niedziela, 7 grudnia 2025

Sprawy wielkie i małe

 




Jak dopadnie mnie tak zwana chandra - chwilowe, przejściowe obniżenie nastroju, brak energii, motywacji, i będąc w apatii, często związanej z jesienią i zimą z powodu mniejszej ilości słońca, to grzebię sobie w swoich archiwach.

I przypomniałem sobie, że dokładnie 13 lat temu, też miałem momenty marnego nastroju, co zazwyczaj kierowało mnie do zajmowania sie tak zwanymi duperelami. I oto jak taka duperela wygląda.


 

* * *'

 

Wspaniałe umysły pracują bez przerwy. Popatrzmy na Immanuela Kanta. Umysł z najwyższej półki, twórca wspaniałej filozofii transcendentalnej. Otóż zdarzało mu się również zajmować codziennymi trywialnymi sprawami. Ubzdurał sobie na przykład, że do pończoch noszonych przez panów w tamtych czasach, nie może używać podwiązek, gdyż te poprzez swoją wredną ściśliwość tamują obieg krwi w nogach, co według silnego przekonania filozofa, a nawet właściwie pewności, doprowadzi go do gwałtownej śmierci w męczarniach.

Cóż począć w takim przypadku? Zacytujmy więc T. De Quincey’a Ostatnie dni Immanuela Kanta”, przełożoną przez wspaniałego człowieka Artura Przybysławskiego, któremu zawdzięczam ten tekst.

...

„ ...[Kant] ze strachu przed zatamowaniem krążenia krwi nigdy nie nosił podwiązek. Skoro jednak okazało się, że utrzymywanie bez nich pończoch jest trudne, wynalazł na własny użytek niezwykle przemyślny środek zastępczy, który tu opiszę. W małej kieszonce, niewiele mniejszej od kieszonki na zegarek, a spełniającej na każdym udzie bardzo podobną funkcję jak kieszonka na zegarek, umieszczone było małe pudełko podobne do koperty od zegarka, ale nieco mniejsze. W pudełku tym znajdowało się zaopatrzone w sprężynę od zegarka koło z nawiniętą elastyczną tasiemką, napięcie której regulował oddzielny przyrząd. Do dwóch końców tasiemki przywiązane były haczyki, które to haczyki przeciągnięte były przez mały otwór w kieszeni i po wewnętrznej oraz zewnętrznej stronie uda zdążały ku dwóm pętelkom znajdującym się na prawej i lewej stronie każdej pończochy. Jak można się spodziewać, tak złożony aparat polegał, jak Ptolemeuszowy system sfer niebieskich, sporadycznym zaburzeniom. Szczęśliwie jednak zdolny byłem łatwo zaradzić tym kłopotom, które w innym razie groziły zakłóceniem dobrego samopoczucia, a nawet spokoju wielkiego człowieka.”


 

No właśnie, cóż może być ważniejsze dla człowieka niż spokój. Szczególnie dla Polaka, gdzie musi być świętyspokój.


 


 

Jak autor tłumaczenia, tak i ja, poczułem duchową więź z wielkim filozofem. Otóż w zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze nie wynaleziono rajtuz dla szczeniaków, ubierano mnie, w znienawidzone przeze mnie pończochy. I te draństwa przypinane przy pomocy gumowo–metalowego mechanizmu, bez przerwy się odpinały, co powodowało, że stawałem się pośmiewiskiem rówieśników. Co za upokorzenie!

Jednakże byłem za mały (na szczęście), by rozumieć straszliwe zagrożenie, spowodowane zatamowaniem krążenia krwi w nogach.

Gdybym to wiedział, nie wiem, czy przeżyłbym dzieciństwo i mógłbym dzisiaj tu pisać.


 

________________________________


 

piątek, 28 listopada 2025

PO/KO do góry a PiS dołuje. Dlaczego?




 

Cwaniak zawsze wygra z uczciwym i przyzwoitym, Czyżby? Chyba nikt nie ma wątpliwości. Kiedy zostaliśmy oszukani, a nawet okradzeni mówimy: - Jacy byliśmy naiwni.
 

"Polacy się nauczyli jak żyć bez państwa." [*] To Marek Bartosiak. Właśnie on zainspirował mnie do napisania tego felietonu. Według mnie to nasz najwybitniejszy ( i co rzadkie -skromny) analityk geopolityczny, jak również obserwator i autor trafnych osądzeń aktualnych sytuacji nie tylko za granicą, ale również w Polsce. Będę więc cytował jego wypowiedzi, oznaczając je inicjałami MB. [*]

"Gdy jestem przygnębiony, przybity, to się po prostu modlę... A najważniejszym punktem odniesienia jest moja rodzina." [*] 

Marek Budzisz, już jako 17-latek w stanie wojennym organizował Komitet Samoobrony Młodych. Za to spędził 3 miesiące w areszcie. Z wykształcenia jest historykiem po UW.


 


 

Młodsi czytelnicy, zaczynając od 50-latków w dół, jeżeli rodzice sobie nie nucili, nie wiedzą, że przedszkolem nieufności do władz i całej klasy publicznej byłya II WŚ i okupacja Polski przez hitlerowców – czyli Niemców. Popularny w latach 50-tych ub.w. był film - Zakazane piosenki, wyreżyserowany przez Leonarda Buczkowskiego. W tym filmie pojawia się piosenka Teraz jest wojna. - Kto handluje ten żyje [**].
 

Gdy po wojnie wpadliśmy w łapy stalinowskiego bolszewizmu, tego okresu PRL, władzy bandytów i złodziei, to jak najbardziej sensowne było, że Polacy in gremium kompletnie nie ufali tym polsko ruskim władzom. By żyć choćby jako tako, musieli być sprytni,
 

Nadal spryt Polaków jest nawet na świecie wysoko ceniony. Lecz spryt nie jest cwaniactwem.


 


 

Czy nie zaitrygowało was, że Donald Tusk, nagle w oficjalnej przemowie, wzywa nas do pokoju i wzajemnej niemalże "miłości". Dosłownie odwrócenie wieloletniej narracji o 180 stopni. To niemalże cud najwyższej klasy.

Co się stało? Jak ktoś mu uwierzył, to nie wie, że jest to klasyczna zagrywka cwaniaka.
 

W PRLu byliśmy po prostu sprytni. To przez społeczność było akceptowane, a czasmi nawet podziwiane. Lecz cwaniactwo było powszechnie potępiane.
 

Skąd taka różnica? Bo cwaniak:

  • kombinuje kosztem innych,
  • wykorzystuje luki, ludzi, sytuacje,
  • ma etykę “jak się uda, to dobrze”,
  • działa dla własnej korzyści, nawet jeśli innym zaszkodzi,
  • bywa sympatyczny na powierzchni, ale nie jest godny zaufania.

Czyli inteligencja + nadużycie + brak skrupułów.
 

A spryciaż to ktoś, kto:

  • umie rozwiązać problem nieszablonowo,
  • radzi sobie dzięki pomysłowości,
  • potrafi “obejść” przeszkodę, ale nie ludzi,
  • nie działa na czyjąś krzywdę,
  • osiąga cel, nie niszcząc relacji.

To inteligencja + kreatywność + brak złej woli.
 

Cwaniak chce wygrać przeciw komuś, spryciarz chce wygrać z sytuacją.
Dlatego jeden budzi podejrzenia, a drugi sympatię.
 



 

Jakiś tydzień temu, dokładnie 22.11.2025 usłyszeliśmy wypowiedź premiera Donalda Tuska w Sejmie. Przeczytał z karteczki 5 punktów tego, na czym mu strasznie zależy i ma nadzieję, że to będzie realizowane. Przetarłem oczy i otworzyłem gębę ze zdumienia. Czy to spowedź publiczna. Take mea culpa? Przecież on opisuje siebie! Nie będę tych 5 punktów tu cytował w całości. Ale są tam takie kwiatki, jak: "Nie powtarzaj kłamstw rosyjskiej propagandy. Nie podważaj zaufania do polskiego wojska i polskich służb (???). Nie osłabiaj państwa i jego spójności... Albo jesteś za Polską, albo przeciw niej..."

Czy ja jestem ślepy, głuchy bezmózgowiec? Przecież to wszystko Tusk robi od lat! Od roku 2017 gdy przejął władzę.

Mimo tego nie uważam premiera Donalda Tuska za cwaniaka. To zdolny poddany – lojalny i wierny wykonawca zawodowych cwaniaków. I tych polskich i tych za granicą.

Stwrzony już dawno (divide et impera) mechanizm: „wychowywanie cwaniaków” jako narzędzie kontroli. Wielu aktorów politycznych i wywiadowczych dobrze rozumie jedną rzecz:

Człowiek przyzwoity jest przewidywalny. Cwaniak jest użyteczny.

Dlatego system może: promować zachowania cwaniackienagradzać kombinatorówkarać uczciwych za ich uczciwość,pokazywać, że zasady są dla frajerów.

Efekt jest oczywisty: społeczeństwo traci kręgosłup, ale z punktu widzenia „projektanta” — łatwiej się nim steruje.

 

Drugi meechanizm, który działa na obywateli codziennie to: niszczenie zaufania między ludźmi

Agentury wiedzą, że największą siłą zdrowego społeczeństwa jest wzajemne zaufanie.
Najłatwiej je rozbić, gdy: cwaniacy dominują w przestrzeni publicznej, ludzie przyzwoici widzą, że ich się ośmiesza, a uczciwość staje się stratą.

To prowadzi do atomizacji: każdy patrzy tylko na siebie, a takie społeczeństwo jest bardzo wygodne dla sterowania.

Dlaczego my w tym polskim chaosie generalnie przegrywamy? Dalczego Prawo i Sprawiedliwość nie daje rady w tej walce i też przegrywa?

Dlaczego człowiek moralny, uczciwy i przyzwoity, tak często daje się pokonać cwaniakom?

Bo moralny człowiek gra inną grę niż cwaniak — i na innych zasadach.
I tu właśnie powstaje ta nierówność, którą tak wielu uczciwych ludzi widzi i odczuwa.

Podsumuję to bez łagodzenia: 

Człowiek uczciwy ma hamulce, cwaniak nie ma żadnych.

Uczciwy najpierw myśli: „Czy to w porządku?”, „Czy komuś nie zaszkodzę?”, „Czy to fair?”

Cwaniak się nad tym nie zastanawia — tylko robi to, co mu da wynik tu i teraz.

To jak wyścig, w którym jeden biegnie normalnie, a drugi skraca drogę przez krzaki.

Ponadto moralny człowiek zakłada, że inni mają podobne zasady

To wielka pułapka.

Uczciwi ludzie myślą w kategoriach własnej moralności, więc zakładają, że ktoś zachowa się rozsądnie, fair, przyzwoicie.

Cwaniak korzysta z tego jak z darmowego prezentu. Cwaniak działa szybciej — bo nie musi się zatrzymywać, żeby ocenić konsekwencje

Moralny człowiek analizuje, przewiduje, waży skutki.
Cwaniak działa impulsywnie, agresywnie, często kłamie, zanim uczciwy zdąży pomyśleć.

Ludzi uczciwych da się uderzyć ich własną słabością: zaufaniem

Uczciwy człowiek nie chce oszukiwać ani manipulować — więc nie „widzi” takich zagrań.
Cwaniak to wykorzystuje jak chirurg: wie, gdzie ktoś jest dobry, a więc podatny.

Człowiek przyzwoity nie zapłaci za sukces cudzym krzywdzeniem.
Cwaniak bez mrugnięcia zapłaci.

Cwaniak nie kalkuluje ceny moralnej

Człowiek przyzwoity nie zapłaci za sukces cudzym krzywdzeniem.
Cwaniak bez mrugnięcia zapłaci.

 

W historii służb (WSZYSTKICH, także zachodnich): podstawiano cwaniaków jako liderów lokalnych społeczności, wypychano ludzi moralnych na margines, promowano tych, którzy łatwo wchodzą w układy.

Dlaczego?
Bo cwaniakiem łatwo sterować — ma swoje słabe miejsca: przysługi, pieniądze, strach, kompromaty.

Uczciwy człowiek jest trudniejszy do złamania.

 

Równocześnie stosuje się jeszcze jeden mechanizm: programowa demoralizacja

W niektórych okresach historycznych całe pokolenia były uczone, że:

  • uczciwość = naiwność,
  • zasady = przeszkoda,
  • kręgosłup moralny = problem,
  • cwaniak = ktoś sprytny i „zaradny”.

Takie przestawienie definicji to jedno z najskuteczniejszych narzędzi wpływu społecznego.

 

Czy ktoś zaprzeczy? Czy ktoś ma argumenty, że to bzdura, science – fiction? Proszę bardzo – jeszcze nie ma cenzury.
 

To fakt, że PiS przez 8 lat władzy zrobił wiele ważnych błędów. Może dlatego, że cwaniaczyć nie potrafią? A co gotsza, w swojej mentalności nie potrafią z cawaniactwem walczyć. Doprawdy, nie ma tam żadnych sprytnych?
 

A sporej części Polaków zainstalowano w głowach bigos. 


 

[*] https://youtu.be/bC8PP2l0e0M?si=5v2JoYL7LHQYF_QX

[**] https://youtu.be/Hl8wCUq_OJo?si=puLcKc1e7HOh9wp0


czwartek, 20 listopada 2025

Spanikowany Bilderberg wściekle atakuje

 



Jeżeli ktoś myśli, że ta, w moim oglądzie, wściekła, infantylna kreatura Radosław Sikorski sam, od siebie w swoim stylu, skrajnie po chamsku obraża i opluwa prezydenta Karola Nawrockiego, to się myli.

To chałaśliwy szczekacz, nie żaden niebezpieczny brazylijski buldog, tylko ujadący jamnik miniaturowy. Na rozkaz pana gryzie po nogawkach.


 

Ta samozwańcza instytucja skladajaca sie ze zblazowanych bogaczy, różnych księciów, premierów i biznesiarzy, czym jest Grupa Bilderberg, wpadła w panikę. Nie docenili, wprost zlekcewarzyli Karola Nawrockiego, bo durni doradcy Donalda Tuska zaprezentowali tego kandydata na prezydenta jako prymitywnego gangusa, może nawet sutenera, którym nie ma co się przejmować. Minęło 100 dni sprawowania władzy Nawrockiego, a na dodatek zbliża się krytyczny moment – koniec roku i prezydent może wysadzić w powietrze całą tę mafię Tuska. Zrozumiałe, że ukryci w jakiejś tajemniczej jaskini bildenbergerowcy wpadli w panikę: - Polskę mogą utracić. A jeśli utracą, to zawali im się ten świński i idiotyczny projekt nowego porządku świata. Czyli po marynarsku – wszystkie ręce na pokład! Czarzasty do laski, a jamnik do szczekania.


 

Przypomnę, że Radosław Sikorski, postać wykreowana i wyszkolona o niejasnym życiorysie; dodatkowo ożeniony z amerykańsko – żymską pyskaczką, by go stale pilnowała, jest jednym z kilku stałych członków myślących o sobie jako władcy świata Grupy Bildenberg. A żeby mieć pełny obraz co to za zbieranina bogaczy i idiotów, to przypominam, że całością rządzi wróg No.1 prezydenta Donalda Trumpa, węgiersko – żydowski eksponat – George Soros. Na szczęście ma już on 95 lat i lada chwila świat go pożegna. Oczywiści wychował sobie syna. Lecz jak to bywa, nie dorósł on nawet do pięt swojemu ponuremu rebe.

Sikorski jest pupilem Sorosa, który mu nie tylko szkoły zapewniał, ale także jak to jest w żydowskiej tradycji, wyswatał go z twardą amerykańską izraelitką. Pamiętam, jak jeszcze przed wyborami prezydenckimi, Sikorski prywatnym samolotem zabrał kandydata Trzaskowskiego do jaskini Bilderberga, by go zobaczyli, ocenili i obwąchali "wielcy tego świata". Niestety te staruchy i młodsze głupki straciły węch od nadużywania białego proszku, lecz również w głowach im też się pokiełbasiło. Nie zauważyli więc, że ten biedny Trzaskowski to przegrana sprawa.


 

Obejrzałem kabaret Sikorskiego dwa razy, Za drugim oglądem już poważnie zaczynałem się zastanawiać, czy jest on może na dopingu. Sienkiewicz to jego kumpel, więc dostawa zagwarantowana. Zatrzymywałem relację i powtarzałem, bo chciałem uchwycić chwilę jak jemu się twarz zmieniała. Jak by to był jakiś Sauron. Podniecał się coraz bardziej, tak że obawiałem się, że znowu zaplami spodnie, jak to już dawniej kamerzyści uchwycili. Poziom chamstwa i wulgaryzmu był niesamowity. A ponadto, to co mówł, było niesłychanie głupie. Jedna z podstawowych reguł psychologii mówi, że głupi nigdy nie wie, że jest głupi. Lecz tutaj mieliśmy dużą patologię - na mównicy był furiat i narcyz.

O całe sto metrów wyprzedził słynnego Naleśnika i tę tłustą kobitę, co to na jakiejś komisji specjalnej pluła żułcią jak mistrzyni świata.

Ale wróćmy do narcyzmu tego bojownika z Afganistanu z dyplomami najlepszych uczelni (niestety, to dyplomy z kserokopiarki, bo on niczego nie skończył). On ma jeszcze jeden wielki problem – on ściga się z Tuskiem. Stara się udowodnić, że to on jest lepszy. To on pokazałby wszystkim, gdzie raki zimują. Tusk ma tylko mocodawców w Berlinie. A on jest z Bildenberga! Nie wiecie matoły co to znaczy?!


 

Pracujący człowiek w posiadłości rodziny Sikorskich, po cichu opowiadał, że w domu jest on malutki. Gdyby się spróbował tak zachować jak w Sejmie, to przez cały rok musiałby pielić ogródek i co tydzień w szabat i inne żydowskie święta robić gefilte fisz,chałkę i kugel, oraz czulent.

Dla narcyza to straszne upokorzenie. Ale nie podskoczy. Jego kobita, pełnej krwi żymiańskiej zadzwoni do wujka tante, czy doda i pokaże infantylowi, jak robić to, co ukochana mu każe.


 

Jak można się spodziewać, prezydent Karol Nawrocki uśmiał się jak norka.



 


wtorek, 18 listopada 2025

PAŃSTWO NALEŻY DO NAS

 






 

Nie musimy się zgadzać we wszystkim.
Nie musimy być w jednej partii, jednym pokoleniu ani jednym środowisku.

Ale mamy jedną rzecz wspólną:
to państwo istnieje dzięki nam – i tylko tak długo, jak długo nam zależy.

Konstytucja, prawo, instytucje – to nie są dekoracje ani puste słowa. To mechanizmy, które mają chronić nas, a nie rządzących. Żeby naprawdę działały, muszą być tworzone z udziałem obywateli, a nie ponad ich głowami.

Tworzenie nowej konstytucji – zwartej, przejrzystej i trwałej – to także nasze zadanie. Nasz głos, nasza wiedza, nasze propozycje mogą realnie wpłynąć na fundamenty państwa, które będzie służyć wszystkim.

Jeśli oddamy to pole, ktoś je zagospodaruje za nas.
Jeśli będziemy bierni, ktoś zdefiniuje naszą przyszłość bez pytania o zgodę.

Dziś potrzebna jest nie rewolucja, lecz odpowiedzialność.
Nie krzyk ulicy, tylko jasny sygnał: chcemy uczestniczyć, a nie tylko obserwować.

Nie wystarczy głosować raz na kilka lat.
Nie wystarczy narzekać po fakcie.
Państwo to nie „oni”.
Państwo to my.



 



 

Koniec kibicowania. Koniec dryfowania. Do roboty


 


 

Janusz Edward Kamiński


poniedziałek, 17 listopada 2025

M/S ESTONIA Betonowa Trumna

 




 

Nie lubię Szwedów. Szwecji także. To, mówiąc bardzo oględnie, dziwny kraj i dziwny naród. To "nielubienie" nie zaczęło się wtedy, gdy poraz pierwszy miałem z nimi kontakt. To się zaczęło we wczesnej młodości, gdy pochłonęła mnie Trylogia Henryka Sienkiewicza – a konkretnie druga część POTOP. Wtedyy też od ojca usłyszałem, że była to najokrótniejszy najazd na Rzeczpospolitą, w naszej tysiącletniej historii. Zabijali i niszczyli wszystko, czego nie dało się ukraść. Klasyczna metoda spalonej ziemi. Nawet najazdy Tatarów nie były tak okrótne i dewastujące. Nawet historyczni Wikingowie takiego zniszczenia nigdy nie dokonywali.

Później, gdy już miałem ze Szwedami kontakt osobisty, to zawsze odczuwałem pewną obcość i fałsz. I ich dziwne pomysły. Przekonałem się także, że również szwedzcy sąsiedzi, Dunowie i Norwegowie – a przede wszystkim Finowie, mieli o Szwedach złą opinię. Do dzisiaj za bardzo nie ufają im.

                  

31 lat temu, wydarzyła się największa tragedia w czasie pokoju, zatonęcie estońskiego promu M/S Estonia. 852 osoby (pasażerowie i załoga) straciło życie. Ciała 760 ludzi do dziś spoczywają na dnie Bałtyku, jakieś 80 metrów pod wodą. Uratowani 137 osób.

Tragedia wydarzyła się 28 września 1994 roku. Prom wypłynął, zgodnie z ETD ( estimated time of departure) wieczorem o 19:15. Płynął do Stockholmu, przy warunkach pogodowych niezbyt przyjaznych. W morskiej skali dokładnie był to już sztorm – 9 w skali Beauforta fale 6-metrowe i wiatr 26 m/s. ETA (estimated tome of arrival) po 15 godz. I 15 min. Miał być w Szwecji przy nabrzeżu o 9:30 rano.

Niestety, około północy coś fatalnego się wydarzyło. Prom przechylił się na burtę, zaczął gwałtownie nabierać wodę i szybko poszedł na dno. Zabierając ze sobą 760 ludzi. Do dziś spoczywają na dnie. Mimo, że rodziny wprost błagały i bliskich wydostać i pochować na cmentarzach. Co więcej – można było, technicznie bez problemów, wydobyć statek na powierznię i doholować do stoczni. Mimo początkowych obietnić rządu Szwecji, że tak właśnie zrobią, już w dwa tygodnie władze zdecydowaly, że nie wyciągną zatopionego statku. I co do dzisiaj jest enigmą i bólem rodzin utopionych, Szwecja zdecydowała, że również nie wydobędzie się ofiar zatopienia promu.
 

A już na przełomie stycznia i lutego Rząd Szwecki zdecydował i ogłosił, że obszar wokół spoczywającego na dnie Bałtyku M?S Estonia wraz z 760 ofiarami jest miejscem zamkniętym, które nalezy omojać i nie daj Boże tam nurkować. Wkrótce też zaczęto wrak zasypuwać drobną skałą. A w planie nawet Szwecja miała, że zatopiony prom zostanie pokryty betonem. Tego jeszcze nikt na świecie nie robił...
 

Dlaczego właśnie tak postępowano po tragedii? Dlaczego? Władze do dzisiaj twierdzą, że to z przyczyn etycznych. Wbrew wolo rodzin i oburzenia w kraju.
 

Coś chyba się za tym kryje. Po Szwedach ja mogę się spodziwać wszystkiego...


 

W grudniu 2013 po zebraniu materiałów i analizie zdarzeń napisałem artykuł o zatonięciu M/S Estonia. Przedstawiłem moje wątpliwości i pokazalem kilka przekłamań ze strony władz prowadzących zatoniecie statku, które ostatecznie tak drastycznie i dziwacznie zdecydowały o zakonczeniu działań przy utonięciu i tragedii ludzi. Byłem nieco zaskoczony, bo jakoś mnie odnalazło i odezwało się do mnie kilku dziennikarzy z Europy. Czyli ten temat ciągle był "gorący". Dziwna tajemnica. Widać, że ktoś nadal coś ukrywa.
 

Na ekranach właśnie pokazała się tragedia naszego promu – M/S Heweliusz, też już dawno temu o tym pisałem. I miałem oryginalne wiadomości. 

Tak więc, chcę przypomnieć największą morską tragedią na Bałtyku w czasach pokoju.
 

* * *


Piszę sporo o różnych morskich sprawach. W tym także o katastrofach i zatonięciach. Zacząłem zbierać materiały na temat największej po wojnie katastrofy, zatonięcia nowoczesnego promu MS "Estonia" prawie dwadzieścia lat temu. W Polsce ta tragedia nie miała zbyt dużego oddźwięku. Jednakże na przykład w Szwecji jest oceniana jako jedna z największych, niewyjaśnionych tajemnic, na równi z zabójstwem Olofa Palmego.
Czytając o "Estonii", a szczególnie o jej dalszych losach zauważyłem nagle, że jest dużo punktów zbieżnych z naszą największą powojenną, narodową tragedią, rozbicia TU 154 z prezydentem na pokładzie, w sobotę, 10 kwietnia 2010 roku

MS "Estonia" zatonęła 28 kwietnia 1994 r. To już ponad 20 lat temu,
TU 154 rozbił się prawie 11 lat temu.
To co łączy obie sprawy, to silne podejrzenia, że nie były to "zwykłe" katastrofy spowodowane siłami natury, ludzkimi błędami, czy problemami technicznymi. W Szwecji istnieje powszechne przekonanie, że tragedia "Estonii" jest rezultatem ataku terrorystycznego. W Polsce również jest silne przekonanie, że rozbicie TU 154 jest efektem ataku terrorystycznego.
Jeżeli faktycznie Estonia zatonęła w wyniku ataku terrorystycznego to mówimy o drugim najkrwawszym zamachu w historii (po WTC).
Podobnie można powiedzieć o Smoleńskiej Tragedii – to najpotworniejsze zdarzenie w Polsce po II Wojnie Światowej.



*************

27 kwietnia 1994 roku nowoczesny prom samochodowy wypłynął w rutynowy rejs z Tallina do Sztokholmu, w którym statek, zgodnie z rozkładem powinien zameldować się następnego dnia, o 9:30 rano.
Do katastrofy doszło nocą miedzy 00:55 a 01:50, około 50 mil od wybrzeży Finlandii.
Pierwsze duże zafałszowanie i złą ocenę napotykam w opisie stanu pogody.
Stwierdzono mianowicie, że pogoda była "fatalna". Wiatr wiał z siłą 20 m/s, a fala osiągała 4,5 metra wysokości. Ludzie! Nie dajmy się oszukiwać! To jeszcze nie jest sztorm! Oczywiście, łodzie rybackie uciekają do portów, ale dla dużego, nowoczesnego statku to jest nic specjalnego. Sam byłem setki razy w takiej pogodzie i nie było najmniejszych powodów do niepokoju. Po prostu zła pogoda i tyle.
Tutaj jest pierwsza analogia z Tragedią Smoleńską. Po 10 kwietnia też usiłowano demonizować stan pogody. Mgła podobno była taka gęsta, że z ogonu samolotu nie było widać dziobu. I sięgała od powierzchni ziemi do kilkuset metrów wzwyż. Wykazano później, że była to oczywista nieprawda.
Niewiele wcześniej lądował polski, wojskowy JAK, a 19 lipca 2010 roku podano, że o godz. 8:41 czasu polskiego warunki pogodowe na lotnisku były następujące: wiatr przy gruncie 110–130 stopni, prędkość wiatru 2 m/s, widzialność 300–500 m, mgła, zachmurzenie 10 stopni warstwowe, podstawa chmur 40–50 m, temperatura plus 1–2 stopnie Celsjusza.
To też, mimo, ze media usilnie nas starały się przekonać, nie są warunki krytyczne do lądowania. Przecież zresztą lotniska nie zamknięto. Czyli oceniono na ziemi, że lądować można.
Jednakże w obu tragediach zwrócono uwagę na złą pogodę, bo to pogłębiało chaos informacyjny i budziło pewne wątpliwości.

**************

MS "Estonia" spokojnie wykonywała sobie swoją trasę, gdy po północy rozległy się zgrzyty i hałasy, oraz, jak później oświadczyło wielu świadków, a co zostało utajnione, wybuchy.
Posłuchajcie relacji:
//
Kłopoty zaczęły się tuż przed pierwszą. Większość z 803 pasażerów i 186 członków załogi dawno już spała. Ale jeden z pasażerów, Carl Övberg z kabiny nr 1049, usłyszał odgłosy pomp hydraulicznych i siłowników. Hałas był wyraźny, charakterystyczny, nie do pomylenia. Dochodził z pokładu samochodowego leżącego nad jego kabiną.

Siłowniki hydrauliczne podczas postoju w porcie unoszą furtę dziobową statku i opuszczają rampę, po której do wnętrza promu wjeżdżają pojazdy. Kto i po co włączył te urządzenia na pełnym morzu? - tego mimo kilkuletniego śledztwa wciąż nie udało się wyjaśnić.

Minęła minuta. Övberg usłyszał dwa, może trzy głośne "dziwne, ostre, metaliczne dźwięki". Tak opisywał je przesłuchiwany po katastrofie przez specjalną komisję. Nie był jedynym, który je usłyszał. Dziewięć innych osób znajdujących się w różnych częściach "Estonii" powie później, że to były wybuchy.

Punktualnie o pierwszej w nocy pasażerowie kabiny nr 1027 - Jasmina Waidinger i Daniel Svensson - usłyszeli odgłosy wody wdzierającej się na pokład samochodowy tuż nad ich głowami. Prom przez chwilę chybotał się jak dziecięca kołyska, a po kilku minutach zastygł odchylony 5, może 6 stopni na prawą burtę. Pasażerowie kabiny 1027 uciekli natychmiast na górny pokład. Mieli szczęście. Tylko ci, którzy - jak oni - obudzili się i zdołali szybko opuścić kabiny, mieli szansę na przeżycie.

- Mimo ogólnej paniki i krzyków zaczęliśmy rozdawać kamizelki ratunkowe. Wkrótce przechył był już tak silny, że nie było mowy o spuszczeniu na wodę wszystkich łodzi ratunkowych - opowiadał Jerzy Florysiak, jeden z uczestników katastrofy. - Statek był tak przechylony, że złapałem się za reling [barierkę – jk] żeby nie spaść, ale fala zmyła mnie i znalazłem się w wodzie - mówił.

Jerzy Florysiak grał na "Estonii" w pokładowej orkiestrze. Jej trzej pozostali członkowie - również Polacy ze szwedzkimi paszportami - nie przeżyli katastrofy. Na pokładzie była jeszcze jedna Polka - Agneta Rapp. Jej również nie udało się uratować.//

I dalej:

//
Niemal natychmiast po tajemniczych odgłosach detonacji zatrzymały się silniki "Estonii". Prom zaczął dryfować. Dopiero dwadzieścia dwie minuty po pierwszej, kiedy trzydziestostopniowy przechył statku był już nie do opanowania, załoga "Estonii" wysłała sygnał Mayday. Dlaczego tak późno? Nie wiemy do dziś.

Rozpaczliwe wołanie o pomoc usłyszały dwa statki: "Mariella", którą "Estonia" zostawiła w tyle, i "Silja Europa", największy prom na Bałtyku (zabiera 3 tys. pasażerów) żeglujący pod banderą fińską. Oficer z "Marielli" prosi o szczegóły. "Estonia" podaje pozycję, zgłasza silny przechył i milknie. Kolejne pytania pozostają już bez odpowiedzi.

W tym czasie na "Estonii" rozgrywają się sceny jak z "Titanica". Tyle że tamten transatlantyk tonął trzy godziny, "Estonia" - pół.

- O wpół do dwunastej obudził mnie nagły wstrząs. Ubrałem się i wybiegłem na korytarz. Zobaczyłem przesuwający się automat z coca-colą - opowiadał tuż po uratowaniu Anders Eriksson ze Szwecji. - Biegłem z pokładu na pokład, jak najwyżej, a prom przechylał się coraz mocniej. Cudem zdążyłem założyć kamizelkę ratunko- wą i wsiąść do łodzi ratunkowej - wspominał rozbitek.

Prom bardzo szybko położył się na prawą burtę. Jedna z dwóch potężnych, od kwadransa nieruchomych śrub statku wynurzyła się ponad fale Bałtyku. Mija kolejnych kilka minut i ogromny, ponad 150-metrowy liniowiec, wysoki prawie na 45 metrów, wywrócił się do góry dnem.

Dla tych, którzy zostali we wnętrzu promu, nie było już żadnego ratunku.

Jeszcze przez kilka minut kadłub "Estonii" unosi się na wodzie. Ale pół godziny po pierwszych podejrzanych odgłosach na pokładzie samochodowym rufa promu zaczyna osuwać się pod wodę. Po kilku minutach znika pod jej powierzchnią.

"Estonia" spoczęła na głębokości 90 metrów w odległości około 50 km na południe od wybrzeży Finlandii. Śmierć poniosły 852 osoby. Kapitan poszedł na dno wraz ze statkiem, choć nie wiadomo, co dokładnie robił w ostatnich chwilach "Estonii" - jego ciała na mostku kapitańskim nie znaleziono.//


A jakie były oficjalne ustalenia?

//
Pierwszą oznaką problemów był dziwny odgłos tarcia metalu o metal, który pojawił się około 01.00, kiedy statek mijał archipelag Turku, jednak podczas oględzin furty dziobowej nie wykryto żadnych uszkodzeń. Około godziny 01:15 burta oderwała się od kadłuba; statek nabrał silnego przechyłu na prawą burtę. Około 01.20 przez system informacji wewnętrznej statku wypowiedziano słabym, damskim głosem słowa: „Häire, häire, laeval on häire", co w estońskim oznacza: „Alarm, alarm, alarm na pokładzie". Wkrótce w ten sam sposób zaalarmowano załogę. Niedługo po tym na statku został ogłoszony generalny alarm ratunkowy. Przechył zwiększył się do 30 - 40 stopni na prawą burtę, co sprawiło, że nie można było już się przemieszczać bezpiecznie po pokładzie statku. Drzwi oraz przejścia zostały zablokowane, aby uniemożliwić ewentualne przelewanie się wody. Pasażerowie, którzy próbowali się uratować zostali uwięzieni. O godzinie 01:22 nadane zostało przez załogę wezwanie Mayday, jednak jego forma nie spełniała międzynarodowych norm. Komunikacja ustała około 01:29. Po blisko siedmiu minutach od nadania pierwszego sygnału pomocy Estonia znikła z pola widzenia wszystkich radarów. Z powodu braku zasilania i silnego przechyłu akcja ratownicza na promie była spowolniona i utrudniona. Statek Mariella dotarł na miejsce tragedii około 02:12; pierwszy helikopter o 03:05.Tak wyglądał oficjalny, tragiczny łańcuch wydarzeń. Niestety, życie pokazało, że Estonia kryje o wiele więcej tajemnic niż mogłoby się wydawać. //
[źródło]

Według oficjalnego raportu z 1997 powołanej do wyjaśnienia przyczyn tragedii wspólnej estońsko – szwedzko – fińskiej komisji (JAIC), przyczyną katastrofy były wady konstrukcyjne furty dziobowej, która nie wytrzymała naporu fal i została urwana, pociągając za sobą i otwierając rampę wjazdową, co spowodowało wlanie się w ciągu 5 minut ponad 1000 ton wody na pokład samochodowy i przechył, prowadzący do zatonięcia.

Tutaj mamy do czynienia z następną analogią między tragediami. Powołane komisje ustaliły jednoznacznie i zdecydowanie przyczyny katastrof: w przypadku "Estonii" to wady konstrukcyjne, a w przypadku TU 154 błędy ludzkie.
Niestety, w obu wypadkach, w zderzeniu z faktami, świadkami, prostą logiką i zwykła fachowością i rzetelnością, oba raporty były co najmniej kontrowersyjne, a tak po prostu stekiem bzdur. Oba raporty przynoszą hańbę i wstyd ich twórcom: raport międzynarodowej komisji JAIC, raport Anodiny i raport komisji Millera. Niestety, przykre jest to, że te ustalenia poszły w świat i ugruntowały ogólnoświatową opinię publiczną/

*************

Najdziwniejsze rzeczy zaczynają się jednak dziać potem. W przypadku jednej i drugiej tragedii rozpoczęły sie akcje dezinformacji, niszczenia dowodów, zacierania śladów i destrukcji. To była świadoma robota. W jednym i drugim wypadku starano się ukryć prawdę.
Przyczyna może być tylko jedna – obie tragedie były spowodowane przez działania terrorystyczne, a rządom prowadzącym śledztwa zależało na ukryciu tego przed światem i ludźmi.
To już trzecia analogia. Jak kręcili polscy i ruscy uczestnicy śledztwa smoleńskiego, to raczej wiemy bardzo dobrze. Natomiast, jak było z "Estonią"?

//Kontrowersje

27 września 1994 roku statek wypłynął w swój ostatni rejs. Miał płynąć ze stolicy Estonii – Tallinna do Sztokholmu. Według oficjalnego raportu z 1997 powołanej do wyjaśnienia przyczyn tragedii wspólnej estońsko – szwedzko – fińskiej komisji (JAIC), przyczyną katastrofy były wady konstrukcyjne furty dziobowej, która nie wytrzymała naporu fal i została urwana, pociągając za sobą i otwierając rampę wjazdową, co spowodowało wlanie się w ciągu 5 minut ponad 1000 ton wody na pokład samochodowy i przechył, prowadzący do zatonięcia. Raport komisji wzbudził jednak wiele kontrowersji. Do nie przekonanych należy m.in. inżynier okrętownictwa Anders Björkman, autor książki "Katastrofa Estonii: Prawda i kłamstwo". Według niego przyczyną zatonięcia promu nie było uszkodzenie furty dziobowej, lecz dziura w burcie poniżej linii wodnej. Mogła ona powstać tylko w jeden sposób – w wyniku eksplozji podłożonej tam bomby[JAIC 3]. Dziura taka została zauważona podczas pierwszej próby dotarcia przez nurków do spoczywającego na dnie Bałtyku wraku. Badania fragmentu poszycia wyciętego z okolic furty dziobowej wraku wskazywałyby w ocenie części ekspertów na działanie materiału wybuchowego. Inne teorie spiskowe łączą zatonięcie z wykorzystywaniem promu do przewozu broni kupowanej potajemnie przez wywiad szwedzki od wojsk rosyjskich stacjonujących w Estonii. Fakt ten został ujawniony w 2004 przez byłego szwedzkiego celnika i został następnie potwierdzony przez Szwecję, która jednak zaznaczyła, iż w dniu tragedii nie było takich transportów. W oficjalnym raporcie wzmianka o dziurze i o transportach nie znalazła się. Zginęły 852 osoby. Promem dowodzili estońscy kapitanowie Arvo Andersson i Avo Piht. Wrak spoczywa na głębokościach 73 – 85 metrów – budzi to wiele zarzutów, głównie spiskowych, iż nie chce się wydobyć wraku, pomimo że jest to całkiem możliwe – przykładem jest Titanic, którego wydobycie rozważano, mimo iż leży na głębokości 3800 m. Oficjalny raport obwinia źle działającą furtę dziobową, zamykającą pokład samochodowy, która odłamała się pod uderzeniami dużych fal. Kiedy furta odłamała się, uszkodziła rampę i odsłoniła pokład samochodowy. Spowodowało to dostawanie się wody na pokład, przez co statek stracił stateczność i zaczął się tragiczny łańcuch wydarzeń  [...]. Ustalenia oficjalnego raportu były wielokrotnie kwestionowane, zwracano uwagę m.in. na potwierdzony fakt wykorzystywania promu do kontrabandy sprzętu wojskowego.

Niemiecka dziennikarka Jutta Rabe rozpoczęła własne śledztwo w tej sprawie -wraz z Amerykaninem Gregem Bemisem rozpoczęła nielegalne nurkowania do wraku celem zbadania przyczyn tragedii. Wkrótce po jej artykułach rząd Szwecji przyznał się do szmuglowania broni z Rosji do Szwecji, lecz zaznaczył, że nie miało to miejsca w dniu katastrofy. W lecie 2000 roku, Szwecja wydała nakaz aresztowania Jutty za naruszenie deklaracji nienaruszalności miejsca spoczynku wraku, które podpisały wszystkie państwa nadbałtyckie poza Niemcami, a co było związane z ekspedycją na wrak, w związku z tym Jutta nie odwiedza Szwecji. Podczas tej ekspedycji pobrano próbki metalu wskazujące na użycie materiałów wybuchowych, gdzie na trzy próbki wysłane do trzech różnych laboratoriów (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Niemcy) tylko niemieckie laboratorium zakwestionowało możliwość wybuchu i to właśnie na tym jednym oparła się prasa szwedzka, szwedzki rząd zignorował te dowody argumentując to nielegalnym sposobem zdobycia takowych. Według teorii w przewożeniu ładunków mieli uczestniczyć agenci brytyjskiego MI6, którzy na zlecenie amerykańskiego CIA, mieli umożliwić przepływ radzieckiego sprzętu wojskowego – to miałoby wyjaśniać dlaczego Wielka Brytania przyłączyła się do aktu "Porozumienie w sprawie Estonni".

W wyniku ponownego przeanalizowania sprawy Estonii przez estoński zespół prokuratora Margusa Kurma, którego raport ujawniono 30 marca 2006, rząd estoński zakwestionował wyniki prac wspólnej komisji i zaprosił rządy Szwecji i Finlandii do wznowienia dochodzenia. Raport sugeruje, że rząd szwedzki ukrywał część, mających związek ze sprawą, dowodów. Według analizy zeznań świadków dokonanej przez zespół Kurma, rampa dziobowa była podczas katastrofy jedynie uchylona i nie mogła przez nią dostać się na pokład podawana dotychczas ilość wody, nadto nie jest jasne, skąd brała się woda na pokładzie. Komisja ustaliła, że szwedzkie służby odnalazły urwaną furtę dziobową 9 dni przed oficjalnym ujawnieniem tego faktu, a także prowadziły niejawne nurkowania badawcze, a wnętrze ładowni zostało sfilmowane przez pojazd podwodny, czego również nie ujawniono wspólnej komisji. Podczas nurkowań poszukiwano m.in. jednej walizki z nieujawnioną zawartością, którą następnie zabrano ze statku. Raport ten stwierdza również, że trójstronna komisja nie zbadała hipotezy wybuchu na pokładzie.

*************

Konkluzje

Rząd szwedzki idzie już dwadzieścia lat w zaparte.Mataczy, kręci i zaciemnia. Zabronił nurkować do wraku. Zamierzał go całego na dnie morza zacementować, co jest 10-krotnie kosztowniejsze niż wydobycie wraku.
Rząd ten zapewne by tak nie był uparty, gdyby za tą tragedią nie stały tajne służby różnych państw, w tym, co udowodniono – KGB i CIA.
Jakie służby stoją za Tragedią Smoleńską, że rząd Tuska idzie już cztery lata w zaparte?
Czy czeka nas 20 lat, tak, jak ma to miejsce z MS "Estonią"?

Tak, jak Szwedzi niszczyli dowody, zasypywali wrak piaskiem, usiłowali go zabetonować, tak rosyjscy żołnierze cięli TU 154 na kawałki, wybijali szyby, zrzucali fragmenty na kupę i co najstraszniejsze, zalutowali różne przypadkowe fragmenty zwłok w trumnach.

Czy życie ludzkie tak już niewiele znaczy, że dla osiągnięcia zbrodniczego celu, np zamaskowania wojskowej kontrabandy z Rosji via Szwecja do USA, można pozbawić życia setki osób? Że dla zlikwidowania niebezpiecznego prezydenta likwiduje się dodatkowo 95 niewinnych pasażerów?
Czy przypadkiem nie przekraczamy jakiejś znaczącej granicy barbarzyństwa?
A rozbestwienie służb i ich pogarda dla normalnego świata nie osiągnęły punktu krytycznego?

Teorie spiskowe są często wyśmiewane. Szczególnie u nas w Polsce stworzono cały przemysł stygmatyzowania tak zwanych oszołomów i smoleńskich idiotów.
Jednakże upór paru ludzi, prywatnych i niezależnych, wykazał, że rządy paru państw bałtyckich kłamią i usiłują ukryć prawdę. Koalicja kłamstwa w końcu się zalamała. Tylko Szwecja, która ma najwięcej do stracenia trwa w uporze.
W Polsce, z tą władzą nigdy nie dojdziemy do prawdy o Smoleńsku. Gra się toczy o bardzo wysoką stawkę. Mogą polecieć głowy.

Jednak najbardziej przerażające jest to, czy istnieją granice, których międzynarodowe tajne służby nie przekroczą. Ponadto, czy będą tajemnice, których opinia publiczna nigdy nie pozna.
Mgła, gęsta i zwodnicza była podobno na smoleńskim lotniskiem.
Lecz chyba bardziej chodzi o mgłę w naszych głowach.