piątek, 31 stycznia 2014

Po wannie Wassermana, raport Wassermana


W drugiej połowie ubiegłej dekady GW ekscytowało się posłem PiS śp. Zbigniewem Wassermanem. Chodziło o to, że Pan Wasserman odmówił zapłaty za źle wykonaną usługę. Teściowa właściciela firmy napisała list do jednego z popularnych programów telewizyjnych i do prezesa TVP.
Na taką gratkę tylko czekała GW. Zaczęła się „ jazda”  po Wassermanie, sprawa tzw. wanny Wassermana pełniła wówczas taką rolę w mediach, jak niedawna sprawa mamy małej Madzi. Minęło kilka lat, w 2012 r. już po śmierci śp. Zbigniewa Wassermana, Wielka Izba Europejskiego Trybunału Praw Człowieka odmówiła rozpoznania sprawy Wandy Gąsior, która zaskarżyła wyroki polskich sądów korzystnych dla Wassermana.
Zbigniew Wasserman wygrał wszystkie sprawy przeciwko wykonawcy usług i jego teściowej. Za pomyje wylewane na posła Wassermana GW nawet nie przeprosiła.
Niestety GW chyba zagięła parol na  posła Wassermana. Cyngiel GW , Paweł Wroński napisał, o audycie Wassermana, który miał skrytykować Macierewicza za zniszczenie wywiadu wojskowego. Jest jeden problem, nikt takiego audytu nie widział, oprócz  dziennikarza GW Pawła Wrońskiego. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki  Newsweek, Wprost i inne prorządowe media zaczęły o nim pisać. Beletrystyka tych mediów o audycie/raporcie Wassermana przypomina opowieści o yeti lub  Marsjanach. Wielu o tym pisze, ale nikt ich nie widział.
Cały postępowy establishment  żyje druzgoczący Macierewicza ” raport Wassermana”, który widział tylko konfabulant  Wroński.
Największy jazgot podnosi przybudówka WSI palikociarnia. O co chodzi należałoby się spytać. Wydaje mi się, że tzw. raport archeologów, bez wątpienia wskazuje, że przyczyną katastrofy był wybuch w powietrzu. Kilkadziesiąt tysięcy odłamków, w tym część kilkadziesiąt metrów od uderzenia samolotu o ziemię, powinna rozwiać wątpliwości wątpiących. Mapka ze szczątkami samolotu wygląda jak nocne zdjęcie Nowego  Jorku z kosmosu. O strachu twardogłowych z ekipy Laska może świadczyć wycofanie się z dyskusji eksperta Laska, prof. Kowaleczko z duńskim inż. Pilotem Glennem Jorgensenem. Córka śp. Zbigniewa Wassermana, pani mec. Małgorzata Wasserman powiedziała, że według wszystkich analiz prawnych, Tuskowi nie uda się wywinąć od odpowiedzialności karnej.
GW posługuje się nazwiskiem  Wassermana by oczernić  Macierewicza, jest to szczególnie podłe, gdyż ze zmarły nie może polemizować. Ale czego dobrego można się spodziewać po GW. 
Wnuk komunistycznego dziennikarza i członka KC PZPR Wincentego Kraśko, Piotr Kraśko, ważna fisza w publicznej TVP, w programie  III info wziął na spytki Antoniego Macierewicza chcąc go zapędzić w kozi róg. Ale niestety jak źródłem wiedzy komisarza medialnego była GW, to wynik tej konfrontacji mógł być jeden. Piotr Kraśko może czyścić buty wybitnemu opozycjoniście Antoniemu Macierewiczowi.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/73038-podwazyl-smolenskie-tezy-jrgensena-ale-odwagi-na-debate-nie-starczylo-prof-kowaleczko-uchyla-sie-od-rozmowy

autor: Andy51

czwartek, 30 stycznia 2014

Pijany ? poseł PO wyrzucił z domu matkę z małym dzieckiem


To, że  PO jest partią najwyższych standardów wiemy od dawna. Cały szereg zdarzeń w wykonaniu nie tylko szeregowych posłów tej organizacji ale i ich rodzin nie wspominając o posłach pierwszego i drugiego szeregu dobitnie świadczą z jakimi standardami mamy do czynienia.
Dziwne spotkania na cmentarzach i stacjach benzynowych, interesy żon prominentnych posłów PO ( np. Tomczykiewicza czy Grada ), noszenie pożyczonych dużej wartości zegarków ( pos. Nowak), bełkotliwe wywiady (pos. Raś ), kupowanie głosów ( pos. Protasiewicz ), itd., itd.
PO idzie dalej, w ramach polityki prorodzinnej poseł  PO Jarosław Charłampowicz , około północy wyrzuca z domu swoją partnerkę z czteromiesięcznym dzieckiem z domu.
Zaniepokojeni  sąsiedzi wzywają policję, która przyjeżdża do domu posła zastając na korytarzu partnerkę posła stojącą na klatce z płaczącym dzieckiem.  Policja nie może wejść do domu posła, gdyż ten wytrenowanym ruchem pokazuje  policji legitymację poselską. Kobieta odmawia powrotu do mieszkania, udaje się do znajomych.
W tym kontekście warto przypomnieć sprawę Hofmana, kiedy to na prywatnym spotkaniu, zachował się po sztubacku, powiedział coś sprośnego, dziwnym trafem akurat w tym miejscu znajdowała się reporterka „Wprost”, która nagrała tę wypowiedź.
Jakież używanie miała TVN 24, ileż to krytycznych uwag  wyraziły dyżurne autorytety, jakież  święte oburzenie  zapanowało wśród komisarzy medialnych.
Tu cham z PO w dodatku poseł, wyrzuca z domu o 1200w nocy, swoją partnerkę z ich czteromiesięcznym dzieckiem.   
Warto zwrócić uwagę na link z WSI 24, które w komunikacie o tym zdarzeniu podłącza wiadomość o byłej posłance PiS. Widać nie ma dla komisarzy z  WSI 24 tematu, którym przy okazji nie można by było obrzucić błotem  PiS.
A przy okazji chce się spytać, czy w Polsce są jakieś organizacje feministyczne, które z zaciętością brytana walczą o Alicję Tysiąc, a przemoc w rodzinie u posła PO jakoś ich nie interesuje.

autor: Andy51

Gruszki na wierzbie


Uświadomiłam sobie, że zimny chów cieląt ma wiele wspólnego z ideologią gender. Wystarczy uznać, że reakcja na temperaturę otoczenia jest sprawą kulturową, a nie fizjologiczną.

W czasach mego dzieciństwa ogromną traumę wywoływały we mnie doniesienia na temat tak zwanego „ zimnego chowu cieląt”. Otóż w krajowych gospodarstwach państwowych na wzór radzieckich kołchozów w prowadzano zimny chów cieląt sprowadzający się do pozostawiania zimą cieląt bez matek, poza oborą. Uczeni radzieccy twierdzili , że ten sposób hodowli hartuje zwierzęta i jest korzystny dla ich zdrowia. To, że cielęta masowo zdychały nie miało dla nich najmniejszego znaczenia. Zgodnie z dialektyczną zasadą, że „gdy teoria nie zgadza się z faktami- tym gorzej dla faktów” . Podobno litościwi oborowi przemycali słabsze cielęta do ciepłych pomieszczeń ratując im życie co trochę poprawiało statystykę, a zresztą statystyki nie są dla ideologicznych naukowców najmniejszym problemem.
Uświadomiłam sobie, że zimny chów cieląt ma wiele wspólnego z ideologią gender. Wystarczy uznać, że reakcja na temperaturę otoczenia jest sprawą kulturową, a nie fizjologiczną.
Ja też zresztą swego czasu dla potrzeb hartowania się nie nosiłam rękawiczek, ani czapki i nakładanie raków nawet przy sporym mrozie ( za moich czasów mocowały je obrzydliwe taśmy, a nie jakieś modernistyczne zatrzaski) nie było dla mnie żadnym problemem. Do tej pory leczę grypę zanurzając się w lodowatej wodzie i włażąc potem do śpiwora. Ale to mój wybór i nie leczyłam w ten sposób nikogo innego, na przykład dzieci. Cielaki nie miały wyboru i na złość naukowcom masowo zdychały. (Te cielaki to chyba sabotażyści. )
Dzieci wychowywane zgodnie z ideologią gender też nie będą miały wyboru. Chłopców będą w przedszkolach siłą przebierać w spódniczki zindoktrynowane ( zidiociałe) przedszkolanki. Już obecnie to się odbywa- w przedszkolach wytypowanych do wdrażania „wychowania dla równości”.
Swoją drogą to paradoks, że postulowane przez ideologię gender prawo wyboru płci realizowane jest pod przymusem.
Trudno rozczulać się nad cielakami mając świadomość, że w radzieckich szpitalach podawano noworodki matkom dopiero po kilku dniach gdyż radzieccy uczeni uważali, że siara szkodzi dziecku. Matki traciły pokarm, dzieci były karmione mieszankami, doskonale nadawały się zatem do żłobka. W Polsce też nad pediatrią unosił się za PRL duch Łysenki i Miczurina. Kiedy przyznałam się lekarce, że karmię dziecko gdy jest głodne ( teraz nazywa się to naukowo- „ na żądanie”) lekarka straszyła mnie sądem rodzinnym. Nie podobało się jej również, że dziecko nie chciało jeść wywarów mięsnych zaprawianych żółtkiem. Nie trzeba wielkiej wiedzy i przenikliwości, żeby rozumieć, że takie zasady karmienia niemowląt wypracowane przez polskich ( a może radzieckich ) naukowców są odpowiedzialne z epidemię uczuleń w pokoleniu obecnych czterdziestolatków. Rygor karmienia ściśle co trzy godziny moja lekarka tłumaczyła teorią czy przeświadczeniem, że mieszanie się w żołądku dziecka niestrawionego pokarmu ze strawionym jest dla dziecka bardzo niebezpieczne.
„ Szczenięta ssą moją sukę na okrągło przez cała dobę i doskonale się mają” - odparłam.
„ Chyba coś różni człowieka od zwierząt” - zaatakowała mnie oburzona.
„ Biologicznie rzecz biorąc człowiek jest ssakiem. Podobno ma rozum i wolną wolę, ale słuchając pani przestaję w to wierzyć” - odparowałam.
Cóż mogę dodać- musiałam zmienić przychodnię i miałam dużo szczęścia, że nie zainteresował się mną sąd rodzinny.
Teorię Łysenki miały tragiczne konsekwencje. Ten radziecki agronom ( ukończył tylko technikum ogrodnicze) pod pretekstem walki z burżuazyjną biologią uzyskał przywilej wcielania w życie swoich fantasmagorii. Jego teorie były popłuczyną po lamarkizmie – postulował dziedziczną zmienność środowiskową czyli dziedziczenie cech nabytych. Trochę złośliwie wyjaśnię, że aby otrzymać rasę koni z długą szyją wystarczyłoby według Łysenki wysoko umieścić żłób. Co gorsza Łysenko obiecywał władzy otrzymanie odmian zboża odpornych na mrozy i radykalne zwiększenie plonów. Wcielanie w życie jego pomysłów, obok przymusowej kolektywizacji rolnictwa i odbierania chłopom ziarna siewnego są odpowiedzialne za epidemie głodu, w których życie straciły miliony ludzi. Miczurinowi też nie chciały jakoś rosnąć jego gruszki na wierzbie co w niczym nie zmniejszało jego naukowej pozycji. Po prostu nauka radziecka była impregnowana na fakty.
Z teoriami gender jest tak jak z odwracaniem biegu rzek. Jeżeli przyjmiemy, że bieg rzeki jest sprawą czysto kulturową, bo przecież cywilizacja potrafi rzekę zawrócić mamy poczucie, że panujemy nad przyrodą, nad historią nad społeczeństwem. Do czasu katastrofy. Budowa systemów melioracyjnych pobierających wodę z Amu-Darii oraz Syr-Darii doprowadziła przecież do zagłady Morza Aralskiego.
Przebieranie chłopców za dziewczynki w przedszkolu rozchwiewa ich identyfikację płciową. Nie doprowadzi jednak do faktycznej zmiany płci. Operacyjna zmiana płci nie pozwoli mężczyźnie urodzić dziecka. Natomiast zmiana społecznych ról to fantasmagorie godne sowieckich uczonych. To miczurinowskie gruszki na wierzbie, to pszenica odporna na mrozy Łysenki. To pseudonauka i pseudouczeni.
W czasach szkolnych w podręczniku fizyki znalazłam zagadkowe zdanie, którego autorem był podobno Lenin. „ nieskończone są możliwości elektronu”. Wiedza o tym, że jak wykazała sekcja posiadał on tylko połowę mózgu zwolniła mnie od dociekania co właściwie miał na myśli.
Doświadczenia radzieckiej nauki zwalniają mnie od dociekania co piewcy ideologii gender mają na myśli. Wiem,że jak uczeni sowieccy, jak każdy, kto uważa, że człowiek panuje całkowicie nad przyrodą doprowadzą nieuchronnie do katastrofy.

autor: Iza

środa, 29 stycznia 2014

O tajnych służbach i panu Antonim


Bond. James Bond miał, jak powszechnie wiadomo numer 007. Miał też, co chciałbym tutaj podkreślić, licencję na zabijanie. To oznacza, ni mniej, ni więcej, że nawet wszelakie tajne służby mają swoje przepisy, regulaminy, kody. Bardzo ściśle ustalone metody i zakresy działania. Gdy to przestaje funkcjonować, to wszystko się rozpada, służby zamieniają eis w mafie, agenci w gangsterów i przestają obowiązywać wszelkie reguły.
To się wydarzyło w Polsce i z tą stajnią Augiasza zmierzył się Antoni Macierewicz. I za to teraz chcą go zlinczować.

Antoni Macierewicz to bohater wyzwalania Polski spod jarzma komunizmu. To stwierdzenie bezdyskusyjne. Lecz dlaczego był i jest tak znienawidzony przez niektórych? Tu trzeba sobie przypomnieć jego życiorys. A głównie to, że już od szkoły średniej był w opozycji. Na dodatek, z czego wielu sobie nie zdaje sprawy – często w opozycji do opozycji. Do tej licencjonowanej opozycji, która obecnie zawłaszczyła Polskę. I która mówi, co jest dobre, a co złe.

Antoni Macierewicz, rocznik 1948, już w wieku 17 lat był relegowany z Liceum Ogólnokształcącego za działalność polityczną. Pamiętajmy, to rok 1965 i jeszcze nikt w Polsce nie myśli serio o jakiejkolwiek zorganizowanej opozycji.
Potem już było z górki. Młody Antoni wszędzie podpadał. Już w 1968, za strajki studenckie odsiedział prawie pół roku w więzieniu. Tworzył niezależne harcerstwo, zbierał krew dla rannych w wydarzeniach 1970 roku. Organizował polskie podziemie. We wrześniu 1976 założył wraz z Kuroniem i Michnikiem KOR, Komitet Obrony Robotników.
I tu po raz pierwszy wydarzyło się coś, co rozpoczęło serię czarnego pijaru Macierewicza. Już w 1977 roku zorientował się, kim tak na prawdę są Kuroń i Michnik. Co ciekawe, po tym zaraz był w tym roku aresztowany, oraz ponownie wsadzono go do więzienia w 1979.
Gdy nastała "Solidarność" aktywnie się do niej włączył. Działał na najwyższych poziomach. Oczywiście, w stanie wojennym natychmiast go internowano. Tylko on nie mógł usiedzieć i zgrywać bohatera, tylko, jak to mówią młodzi, wziął i uciekł z aresztu w 1982 roku. Ukrywał się do 1984.

Przyszła transformacja. Macierewicz tworzył ZChN, działał i wyczerpująco pracował. W rządzie Jana Olszewskiego został ministrem spraw wewnętrznych.
Wtedy podpadł ponownie, tym razem okrutnie, bo praktycznie w swojej uczciwości i bezkompromisowości zadarł ze wszystkimi. Wykonując tzw. uchwałę lustracyjną Sejmu, opublikował dokument zwany później Listą Macierewicza. A tam na tej liście, jako tajni współpracownicy figurowali Lech Wałęsa i nawet partyjny szef Macierewicza, wówczas marszałek Sejmu, Wiesław Chrzanowski. Oraz wielu innych ówczesnych prominentów.
21 lipca 2006 został mianowany na stanowisko wiceministra obrony narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, jako likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych, weryfikator ich kadr, a także pełnomocnik ds. tworzenia służby kontrwywiadu wojskowego.
Jak już wspomniałem, Antoni Macierewicz był sławny ze swojego stalowego charakteru . Powierzenie mu rozpracowania i likwidacji WSI, co ze strony Jarosława Kaczyńskiego było słusznym i logicznym pociągnięciem, rozpętało niebotyczną awanturę.

Tajne służby, w nowych czasach, szczególnie po Magdalence (przypominam – jedna z siedzib tajnych służb), czuły się panami sytuacji.
To one faktycznie rządziły. Szczególnie, jak sobie przypomnimy Jaruzelskiego, jako pierwszego prezydenta III RP i generała Kiszczaka w rządzie. Zresztą potem było jeszcze gorzej, z takimi ludźmi jak Mazowiecki i Geremek u władzy. Teraz wiemy dobrze, jaką role pełnili. A Macierewicz wiedział już to od początku.

Wszystko to by ucichło i przyschło. MON bez słowa sprzeciwu wypłacał wysokie odszkodowania agentom i byłym ubekom. Prezydentem został Komorowski, który jako jedyny z ówczesnej PO, głosował przeciwko likwidacji WSI. Wszystko by się jakoś ułożyło. Agenci odzyskaliby swoje wpływy, a Komorowski i Tusk, tańczyliby, jak by oni im zagrali.
Na nieszczęście dla tego ciepełka i smrodu, który znowu zaczynał panować w Polsce po zamordowaniu głównej przeszkody ubeckiej stabilizacji, Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Antoni Macierewicz 20 lipca 2010 został przewodniczącym, zorganizowanego przez parlamentarzystów PiS, zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy rządowego samolotu Tu-154 w Smoleńsku.

Powiedzcie państwo, jakie tajne służby, w jakim kraju, zdolne byłyby tak długo tolerować tak nienawistnego człowieka, jak Antoni Macierewicz?

******

Przejdźmy na chwile do tajnych służb. To są najbardziej zbiurokratyzowane organizacje. Działające według precyzyjnych schematów i kodów. Praktycznie kroku nie można zrobić samowolnie, niezgodnie z instrukcją i bez napisania raportu. Chyba nie ma świecie takich drugich struktur, które by nie były tak ograniczone przepisami, rozporządzeniami i zasadami działania.
Oczywiście, mają dużą władzę. Ale bez demonizowania. W normalnym, demokratycznym państwie, kontrola nad nimi jest skuteczna. Praktycznie nie mogą sobie pozwolić na za dużo, bo natychmiast są stopowane.
Lecz w życiu rożnie bywa. CIA pozwalało sobie na lewe pieniądze z Nikaragui i sprawę Noriegi. Szwedzkie służby brały udział w nielegalnych transakcjach z KGB. To się zdarzało.
Jednakże nigdy i nigdzie znaczenie tajnych służb nie było tak wielkie, jak w państwach totalitarnych.
W Rosji, na czele państwa, manipulując konstytucją, raz jako prezydent, drugi raz, jako premier, od wielu lat stoi pułkownik KGB Władimir Putin.
Państwem, o największym nasyceniu tajnymi służbami było NRD. Jednakże, gdy upadł mur berliński, Niemcy się zjednoczyły, zdyscyplinowane tajne służby potulnie się poddały, częściowo się likwidując, a częściowo przechodząc do BND.

Jednakże inaczej niestety było w Polsce. Tajne służby PRLu, równie potężne i wpływowe, może nie aż tak, jak te z NRD, ale obok bułgarskich wymieniane w czołówce, już po 1980 roku, doskonale przewidując upadek komunizmu, zaczęły się deprawować i zwyradniać, przygotowując sobie grunt pod przyszłą działalność w nowym systemie politycznym. Powoli, zarówno wojskowe, jak i cywilne tajne służby zaczynały się przekształcać niemalże w struktury mafijne.
Wiadomo powszechnie, że za PRLu domeną tajnych służb wojskowych były wszystkie tzw. centrale handlu zagranicznego, wszystkie te – exy. Metalimpex, Stalimpex, a także nasz poczciwy Pewex. Tutaj były prawdziwe pieniądze, tutaj były dolary, tak zabronione zwykłym obywatelom. Przykładem coraz większego degenerowania się tajnych służb była tzw. Afera "Żelazo" (http://pl.wikipedia.org/wiki/Afera_%22%C5%BBelazo%22 ). Wtedy już zezwolono ma kradzieże, włamania, a nawet morderstwa.
To była wylęgarnia i stajnia zdeprawowanych tajnych agentów i skorumpowanych współpracowników. I to oni zasilili w dużym stopniu przyszłe WSI.
Można zasadniczo przyjąć, że wszystkie tajne służby PRL się kompletnie zdegenerowały, a jako, że w Polsce nie przeprowadzono dekomunizacji i "deubekizacji" i nie powstała instytucja na kształt niemieckiego Urzędu d/s STASI Joachima Gaucka, to agenci, już tak zepsuci, mieli wolną rękę.
Część z nich pootwierała swoje własne interesy, w ramach dziedzin, w których uprzednio pracowali. Tak więc, można przyjąć, że dużo firm ochroniarskich, kantorów wymiany walut i przedsiębiorstw importowo – eksportowych opanowali byli agenci.
Inna grupa, tych wyżej usytuowanych wraz ze swoimi tajnymi współpracownikami, przeszła do polityki w III RP, a reszta pozostała przy swoim zawodzie zasilając różne UOPy, ABW, czy właśnie WSI.
Władze, jakie by nie były po transformacji, dobrze o tym wiedziały. Tylko, że większość to tolerowała, a tylko tacy fanatycy, jak Kaczyńscy, Olszewski, czy właśnie Macierewicz, chcieli z tym skończyć.
Jak by nie było, w III RP służby czuły się coraz bardziej rozzuchwalone, I nie mam wątpliwości, że są do dzisiaj. Takie rzeczy się wyrabiały pod wpływem służb, jak upadek rządu Jana Olszewskiego, czy słynny "obiad drawski".
Może też dożyję czasów, że dowiem się, jaki był udział polskich służb w Tragedii Smoleńskiej.

******

I w poprzek tej wielkiej mafijnej strukturze, która kiedyś była polskimi tajnymi służbami, służbami niezbędnymi i ważnymi w każdym kraju, stanęło naprzeciw trzech facetów – bracia Kaczyńscy i właśnie Antoni Macierewicz.
 Lech Kaczyński już nie żyje. Na Jarosława Kaczyńskiego wysłano w Łodzi wariata, który miał go zastrzelić. Pomylił się, zastrzelił kogoś innego.
Natomiast z Antoniego Macierewicza robi się niebezpiecznego wariata, który bezwzględnie powinien siedzieć – albo we więzieniu, albo w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym.
Gdy tylko Macierewicz odkrywał z kim mamy do czynienia, czy to Michnik, czy następnie Wałęsa, przypuszczano na niego skomasowane ataki. Jednakże on nadal robił swoje. Nie dał się złamać, ani nie dał się kupić. Nieustannie ryje pod służbami, lub raczej pod tym, co one dzisiaj stanowią; jest bardzo bolesnym wrzodem na dupie ancien regime. Niszczono go na wszystkich frontach. Chyba żaden polski polityk nie miał tylu procesów sądowych. W większości wygranych przez niego.
Jako przykład można tu podać  procesy wytoczone mu przez Zygmunta Solorza, czy Jana Wejcherta, tak się dziwnie składa, onegdaj najbogatszych ludzi w Polsce, a jednocześnie o bardzo dziwnych powiązaniach i mglistej przeszłości.

Antoni Macierewicz jest nieprzemakalny i teflonowy. Nic do niego nie można przylepić.
Obecna fala ataków, znowu zapewne sterowana przez byłe służby, realizowana jest całą mocą aparatu propagandowego – GieWu, Polityki, Newsweeka, innych gazet gów(nia)nego nurtu, TVP, TVN i Polsatu. Wypuszczono funkcyjnych zagończyków – Palikota, jego prawą rękę Rozenka i towarzysza Millera.
Atak idzie pełną parą. Straszą maluczkich komisją sejmową. Ale się boją, bo Macierewicz wie tyle, że jakby zaczął mówić przed kamerami i posłami, to nie wiadomo, co by się rozpadło.
Wybór momentu ponownego ataku na Macierewicza – to mnie teraz zastanawia. Potem, po takim ataku, zawsze coś spektakularnego się działo. Lub też jest to atak wyprzedzający, na przykład po kolejnych, tym razem archeologicznych sensacjach na temat Tragedii Smoleńskiej. Pożyjemy – zobaczymy.

Muszę przyznać, że podziwiam Antoniego Macierewicza. Trzeba mieć niesłychaną odporność psychiczną i nerwy ze stali by być takim wiecznym opozycjonistą i tak, jak on walczyć z Systemem.
Dodatkowo, że w koło ludzie padają, jak muchy. Szczególnie ci, którzy drążyli za bardzo i za głęboko – generał Papała, Michał Felzmann, Walerian Pańko, Andrzej Lepper, generał Petelicki.
Cześć Ich Pamięci!

autor: jazgdyni

Mityczny rynek


Co to zresztą za rynek, w którym nie działają prawa popytu i podaży? Pracodawcy nie chcą poprawić oferowanych warunków, poszukujący pracy nie obniżają wymagań.

Wysłuchałam ostatnio kilku programów publicystycznych na temat rynku pracy. Banalnym jest stwierdzenie, że zdania w tej kwestii są jak zwykle ( zależnie od punktu siedzenia ) podzielone. Z jednej strony niepokojący jest wysoki poziom bezrobocia i liczba osób korzystających z opieki społecznej. Z drugiej - ogromne kłopoty pracodawców ze znalezieniem odpowiedniego pracownika.

Jestem osobą zdecydowanie starszą z wszelkimi uprawnieniami emeryta. Pomo wieku, którego nie ukrywam i adekwatnej do wieku aparycji, kilka razy w roku spotykają mnie propozycje nowej pracy. Na ogół staram się dowiedzieć od potencjalnego pracodawcy co widzi we mnie atrakcyjnego poza zwolnieniem z tak zwanych kosztów pracy (co oczywiście jest argumentem niebagatelnym) gdyż składki odprowadza za mnie ZUS.
Pan, który od dłuższego czasu namawia mnie na zarządzanie jego pensjonatem na Mazurach powiedział mi wprost: „ pani nie będzie chlać z personelem” ( na pewno, bo nie piję wódki), „nie zaśnie z papierosem” ( na pewno, bo nie palę) „ i nie będzie wynajmować pokoi na godziny prostytutkom” ( na pewno, bo w tej branży nie mam znajomości). Okazało się , że w ciągu ostatnich lat zmieniał zarządcę kilkanaście razy. Nie miałam mu kogo polecić. Znane mi młode osoby wszystkie ciężko pracują, natomiast za kogoś słabo znanego nie wezmę odpowiedzialności. Zastanawialiśmy się czego brakuje jego pracownikom. Oświadczył, że przede wszystkim lojalności. Lojalność przestała być w naszej kulturze wartością.
Przypomniał mi wydarzenie z czasów głębokiego PRL na którym zapewne opierał swoją dobrą o mnie opinię. Odwiedziłam koleżankę, która była zootechnikiem w PGR koło Działdowa. Nierozsądny dyrektor polecił umieścić stertę nawozu na podwórzu, a jeszcze głupsze od tego dyrektora owce, częściowo zeżarły ten nawóz. Zaczęły zdychać, a dyrektor niefrasobliwie wybrał się na polowanie.
Wezwałyśmy młodego wiejskiego weterynarza i prawie całą noc trwała akcja ratunkowa. Łapałyśmy z koleżanką owce (i barany) , przytrzymywałyśmy je siłą, a weterynarz wlewał im do gardła jakąś miksturę i robił zastrzyk. Pomogło- stado zostało uratowane. Potem do rana przewoziliśmy na taczkach nawóz do szopy, żeby uniknąć ze strony owiec recydywy. Pamiętam, że po tej pracy wchodziłam po schodach do swego pokoju na czworakach.
Nikt nie zastanawiał się nad odpowiedzialnością ( choć wina była ewidentnie po stronie dyrektora), nikt nie pytał o wynagrodzenie. Zadałam sobie sama pytanie: „wobec kogo właściwie byłam lojalna?”. Na pewno nie wobec systemu oraz nie wobec dyrektora idioty – typowego prowincjonalnego aparatczyka, który ( nieudolnie) bawił się w ziemianina. Oczywiście żałowałam owiec, ale przede wszystkim miałam do każdej pracy stosunek- nazwijmy to- zadaniowy.
Taki stosunek jest obecnie coraz rzadszy.

Dozorczyni sprzątająca ( dodajmy bardzo niedbale) podwórze naszej kamienicy zwierzyła mi się ostatnio, że ta praca jest dla niej poniżająca . Nie byłam w stanie jej przekonać, że poniżające jest korzystanie z zasiłków, a nie praca. Obecna przy rozmowie wnuczka wypytywała mnie potem o moją pracę fizyczną na wyścigach. Wnuczka zapewne chciała poznać tradycyjny etos jeźdźca amatora, bo zgodnie z rodzinną tradycją jest już amatorem.
Odparłam , że zamiatałam stajnię, czyściłam boksy, wywoziłam gnój i czułam się poniżona wyłącznie wtedy gdy mi coś nie wychodziło. Na przykład za moimi taczkami zawsze pozostawała na chodniku cienka strużka nieczystości. Kiedyś trener z sąsiedniej stajni powiedział, że znalazł mnie idąc za tą strużką jak za nicią Ariadny ( erudyta się znalazł) a chłopcy rechotali, ale nie zdradzili mi dlaczego oni nie zostawiają śladów.
Myślę, że nasz trener Michalczyk- świadomie lub nie - stosował wobec amatorów politykę Tomka Sawyera. Nie każdy z amatorów miał prawo brać widły do ręki. „Zostaw, bo przebijesz sobie nogę, albo co gorsza konia” - mówił trener . Gdy wreszcie pozwolono mi wyczyścić boks czułam się zaszczycona, a nie upokorzona.
Widać nie pracowałam najgorzej. Kilka dni temu spotkała mnie ze strony dawnego znajomego z wyścigów propozycja zamieszkania w stadninie dla prowadzenia tak zwanej księgi stadnej i wypisywania koniom paszportów. Znajomy powiedział, że nie chce młodej osoby, bo nie pójdzie ona do stajni, żeby sprawdzić czy opis konia w paszporcie jest zgodny z rzeczywistością, nosi zapewne buty na obcasie, a poza tym – taka młódka na ogół nie identyfikuje się ze swoją pracą, nic ta praca jej naprawdę nie obchodzi, jest nielojalna.

Nie ma chyba racji- to nie kwestia wieku, podobny niezrozumiały dla mnie stosunek do pracy prezentują nie tylko osoby młode.
Sąsiadka, zadłużona u wszystkich w kamienicy, nie zechciała przyjąć pracy na pół etatu w kiosku. Powiedziała, że „nie będzie nikomu usługiwać”. Pewna daleka znajoma, którą na wiosnę czeka eksmisja za permanentne unikanie płacenia czynszu, odmówiła pracy wychowawcy w internacie, gdzie dostałaby mieszkanie, utrzymanie i pensję. Samą propozycję takiej pracy uznała za poniżającą. Korzystanie z zasiłku jakoś jej nie poniża - co więcej uważa, że z tytułu tak zwanego dobrego urodzenia należy jej się ( jak królowej brytyjskiej) bezpłatne mieszkanie od miasta.

Na marginesie - lawinowo rośnie liczba osób, które gotowe są pełnić rolę elity czyli żyć wzorcowo i wygodnie na koszt społeczeństwa. Na ich nieszczęście społeczeństwo polskie nie potrzebuje takich elit, których jedyną rolą jest wzorcowa konsumpcja. Są wśród nich artyści, niebieskie ptaki, byli politycy. Ich wszystkich poniżałaby praca poniżej ich ( wyimaginowanych) możliwości, trudno więc oczekiwać od nich zapału do pracy, etosu pracy i elementarnej lojalności.

Co to zresztą za rynek, w którym nie działają prawa popytu i podaży? Pracodawcy nie chcą poprawić oferowanych warunków, poszukujący pracy nie obniżają wymagań.
Istnieje wiele innych podobnych pseudo- rynków nie osiągających homeostazy. Skorelowany z rynkiem pracy rynek mieszkaniowy, na którym ogromna liczba nowych pustostanów nie powoduje znaczącej obniżki cen mieszkań, a młodych ludzi i tak nie stać na mieszkanie, niezależnie od zarobków. „ Po co mam pracować? Na bilety MZK?” - zapytał mnie pewien energiczny młody człowiek. Faktycznie oferowano mu pensję nie rozwiązującą żadnych problemów życiowych.
Dostęp do tak podstawowego dobra jakim jest mieszkanie umożliwia- jego zdaniem - jedynie synekura w radach nadzorczych, czy też inne prace „ przy rządzie” z klucza partyjnego, albo kontrakt gwiazdorski w mediach.
Słyszałam zresztą, że PO jest faktycznie największym w Polsce pośrednikiem na rynku pracy. To po części tłumaczy notowania tej partii. Te notowania ostatnio słabną. Czy możemy liczyć, że sytuacja się unormuje? Ciekawe czy ewentualna nowa rządząca partia będzie na zasadzie TKM również obsadzać nie tylko rady nadzorcze lecz wszystkie stanowiska od prezesa do babci klozetowej?
Mnie to na szczęście nie dotyczy. Dają sobie radę sama.

autor: Iza

wtorek, 28 stycznia 2014

Walcz Ukraino! Popieram Cię całym sercem


Siedzę przed telewizorem i obserwuję, jak dzielny dziennikarz TV Republika, Bartłomiej Maślankiewicz, z niesamowita odwagą, wprost brawurą relacjonuje i pokazuje starcia demonstrantów z policją.
Rośnie gula w gardle, dokładnie tak samo "bawiliśmy się" z zomowcami w 1970. Rozbili mi aparat fotograficzny "Zorkę". Jestem bardzo emocjonalnie nastawiony do tego przekazu. Momentalnie chciałbym tam być z nimi.
Tymczasem, tchórzliwa konkurencja – m.in. Wyborcza i Tok FM natychmiast cytują moskiewskiego korespondenta BBC – "Brave or foolish reporting? Or both? - Siedzi sobie bryton w Moskwie popijając kawior szampanem i się zastanawia.
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,15336407,Repo......
Oczywiście to woda na młyn mediów głównego nurtu – trzeba taki przekaz, który na pewno przejdzie do annałów światowego reportażu zdeprecjonować i ośmieszyć – "Odwaga, czy głupota? A może jedno i drugie?". Nawet nie własnym zdaniem, tylko dla zadęcia i powagi cytują durnego Brytyjczyka z Moskwy.
Przeżyłem analogiczne wydarzenia u siebie w Gdyni, więc jestem bardzo emocjonalny, Przekonuję się, że nawet młodzieńcza trauma pozostawia ślad na całe życie.
Życzę Ukrainie i Majdanowi wszystkiego najlepszego. Żeby wygrali.
I życzę tego bezwarunkowo.
Bezwarunkowo, bo od wczoraj walczę w internecie z kolegami i nawet przyjaciółmi, którzy swoje poparcie dla ukraińskiej sprawy warunkują od rozwiązania historycznych zaszłości – oczywiście chodzi o Rzeź Wołyńską i stosunek do Stepana Bandery.
Koledzy blogerzy w sprawie Ukrainy prezentują "Mieszane uczucia". Piszą "najpierw muszą nas przeprosić, zanim wybaczymy".
Takim pisaniem i taką postawą pokazują, że kompletnie nie mają wyczucia chwili. Że nie czują i nie rozumieją historycznego momentu. I nie są w stanie sobie wyobrazić, jaki impakt, dla nas Polaków mają i będą miały wydarzenia na Majdanie, a dzisiaj już również we Lwowie, Winnicy, Równem i wielu innych miastach.
Ja nie zapominam ani na chwile o Rzezi Wołyńskiej. Mam też osobisty i krytyczny stosunek do Stepana Bandery. Jestem przecież, w swoim najgłębszym przekonaniu polskim patriotą.
Potrafię jednak wyzwolić sie na chwilę z więzienia swojego umysłu i choć przez moment starać się myśleć jak Ukrainiec na Majdanie.
Czy gdy dzieją się takie chwile, gdy tworzy się być, albo nie być całego, młodego narodu, jest czas na spieranie się o czerwono – czarne flagi, o Banderę i wzajemne krzywdy? Przecież oni mają zupełnie inny punkt widzenia i inna perspektywę. A przede wszystkim inne priorytety.
Wyrównanie rachunku krzywd i wyprostowanie historycznych zaszłości to zadanie, oczywiście konieczne, ale na spokojnie, w zaciszu gabinetów, z udziałem historyków i mądrych ludzi z obu stron.
To nie jest zadanie dla zdesperowanego tłumu na placach i ulicach, przy dziesięciostopniowym mrozie, gdy milicja, co rusz przypuszcza ataki, a snajperzy z dachów strzelają, aby zabić.
Koledzy blogerzy, proszę was, miejcie poczucie proporcji i wagi chwili.
Nie miejcie "Mieszanych uczuć" właśnie teraz. To jest bezsensowne.
Naród Ukrainy potrzebuje TERAZ naszego, jak najmocniejszego i bezwarunkowego wsparcia, by obalić cichego dyktatora, demokrację oligarchów i ciągłe silne uzaleznienie od Rosji.
To walka przełomowa. Tusk z Komorowskim bacznie obserwują, moment po momencie, co się na Ukrainie dzieje. Choć zapewne nie oglądają TV Republika. Ale oni już wiedzą, że to, co się tam dzieje, jest bardzo niebezpieczne dla nich.
Polacy patrzą i się uczą. Starsi sobie przypominają nastroje pierwszej, czystej Solidarności. A młodzi poznają siłę ulicy, co znali dotychczas tylko z opowieści.
Europa milczy. Bruksela tez milczy. Czekają... I też wiedzą, że najlepiej byłoby tą Ukrainę ukryć. Schować i zasłonić czymś innym,
Bo ich obywatele tez obserwują i wyciągają wnioski.
Ukraina może stać się pierwszą iskrą dla całej Europy.
Jednakże, to my, Polacy, sąsiedzi Ukrainy powinniśmy najmocniej wspierać ludzi na Majdanie. Jak im się powiedzie, to czemu następnie nie ma się nam powieźć? Az tak bardzo się nie różnimy. Też rządzi u nas oligarchia i władza o brudnych rękach. Też przyjdzie taki moment, że wszyscy zapragniemy być obywatelami – wolnego i niezależnego państwa, gdzie przepędzono zdrajców, oszustów i skorumpowaną swołocz.
Proszę raz jeszcze tych niektórych blogerów – nie budujcie murów i szklanych ścian miedzy Polską i Ukrainą. One dzisiaj są wyrazem niezrozumienia przemian światowych, które właśnie mają miejsce.
Może wreszcie Jałta się kończy? A wraz z nią strefy wpływów. Może wreszcie nadchodzą czasy prawdziwej suwerenności i samoistnym decydowaniu obywateli o losie swojego kraju.

autor: jazgdyni


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Panie Prezesie Kaczyński, nie ma sufitu?


List otwarty do Pana Prezesa Jarosława Kaczyńskiego
 
  
Szkło to taki wredny materiał – niby jest, ale go nie widać. Na ostatnim wiecu Prezes Jarosław Kaczyński, którego wysoko cenię, jako przywódcę partii, stwierdził, że nad ilością zwolenników PISu nie wisi szklany sufit, który nie pozwala przekroczyć pewnego pułapu. Pozwalam sobie nie zgadzać się z tym stwierdzeniem pana Prezesa.
 
Szklany sufit istnieje. Nie tylko dla PISu, ale dla wszystkich partii, a nawet dla różnych zbiorowisk. To prawa fizyki. Ciecze się mieszają tak długo, aż roztwór osiągnie nasycenie. Tylko ten alkohol może się mieszać z wodą w każdych proporcjach. Sadzę, że w tym fizyko – chemicznym procesie maczali palce Polacy, więc dlatego jest tak dziwnie.
 
Takim naturalnym nasyceniem elektoratu dla PISu jest około 35% głosów.
Dodam uczciwie – plus, minus. I hier is der Hund begraben - w tym plus/minus. Bo jak twierdzę PIS ma swój pułap wyborców, lecz może on się podnosić lub opadać. A to, panie Prezesie zależy wyłącznie tylko od Pana. Bo PIS jest partią wodzowską. I bardzo dobrze. Na ten czas, jak to wyraźnie widać innego rodzaju partie jeszcze się w Polsce nie sprawdzają. I sieją dodatkowy zamęt w umysłach wyborców tymi wszystkimi frakcjami, czy skrzydłami. Więc to Pan osobiście, Panie Prezesie, jest odpowiedzialny za to, czy ten szklany sufit, którego Pan nie spostrzega, będzie nisko nad głowami ( a spadał już nawet poniżej 20%) czy będzie szybował w przestworzach.
 
Jak to osobiście i autorytatywnie stwierdziłem, naturalny poziom wyborczy PISu to okolice 35%. Zdajemy sobie wszyscy sprawę, i Pan, Panie Prezesie, zapewne też, że to za mało, żeby, nawet wygrywając wybory, coś w Polsce zmienić. A Pan chce zmienić Polskę i to drastycznie, prawda? Nie podejrzewam, że jest tak, jak mówią Pańscy wrogowie, że Pan chce ni mniej ni więcej, tylko być wiecznym opozycjonistą i krytykiem systemu. Mimo wszystko ja wierzę w Pański konstruktywizm i kreatywność.
Twierdzę, żeby PIS mógł spokojnie wygrać wybory, samodzielnie rządzić i zacząć tworzyć nową Polskę, naszą Polskę, obywateli i patriotów musi zdobyć 42 – 44% poparcia. Zaokrąglając, żeby się zbytnio nie rozdrabniać, ma Pan rok, aby przyciągnąc do nas jeszcze 10% wyborców.
Czy to możliwe? Jak najbardziej tak. Lecz musi się Pan nad tym sporo napracować. Wiem, że już Pan zaczął, objeżdżając cały kraj, ale to jeszcze jest za mało. Musi Pan dokonać pewnych zmian i korekt. Głównie w wizerunku i przekazie.
 
Zastanówmy się, gdzie może Pan zdobyć te dziesięć, jakże potrzebnych dla Polski i Polaków, procent głosów.
 
Na początek ustalmy obszary, gdzie ich Pan na pewno nie znajdzie.
 
Nie szukałbym tych głosów we więzieniach i aresztach. Jak to pokazują dane z ostatnich głosowań, to domena pana Tuska. Nie wiadomo dlaczego, skazańcy i przyszli skazańcy wolą głosować na Tuska.
Nie znajdzie Pan też dodatkowych głosów w licznej grupie przedsiębiorców, którzy pasożytują na zamówieniach publicznych, jak np. budowa autostrad, czy wywóz śmieci, lub służba medyczna. Ci ludzie są nierozerwalnie związani z systemem "kręcenia lodów", który zapewnia im tylko administracja Tuska. W związku z tym musi Pan także wykreślić z ewentualnego grona Pańskich zwolenników, cała tą rzeszę urzędników, wójtów, burmistrzów i tym podobnych, którzy na styku administracji państwowej i prywatnego biznesu, utworzyli sobie wspaniałe źródło dochodu. Dochodu, który zapewnia im Tusk, niewątpliwie zapewniłby Piechociński, Miller i Palikot. A Pana boją się jak ognia. Bo wyschłoby im źródło dochodu
Nie znajdzie Pan zwolenników, pośród, jak my to nazywamy – lemingów, pracowników wielkich, czesto międzynarodowych korporacji, tych nie-polskich banków, towarzystw ubezpieczeniowych itp. Oni, niestety, w dużej mierze są straceni na zawsze. Przeszli typowy dla tych instytucji brainwashing i palcem nie kiwną, by zrobić coś innego, niż to, co im zarząd poleci. Bo jak nie to oni z kolei polecą. Z wilczym biletem na zieloną trawkę.
I na koniec tej wyliczanki, nie liczyłbym na Pana miejscu na tych wszystkich pracowników mediów głównego nurtu. Nie znajdziemy zwolenników pośród pracowników Agory, z największym propagandowym szmatławcem – Gazetą Wyborczą na czele. Nie znajdziemy ich wśród takich komunistycznych bastionów, jak Polityka. A również w imperium medialnym Alexa Springera, tutaj z Newsweekem z kolei na topie. Nie będzie też ich w całkowicie przejętej polskiej telewizji TVP i telewizjach komercyjnych Polsat, czy TVN, które powstały w podejrzanych okolicznościach i za podejrzane pieniądze.
 
Gdzie więc ma Pan szukać tych dodatkowych 10% ?
Najważniejszym i głębokim obszarem jest 50% Polaków, którzy nigdy nie głosują. Są oni zdecydowanie negatywnie nastawieni do jakiejkolwiek struktury państwa i każdy rząd i każdą partię traktują, jako kontynuację okupacji. A, wiadomo, z okupantem się nie współdziała. To dla Pana bardzo trudne zadanie, Zmienić mentalność i poglady prawie 5 milionów Polaków, tak, aby w końcu poczuli się obywatelami. Żeby przestali w końcu rozpaczać, że oni na nic nie mają wpływu, więc palcem dla kraju nie kiwną. I najważniejsze – żeby Panu zaufali.
Znajdzie Pan też ewentualnych zwolenników pośród szerokiej grupy stosunkowo młodych, inteligentnych Polaków, którzy z różnych powodów, o czym dalej napiszę, zrazili się do PISu. To bardzo ważna grupa, bo w dużym stopniu opiniotwórcza w swoim otoczeniu. I co warto dodać – pociągająca za sobą młodzież, która dopiero wchodzi w życie.
Ta grupa w pewnym stopniu się wykruszyła, kiedy musiał Pan się pozbyć zdrajców i awanturników z PISu – Kurskiego, Bielana, Poncyliusza, czy Migalskiego. Fakt, w dużym stopniu sporo z nich to podli karierowicze (Kluzik – Rostkowska, Michał Kamiński, czy Migalski), jednakże sporo młodej inteligencji się z nimi utożsamiało. Zapewniam Pana, że nikt sie nie utożsamia z panem Hofmanem. Otóż ta grupa, która stanowią ludzie inteligentni i myślący, odsunęła się od PISu, jak Pan odsuwał po kolei tych powyższych osobników. Mając takie walory umysłowe, szybko zrozumieli, że popełnili pomyłkę. Jednakże duma i honor nie pozwalają im tak łatwo do PISu powrócić. A nawet, co było złym przykładem,ukoryli się i chcieli wrócić, jak pan Bielan, to Pan nie wyraził zgody. Wg. Mnie to Pana błąd, bo Bielan, to bardzo wartościowy człowiek, a dodatkowo, nie przyjmując go ponownie, wysłał Pan czytelny znak, do tych wszystkich wahających się i ewentualnie gotowych Pana poprzeć. Wysłał Pan zły znak.
Duży obszar do zagospodarowania i to bardzo ważny, stanowią rolnicy i mieszkańcy wsi.Świadomość przez ostatnie 20 lat wzrosła do tego stopnia, że wiedzą już dobrze, że PSL ich nie reprezentuje, bo PSL reprezentował i reprezentuje tylko siebie (plus oczywiście rodziny, krewnych i przyjaciół).
To bardzo wartosciowy elektorat i jeżeli Pan go zdobędzie, to będzie się Pan cieszył jego długotrwałym solidnym poparciem.
 
No dobrze, ale co musi Pan zrobić, żeby podnieść ten szklany sufit i zdobyć te dodatkowe 10% poparcia?
Musi Pan intensywnie popracować nad sobą i swoim otoczeniem. Głównie w sensie wizerunkowym. Nawet chodzić powinien Pan inaczej. Bo chodzi Pan jak członek KC Komunistycznej Partii Chin. Donald Tusk pomykający na swoich krzywych nogach po korytarzach Sejmu robi lepsze wrażenie. Ja rozumiem, dostojność – tak, ale często widoczna bezradność – nie. Musi Pan zacząć sięgać do techniki i atrybutów XXI wieku. Ja przekroczyłem 60-tke i jakoś sobie radzę i nie wierzę, że Pan nie może sobie dać rady. Trzeba się pokazywać z różnym sprzętem w taki sposób, jakby to było nic nowego, a nie jak spektakl z tabletem na trybunie Sejmu, gdzie od razu było widać, że jest to dla Pana nieprzyjazne narzędzie.
Musi Pan przestać mówić ezopowo. A już kompletnie powinien pan zapomnieć o ulubionej frazie: - "wiem, ale nic nie powiem". Ludzie tego nie cierpią. Albo milczeć, albo walić prosto z mostu. Ja jestem za waleniem prosto z mostu, bo uważam, że Pańska postawa zbyt często jest za bardzo defensywna. Walić prosto z mostu, twardo i agresywnie, po nazwiskach i faktach. Zapomnieć, kiedy trzeba, o żoliborskiej kindersztubie. Posłanka prof. Pawłowicz mogłaby udzielić parę lekcji.
 
I niech Pan panuje nad swoim otoczeniem. Takie idiotyczne, jak to młodzi mówią wtopy, jakie zaliczyli panowie Hofman, czy Kaczmarek, były na prawdę żenujące. Uczuliłbym działaczy PISu, że nawet, jak się w swojej sypialni kładą do łóżka z własną żoną, by sprawdzili, czy nie ma pod łóżkiem wrażego dziennikarza, czy choćby jego magnetofonu lub kamery, a nawet telefonu komórkowego, bo one teraz wszystko potrafią.
I może znalazłby Pan (oprócz siebie oczywiście, bo tu nie ma nic do zarzucenia) trochę lepszych współpracowników do kontaktów z mediami. Niestety, wybrani przez Pana, może godni najwyższego zaufania, słabo przed kamerami wypadają. A na przykład takim świetnym (niestety ostatnim) nabytkiem jest pan prof. Gliński.
 
Na tym poprzestanę, bo i tak za dużo się wymądrzałem. Pisząc do Pana chcę tylko jednego – zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości pod Pana przewodnictwem. A to z kolei tylko dlatego, żeby rozwalić tą przeklętą III RP i cały ten Układ i System, który trwa po okrągłym stole.
 
Z szacunkiem
 
Janusz E. Kamiński / jazgdyni

Dla ich własnego dobra czyli logika utopii


A co do „ mojego własnego dobra” - chciałbym tylko , żeby to dobro nie było dla mnie przymusowe. Jak szczepienia, podatki, ubezpieczenia, abonament telewizyjny, a wkrótce zapewne eutanazja. Jak dla tych gołębi w Paryżu.

Pewna miła panienka powiedziała mi kiedyś, że w Paryżu truje się gołębie dla ich własnego dobra. Zwrot „ dla ich własnego dobra” dołączył do zdań, słów i sformułowań, na które jestem szczególnie uczulona. Po wielu latach życia w realnym socjalizmie, bardzo płodnym w dziedzinie twórczej lingwistyki, takich zwrotów i wyrażeń nazbierało się sporo. Tyle, że : „ dla ich własnego dobra” wydaje się być sformułowaniem ponadczasowym.
„Charakterystyczną cechą Inkwizycji, wyróżniającą ją spośród ówczesnych trybunałów jest położenie nacisku nie tyle na ukaranie oskarżonego, co na zbawienie jego duszy. Możemy dziś oczywiście się nie zgodzić na ówczesne rozumienie tych spraw, jednak niewątpliwie taki był właśnie tok myślenia inkwizytorów.”- to cytat z tekstu „ Inkwizycja – prawda i mity” Marka Piotrowskiego występującego zdecydowanie w obronie tej instytucji.
Oszczędzę Państwu wzruszającego opisu pojednania skazanego z katem. Skazany mocno już uszkodzony zdecydował się nawrócić. Kat błagał go o przebaczenie, gdyż nie chciał go zniechęcić do tej decyzji. Jestem w stanie się zgodzić, ze inkwizycyjna procedura sądowa była w ostateczności o wiele lepsza niż nagminne wówczas samosądy owocujące paleniem rzekomych czarownic, ale przyznam, że troska kata o duszę torturowanego wyjątkowo mnie razi. Podobnie jak raziła mnie obowiązująca w Polsce za PRL zasada doprowadzania przed wykonaniem wyroku skazanego na karę śmierci do pełnego zdrowia, z przymusowymi zabiegami sanacji jamy ustnej włącznie.
Zapewne daje tu znać moja słabość intelektualna, ale w obydwu przypadkach nie jestem w stanie dobrych intencji należycie docenić.

Dla ich własnego dobra- na przykład - zawsze usypia się psy. Nie zdarzyło mi się słyszeć od właściciela, że miał dosyć kosztownego leczenia psa, albo, że nie było go po prostu na nie stać.
Dla ich własnego dobra będzie się odtąd poddawało w Belgii eutanazji chore dzieci.
O eutanazji staruszków nie ma co wspominać. Jasne jest, że zarówno ustawodawca, jak i zmęczone oczekiwaniem na spadek rodziny mają wyłącznie ich własne dobro (staruszków oczywiście ) na względzie.
Wszelkie działania mające na względzie moje dobro budzą zatem moją najwyższą podejrzliwość.

Podobną podejrzliwość budzą stwierdzenia używające tak zwanego dużego kwantyfikatora. Doświadczenie nauczyło nas, że jeżeli ideolog twierdzi, że każdy człowiek w reklamowanym przez niego systemie będzie miał wszystko co jest mu do życia potrzebne oznacza to, ze żaden człowiek nie będzie miał zapewnionego minimum egzystencji. Jak te 15 milionów zmarłych z głodu w przodującym systemie na Ukrainie.
Przy okazji nasunęła mi się refleksja na temat specyficznej logiki takich zapewnień i ich zaprzeczeń. Otóż zgodnie z zasadami logiki - zaprzeczając kwantyfikatorowi dużemu zamieniamy go na mały i zaprzeczamy samemu zdaniu. Klasyczny przykład to odkrycie Orwella : „ wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze”. Zaprzeczając zdaniu :” wszystkie ( duży kwantyfikator) zwierzęta są równe” twierdzimy że „istnieją ( mały kwantyfikator) zwierzęta, które nie są równe”. Czyli jak to nazwał Orwell są „ równiejsze”.
Praktyka przodujących ustrojów nauczyła nas jednak czego innego. Jak w podanym przykładzie Ukrainy. Zaprzeczenie twierdzeniu, że w socjalizmie „każdy człowiek otrzyma wszystko co jest mu do życia potrzebne” nie oznacza, że „znajdą się ludzie którzy nie otrzymają tego co jest im potrzebne”. Oznacza , że „każdy człowiek nie będzie miał tego co potrzebuje. ( inaczej - żaden nie otrzyma tego co jest mu potrzebne)”. Zostaje duży kwantyfikator, a zaprzeczamy samemu zdaniu. Tak należy zawsze postępować w przypadku utopii.
Można podać wiele innych przykładów.
Na przykład twierdzenie, że „wszyscy ludzie są braćmi czyli każdy człowiek jest bratem dla każdego innego”, w swojej praktycznej negacji oznacza, że „wszyscy ludzie nie są braćmi, czyli nikt dla nikogo nie jest bratem”.
Twierdzenie, że wszystkie kultury ( religie) mają ogromną wartość ( albo są równowartościowe) oznacza w praktyce, że żadna nie ma najmniejszej wartości, są nieinteresującym dla ogółu przedmiotem badań specjalistów czyli rodzajem folkloru. Zauważył to nawet Leszek Kołakowski.

W bardziej przyziemnej perspektywie- zaprzeczenie twierdzeniu, że w wyniku działań PO każdy obywatel naszego kraju będzie miał pełny dostęp do leczenia nie oznacza bynajmniej, że mogą istnieć obywatele, którzy tego dostępu nie uzyskają. Jest o wiele gorzej - nasuwa się podejrzenie, że w wyniku tych działań nikt nie będzie miał dostępu do leczenia. I wszystko na to jak dotąd wskazuje.

Dlatego jesteśmy tak bardzo podejrzliwi wobec wszelkich kart praw podstawowych i innych szlachetnych deklaracji. Doświadczenie uczy nas, że zaprzeczenie im nie sprowadza się do twierdzenia, że znajdą się wyjątki od reguły. Doświadczenie uczy nas, że zgodnie ze specyficzną logiką utopii, wszelkie tezy zmienią się w równie ostre antytezy.

Jeszcze co do „ ich własnego dobra”.
Podobno większość ludzi na starość się radykalizuje. Ja wręcz przeciwnie- ideologicznie słabnę. Nie mam już ochoty zakazywać innym in vitro, zmiany płci, homoseksualizmu. Jestem wzorcowo tolerancyjna. Chciałabym tylko żeby robili to na własny rachunek, za własne pieniądze i żebym nie musiała mieć z tym nic wspólnego.
A co do „ mojego własnego dobra” - chciałbym tylko , żeby to dobro nie było dla mnie przymusowe. Jak szczepienia, podatki, ubezpieczenia, abonament telewizyjny, a wkrótce zapewne eutanazja.
Jak dla tych gołębi w Paryżu.

red:



autor: Iza