niedziela, 18 grudnia 2016

Walec Kaczyńskiego




Walec, według założeń projektantów i konstruktorów jest maszyną powolną, lecz niezmiernie skuteczną. Zazwyczaj zamienia bezkształtną masę w uporządkowaną strukturę. Likwiduje niedoskonałości i chaos materii. Po prostu organizuje coś zgodnie z zamierzeniami projektodawcy – czy to bezkształtny asfalt w prostą i gładką drogę, czy to kęs metalu w prostą blachę, lub fikuśną szynę.
Pałający nienawiścią i źle mu życzący ludzie nazywają już Kaczyńskiego dyktatorem. A ci, którzy jak tamci nie są kompletnymi idiotami, mówią, że prowadzi on do władzy autorytarnej.
Wystarczy jednak zastanowić się trochę, by zadać sobie pytanie, co i jak on ma robić, gdy chce zrealizować najważniejszy projekt w swoim życiu.
Gdyby poszedł na łatwiznę i miał w sobie nieco azjatyckiej dzikości, to zrealizował by metodę Recepa Erdogana z sierpnia tego roku w Turcji.


Rozpędziłby opozycję. Najgorszych by pozamykał. Zlikwidowałby szkodliwe instytucje. Wziąłby media za mordę. Skutecznie i natychmiast przeprowadziłby dekomunizację i deubekizację. A złodziei i innych przestępców powsadzał do więzienia i pozbawił ukradzionego majątku.
Czy świat by mu wtedy coś zrobił? Nic, kompletnie nic. Wrzask oczywiście byłby okrutny. Zapewne wyrzucono by Polskę z wielu międzynarodowych instytucji. ONZ i Unia Europejska, te ostoje faryzeuszy i hipokrytów, zakrztusiłbyby sie swoim oburzeniem i utworzyłyby tysiąc petycji.
A Kaczyński zostałby postawiony w jednym szeregu z Pol Potem i Idi Aminem (ale już zapewne nie, z Fidelem Castro i Putinem).

Kaczyński dobrze to sobie przemyślał i zamiast budować nowoczesną i jakże potrzebną Berezę Kartuską, wybrał metodę walca drogowego.

Wsiadł więc za kierownicę walca drogowego i jedzie.
A będąc człowiekiem z dużym poczuciem humoru i nieco złośliwym, wiedział, że będzie rozpalał oponentów w ich wściekłości do białej gorączki i zmuszał do kretyńskich ataków, głupich wypowiedzi i generalnie, do ośmieszania się.
I dobrze – niech naród widzi, z kim miał dotychczas od czynienia.

Opozycja, która przegrała wybory i jej miłośnicy, sami podłożyli się pod walec Kaczyńskiego już na samym początku. Zamiast siedzieć cicho i spokojnie czekać na rozwój wypadków, wymyślili sobie kompletnie kretyński, w długiej perspektywie plan. Otóż wykoncypowali, że utworzą z Trybunału Konstytucyjnego bastion oporu przeciwko nowej władzy, który pozwoli im torpedować wszelkie poczynania "dobrej zmiany", w rezultacie doprowadzając do upadku władzy PISu,
Jak to im często się zdarzało, w swej wątpliwej, mimo profesorskich tytułów. mądrości, nie docenili Kaczyńskiego, a walca nie zauważyli.
W rezultacie nastąpił ponad roczny okres grilowania Rzeplińskiego, który niemalże jak inspektor Clouseau z Różowej Pantery, potykał się co krok, robiąc z siebie bufona i kretyna. A wraz z nim liczna ferajna z Platformy i Nowoczesnej, plus fircyk z kolczykami i kitą – wódz KODu.
Powolny walec pokazał społeczeństwu, przynajmniej tym, co chcieli widzieć i słuchać, bezmiar głupoty i hipokryzji obozu III RP. Ich problemy z odrywaniem się od koryta. Ich nieuczciwość i przerażającą butę. I ich pogardę dla zwykłych ludzi.

Również w rezultacie tego tematu, tzn. tematu TK, ludzie ponownie uświadomili sobie epokowy błąd okrągłego stołu – gruba krecha i nie rozliczenie i dekomunizacja wymiaru sprawiedliwości oraz skostniałych środowisk uniwersyteckich.
Konflikt spowodował, że dotychczas dobrze ukryci i starannie okopani postkomuniści, szuje i szubrawcy w aparacie trzeciej władzy, nieopatrznie ujawnili się. Butnie podnieśli głowy. Mając nadzieję nie wiadomo na co, bo chyba nie na zwycięstwo, zaczęli się zbierać, protestować, pisać deklaracje i oświadczenia, wystawiając się w ten sposób na strzał.
Ułatwili pracę władzy. Zaczęli wystawiać głowy, jak bąble w asfalcie, które walec uruchomiony przez prezesa, bedzie musiał wcisnąć we właściwe miejsce w nowym systemie państwa obywatelskiego. Państwa bez świętych krów, klik i sitw. Oraz lipnych korporacji dbających wyłącznie o swoje przywileje.
Tak, wrzask największy i okrutny jest, gdy beneficjentom komuny i III RP odbiera się przywileje. Powiem więcej, gros tej roboty, prowadzącej do "dobrej zmiany" to odbieranie niezasłużonych przywilejów. Kaście sądowniczej immunitetu i majątkowej anonimowości, ubekom i oprawcom komuny absurdalnie wysokich emerytur, prokuratorom przywileju bezkarnego robienia co chcą, pijawkom z organizacji pozarządowych możliwości bezwstydnego dojenia państwa (tak, tak pani komediantko Janda). A w przyszłości również odebranie tym udzielnym książętom – Adamowiczom, Gronkiewicz-Waltz, Karnowskim i Jaśkiewiczom ich autonomicznego obszaru działania.

Jadący wolno walec powoli przywraca godność zwykłym obywatelom, którzy prze ćwierć wieku byli zepchnięci do lasu, by nie przeszkadzali Kulczykom, Nowakom, czy Rostowskim.
Dostali więc pieniądze, by wyrwać ich z nędzy i by powrócili do najważniejszego zadania człowieka – do rodzenia dzieci. I nie dopuszczenia by spełniła się wola Klubu Rzymskiego z 1972 roku, gdzie w raporcie "Granice wzrostu" postulowano populację Polski na poziomie 15 milionów. Jak mniemam, a czego otwarcie nie wyrażono - 15 mln niewolników.
Zlikwidowano postulat lewaków i neoliberałów – "Praca aż do śmierci" i powrócono do przyzwoitego wieku emerytalnego.
Starcom dano za darmo podstawowe leki, choć tu jeszcze trzeba dużo dorzucić.
Wyceniono najtańszą pracę i określono najniższe zarobki.
Wszystko to, w miarę skromnych możliwości.

I zlikwidowano najpotworniejszy paradygmat, że szkoły mają kształcić tanią siłę roboczą dla zachodnich państw – niewolniczą, niedouczoną i bez aspiracji.
Powracamy do edukacji uczącej młodych myśleć i dającej prawdziwą, niezafałszowaną miazmatami lewactwa, wiedzę. I mam nadzieję, że znowu zaczniemy wychowywać porządnych i przyzwoitych młodych ludzi, wpajając im co to dobroć, uczciwość, prawda i rzetelność.

Walec Kaczyńskiego jedzie wolno i droga przed nim jeszcze daleka.
Przez minione ćwierćwiecze nawarstwiło się tyle błędów, fatalnych rozwiązań, strukturalnych potworności. Tyle pogardy okazywano własnemu narodowi. Ba! Bezczelnie ludzi okradano. W krótkim błysku, w przypływie chwilowego poczucia winy, prezydent Wałęsa na moment przestał myśleć o sobie i przestał słuchać swoich ubeków i chciał sprawiedliwie podzielić wspólny majątek narodowy pomiędzy wszystkich obywateli, którzy przecież tytularnie byli jego właścicielami. Ale szybko mu przeszło i nic z tego nie wyszło. Biedni biednymi pozostali, a cwaniacy i złodzieje bogacili się ponad miarę.

To wszystko Kaczyński chce odkręcić. Taką ciągle mam nadzieję. Bo oczywiście, jak zwykle, przylepiły się do nowej władzy hieny i ścierwojady, które chcą dorwać się do własnego, jak największego kawałka krajowego tortu,
Bacznie na to patrzymy i pilnujemy, żeby władza natychmiast wypalała takie wrzody gorącym żelazem.


Jest jeszcze jedno istotne zjawisko, powiedziałbym, natury biologicznej. Lemingi, w swoim gatunkowym instynkcie, mają samobójcze skłonności autodestrukcyjne. Rzucają się więc gromadnie pod wolno napierający walec. Widocznie przejęli wiarę od islamskich fanatyków, że krzywda, jaką walec im wyrządzi, uczyni z nich męczenników. Starają się, jak mogą. Gromadzą się, wykrzykują, nadstawiają kolejne części ciała, by przynajmniej spuścić im lanie.
Lecz Kaczyński ze swoim walcem jest człowiekiem dobrodusznym. Nie chce użyć nawet gazu łzawiącego, a co dopiero białych pałek, które pamiętamy z działań ZOMO, albo gumowych kul użytych niedawno przez siepaczy premier Kopacz przeciwko górnikom.
W swojej desperacji i rozpaczy lemingi z KODu sami się kładą na ulicy, by choć symbolicznie poczuć się ofiarą. Jak to miało miejsce pod gmachem Sejmu.
Tak to jest z tymi biedakami, gdy biegną, lub raczej spacerują w pogoni za chwałą.

Zatrzymać walec w ruchu jest niezmiernie trudno. To potężna maszyna.
Większość narodu patrzy na ten powolny ruch z sympatią i nadzieją. I słusznie. Na końcu jest ich dobrobyt i bezpieczeństwo.
Wściekli natomiast są ci, co już starannie wypielęgnowali swój ogródek, poustawiali tam gliniane krasnale i bujają się rozkosznie na hamaku. Fakt, krasnale były kradzione, ogródek przejęty za bezcen, a za możliwość pobujania się trzeba było przetrzepać skórę paru nachalnym opozycjonistom.
A teraz przez ich umiłowane ogródki wytyczono nową drogę dla narodu. Nie oddamy! Nigdy! Ubierzemy futerko z norek lub puchową kurteczkę i pójdziemy walczyć.

Wielu twierdzi, że walec porusza się za wolno. To głównie gorące prawicowe głowy. Natomiast lewacka, neoliberalna opozycja, która przez osiem lat przyzwyczaiła się do dreptania tip-topami, twierdzi, że walec pędzi, jak Formuła 1. A tacy dziennikarze, jak Łukasz Warzecha, czy Andrzej Stankiewicz twierdzą, że walec jedzie zygzakiem. Ale oni już tak mają, jako cierpiący na zawroty głowy.

Mam wielką nadzieję, że walec Kaczyńskiego należy do tych boskich instrumentów, które niewzruszone i dostojne, bez względu na warunki i otoczenie, przewalają się przez świat, zmieniając raz na zawsze rzeczywistość.
Minie więc epoka hipokryzji i zakłamania. Politycznej poprawności i łajdackiego rabowania. Fałszywych proroków, kiepskich komediantów i dętych bufonów.
Zapanuje wreszcie normalność. Wyprostowana walcowaniem.

Ps. Walec Kaczyńskiego nie ma absolutnie nic wspólnego z niesławną Hanną Gronkiewicz-Waltz.


.

czwartek, 15 grudnia 2016

Kaszubskie Gotham City

 
Coś mnie tknęło. Miałem już tekst gotowy, jak należy, z faktami, nazwiskami, nipami i kaeresami i już, już miałem publikować, gdy postanowiłem trochę podzwonić. I nie tylko jeden dobrze poinformowany kolega powiedział:
- Uważaj! Tam jest gruba forsa. A gdzie gruba forsa, to pewnie i służby. I nie mają litości.
Szybko przed oczami przeleciały mi perypetie Wojciecha Sumlińskiego, czy tragiczny koniec Andrzeja Leppera i zdecydowałem się tekst nieco zmienić. Aż taki odważny nie jestem.




Jak wszyscy miłośnicy komiksów, a obecnie również kinomani wiedzą, że Gotham City to siedziba Batmana i jednocześnie miasto bezprawia.
Zapewne znacznie mniej już wie, że w XIX wieku nazywano tak również Nowy Jork.
A już doprawdy nieliczni wiedzą, że Gotham to angielska wieś, ktorej mieszkańcy udawali obłąkanych, by uniknąć nałożonych podatków.

Czy mieszkańcy kaszubskiego Gotham City – Gdańska, również udają obłąkanych, by utrzymać przy władzy skorumpowaną pajęczynę i prezydenta Pawła Adamowicza?
I czy wreszcie pojawi się Batman, by miasto bezprawia oczyścić i uzdrowić?


W minionym tygodniu wreszcie zaczęło się dziać coś pozytywnego dla Gdańska.
Zeznająca przed komisją ds. afery Amber Gold gdańska prokuratura, która wprawdzie nie udaje obłąkania, tylko choruje chronicznie i obłożnie, albo zapada na tajemniczą amnezję, została w dużym stopniu zdymisjonowana przez prokuratora generalnego.
Prezydent Adamowicz, butny i arogancki w poczuciu bezkarności, bedzie musiał się jednak wytłumaczyć przed sądem z cudownego rozmnożenia gotówki, jakie go spotkało w minionych latach, w trakcie pełnienia publicznej funkcji.
I wreszcie wiceprezes LOTOSu i jednocześnie świeżo wybrany członek zarządu PISu na wybrzeżu Przemysłw Majchrowicz, o którego interesach dopiero co pisałem , jak i również portal wPolityce.pl i tygodnik w Sieci, wracał z Warszawy do domu i w obszarze zabudowanym z ustawowym ograniczeniem prędkości do 50 km/godz, został złapany przez policję, gdy pędził 150 km/godz (!!!) i stracił prawo jazdy.

Tyle dobrych dla Gdańska wiadomości.

Niestety, jest jeszcze multum spraw do zrobienia, aby miasto straciło swój mroczny i podejrzany charakter.
Podam w telegraficznym skrócie parę problemów, na które zwracają moją uwagę czytelnicy, jak ja, zaniepokojeni sytuacją na wybrzeżu.

Dodam jeszcze, że obecnie, jak podają dobrze zorientowane wiewiórki, kadrami i finansami na wybrzeżu, głównie w Gdańsku, rządzi nieformalna grupa działaczy - Wąsaty, Kadrowy, Biznesmen i Pomocnik

I oto parę donosów od czytelników na temat tej grupy:

100 000 zł od Energii S.A. na organizację koncertu
Dwóch członków zarządu Energa SA w Gdańsku P.P. i G.K. podpisali w październiku 2016 umowę na sponsoring z firmą, która została zarejestrowana miesiąc wcześniej we wrześniu 2016. Firma nazywa się XYZ sp. z o.o. z siedzibą w Gdańsku ul. XX, NIP 0000000. Jakież to rekomendacje miała ta firma, że dostała aż 100.000 zł. Przecież uczciwych referencji nie zdążyli pozyskać? Pieniądze te rzekomo poszły na sponsoring koncertu 30.10.2016 roku.
Informacje o tym koncercie można znaleźć m.in.:
Nikt nie organizuje koncertu na 17 dni przed jego rozpoczęciem a sprawa najprawdopodobniej została ustawiona na pozyskanie środków dodatkowych do wydania na tych, którzy to zlecenie podpisali. Stworzenie koncertu to praca na wiele tygodni wcześniej. Koncert już miał sponsorów, a koszt występu artystów wyniósł ok. 30 tys. zł.  Za bilety widzowie płacili 60 zł.
Kim są właściciele firmy która zarobiła 100.000 złotych na umowie z ENERGA S.A.?
 Nijaki pan Dariusz M.i i Joanna M.. Już wcześniej próbowali wyciągnąć kasę z Energii, ale jako firma od robienia projektów budowlanych czyli konkretnie -  firma ZYX ul. XXX w Gdańsku (czyli adres ten sam co firma XYZ!). M. startował w wyborach samorządowych 2014 z listy lewicowego Waldemara Bartelika, "Lista wyborcza W. Bartelika" (byłego prezesa zarządu w Energa w Gdańsku). Widać że ten pan ma nowy układ w Enerdze chyba, że Bartelik i obecni prezesi to te same układy.
Pan D. M. ściśle współpracuje, a dokładnie jest pełnomocnikiem, firmy ABC SA z Gdańska. Właścicielem firmy ABC, jest Biznesmen i członkowie jego najbliższej rodziny. 
Sam pan Biznesmen jest członkiem rady nadzorczej w Energa Operator, największej firmy w Grupie Energa, która zasponsorowała właśnie jego pełnomocnika  pana M. (o czym powyżej). 

Informacja o powyższym ukazała się http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/100-tys-zl-od-Energi-na-koncert-Niewazne-doswiadczenie-wazna-idea-n107503.html 

To właściwie drobiazg. Jak pisałem a i Karnowscy pisali, Przemysław Marchlewicz zmaga się z długiem w wysokości 10 milionów, a jak mówią niektórzy – 30 milionów.

No to jeszcze coś:

Kolejne miliony dla zadłużonej spółki Biznesmena - IJK SA.
Wynik finansowy spółki za 2015 rok wskazuje stratę na działalności operacyjnej ok. 3, 6 mln złotych. Zestawienie zmian w kapitałach pokazuje także straty bilansowe minus 15 milionów złotych (tytułem pokrycia strat z lat ubiegłych).
Źródło: Raport Spółki
Spółka IJK jest spółką akcyjną, której udziały posiada m. in. Biznesmen, oraz kapitał cypryjski
Źródło: (http://www.stockwatch.pl/
W maju 2016 roku spółka IJK SA otrzymuje dotację z NCBiR w wysokości 10,3 mln złotych.
Żródło: http://www.
Nie mam nic przeciwko działalnosci biznesowej. Nie podoba mi się tylko, kiedy w interesach wykorzystuje się luki prawne, lub nawet robi się ordynarne przekręty.

Wybieraliśmy PIS m.in dla hasła "dobra zmiana". Premier Szydło powtarzała to dostatecznie często, aby utrwaliło się w nas mocno.
Lecz rozumieliśmy, może naiwnie, że oznacza to koniec przekrętów i kombinowania, uczciwość, transparentność i prostą przyzwoitość. Dość mamy już facetów, którzy od dziadków dostają w prezencie ogromne sumy i nie wiedzą ile właściwie mieszkań posiadają. Chcemy się ich pozbyć. Lecz nie chcemy, by zastąpili ich inni, również przylepieni do aktualnej władzy.

Ciągle mam nadzieję, że PIS na wszystkich polach będzie grał uczciwie. Ciągle mam do niego zaufanie, mimo, że lokalni działacze starają się je nadwyrężyć. Cierpliwości mi nie brak. W końcu czekałem osiem lat by przegonić szubrawców. Lecz każda cierpliwość ma swoje granice. Nie chciałbym jej przekroczyć.

.

Gdańskie bagno rozlewa się na PIS?



Prezes PIS, Jarosław Kaczyński, wspomniał parę tygodni temu o "złotych chłopcach". Miał na myśli tych, co korzystając z PISu u władzy, chcą robić błyskawiczne kariery. Oczywiście, przede wszystkim finansowe.
Czy PJK miał na myśli wyłącznie towarzystwo zgrupowane wokół swojego, byłego rzecznika Adama Hofmana, czy również działaczy partii z Pomorza, robiących zaskakujące kariery?

Zajmuję się tropieniem różnych takich spraw, aby po prostu dbać, by imię Prawa i Sprawiedliwości było synonimem uczciwości i prawości. Niech w końcu rządzą Polską wyłącznie ludzie, do których możemy mieć pełne zaufanie. Żeby wreszcie naród, szczególnie ci, którzy nie głosują, mogli wreszcie przestać mówić – "nieważne, kto rządzi – oni wszyscy są tacy sami".
Oczywiście najbliższe są mi sprawy terenu, gdzie żyję i który dobrze znam, czyli Trójmiasta i Kaszub. I proszę mi uwierzyć – mam materiałów o aferach i aferkach z tego obszaru, o przekrętach, kolesiostwie, nepotyzmie, itd. w stosie wielkim od podłogi do sufitu.
Ciągle jeszcze trwa sprzątanie po działalności kochanki premiera Buzka, pani TK, a już tworzą się następne kombinacje. Niestety, związane tym razem z PIS.

O niecnych działaniach wiceprezesa grupy LOTOS, a jednocześnie członka PISu, pana Przemysława Marchlewicza, wiem już od pewnego czasu. Chciałem poinformować o sprawie prezesa Kaczyńskiego, przed publikacją materiałów. Lecz mi się nie udało.
Okazuje się, że nie tylko ja, ale inni też, w tym warszawscy dziennikarze, z braćmi Karnowskimi na czele, dowiedzieli się o sytuacji w pomorskim PISie. Może mieli swoje źródła, może ja coś nieopacznie chlapnąłem, niemniej wczoraj (25 XI 16) ukazał się w czołowym politycznym portalu internetowym wPolityce.pl poniższy artykuł:

http://wpolityce.pl/gospodarka/316853-jachtowy-biznes-pod-lupa-prokuratury-moglo-dojsc-do-wyludzenia-dotacji-przyznanej-firmie-ktora-kierowal-wiceprezes-lotosu .

Pokazuje on jedną, niedużą, proszę mi wierzyć, sprawę, w stosunku do której toczy się śledztwo, a w którą jest zamieszany pan prezes Marchlewicz. Zapewniam, że są jeszcze inne, dużo poważniejsze. Może Karnowscy je ujawnią, jak zapowiadają, w następnym numerze tygodnika wSieci.

Jako, że zostałem wyprzedzony, co po prawdzie może dobrze, bo waga słów czołowych dziennikarzy warszawskich ma kolosalnie większą wagę, niż odkrycia prowincjonalnego blogera, pozwolę sobie przytoczyć parę fragmentów z zalinkowanego artykułu.

"Turbulencje wokół jednej z najważniejszych spółek skarbu państwa. Prokuratura Regionalna w Gdańsku prowadzi śledztwo w sprawie wyłudzenia unijnej dotacji przyznanej firmie, której do niedawna szefował obecny wiceprezes Grupy Lotos S.A. Przemysław Marchlewicz.
W ramach zaliczki wypłacono kwotę 10.000.000 zł. W toku śledztwa zabezpieczono dokumentacje finansowo – księgową oraz przesłuchano szereg osób
— informuje Maciej Załęski z Prokuratury Rejonowej w Gdańsku. Do tej pory nikomu nie przedstawiono zarzutów. Jak ustaliliśmy w źródłach zbliżonych do śledztwa, sprawa jest „dynamiczna i rozwojowa”.
Przemysław Marchlewicz pełni w Lotosie funkcję wiceprezesa ds. korporacyjnych. Zanim zakotwiczył w zarządzie naftowego giganta prowadził bardzo bogatą działalność w prywatnym biznesie, angażując się – jak czytamy na stronie Lotosu – „w innowacyjne projekty biznesowe, głównie z zakresu finansów i energetyki”. "

Niezorientowanych w trójmiejskich konfiturach do których bysie wyciągają swe lepkie łapki, informuję, że najważniejsze z nich to grupa LOTOS,  grupa Energa, porty – gdański i gdyński i Pomorska Specjalna Strefa Ekonomiczna. Tu są na prawdę duże pieniądze. Będąc w zarządzie, czy radzie nadzorczej, można spokojnie liczyć na miesięczne dochody w wysokości 50 000 złotych. A znam takich co zasiadają w paru radach nadzorczych.

Patrzmy dalej:
"Prokuratorskie śledztwo dotyczy jednak innej branży. Chodzi o kierowaną do niedawna przez Marchlewicza firmę trudniącą się budową jachtów dalekomorskich. W czerwcu 2014 roku otrzymała ona blisko 40 mln zł dofinansowania na jeden ze swych projektów. Wypłacono 10 milionów złotych zaliczki. W listopadzie ubiegłego roku Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości zawiadomiła prokuraturę o nieprawidłowościach. W połowie stycznia br. wszczęto śledztwo.
Jego przedmiotem jest wyłudzenie dofinansowania z programu operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2009 – 2013. Dotacja dotyczyła wdrożenia innowacyjnej technologii produkcji nowoczesnych jachtów dalekomorskich
— informuje Maciej Załęski .
W toku śledztwa zabezpieczono dokumentację finansowo-księgową oraz przesłuchano szereg osób.
Do tej pory śledztwo prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko konkretnym osobom."

Przemysław Marchlewicz oczywiście się broni przed zarzutami.  Nie mniej, śledztwo w gdańskiej Prokuraturze Okręgowej, w wydziale do spraw przestępstw skarbowych i gospodarczych jest prowadzone. I kto wie, czy wkrótce paleta przewinień nie będzie rozszerzona o inne działania i inne osoby.
Przemysław Marchlewicz:
"Przemysław Marchlewicz podkreśla, że prezesem badanej przez śledczych firmy został już po tym, jak uzyskała ona dotację (był nim jednak, gdy umowę rozliczano, a wcześniej świadczył spółce usługi doradcze, także dotyczące dofinansowania unijnego).
Na dziś spółka jest w sporze z PARP co do rozliczenia dotacji. PARP zmienił zasady realizacji projektu. Spółka rozliczała się na bieżąco i prowadziła projekt zgodnie ze sztuką
— poinformował nas Marchlewicz."

Osobiście chciałem czekać jeszcze trochę, bo dzisiaj (26 XI 16) odbywa się w Gdańsku okręgowy zjazd PISu. Więc podgrzewanie atmosfery jest jak najbardziej nie na miejscu.
Jednakże, jak się dowiedziałem, pan Przemysław Marchlewicz, zamierza kandydować do władz okręgowych. Więc chyba dobrze, że Karnowscy opublikowali ten materiał teraz.
Pan Marchlewicz, w swoim środowisku, za plecami nazywany "kadrowym", nie powinien być na żadnym stanowisku w partii, gdy może grozi mu z tej partii wyrzucenie.

Tyle aktualności. Temat układów na wybrzeżu, "złotych chłopców", kolesiostwa i zwykłych przestępstw dopiero się zaczyna. A ja sukcesywnie będę o tym informował. Niezależnie od opcji politycznej - złodziej jest złodziejem.


.

wtorek, 8 listopada 2016

Ponura polska starość

 

Czy wiesz mój drogi starszy przyjacielu, że jak skończysz siedemdziesiąt lat, to dla banków jesteś trupem?
Nie?
No, pół-trupem, powiedzmy. Chętnie nadal będą brali twoje skromne pieniądze, ale poważnego kredytu już nie dostaniesz. Nawet jeśli masz własny apartament, własny dom, czy kawał ziemi. Takie zabezpieczenie kredytu się nie liczy. Liczy sie tylko to, że ty już nie masz dochodów, a ich sprytne wyliczenia wskazują, że nie dożyjesz końca spłaty kredytu.
Więc jesteś trup, chociaż jeszcze nieźle fikasz.


Na moim norweskim statku, płynąc gdzieś z Rosji na Morze Północne, nagle nad ranem zmieniliśmy kurs i zbliżyliśmy się do Bornholmu. Okazało się, że mojemu przyjacielowi z Goeteborga zmarł ojciec i musi on polecieć na pogrzeb. Powiedział mi, że nie widział swojego ojca piętnaście lat. Gdy go spytałem, gdzie ojciec mieszkał, zakładając, że pewnie gdzieś pod kołem biegunowym, odpowiedział, że na sąsiedniej ulicy. Dziesięć minut od niego swobodnym spacerkiem. Czujecie? Ojciec i syn, praktycznie sąsiedzi, a nie odwiedzali się piętnaście lat.
Lecz tak już jest w tych surowych skandynawskich, protestanckich krajach. Więzy rodzinne są bardzo cienkie. Gdy już osiągniesz osiemnaście lat, to najczęściej od rodziny możesz się spodziewać kopa w d. i radź sobie sam. Fakt, państwo jest socjalistyczne i tak prospołeczne, że się tobą zaopiekuje. Dostaniesz pracę po odpowiednich kursach. Albo, jeśli masz chęć i zdolności, pójdziesz na wyższą uczelnię, a warunki do życia zapewni ci powszechny kredyt studencki.
Wszystko jest należycie zorganizowane, abyś w samotności, od początku aż do śmierci mógł godnie przeżyć.
Jakże to jest różne od rodzin śródziemnomorskich, gdzie we Włoszech, czy Grecji rodziny trzymają się zawsze razem, a najstarsi dziadkowie i babcie darzeni są ogromnym szacunkiem i miłością aż do końca.

A my w Polsce? Jesteśmy po środku. Trochę tacy i trochę tacy.
Generalnie staruszkowie na dzieci nie mają co liczyć. Bo, albo są za biedne, albo są za wredne. Najczęściej z naszej winy, gdyż obdzieliliśmy je nadmierną miłością, tworząc samolubów, egoistów o nieustannej postawie roszczeniowej (osobiście nie narzekam i jestem z tego dumny).
Pozostaje więc nam liczyć tylko na siebie i już w późnej młodości rozważać, jak sobie zabezpieczyć przyszłość.

Dzisiaj jest nas w Polsce prawie dokładnie 5 milionów emerytów. Co, biorąc pod uwagę ludność Polski wynoszącą 38,5 miliona ludzi, stanowi 13 procent społeczeństwa. Nie jest to wartość straszna, jak opowiadają różni czarnowidze. I co ciekawe, liczba emerytów w ostatnich latach się zatrzymała i bardzo niewiele rośnie.
Nie będę tutaj zanudzał statystykami, liczbami, tabelami, czy wykresami. To materiał dla specjalistów i kto chce może w załączonych linkach sobie pogmerać.
Powiem tylko, że 54% emerytów dostaje swoją emeryturę w wysokości poniżej 2 tysięcy złotych. A kobiety wyraźnie mniej od mężczyzn.

Tak już niestety jest, iż przychodzi taki moment, że najbliższa osoba odchodzi i zostaje się ze swoją starością samemu.
Dostając na życie kwotę poniżej tych dwóch tysięcy, oznacza to, że żyjemy w biedzie. Często nawet jesteśmy zmuszeni do drastycznych działań i nie możemy spokojnie dożywać w swoim własnym domu, bo nagle okazuje się, że całą tą śmieszną emeryturę zżerają comiesięczne opłaty: czynsze, media i inne. Wyprzedajemy się więc na starość. Przeprowadzamy się do jakiś studenckich pokoików. Pozbywamy się otoczenia, z którym byliśmy związani całe życie.
A przecież mówi się – Nie przesadza się starych drzew.

No więc tak: 5 milionów emerytów to nie w kij dmuchał. I jeszcze na dodatek wszyscy oni mają prawo głosu. Czyli każdy, co chce władzy, chcąc nie chcąc, musi o nich poważnie myśleć.
Gdy pominiemy ubeków, którzy powoli, lecz systematycznie wymierają, oraz komunistycznych przodowników, to sie okaże, że coraz więcej naszej starszyzny, to tacy, co za komuny nie zdążyli porządnie narozrabiać i się zhańbić.
Samolubnie i egoistycznie muszę nadmienić, że gdy ponad trzydzieści lat tułałem się po morzach w blaszanej puszce, a zasłużony dla ówczesnej władzy koleś wycierał d. fotele na kolejnych placówkach, to dzisiaj (!!!), gdy za symbol komunizmu można pójść do więzienia, to ja, jako emeryt będę poniżej tych magicznych 2 tyś, a on, który się tak napracował dla dobra komunistycznej ojczyzny, taki zasłużony i pewnie z medalami za tępienie opozycji, spokojnie sobie pożyje aż do śmierci, za jakieś 3 – 4 tysiące.

Jednakże te 54 procent tych, których emerytury mieszczą się poniżej progu ubóstwa to dla państwa wstyd i nieustanny wyrzut sumienia.


Ja rozumiem co to są priorytety. Władza musiała najpierw przemówić do młodych, aby zatrzymać dwa tragiczne dla państwa procesy: spadek urodzin i emigrację młodzieży. Stąd 500+ i Mieszkanie+.
Tylko, że emeryci nie mają już czasu. Po prostu wymierają. I co najtragiczniejsze: często w biedzie i zapomnieniu.

Dlatego mając na uwadze ciężko się spinający budżet państwa żądam aby jak najszybciej znieść opodatkowanie niskich emerytur – tych właśnie poniżej 2 tysięcy złotych.

Niech biurokraci i para-ekonomiści nie płaczą, bo nie są to aż tak straszne pieniądze.
Uśredniając, to jest zostawienie około 200 złotych w portfelu emeryta. Czyli koszt, prosto licząc: 3 mln emerytów z emeryturami poniżej 2 tyś  x  ok. 200 zł  x  12 miesięcy nie powinno przekroczyć 6 miliardów złotych rocznie.
Przypominam, dla porównania, że 500+ to około 22 miliardy rocznie.

Taki powinien być pierwszy krok państwa w stosunku do emerytów. Może jeszcze nie w 2017 roku, lecz w 2018 koniecznie.

Dodam jeszcze, że generalnie opodatkowywanie emerytur jest głęboko niemoralne i państwo, które stawia się wyżej e tycznie od banków, łupi obywateli bardziej niż one.
Przecież każdy pracujący, zanim został emerytem, to praktycznie prawie przez 40 lat regularnie płacił podatki. Więc dlaczegu musi na emeryturze za to samo jeszcze raz płacić?
Gdyby, powiedzmy, składkę emerytalną sam odkładał w banku, to przecież nie byłaby ona opodatkowana.
Coś tu potężnie nie gra i nie potrafię tego zrozumieć.
To nie jest należna państwu danina tylko ordynarny haracz.


Jestem optymistą i popieram dobrą zmianę. W działaniach premiera Morawieckiego, który wkrótce przejdzie z fazy projektowania do fazy realizacji, widzę autentyczny potencjał. A co więcej, po raz pierwszy od 1989 roku ma on plan skierowany nie tylko na mityczną gospodarkę, ale także na wzrost dobrobytu każdego obywatela.
Dlatego uważam, że wskaźnik wzrostu PKB, nota bene, bardzo marny wskaźnik, lecz ogólnie zrozumiały, wkrótce wzrośnie do czterech procent, a jak ceny surowców, które mamy (węgiel, siarka, miedź) nadal będa tak rosły tak ładnie, to nawet te 4% przekroczy.
Wtedy z naprawą emerytur można przejść do następnego etapu.

Etap drugi, to podniesienie wszystkich najniższych wypracowanych emerytur do poziomu 2 tysięcy złotych.

To również nie będą jakieś straszne pieniądze i wielkie obciążenie dla państwa, jeżeli jednocześnie ustanowimy górny pułap emerytury, powiedzmy na poziomie 5 tysięcy złotych.
A znane są wszystkim emerytury w wysokości od 10 do 20 tyś. zł.
W takiej modelowej sytuacji, powiedzmy prezes Rzepliński, którego emerytura wyniesie od 19 grudnia 2016 (wszyscy liczymy dni do tej daty), zadowoli się kwotą 5 tyś., a pozostałe 10 tyś. pozwoli aż dwudziestu emerytom, którzy dzisiaj mają 1500 zł, otrzymywać 2000 zł.

Ktoś może się zapytać i całkiem słusznie – skąd ja wziąłem te magiczne 2000 zł?
Otóż moje wyliczenia i obserwacja wskazują, że jest to dzisiaj granica między nędzą i ubóstwem. Pisałem zresztą o tym. Żyjąc w nędzy nieustannie się martwisz, czy przeżyjesz kolejny miesiąc i modlisz się byś nie zachorował, lub spotkało cię jakieś nieszczęście. I, jak dotąd, nikt nie podważył tych dwóch tyś..
Oczywiście może się to lekko wahać, w zależności od regionu zamieszkania. A za dziesięć lat może to być 3000 zł a nie dwa.


Państwo musi się w końcu poważnie zająć emeryturami.
Państwo PISu, bo państwo PO, SLD, czy PSL, a nawet AWS myślało tylko i wyłącznie o sobie i nic przez ćwierć wieku w tym zakresie nie robiło.
Obecna rewaloryzacja w granicach 5 złotych rocznie to kpiny z ludzi!

Jest wielu mądrych ekonomistów i matematyków, którzy potrafią stworzyć na przyszłość taki system emerytalny, który przestanie wreszcie być czarną dziurą. We wielu państwach na świecie, choćby za naszą zachodnią granicą emeryci mają względny dobrobyt. Czyli można.
Dotychczasowy ZUS musi zniknąć. Koszty jego są ogromne, a efektywność bardzo mała. Praktycznie ta instytucja sama zżera lwią część składek emerytalnych i innych.

Pewna wyjątkowo durna posłanka minionej władzy poważnie rozważała możliwości eutanazji. Pewnie, dla państwa niewolniczego najlepiej byłoby, gdyby pracownik po przepracowaniu całego życia, natychmiast na koniec odszedł w zaświaty. Gdy premier Tusk podnosił wiek emerytalny do 67 lat, to może dalej planował podnieść go do 75? Całkiem możliwe...

W idealnej teorii państwa przejście na emeryturę jest nagrodą za lata trudu i znoju; za ciężką pracę i wychowanie następnych pokoleń. Emeryci cieszą się powszechnym szacunkiem, a życie ich dobiega końca w spokoju, bezpieczeństwie i radości.
Kpię sobie? Nie.
Widziałem tysiące takich emerytów przed południem w kawiarenkach Paryża, Amsterdamu, czy Monachium. Spotykałem ich na plażach Hiszpanii, Grecji, czy Tunezji.
Powiecie – oni są obywatelami bogatych państw...
Czy to oznacza, że my na zawsze mamy być biedni, jako cały naród?

Chińczycy mówią i jak widziałem, praktycznie to realizują – pokaż mi, jak traktujesz swoich seniorów, a będę wiedział, na jakim etapie cywilizacji jesteś.


.



[1]   http://www.newsweek.pl/biznes/liczba-emerytow-w-polsce-prognoza-emerytalna-newsweek-pl,artykuly,342837,1.html
[2]   http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/emeryci-w-polsce-miesiecznie-wydajemy-na,229,0,1821669.html
[3]   http://www.zus.pl/files/Struktura_po_waloryzacji_w_marcu_2016.pdf

 

poniedziałek, 31 października 2016

Stare i nowe układy rozwalą "dobrą zmianę"?


 

W moich tekstach często pojawia się problem elit. Może to moja fiksacja, lecz wydaje mi się, że ta wąska grupa ludzi po prostu mądrych i dobrych, którzy zgodnie z matematycznymi prawami statystyki znajdują się na szczycie piramidy intelektualnej, powinna mieć ogromny wpływ na opinię publiczną, a w rezultacie na całokształt uprawiania polityki w kraju.
Tymczasem tak nie jest.
Zamiast tego rządzą różne i wszechobecne układy i układziki.
W Trójmieście ciągle dużo do powiedzenia ma układ biznesowo towarzyski stworzony przez kochankę Jerzego Buzka, panią Teresę Kamińską, którą ten polityk, pozujący na mędrca, umieścił w Gdańsku już w 2007 na stanowisku prezesa zarządu Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.


Na tym układzie w dużej mierze bazuje Budyń – prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, człowiek, który nie wie ile (i skąd) ma pieniędzy na rozlicznych kontach.
Na niedawnej fecie Rzeplińskiego w Gdańsku, którą urządził Adamowicz zabezpieczają sobie sądowe poparcie, pojawił się Leonard Łukaszuk, pułkownik SB i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego w czasach PRL-u, który wciąż wykłada na AMW w Gdyni. Warto zapamiętać to nazwisko, bo sporo ono na wybrzeżu znaczy. [1]

A co na to nowa władza? Co na to PIS? I co na to prezes Kaczyński?

PIS, nasza nowa władza, zamiast ostro zabrać się za rozwalanie pasożytniczych układów i pogonienie ich do wszystkich diabłów, niejako konserwuje je, jednak, co najgorsze, zaczyna budować swoje układy.
Prezes Kaczyński jest ostrym przeciwnikiem takiego działania, lecz niestety jest skutecznie izolowany od pewnych wiadomości. Jednakże w końcu dowiedział się o wybrzeżowych "złotych chłopcach" PISu hasających po radach nadzorczych i zarządach państwowych spółek i się po prostu wściekł. Jaki będzie tego efekt – zobaczymy.

Nie mniej, jeżeli się tylko zapytać kogokolwiek prowadzącego działalność w Trójmieście, kto rządzi i decyduje o całej gospodarce morskiej, oraz o tym, co udało się PISowi już odzyskać, bez wahania odpowie: - pani poseł Dorota Arciszewska-Mielewczyk i pan Janusz Śniadek, były szef Solidarności i były poseł. Nie żadni tam ministrowie, jak "góral – marynarzem", minister gospodarki morskiej Marek Gróbarczyk, albo lokalni działacze PISu, jak świeży pan poseł Marcin Horała, który jest jeszcze aspirantem (znaczenie tego wyjaśniam dalej), albo sopocki radny Andrzej Kałużny, który jest wręcz sekowany przez kolegów, za to, że odważa się przeciwstawiać powstającemu pisowskiemu układowi. [2]

*********

Układy i elity. Jak to faktycznie wygląda?

Elity, jak już kiedyś wspomniałem, to układ hierarchiczny, rozciągający swoje macki od poziomu gminy Szemud, po najdroższe apartamentowce stolicy i posiadłości, praktycznie rozsiane po całym kraju (jedno drugiego nie wyklucza; nierzadko dobra posiadłość w Kujawsko – Pomorskim idzie w parze z apartamentem w najbardziej pożądanym domu w Warszawie.
Zazwyczaj, na tym podstawowym, najniższym poziomie, neo-elitę stanowi lokalna grupa przekrętów. Aby te przekręty dawały zyski koniecznie w takiej grupie musi być członek lokalnej władzy – wójt, starosta, sołtys, czy co tam jeszcze. Po prostu musi być styk państwowe – prywatne, bo tam są konfitury. Warto dodać, że ten miejscowy przedstawiciel władzy często nie jest członkiem neo-elity, a tylko aspirantem. Z reguły im bardziej się stara, tym dłużej odsuwany jest na bok. Musi w tej grupie być paru lokalnych biznesmenów, gdyż to oni wypracowują zysk i nadają ton. Jak na przykład wspomniany już przeze mnie Król Karkówki z Kartuz. Te dolne elity są nieliczne. O to właśnie chodzi. Tak ma być, bo dwóch, trzech jest w stanie rzucać światło na swój teren, a jak by było za dużo to istnieje niebezpieczeństwo tworzenia się chaosu i rozbisurmanienia się ludu.
Za to wkoło jest całe mnóstwo aspirantów przebierających nogami i usłużnych, którzy, za uścisk lub poczęstowanie jakimś nienormalnym świństwem (whisky, koniak, cierpkie, czerwone wino, kto to widział? słodkie przecież o niebo lepsze!), podejmują się czynienia drobnych uprzejmości.
Najważniejsze natomiast jest to, że przynajmniej jeden z tej grupy (to sytuacja optymalna) ma, jak to w układzie hierarchicznym, zaczepienie, kontakt z kimś z neo-elity wyższego szczebla. Im wyższego, tym lepiej. Bardzo dobrze, gdy wojewódzkiego, a równie dobrze, gdy centralnego. Jest to warunek obowiązkowy.

Szczebel wyżej jest podobnie. Niekoniecznie więcej pieniędzy, ale więcej władzy. Styl jest też nieco inny. Na tym poziomie zaczynają dominować poważne zawody: prawnicy, których kancelarie obsługują, banki i biznesmenów, bankowcy, którzy decydują, czy dać zarobić kancelariom i biznesmenom i biznesmeni, którzy dają z kolei zarobić kancelariom i bankom. Dla kolorytu jest jakiś niemłody pisarz z mądrą twarzą, lub choćby z piękną siwą brodą, jak na przykład pan Chwin z Gdańska. Jest paru dziennikarzy i dziennikarek, którzy ładnie potrafią opisać i zaprezentować swoją neo-elitę i ogólnie stwarzają odpowiedni, miły i ciepły klimat. Tutaj już możemy mówić o grupie kilkudziesięciu osób. Oczywiście, wszyscy razem dobrze się znają, razem bywają, są na ty, (ale nie przed kamerami) i mają wspólne upodobania.
A politycy? Z nimi to raczej różnie. Częściej nie są stałymi członkami elit (wiadomo – wybory); często dostają pozycję leszczy, ci z ambicjami robią za aspirantów, którym czasami starszyzna pozwala ogrzać się przy ognisku. Chyba, że taki polityk jest jednocześnie biznesmenem i na przykład eksportuje najlepsze na świecie gęsie pierze do Chin.
I tak krok po kroku idziemy do góry, aż dochodzimy do stolicy. I tutaj role się nieco odwracają. Prym w neo-elitach zaczynają wodzić politycy, urzędnicy wysokiego szczebla, oraz dziennikarze pewnych, wybranych tytułów prasowych i stacji telewizyjnych.
I po raz pierwszy celebryci. Ich istnienie na niższym szczeblu jest tylko etapem przejściowym i nie ma sensu, oprócz spotykania się w klubie na Monciaku w Sopocie, (w którym nie powinna bywać, wg. mnie pani Marta Kaczyńska, lecz niestety stryj nie wie, więc bywa).
Jedynym chyba wyjątkiem w tej grupie jest Kuba Wojewódzki, który aspiruje do bycia celebrytą krajowym, a jest tylko powiatowym (taki dziwny paradoks).

Centralna neo-elita rulez!
Wyciąć kawałek lasku pod kolejkę linową? Ależ proszę! Wybudować ekskluzywne osiedle w jedynej w Europie, tak dziewiczej puszczy? Ależ proszę! Kupować latające barachło o nazwie Embrayer? Oczywiście! Proszę bardzo. Zrujnować poetę, typa jednego, który, cham jeden, nas wyzywa, a w dodatku ma, bezczelny, dobre pióro i poklask motłochu? Nie ma sprawy!

Zrobić i załatwić można wszystko. Pod jednym warunkiem – tylko dla siebie i swoich ludzi.
Dla narodu? Dla Polski? Jaja sobie robicie?! To nie ma sensu i co ja z tego będę miał?
Krótko na koniec: neo-elita nie jest prawdziwą elitą narodu. Wszystko, co robi, robi tylko we własnym interesie. Owszem, starają się narzucać styl, kreować trendy, decydować, o czym się mówi, co się czyta i co ogląda. Lecz dodam raz jeszcze – tylko i wyłącznie we własnym interesie.

Naród generalnie im przeszkadza i mają go w dupie.

.
 [1]   http://monsieurb.neon24.pl/post/134680,budyn-chce-zapladniac
[2]   http://sopot.naszemiasto.pl/artykul/radny-andrzej-kaluzny-wyrzucony-z-kola-radnych-pis-sopot,3313017,art,t,id,tm.html
[3]   https://oko.press/kaskow-tyle-energi-ze-zarobi-15-mln-rocznie

.

czwartek, 27 października 2016

Czy szykowany był (jest) w Polsce zamach stanu?


Opublikowano: 27.10.2016

Czy szykowany był (jest) w Polsce zamach stanu?


– To skandal! – pienią się zagraniczni mocodawcy. PiS-u już od dawna miało nie być.
Ten wrzód na dupie światowego porządku miał już zniknąć w roku 2010. Misternie przygotowany i przeprowadzony plan likwidacji prawicowej elity nie powiódł się do końca, bo, jak zwykle nieprzewidywalny , mózg i operator opozycji, nie wsiadł do samolotu do Smoleńska. Przez to zamach nie był pełnym sukcesem.
katastrofa smolenska - ciala ofiar
Jak pisze i o czym najprawdopodobniej wiedzą wszystkie poważne tajne służby świata, jako realizatora zamachu wybrano specjalną rosyjską jednostkę wojskową pod dowództwem generała Jurija Desinowa. Zleceniodawcą miałby być bardzo wysoko postawiony polski polityk T (?!). Nie sądzę, by on był zleceniodawcą. On tylko przekazał kontrakt swojemu rosyjskiemu odpowiednikowi. [1]
Zleceniodawca, lub raczej zleceniodawcy stoją znacznie wyżej w hierarchii światowego porządku.
Myśląc strategicznie, co dzisiaj, po sześciu latach widzimy, mieli rację i zdecydowali, że trzeba skutecznie wyeliminować silną, polską partię konserwatywną, której polityka zagraża ustalonemu porządkowi w całej Europie.
Podczas gdy z węgierskim Fideszem, partią Orbana można sobie dać radę, to polski PiS, partia kraju znacznie większego i strategicznie ważniejszego, mogła poważnie narozrabiać. Dlatego właśnie zdecydowano się ją zniszczyć. I słusznie założono, że jak zabraknie braci Kaczyńskich, to Prawo i Sprawiedliwość umrze śmiercią naturalną. Niedobitki, jak np. Mariusza Kamińskiego, zamknie się w więzieniu (jak pamiętamy, otrzymał on już wyrok trzech lat bezwzględnego więzienia), a Antoniego Macierewicza będzie można, po silnej akcji medialnej, zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Tylko, jak wspomniałem, głupi przypadek – chora matka – i Jarosław nie leci samolotem. Projekt „Smoleńsk” nie powiódł się do końca. Nie udało się PiSu zlikwidować w roku 2010.
Wbrew licznym, popularnym opiniom o prawości i łagodności świata cywilizacji łacińskiej, załatwianie spraw przy pomocy mordu politycznego jest nie takie rzadkie. Śmierci generała Sikorskiego, premiera polskiego rządu, do dzisiaj nie wyjaśniono. Lecz wiemy na pewno, że był solą w oku polityki Churchilla i Stalina. też przeszkadzał wielu ośrodkom. Nawet własnemu FBI. Zastrzelono go w biały dzień i jak to się zazwyczaj tłumaczy, zrobił to szaleniec. Strzelano do prezydenta Francji  Charlesa de Gaulle’a, bo nienawidzili go generałowie z OAS.
A na dodatek Rosjanie mieli już plan katastrofy smoleńskiej przetestowany. W roku 1986 samolot TU134 z prezydentem Mozambiku Samora Machelem na pokładzie rozbił się w RPA. Oprócz tego, że wówczas 9 osób przeżyło. Analogii do Smoleńska jest aż zanadto… [3]

Komorowski wróci?

Podobno były prezydent Bronisław Komorowski, znany m.in. z tego, ze czasem chlapnie jęzorem, po przegranych wyborach, w czasie wyprowadzki powiedział: – Ja tu jeszcze wrócę. Znając jego profetyczne zdolności, które udowodnił grubo przed Zamachem Smoleńskim, gdy powiedział: – A może prezydent gdzieś poleci? – (to o śp. Lechu Kaczyńskim), trzeba te słowa buty i goryczy, mieć na uwadze.

PiS u władzy

Dokładnie rok temu PiS przejął władzę. Najpierw zdobył fotel prezydencki dla Andrzeja Dudy, o którym jeszcze pół roku wcześniej nikt nie słyszał. Następnie PiS ze sporym łutem szczęścia (SLD nie weszło do Sejmu) wygrał wybory w stopniu pozwalającym mu na samodzielne rządy. Praktycznie natychmiast rozpoczęła się wojna podjazdowa z władzą. Opozycja ogłosiła się opozycją totalną, co oznacza całkowity sprzeciw na wszystkie działania władzy. Czyli, cokolwiek PiS robi, jest złe. Niemalże natychmiast ogłoszono, że walka z władzą będzie się toczyć na ulicach i za granicą kraju, w instytucjach unijnych i międzynarodowych.
Ten jawnie ogłoszony scenariusz przemilczał, że najsilniejsza walka będzie się toczyć w zakresie informacji i propagandy. Chodzi w niej o to, by wśród obywateli wywołać odczucie tymczasowości obecnej władzy, jej nieudolności i najważniejsze – konieczności jej jak najszybciej zmiany.
W tę akcję zaangażowane silnie są tzw. „media głównego nurtu”, międzynarodowe instytucje w całości opanowane przez lewaków i neoliberałów ( – miliarder, kryptokomunista, sfiksowany na Nowym Porządku Świata jest głównym sponsorem Fundacji Helsińskiej), opanowane przez dzisiejszą opozycję samorządy terytorialne, oraz ciągle liczne niedobitki komunistów, ubeków i ich rodzin, uprawiający propagandę szeptaną. Silna armia, prawda?
A na przeciwko tylko legalnie wybrana władza i uczciwi, niezamieszani w korupcyjne układy obywatele.
Czy wszystko to jest przygotowaniem do zamachu stanu? Można by takie supozycje uznać za śmieszne brednie, gdyby… no właśnie. Oprócz przytoczonej uwagi ex-prezydenta, pewien pułkownik, Adam Mazguła, który twierdzi, że reprezentuje opinię żołnierzy tak to odpowiedział na pytanie dziennikarza antyrządowego portalu Tomasza Lisa:
wielu przeciwników obecnej władzy marzy, by to wojsko stanęło w obronie konstytucji, na straży której stać przysięgał każdy żołnierz. To realny w Polsce scenariusz?„.
Mazguła unikał odpowiedzi wprost, ale:
To się może kiedyś zdarzyć… Jednak na pewno nie w tej chwili. Musimy pamiętać, że tzw. „dobra zmiana” jest niestety wyborem podjętym demokratycznie. I to całkiem niedawno. W związku z tym, wojsko nie może występować przeciwko demokratycznie wybranym władzom. Na razie pozostaje więc czekać”.”  [2]
Czyli czekać, knuć, przygotowywać się, aż przyjdzie odpowiedni moment.

Usunąć prezydenta

Znamy już rozpracowywane na wypadek przejęcia władzy przez PiS scenariusze. Jeden z nich zakładał, przy aktywnym udziale Trybunału Konstytucyjnego, uznanie prezydenta za niezdolnego do działania i usunięcie go ze stanowiska. Następnie unieważnienie wyborów parlamentarnych i automatyczne przywrócenie poprzedniej władzy z Ewą Kopacz, jako premier.
Te działania były szczegółowo przygotowywane przez prawników i nie ma najmniejszych wątpliwości, że ,jako zgodne z Konstytucją, byłyby „zaklepane” (i to z oklaskami) przez instytucje Unii Europejskiej, wyjaśnione i zaaprobowane przez Komisję Wenecką, a po tym nawet przez ONZ. Prezydent Barack Obama lub Hillary Clinton przyglądaliby się temu z łagodnym pobłażaniem.
Jednakże, za przeciwników mamy niezbyt rozgarniętych nieudaczników, jak Petru, Schetyna, Kopacz, czy Dukaczewski, albo bufonów, jak Rzepliński i Wałęsa, więc więcej było krzyków, szeptania i kłótni, niż jakiegokolwiek efektu.

A wojsko?

Tutaj pewne zagrożenie niewątpliwie było. Praktycznie cała generalicja, w tym niewątpliwie ta, po moskiewskich akademiach, oraz lwia część służb specjalnych, to jawni i niejawni wrogowie Jarosława Kaczyńskiego, a przede wszystkim, Antoniego Macierewicza.
Zrozumiałe wówczas stają się działania ministra obrony narodowej w pierwszym roku rządów. To co wyglądało na chaos i miotanie się, dymisje i roszady personalne, były w rzeczywistości ciężką i bezwzględną walką na opanowanie armii, sztabu i niedopuszczenie do puczu. Należało się pozbyć natychmiast prawdopodobnych agentów obcych mocarstw. Zweryfikować lojalność młodych pułkowników i poobsadzać nimi newralgiczne stanowiska.
To był zapewne kawał ciężkiej roboty, o której może dowiemy się za jakiś czas, gdy będzie spokojniej i bezpieczniej. Dzisiaj tylko wiemy, że skala nieprawidłowości, nieudolności, korupcji i zwykłego złodziejstwa, w wojsku i jego otoczeniu (zakłady zbrojeniowe, akademie wojskowe, mienie wojskowe, itp) były ogromne. Może jeszcze nie wszystko oczyszczono, ale Macierewiczowi udało się zatrzymać dalszą destrukcję.
Jednocześnie również wiadomo, że różne nastroje po przejęciu władzy były w policji, która też dysponuje skuteczną siłą. Na tym polu działał ostro minister Błaszczak i chyba w końcu, po wielu kłopotach, zdołał opanować sytuację.

Scenariusz działań

Taki zamach stanu, gdyby PIS byłby nieostrożny i lekkomyślny, mógłby być szybką, jednodniową imprezą, bez jednego wystrzału. W dniu obrad Sejmu i rządu, przygotowane wojskowo – policyjne jednostki specjalne pod dowództwem oficerów z grupy antypisu, błyskawicznie opanowałyby budynki rządowe i sejmowe, internując posłów, ministrów i rząd. Pewne doświadczenie w internowaniu już mamy od stanu wojennego.
W tym samym czasie inny oddział opanowuje siedziby TVP i Polskiego Radia i albo po prostu przerywa nadawanie, albo, co bardziej prawdopodobne, wymienia redakcje na swoich ludzi takich, jak Lis, Kraśko, Żakowski et consortes. Pracujący naród może dopiero wieczorem zorientowałby się, że coś jest nie tak.
Tymczasem w terenie, samorządy, jak wiemy, w większości opanowane przez ludzi PO i PSL, wszyscy wojewodowie, prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie, sołtysi, w oparciu o lokalne, powiązane z nimi siły, czy to policyjne, czy straży miejskiej, a nawet agencji ochroniarskiej, przejmują władzę.
Trudne? Nie wydaje mi się.
Kto powie, że takie plany są absurdem i nie rodzą się w rozpalonych głowach tych, którzy wraz z przejęciem władzy przez „dobrą zmianę” utracili olbrzymie korzyści? Dlaczego dziennikarz Lisa rozmawia o tym z wybitnie antypisowskim pułkownikiem Wojska Polskiego? Dlaczego nagle przywódca totalnej opozycji jednoczy się z Lechem Wałęsą, który ma ciągle wielkie wpływy w tajnych służbach, nie tylko polskich, a dla patriotów jest symbolem hańby i zdrady?
Mądry człowiek gra tylko w te gry, w które wygrywa. Jarosław Kaczyński jest mądrym człowiekiem. W 2006 zablefował i przegrał. W rezultacie dostaliśmy dziesięć straconych lat. Wątpię, by ponownie popełnił duży błąd.
Odebranie władzy nie przyjdzie przeciwnikom już tak łatwo. Jeśli władza będzie natychmiast korygowała swoje błędy, dzisiaj głównie w komunikacji społecznej, to ma autentyczne szanse utrzymać się kilkanaście lat u władzy. Nawet jeśli nie sam PIS, to jego następcy kontynuujący „dobrą zmianę”.

środa, 26 października 2016

Samoupodlanie kobiet. „Kiedy powrócą kobiety z klasą?”

W drugiej części programu Adriana Klarenbacha „” ujawniła się kolejna Agata. To bardzo fajne imię, które niestety nie ma szczęścia do osób publicznych. Co Agata na wizji, tym gorsza.
demonstracja-aborcja-2
Rzeczona pani we wczorajszym programie była taka, że wzbudziła we mnie jak najgorsze emocje. Ich konkluzją była myśl, że gdyby jakoś została moją żoną, to już pierwszego dnia małżeństwa bym ją udusił, a potem spokojnie odpoczywałbym w zakładzie penitencjarnym. Ta pani Agata, po chwilowym wysłuchaniu, przywołuje wizje najgorszych żmij, skorpionów, a nawet znanej dzieciom pajęczycy Tekli.

Wulgarne, agresywne dziewczyny

Młodzież i brać internetowa nazywa to samozaoraniem. Tego właśnie dokonały uczestniczki, jak to ładnie określiła Agata z doktoratem z filozofii (sic!), drugiej rundy czarnego marszu. Zszokowany redaktor Klarenbach usiłował się dowiedzieć na ile rund zakontraktowany jest ten mecz, na dziesięć, czy na dwanaście, lecz odpowiedzi nie uzyskał.
Obrazki z tej drugiej rundy czarnego marszu rozesłałem przyjaciołom w Dani, Norwegii i Szkocji. Zrobiłem tak dlatego, bo nie dowierzałem własnemu uczuciu wstrętu i zawstydzenia. Może ze mną jest coś nie tak, może jestem nieświadomym mizoginem. Lecz nie, odpowiedzi, które nadeszły z zagranicy potwierdziły, że moje odczucia są słuszne. Znajome Dunki, Norweżki, czy Szkotki, zapewniam, że to kobiety wyzwolone i nowoczesne, z tytułami i bez, były zażenowane tym, co zobaczyły. Przekonywały, że w ich środowiskach podobne zachowania są niemożliwe. To w ich komentarzach padło słowo upodlenie (debasement, fornedrelse). Mówiły też o godności i dumie.
Oczywiście kobiety uczestniczą w ulicznych protestach na całym świecie. Ba, same je organizują. Jednakże nigdy nie widziałem, żeby wówczas rezygnowały ze swojej kobiecości, że swojego wdzięku i delikatności.
Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej, że ciągle jesteśmy w dużej mierze społeczeństwem aspirującym.
Aspirującym do pełnej kultury i do wzorców dojrzałej cywilizacji. Istniejące braki w wychowaniu i wykształceniu, w dużej mierze spowodowane zapaścią edukacyjną, dokonaną przez ministra Handkego, a potem przez panie i Kluzik-Rostkowską. Wyhodowano nam, w tej nieszczęsnej „gimbazie”, o którą nadal lewacy z panem Broniarzem walczą, wulgarne, agresywne dziewczyny, jak pokazywały media, bijące się między sobą i terroryzujące słabsze koleżanki. Dziewczyny klnące gorzej od chłopców. Biedne, zagubione dziewczyny.

Panie od Ryszarda Petru

Popatrzmy na panie, które otaczają Ryszarda Petru. Jego prominentne działaczki. Posłuchajmy, jak one mówią. Jak nieustannie kaleczą mowę ojczystą. Choć właściwie one już nie mówią, tylko bez przerwy krzyczą. Kulturalna rozmowa z nimi jest absolutnie niemożliwa. Wymiana poglądów również. Odnosi się wrażenie, że to zaprogramowane roboty, które muszą wygłosić zaprogramowaną kwestię, słowa, które ktoś im włożył w usta, a których do końca nie rozumieją. Nie słuchają oponentów i nie uczestniczą rozumnie w dyskusji, bo jedyne, co mają do powiedzenia, to formułki, które im podpowiedziano.
Identycznie jest z uczestniczkami marszów, które wielokrotnie pytane przez reporterów, powtarzają zużyte lewackie slogany, kompletnie bez jakiegokolwiek rozumowania. Taki owczy pęd.
No dobrze, zostawmy prawdziwe treści i powody protestu. To rzeczywiście temat do poważnej i uczciwej dyskusji. Lecz forma, obraz protestu, kompletnie deprecjonuje zamierzone cele.
Ktoś, jakiś durny specjalista od wizerunku i manipulacji, typowy lewacki „menago”, w spodniach rurkach, z krokiem na wysokości kolan i oczywiście z tęgą brodą, oraz kitką szoguna, przekonał organizatorki, że najlepszym środkiem wyrazu będzie happening. A właściwie to wygłupianie się i szokowanie, bo prawdziwy happening jest wydarzeniem artystycznym z dramaturgią i logiczną narracją.
Tak zmotywowane bidule, stare i młode, ubierają się na czarno, jak chłopki na Sycylii, albo muzułmanki w Jemenie, niektóre zakładają papierowe torby na głowy, inne malują różne znaki na twarzy, przynoszą z domu, jako dziwne symbole, druciane wieszaki na ubrania, albo zepsute parasolki i stoją w grupkach, krzyczą, gdy dyrygent podniesie batutę, lub skaczą, gdy baletmistrz da znak. Wszystkie przecież kiedyś chciały być aktorkami. I wszystkie marzą nadal o sukcesie w Tańcu z Gwiazdami i wszystkie przecież mają talent.

Słowotok

Tak, mają talent, więc go trzeba zaprezentować. Lecz, jako że nie mają kultury i wykształconej przyzwoitości to wychodzi z tego słowotok – macica, wagina, kurwa, cipa, broszka, lub bardziej złożone „odpierdolcie się od naszych macic”, albo „rząd taki gibki, że wchodzi nam w cipki” [autentyczne – te i wiele bardziej wulgarnych można zobaczyć wchodząc na grafikę google – hasła czarnego marszu].
A żeby było weselej, one same tak się zachowując i demonstrując ten marny kabaret, twierdzą, że walczą z mową nienawiści.
Chyba wszyscy pamiętamy takie ruskie trio skandalistek „”. Napomknę tutaj, że pussy już dawno przestało oznaczać kotka, a jest określeniem damskich genitaliów, bliskoznacznym do wulgarnego słowa cipka, które tak bardzo lubią uczestniczki marszów. Czyli mamy ruski „Bunt Cipek”. Te pseudo-punkowe dziewczyny kochały się obnażać i najlepiej w kościele na ołtarzu. To jest właśnie feminizm a’la post-komunistyczny ciemnogród (my kulurnyj narod).
Przekonany jestem, że dla uczestniczek czarnych marszów rosyjskie skandalistki stanowią wzór i źródło podziwu. To ten sam kod kulturowy, te same marzenia aspirantek, by zademonstrować swoją europejskość, a nawet światowość. Smutne sny zaściankowego kopciuszka, że może w końcu królewicz ją zauważy. A królewiczem dzisiaj jest szklane oko kamery, może Polsatu, może TVN, a najlepiej BBC lub CNN.

Młodzi, Wykształceni z Dużych Miast

Parady Równości, Owsiakowy Woodstock, Tęczowe Imprezy, a teraz Czarne Marsze, to jeden, ten sam ciąg zjawiska, który parę lat temu nazwaliśmy MWzDM – Młodzi, Wykształceni z Dużych Miast.
Ludzie, którzy w poszukiwaniu lepszego życia, nie mając wzorców i zasad, wpadli w świat blichtru, wpadli w łapy „spedalonych” manipulatorów, którzy dają im namiastkę, ersatz, Paryża, Londynu, czy Nowego Jorku.
W tej jakże prowincjonalnej Warszawie posadzi się plastikową palmę i zbuduje się sztuczną tęczę i będzie cool. Wielki świat.
MWzDM są niesłychanie podatni na złe wpływy. Jak widzą, że taka Kora, Chylińska, czy Peszek kurwują publicznie, to sami zaczynają mówić brzydko.
Nigdy jeszcze, jak sięgam pamięcią, młodzi ludzie, szczególnie kobiety nie mówiły tak brzydko – fatalna polszczyzna, fatalna wymowa, ograniczony zasób słów i paskudna wulgarność. I ta podatność na manipulację. Hej dziewczyny! Biegamy! Hej! Ubieramy się na czarno i blokujemy metra w całej Polsce (autentyczne).
Kiedy znowu powrócą ? Niech nawet zapanuje matriarchat, lecz niech one będą kobiece, z wdziękiem, pogodą i subtelnością.
Życzę wszystkim paniom, tym normalnie kolorowym i tym czarnym, by się opamiętały i stały się takie jak to widział Julian Tuwim:
A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał,
Jest więc odtąd na wieki i grzeszna i święta,
Zdradliwa i wierna, i dobra i zła,
I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza…
I anioł i demon, i upiór i cud,
I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna.

sobota, 22 października 2016

UWAGA na nowe akumulatory!


Pogadajmy sobie ponownie o motoryzacji.
Nie tak dawno ostrzegałem przed bezsensownym zakupem auta hybrydowego. Oczywiście natychmiast zwolennicy postępu za każdą cenę, nie zostawili na mnie suchej nitki. Powtórzę tylko – wolna wola. Każdy może być nierozsądny. Po to jest demokracja.


Dzisiaj piszę nie o samochodzie, czy nawet generacji samochodów, tylko o ważnym elemencie każdego auta, który właśnie w tych nowoczesnych, może nam sprawiać pewien kłopot. I jeśli kiedyś był stosunkowo tani, to obecnie jest dość drogi.
To akumulator, powszechnie poza Polską nazywany baterią.

Jestem już tak stary, że z wczesnego dzieciństwa pamiętam samochody, które akumulatorów w ogóle nie miały. Miały, za to korbę, którą się wkładało do takiej specjalnej dziurki z przodu pod chłodnicą i energicznie obracało się nią do momentu, aż silnik się uruchomił, na co mówiło się – zaskoczył. Trzeba było uważać na palce, konkretnie na kciuk, bo jak zaskoczył, to korba potrafiła potężnie walnąć i źle złapana, kciuk wybić.
Czasami, głównie zimą, to kręcenie korbą, to była długa katorga.

No i potem już wszędzie nastały akumulatory. Jak wiemy, ich głównym zadaniem jest uruchomienie silnika. Robi się to poprzez dostarczenie dużego prądu z naszego 12 woltowego akumulatora do niewielkiego silniczka elektrycznego, który zębatką obraca nasz silnik spalinowy, aż ten zaskoczy.
Oczywiście, akumulator dostarcza prąd też do innych urządzeń. Na początku były to tylko światła, potem też radio, a obecnie jest mnóstwo tak zwanych odbiorników.

Kilkadziesiąt lat mieliśmy spokój z tym elementem. Zawsze, do dzisiaj, jest to akumulator kwasowy. Jeszcze nie tak dawno trzeba było skrupulatnie o niego dbać: sprawdzać poziom elektrolitu, dolewać wodę destylowaną i od czasu do czasu ładować w warsztacie. Tym właśnie skomplikowanym zadaniem zajmował się w stoczni nasz noblista Lech Wałęsa.
Od kilkunastu lat akumulatory stały się bezobsługowe i jedyne, co nam pozostało, to co 3 – 4 lata wymieniać je na nowe. Cena była i nadal jest przyzwoita, w okolicach 200 – 300 złotych.
Taki postęp w tej dziedzinie nieco nas rozleniwił.
Gdy miałeś względnie porządny samochód, to rutynowa obsługa sprowadzała się do rokrocznych wymian oleju smarownego, filtrów i rzadziej klocków hamulcowych i opon. To wszystko. Czyli niewiele.

Czas idzie na przód i do motoryzacji wkroczyła elektronika i komputery. Już tylko w najtańszych i wybitnie prymitywnych autach nie ma tego morza elektrycznych i elektronicznych gadźetów.
I co umyka często naszej uwadze – nasz samochód nawet, jak sobie spokojnie stoi w garażu, to cały czas zużywa prąd. Różne alarmy i jego czujniki ciągle pracują. Zasilany też być musi komputer pokładowy – dziś nieodzowna część naszego auta.

Zmusiło to producentów samochodów do opracowania całkiem nowych akumulatorów. Takich, które zdołają podołać trudom skomputeryzowanej współczesności.

Może tego nie wiesz, bo sprzedawca nie powiedział, ale nie masz już klasycznego, bezobsługowego akumulatora kwasowego 12V i odpowiedniej, co do wielkości pojemności w Ah (ampero-godzinach).

W przeważającej liczbie aut masz teraz znacznie nowocześniejszy akumulator AGM. Nadal kwasowy, lecz zmodernizowany, o lepszych znacznie parametrach.
Literki AGM oznaczają – Absorbent Glass Mat, czyli akumulatory z absorbującymi włóknami szklanej maty.
Co na tym zyskamy?
Generalnie, akumulatory AGM są znacznie lżejsze, więc możemy mieć w standardowych rozmiarach baterię o większej pojemności. Ponad to, ładują się pięć razy szybciej od klasycznych.
Mają też inne zalety, które tutaj są nieistotne.

Jeżeli jest tak dobrze, to po co ja tutaj przed nimi ostrzegam?
Ano dlatego, że najprawdopodobniej twoje auto jest wykorzystywane jako auto miejskie, czyli poruszasz się na stosunkowo krótkich dystansach i to raczej nie na wysokich obrotach.
Także, najprawdopodobniej jest ono wyposażone w modną obecnie funkcję Start – Stop. Czyli podjeżdżasz pod czerwone światła, wrzucasz luz, puszczasz sprzęgło i silnik staje. A jak światła zmieniają się na zielone, to wystarczy tylko nacisnąć sprzęgło i silnik ponownie, automatyczne ruszy.
Czyli na stosunkowo krótkiej trasie możesz mieć nawet kilkanaście wyłączeń  i rozruchów silnika. To na prawdę żre dużo prądu.
A na dodatek słuchasz głośno radia, działa GPS, działa klimatyzacja, podgrzewasz fotele, bo jesień zimna, więc i wycieraczki pracują nieustannie. A setka czujników współpracująca z komputerem nieustannie sprawdza sytuację na drodze, parametry silnika i układów pomocniczych, a nawet ciśnienie w oponach. No i oczywiście, cały czas, jak jedziesz, masz włączone światła, choćby to były tylko LEDowe, dzienne.

W rezultacie to spowoduje, że gdzieś po dwóch latach eksploatacji twojego nowego auta, jak to się popularnie mówi – elektronika zacznie szwankować.
Nagle system Start – Stop przestaje działać, a ty masz na komputerze komunikat, że jest on niedostępny. A to nagle twój piękny, siedmio, albo dziewięcio-calowy ekran, jak to się brzydko określa – zdechnie. Nie masz już radia, łączności z telefonem i GPSu. I tak dalej.
Jeździsz więc po warsztatach, autoryzowanych oczywiście i zgłaszasz po kolei awarie poszczególnych systemów.
W dziewięćdziesięciu procentach przypadków, wspaniali majstrowie podłączą twoje auto do komputera, zdiagnozują, a komputer nie wykryje żadnyc usterek. Zadowolony odbierzesz samochód, a on nadal zachowuje się niewłaściwie.

Bywa tak, że gdy drążysz temat i stajesz się dla twojego samochodowego dilera upierdliwy, to w końcu zbada ci akumulator, Możesz się wówczas spodziewać informacji, ze twoja bateria jest niedoładowana i generalnie już kiepska i proponują ci jej wymianę.
Tak było ze mną w pewnej stacji z moim małym, miejskim samochodzikiem.
Pan fachowiec autorytatywnie stwierdził, że akumulator nie daje się ładować, jest do wymiany. Zaproponował mi nowy, producenta, za 1140 złotych.
Gdybym nie był elektronikiem i elektrykiem, lecz np. historykiem, lub socjologiem, jak większość ludzi we władzach, czy mediach, lub gdybym nawet był moją żoną, to pewnie bym dokonał bezsensownej wymiany akumulatora.
Lecz znam temat, więc wiem, że prawda jest taka:
- Dokładnie identyczny akumulator (w tym wypadku bardzo dobry, firmy Varta), kosztuje w sklepie tylko 640 zł. To też drogo, choć połowa tego, co w serwisie;
- Kupując w sklepie otrzymujesz 3 lata gwarancji na akumulator, a w serwisie, nie wiadomo dlaczego, jest tylko jeden rok gwarancji na to;
- A po trzecie i najważniejsze, co to znaczy, że nie przyjmuje ładowania? Właśnie akumulatory AGM mają taką zaletę, że świetnie się ładują, nawet głęboko rozładowane.

Wniosek – czy to z niewiedzy, czy to z pazerności chcieli mnie w serwisie perfidnie orżnąć i wpędzić w niepotrzebne koszta.

Cóż więc należy robić z samochodem, gdy zaczynają się kłopoty z akumulatorem AGM (zalecam to nawet zanim zaczną się kłopoty)?

Jeżeli masz autentycznie zaufany warsztat samochodowy, a w nim fachowców, którzy dokładnie znają różnicę w ładowaniu klasycznych akumulatorów i tych AGM, to odstawiaj samochód dwa, trzy razy do roku by ci go podładowali. Proces zazwyczaj trwa około ośmiu godzin.

Jednakże ja zalecam, zamiast pozostawiać auto na pół dnia w warsztacie, kupić sobie, a w internecie jest tego mnóstwo, specjalną ładowarkę do twojego akumulatora. Pamiętaj, że ma być to dla AGM (często są wielofunkcyjne, co jest OK) i z prądem ładowania odpowiednim dla wielkości (Ah).
To obecnie koszt 100 – 200 złotych i masz to na lata.
Wieczorem, w garażu otwierasz maskę twego auta, albo miejsce, gdzie jest akumulator, podłączasz dwa kabelki ładowarki i idziesz spać. Nowoczesne urządzenie w automatycznym cyklu wykona swoje zadanie bezobsługowo.
Takie ładowanie możesz przeprowadzić tyle razy ile chcesz, lecz nie będzie potrzeby ładowania więcej, niż parę razy do roku.
Pamiętaj – akumulator AGM ma zazwyczaj żywotność pięć lat. A i siedem pociągnie. Nie daj sobie w warsztacie wcisnąć wcześniejszej wymiany. Jeżeli nie miałeś katastrofy, to akumulator jest zazwyczaj dobry.

Na koniec, jako poradę dobrego wujka podam, że jeżeli macie wspólnotę, lub grupę fajnych sąsiadów, to taką ładowarkę można kupić na spółkę. A i tak większość czasu przeleży ona na półce. Razem z naszą wiertarką, śrubokrętami i kluczami i setką narzędzi, które nieopatrznie zakupiliśmy i używamy może raz do roku.


UWAGA! Akumulator AGM to nie to samo, co akumulator żelowy. Inne parametry i inna obsługa. Lecz tu nie ma potrzeby omawiać.

.