piątek, 7 lutego 2014

Zarządzanie konfliktem

Kilka dni temu byłam świadkiem, jak pewna zaniedbana pani ukradła w sklepie paczkę z wędliną. Być może była głodna. Nie przyszło mi do głowy jej przeszkodzić. Jest to z mojej strony typowa mentalność porozbiorowa. Brzydzimy się donosem bardziej niż obserwowanym przestępstwem.


Pracowałam kiedyś w redakcji jednego z czasopism wydawanych przez wielkie wydawnictwo. Szef mojej redakcji działał ewidentnie na niekorzyść właściciela. Mówiąc wprost - robił jakieś szwindle. Zaproponował mi na przykład rozliczanie tekstów fikcyjnymi delegacjami. Brutalnie go wyśmiałam. Zapytałam czy jego zdaniem mam zbierać zużyte bilety kolejowe w śmietniku dworcowym. Nie przyszłoby mi jednak do głowy zwrócić się z tą sprawą wyżej. Kilka osób bardziej zbulwersowanych niż ja poszło jednak z interwencją do właściciela. W rezultacie stracili pracę wszyscy- zarówno nieuczciwy redaktor jak i interwenci.

Właściciel wydawnictwa w prywatnej rozmowie powiedział potem, że zawsze wyrzuca z pracy obydwie strony konfliktu. W ten sposób zapewnia sobie spokój i dobry wizerunek firmy. Takiego sposobu zarządzania konfliktem nauczono go podczas specjalnego menadżerskiego treningu. Zgodnie z zaleceniami swoich instruktorów ujawnił również stronom szczegóły prywatnych rozmów. Uważał, że piekło, które w ten sposób wygenerował, będzie miało rolę oczyszczającą – rolę katharsis.

Dodam, że właściciel wydawnictwa uważał się za konserwatystę. Nie zauważył, że wpadł w pułapkę postmodernizmu, którym rzekomo się brzydził. To przecież w naszych postmodernistycznych czasach wartością jest otwartość i szczerość a nie przyzwoitość, to obecnie podczas warsztatów psychoterapii grupowej poleca się uczestnikom „ otwieranie” się przed grupą co oznacza, że każdy ma prawo powiedzieć każdemu co o nim myśli , a atakowany ma robić dobrą minę do złej gry i się tłumaczyć. Współcześni psychologowie radzą pacjentom, żeby wykrzyczeli o co mają do rodziców pretensje. Wzajemne wywrzaskiwanie sobie swoich pretensji ( często urojonych) ma podobno dla rodziny znaczenie oczyszczające.


Właściciel wydawnictwa był zbyt młody, żeby pamiętać analogiczne seanse samosądów kolektywu nad jednostką, które miały miejsce w czasach stalinowskich. Nazywano to „rozrabianiem kogoś”. Moją ciocię, która z racji znajomości języków obcych była podporą Czytelnika chciano rozrobić z bardzo śmiesznego powodu. Ponieważ nie było jej stać na okulary, czytała posługując się uratowanym z Kresów, oprawionym w srebro lorgnon. Na tej podstawie koledzy rozpoznali w niej wroga klasowego i żądali złożenia samokrytyki. Okłamała wszak ludową ojczyznę podając się za inteligencję pracującą,  podczas gdy była zwykłym krwiopijcą. Wyratował ja z tej opresji Putrament. Była mu potrzebna do redagowania jego pisanych ohydną polszczyzną książek.

Choć byłam w tych czasach małym dzieckiem doskonale pamiętam oparte na pedagogice Makarenki seanse „rozrabiania” odbywające się w szkole. Wychowawczyni mojej klasy, prosta dójka z PGR, awansowana do warszawskiej szkoły po linii partyjnej ( to ona właśnie płakała po Stalinie) , kazała powiesić na drzwiach klasy skrzynkę na donosy. Podczas godziny wychowawczej te donosy były odczytywane publicznie przez przewodniczącą klasy i obwiniony musiał tłumaczyć się przed -według marksistowskiej wykładni- kolektywem. Pamiętam, że zostałam oskarżona o to, że w czasie lekcji czytam po angielsku kryminały. W tamtych czasach z całą pewnością nie czytałam po angielsku. Być może przyniosłam jakiś kryminał, żeby jak to się dzisiaj mówi szpanować, albo raczej odciąć się w ten sposób od odrażającego otoczenia. To było bardzo brzydko z mojej strony, ale nie zmienia to mego zdania na temat wszelkich kolektywnych samosądów. Pewien chłopczyk zmuszony do złożenia w czasie apelu samokrytyki posikał się przed całą szkołą. Ze zgrozą patrzyliśmy na kałużę moczu wypływająca z jego nogawki.

Proszę się nie dziwić, że od tego czasu moją głęboką odrazę budzą wszelkie pomysły typu samoocena uczniów czy wzajemna ocena przez kolegów i nigdy do tego w moich klasach nie dopuściłam. Nigdy też nie uczestniczyłam w żadnych formach psychoterapii grupowej. Nie wierzę w oczyszczająca rolę konfliktu.


Pewną znajomą nauczycielkę zaniepokoiły zbyt przyjacielskie relacje kolegi po fachu z uczennicami. Niefortunnie wspomniała o tym przełożonemu. Ten wygenerował skrajny konflikt ujawniając treść rozmowy zainteresowanemu, po czym przeciął ten konflikt zwalniając nauczycielkę z pracy oraz przenosząc na inne stanowisko jej kolegę. Postąpił dokładnie tak samo jak okradany właściciel wydawnictwa. Czy to możliwe żeby uczył go zarządzania konfliktami ten sam coach?

Z całą pewnością nie – to tylko taki światowy trend. Przełożony uważa , że wrzucenie granatu do szamba oczyści atmosferę, a najważniejsza jest szczerość i jawność. Jego postępowanie to dla nauczycielki lekcja na całe życie. Niech nic ją nie obchodzi, niech się dzieje wola Nieba. I najlepiej spokojnie poczekać aż dojdzie do skandalu


Czas zauważyć, że to czego nienawidziliśmy za komuny dociera do nas w bardziej eleganckim, postmodernistycznym opakowaniu.


autor: Iza

Brak komentarzy: