poniedziałek, 31 sierpnia 2015

WAS JUŻ NIE MA !

 

Zawyła jedynie słuszna propaganda. A to dopiero początek wrzasku, jaki się za chwilę podniesie.

Otóż naród, poprzez swoje wreszcie niezależne związki zawodowe zdecydował nie zapraszać na sierpniowe, rocznicowe uroczystości Solidarności, tych, których uważa za niegodnych uczestnictwa w obchodach; władzę, która z narodem walczy i go oszukuje, mimo pełnej gęby frazesów i kłamstw, jak również tych, jak się po latach okazało, których rola w wydarzeniach sierpniowych była dwuznaczna i podejrzana.

Nareszcie pierwsze wolne obchody. Nareszcie powolny powrót do ideałów Solidarności.

A ci, co lubią się podłączać i wypinać piersi, niech stoją tam, gdzie stało ZOMO.

 

Pani premier Kopacz krążyła w tych dniach wokół Wybrzeża, jak osa wokół drożdżówki, mając naiwną nadzieję, że ją zaproszą i uhonorują. Jakże to, przecież ona wszystko dla ludzi zrobi. Jest z ludźmi. Jeździ do nich intensywnie.
A po prawdzie, jest to szczyt bezczelności i hipokryzji. Nie przyszło jej do niezbyt mądrej główki, że za strzelanie do górników parę miesięcy temu trzeba będzie zapłacić?
Że wreszcie naród się obudził i otworzył oczy. I widzi fałsz i obłudę.
Musiało minąć 35 lat, by historia zatoczyła koło. By fałsz i kłamstwa sączone przez dziesięciolecia załamały się, a ludzie odzyskali wzrok.
Dosyć już okradania i upodlania. A jak się narodowi nie podoba, to won z kraju. Identycznie, jak robił Jaruzelski w stanie wojennym. Tylko, że teraz nie w mundurach, lecz w rękawiczkach i pod hasłem, że wreszcie jest wolność podróżowania i angielskiej pracy na zmywaku, lub mycia starców w niemieckim domu opieki.

Nie zaproszono nawet marszałków Sejmu i Senatu ! A przecież Borusewicz to bohater sierpnia !

Czyżby?
Jednym ze sprytniejszych kłamstw sierpniowych było propagandowe wpajanie, że Sierpień zawdzięczamy KORowi, a nie WZZW. Warszawskim inteligencikom, w pełni kontrolowanej i hodowanej przez służby opozycji, a nie prawdziwie ludowym Wolnym Związkom Zawodowym Wybrzeża.
To co mamy dzisiaj, całe nasze niezadowolenie i protest, grabienie państwa i łupienie obywateli, zawdzięczamy właśnie michnikom, gieremkom, kuroniom i wałęsom. Oraz oczywiście Borusewiczowi.
Nigdy nie odpowiedział on publicznie na pytania, jakie zadawała mu prawdziwa  bohaterka Sierpnia, śp. Anna Walentynowicz [ http://blogpress.pl/node/7577 ]. A do jego prawdziwej roli w wydarzeniach sierpnia do dziś mają poważne wątpliwości nieugięci działacze WZZW – Andrzej Gwiazda, Alina Pieńkowska, Lech Zborowski, Joanna Gwiazda i pozostali.
Jeżeli jeszcze ktoś ma wątpliwości kim byli Wałęsa i prowadzący go Borusewicz, musi koniecznie to przeczytać - https://wzzw.wordpress.com/2013/05/25/jak-doszlo-do-sierpniowego-strajku-czyli-oddzielmy-prawde-od-klamstwa/  .


Po wyborze Andrzeja Dudy na prezydenta RP, niezaproszenie obecnych władz na uroczystości Sierpnia, to następny znaczący cios zadany przez naród magdalenkowemu Układowi i Systemowi, o których wielokrotnie pisałem. Bardzo dobrze, że tak się stało. Serce rośnie, jak widać, że naród ponownie się budzi i jednoczy. To bardzo ważne, bo potrzebne będą każde ręce, by w końcu posprzątać. Także na własnym podwórku.

Skowyt wilkołaków agit-propu będzie wielki. Już właściwie się zaczął. Telewizje prorządowe, czyli większość, zaprosiły dyżurne "autorytety", co to za pewną sumkę powiedzą dokładnie to co pan/pani redaktor, funkcjonariusze jedynie słusznej propagandy, życzą sobie usłyszeć. Będą wałkować i pokrzykiwać, jak to możliwe popełnić tak straszne faux pas.

Nie, drogie spasione wołki, od 25 lat tuczące swe obszerne tyłki na rządowych i redaktorskich fotelach, to nie błąd, to nie pomyłka, lecz w pełni świadome i trzeźwe działanie. Wasza rola wreszcie jest uświadomiona wszystkim. Jeszcze wprawdzie niedobitki tych, co jedzą z waszej ręki próbują zawrócić historię, ale to już łabędzi śpiew.


30, 31 sierpnia 1980. Dziesięć milionów Polaków zjednoczonych we wspólnej wizji. 25 czerwca 2015. Osiem milionów Polaków, którzy mają już dosyć oszustw i grabieży wybiera nowego prezydenta, przepędzając marionetkę Systemu. Analogie są nieuniknione. Stary reżim usiłuje jeszcze walczyć. Lecz nie ma, jak Jaruzelski czołgów i ZOMO. Chcieli wprawdzie odsunąć agonię wprowadzając jakąś wersję stanu nadzwyczajnego. Ale się nie udało.

Bo was Panowie i Panie u władzy tak na prawdę już nie ma !
To tylko wasze kukły siłą inercji usiłują trwać i dokazywać.
Wkrótce będziecie mogli wrócić do swych normalnych działań. Tylko ci, którzy w okresie sprawowania władzy popełniali przestępstwa, będą musieli za to zapłacić. Niestety, było takich niemało.

Dzisiaj odzyskujemy po 35 latach Solidarność. I w końcu będzie to Solidarność bez pana Borusewicza i pana Borowczaka. I bez pana Wałęsy. I bez pani Ewy Kopacz.

.

piątek, 28 sierpnia 2015

O pysze i knowaniu, czyli Kulczyk&Tusk

   
Zmarły Jan Kulczyk znany był w otoczeniu z tego, że dobrze płacił. Lecz wyłącznie tym, którzy byli mu nadal potrzebni.
Gdy już przestawali mu być potrzebni, to brutalnie odpędzał domagających się zapłaty od drzwi. Może to poświadczyć pani Edyta Sieczkowska, która nagrała miliarderowi inwestycje na rynku luksusowych nieruchomości w Dubaju, dla jego Kulczyk Investment House. Jeszcze pośmiertnie dobry doktor "wisi" pani Edycie parę milionów dolarów, których ta zapewne nigdy nie zobaczy.



Zaległych pieniędzy domaga się też były totumfacki Kulczyka i jego ścisły współpracownik i podwładny, ex-prezydent z problemami, Aleksander Kwaśniewski. Widocznie jego przydatność dla oligarchy również zaczęła się wyczerpywać. Konfiguracje i polityczne konstelacje zmieniły się i szereg nowych figurantów wyciągało rękę po jałmużnę.

Charakterystyczne w tym szarym układzie jest to, że Jana Kulczyka wylansowały i prowadziły służby specjalne w taki sposób, że majątek jego powstał z wyprowadzania ze skarbu państwa pieniędzy z dużym zyskiem.
Ten miliarder, który niczego nie stworzył i niczego nie zbudował, działał wyłącznie w sektorze – "tanio kupuj – drogo sprzedaj". I tak się złożyło, że tanio kupował zazwyczaj od państwa polskiego. Umożliwiali mu to skorumpowani politycy i urzędnicy szczebla centralnego.
Jeden przekład – Lech Browary Wielkopolski. Tak się szczęśliwie złożyło, że ten nowoczesny zakład, wybudowany za Gierka w latach 1975 – 80, w roku 1993, za głupie 20 mln, co jest ułamkiem wartości browaru, kupuje od skarbu państwa właśnie Jan Kulczyk. A już w 1996 sprzedaje z niesamowitym zyskiem, za około 300 mln, międzynarodowemu olbrzymowi w branży piwowarskiej, South African Breweries International (SABMiller plc – drugie co do wielkości browary na świecie, piwa Foster, Grolsch, Miller, Peroni, Pilsner Urquell, a obecnie polskie marki – Lech, Tyskie, Żubr).
Trzeba tutaj jednak stanowczo stwierdzić, że nie był to "interes życia" Kulczyka. On ciągle się rozwijał i żerując na polskim państwie, robił coraz większe interesy. Aż w końcu Polska okazała się dla niego za mała i postanowił działać na rynkach międzynarodowych.

Jak już wspomniałem, dobry doktor Jan bardzo nie lubił sam niepotrzebnie wydawać forsę i sam przeprowadzać delikatne, lub niebezpieczne działania. Do tego właśnie brał sobie do pomocy polityków, których korumpował tak, aż w końcu stawali się oni całkowicie od niego zależni.
Potrzebował dobrych kontaktów w Rosji, czy na Ukrainie? Proszę bardzo. Zatrudniał rzeczonego Kwaśniewskiego. Potrzebował wsparcia wywiadu i kontrwywiadu? Voila! Znalazł się odpowiedni generał.
Jak donoszą z kuluarów, Jan Kulczyk nie musiał się specjalnie starać o kontakty z politykami i wysokimi urzędnikami. Oni wszyscy pchali się drzwiami i oknami do miliardera, łasząc się i uśmiechając, byleby ten tylko zwrócił na nich uwagę i kapnął coś ze swoich pieniędzy. Szczególnie w okresie rządów Platformy wszechobecna korupcja stała się modnym stylem życia.
Doszło wreszcie do tego, że doktor Jan Kulczyk był nieoficjalnie nazywany w Warszawie Capo di tutti Capi, z czego ten skromny człowiek był bardzo dumny.

Aż w końcu, jak to zwykle bywa, pycha zaczęła go oślepiać. Nie był w stanie zrozumieć, że w świecie, do którego przenosił się z Polski, są ludzie potężniejsi, sprytniejsi i o wiele bardziej groźni. I nie potraktują go jako nowego kolegę, tylko, jako konkurenta i potencjalnego wroga.
Sporo się jednak ten Poznaniak nauczył od czasów skromnej fabryczki czyszczącej pasty BHP, a przyjazne służby nauczyły go, gdzie i jak szukać odpowiedniej pomocy.

Donald Tusk i Jan Kulczyk. Obaj rozsadzani pychą obaj w swoim apogeum. Prawie formalny i nieformalny król Polski. I jednemu i drugiemu zrobiło się w kraju duszno i za ciasno. Obaj wrogowie mądrej lordowskiej, brytyjskiej dewizie: enough is enough, w swoim nieustannym dążeniu do więcej – władzy i pieniędzy. Nie ulega najmniejszych wątpliwości, że ich drogi musiały się przeciąć. Potwierdzają to podsłuchy, które wreszcie zaczynają wypływać na światło dzienne i za które Kulczyk gotów był przed śmiercią zapłacić grube (nawet, jak na niego) pieniądze. Cóż takiego obaj panowie tak usilnie starali się ukryć? Czy zmiana prezydenta i niewątpliwy i ostateczny upadek III RP zmusił tych ludzi do nerwowego i gwałtownego działania, co zakończyło się śmiercią miliardera? Czy do akcji wkroczyła ekipa sprzątająca, znana nam choćby z "Pulp Fiction", zmuszona do działań wobec dokonujących się w Polsce zmian? Wiele na to wskazuje, że przerośnięte ego obu panów i przekroczenie przez nich niedozwolonych granic, zmusiły siły wyższe do podjęcia akcji. Akcji, która zaczęła się podsłuchami, następnie śmiercią Kulczyka, a co będzie dalej, to wkrótce zobaczymy.

Czy udało się Kulczykowi skorumpować Tuska?

Oczywiście aparatczycy Platformy wybuchną oburzeniem: - jakie korumpowanie? To było tylko nawiązywanie współpracy i wymiana grzeczności!

Jak podaje Cezary Gmyz, najsolidniejszy w Polsce dziennikarz śledczy, w tym wypadku chodziło o zabezpieczenie operacyjne ostatniego hobby doktora Jana - sektora energetycznego, a konkretnie przesyłu elektryczności z ukraińskiej Chmielnickiej Elektrowni Jądrowej do Polski. Coś, co bardzo nie podobało się Rosjanom.
Podobno, lecz "podobno" o dużej skali prawdopodobieństwa, bo informacja ta dociera z paru źródeł, Donald Tusk miał w zamian za pomoc, żądać konkretnych efektów finansowych. I to jest uwidocznione na nieszczęsnych taśmach.

Jak to się mówi – chłopaki z podwórka, czyli ludzie z nizin społecznych – Wałęsa, Kwaśniewski, czy Tusk, zawsze byli zafascynowani bogactwem i przepychem. Taki Wałęsa skrzętnie ciuła dolary zarobione na wykładach, Kwaśniewski wysyła nastoletnią córkę na bal księżniczek do Paryża, a Kulczyk, który wydawałaby się, że ma dosyć, żeni córkę z potomkiem polskich arystokratów (małżeństwo szybko się rozpadło).
Nie ulega więc wątpliwości, że ci "biedni" politycy lgnęli do bogatego Capo di tutti Capi, jak muchy do łajna.

Ni pies ni wydra, coś na kształt świdra. Ta maksyma przypisywana królowi Janowi III, akuratnie oddaje strukturę polityczną państwa polskiego. Trochę tego, trochę tego – nic nie jest jasno określone, konkretnie nazwane. Trochę JOWów, trochę demokracji parlamentarnej i szczypta bezpośredniej. Podobno trójpodział władzy, ale kto jest najważniejszy? Prezydent? Czy może Trybunał Konstytucyjny, który go możne łatwo zablokować? A może, jak to ostatnio widzimy, marszałek senatu, który bez skrupułów odrzuca inicjatywę prezydenta. Więc może sejm i posłowie? Tak jak ostatnio – ciemnogród sprowadzony do roli automatów bezwolnie naciskających guziki.
Nie ma w Polsce oligarchów? A to ciekawe! Kim więc był Kulczyk?

Nie ulega wątpliwości, że był najbogatszym Polakiem. Szczególnie wówczas, gdy człowiekiem, o największej władzy w okresie po transformacji, był Donald Tusk. I jeden i drugi chcieli więcej i usilnie do tego dążyli. Byli wówczas bezwzględni, z ogromną władzą i psychopatycznym podejściem do otoczenia.
Musieli się w końcu zjednoczyć. Dla swego dobra. Jednakże w żadnym wypadku dla dobra kraju i obywateli.

Wszyscy ci, którzy już poznali osobiście zapisy z podsłuchów mówią, że to bomba atomowa. Jak wybuchnie, to rozsadzi resztki układu, który już i tak dogorywa. Przecieki do opinii publicznej będą coraz większe, aż w końcu tama puści i szambo się wyleje.

Mamy więc dwie śmierdzące ryby, które wkrótce pokażą swoje wnętrzności, niosąc za sobą zagładę wielu prominentów:  - Aneks do Raportu ws. Likwidacji WSI i taśmę z 70 godzinami zapisu rozmów Tuska z Kulczykiem.

Ja, stary miłośnik dwóch motorów, które kręcą światem – przypadku i teorii spiskowych, zastanawiam się, kto puścił w ruch mechanizm, który prowadzi do likwidacji III RP. Mam swoje teorie i to dosyć optymistyczne, bo sądzę, że to tylko wyjdzie Polakom (no... może nie wszystkim) na dobre. Lecz to już historia na całkiem odrębny tekst.

.PS. Pieprzu tam podsłuchom knowań Tusk - Kulczyk dodaje fakt, że nie były one dokonywane w jednej z podrzędej z warszawskich knajp z ośmiorniczkami, tylko w willi premiera na Parkowej!
Lecz, przypominam - i tak hasło na dzisiaj jest - ŁADUJ W DUDĘ!

środa, 19 sierpnia 2015

Następny krok Putina

TV Republika "odkryła" sprawę porwania estońskiego agenta służb specjalnych z terenu Estonii. Pisałem o tym prawie rok temu. Wówczas bez większego oddźwięku. Dzisiaj wreszcie jest o tym głośno.

Przypominam więc tamten tekst. 


 


Czy wielu Polaków gra w szachy? Oczywiście, nie. Tylko tyle, że znają reguły. Natomiast każdy Rusek ma to we krwi. A kagiebista to nawet w każdym płynie ustrojowym, oraz we włosach i paznokciach.
Podobno 85% rodaków nie rozumie gry w brydża. Jeden Korwin Mikke podobno rozumie.
A jeszcze więcej Polaków nie gra w pokera. A to przecież kwintesencja życia – blef, zmyłka i kamienna twarz. Poobserwujcie sobie kochani Wowę Putina. To przecież właśnie wybitny pokerzysta, szachista i brydżysta. 3 w 1.
A ponieważ Polacy mają do tych gier stosunek pogardliwy, to niestety wymiękają na pierwszym zakręcie, w zderzeniu z putinowskim geniuszem sprytu, perfidii, blefu, dezinformacji, oszustwa, podpuchy i chujograjstwa.
Bo Putin gra tylko w to co lubi. I nie są to skostniałe i spleśniałe gry dżentelmenów, jak jakiś tam krykiet, polo, czy golf. A tym bardziej najbardziej ulubione przez wszystkich zgredów świata, klasyczne wojny. Jak Putin chce wojny, to gra w swoją wojnę, swoimi kartami i swoimi figurami. I to gra tak, że przeważająca większość durni nie ma pewności – czy Putin naprawdę gra w wojnę, czy tylko nam się wydaje? Przecież powiedział sam, a nawet ten jego poważny smętniak Ławrow, że-Rosjanie-się-nie-mieszają-w-Ukrainę. Ich tam nie ma i nie wiedzą co się tam wyrabia. I tak na prawdę, specjalnie to ich nie interesuje.

Czujecie? I siedzą te głupki w europejskich stolicach, czy w Waszyngtonie i dumają – facet ma tylko dwie marne pary, czy może karetę, albo fulla? Albo on gra w coś innego i ma 5 bez atu? Nijak nie mogą go wykapować.
A już większość Polaków, którzy, jak już stwierdziłem, inteligentne gry umysłowe mają w d..., pogubili się absolutnie i zupełnie nie czują bluesa. Usłużne agenciki w zielonych kubraczkach podrzucają im łatwe i proste odpowiedzi, które łykają, jak małpa kit.
A Putin prowadzi grę niezmiernie wyrafinowaną. Strategiczną. Na dziesięć ruchów do przodu. I nieprzewidywalną i zaskakującą. Nawet dla jego znawców i pilnych obserwatorów, często niespodziewaną i tajemniczą.

W te zawiłości putinowskiej polityki wgłębiał się niedawno doktor  Grzegorz Kostrzewa Zorbas, świetny publicysta, politolog i dyplomata. Z tego, co m.in. zapamiętałem z enuncjacji pana doktora, to fakt, że na świecie broń nuklearna nie służy do tego, żeby ją użyć, tylko służy do zastraszania. ALE... oczywiście to nie dotyczy Putina!
Putin może w każdej chwili i w każdym miejscu odpalić ładunek nuklearny, pokazać wała i zapytać: - nu... i szto tiepier?
Oczywiście, na pewno nie zaatakuje bronią jądrową Ameryki, bo to by bolało. Lecz każde inne miejsce na świecie – proszę bardzo.
No więc, poruszając się ruchem konika szachowego, jak to zalecał wspaniały matematyk Levis Carroll w "Alicji w krainie czarów", co nota bene można też swobodnie przetłumaczyć – "Putin w europejskiej cywilizacji", popatrzmy gdzie ruski batiuszka byłby skłonny wycelować swoją zardzewiałą atomową bombkę ( a przypominam, że ma ich aż  8 i pół tysiąca w tym 1800 w gotowości bojowej [1] ).
Jak już napisałem, Stany Zjednoczone odpadają, bo natychmiast sam by spłonął w atomowym ogniu; reszta świata, to albo za daleko, albo nikogo nie obchodzi, więc na mój rozum pozostaje mu tylko Europa.
Paryż nie, bo Ruskie mają od dawna sentyment do tej stolicy wymyślnych rozrywek, a zapewne Francuzi w końcu im te Mistrale sprzedadzą; dalej, Londyn nie, bo tam przecież jest cała forsa nowo-ruskich; a Berlin, to przecież przyjaciele. Można by tak dalej wymieniać punkty na mapie, lecz skrócę - najbardziej pasują Putinowi i jego krwawym dobermanom, Warszawa, albo Wilno.
Według mnie Wilno raczej odpada, bo to za mały kąsek i nie zrobiłby takiego wrażenia. Pozostaje więc tylko, jako najbardziej prawdopodobny cel punktowego ataku nuklearnego, Warszawa. Podejrzewam, że Putin nie użyłby wielu głowic, bo po co? On nie chce niszczyć strategicznych celów przeciwnika, bo Polska tak na prawdę nie jest dla niego żadnym przeciwnikiem.
Ewentualne zniszczenie stolicy Polski głowicą jądrową ma na celu tylko jeden efekt – efekt propagandowy. Żeby na moment cały świat zamarł i stwierdził, że Rosja jest zdolna do wszystkiego i że trzeba z nią bardzo delikatnie. Jeszcze te parę tysięcy głowic zostało...

Wszystko co dotychczas Putin wyczyniał i co wylęgło się w jego kałmuckiej, kagiebowskiej głowie, to było stwarzanie pozorów i blef. Blef zawsze miał usprawiedliwiać następny krok. Popatrzmy przez chwilę na parę jego trików.

***********



Przeklęty przez wszystkich ludzi Rosji człowiek, Michaił Gorbaczow, pozwolił, żeby Związek Radziecki się rozpadł. Każdy, kto chciał, mógł zabrać swoją republikę i odejść w siną dal.
Jak objawił się udręczonemu ruskiemu narodowi Władimir Putin, to serce urosło, bo poszedł przekaz – nie będzie dalszego rozpadu sojuzu, a nawet wprost przeciwnie. Co się da odzyskać, to Rosja odzyska.

 Na samym początku trzeba był pozałatwiać parę spraw wewnętrznych. Bo jakby Związek Radziecki  nie dość stracił, to ci wredni islamscy Czeczeńcy też usiłują się oderwać od macierzy. NIET ! Powiedział Putin. Jeśli ktoś chce się przyłączyć, to proszę bardzo. A jak nie za bardzo chce, to mu przyjacielsko pomożemy. ALE już nikt od Rosji odłączać się nie będzie.
A Czeczeńcy dostaną sprawiedliwą nauczkę. Tzw. pierwsza wojna czeczeńska nie nauczyła ich moresu. Jednakże, żeby rozprawić się z nimi do końca, Putin i jego ludzie, potrzebowali solidnego pretekstu. Wymyślili wtedy i zrealizowali okrutny i brutalny plan – podłożyli bomby w budynkach mieszkalnych, gdzie w rezultacie zginęło 300 niewinnych ludzi. A za te zamachy oskarżyli czeczeńskich terrorystów. Bomby wybuchły we wrześniu 1999, w Bujnagsku w Dagestanie, W Moskwie Pieczatnikach, w Moskwie przy ulicy Kaszyrskoje i w Wołgodońsku. Są dowody i już nikt na świecie nie ma wątpliwości, że zamachy i zabicie tylu niewinnych ludzi było prowokacją FSB, kontynuatora KGB, z którego się Putin wywodzi. [2]
Po tym bestialskim akcie ludobójstwa własnych obywateli, Putin już spokojnie mógł poprowadzić drugą wojnę czeczeńską i eksterminację tego narodu.

Nieco innych pretekstów na kolejną napaść, tym razem na suwerenną Gruzję, czyli zewnętrzne, niezależne państwo, choć kiedyś sowiecką republikę, użył Putin w sierpniu 2008 roku. Tu sygnałem i powodem do napaści było "pokojowe niesienie pomocy" podbitym narodom Osetii i Abchazji wchodzących w skład Gruzji.
Gdyby wówczas polski prezydent, śp. Lech Kaczyński nie zebrał pięciu przywódców państw i nie poleciał, mimo toczącej się już wojny do Tbilisi, to Gruzja, jako samodzielne państwo już by nie istniała. Putin "pokojowo" wyzwoliłby uciemiężone narody spod władzy wstrętnych przywódców. A ci w podzięce zażądaliby przyłączenia do Rosji. Po chwili wahania i konsultacjach na Kremlu i w Dumie, Putin w końcu by się zgodził.

Teraz muszę się cofnąć dwa lata, do roku 2006-go, aby przywołać inny przypadek, w którym Putin chciał pokazać całemu światu, że nie można go bezkarnie obrażać.
Aleksander Walterowicz Litwinienko [3] też był pułkownikiem KGB a potem FSB. Był jednak o dziesięć lat młodszy od Władimira Putina, zaprzysiężonego wroga, który na młodego Litwinienkę wydał wyrok śmierci. Jego kłopoty zaczęły się już w 1998 roku, gdy ujawnił, że wydano mu rozkaz zabicia Borysa Bieriezowskiego, skłóconego z Putinem, bliskiego współpracownika Jelcyna i bardzo bogatego człowieka (majątek ok. 3 mld USD). Wkrótce aresztowano Litwinienkę. Jednakże udało mu zbiec z Rosji i w 2001 roku uzyskał azyl w Wielkiej Brytanii. Może gdyby siedział cicho i nie prowadził demaskatorskiej polityki wobec Putina, to by mu się upiekło. Ale on działał, nagłaśniał przestępstwa ruskich władz i co gorsza, znajdował posłuch. To on między innymi ujawnił, ze terrorystyczne ataki na budynki mieszkalne były prowokacją sfingowaną przez FSB. W ten sposób najprawdopodobniej wydał na siebie wyrok śmierci.

Władcy rosyjscy nigdy nie przebaczają, jeżeli kogoś uznają za osobistego wroga i zdrajcę. To element ich kultury, jakże podobny do zachowań sycylijskiej mafii. Można choćby przypomnieć śmierć Lwa Trockiego, którego po śmierci Lenina Stalin uznał za osobistego wroga. Wygnany z ZSRS tułał się po świecie, aż w końcu schronił się w dalekim Meksyku. Lecz Stalin wydał już wyrok na niego. W 1940 roku dopadł go wysłany za nim oficer NKWD, który czekanem rozłupał mu czaszkę.

Putin nie musiał deklaratywnie wydawać wyroku na Litwinienkę. Wystarczy, że w odpowiednim towarzystwie rzucił uwagę: - Jak taka swołocz może chodzić po świecie? Jednocześnie dał do zrozumienia, że śmierć byłego pułkownika KGB musi być przykładem dla innych ewentualnych zdrajców i nosić wyraźny podpis najwyższych rosyjskich władz.
1 listopada 2006 roku Litwinienko poczuł się bardzo źle. Wcześniej ze znajomym jadł sushi w słynnej restauracji, więc podejrzewał zatrucie pokarmowe. Bardzo się mylił.
Jeszcze przed pójściem do restauracji spotkał się z czynnym kagiebistą Andriejem Ługowojem i innym nieznanym osobnikiem o imieniu Władimir. Wypili razem herbatę. To w niej wysłannicy Putina umieścili śmiertelną truciznę, która powoli i w niesłychanych męczarniach zabiła Litwinienkę. Miało być spektakularne zabójstwo i było.
Scotland Yard i jego specjaliści długo podejrzewali zatrucie talem, który m.in. bywał stosowany w trutce na szczury. Świadczyły o tym objawy, jak na przykład wypadnięcie wszystkich włosów.
W nocy z 23 na 24 listopada Litwinienko zmarł, zamordowany przez Putina, którego w przed-śmiertelnym liście obarczył winą za swoją śmierć.
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała rzecz niesłychaną, Litwinienkę zabito izotopem Polonu 210 dosyć słabo radioaktywnego, lecz śmiertelnie toksycznego, podanym mu w herbacie podczas spotkania z kagiebistami. Tutaj przejawia się cała perfidia Putina. Polon, jako pierwiastek nie występuje naturalnie w przyrodzie. Prawie 90% całego polonu jest wytwarzane w jednych zakładach nuklearnych nad Wołgą. Czyli, dla zwykłych ludzi jest nieosiągalny, a na dodatek potwornie drogi.
Przekaz jest jasny i czytelny – zdrajcę i wroga Putina zabiła Rosja.
I co? I nic.

Co Rosja i Putin wyrabiał i nadal wyprawia na Ukrainie mamy świeżo w pamięci. Też tutaj gra dziwną grę, której schematyczni politycy zachodu nie są w stanie ogarnąć.
Gdy ukraiński naród się zbuntował i już dalej nie chciał ruskiej "opieki" i realizującego tą politykę szubrawca i złodzieja, swego prezydenta Janukowycza, Putin chwilowo stracił kontrolę nad Ukrainą, diamentem w koronie ruskich wpływów. To było wprost niesłychane! I oczywiście nie można było tego zostawić bezkarnie.
Dobrze wiemy, co dalej wyrabiał Putin na Ukrainie, którą wg. Moskwy opanowali faszystowscy banderowcy. To określenie warto zapamiętać, bo jest oficjalnym sloganem, używanym również w polskim internecie przez agentów i wyznawców Kremla.
Toczy się wojna bez wojny. Teoretycy świata dwoją się i troją do zrozumienia i określenia tego co się dzieje; nazywają to wojną zastępczą lub wojną hybrydową. A jest to po prostu nowa gra Putina, dla której zachód jeszcze nie ma nazwy.
Zajęto Krym bez jednego wystrzału. "Szczęśliwa" ludność pod ruskimi karabinami przegłosowała przystąpienie do Rosji. I tak odbyło oderwanie się fragmentu terytorium niepodległej Ukrainy, mimo ważnych międzynarodowych traktatów.
Świat cały, zgodnie ze słusznymi przypuszczeniami kagiebowskiego mistrza szachowego pokrzyczał, pokrzyczał i nie zrobił nic.

Warto na chwilę się zastanowić, dlaczego Ukraina i jej podporządkowanie Rosji, jest takie ważne dla Putina. Bez ubezwłasnowolnionej Ukrainy, całkowicie podporządkowanej Kremlowi niemożliwe jest odbudowanie Wielkiego Sojuzu.
Więc wszyscy, którzy myślą, że konflikt zakończy się na federalizacji, albo oderwania Doniecka i Ługańska, grubo się mylą. Rosja musi mieć całą Ukrainę, bez żadnej dyskusji. Albo jako część federacyjna Rosji, albo z całkowicie spolegliwym rządem i władzami, jak to np. ma miejsce na Białorusi i prorosyjskich państwach azjatyckich, z tzw. unii celnej.

Wniosek jest jeden – Ukraina może się jeszcze spodziewać ogromnych przykrości ze strony Rosji. Chwilowo jest rozejm, a Moskwa przystępuje do planu B. Co chyba zresztą się już zaczęło poprzez manipulację dostawami gazu z Rosji do Europy.

Niestety, ciągle jeszcze nie wiemy i nie jesteśmy w stanie określić, jaki ostateczny cel nakreślił sobie Putin i jego sfora w szaleńczych, imperialistycznych zapędach.
Czy po rozprawieniu się z Ukrainą przyjdzie kolej na Łotwę, Litwę i Estonię?
Pewne światło na te zamierzenia może rzucać niesłychanie bezczelny incydent, który tydzień temu rozegrał się na rosyjsko – estońskim przejściu granicznym w miejscowości Luhamaa. [4]
Estoński oficer służby bezpieczeństwa, Eston Kohver, specjalista od rosyjskiej przestępczości transgranicznej, wysokiej klasy agent, który wielokrotnie Rosjanom zalazł za skórę, zwalczając i likwidując ich skandynawskie szlaki przerzutu, pełnił właśnie służbę na granicy. Wówczas rozegrała się scena jak z hollywoodzkiego "Mission Impossible". Nagle została zakłócona wszelka łączność radiowa, zarówno krótkofalowa, jak i komórkowa. Ze strony rosyjskiej rzucono granaty dymne zasłaniające obraz. Wówczas grupa zamaskowanych oficerów FSB,  wtargnęła na terytorium Estonii, obezwładniła Estona Kohvera i uprowadziła go do Rosji. Są tego świadkowie i są na to dowody.
Estonia natychmiast zwróciła się do Rosji o uwolnienie swojego oficera i wyjaśnienie incydentu.
Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) poinformowała agencję Interfax, że zapobiegła tajnej operacji estońskiej służby bezpieczeństwa na terytorium Rosji.
Według FSB estoński oficer Policji Bezpieczeństwa (KaPo), Eston Kohver, został zatrzymany na terytorium Rosji z nabitym pistoletem Taurus, 5 tys. euro w gotówce, szpiegowskimi instrukcjami na piśmie i sprzętem nagrywającym. FSB twierdzi, iż realizował on tajną operację estońskich służb specjalnych. Na podstawie tych oskarżeń sąd  w Moskwie nakazał jego aresztowanie pod zarzutami: nielegalnego przekroczenia granicy, szpiegostwa i nielegalnego posiadania broni.
Co może zrobić mała Estonia wobec tak jawnie bezczelnej prowokacji?
Jakoś o tym wydarzeniu bardzo mało mówi się w Polsce. Sprzyjające Kremlowi media, skutecznie wyciszyły tą informację.
Jednakże wszystkie tajne służby są poważnie zaniepokojone, a specjalistyczna prasa nadaje temu bardzo wysoki niepokojący priorytet.
Porywanie asa wywiadu z terytorium jego własnego kraju jakoś kojarzy mi się z Prowokacją Gliwicką tuż przed napaścią Niemiec na Polskę w 1939 roku.
Jak widać, Rosja zaczyna coś wyczyniać wokół państw bałtyckich – Litwy, Łotwy i Estonii. Putin rozpoczął następną zagrywkę, dokładnie, jak to Lech Kaczyński i jego stratedzy przewidzieli.

A wczoraj Putin zaserwował jeszcze jeden element swojej łamigłówki dla zagranicy. Dostawy gazu do Polski spadły o 45 procent. Na Słowację też około 10%. Niby chodzi o tak zwany rewers, czyli odsyłanie części ruskiego gazu wstecz na Ukrainę.
Czyli do działań militarnych, wojny propagandowej, bezczelnych blefów i prowokacji, Putin dołączył broń ekonomiczną. Pokazuje, że zimą może zamrozić nie tylko Ukrainę, ale też dowolne państwa zachodu. W tym Polskę.
Jeżeli do wczoraj państwa unii i USA z lekka sobie ważyły awanturnicze poczynania Putina, to dzisiaj muszą się poważnie zastanowić i podjąć zdecydowane kroki.
A w Polsce w końcu przestanie się gadać o dywersyfikacji źródeł energii, tylko w końcu zacznie się zdecydowanie działać.

***********

Putin jest kagiebistą; pułkownikiem służb specjalnych. Raz zaprogramowany na tych wszystkich specjalistycznych kursach i szkoleniach, do końca życia będzie już myślał i działał jak tajny agent – czyli pokrętnie, kłamliwie, podstępnie i z zaskoczenia. Tak myślę, że może to i dobrze, ze nie jest on z ruskiej armii, bo wtedy, kto wie, mielibyśmy już otwarty konflikt nuklearny.

Jako kagiebista, kolejny wnuk carskiej ochrany, Putin przykłada wielką wagę do psychologicznego przygotowania przeciwnika. Siania strachu i niepewności, wprowadzenia dezinformacji i podkopywania morale ludności.
Realizuje się to za pomocą rzeszy agentów wpływu. Mają oni za zadanie urabiać opinię publiczną, siać zamęt i niepewność.
Znając strukturę społeczną poszczególnych narodów, na przykład w Polsce, dużą grupę, jak to się pospolicie nazywa "lemingów" bezwolnej i łatwo sterowalnej masy, jak również nieco mniej liczną na prawicy grupę "pożytecznych idiotów", o identycznych predyspozycjach, jak lemingi, kremlowscy agenci wpływu z powodzeniem mogą realizować swoje zadania.
Te nowe wojny – wojna psychologiczna, wojna propagandowa i wojna informacyjna,  w takim natężeniu i intensywności, to kompletnie nowe formy walki, z którymi NATO dopiero tydzień temu, na ostatnim swoim szczycie, zdecydowało się coś zrobić.

Obraz dodatkowo zaciemnia i zniekształca powszechność internetu i telefonii komórkowej, które to techniczne rewolucje wybuchły całkiem niedawno i kompletnie zmieniły percepcję otoczenia i całego świata.
Całkiem incydentalnie, ludzie głupi i słabi dostali w ręce narzędzia, które pozwalają im multiplikować i amplifikować wdrukowane im przez agenturę wpływu postawy i poglądy.
Blogosfera wprost roi się od idiotycznych sformułowań, których  jedyną cechą jest stawianie satrapy i bandyty w lepszym świetle, niż na to zasługuje. Jeszcze nigdy nie miał w Polsce tylu obrońców, co ma teraz. Dobra robota agenturo! Będzie pewnie parę orderów Lenina.

*****************

Cóż jeszcze Putin i jego menażeria może nam zaserwować, ze swojego worka trików? Konkretnie nie wiemy. Nie tylko dlatego, że jest skrajnie nieobliczalny i nieznane są granice jego imperialistycznych ambicji. Również dlatego, że jest człowiekiem kultur azjatyckich, czy to tatarsko – mongolskich, lub jak to określił Koneczny – cywilizacji turańskiej. Ma zupełnie inne kryteria wartości, oceny moralne i poczucie dobra i zła. A naiwny zachód przez tyle lat miał nadzieję, że zdoła go ucywilizować, zaszczepić Rosji demokrację i powoli przeciągnąć ten kraj na europejską strefę wpływów. Tymczasem spłynęło to po nim, jak woda po kaczce.

Jednakże błędem też jest demonizowanie go. Jak dotychczas ponosi on więcej porażek niż sukcesów. Ni udało się całkowicie z Gruzją. Na dzień dzisiejszy jego skomplikowana kampania ukraińska, to też fiasko.
Choć na razie, jego działania, czy to w Gruzji, na Ukrainie, czy w Estonii przypominają zaczepki i potyczki oddziałów tatarskich harcowników, co zazwyczaj nękały przeciwnika, podłamując go i wyniszczając, zanim zwaliły się główne hordy mongolskie.
Wtedy już zazwyczaj było bardzo źle.

Putin też wie bardzo dobrze o jednym. Na obszarze cywilizacji, gdzie się znajduje, przywódcy są cenieni, a nawet uwielbiani, tak długo, jak zwyciężają. Powinie się noga, popełni się błąd i w rezultacie się jakiejś walki nie wygra – wtedy gwałtownie przestaje się być przywódcą. Wewnętrzna, własna sfora natychmiast rozszarpie upadłego gieroja.

Dzień po dniu obraz się zmienia. To element gry Putina. Wszystko jest możliwe i nic nie jest pewne.





[1] http://natemat.pl/63575,rosja-ma-najwiecej-glowic-atomowych-nikt-nie-chce-zrezygnowac-z-broni-nuklearnej
[2] http://pl.wikipedia.org/wiki/Zamachy_bombowe_na_budynki_mieszkalne_w_Rosji_%281999%29
[3] http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksandr_Litwinienko
[4]
http://www.defence24.pl/news_porwanie-estonskiego-oficera-kapo-jasny-komunikat-moskwy

To nie nasz prezydent – deklaruje sowiecka V kolumna




W końcu przyszły wytyczne z Kremla. I już wiadomo – pisowska marionetka, choć tak na prawdę watykańsko – usraelska (to doprawdy kapitalna kombinacja), prezydent Andrzej Duda nie jest ulubieńcem Putina i należy go zwalczać wszelkimi sposobami.
Dosyć długo trwało milczenie i mentalne zamieszanie po przegranej pupilka Moskwy – Komorowskiego. V kolumna, która dla zmydlenia oczu często występuje na niby antysystemowych, niby prawicowych portalach, zamarła. Nie było wytycznych, nie określono linii ataku. Aktywna była wyłącznie zjednoczona formacja prorządowa, która już od pierwszego dnia po zaprzysiężeniu wrzeszczała: - "Duda! Kiedy spełnisz obietnice?!"

Aż wreszcie Moskwa, poprzez zaufanych gońców, tajne rozmowy i oczywiście warszawską ambasadę przesłała rozkazy do ataku.
Rusza lawina obsikiwania i targania za nogawki nowego prezydenta i formacji z której się wywodzi.

Prezydent Andrzej Duda był (i nadal jest) wyjątkowo bezczelny. Przez cały okres kampanii wyborczej, a później po wygranej i nawet teraz, po objęciu stanowiska, ani razu nie wspomniał o Rosji! Nie wymienił imienia Putina! Tak, jakby Moskwa i Kreml w ogóle nie istniały. Czy to nie skandal?! I to nie tylko dyplomatyczny? Jak można się tak zachowywać, gdy Rosja jest jak zwykle przyjść z pomocą i zaprowadzić w Polsce pokój, którego widocznie tam brakuje. Czarna niewdzięczność...

Rosja zdjęła z Polski kłopot prowadzenia uciążliwego śledztwa w sprawie tragicznej katastrofy pod Smoleńskiem, jak wiadomo, spowodowanej przez pijanych wojskowych.
Rosja proponowała Polsce podzielenia się obszarem tego krnąbrnego bękarta, który bezprawnie nazywa siebie państwem Ukraina.
Rosja faktycznie zabezpiecza polski rynek, dając Polakom więcej żywności, delikatnie odmawiając importu polskiego mięsa i polskich jabłek.
Rosja jest wielkoduszna i przyjazna wobec nieco mniejszych i niezbyt rozumnych sąsiadów.
I wreszcie, Rosja stara się ze wszystkich sił chronić Polskę przed imperialnymi zakusami USA. Realizuje to wraz ze swoimi przyjacielskimi Niemcami i Izraelem. Nie oddadzą Polski na łup grubym kapitalistom.


Kreml czekał do ostatniej chwili, mając nadzieję, że nowy prezydent się zreflektuje i wróci mu rozum. Niestety, w poniedziałek jeszcze pogardliwie plunął Moskwie w twarz – nie wybrał Moskwy na swoją pierwszą wizytę! Co więcej, a to już jest doprawdy ohydne, wcale nie wybiera się do Moskwy i nie zamierza, jak każdy przyzwoity człowiek, wysłuchać mądrych uwag prawdziwego, doświadczonego prezydenta – Władimira Putina. Powiedzcie sami – jak tak można?
To nie koniec niestety... Na swoją pierwszą wizytę wybrał tych karłów z Estonii i to pod wulgarnym pretekstem podkreślenia rocznicy paktu Ribbentrop – Mołotow. Niby dlaczego komukolwiek ten sukces radzieckiej dyplomacji przeszkadza?


No to jeśli chcecie wojny, to ją będziecie mieli, panie Duda (prezydent RP).

V kolumna sowieckich sił pokoju dostała zadanie – ruszać do akcji!

I oto natychmiast wypowiedział się wysoki funkcjonariusz ruskiej propagandy, Jarosław Ruszkiewicz.
Pisze ten nagrzany propagandzista:
" [...]Duda Andrzej (Prezydent RP)  jest nowym rozdaniem światowego żyda. Jego plany polityki zagranicznej wyartykuował niejaki Szczerski (też hodowany od dawna na funkcjonariusza syjonizmu, absolwent UJ, stypendysta Georgetown i Instytutu Schumana w Budapeszcie). [...] {pisownia cały czas oryginalna jk}

I pisze nieco wcześniej nasz wybitny specjalista agitpropu charakteryzując moskiewskim okiem prezydenta:
" Brak kompetencji ale blisko do Kaczora. Brak wiedzy ale z dobrej rodziny (po żonie) Braki kompensuje przynależność do żydowskiej mafii na UJ.Jedynym szabesgojem, który został zaproszony na wyjazdowe posiedzenie knesetu w Krakowie był właśnie Duda Andrzej."
Tutaj należy przypomnieć, że Żydzi generalnie już prawie sto lat temu podzielili się na dwie silnie zwalczające się grupy: pierwsza z nich to tak zwani syjoniści, powiązani z USA założyciele państwa Izrael. Drudzy, którym m.in. reprezentuje rzeczony Ruszkiewicz, to dobrzy Żydzi, nazwijmy ich – moskiewscy. Twórcu słynnego hasła – "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się". To oni nie ustają w walce o pokój, ład i porządek. Ich niby nie ineresują grube pieniądze braci Rotszyldów, lecz tak na prawdę zazdroszczą im. Stąd ta czosnkowa żółć.
Na koniec towariszcz Ruszkiewicz stwierdza:
"[...] Państwo, które zgadza się na na obecność obcych wojsk na swoim terytorium jest państwem o ograniczonej suwerenności (tak naprawdę jej nie ma).
  Państwo, które samo zaprasza obce wojska na swoje terytorium to już nie istnieje. [...]".
Chłopina ma mocno zakodowane, prawdopodobnie aż do śmierci, że na terenie Polski mogą być wyłącznie wojska przyjazne, kochające Polskę i Polaków, czyli wojska Armii Czerwonej, czy jak tam się one teraz nazywają.
A, że wojska NATO, to również wojska polskie, związane paktem militarnym z najsilniejszymi na świecie, to nie tylko dla moskiewskiej propagandy nieistotne, ale wręcz wrogie i obraźliwe.
...
Wezwanie do walki drużynowego pioniera Ruszkiewicza (bodajże, tak jak Owisiak, prezesa poważnej fundacji), natychmiast obudziło śpiochów, tych zielonych ludzików Putina, celnie porozmieszczanych po całej blogosferze.
Fantastycznych obserwacji dokonał czynownik Zawisza Niebieski:
"[...] Możliwe, że uznano, iż 3 kadencja PO może spowodować niepokoje w kraju, postanowiono dać coś PIS, z zachowaniem status quo w formie Dudy. Dzieją się rzeczy tak wyraźnie reżyserowane, że po prostu żenujące. Uczestniczę w mszach, uczestniczę również w mszach na wolnym powietrzu ale nigdy nie widziałem, by opłatek latał popędzany przez wiatr, a tu nie tylko się to zdarzyło ale opłatek powędrował w kierunku odpowieniej osoby, kamery to zarejestrowały, a osoba ta nie była skupiona na mszy, a o razu ratowała opłatek. [...]"
Młody energiczny komandos ele nie owija słów w bawełnę i wali prosto z mostu:
"Duda !!!!! oczekujemy dobrych stosunków z Rosją !! a nie machanie szabelką! [...]Duda ! to widać że to jastrząb żydowskich interesów ! zamiast szybko dodać trzy nowe pytania do REFERENDUM ! zajmuje się operetkowym wojskiem [ po rozgromieniu wojska polskiego w latach 90 tych ] i chodzi pod rękę z Siemioniakiem w interesie żydo-USA ! a tyle było zapewnień Dudy co do pochylenia się nad dolą Polaków ! a co jest ? jest jak zawsze ! INTERES żydowski !"
Wybitny teoretyk polskości i słowiańszczyzny Krzysztof J. Wojtaz (czy J od Joshua? Dodał J. jak u mnie zobaczył E., papuga) straszy wojną! Z kim? Dlaczego?
"Niemniej - stosunek do Dudy od początku był taki sam - to nie jest Prezydent Polaków.
Czy ziści się najgorszy scenariusz?
Najgorszy - to jaki? Moim zdaniem taki, że doszłoby do udziału w wojnie.
Wszystko inne - to tylko gierki.
Za każdą cenę powinniśmy bronić się przed wciągnięciem w konflikt wojenny.

Sytuacja jest trudna, a może byc jeszcze dużo gorsza. I to niebawem.
Co można zrobić?
Moim zdaniem - tworzyć struktury oddolne organizacji życia lokalnego. Chyba nawet szkoda sobie zawracać głowy Sejmem. To martwy urząd."
Wiemy więc, co nas czeka, gdy nie będziemy się uważnie wsłuchiwać w odgłosy Moskwy. Oraz oczywiście struktury oddolne! Wraz z Wojtasem politbiuro przygotowało już odpowiednie kadry do tworzenia struktur oddolnych. Wojtaz zakładał je już chyba tysiąc razy zapraszając miłośników na grilla i bimberek.
...
To jest Proszę Państwa skromny wybór, żeby nie przynudzać, albo za bardzo nie rozśmieszać. Bo ruska propaganda, jak zawsze jest prymitywna, toporna i po prostu głupia.
Funkcjonariusz Ruszkiewicz (podobno jeden ze zdolniejszych komsomolców) nie wiadomo, jak by się sprężał i nadymał, to poziomu kibla nie przekroczy.

Nic to...
Ważne jest, że bomba poszła w górę i ruskie chabety rozpoczęły swoją cyrkową Wielką Pardubicką. Szyfrogramy dotarły, może też jakieś ruble i zdecydowanie określono i zdefiniowano nowego wroga.
Oczywiście są to ruchy, jak najbardziej w stronę upadłego bolszewika Bronka Bula i niedorobionej premierowej Kopaczowej. W poprzednim etapie ruski agitprop towarzyszy Ruszkiewicza i jemu podobnych pałkowników raczej krył się z sympatią do Komorowskiego i Platformy.
Ale jak to zwykle bywa – wyszło Szydło z worka.
Kampania ruskiego zwalczania prezydenta Andrzeja Dudy ruszyła. Dołączy do tej komorowskiej, lisowskiej, kopaczewskiej.
LEMINGI WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ!
.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Wreszcie! Komuna zdycha!

    

Chyba wreszcie doszlusowujemy do tych rozsądnych państw świata, które pozbyły się lewicy, lewactwa, lewizny i całej tej zgrai parazytów.
Wygląda na to, że jest duża nadzieja, iż komusze popłuczyny i ich potomkowie nie załapią się na poselskie synekury w nadchodzących wyborach. Jeśli tak się stanie, to będzie to początek końca pewnej ery. Prawdziwy zjazd z wyboistej górki na rowerze bez trzymanki, za to z kąpielą w szampanie na samej mecie.

Polska scena polityczna bez towarzysza Millera... Czyż to nie piękny krajobraz?


Słońce operuje intensywnie przez czas dłuższy. Przypala czachę i mąci w myślach. A w koło siermiężny krajobraz Polski Ludowej, z jej ustawicznymi problemami i komuszą bezradnością. Susza niszczy plony. Nie będzie gruszek! Za to mleka jest za dużo, bo głupie krowy nie pojęły, że już są w EU i teraz będzie kara. 660 mln bodajże. A każda krowa dostanie po dziesięć batów. Ulewy, burze i nawałnice, ba... napadają też imperialne trąby powietrzne, tak, jak za dawnych czasów Bieruta stonka ziemniaczana; rozwalają ludziom mozolnie zdobyty majątek. Premier Babiuch, tfu... , Kopacz, pochyla się z troską i głaszcze szczurka w przedziale klasy drugiej. Minister Szczurek burczy zadowolony.

Ciągle doskwiera nam komuna, ze swoją bylejakością, improwizacją i fałszywymi obietnicami. Dla niepoznaki, w ramach sojuszu lemingowo – chłopskiego nazywa się Platforma Obywatelska wraz z PSL (właściwie ZSL).

A ja sobie powieszczę trochę. Bliski udaru słonecznego, gdy rozgrzane myśli gulgoczą sobie łagodnie, jak gotująca się na małym ogniu kasza, stawiam oto tezę, że wreszcie komuna zdechnie. Jak jeszcze ostatecznie nie w październiku, to już na pewno następnym razem.
Tak to już jest z katarem. Paskudną dolegliwością, która leczona trwa siedem dni, a nie leczona tydzień. Takim właśnie, prawie stuletnim katarem w historii ludzkości jest komunizm. Wymysł nowych szatanów w piekielnej nomenklaturze – Marksa, Engelsa i Lenina (proszę zwrócić uwagę, że jak zwykle, to paskudni Niemcy) wreszcie dogorywa. Nawet ostatnie bastiony, jak Kuba wyspa, jak wulkan gorąca, że polecę słowami dekadenckiej piosenki, Kuba wodza Fidela, pojednała się z Mordorem – Stanami Zjednoczonymi.
Jeszcze tylko towarzysz Kim wyżyna po kolei swoich współpracowników, aż w końcu zostanie sam, a wtedy głodny naród koreański, który niestety zjada też psy, złapie tego obleśnego, grubego gówniarza, podgolonego w komiczny sposób, obije kijami, by mięso skruszało i po prostu go zje.


Co na to nasze rodzime komuchy?
Nie jest wesoło niestety... Platfusy z Kopaczką na czele, bezczelnie ukradły siermiężno – ludowy styl i propagandę towarzysza Edwarda i wiernego Babiucha; Bul-Bronek, który właśnie fundnął sobie mieszkanko (145 mtr kw.) za publiczne pieniądze, podpieprzył całą bezpiekę, łącznie z ZOMO – ten kręgosłup i twarde ramię komunistycznej władzy. Bezczelne chamy z Platformy – tak teraz o nich mówią towarzysze z SLD, brzydkiej córy PZPR.

A właśnie mogą stracić dosłownie wszystko. Upiornemu gnomowi komuny, Leszkowi, nie dość, że uciekają jakieś pryszczate gówniarze, to na dodatek pozwalają sobie pyskować bezczelnie i podważać nieśmiertelny autorytet. Podobno nawet ktoś ukradł słynne plastykowe siatki, które służyły Leszkowi do dowozu z Kremla, jakże potrzebnej gotówki (i to nie rubli, tylko te ohydne zielone dolary).
Lat też parę minęło, gdy maszkara lewicy, Senyszyn Joanna, zasłaniała przede mną swym obfitym cielskiem tysiące dolarów (dokładnie 50 000$), które wymieniała w kantorze na Abrahama w Gdyni, by mieć na zakup nowych kamieni naręcznych i naszyjnych, oraz fikuśnych skórzanych kurteczek młodzieżowych, w środowisku gejowskim zwanymi ramoneskami. Tak mieli kiedyś dobrze. A teraz ją nawet z Uniwersytetu wylali...

Klasyczna komuna, jak wszelakie robactwo przepoczwarza się. W swoim mateczniku, w Rosji przepoczwarza się w totalitarny faszyzm. Faszyzm i komunizm to zresztą dwie strony tego samego medalu. Obie ideologie terroryzują i walczą nieustannie, starając powiększyć swoje wpływy. Ta pierwsza walczy w obronie swojej rasy, a ta druga walczy w "imię pokoju", co jest ordynarną kpiną propagandową. Ale tak już zawsze z komuchami było – kłamali w żywe oczy i kpili z ludzi, nachalnie wciskając im kit.
Czy zauważyli Państwo, że słowa "komunizm", czy "socjalizm" zniknęły z powszechnego obiegu? Komuchy zorientowały się, że są to obecnie brzydkie słowa. Ba... znienawidzone. Więc, trzask prask, malutki zabieg socjotechniczny i nie ma "komuny" – jest "lewica". Następne stadium larwalne ohydnego robala, pasożyta, toczącego ludzkość.
Na zachodzie komuchy, żeby usprawiedliwić swoją niesłychaną żarłoczność i pazerność, dokonując w sposób niemal jawny grabieży i oszustw, wymyśliły sobie neo-liberalizm. To oni właśnie, za Miltonem Friedmanem szybko zrozumieli, że obecnie istnieje tylko jedyna władza – to pieniądz. Więc komuchy chytrze starają się opanować banki i wszystkie instytucje finansowe, by z tego przyczółka zacząć sprawować rząd dusz. Nie udało się karabinem, to więcej osiągniemy pieniądzem. Co jaskrawo widać na przykładzie kłopotów Grecji. I tu, jak zawsze, jak ze wspomnianym Marksem i Engelsem, czy Rozą Luxemburg, za bankowym lewactwem stoją Niemcy.
Tak to lewactwo zmieniło maski, otwarcie ruszyło w kierunku forsy, zaczęło nosić, jak Misio K. zegarki po 37 tyś, lub jak Sławku Nowak po 25 tyś. Oraz garniturki od Hugo Bossa, nadwornego krawca Hitlera. Taki teraz sznyt lewacki.
A jeszcze do tego, żeby było weselej i śmieszniej, ta nowa lewizna związała się ze starą lewizną, którą do niedawna medycyna uważała za wstydliwe schorzenie, a dobrzy doktorzy nadal o tym są przekonani, czyli z pederastami, lesbijkami i transwestytami, fikuśnie i dla zmyły maluczkich nazywanych środowiskiem LGBT (lesba, gej, biseks i baba z kutasem). Tak te lewaki pobratały się z tą lewizną; tak ten Kalisz z Senyszyn najeździli się na pace w trakcie tych pedalskich parad, że znienacka, całkiem niespodziewanie zaczyna się w narodzie utrwalać stereotyp: komuch = pedał.
Zresztą, jak się popatrzy jak się zabawia i obnosi ta część potomków komunistycznych bonzów, te resortowe dzieci, w tych pontonach, antifach, czy krytykach politycznych warszafki, to autentycznie można mieć wątpliwości do faktycznej płciowości i seksualności tych smutnych chłopaczków i brzydkich dziewczyn o rozbieganych oczach i niechlujnym języku. Choćby taki Sierakowski... brrrr... Niesamowite. Choć osobiście jestem przekonany, że on swoich gówniarzy robi w konia, załatwiając swoje interesy w Stanach.

Jakoś niespecjalnie próbuję się rozeznać, bo mnie to kompletnie nie interesuje, lecz słyszałem, że podobno już powstały dwie niezależne zjednoczone lewice. Na prawdę! Bolszewiki i ciubaryki. Jedni z Żelaznym Leszkiem, co to wie jak skończyć (coitus interruptus), a drudzy z tą niepełnowartościową jednostką ludzką, której nazwy nawet nie chce mi się wymieniać i który myśli, że rozum w czaszce mu się zalęgnie, gdy zapuści brodę. Jest tych grupek i kanapek komuszych, nie wiem, chyba z tysiąc. I jak zawsze, na czele niezawodny Polski Związek Emerytów, Rencistów i Inwalidów, odwieczna podpora komunizmu i lewizny.
Mądry biolog (np. Stefan Niesiołowski) wie dokładnie, że jeżeli nagle pewien organizm zaczyna się tak rozczłonkowywać i dzielić, to są to ostatnie podrygi zdychającej ostrygi.

A mówiąc już tak całkiem poważnie, jedyne, co ich jeszcze trzyma do kupy, to forsa, którą ukradli narodowi przed i w momencie tzw. transformacji (m.in. FOZZ się kłania). Mają to dobrze zachomikowane, lecz najprawdopodobniej, kompletną władzę nad nią, przejęli, kiedyś podwładni, a teraz koledzy ze służb. Gdy po Gudzowatym, Wejchercie i Kulczyku zejdzie z tego świata jeszcze paru oligarchów, to może część tej forsy się ujawni. Taki ze mnie naiwny optymista.

Tak więc Drodzy Czytelnicy – załapią się komuchy, czyli lewica jeszcze raz do naszego parlamentu, czy już mamy dosyć?
Od początku, czyli od 1989 roku byłem za dekomunizacją. A tu mi jeszcze Jaruzelskiego pochowali z honorami...

Naprawdę – dosyć.

.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Wojna 75-cio dniowa

 

Więc jednak wojna! Może kiedyś w przyszłości historycy nazwą wojną 75-cio dniową, tą śmieszną wojenkę, która będzie trwała w Polsce od 6 sierpnia do 25 piątego października i która zakończy się sromotną klęską wrogów Polski i narodu.
Na przeciwko siebie staną armie: jedna niepolska, pełna zaciężnych najemników, żołnierzy propagandy, oficerów fałszu i obłudy, dowódców przemysłu pogardy i wysoko opłacanych delegatów obcych mocarstw; a po drugiej stronie naród polski pod przywództwem właśnie wybranego prezydenta.
Walka już się zaczęła. Wystrzelono pierwsze naboje.

Strach

Strach jest emocją zmuszającą do najbardziej drastycznych reakcji. A gdy już strach przerodzi się w panikę, to ludzie działają na oślep, bezrozumnie i często tragicznie.
Nie tylko ludzie. Często przywołuje się przykład szczura zagonionego w kąt, skąd nie ma on już ucieczki. Zazwyczaj to zwierzę nie podejmuje walki i nie jest agresywne. Lecz tylko do momentu, gdy nie ma już wyjścia. Wówczas odwraca się i gryzie na oślep.
W takiej właśnie sytuacji bez wyjścia znalazł się dotychczasowy polski establishment. Pojąwszy wreszcie, że już nie ma wyjścia, nie ma najmniejszych szans na sukces, nie przyjmuje propozycji pokoju ze strony prezydenta Dudy, postanawia walczyć i siać zniszczenie do ostatniej chwili, gdy po jesiennych wyborach ich świat grabieży i korupcji, zawali się ostatecznie.
To jest także mobilizacja resztek odwodów. Kombinują sobie tak (po staremu): - jeżeli na tą tragiczną postać, Komorowskiego, głosowało podobno prawie osiem milionów, to jak się tych ludzi porządnie postraszy, teraz uśmiechniętym potworem Dudą i Szydło, co wyszło z worka, to może, jak kiedyś nabiorą atawistycznej paniki, jak do Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza oraz Zbigniewa Ziobro, z jego słynnymi oprawcami o 6-tej rano, to zawalczą u boku PO.
Niestety... ich aparat umysłowy nie nadąża za kompletną zmianą nastrojów w kraju. Może nawet widzą, ale sami się oszukują, jak skazaniec na szubienicy, że może sznur się zerwie, iż większość sondaży, które jeszcze niedawno tak im sprzyjały, dają co najmniej dziesięciopunktową przewagę PiSowi nad PO. Co przekładając na realia, daje szacunkowo PiSowi około 48%, a Platformie może w porywach 22%. Ja osobiście sumując ich notoryczny kombinatorsko – korupcyjny elektorat, urzędniczo – biznesowy, pomorsko – wrocławski i warszafka, nie sądzę by stać ich było na więcej niż 2 miliony. A to jest nie więcej, niż 15%.
Przy takim poparciu, gdy nagle szczury zaczną opuszczać tonący okręt, a lemingi masowo zaczną rzucać się w wody oceanu, nie minie rok, jak Platforma rozsypie się w proch.
I gdzie wtedy wróci rudy król Europy? Zapewne nie wróci. Wykupi jakąś posiadłość pod Sassnitz, żeby mu przypominało Zoppot, założy krótkie irchowe spodenki i fikuśny zielony kapelusik i będzie wreszcie żył w Vaterland za tłustą europejską emeryturę.

Pierwsze ataki

Rozkaz do natarcia dał wspomniany rudzielec bezczelnie i gówniarsko olewając uroczystość zaprzysiężenia nowego prezydenta. Do tego jeszcze, jak klasyczny klasowy gnojek i tchórz, co to sam prowokuje, a potem wrzeszczy: - Proszę pani! Oni mnie biją! – rozesłał po mediach informacje, że został skrzywdzony i niezaproszony. Ot – już nawet nie król, a pewnie cesarz, Tuskolossimus...
Natychmiast zareagowała GieWu i porzucona, lecz ciągle wierna mężczyźnie swojego życia, Kopaczka.
Rozpoczęła się kanonada. Szmatławce typu "Fakt", czy  gazownia manipulują i kłamią. Wspomniany szkopski Fakt, cztery dni po objęciu stanowiska prezydenta, pyta się: - Gdzie jest 500 złotych na dzieci?! Co, miały być pewnie już wczoraj?
Kto tylko może z dyżurnych pyskaczy szczękowych; osobiście słyszałem Wołka, któremu za samą wykrzywioną gębę, przyznawałbym codziennie 10 lat ciężkich robót, przy melioracji popegieerowskich rowów, ma już gotowe zarzuty do nowego prezydenta.
Głupek Europy, Bolek: - "Jak orędzie można mówić z głowy, a nie czytać z kartki?!" (Świat pewnie pomyśli (kombinuje sobie Wałęsa), że my jesteśmy analfabetami!)
Matołki, które zostały pośród platfusów wyznaczone na rzeczników, jeden, o ile dobrze pamiętam Tomczyk, bo kłapie dziobem nieustannie i bez sensu, jak żydowski sprzedawca dywanów i pani Mucha, której, jako typowej blondynie wybacza się każde słowo (dziewczyna pyta się w tramwaju motorniczego: - czy tą linią dojadę na Plac Krasickiego? ... po chwili pyta się jej koleżanka blondynka: - A ja?), szczekają, warczą i szczerzą zęby w klasyczny, ratlerkowski sposób: - Duda to, a Szydło tamto... Albo konkretnie noblistka Mucha: - Czemu pan Duda jeździ teraz po Polsce??? On powinien przestać! Wolno mu dopiero po 25 października!

Oczywiście, w tej kabaretowej wojence prym wiedzie premierowa Kopaczowa, przez naród żartobliwie nazywana Kopaczką – Kłamaczką. Z braku na scenie Bronisława Bula, postanowiła przejąć pałeczkę w gadaniu głupot, podszczypywaniu i gryzieniu po łydkach. Nawet nieźle jej to już wychodzi i wkrótce w ilości kpin w internecie dogoni Bronka Szoguna. Idzie to jej tak sprawnie, bo to urodzona kłamczucha.
Pamiętacie jej wejścia? A może ktoś pamięta jej słowa prawdy? Może górnicy? Może pacjenci?

Klęska

Gdzie jest ta słynna wyciągnięta ze strony Platformy ręka? Pewnie wkrótce ukażą się całymi stadami po wygranej PiSu i Kukiza. Już widzę – Marcinkiewicz, Migalski, Kluzikowa i inni. A liczny pochód zamykają obrotowi : Giertych i łysy Kamiński.

Ich klęska, a nasze zwycięstwo, to ostatnia nadzieja na prawdziwą suwerenność. Tylko wtedy będziemy mogli odzyskać Polskę i pogonić złodziei. Wewnętrznych i zewnętrznych.
Oni to już jasno widzą. Tak, jak to powiedział pan Mazgaj, właściciel pseudosnobistycznej sieci marketów Alma: - Pora wyjeżdżać do Monaco.
A dobry doktor Kulczyk, odszedł nawet dalej...


.

sobota, 8 sierpnia 2015

Kłamaczka i Gazoport – wznowienie

 
Pamiętacie? Pod koniec lutego premiera Kopacz, której wymowne usta rzadko prawdą się zhańbią, przyrzekała – jak bonie dydy, że ona
osobiście, oraz jej rząd i partia uroczyście odda do użytku Gazoport w Świnoujściu, ku chwale ojczyzny i oczywiście swojej, już w lipcu tego roku (nieważne, że miał być oddany rok wcześniej, w 2014 r.).

Ponieważ temat ten jest mi nieco bliski, a jednocześnie notorycznie nie ufam Kłamaczce, parę dni później, 3 marca napisałem, co o tej ściemie sądzę. No i okazało się, że miałem rację! Wiosna przyszłego roku, a nie lipiec br., to najbliższy realny termin.
Jako, że temat gazoportu powrócił dzięki niezawodnej Anicie Gargas, pozwólcie, że przypomnę, co pisałem pięć miesięcy temu.
Temperatura skroplonego LNG, minus 165 stopni, przy dzisiejszych upałach, to temat w sam raz na dzisiaj.

.....................

Cuda, przekręty i niesłychane rzeczy dzieją się na budowie terminalu gazowego w Świnoujściu. Niestety, potwierdziła to dokładnie kontrola NIK w lutym tego roku.
Obserwowałem podobną inwestycję, wykonywaną przez tą samą firmę w Nigerii - żadnych kłopotów.
Co jest do cholery?
Jakie znów kłamstwo? Załamią lemingi ręce. Takie, że terminal wreszcie będzie w pełni funkcjonalny w lipcu tego roku.
Znając jednak bezczelność tych rządowych cwaniaków, można wprawdzie podejrzewać, że ponownie zastosują wariant HGW w Warszawie z drugą linią metra.
Na dwa dni przed listopadowymi wyborami uroczyście otworzyła ją, na którą to uroczystość wydano pół miliona złotych i zaraz potem ponownie ją zamknęła. Lecz obiecała, że zaraz na święta już się uruchomi. Tylko... nie powiedziała,na jakie święta
Założę się o dobrą wódkę, że Kopacz powtórzy ten manewr. Zakład?! [Niestety, pomyliłem się, nie wyrobi się nawet do wyborów – JK 2015-08-08]

Jeszcze trochę, a ta tragiczna budowa będzie trwała dziesięć lat. Zaczęto ją dokładnie w 2006 jeszcze za PiSu. A potem wzięli to w łapy fachowcy z PO. Na świecie buduje się takie inwestycje – i to w dziesięciokrotnie trudniejszych warunkach (skały, bądź piaski, głębokość morza, pływy itp.) przeciętnie cztery lata. A jak się chce, to można i szybciej.

Tymczasem... Najwyższa Izba Kontroli, która jakoś nie idzie na pasku PO i rządu zrobiła w Świnoujściu kontrolę budowy gazoportu.
I w mediach ukazały się szokujące tytuły:

Amatorszczyzna, chaos i znaki zapytania. Rząd Kopacz chciał… utajnić szokujący raport NIK! Gazoport w Świnoujściu dalej w proszku, możemy utracić miliony z UE!
[ http://wpolityce.pl/gospodarka/235683-amatorszczyzna-chaos-i-znaki-zapytania-rzad-kopacz-chcial-utajnic-szokujacy-raport-nik-gazoport-w-swinoujsciu-dalej-w-proszku-mozemy-utracic-miliony-z-ue  ]

Żeby nie być przez lemingów oskarżony o prawicowe oszołomstwo – proszę bardzo – to samo z TVN24
Miażdżący raport NIK o budowie gazoportu. Lista błędów i niedociągnięć[ http://tvn24bis.pl/z-kraju,74/raport-nik-o-budowie-gazoportu,520058.html  ]
Zanim przeniosłem się w rejony pracy offshore, spędziłem parę lat na gazowcach, w tak poważnych firmach, jak niemiecki Hartmann, czy kuwejckie KOTC (Kuwait Oil Tanker Co.), popularne w Europie swoimi stacjami benzynowymi oznaczonymi Q8, oraz rafinerią w Rotterdamie.
Kumam więc co nieco w temacie.
Może nieco wyjaśnienia dla laików – statkami, tzw. popularnie gazowcami transportuje się LPG, LNG i produkty.
A więc po kolei:
- LPG to Liqud Petroleum Gas, czyli zazwyczaj mieszanina propanu i butanu; skroplona i przeważnie jest to produkt uboczny z rafinerii ropy naftowej (choć może być też z naturalnych, świeżo wywierconych odwiertów. Statki, tzw LPG carriers przewożą ten gaz w podwyższonym ciśnieniu i temperaturze około minus 40 degC, co powoduje, że w długich podróżach trzeba go bez przerwy systemem kompresorów skraplać, żeby utrzymać go w postaci cieczy. Gdyby coś wysiadło i gaz się podgrzał do temperatury otoczenia to by się rozprężył 250 razy. To by był dopiero wielki BAMMM!  Na szczęście są zabezpieczenia, powiedzmy – zawory bezpieczeństwa, które zapobiegają zniszczeniu statku, przez podgrzany ładunek. Jednakże osobiście widziałem dwa wybuchy i rozerwania takich statków: - jeden na redzie portu Lavera (Marsylia) (bez ofiar śmiertelnych) i jeden w koreańskim porcie Ulsan (statek norweski, siedem ofiar śmiertelnych). Ten gaz jest tak piekielnie niebezpieczny, bo jest cięższy do powietrza, zalega na dole i się snuje po powierzchni, tworząc wysoko eksplozyjną mieszankę z powietrzem. Mówię wam – paskudztwo. Wiele nocy nie przespałem kontrolując tzw. LEL – lower explosive level, czyli poziom ryzyka. Nigdy już bym na taki statek nie wrócił.
- LNG to Liquid Natural Gas, czyl gaz naturalny ze złoża poddany skropleniu. Tutaj już nie mamy takich śmiesznych temperatur jak przy LPG. Skroplony LNG przy ciśnieniu atmosferycznym ma minus 162 degC !!! Statki LNG nie maja takiej maszynerii, by utrzymywać ten gaz aż w tak niskich temperaturach. Aha... ten gaz, to nasz bardzo pospolity metan CH4, taki przykry, jak ktoś zepsuje powietrze. Metan jest gazem wysoko energetycznym (około 0,6 mocy paliwa diesla) i z powodzeniem można go stosować we wszystkich silnikach spalinowych. To zrodziło pewne fascynujące i zarazem ekonomiczne rozwiązanie. Jako, że nie ma na statkach aparatury do schładzania do minus 162 stopni, a statki nie są idealnymi lodówkami, to ładunek nieustannie wrze, rozpręża się i trzeba, gdy już jest zgazowany, odprowadzić go. I tu właśnie można tą gazową część ładunku wykorzystać do napędu silnika głównego, oraz generatorów pomocniczych. Więc im dłużej statek płynie, tym więcej spali skroplonego gazu, który ma w ładowniach. Jednakże statki LNG to jednostki olbrzymie, przeznaczone do dalekich podroży morskich. W przypadku Polski ma to być trasa Katar, Zatoka Perska – Świnoujście. Statek taki będzie tą trasę płynął dokładnie 21 dni. W tym czasie, każdego dnia odparowuje 0,15% ładunku i przeznacza to na zasilanie silników. Czyli w takim przelocie straci nieco ponad 3% ładunku.
LNG carrier, to statki bardzo drogie. Niewiele stoczni na świecie je produkuje, bo tu autentycznie potrzeba mistrzostwa. Nie będę dalej głowy zawracał technicznymi detalami, jak izolowane termicznie aluminiowe zbiorniki typu Moss, czy francuskie i amerykańskie zbiorniki membranowe, a do napędu używane turbiny parowe, lub średnio-obrotowe diesle.
Zajmijmy się tym, czym gaz będzie dostarczany do Świnoujścia. To kompletnie nowa generacja statków LNG zwana Q-Max (Q od Katar). Pierwszy taki statek zaczął pracę w 2008 roku. Wybudowano je w stoczniach Korei Płd Samsunga i Daewoo. Miałem zaszczyt w obu tych stoczniach pracować. Te statki LNG mają swoją własną instalację do ponownego skrapiania ładunku.
No więc pokrótce: - typowy Q-Max ma 345 metrów długości, 54 metry szerokości, oraz 12 metrów zanurzenia. Posiada pojemność 266 000 metrów sześciennych skroplonego gazu naturalnego, co jest ekwiwalentem 161 994 000 merów ładunku w postaci gazowej. Ma dwa, wolnoobrotowe dieslowskie silniki główne, co zdecydowanie ogranicza emisję gazów do atmosfery – a Morze Północne i Bałtyk są objęte szczególną ochroną. Własne pompy wyładowcze potrafią wypompować taki statek w jeden dzień.
Nie znam szczegółów kontraktu, ale podejrzewam, że do Świnoujścia będą przypływać nieco mniejsze gazowce – nie Q-Max, a Q-Flex. Nie 266 000, a 210 000 merów sześciennych skroplonego gazu. A wszystko to przez te Cieśniny Duńskie, gdzie tam w paru miejscach Wielkiego Bełtu, naprawdę duże statki ledwo się mieszczą (zazwyczaj wszystkie te duże statki, które mogą wpływać na Bałtyk, nazywa się Baltimax).
Kiedy już taki Katarczyk, powiedzmy M/T Al Samriya, zacumuje do terminalu z pomocą co najmniej trzech holowników, to jak na stacji benzynowej, tylko bardzo, bardzo szczelnie połączy zbiorniki statku poprzez pompy wyładowcze, ze zbiornikami w Terminalu. Muszą one bez problemu odebrać ten bardzo zimny (-162 degC), ciekły ładunek, szybko i sprawnie. Każde zatrzymanie procesu rozładunku jest wielkim problemem.
No dobra, doba minęła, statek jest pusty, a cały ładunek, ciągle ciekły, w zbiornikach – termosach w Świnoujściu. W międzyczasie na statku starszy oficer, wraz z oficerami pokładowymi, dokonali zabalastowania wodą morską, by utrzymać stateczność pustej jednostki, a nadzór techniczny nad całością procesu i maszynerią, mają cały czas starszy mechanik, i ETO, czyli oficer elektryk/elektronik. Wszystko OK – gazowiec spokojnie odpływa pusty.
Tymczasem w Świnoujściu nadzór techniczny musi zrobić wszystko, by jak najszybciej zbiorniki opróżnić i przygotować je na przyjęcie następnego ładunku. Musi więc przede wszystkim, tą strasznie zimną ciecz zamienić na gaz o temperaturze atmosferycznej, a wtedy objętość zwiększy się sześćset razy i rurociągami puścić go w Polskę. I tu się rola terminalu gazowego kończy.
Co dalej z tym gazem będzie się działo zadecyduje PGNiG. Część pewnie od razu pójdzie do zakładów przetwórczych (np. chemicznych – pobliskie Police), a część się zmagazynuje w podziemnych kawernach (np. puste wyrobiska po kopalniach soli).
W czym jest zatem problem?
Problem jest niestety po polskiej stronie. Polska reprezentacja to marni specjaliści, zazwyczaj karierowicze, niefachowcy z nadania PO.
Terminal buduje włoska firma Saipem (Società Anonima Italiana Perforazioni E Montaggi), bardzo duża i poważna firma, dobrze mi znana, zamierzałem nawet raz dla niej pracować, ale znana głównie z budowania podmorskich rurociągów, m.in North Stream (czyli na Bałtyku, Rosja – Niemcy), czy South Stream. Saipem jest fragmentem wielkiego włoskiego koncernu Eni (jak Shell, BP, Total, czy nasz malutki Orlen).
Firma ta zazwyczaj pracuje dobrze i wydajnie, oczywiście, jak ma prawidłowo podpisany kontrakt, inwestor wie dokładnie czego chce, a jego nadzór potrafi skutecznie wyegzekwować wykonanie, harmonogram i jakość wykonania. A następnie uruchomienia, testy i odbiór.
Jest jednak pewien poważny haczyk. Włoski Saipem zbyt mocno związał się z putinowskim Rosneftem. A komu, jak komu, Rosjanom bardzo zależy, by Polska nie miała jak najdłużej swojego terminalu LNG.
Oni by najchętniej przejęli w Polsce cały sektor naftowy i gazowy. Za rządów komuchów byli już bardzo, bardzo blisko przejęcia nie tylko gdańskiej rafinerii Lotosu, ale także gdańskiego, najgłębszego na Bałtyku terminalu paliwowego. Jak wówczas przypływałem tam norweskimi tankowcami, by ładować ruską ropę, która przychodziła do Gdańska odnogą rurociągu "Przyjaźń", to słyszało się tam, w Gdańsku tylko mowę rosyjską.
Potem jeszcze chcieli przejąć Orlen i polskie rurociągi. Czarnym Piotrusiem tych ruskich zakusów jest pan doktor Kulczyk, wraz ze swoim pracownikiem, ex-prezydentem Kwaśniewskim.
Zasadnicze pytanie na dzisiaj, tuż po kontroli NIKu jest takie:
- czy taki totalny bałagan i chaos na budowie terminalu jest dlatego, że wykonawcy, Włosi, sterowani przez Rosjan, robią wszystko by spowolnić i odsunąć moment uruchomienia gazoportu;
- lub, czy taki totalny bałagan i chaos na budowie terminalu jest dlatego, że polska strona, inwestor, nadzór i rząd polski jest taki nieprofesjonalny, żeby nie powiedzieć byle jaki, podpisał fatalne kontrakty, nie daje sobie rady i ku zadowoleniu Włochów, którzy zgarną dodatkową forsę, wszystko się ślimaczy;
- a może, jak to często u nas bywa, ktoś wziął w  łapę, nie ważne, czy od Ruskich, czy od Włochów, jakiś minister, albo wice, albo dyrektor departamentu, żeby właśnie budowa gazoportu trwała jak najdłużej.
Wszystko jest możliwe...
Na moje oko z boku, może... i to bardzo wątpliwe może, w lipcu zakończy się budowa gazoportu przez Włochów. Będzie wielka uroczystość, bal i fiesta, wstęgi, ordery i orkiestra; oczywiście wysokie premie i ogólny zachwyt w mediach. Tylko...
Od zakończenia budowy do uruchomienia jeszcze daleka droga. Musi być setki odbiorów i testów, w tym przez niezależnych międzynarodowych inspektorów. Potem próby (choć już pewne widziałem – zbiorniki napełniono wodą do badania szczelności) i odbiory, odbiory, setki podpisów, atestów, certyfikatów – jak zawsze przy nowym projekcie. Katarczycy nie zbliżą się nawet do Bałtyku, jak nie zobaczą wszystkich ważnych międzynarodowych certyfikatów, włączając w to najnowsze ISO.
Otóż na moje oko z boku dobrze będzie, jak uporają się z tym w pół roku.
Więc może wreszcie pierwszy skroplony gaz LNG z katarskiego gazowca Świnoujście zobaczy może w lutym, marcu przyszłego roku.
Pucułowaty gostek od Kopaczowej twierdził publicznie w telewizji, że, wszystko już jest gotowe w 95,7%, pewnie dostanie medal i wysoką premię.
A kto pójdzie siedzieć? Może stróż i inżynier Maliniak (w zawieszeniu).
.
Ps. Wiele szczegółów pominąłem świadomie, jak np. napęd turbinami parowymi na starszych gazowcach LNG.

.