zdumieniu, malutka w stosunku do nich i jeszcze słabiutka Polska pogoniła ich z powrotem na Ural. Warto dodać, że dla tej krwawej bolszewii, Niemcy pomogli przeszmuglować do Rosji specjalnym pociągiem, towarzysza Nr.1 – Włodzimierza Lenina.

Jak widać, krwawa wojna się skończyła, a przyjaciele rosyjscy i niemieccy ponownie świadczą sobie grzeczności. Wzajemne usługi nawet wzrosły i się pogłębiły, gdy naziści zaczęli się przygotowywać do zdobycia władzy. Rosjanie udostępniali swoje lotniska do szkoleń nazistowskich pilotów, a także prowadzili zajęcia dla kadry Wermachtu.


Nurtuje mnie taka hipoteza z cyklu, "co by było gdyby..."

Dwóch szaleńców, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, Hitler i Stalin, przez wiele lat utrzymywali stosunki cichej przyjaźni i wzajemnego konsultowania. Gdy 1 września Niemcy zdradziecko, pod sfingowanym pretekstem, zaatakowały Polskę, to po 17 dniach, jak to niewątpliwie zostało dogadane między najeźdźcami, od wschodu do Polski wkroczyli Rosjanie. Przez niemalże dwa lata wojny, konkretnie do 22 czerwca 1941 roku, Niemcy i ZSRS można powiedzieć, niemalże współpracowały. Szczególnie Rosjanie dostarczali Hitlerowi paliwa i materiały, by ten mógł kontynuować swoją zbrodniczą misję. Jednakże obaj tyrani wyposażeni byli w wielkie ego i żądzę panowania nad światem. W rezultacie musiało w końcu dojść do zwarcia i niemiecka Operacja Barbarossa rozpoczęła atak nazistów na ZSRS.

Załóżmy, że obaj tyrani, byliby ludźmi o nieco większym rozsądku i nie wystąpiliby jeden przeciw drugiemu. Że zawarliby umowę, iż po zwycięstwie podzielą się światem.

Czy w takiej sytuacji alianci z USA zdołaliby pokonać fanatycznych szaleńców? A może jednak nie daliby rady i wtedy nasz dzisiejszy świat wyglądałby zupełnie inaczej.



Mając nieformalne wsparcie Berlina, Putin może sobie pozwolić na znacznie więcej. Niedawno ujawniono w Kijowie, że Ukraina oddała Rosji Krym praktycznie bez jednego strzału, bo do tego namówiła ich Angela Merkel.

Za to Rosjanie płacą tym, którzy ideowo nie są kryptokomunistami, czyli ważnym, pozostałym niemieckim politykom intratnymi posadami w swoich najbogatszych firmach.

Bruksela, Berlin, Paryż... tam wprost roi się od rosyjskich agentów wpływu. A gdy trzeba, wysyła się specjalny oddział dywersantów z wojskowego GRU, którzy bez skrupułów niszczą cele, zabijają wskazanych wrogów Rosji, sieją dezinformacje i pozyskują zdrajców.

Na szczęście ostatnie głośne sprawy – usiłowanie zabójstwa rodziny Skripalów, próba otrucia dysydenta Nawalnego, próba przewrotu w Czarnogórze, siatka szpiegowska w Bułgarii, szpiedzy rosyjscy wydaleni z Polski i dywersja z zabójstwem dwóch niewinnych ludzi, przez grupę terrorystów GRU w Czechach, pokazują, ze nie są to geniusze zbrodni – wszechmocni i nieuchwytni. Praktycznie w każdym przypadku spartaczyli roboty. I to kto? Podobno najlepsi z najlepszych. Jak więc możemy mieć wysoką opinię o wartosci armii rosyjskiej?


Czy gromadząc tak wielkie siły na granicy z Ukrainą, Putin zdecyduje się ruszyć na Kijów i "wyzwolić" biedny kraj spod wpływów zachodnich, imperialistycznych intrygantów?

Szczerze wątpię. Jeżeli jednak przekroczy granicę, to co najwyżej wejdzie na tereny samozwańczych rebeliantów i ogłosi - od teraz to jest już Rosja.

A zniewieścieli przywódcy i wodzowie zachodu westchną z ulgą: - Ufff... całe szczęście. A już groziła nam durna wojna o nic nie znaczące państwo.


Mimo tak ponurych wizji, które tutaj przedstawiłem, spora grupa poważnych międzynarodowych analityków politycznych uważa, że czas Rosji właśnie się kończy, że te coraz bardziej aroganckie zagrywki Putina, to takie przedśmiertne konwulsje. Powoli wszystko zaczyna mu się wymykać z rąk.


Widać, biedak nie dorósł, by zostać prawdziwym, stuprocentowym mongolskim chanem. Ot, kolejny rusek z powieści Bułhakowa..



<<<<< >>>>>



Ps.



Generalną zasadę, którą kierują się ludzie pokroju Putina, wliczając w to historycznych satrapów i nowoczesnych neo-bolszewików, zawiera sentencja, którą usłyszałem w 9 odcinku, III sezonu, serialu FARGO 



Problem nie w tym, że w świecie istnieje zło.

Problem w tym, że istnieje dobro.

Inaczej, kto by się przejmował?





Wielokrotnie przedstawiałem się, jako tomista, właściwie neo-tomista na gruncie filozofii, czyli jestem uczniem szkoły akwinackiej. Więc nie mam żadnych wątpliwości, że zło jest tylko konsekwencją błędów i karą za grzechy.

Oczywiście będąc katolikiem, zgodnie z Katechizmem uważam, że "Bóg w żaden sposób, ani bezpośrednio, ani pośrednio, nie jest przyczyną zła moralnego."


W taki sposób rozumując, przyjmując powyższe zasady jako pewnik i widząc, jak Azja środkowa, więc i Chiny i Rosja starają się zniszczyć chrześcijaństwo, które stoi na fundamencie dobra, musimy, czy chcemy, czy nie, przyjąć, że te wschodnie zasady reprezentują zło.

A zło przesącza się na cały świat, jak jakaś nadciekła substancja.

Po raz pierwszy zatrzymał zło Jezus Chrystus poświęcając siebie na krzyżu.

Drugi raz zło zatrzymała Boska Ręka i moc Maryi oraz Wszystkich Świętych, nie pozwalając zabić Jana Pawła Wielkiego.

Czy potrzeba jeszcze więcej dowodów, że pokonamy zło? Prędzej, czy później.



.



1 komentarz:

jazgdyni pisze...


No więc tak

Pisząc ten artykuł moim celem było nakłonienie do zastanowienia się nad różnorodnością mentalności, rozumianej jako powszechnego w danym zespole, czy społeczeństwie, sposobu myślenia. Głównie w aspekcie hierarchii wartości, moralności, etyki i kultury. I to, co dla nas jest paskudne, wstrętne i krańcowo okrutne, gdzie indziej jest traktowane, jako normalna kolej rzeczy.
Chyba dobrze podejrzewam, że większość czytelników nie miała możliwości podróżowania po Azji i obserwowania tamtejszych zwyczajów i zwykłej codzienności. Powiem więc, że wielu z nas byłaby bardzo zaskoczona często wręcz odwrotnym do naszego podejściem do trywialnych spraw.
Choćby wspomniane w tekście prawa człowieka, czy patrząc głębiej - indywidualizm, są w kulturach azjatyckich bardzo mało ważne. A my stawiamy to właściwie na pierwszym miejscu naszych wartości. Podobnie jest ze strukturą społeczną i naszym miejscu w niej. W Azji, w czasie licznych dyskusji zauważyłem, że oni nawet nie potrafią w pełni pojąć, co my rozumiemy poprzez demokrację.
Nasi średniowieczni zdobywcy i autorzy podbojów na świecie praktycznie nie zastanawiali się nad taką całą filozofią. Parli do przodu, a jak ktoś stawał na drodze, to rąbali i siekali. A przeżywał ten, który potrafił się zasymilować.

W zwarciu ze wschodnią barbarią, z powodu tak wielkiego dystansu mentalnego, mamy sytuację zero jedynkową. Albo my ich, albo oni nas.

Nawet ateiści są wychowani w cywilizacji łacińskiej, więc mimo negacji Boga, stosują tradycyjne reguły chrześcijańskie, w tym zrozumienie dobra i zła.
Przyglądając się w tym kontekście działaniom Putina, a przedtem Imperium Mongołów, chyba nikt nie odważy się stwierdzić, że oni działają w imieniu dobra. Oczywiście dobra ogólnego, bez przymiotników, bo oczywiście sobie samym robią tak dobrze, ile się da.

Ich całe instrumentarium zachowań, które widać, jak na dłoni - kłamstwo, oszustwo, wiarołomność, okrucieństwo, mściwość, podstępność i pogarda - to przecież bez wyjątku dla nas działania negatywne. Bez wyjątku. Jeżeli więc przeciwstawiamy się komuś, który ten cały arsenał bez przerwy stosuje, to z czym my właściwie walczymy? Czy nie ze złem?

By nasza walka miała jakąkolwiek szansę na sukces musimy sobie w pełni zdawać sprawę z czym mamy do czynienia. Traktowanie Putina, jak równego nam i każda próba spokojnego dialogu jest dużym błędem. Dla nas dialog, to próba porozumienia. Droga do kompromisu. Natomiast dla nich, to nic innego, jak oznaka naszej słabości. Mogą oczywiście dialog symulować, bo przecież są mistrzami podstępu i oszustwa.

Putin odnosi szereg zwycięstw w Europie. Dlaczego? Bo społeczeństwa zdziadziały. Chociaż raczej zdziecinniały.