niedziela, 6 października 2013

Dawne, dobre czasy...


Oczywiście, że nigdy wcześniej nie żyło się ludziom tak łatwo jak obecnie. Dzięki temu stać ich na głupotę, demokrację, socjalizm, feminizm, prawa człowieka i całą resztę podobnych bzdur...
Niemal równie łatwo żyło się ludziom przed rewolucją neolityczną. Toczyliśmy ongiś na ten temat długą debatę z Wojtkiem Majdą. W sumie - poznaliśmy się chyba właśnie w ten sposób, nieprawdaż..?
W każdym razie ludzie, którzy jeszcze nie wytwarzali żywności, a polegali na tym, co samo do nich przypełzło, przypłynęło, przybiegło, względnie wyrosło w pobliżu - mieli dużo wolnego czasu. Który wykorzystali na stworzenie oszałamiającej sztuki, z której niestety, dotrwały do nas tylko najtrwalsze, a i najlepiej przed niszczącym działaniem wieków chronione malowidła w jaskiniach. Lepsza Połowa kiedyś analizowała treść przedstawień z Lascaux.




Wyobraźcie sobie jednak: jeśli tak wyglądało ich malarstwo - to jak musiała brzmieć poezja, czy muzyka..? Nic z tego do nas nie dotrwało (być może poza jakimś najgłębiej ukrytym kośćcem najstarszych kosmologicznych mitów...). Najprawdopodobniej dlatego, że opanowanie rolnictwa i pasterstwa dało niektórym ludom (i mówię tu głównie o naszych aryjskich przodkach którzy - czy to z własnej inicjatywy, czy to szczęśliwie wykradając ten pomysł jakimś mniej rozgarniętym sąsiadom - jako pierwsi zaprzyjaźnili się z koniem - i rozjechali rydwanami prawie cały Stary Świat w marne dwa tysiące lat...) tak wielką przewagę nad innymi, że spowodowany tym wstrząs zatarł pamięć dawniejszej kultury.
Niewątpliwie odziedziczyliśmy też po tych odległych, paleolitycznych przodkach także najbardziej rudymentarne instytucje naszego życia społecznego:własność, władzę i małżeństwo. No ale temu nie ma się co dziwić, bo są to instytucje wspólne sporej części świata zwierzęcego. Przez 200 tysięcy lat trwania kultur paleolitycznych człowiek zapewne eksperymentował nad różnymi formami ekspresji kulturowej tych oczywistych dla zwierzęcia stadnego, terytorialnego i cechującego się nie periodycznym, a stałym popędem płciowym (ta akurat cecha homo sapiens jest rzeczywiście w świecie przyrody dość rzadka...) i długim okresem dojrzewania instynktów.
Potem, co bardzo charakterystyczne - było tych eksperymentów o wiele mniej (w zasadzie prawie wszędzie na przykład - wygrała monogamia z mniej lub bardziej dopuszczanym kulturowo wyjątkami dla najmożniejszych i opcjami zmiany partnerów: jeśli wydaje się Wam, że z faktu iż Prorok zezwala wiernemu muzułmaninowi na posiadanie czterech żon wynika, że tyle ich miał każdy egipski fellach - to jesteście w błędzie, zarówno bowiem z opcji wielożeństwa, jak i z opcji rozwodu korzystali zwykle najbardziej uprzywilejowani...). Ludzie nie mieli czasu. Musieli ciężko, dzień w dzień, w trudzie i znoju pracować, by wytworzyć sobie środki utrzymania.



Dopiero w ostatnim czasie, na większą skalę właściwie od stulecia - ludzkość ponownie może się zrelaksować i pozwolić sobie na takie szaleństwa jak próby zniesienia własności (a więc zaprzeczenia najbardziej pierwotnemu instynktowi zwierzęcia terytorialnego!), mrzonki o zniesieniu władzy, czy też - ponowne przerabianie sfalsyfikowanych już 100 czy 200 tysięcy lat temu jako niepraktyczne eksperymentów ze swobodą seksualną.
Historia zatoczyła koło..?


Dyskusja, którą toczyliśmy przed trzema laty z Wojtkiem tyczyła się głównie nie skutków, a raczej - przyczyn i sposobu przeprowadzenia rewolucji neolitycznej.
Od tamtej pory udało mi się poszerzyć wiedzę w zakresie udomowienia koni, o czym pisałem m.in. dla "KT" w międzyczasie, opierając się na wynikach badań udostępnionych szerszej publiczności dopiero w zeszłym roku.
To, czego się dowiedziałem zasadniczo potwierdza moje wcześniejsze intuicje. Pomiędzy paleolitem a neolitem istniał długi okres przejściowy (pisze się wręcz o "pierwszej" i "drugiej" rewolucji neolitycznej: ta pierwsza sprowadzała się do opanowania umiejętności hodowli dzikich zbóż i niektórych dzikich zwierząt z przeznaczeniem takim, jakie miały wcześniej: bo przecież i łowcy - zbieracze zjadali zebrane ziarna i gromadzili niekiedy ich zapasy, a także, co oczywiste - zjadali upolowane zwierzęta; dopiero potem nauczyli się wykorzystywać zwierzęta jako siłę pociągową, źródło mleka czy włosia, a z ziaren - wytwarzać napoje wyskokowe...), podczas którego poszczególne grupy ludzi w różnym stopniu łączyły te dwa style życie: styl polegający na pozyskiwaniu tego, co przyroda sama daje - i styl polegający na samodzielnym wytwarzaniu żywności i innych potrzebnych rzeczy.
Tylko wielkie oddalenie w czasie i brak jednoznacznych, materialnych śladów tego okresu przejściowego stwarza wrażenie nagłej, "rewolucyjnej" zmiany!
W rzeczywistości była to kombinacja zmian bardzo powolnych, niedostrzegalnych wręcz gołym okiem  i pewnej liczby rzeczywiście rewolucyjnych przełomów. Tylko jeden człowiek w dziejach jako pierwszy dosiadł dzikiego ogiera, pozyskanego "z natury" (wszyscy inni, którym wydawało się, że też tego dokonali - w rzeczywistości obłaskawili wtórnie zdziczałych potomków tego pierwszego konia, dziedziczących po nim skłonność do ulegania ludziom...: ogiery są mniej "społeczne" od klaczy ten, który dał się obłaskawić człowiekowi, musiał być zatem nieco "zniewieściały" jak na końskie standardy - i przekazał tę cechę swoim synom). Ale już ponad 100 różnych ludzi, w różnych częściach świata (od Mongolii po Hiszpanię) - udomowiło dzikie klacze. Ucząc się przy tym od siebie nawzajem - co dowodzi, że na tak wielkim obszarze, rozciągającym się przez trzecią część obwodu planety istniała jakaś "kulturowa ciągłość".


Podtrzymuję, co pisałem 3 lata temu: obraz jakichś sadystycznych najeźdźców ("aryjskich blond bestii"..?) zaganiających spokojnych łowców - zbieraczy na pańskie pola to w najlepszym razie metafora. Ostatecznie, nasi aryjscy przodkowie łupili i plądrowali MIASTA. Chyba nie były to miasta łowców - zbieraczy..?


W rzeczywistości różne grupy ludzi przechodziły stopniowo od łowiectwa i zbieractwa do uprawy roli i pasterstwa w różnym czasie i z różnych przyczyn. Przypomina to trochę reakcję chemiczną. Póki udział wytwarzania żywności w "PKB ogółem" był niewielki - można to było traktować jako dziwactwo "tych tam zza rzeki". Kiedy jednak udział ten rósł - jednocześnie gwałtownie rosła liczebność populacji wcześniej, wedle wszelkie prawdopodobieństwa - demograficznie stagnacyjnej.
Kto się nie przystosował, przyjmując taki sam sposób życia (niezależnie od tego, co sobie w głębi ducha myślał o konieczności tyrania dzień w dzień od świtu do nocy...) ten był wypierany na najgorsze, najbardziej niegościnne i najmniej dostępne habitaty (gdzie, w rzeczy samej spotykamy różnych łowców - zbieraczy po dziś dzień...) - albo ginął.


Doświadczenia łowców niewolników ery nowożytnej dowodzą, że łowcy - zbieracze praktycznie nie dają się wykorzystać jako siła robocza. Dlatego właśnie m.in. - niewolników do Nowego Świata importowano ze znającej od tysiącleci rolnictwo Afryki. Miejscowi tam, gdzie tylko istniała taka opcja - nawiewali do dżungli, a schwytani, pracowali marnie i padali jak muchy...
Historia w rzeczy samej zatoczyła koło. Zauważcie bowiem, że proces odchodzenia od typowego dla rolników i pasterzy moresu na rzecz "post-nowoczesnego" luzu TAKŻE przypomina podobną reakcję chemiczną. Jeszcze do niedawna lekkie podejście do życia było domeną niewielkich grup uprzywilejowanych i artystycznej bohemy. A teraz..? Teraz oryginałami są ludzie gotowi ciężko pracować, odkładać podjęcie czynności seksualnych do nocy poślubnej, czy na przykład - mieć dzieci. Zmiany następują bardzo gwałtownie. Daje nam to pewne wyobrażenie o tym, co się musiało dziać te 10 czy 12 tysięcy lat temu...


Jako konserwatysta uważam oczywiście ten cały luz za mocno przedwczesny. Ale może nie mam racji..? Może to jest właśnie prawdziwy "powrót do początków"..?

Idąc tym tokiem myślenia ludzkość zrazu wiodła życie wprawdzie całkowicie zależne od sił przyrody (z przyzerową zdolnością oddziaływania na środowisko: nie całkiem zerowe, no bo ogień już mieli...), więc z natury niepewne i momentami dość nędzne - ale za to beztroskie, bo zanurzone w "wiecznym teraz", w bezczasie ciągłej repetycji odwiecznego archetypu (wg Eliade!).

Z tego bezczasu popadła ludzkość mimowolnie, boż nikt tego nie planował z góry - w historię.


W historię, która jest zapisem jej cierpienia. A zarazem - pewnym teleologicznym ciągiem zdarzeń, spośród których na pierwszy plan wysuwają się kolejno przyswajane w ciągu minionych 10 - 12 tysięcy lat technologie, prowadzące do ostatecznego celu. Do "końca historii", czyli do ponownego zanurzenia w bezczasie, w "wiecznym teraz". Tyle tylko, że tym razem - owo "wieczne teraz" nie ma już być czysto symboliczne (bo wynikłe z braku świadomości nawarstwiania się wydarzeń...), lecz cielesne, realne. Ma to być wieczny sen sytych i zadowolonych, którzy już niczego nie pragną, o nic się nie starają (chyba, że o nowe rodzaje doznań przyjemnych..?), a wszystko podtyka im wprost do ust odpowiednio zmyślne i technologią samoczynną nasycone otoczenie.


Taki koniec ludzkości (skądinąd - jeśli jest typowy dla cywilizacji technologicznych w Kosmosie - tłumaczący też doskonale zagadkę milczenia Wszechświata...) prognozował w każdym razie Mistrz Lem...

Trzy epoki: Epoka Przed-Historyczna, Epoka Historyczna i Epoka Post-Historyczna, czyli Ziszczona Kornukopia (to od "rogu obfitości": por. ilustracja powyżej...). Jakże to obrzydliwie heglowskie..! Ale, nie powiem - coś w tym może i jest..?


Co gorsza: nie brak i takich, którym się ta perspektywa (totalnego zbydlęcenia...) podoba i gotowi są wiele uczynić, aby nadejście Czasów Ostatecznych przyspieszyć. Robią to na dwa sposoby. Albo dookólnie, stawiając na zmiany obyczajowe i dalszy (automatyczny..? Skoro zmiany, które promują, podkopują techniczno - ekonomiczny wzrost..?) przyrost obfitości. Albo wprost - jak moi "ulubieńcy", czyli tzw. "ekolodzy" - którzy chcą wrócić do paleolitu dosłownie, drastycznie zmniejszając liczbę ludności i rezygnując z większości technologii. Ale o tym może - innym razem..?

autor: Boska wola