poniedziałek, 21 października 2013

Czyżbym się mylił?


Gdzieś około roku 2005 czy 2006, kiedy dopiero rozpatrywaliśmy konieczność zakupu własnej ziemi powiedziałem naszemu przyjacielowi, Sebastianowi Karaśkiewiczowi, że na tym interesie nie mogę stracić.
No bo jakżeż miałbym stracić, skoro ludzi coraz więcej, techniki coraz więcej, życie coraz sztuczniejsze i bardziej zindustrializowane - w tej sytuacji wszystko co naturalne, swojskie, wiejskie, żywe - jako że staje się coraz rzadsze, powinno się stawać coraz droższe. Prawo popytu i podaży. Rozumowanie elementarne - czyż nie..?
Minęło parę lat. Właśnie wróciłem z wycieczki do Radomia. Odbywanej bocznymi drogami. Bo i tak pogazować krajową "siódemką", przez wzgląd na stan opon naszej Wendi nie jestem w stanie. A bocznymi drogami bliżej (tylko wolniej się jedzie).
I co? I wygląda na to, że wówczas, te 7 czy 8 lat temu, naiwność przeze mnie przemawiała! Że myliłem się wprost fundamentalnie!
Co widać z okna samochodu, kiedy się jedzie bocznymi drogami z Boskiej Woli do Radomia i z powrotem..?
Pustki widać. Nieużytki. Ziemie opuszczone. Opustoszałe wioski. Zruinowane ogrodzenia nieużywanych, zarastających chwastami pastwisk. Gdzieniegdzie, ale to tylko albo nad Radomką, albo bliżej Radomia - nowe domy. O dziwo mimo, że pustej ziemi wokół ile kto chce - ściśnięte jeden blisko drugiego na miniaturowych działeczkach tak małych, że nawet kozy nie dałoby się utrzymać. Domy owszem - piękne, dostatnie, nawet nie żadne "gargamele", które tak często straszyły w podmiejskich okolicach jeszcze 20 lat temu. Cóż z tego postępu estetycznego jednak, skoro prawie jak w mieście, sąsiad sąsiadowi w okno zagląda..?




Minęło 7 czy 8 lat odkąd wypowiedziałem moje nierozważne słowa. Przez ten czas Polacy w widoczny sposób się wzbogacili. Widać to po domach i samochodach! Nie piszcie że nie, bo widać..! Owszem, może to i na kredyt, pewnie że nie każdego ten dobrobyt w takim samym stopniu dotyka - ale że dobrobyt jest, temu zaprzeczyć niepodobna, jeśli się tylko człowiek przez okno samochodu rozgląda...
I co - czy wzrósł popyt na ziemię, na czystą, nieskażoną naturę, na produkty naturalne, na konie wreszcie (które są, było nie było, dobrem luksusowym i "naturalnym" zarazem, więc - logicznie rzecz biorąc - winny iść w cenę..?)?
Gdy kupiliśmy w Boskiej Woli ponad 15 ha a zwłaszcza, gdy się tu osiedliliśmy, karczując tę ziemię i czyniąc z niej pastwiska - spowodowało to na krótki czas lokalny boom na rynku nieruchomości. W rok po naszym osiedleniu się, Agencja Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa sprzedawała parę okrawków gruntów w okolicy - i pierwszy raz w dziejach Boskiej Woli nawet doszło do licytacji!
Ale minął jakiś czas - i w tej chwili ceny w okolicy wróciły do punktu wyjścia z roku 2007: hektar ziemi można tu kupić za 8 do 15 tysięcy złotych. Oczywiście, jest cała masa wystawionych na sprzedaż nieruchomości, za które ich właściciele życzą sobie dużo więcej - ale te leżą i nie ma chętnych, aby je kupić. W ciągu ostatnich paru lat w pobliżu, oprócz pewnej liczby domków letniskowych, powstały dwie większe inwestycje: ferma norek i piekarnia (zresztą, pracująca głównie na potrzeby "Pierdonki"...). To wszystko. Żeby jakiś większy popyt na ziemię był - nie widzę. Na nasze ogłoszenie w sprawie ewentualnej sprzedaży części ziemi, przez te wszystkie lata nie odpowiedział NIKT.
Być może to wyłącznie kwestia mojego sprzedażowego antytalentu? Tak czy inaczej jednak - wygląda na to, że się myliłem. Albo bowiem popyt na zdrową, nieskażoną naturę NIE ROŚNIE (a wręcz: maleje..!), albo też - ja takowych produktów w żaden sposób sprzedać nie potrafię, niezależnie od tego, jak dobrej są jakości... A przecież, gdybym miał rację, gdyby ludziom coraz bardziej zależało na tym, co nietechniczne - to czy mam talent do sprzedaży, czy go nie mam - i tak bym to, co oferuję (niezależnie od tego, czy był tonaturalny tytońfajne źrebięta, czy ziemia...) w końcu sprzedał...
Wydaje się jednak, że jest raczej tak: przyzwyczajenie to PIERWSZA natura człowieka. Ludzie przyzwyczajeni do miejskiego ścisku nawet budując się na wsi - robią co mogą, żeby ze wszystkich stron mieć jakichś sąsiadów płot w płot. Ludzie, którzy przez całe życie kopcili "sklepowe" papierosy - prędzej rzucą palenie, lub przejdą na "e-papieros", niż zgodzą się wziąć do ust coś, w czym nie ma nic poza wysuszonym i sfermentowanym tytoniem. Ludzie, którzy całe życie jedli wyłącznie sztuczną żywność - barwioną, "ulepszaną", "konserwowaną" - nie spojrzą nawet na nieefektowne, szare, zmienne w smaku produkty "tradycyjne" (Wojtek kiedyś o tym u siebie pisał, ale jakoś nie znalazłem tego wpisu...).
No i, oczywiście - nie ma najmniejszego sensu oferować komukolwiek tak rzadkich koni jak achałtekińce. Coś, co jest tak rzadkie - nie ma szans być modne. Bo jest zbyt rzadko spotykane. A jest zbyt rzadko spotykane, bo nie jest modne. I koło się zamyka...
W każdym razie: kompletnie nie rozumiem jeremiad (np. Profesora Boboli...) o rzekomym "przeludnieniu". Jakie znowu "przeludnienie"..? Patrzę w okno i co widzę..? Widzę bezlistny niemal Lasek Centralny, za nim kawał naszej ziemi, na razie do niczego nie wykorzystany, potem dopiero sosnowy młodnik sąsiada. Za tym młodnikiem ciągną się głównie nieużytki, z rzadka przetykane uprawnymi polami - przez dobrych 5 czy 6 km, bo dopiero nad torami kolejowymi są pierwsze, rzadko rozrzucone, domki letniskowe... "Przeludnienia" z całą pewnością przez okno chatki nie widzę..! I przez okno samochodu w czasie dzisiejszej wycieczki - też takiego zjawiska nie widziałem...


autor: Boska Wola

Cyklop


I jak tu być logicznym i konsekwentnym?

Pewnego pięknego jesiennego dnia z podwórka dotarł do mnie straszny rumor i krzyki. Okazało się, że sroki zaatakowały małego, może miesięcznego koteczka , który wygrzewał się na dachu nad bramą i wydziobały mu oczko. Na pomoc kotkowi ruszył sąsiad z drabiną. Odpędził sroki i usiłował zdjąć kotka z dachu. Zszokowany kociak wbił mu się ząbkami w rękę. Sąsiad spadł z drabiny upuszczając kota.
Oddelegowałam córkę, żeby zapanowała nad sytuacją. Córka posługując się ( rozsądnie)  kuchenną rękawicą wsadziła kotka do pudełka od butów i pojechała z nim do weterynarza. Sąsiadem zajęła się żona. Wylądował w szpitalu. Przeżył.
Kotek po zabiegu wrócił do nas do  domu i został umieszczony w przyniesionym ze śmietnika ogromnym pudle po telewizorze. Niestety oczka nie udało się uratować. Jak się łatwo domyślić otrzymał imię Cyklop. W pudle nie mieszkał nawet jednego dnia.   Natychmiast wyskoczył mocno kulejąc. Okazało się, że ma złamaną łapkę, czego w ferworze walki o oko lekarze nie zauważyli.  Przeszedł jeszcze operację gwoździowania. Miły pan weterynarz stwierdził, że wszystko co najgorsze już go spotkało i czeka go teraz długie i spokojne życie.
Cyklop czyta stare Twórczości


Simba musi mieć wszystko pod kontrolą

Cyklop spędził u nas prawie rok. Zaprzyjaźnił się z Simbą, natomiast matka Simby, Dosia nigdy go nie zaakceptowała. Obawialiśmy się, że pod naszą nieobecność może go zaatakować.
Kolega syna , student ostatniego roku farmacji, ujęty tą dramatyczną historią oświadczył, że natychmiast po dyplomie zabierze kota. Nie traktowałam tego zbyt poważnie, ale młodzieniec okazał się słowny. W ten sposób Cyklop został dumnym panem ogromnego parterowego mieszkania przy ulicy  Rozbrat. Wyleguje się w oknie zbierając komplementy przechodniów. Chodzi za swoim panem jak pies. Weterynarz miał rację. Cyklop ma wspaniałe życie.

Pozostaje problem czy potrzebnie wtrącamy się- jak Deus ex machina- w okrutny świat natury, gdzie każdy jest jednocześnie oprawcą i ofiarą?
 Nie jesteśmy samożywni. Nie asymilujemy. Jesteśmy częścią łańcucha pokarmowego. Dominacja naszego gatunku sprawiła, że co raz rzadziej jesteśmy zjadani w sensie dosłownym. Jednak jako wszystkożerni sami zjadamy wszystko co się rusza i nie rusza.  Wegetarianizm jest,  jako program eliminowania cierpienia, dość utopijny. Cierpi ryba wbijana na haczyk, być może cierpi także ścinana roślina. Miłośnicy zwierząt chcąc nie chcąc uczestniczą w cierpieniu innych zwierząt.  Miłośnik rybek karmi je żywą dafnią nie zastanawiając się nad jej odczuciami. Miłośnik pytona karmi go żywymi szczurami, bo pyton tak lubi. Miłośnik psa czy kota karmi go mięsem z krowy czy konia. Jednocześnie miłośnicy koni wykupują je z rzeźni, nie zastanawiając się, że przecież pieski i kotki muszą coś jeść.
I jak tu być logicznym i konsekwentnym?

autor: Iza

Komu jest potrzebny antysemityzm w Polsce? (GW i TVN na pewno)


Polacy mają przepraszać za wszystko, za antysemityzm, którego nie ma, za winy, które Polacy nie popełnili, głównie dlatego, że to co lansował śp. Lech Kaczyński "warto być Polakiem", jest atakowane jako przejaw zaściankowości.


Komu jest potrzebny antysemityzm w Polsce? (GW i TVN na pewno)



Całkowicie niezauważone badania Agencji Podstawowych Wartości Unii Europejskiej. I czegóż my się z tych badań dowiadujemy? Okazuje się, że antysemityzmem w Polsce, to co nam wmawiają, TVN i GW z różnymi salonowymi autorytetami, praktycznie w Polsce nie istnieje.

Europejska  Agencja Podstawowych Wartości, wymienia różne kraje wydawałoby się wzorce demokracji takie jak: Szwecja, Belgia czy Francja, w których Żydzi boją się przyznać do swojego pochodzenia. Niestety dla tropicieli antysemityzmu w Polsce, Polska nie jest wymieniona wśród tych krajów.

Aż, 37 procent rzymskich, 35 procent węgierskich, 31 procent belgijskich, 21 procent brytyjskich i szwedzkich Żydów, doświadczyło antysemityzmu w ubiegłym roku.

Skoro nie ma  antysemityzmu w Polsce, głównie GW postanowiła go stworzyć. Nie ma tygodnia, żeby GW, nie informowała swoich czytelników, o jaskiniowym antysemityzmie Polaków. Antysemityzm potrzebny jest GW tudzież mądralom z TVN jak rybie woda. Że tak nie jest świadczą badania Unijnych Agencji.

http://wpolityce.pl/artykuly/65016-polowa-szwedzkich-zydow-boi-sie-przyznac-do-swojego-pochodzenia-jak-informuje-europejska-agencja-wsrod-krajow-gdzie-zydzi-czuja-sie-przesladowani-nie-ma-polski


autor: Andy51