wtorek, 15 września 2015

Wzięli Szokpy Żyda by pluł na Polaków


Jan Gross to postać dla Polski parszywa. Pół-Polak, pół-Żyd. Tacy właśnie ludzie, bez zdefiniowanej tożsamości, często są najgorsi. Przyłączają się do silnych, by niszczyć słabszych. Czy w czasach Getta Warszawskiego Gross zostałby żydowskim policjantem wyłapujących swoich współbraci? Jego postawa wyraźnie wskazuje na taką możliwość.
To pseudo-naukowiec, niby-historyk, opętany nienawiścią do Polski i Polaków. Samo pełne żółci uczucie mu nie wystarcza. On na każdym kroku jest gotów szkodzić Polsce. Szczególnie, jak się znajdzie mocodawca, który jest gotów mu dobrze za to zapłacić. Właśnie się tacy znaleźli, którzy potrzebowali Żyda, który ma trochę rozgłosu i żadnych moralnych zahamowań, by zaatakował Polskę właśnie teraz.
Kto i dlaczego wynajął Grossa? Spróbujmy się zastanowić.

Fakty , ich kontekst i konsekwencje, są ponure i humorystyczne.
Niemcy, faktyczni sprawcy holocaustu, niewątpliwi zbrodniarze i kaci, wynajmują paranoicznego Żyda, o wątpliwej naukowej reputacji, lecz kto to w Niemczech wie, a wiadomo, że stają oni zawsze na baczność, gdy słyszą słowa – Herr Professor, by oskarżał Polaków wyssanymi z brudnego palca bzdurami.
"Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców" – bezczelnie kłamie ten cyniczny, i niewydarzony głupek. A Niemcy się cieszą i klaskają. Nareszcie jeden z pośród narodu ofiar dobitnie wskazuje, że nie tylko naziści, ale także Polacy, ręka w rękę, działali w niszczeniu Żydów. Odium narodu zwyrodniałych morderców nieco spada z Niemców. Polacy do nich dołączają.
Płatny niby-historyk na usługach, zawsze gotowy, gdy trzeba Polskę uwalić gównem i dobrze mu za to zapłacić, został zatrudniony przez "Die Welt", antypolską szmatę, wsławioną m.in. tym, że wielokrotnie była sądzona za "polskie obozy zagłady". "Die Welt" jest tubą grupy polityków i przemysłowców, jak choćby ex-kanclerz Gerhard Schroeder, obecnie dyrektor w ruskim Gazpromie, którzy budowanie potęgi Niemiec widzą w ścisłej współpracy z Rosją. A konkretnie z putinowską Rosją.
Polska jest i była w osiąganiu tak wyznaczonych celów przykrą przeszkodą. Tym bardziej Polska, która właśnie chce się zerwać ze smyczy, którą tak starannie założyli takim brytanom, jak Tusk, czy Sikorski. Praktycznie prawie osiem lat, III RP robiła wszystko co chcieli Merkel i Putin. Zero sprzeciwu. Gross nie był potrzebny.

A tu nagle bezczelni Polacy chcą się wybijać na samodzielność. Nie dość tego, wzrasta sympatia do nich nawet w Niemczech, a także powoli zyskują pozycję lidera w swoim obszarze Europy. To niedopuszczalne. Natychmiast trzeba ich sprowadzić tam, gdzie powinni być. Panie Gross! Do roboty!

Nagle sprawy polskie zaczęły iść w bardzo niewłaściwym, z punktu widzenia Moskwy i części niemieckiego establishmentu, kierunku.
Zostaje obalony gnuśny i spolegliwy prezydent – prostaczek Komorowski. Nie dość tego, jego miejsce zajmuje człowiek, który odważa się mieć swój rozum i swoje zdanie – prezydent Andrzej Duda. A co najgorsze, nie można się do niego przyczepić, czy czegoś mu przypiąć. A żeby już zupełnie zdruzgotać ewentualnych zachodnich przeciwników, ma on rodzinne powiązania żydowskie, jak również mówi, wraz z małżonką po niemiecku i swobodnie się w kulturze niemieckiej obraca.
W pierwszą wizytę zagraniczną wybrał się do Estonii, co Berlin długo mu będzie pamiętać. A następna wizyta w Berlinie była sukcesem i polski polityk zebrał nadspodziewanie dużo pozytywnych recenzji.
Niemcy zdali sobie ostatecznie sprawę, że odtąd będą miel od czynienia z partnerem, czasami nawet krnąbrnym, a nie z posłusznym wykonawcą woli Berlina i Kremla.
A tu się właśnie szykuje potężna inwestycja, Nordstream II i jeżeli Polacy zaczną rozrabiać i głośno krzyczeć, to nie przejdzie to tak gładko i wspaniale jak pierwszy Nordstream za Tuska. I przez rosnącą sympatię i znaczenie tego Dudy głos Polski może być donośny. Trzeba więc przy pomocy grossów temu zapobiegać.

Jakby tego było mało, w Polsce toczy się burzliwa kampania wyborcza i wygląda na to, że tak znienawidzony w Berlinie "kartofel" – Jarosław Kaczyński i jego ugrupowanie, sięgną po władzę. To już będzie dla Niemców i ich Ostpolitik katastrofa. Nagle może trzeba się będzie liczyć z polskim zdaniem. Coś niesamowitego! I to po umieszczeniu Tuska na takim atrakcyjnym stołku. (Co raczej oznacza, że Tusk staje się niepotrzebny i po połowie kadencji zostanie zmieniony.)

Na to wszystko nakłada się największa od dziesięciu lat niemiecka katastrofa. Angela Merkel i jej bliscy doradcy fatalnie się pomylili. Wezwała ona mianowicie Syryjczyków by przybywali do Niemiec, gdzie znajdą schronienie. Nie wiem, co ona miała na myśli w tym idiotycznym i krótkowzrocznym apelu, czy sobie wyobrażała, że potencjalni uchodźcy będą pokornie przybywać rodzinami w uporządkowany i rozłożony w czasie sposób, bo przecież wiadomo – Ordnung must sain. A tu masz babo placek – Bawaria już zalana emigrantami, woła o pomoc. Jednego dnia granicę węgierską w drodze do Niemiec przekroczyło pięć tysięcy ludzi, a następnego cztery. Niemcy zostały zmuszone do zamknięcia granicy z Austrią. Chwieją się podstawy traktatu z Schengen.
Przesiedleńcy i uciekinierzy z Afganistanu, Pakistanu, Erytrei, Sudanu i jeszcze paru państw, drą i wyrzucają swoje dokumenty, by twierdzić, że są Syryjczykami osobiście zaproszonymi przez Merkel. Niemiecka kanclerz bezmyślnie otworzyła puszkę Pandory.

A tu jeszcze na dodatek ta Polska...
Okres przedwyborczy powoduje, że obie decydujące partie zaostrzają swoje stanowiska. I nawet premier Kopacz, spolegliwa służebnica Tuska, by nie stracić w kampanii wyborczej punktów, nagle zaczyna głośno protestować przeciwko narzuconym przez Brukselę (czyli Berlin) kwotom azylantów do przyjęcia przez Polskę.
Zresztą całkowicie abstrahując od tego, jak to ma być wykonane, gdy żaden "Syryjczyk" nie ma najmniejszej ochoty przebywać na terenie Polski. Czyli co? Mamy ich uwięzić, czy przykuć za nogę do płota? To jest właśnie ta totalna bzdura w "cudownym" projekcie kancelerini Merkel.
Więc nie dość innych zmartwień, a tu jeszcze trzeba zajmować się nagle krnąbrnym i brykającym sąsiadem. I nie ma już Tuska i Sikorskiego, aby zadzwonić i przywołać do porządku. Straszne to jest dla Niemców.

No więc potrzeba Jana Grossa, sprawdzonego polakożercę, usłużnego pół-Żyda, który tak jak nikt potrafi rzygać jadem na Polskę, aby dał głos i pokazał Niemcom, czytelnikom "Die Welt", oraz ku radości Michnika i Blumsztajna, że ta Polska i ci Polacy, którzy nagle podskakują, to ciągle ta sama swołocz, ze swoimi obozami koncentracyjnymi i wściekłymi mordami na Żydach i w mniejszym stopniu na Niemcach.
Wkrótce zapewne we właściwych środowiskach niemieckich wypłynie teza, że gdyby Polski nie było, to nie mielibyśmy II Wojny Światowej. Ten tryb myślenia staje się coraz bardziej popularny u naszych zachodnich sąsiadów. I do tego, wręcz instrumentalnie potrzebny jest Gross.

Co może być gorszego od Żyda ogarniętego histeryczną nienawiścią do Polski?
Widziałem takich na własne oczy...
Chyba tylko pół-Żyd, pół-Polak, człowiek bez własnej tożsamości narodowej, zdrajca, kłamca, człowiek chory – Jan Tomasz Gross.

.