niedziela, 27 października 2013

Lot nad kukułczym gniazdem

Czeka nas wkrótce lot nad kukułczym gniazdem.




Chory na schizofrenię Arkadiusz K. trafił do aresztu za kradzież batonika wartego 99 groszy. Został skazany w trybie nakazowym, bez jego udziału w rozprawie. Nie wiedział o rozprawie również opiekun prawny chorego. Nikt nie zorientował się, że Arkadiusz jest psychicznie chory. Dopiero naczelnik Zakładu Karnego w Koszalinie, który natychmiast rozpoznał stan więźnia, wiedziony ludzkim odruchem, zapłacił za niego 100 złotych grzywny. Wiedział, że przebywanie z kryminalistami może się dla chorego źle skończyć i że nie ma sensu uruchamiać procedury prawnej w sprawie zwykłego aresztu za zabór mienia o wartości  99 groszy.
 Ciężko chory na marskość wątroby pan Tomasz Bober został przywieziony przez matkę z USA do Polski na leczenie.  Dwa dni po powrocie został aresztowany i umieszczony w więzieniu w Tarnowie. Miał do odsiedzenia wyrok za bardzo poważne przestępstwo. Za jazdę na rowerze po pijanemu. Przed przewiezieniem do aresztu został przebadany w izbie przyjęć miejscowego szpitala. Lekarz dyżurny nie raczył zapoznać się z dokumentacją lekarską z USA. Badanie trwało 10 minut. Lekarz orzekł, że pacjent może odbywać karę. (Przypomnijmy sobie ile razy lekarze uwalniali Kiszczaka i Jaruzelskiego od udziału w sprawach sądowych.)
Przez kolejne cztery dni cierpiący na silne bóle pacjent nie dostawał żadnych leków z wyjątkiem No-Spa. Leki przywiezione z USA i zalecenia amerykańskich lekarzy, dostarczone przez matkę w dniu aresztowania, nie zostały przyjęte przez dyżurnych funkcjonariuszy. Na to nie pozwoliła  im podobno procedura. Rzecznik ZK w Tarnowie twierdzi, że pacjent był w bardzo dobrym stanie. Jednak zmarł. Prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie. Nikt nie czuje się winny.
 Pan Henryk Lachowicz  złowił 7 rybek o wartości 9 złotych w oczku wodnym na swoim własnym terenie. Straż wędkarska zabrała go na 24 godziny do aresztu do Gorzowa. Przyznał się, ale nie do winy lecz do odłowienia ryb z własnego stawu. Nikogo wszak nie upoważniał do jego zarybiania. Został skazany zaocznie na 3 miesiące bez zawieszenia i 1000 złotych kosztów sądowych. Związek wędkarski twierdził, że jest właścicielem pożytków ze stawu pana Henryka dlatego, że ten staw został ( zapewne)  zarybiony przypadkiem podczas powodzi, a właścicielem pożytków z wód płynących jest – jak stanowi prawo- związek wędkarski. Prokuratura w Gorzowie, która postawiła skazanemu zarzuty,   upierała się, że wodę w stawie pana Henryka należy zaliczyć do wód płynących gdyż kiedyś przez ten staw przepłynęła woda powodziowa. Jednak w procedurze apelacyjnej sędzia, pani Renata Nowosadzka uznała , że staw- jak sama nazwa wskazuje- jest wodą stojącą i uniewinniła pana Henryka , a kosztami postępowania obciążyła skarb państwa( czyli nas wszystkich drogi czytelniku).
 Swego czasu propagowano w Polsce program „ zero tolerancji” wprowadzony w Stanach przez burmistrza Nowego Jorku R. Giulianiego . Skierowany był on przeciwko osobom popełniającym drobne wykroczenia – gapowiczom, malującym graffiti i drobnym ulicznym handlarzom. Guiliani był przekonany, że walcząc z drobnymi przestępstwami zapobiega poważniejszym. Nie znaczyło to jednak, że te poważne przestępstwa lekceważył.
 Zasada zero tolerancji w polskim wydaniu natychmiast zdegenerowała się. Oznaczała i nadal oznacza : „ zero tolerancji dla drobnych wykroczeń, za to całkowita tolerancja dla poważnych przestępstw i zbrodni”.
 Nie trzeba długo myśleć, żeby zrozumieć, że o wiele łatwiej jest zatrzymać chorego psychicznie za kradzież batonika czy pijanego prowadzącego rower miedzą ( autentyczne, skazany na pół roku)  niż wojować z prawdziwymi bandytami, szczególnie w świadomości, że sąd  ich i tak uwolni. Funkcjonariusze policji i straży miejskiej chętnie dostosowują się do funkcjonującego w Polsce prawa.  
A nie ma przecież wątpliwości, że prawo jest w Polsce w stanie całkowitego upadku. Porażające w swej bezmyślności są praktyki prawne oraz  bezwładne, bezwolne, skorumpowane, instytucje i struktury. Przykładów nie brakuje. Sędziowie i komornicy uczestniczący w rabunku nieruchomości i fałszowaniu ksiąg wieczystych i testamentów. Prokuratorzy umarzający postępowanie w sprawach tajemniczych samobójstw. Kompromitujące śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dyspozycyjny sędzia Milewski oraz afera Amber Gold. Sprawa Olewnika. Zabójstwo Papały.  
I równie kompromitujące dla wymiaru  sprawiedliwości wyroki w sprawach o 99 groszy,  jazdę po pijanemu i o 7 rybek wartości 9 złotych.  
 Wiele osób uważa, że mniej ważny dla obywateli jest ustrój państwa w którym przyszło im żyć niż skutecznie funkcjonujący system prawny. Niektórzy twierdzą, że łatwiejsze do zniesienia dla człowieka jest nawet najbardziej surowe prawo , o ile jest ono konsekwentnie bez żadnych wyjątków przestrzegane, niż bezprawie i prawo niekonsekwentne, nielogiczne, wybiórcze. Jestem skłonna przychylić się do tej tezy.
Psucie prawa zaczyna się w instytucjach ustawodawczych , a przejawia się charakterystyczną laksacją legislacyjną. . Polega ona na tworzeniu przepisów i ustaw bardzo szczegółowych, oraz najczęściej wzajemnie i wewnętrznie sprzecznych. Takich ustaw, których nie da się przestrzegać, chyba, że w ramach strajku włoskiego.  Doskonale służą one natomiast jako przysłowiowy  kij na psa.
Przykładem, o którym już pisałam jest projektowana modyfikacja ustawy o zwierzętach zakazująca trzymania psów na łańcuchu,  co jest sprzeczne z przepisem nakazującym prowadzanie ich na smyczy.
O wiele poważniejszą jest jednak sprawa ludzi, którzy odsiedzieli już  wyrok za ciężkie przestępstwa , a zdaniem polityków nadal zagrażają bezpieczeństwu obywateli. Są to przestępcy seksualni, wielokrotni mordercy, pedofile i gwałciciele.
Jak  z lubością straszą nas  media-  przestępcy ci deklarują chęć powrotu do swego zbrodniczego procederu. Nie bardzo  w to wierzę - musieliby być idiotami, żeby opowiadać takie rzeczy,  niezależnie od tego co naprawdę myślą.  Niewątpliwie te „strachy na lachy” mają przede wszystkim za zadanie odwrócić  uwagę społeczeństwa od stanu państwa.
 Jednak na mocy przyjętej ostatnio przez sejm  ustawy,  ludzie uznani za zagrażających sobie lub innym, będą na podstawie opinii biegłych potwierdzonej przez sąd., dożywotnio umieszczani w specjalnych ośrodkach.
 Widać tu wyraźnie pewien ciąg logiczny. Podjęto kiedyś decyzję o likwidacji kary śmierci.W konsekwencji pewne osoby , być może nie nadające się do resocjalizacji, znajdą się wkrótce na wolności. Aby temu zapobiec psuje się prawo przyjmując specustawę , która rzekomo ma obowiązywać tylko w przypadku tych osób. Stawiam dolary przeciw orzechom, że ustawa ta będzie służyć przede wszystkim  jako wygodny środek do walki z osobami kłopotliwymi ale nieszkodliwymi. Z pieniaczami sądowymi, niewygodnymi sąsiadami. Również z politycznymi przeciwnikami. Dyżurnych ekspertów i dyspozycyjnych sędziów  wszak  u nas dostatek.
 Nie chciałbym otwierać kolejnej „ puszki z Pandorą” prowokując akademicką dyskusję na temat kary śmierci. Osobiście obawiałabym się jej stosowania w kraju z tak -jak w Polsce- funkcjonującym systemem prawnym. Jednak specustawa likwidująca konsekwencje decyzji o zniesieniu kary śmierci jest nie tylko bublem prawnym, jest  prawnym skandalem.
 Czeka nas wkrótce lot nad kukułczym gniazdem.

autor: Iza

Drugie podejście


Pośpimy sobie dłużej - zapewne, jak co roku gadała jakaś słodka idiotka czy inny pacan na ekranie tv. Nie wiem, nie oglądałem, ale zwykle tak jest...
Pośpimy sobie dłużej - taaa... Weź, idiotko, czy inny pacanie, przekonaj Knedlika, że śniadanie ma dostać godzinę później..! Knedlik poczciwości ogrzysko, muchy nie skrzywdzi - ale śniadanie, rzecz święta, a może nawet najświętsza ze świętych (obok obiadu i kolacji, ma się rozumieć...). Wcześniej - ależ proszę bardzo, zawsze. Ale czekać? Denerwować się..? Toż koń może wrzodów żołądka z tych nerwów dostać..!

Dobrze, że u mnie zwierzyna zawsze ma co jeść, jak nie trawę (w tym roku - na szczęście wciąż jest ciepło, to stado nocuje na Wielkim Padoku - a to daje dwie korzyści: raz, że ma tam trawę, zioła, gałązki, liście, w ostateczności korę drzew, więc nie ma prawa być głodne, a dwa - że ogrodzenie jest pod prądem - i to naprawionym po ostatnich wpadkach - i raczej nie uciekną...), to siano. Więc wrzodów nie dostanie.
Ale i tak - pamiętacie co było rok temu, jak mi się samochód zepsuł i spóźniłem się o godzinę idąc piechotą z Grójca..? Siano pod wiatą było! Tak samo jak i woda. A i tak - spierdzieliły w cholerę, skoro owsika (w symbolicznej przecież ilości...) na czas nie było.
Zresztą - mniejsza o większość. Co myślę o tym bezbożnym szaleństwie "zmiany czasu" to już dawno temu pisałem (i dla mnie ZAWSZE gorsza jest ta zmiana "zimowa"...).
Śniadanie dzisiaj było jak zwykle. No - prawie jak zwykle.
Za to wczoraj - wykonaliśmy drugie podejście do problemu "zdjęć zootechnicznych". Te zdjęcia są oczywiście o tyle paskudne, że nic ciekawego sobą nie przedstawiają. Ale z grubsza chodzi o to, żeby było widać wszystkie odmiany na nogach i pysku. Byłoby fajnie, jakby się przy okazji konisko wyprostowało i wyciągnęło - ale bardzo trudno jest do tego nakłonić dzieci kiedy im się akurat nie chce. Pokazuję zatem tylko te fotki, które Lepsza Połowa strzeliła przy okazji, kiedy ja czyściłem kolejnego delikwenta:



Głowa Mijanka. Jak ja mam właściwie go opisać..? No jak? Przecież wciąż nie wiadomo, czy on będzie ostatecznie jeleni, czy ciemno-jeleni (ewentualnie: jeleni z ciemnymi przerzutami..? W kropki? W kratkę?). 


A już o kształcie tych białych skarpetek na jego nogach, to nawet nie chce mi się gadać! Lepsza Połowa jest historyk sztuki (między innymi) - będzie to na formularzu malować. Ja umywam ręce...


A tu, proszę: brat z siostrą kręcą się przy płocie czekając na okazję, by pod nim czmychnąć. W rzeczy samej - czmychnęły chwilunię potem, jak tylko zajęliśmy się fotografowaniem najstarszego brata...


No i po małą siostrzyczkę musiałem się pofatygować na drugą stronę płotu z uwiązem. Przynajmniej mogę udowodnić, że nasze źrebięta nie takie znowu dzikie - przy boku chodzą.



Po małej siostrzyczce tego prawie że nie widać, ale ma całkiem sporą białą latarnię na pysku (trzeba się uważnie przyjrzeć) i ZDAJE SIĘ maluteńkie skarpetki na obu prawych nogach. Z tym, że tego to naprawdę nie jestem pewien - nie, nie o to chodzi, że się pobrudziła (wypucowałem jak mogłem...). Chodzi o to, że to jest tak nieznaczne, że równie dobrze może się potem okazać niewielkim wysiwieniem, które albo całkiem zniknie, albo będzie się pokazywało na futrze jedynie sezonowo (jej matka TYLKO zimowe futro ma lekko przysypane siwizną...). I bądź tu mądry..! A formularze wypełnić trzeba...

autor: Boska Wola