niedziela, 20 października 2013

Wierutne kłamstwa Wikipedii


Jeszcze całkiem niedawno hasło "koń achł-tekiński" na polskojęzycznej Wikipedii było mocno uproszczonym streszczeniem tego samego hasła z Wikipedii anglojęzycznej. Daleko mu było do precyzji czy choćby prawdy, ale olewałem to, jako "siłę wyższą"...
Niestety - wygląda na to, że znalazł się jakiś domorosły "redaktorek", który postanowił coś dodać od siebie. Bodajby go święta ziemia pochłonęła..!
Porównajcie sobie Państwo teraz sami, aktualny tekst tego hasła na Wikipedii polskiej, na Wikipedii angielskiej - i, jeśli macie czas i siły: bodaj pierwsze dwie części mojej "Historii sekretnej..." która, o ile mi wiadomo, pozostaje do dziś dnia JEDYNĄ CHOĆ MINIMALNIE NAUKOWĄ próbą ujęcia dziejów mojej ukochanej rasy.


Mit o rzekomym używaniu klaczy arabskich w hodowli turkmeńskiej za czasów Tamerlana (rzecz ABSOLUTNIE NIEMOŻLIWA DO ZWERYFIKOWANIA, TYLKO OSTATNI IDIOTA MÓGŁBY COŚ TAKIEGO PODAWAĆ JAKO "PEWNIK"...) wywodzi się z relacji pewnego Francuza, spisanej... w połowie wieku XIX!
W tym samym czasie Marian hr Czapski w swojej "Historii powszechnej konia" dawał zgoła przeciwne świadectwa o koniach turkmeńskich - które sam, na własne oczy niejeden raz widział (twierdził nawet - czego mi się do tej pory nie udało w żaden sposób sprawdzić - że rząd carski użył właśnie w połowie XIX wieku na szeroką skalę turkmeńskich ogierów w tzw. "hodowli terenowej" na Ziemiach Zabranych, czyli - w tej części zaboru rosyjskiego, która nie należała do Kongresówki...).



W ogóle: szkoda gadać..!
I bardzo dziękujemy wczorajszemu Bardzo Miłemu Gościowi, że nam na ten lapsus zwrócił uwagę.
Jak się protestuje przeciw kłamliwym treściom na Wikipedii..???



autor: Boska Wola

Złapał Kozak Tatarzyna…

Żeby dobrze funkcjonowała rodzina, szkoła , a nawet hodowla zwierząt ustawodawca nie może co chwila wtrącać się pomiędzy strony relacji unieruchamiając je swymi przepisami.



Każdy z nas w swoich kontaktach społecznych spotyka się z dwoma opisami rzeczywistości szkoły. Zgodnie z jednym uczniowie są bezczelni i zupełnie bezkarni. W szkole kwitnie narkomania , fala i inne patologie. Uczniowie prześladują kolegów wymuszają od nich pieniądze, biją ich i poniżają. Nie można wyrzucić ich ze szkoły.( Dotyczy to przede wszystkim szkoły podstawowej i gimnazjum)  Nauczyciele boją się uczniów. Spotykają się ze skrajnym nieposłuszeństwem i wulgarnością. Bywają również prześladowani i to często fizycznie. Całą Polskę obiegły kiedyś zdjęcia nauczyciela z koszem do śmieci na głowie.

Drugi opis - to opis szkoły opresyjnej dla dzieci. Nauczyciele znęcają się nad nimi, stawiają pod byle pretekstem pały, poniżają przy klasie. Dzieci cierpią nagminnie na szkolne nerwice. Przed wyjściem do szkoły dostają biegunki, mdleją , mają ataki bólu brzucha albo bicia serca. Niektóre są diagnozowane psychiatrycznie i traktowane lekami psychotropowymi.

Na pozór wydaje się, że są to opisy sprzeczne, jednak rzeczywistość jest jeszcze gorsza niż myślimy. Oba opisy są prawdziwe, bo są to opisy komplementarne, uzupełniające się.

Faktycznie nauczyciel niewiele może zrobić, żeby powstrzymać agresywnego ucznia przed destrukcyjnymi zachowaniami i ochronić klasę przed jego wpływem. Nie wolno mu przede wszystkim ucznia dotknąć. Jeżeli uczeń odmawia wyjścia z klasy, przemawia do nauczycielki per „ty stara k...” i uniemożliwia przeprowadzenie lekcji, nauczycielka może tylko wezwać policję. Policja natychmiast ucznia wypuści , dyrektor obruga nauczycielkę za kompromitowanie szkoły, a wszyscy orzekną, że nie umie ona zbudować sobie autorytetu więc nie nadaje się do zawodu.
Z drugiej strony,  prześladowany przez nauczyciela uczeń i jego rodzice też niewiele mogą zrobić, szczególnie jeżeli dzieciak nie jest uczniem wybitnym. Bezsilny wobec zakapiorów nauczyciel ma swoją słodką tajemnicę i tajną broń. Może zupełnie arbitralnie stawiać oceny. Bandziora nie da się wprawdzie ukarać złymi ocenami, bo on je lekceważy, ale spokojnie można wyładować swoje nauczycielskie  frustracje na spokojnych grzecznych dzieciach, siejąc wśród nich terror.

W większości znanych mi, uważanych za bardzo dobre liceów podstawą sukcesów nauczyciela jest doprowadzenie terrorem do tego, żeby słabsi uczniowie sami się wynieśli, a zostali tylko tacy,  którym szkoła jest właściwie do niczego nie potrzebna, bo uczą się samodzielnie, albo tacy,  których rodziców stać na kosztowne korepetycje. Sprzyja temu system przyjęć nastawiony na wyłowienie właśnie takich uczniów . Ewentualne błędy systemu przyjęć koryguje się w trakcie pierwszego roku nauki. Zostają najsilniejsi nie tylko intelektualnie lecz psychicznie i materialnie. Potem nauczyciel może spocząć na laurach i odcinać kupony od swego lenistwa.
To osobny temat , ale dobrze pokazuje jak błędy prawodawcze generują zło. Tak czy owak na szkołę skarżą się zarówno uczniowie jak i nauczyciele.

Jak jest to możliwe i na jakiej zasadzie funkcjonuje system, z którego obie strony są tak bardzo niezadowolone?
Odpowiem – na zasadzie pata.
Współczesne państwo chce być wszechwładne. Na każde niedociągnięcie systemu, faktyczne lub potencjalne, ustawodawca odpowiada szczegółowym przepisem. Te coraz bardziej szczegółowe przepisy , co chwila poprawiane i doprecyzowane, oplatają strony jak pajęczyna i unieruchamiają w bolesnym zwarciu.
Prześladowany nauczyciel nie może wyrzucić ucznia ze szkoły, nie może go dotknąć, nie może go nawet zwymyślać. Może się tylko mścić na nim lub na innych uczniach za swe podłe nauczycielskie życie. Prześladowany złymi ocenami uczeń nie może nic zrobić aby uzyskać sprawiedliwość ( egzaminy komisyjne są dobrym rozwiązaniem tylko dla silnych psychicznie) , może się tylko mścić- na innych nauczycielach lub kolegach. Prześladującemu kolegów uczniowi też nic nie można praktycznie zrobić. Żeby znalazł się w domu poprawczym musiałby kogoś zabić. Bić i poniżać kolegów może praktycznie bezkarnie, bo rodzice prześladowanych nie mogą go uderzyć ani zwymyślać. Na wszystko są przecież paragrafy. Chyba już dobrze widać mechanizm błędnego koła w którym się wszyscy znaleźliśmy.

To samo dotyczy relacji pomiędzy dziećmi i rodzicami. Zgodnie z najnowszą ustawą rodzice nie mają prawa dziecka skarcić fizycznie, nie wolno go poniżać słownie, nie wolno ograniczać jego wolności. Jeżeli rozpuszczona pannica zechce wyjść na dyskotekę gdzie ma zamiar uprawiać seks, albo przyprowadza „partnerów” do domu rodzice nie mają prawa zamknąć drzwi na klucz, ani potraktować „partnera” kopniakiem. Rodzice stają się zakładnikiem dziecka. Nie mogą go wychowywać, nie mogą go ukarać. Doprowadzeni do ostateczności  mogą tylko zrobić mu największą życiową krzywdę,  jaką jest oddanie go w łapy systemu przemocy reprezentowanego przez państwo i jego agendy. Na przykład do domu poprawczego, gdzie jego demoralizacja zostanie przypieczętowana. Zdarza się, że takie postępowanie system na rodzicach wręcz wymusza.
Coraz częstsze są też przypadki katowania rodziców przez dorosłe albo dorastające dzieci. Na ich podłość nie ma właściwej  reakcji. Rodzic nie może wyrzucić takiego dziecka z domu i  praktycznie nie może go wydziedziczyć.

To samo dotyczy relacji pomiędzy zwierzętami i ich właścicielami. Obezwładnieni przez prawo właściciele zwierząt wybierają czasem w desperacji najgorsze rozwiązanie, jakim jest likwidacja pupila. O tym pisałam ostatnio.

Oczywiście każdy mądrala powie, że dzieci i zwierzęta należy dobrze wychować i wtedy nie ma się z nimi kłopotów. To taka sama bzdura jak twierdzenie, że nauczyciel powinien mieć charyzmat i wtedy będą go uwielbiały nawet największe zakapiory.
Nie każdy ksiądz musi być święty, nie każdy nauczyciel musi mieć charyzmat i nie każde dziecko oraz nie każde zwierzątko  jest z natury łagodne i dobre. A żeby dziecko czy zwierzątko dobrze wychować trzeba mieć nad nim realną władzę.

Żeby dobrze funkcjonowała rodzina, szkoła , a nawet hodowla zwierząt ustawodawca nie może co chwila wtrącać się pomiędzy strony relacji unieruchamiając je swymi przepisami.
To takt jakby na jachcie ktoś unieruchomił ster. W najlepszym wypadku łódź dryfuje – w gorszym wywraca się.

Wracając do szkoły Dla poprawienia jej sytuacji  wystarczyłaby doraźnie zmiana dwóch przepisów. Szkoła powinna mieć możliwość wyrzucenia sprawiającego kłopoty ucznia, rozliczenie z nim pozostawiając rodzicom. Rodzice powinni mieć możliwość ukarania tego ucznia stosownie do jego przewinienia czyli powinni mieć przywróconą realną władzę rodzicielską odebraną im przez prawo.

P.S. Mój opis sytuacji nie jest gołosłowny- płynie z doświadczenia. Przez wiele lat byłam nauczycielką liceum. Dobrze znam uroki pracy z klasą wyselekcjonowaną , gdzie uczniom wystarczy zbytnio nie przeszkadzać, a na przykład klasą zbiorczą, gdzie choćby nauczyciel odtańczył na stole kankana,  nie zainteresuje uczniów swoją osobą i tematem. Miałam klasę z której wyszło- bez żadnej mojej zasługi-  9 profesorów matematyki i klasę której nie mogłam nauczyć dodawania ułamków.

autor: Iza

Beznadzieja...

W czasie, gdy Lepsza Połowa oglądała na TVP Historia jakiś przedwojenny film muzyczny (nawet nie wiedziałem, że takowe wtedy u nas kręcili..?), zmęczyłem wczoraj wieczorem Henninga Mankella "Chińczyka":



Lepsza Połowa ma sentyment do tego autora przez wzgląd na swoją siostrę, która jako filmowiec pracowała przy ekranizacji serii filmów BBC o Kurcie Wallanderze. Dlatego przy ostatniej wizycie w Stromcu wypożyczyłem wszystko, co akurat było tego autora w naszej gminnej bibliotece dostępne - w tym właśnie rzeczonego "Chińczyka", który do tej serii już nie należy...
Czym właściwie jest "Chińczyk"..? Przez 500 stron z okładem czekałem, kiedy autor mrugnie wreszcie okiem i powie, że te wszystkie hymny pochwalne ku czci Mao Zedonga, jednego z największych zbrodniarzy XX wieku, człowieka, który z odmętów niepamięci i skrytek Działu Prohibitów Biblioteki Cesarskiej w Zakazanym Mieście wyciągnął, kierując się li i jedynie nieposkromioną żądzą władzy teorię Tyranii Doskonałej, o której tyle tu pisałem (niezależnie od tego, co o szkole starożytnych chińskich "legistów" opowiadają jacyś niedouczeni liberałowie...) i nie zawahał się wcielić jej w czyn - że to wszystko tylko ironia. Że należy brać to w nawias. W cudzysłów bodaj..!
Nie doczekałem się.
Jeśli zachodnioeuropejskie "pokolenie 68 roku" - ludzie, którzy teraz dobiegają już siedemdziesiątki i dochowali się wnuków, może nawet i prawnuków, wychowując ich na swój obraz i podobieństwo - ma równie bezkrytyczny stosunek do swoich "błędów młodości", jak sportretowana w tej powieści szwedzka sędzina, czy jej przyjaciółka, sinolożka... Jeśli to jest zjawisko szersze, bardziej powszechne - no to nie ma dla naszej cywilizacji ŻADNEJ nadziei!
Przynajmniej tu, na tym świecie. Może jeszcze tylko jakaś bezpośrednia interwencja Opatrzności..?
Tymczasem, ku niezadowoleniu Lepszej Połowy, znowu zerwałem się z łóżka parę minut po piątej (dobrze, że mamy koćkodana, na którego da się winę za takie rzeczy zwalić: bo faktem jest, że ówże wstał przede mną, domagając się żarcia..!). Bez istotnej przyczyny, bo jako żywo - nikt nie chrupał jabłek za chatką, poprawione wczoraj ogrodzenie zdaje się na razie działać, a też i aura, choć zimna, nie była wcale aż tak mroźna, żebym koniecznie musiał tak wcześnie stado pod wiatę ewakuować.
Lepsza Połowa ma rację: wszystkie nasze zwierzaki bardzo chętnie przesuwają sobie pory karmienia WCZEŚNIEJ. W związku z czym, jak się dwa razy pod rząd wstało godzinę wcześniej niż zwykle - to szybko może się okazać, że już się z powrotem do "właściwej" godziny wrócić tak łatwo i prosto nie da...
Z drugiej jednak strony - już niedługo obecna godzina 5.00 stanie się godziną 6.00, czyż nie..? Może lepiej przyzwyczaić się do tego stopniowo, skoro nic na ten bezsensowny, jak najbardziej w duchu Mao leżący kataklizm nic nie możemy poradzić..?
Wczorajsza wizyta Bardzo Miłego Gościa dała mi też do myślenia. Czy Państwo może - choć przecież wyraźnie pisałem, że tak NIE JEST - myślicie, że jeśli chcecie któregoś z naszych odsadków, to musicie tu przyjechać z harmonią pieniędzy w ręku i zapłacić co do grosza sumę, którą podałem..?
Więcej wyobraźni..! Mam dwóch łobuzów, których muszę się stąd pozbyć. Dziś. Jutro. W ciągu tygodnia.
To jest w tej chwili najważniejsze. A pieniądze..? Pieniądze mogą poczekać. Dogadamy się przecież..?


autor: Boska Wola