środa, 5 lutego 2014

Paskudni złodzieje i walka z nimi

Muszę przyznać, że te codzienne podtykane nam tematy, tak, jakbyśmy byli specjalnie pasieni, nieco mnie znużyły. Idiotyzmy twojej gruchy Palikota, przebieranie nóżkami, bo forsa im się kończy, bojowników ze wsi, i to nieustające polowanie na PIS, a szczególne demona - czarodzieja Macierewicza.
Może raz dla odmiany proszę poczytać o innym polowaniu. Też na złodziei, też ferajna, ale w Afryce


Ta historia jest dobrze znana w Afryce Wschodniej i gdy o to poprosić po sutej uczcie, to chętnie jest opowiadana. Nawet wielokrotnie.
 
Pogranicze Mozambiku i Tanzanii to spokojna, rolnicza okolica. Żyzna ziemia daje liczne pola uprawne, pieczołowicie gospodarowanie przez farmerów. Jednakże pewnego roku nawiedziła te tereny klęska. Nie był to tym razem błyskawicznie rozprzestrzeniający się w czasie suszy pożar. Nie była to także miliardowa chmura szarańczy zjadająca dosłownie wszystko. Tą klęską była banda chuliganów, pawianich chuliganów mówiąc dokładnie.
Stado liczące około setki osobników nagle wypadało z dżungli na pole uprawne, zżerało, co się dało, a czego się nie dało – niszczyło. Organizowano liczne ekspedycje, dobrze uzbrojone w karabiny, jednakże żadna z nich nie odniosła pożądanego skutku. Podczas, gdy stado oddawało się spustoszeniu, młodzi strażnicy zajmowali miejsca na wzniesieniach terenu, kopcach termitów i drzewach i natychmiast ostrzegało o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Diabelski wprost spryt pozwalał im unikać zasadzek i w odpowiednim momencie znikać bez śladu.
 
Nasza nazwa pawian niespecjalnie mi się podoba. Zapewne któryś z polskich wędrowców, gdy po raz pierwszy zobaczył samca tej małpy w pełnej krasie na pysku, skojarzył zaraz z pawiem, a że sam nosił imię Jan, nazwał – pawian. Angielska nazwa baboon jest pełna afrykańskiej mocy i lepiej oddaje charakter tej dosyć psiej (nie obrażając burków) istoty. Taki babun ma w sobie coś wiejącego grozą. Od razu wyobrażam sobie pewną tramwajarkę, jak mocarnym uściskiem unicestwia Jarosława Kaczyńskiego…


Małpy w tej niszczycielskiej bandzie nie były takie mądre i cwane. Ot, przeciętna zgraja małpich rzezimieszków, jakich pełno we wsiach i miastach Afryki, Indii i Indochin.
Cwany i niezwykle inteligentny był ich herszt. Był potężny. Ten gatunek nie był tak cyrkowo kolorowy, ale za to masywny z niesamowitymi szczękami i kłami na 10 centymetrów.


Stado słuchało się go bez najmniejszych zastrzeżeń. Wszelkie próby nieposłuszeństwa kończyły się dotkliwym kąszeniem. Możemy powiedzieć, że nikt mu nie podskoczył. Mieli też do niego bezgraniczne zaufanie. Podążali za nim, jak za ojcem i matką. Zresztą był ojcem wielu z nich. Nigdy się na nim nie zawiedli. Wiedział dokładnie, gdzie są najlepsze banany i kiedy trzcina cukrowa jest najbardziej słodka. Miał w głowie mapę całego obszaru, najlepszych upraw, drogi dojścia i ewakuacji. Wyciągał wszystkich z najsprytniejszych pułapek i zasadzek. Potrafił zniknąć ze swoją bandą, zanim rolnicy nadbiegli z karabinami i następnego dnia dokonać spustoszenia 40 kilometrów dalej. Na całym wschodnim wybrzeżu zaczęły już o tych gangsterach krążyć legendy i przypisywano im nadprzyrodzone moce.

Jak to zwykle bywa, coś trzeba robić. Jako, że nikt nie chciał się przeprowadzać, bo tu była ich ziemia żywicielka, wspólnie uradzili, że potrzebna im pomoc. W tych okolicach było wielu sławnych myśliwych, przewodników i tropicieli. Jednakże nikt nie mógł się równać z pewnym Afrykanerem, który się, można powiedzieć, wychował wśród zwierząt. Znał się na ich zwyczajach, gatunkach i zachowaniu. Był najlepszy. Jednakże był też drogi. Okoliczni sąsiedzi po ciężkich naradach uradzili ile ostatecznie mogą zapłacić i wysłali do tropiciela delegację. Suma pieniędzy, którą oferowali, była śmieszna w porównaniu z tą, jaką płacili bogaci turyści z Europy czy Ameryki. Lecz zaciekawiła go sama opowieść, a szczególnie nabożna cześć, z jaką się wyrażali o przywódcy małp. Znał pawiany i wiedział, czego się można po nich spodziewać. Ale tutaj bezczelność i spryt przekraczały wszystko, z czym miał do czynienia. Przyjął to, jako osobiste wyzwanie, niezależnie od oferowanych pieniędzy.

Przybyli więc razem w okolice, gdzie małpia wataha dokonywała największych spustoszeń. Przez tydzień, codziennie o świcie wyruszał sam w interior i obserwował małpy. I wreszcie zrodził mu się plan. W wybranym miejscu, które wskazał, polecił wybudować chatę i zaznaczył, że on sam będzie nadzorować budowę. Chata była typowa, okrągła i niewysoka, ale w porównaniu do tych zamieszkałych przez tubylców, była niesłychanie solidna, a grube pale wbite w ziemię nie były tak zwarte i budowla była cokolwiek ażurowa. Na koniec, sam jeden w nocy, zainstalował skonstruowaną zatrzaskową bramę, albo drzwi. Też bardzo solidne.

Wiedział dobrze, że są również obserwowani przez małpy. To tu, to tam, na wywyższeniach pokazywali się małpi obserwatorzy. Herszt nie pokazał się ani razu. Małpy znały dobrze lokalne chaty ludzi i wielokrotnie dokonywały rabunków i spustoszeń wewnątrz domostwa. Więc ich ciekawość nie była, aż tak wielka, ot, jeszcze jedna chata człowieka.

Po paru dniach skończono robotę. Tropiciel osobiście sprawdził całą budowlę, jej wytrzymałość i solidność, oraz mechanizmy, które sam zainstalował. Teraz nadszedł czas na rozwiązanie małpiego kłopotu. Nikt nie wiedział, jak on to zamierza dokonać.
Polecił przygotować porządny stos pokarmu, owoców i innych upraw, o których było wiadomo, że są największym małpim przysmakiem. Wszystko to umieścił pośrodku chaty, a drzwi pozostawiono otwarte.

Już po krótkim czasie wśród małpich strażników zapanowało podniecenie i ich szczekanie niosło się daleko. Bo chyba wiecie, że pawiany wydają głos zupełnie jak psy. Szybkie, agresywne szczekanie. I nagle wszystko ucichło. Łowca był przekonany, że atrakcyjna wiadomość dotarła do herszta i ten uspokoił resztę.

Afrykaner siedział w dobrym ukryciu z lornetką przy oku i czekał, długo czekał. Był sam. Nie było innych ludzi w pobliżu. W pewnym oddaleniu, również dobrze ukryta, była grupa młodych silnych mężczyzn oczekująca jego znaku. Czekanie się dłużyło. Nie mógł zapalić, choć palił namiętnie. Małpy dym by wyczuły i stały się niespokojne.

Wreszcie coś zaczęło się dziać. Tak jak przewidywał, do chaty, powoli i ostrożnie zbliżał się małpi przywódca. Skubaniec coś przeczuwał, ale nie widział, co to może być. Zaczął zataczać coraz mniejsze kółka wokół chaty. Parę razy pozorował ucieczkę, żeby wywabić ewentualnych wrogów. W końcu chytrość i łakomstwo, oraz oczywiście zamiłowanie do kradzieży zwyciężyły. Będąc na wysokości rozwartych drzwi błyskawicznie wpadł do środka, starając się porwać, jak najwięcej smakołyków. I wtedy zwolniona dźwignia zatrzasnęła drzwi. Pawian wpadł w szał. Miotał się po pustym wnętrzu i całym ciałem uderzał w ściany starając się wyłamać pale. Zawiadomieni ludzie przybiegli hurmem, dołączając swoje wrzaski do panoptikum wewnątrz chaty. Tropicielowi chodziło o to, by maksymalnie zwierzę zmęczyć, gdyż silne i wypoczęte stanowiło zbyt duże wyzwanie nawet dla licznej grupy ludzi.

Po długich atakach na konstrukcję, całkowicie bezskutecznych, małpa w końcu osłabła. Wówczas to pomocnicy zaczęli wyciągać i napinać zagrzebane uprzednio w ubitej ziemi chaty liny i pętle. Nie zajęło wiele, a wyczerpany pawian był zupełnie skrępowany. Mimo tego, stary myśliwy nie ufał tej chwilowej słabości i nikomu nie pozwolił wejść do chaty. Zamiast tego, przy pomocy lin, mężczyźni przytwierdzili złapanego złoczyńcę w taki sposób, że nie mógł się ruszyć, a jego pysk wystawał między palami na zewnątrz chaty.. I na ten pysk, ze strasznymi morderczymi kłami, zarzucono jeszcze jedną pętlę.

Teraz Afrykaner przystąpił do wykończenia swojego planu. Przywiózł ze sobą puszkę najbardziej jaskrawej „pożarowej”, czerwonej farby. I tą farbą pomalował pawianowi wystający spomiędzy prętów pysk. W zachodzącym słońcu czerwona plama lśniła jak ogień. Pawiany tego stada były właściwie płowe i szare. Bez pawich ozdób na pysku. A nawet te z ozdobami, nigdy nie były krwiście czerwone.
Farba schła całą noc. Tuż przed świtem tropiciel odesłał pozostałych do wioski, a sam zaczął ciąć i luzować pęta małpy. Gdy już praktycznie była swobodna, wdrapał się na dach z e sztucerem i maczetą. I wtedy otworzył drzwi.

Przez długą chwilę pawian się nie ruszał, węsząc następny podstęp. Nagle jednak wystrzelił jak strzała w kierunku najbliższych zarośli. A po chwili niosło się po całej okolicy charakterystyczne ujadanie, Stado rozpoznało swego wodza i radosne skupiło się na obrzeżach lasu. Widzieli go jak szybko się zbliżał. Lecz cóż to? Głos niewątpliwie ich herszta, a tu zbliża się jakiś potwór z czerwoną mordą. Długo nie wytrzymali. Pełni paniki wobec tego niewyjaśnionego zjawiska rozpierzchli się i długo, długo uciekali. Gdy zmęczeni ponownie zebrali się do kupy, ponownie usłyszeli znajome szczekanie. Oczywiście uradowali się, bo pamięć niestety mają słabą, lecz głos ich przywódcy mieli wyryty na zawsze. Po chwili zauważyli, że z krzaków wypadł czerwono-mordy stwór i ponownie rzucili się do panicznej ucieczki.

To trwa już podobno parę lat. Przystają zwabieni znajomym głosem, lecz gdy tylko znajdą się w kontakcie wzrokowym, uciekają gdzie pieprz rośnie.
Są tacy, ale kto by tam im wierzył, że ostatnio zwariowane stado pawianów uciekające przed dziwnym pawianem o czerwonym pysku, było widziane w Maroku. To niewątpliwie bujdy.


*****
Kolega po zapoznaniu się z tą historią, zaczął się zastanawiać, czy nie można by tego pomysłu wprowadzić w życie w stosunku do naszych pawianów - złodziei. Pewnie by można, tylko trzeba by niestety użyć innej farby. Bo pyski to już oni od dawna mają czerwone.

autor: jazgdyni



Nie męczcie mnie rzecze Tusk


„Przypomnijmy tylko, że na konferencji prasowej premiera Tuska w sobotę 1 lutego, niespodziewanie padło pytanie o odcięte od świata od wielu dni kilkadziesiąt miejscowości w województwie lubelskim (później w telewizji Polsat poinformowano, że do niektórych z nich nie ma dostępu od 2 tygodni), na skutek dużych opadów śniegu, a w szczególności zwiewania śniegu z pól na drogi lokalne.
Szef rządu, zareagował nerwowo „ja nie znam sprawy, nie męczcie mnie” i już do końca konferencji nie odpowiedział na żadne pytanie poświęcone tej kwestii”.
Pytanie dla premiera pewnikiem jakiś wrażych dziennikarzy  co się dzieje w części woj. lubelskiego, że ani centralne, ani samorządowe władze nie mogą sobie dać rady, z zimą, spowodowały irytację PDT. Jest rzeczą oczywistą, że śnieg w zimie w Polsce jest czymś nadzwyczajnym. Nawet taki heros jak PDT i jego dziesiątki urzędników nie może sobie z tą anomalią poradzić.
Rozumie PDT, czas palenia cygar i pełnego relaksu w Dolomitach się skończył. Na dodatek Orliki przysypane śniegiem, nie ma gdzie poharatać w gałę. Stąd depresja PDT.
Jeżeli do tego wspierają go ministry typu blondynka, od transportu „sorry taki mamy klimat ”, czy ministra od informacji „nie było informacji, zima zaskoczyła nas wszystkich”, to ja się pytam jakich wszystkich ?
Gdy w czasie opadów śniegu przed prywatną nieruchomością właściciel od odgarnie śniegu, to Straż Miejska bez zmiłuj się wlepia mandat.
Tu okaże się, że zima nas zaskoczyła a winny jest jakiś sołtys lub wójt. Państwo Tuska nie ma z tym nic wspólnego.


autor: Andy51

Nie męczcie mnie rzecze Tusk

„Przypomnijmy tylko, że na konferencji prasowej premiera Tuska w sobotę 1 lutego, niespodziewanie padło pytanie o odcięte od świata od wielu dni kilkadziesiąt miejscowości w województwie lubelskim (później w telewizji Polsat poinformowano, że do niektórych z nich nie ma dostępu od 2 tygodni), na skutek dużych opadów śniegu, a w szczególności zwiewania śniegu z pól na drogi lokalne.

Szef rządu, zareagował nerwowo „ja nie znam sprawy, nie męczcie mnie” i już do końca konferencji nie odpowiedział na żadne pytanie poświęcone tej kwestii”.

Pytanie dla premiera pewnikiem jakiś wrażych dziennikarzy  co się dzieje w części woj. lubelskiego, że ani centralne, ani samorządowe władze nie mogą sobie dać rady, z zimą, spowodowały irytację PDT. Jest rzeczą oczywistą, że śnieg w zimie w Polsce jest czymś nadzwyczajnym. Nawet taki heros jak PDT i jego dziesiątki urzędników nie może sobie z tą anomalią poradzić.

Rozumie PDT, czas palenia cygar i pełnego relaksu w Dolomitach się skończył. Na dodatek Orliki przysypane śniegiem, nie ma gdzie poharatać w gałę. Stąd depresja PDT.

Jeżeli do tego wspierają go ministry typu blondynka, od transportu „sorry taki mamy klimat ”, czy ministra od informacji „nie było informacji, zima zaskoczyła nas wszystkich”, to ja się pytam jakich wszystkich ?

Gdy w czasie opadów śniegu przed prywatną nieruchomością właściciel od odgarnie śniegu, to Straż Miejska bez zmiłuj się wlepia mu mandat.

Tu okaże się, że zima nas zaskoczyła a winny jest jakiś sołtys lub wójt. Państwo Tuska nie ma z tym nic wspólnego.
 
http://fakty.interia.pl/polska/news-kidawa-blonska-nie-bylo-informacji-z...
http://wpolityce.pl/artykuly/73432-jaki-rzad-taka-rzecznik-pierwszy-medi...
 

autor: Andy51

Myśleć przed


Remontują- znaczy będą burzyć.

Było to chyba 15 lat temu. Miasto przeprowadziło remont szkoły imienia Wojska Polskiego przy ulicy Emilii Plater, do której uczęszczały kolejno wszystkie moje dzieci. Między innymi unowocześniono kuchnię co kosztowało bodajże 6 milionów. Właśnie wtedy władze miasta podjęły decyzję o wyburzeniu szkoły, żeby w jej miejscu mógł powstać parking dla hotelu Marriott. Rodzice i dzieci zorganizowali protest. Zaproszona przez organizatorów wypowiedziałam się tylko raz - podczas spotkania z władzami miasta. Moje wystąpienie urzędnik skwitował pogardliwie: „marnuje się świetna lokalizacja, musicie się wreszcie nauczyć myśleć ekonomicznie”. Od czasów PRL mam idiosynkrazję - wyjątkowo nie lubię zwracania się do mnie per wy. Odpowiedziałam, że mam dla władz propozycję wykorzystania tej świetnej lokalizacji bez likwidacji szkoły. Przed południem lekcje a wieczorem burdel prowadzony przez ratusz. Na pewno miastu się to opłaci. Sala zareagowała śmiechem i aplauzem. Podobno urzędnik, który nie zapanował nad konfliktem dostał zakaz kontaktu z mediami i obywatelami. Szkoły nie zburzono. Była to wyłącznie zasługa organizatorów protestu. Mnie osobiście najbardziej w tej sprawie rozjuszyło sfinansowanie przez miasto remontu szkoły przed jej planowanym wyburzeniem.

Przez całe lata łudziłam się, że szkoły przy Emilii Plater zostały uratowane. Druga ze szkół to liceum imienia Hoffmanowej o ogromnych tradycjach. Kilka lat temu przeprowadzono remont boisk należących do liceum. Znając logikę władz miasta zaczęłam się niepokoić. Remontują- znaczy będą burzyć.
Okazuje się, że miałam rację . Hoffmanowa ma być przeniesiona na miejsce technikum samochodowego przy ulicy Hożej, technikum samochodowe - na miejsce technikum kolejowego na Szczęśliwicką 56, a technikum kolejowe?
Po co nam technikum kolejowe gdy za chwile nie będzie polskich kolei?
Zostanie tylko Pendolino, które radzę postawić w muzeum kolejnictwa obok starych wąskotorówek. Można próbować zarabiać na biletach wstępu, albo zrobić w Pendolino luksusową knajpę, jak kiedyś w samolocie przy szosie do Gdańska. Można wynajmować je na spotkania integracyjne bogatych korporacji. Przecież toto nigdy nie będzie jeździło po polskich torach.

Widzicie państwo jakie rewelacyjne mam pomysły. Kiedy wprowadzano gimnazja , w szkole przy ulicy Emilii Plater miała funkcjonować przez jakiś czas podstawówka obok gimnazjum. Ponieważ z założenia dzieci z gimnazjum miały się nie spotykać z dziećmi ze szkoły podstawowej, natomiast w obu szkołach mieli uczyć ci sami nauczyciele, podczas spotkania dyrekcji z rodzicami zaproponowałam , aby w pokoju nauczycielskim zbudować chatière – specjalną klapkę na zawiasach pozwalającą nauczycielom- jak kotom- zmieniać budynek bez wychodzenia na dwór. Nauczyciele zaśmiewając się oświadczyli, że są gotowi przełazićnawet na czworakach, aby tylko nie musieli wielokrotnie się ubierać w ciągu dnia.Ostatecznie dzieci ze szkoły podstawowej przeniesiono naulicę Wilczą, a przy Emilii Plater zostało tylko gimnazjum.

Gimnazja zostały wprowadzone przede wszystkim dlatego, żeby dorastająca młodzież z dwóch ostatnich klas szkoły podstawowej nie spotykała się z dziećmi młodszymi i ich nie demoralizowała. Takie były teorie autorów poronionych reform AWS. Oprócz tego wprowadzenie gimnazjum miało zagwarantować młodzieży z małych ośrodków lepszy dostęp do edukacji. Jak się to skończyło wszyscy wiemy. Gimnazja stały się siedliskiem zarazy, jaką jest przemoc uczniowska i narkotyki,marnują młodzieży trzy najlepsze lata na kiepską edukację, stały się jedną z przyczyn regresu w oświacie. Ich rola w dostępności oświaty na wsi też jest wątpliwa. W wielu zapadłych wsiach wprowadzenie gimnazjów oznaczało, że dzieci kończą edukację na szóstej klasie i idą „do pola”.
Trudno sobie wyobrazić na przykład, że rodzice grzecznych wiejskich dzieci z Ochotnicy zgodzą się żeby ich pociechy jechały w zimie gimbusem po niebezpiecznej oblodzonej szosie do gimnazjum w Nowym Targu, gdzie spotkają się z wszelkimi  patologiami szkół miejskich. Dopóki w Ochotnicy nie powstało własne gimnazjum, większość dzieci zatrzymywano w domu.
Czy to takie trudne planować na trzy kroki naprzód? Okazuje się, że bardzo trudne. Postulowana przez opozycję likwidacja gimnazjów byłaby równie kosztowna jak ich wprowadzanie. Dlatego nikt się do tego nie kwapi.
Trzeba było myśleć przed.

Przeciwko obecnym projektom miasta protestują zarówno uczniowie technikum samochodowego o ogromnych tradycjach, jak i uczniowie gimnazjum i liceum Hoffmanowej. Obawiam się jednak, że jest za późno. W najbliższy piątek na szkolne działki mają wejść spychacze. Oczywiście miasto w tym punkcie łatwo działki sprzeda. Podobno planowane jest wystawienie w tym miejscu dwóch wysokościowców.
Można wyliczyć koszty remontu boiska, koszty przenosin, koszty remontu budynku przy ulicy Hożej.
Koszty i skutki społeczne tych decyzji miasta są trudne do oszacowania.

autor: Iza