niedziela, 2 lutego 2014

Nowe posty w styczniu

Szanowni Czytelnicy! Miałam zawirowania, dlatego nie pojawiły się jeszcze wszystkie posty w styczniu, uzupełniam je. Zapraszam do czytania.

Góra Athos a gender – (wersja skrócona)


W ramach zagrażającej nam i niepotrzebnie zajmującej umysły ideologii gender, warto przypomnieć sobie taką ciekawostkę, jak najbardziej związaną z płcią, czyli po angielsku gender. Okazuje się, że już ponad 1300 lat temu mnisi wyczuli zagrożenie wojującego feminizmu i przewidzieli panią Środę i Szczukę
**********************
Republika Mnichów - XIII wieków bez jednej kobiety na tym terenie. Ciekawe dlaczego?

W miedzianym tygielku zagotowałem sobie słuszną porcję kawy po turecku. Gdybym to tutaj głośno oznajmił, to dostałbym od młodych w zęby. Byłem w Grecji i tak parzona kawa jest po grecku a nie po wrażym turecku. Napar dwa razy zabulgotał, zdjąłem z ognia dodałem cukru i, o zgrozo, mleka.
Rozsiadłem się na tarasie. Czułem, że to będzie dzisiaj, więc cierpliwie czekałem. Chwilę przed wschodem słońca było już dosyć jasno, przyjemnie chłodno, a morze spokojne, prawie jak tafla lodu, tylko od czasu do czasu było widać grzbiet pojedynczej fali. Cicho.
I oto nagle, spoza horyzontu, który był cudownie schowany za lekką mgłą, tak, że można się tylko było jego domyślać, zaczeły strzelać promienie słońca. Czerwony rąbek gwiazdy naszej w końcu precyzyjnie określił gdzie morze, a gdzie niebo. I wtedy oświetlił ją.

Po raz pierwszy z mgielnego niebytu wyłoniła się święta góra Athos. Jakby nagle tam przypłynęła. Mogłeś cały dzień wytężać oczy i nic nie zobaczyć. Ale są takie momenty, a to był właśnie taki jeden, że z odległości kilkudziesięciu kilometrów widać ten dwu kilometrowy szczyt; nieco wyższy niż Kasprowy Wierch, a o całe 500 merów nizszy niż Rysy. Jednak wrażenie jest ogromne, bo to samotny szczyt widoczny od zera, czyli od poziomu morza.
Znajdowałem się na Kassandrze, najbardziej zachodnim palcu trójpalczstego Półwyspu Chalcydyckiego, lub jak kto woli, Halkidiki. Tu przyjeżdża się po słońce, piaszczyste plaże i ciepłe morze. Ale ja przyjechałem specjalnie dla trzeciego, wschodniego palca półwyspu, który, od góry również przyjął nazwę Athos. Środkowy palec, Sithonia jest też piękny, zachęca do wędrówek, lecz cały jest skalisty. Dla porządku jeszcze dodam, że znajduję się w greckiej Macedonii, a duże miasto u nasady półwyspu to Saloniki.

W mitologii greckiej Athos to imię giganta. Gdy giganci podjęli wojnę z bogami Olimpu, słynną Gigantomachię, Athos starł się z Posejdonem i rzucił w niego kawałkiem skały. Tak właśnie powstała góra. Choć inni mówią, że było odwrotnie – to Posejdon przywalił skałą pokonanego giganta.

O górze Athos wspomniał Homer w „Iliadzie”. Pisał też o niej Herodot.
Nieco później, chrześcijańska opowieść związana z tą górą jest, kto wie czy nie piękniejsza.
Matka Boska płynęła w towarzystwie Jana Ewangelisty z Joppy na Cypr, odwiedzić Łazarza. Sztorm zepchnął ich z trasy, tak, że znaleźli się w pobliżu półwyspu Athos. Maria zeszła na ląd w miejscu, gdzie obecnie znajduje się klasztor Iviron. Zachwycona pięknem i dzikością góry pobłogosławiła to miejsce i poprosiła swojego Syna, aby uczynił tutaj jej ogrody. Wówczas odezwał się Głos, który rzekł: „Niech to miejsce stanie się Twoim dziedzictwem i Twoim ogrodem, rajem i niebem zbawienia, dla tych, którzy zbawiena poszukują”. Od tego momentu góra została konsekrowana jako ogród Matki Boskiej i żadna kobieta nie miała tutaj wstepu.

„Palec” Półwyspu Athos wystaje z Halkidiki na 50 kilometrów. Jego szerokość jest pomiędzy 7 a 15 kilometrów. Obszar to około 335 kilometrów kwadratowych. Wody wokół góry są zdradliwe.
Od ponad tysiąca lat Athos jest autonomiczny i zwany Republiką Mnichów. Na chwilę obecną to w ramach Grecji okręg autonomiczny, z pilnie strzeżoną granicą u nasady półwyspu. Dostać się na Athos można jedynie promem. Ruch jest ściśle kontrolowany przez służby.

Ja zapragnąłem odbyć pielgrzymke do tego miejsca. Nie będąc wyznawcą prawosławia, nie jest to takie łatwe. Władze autonomii zezwalają jedynie na pobyt na terytorium tylko 10 mężczyznom spoza prawosławia. I to po spełnieniu szeregu warunków i długotrwałym oczekiwaniu.
Czyli tak, mówiono mi, że dobrze mieć rekomendację od swojego proboszcza, z deklaracją, ze jestem wierzącym katolikiem. Uzyskałem takie pismo i przetłumaczyłem je. Potem się okazało, że nikt specjalnie sie tym nie interesował. Skontaktowałem sie ze specjalnym biurem w Salonikach, zgłosiłem aplikację, załączyłem potrzebne papiery i w końcu dostałem upragniony permit. Biuro przyznaje zgodę na wizytę dla 10 nie-prawosławnych dziennie, oraz 100 Greków i prawosławnych. Ta „wiza” ważna jest cztery dni. Więc przyjazd trzeba sobie odpowiednio dopasować.

Młodzieńcy poniżej 18 roku życia mogą wizytować tylko pod opieką ojca i jak już powiedziałem, kobiety kompletnie na Athos nie mają wstępu.
I tak juz jest od ponad tysiąca lat. Nawet hodowane tam zwierzęta, to same samce. Mnisi tamtejsi to bardzo mądrzy ludzie. Uznali już na początku, że czczą tylko jednę kobietę – Marię, Matkę Boską, a inne kobiety nie powinny przebywać w pobliżu (dokładnie ponad 500 metrów od półwyspu). I powiedzcie, czy nie mają racji? Gdy sprawy boskie, nie zawsze, ale często wpadną w kobiece ręce, to rozpoczyna się krwawa jatka. Znam takie, które tysiąc letnią Republikę Mnichów zniszczyłyby w jeden miesiąc, udawadniając im, jak głęboko się mylą. Toteż, są tam tylko sami mężczyźni bez wężowej natury niektórych pań.

Historia Republiki Mnichów, ta udokumentowana, zaczęła się jakieś 1300 lat temu pod koniec VIII wieku. Choć Według legendy twórcą pierwszego klasztoru na Athosie był Konstantyn Wielki, jednak nie istnieją żadne dokumenty, które potwierdzałyby ten fakt. Bardziej zorganizowana wspólnota monastyczna uformowała się na Athosie przed rokiem 843, w którym delegacja mnichów z Athos brała udział w uroczystości oficjalnego przywrócenia kultuikon wKonstantynopolu. Czterdzieści lat później mnisi zostali zwolnieni z podatków na mocy dekretu cesarza Bazylego I. Ten sam dokument nadawał im wyłączną własność ziemi na półwyspie. W tym samym okresie uformowała się wspólna administracja klasztorów Athosu – rada tworzona przez mnichów różnych, żyjących niezależnie od siebie wspólnot.
Za początek zorganizowanego na większą skalę życia monastycznego na Athos uważa się powstanie w 963 Wielkiej Ławry (oryg. gr.Meghisti - największa).
Zmieniały sie panowania i królestwa na tym terenie, a klasztory, raczej bez wiekszych kłopotów trwały i utrzymywały swoją niezależność. Główną konstytucja atosu był typikon, a rządziła Święta Wspólnota (Święte Zgromadzenie gr.Iera Koinotis). W okresie największego rozkwitu na Athos mieszkało nawet 10 tysiecy mnichów. Obecnie zamieszkuje tam około 2 tysiecy. Tradycyjnie mnisi naplywają od stuleci z Grecji, Serbii, Bułgarii, Rosji. Prawie ¼ posiada wyższe wykształcenie.
Ostatnia wersja konstytucji greckiej z 1975 w wyczerpujący sposób reguluje status Athosu jako obszaru autonomicznego pod władzą rządu Grecji i religijną jurysdykcją patriarchy Konstantynopola (nie zaś autokefalicznego Greckiego Kościoła Prawosławnego). Półwyspem zarządzają organy powoływane przez 20 autonomicznych klasztorów; zabroniona jest wszelka modyfikacja ich liczby oraz relacji między nimi (hierarchiczna kolejność monasterów). Wszyscy mnisi podejmujący życie na Athosie są automatycznie uznawani za osoby narodowości greckiej. Nie ma natomiast możliwości zamieszkania na półwyspie dla osób niebędących wyznawcami prawosławia. Szczególny status Athosu reguluje artykuł 105 konstytucji Grecji.
Athos nie jest podłączony do krajowej sieci energetycznej, jednak w monasterach są wykorzystywane urządzenia elektryczne, na ograniczoną skalę również samochody, łodzie motorowe oraz komputery. Od1997 na terenie półwyspu znajduje się antena telefonii komórkowej. Stopień wprowadzania na Athos nowych urządzeń technicznych pozostaje jednak przedmiotem dyskusji we wspólnocie.
Ze względu na wielką wartość historyczną i kulturalną Athos został wpisany nalistę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO.

Każdy z monasterów jest kierowany przez przełożonego, którego w tajnym głosowaniu wybiera cała wspólnota mnichów. Urząd ten zwyczajowo pełniony jest dożywotnio. W zarządzaniu klasztorem przełożonemu pomaga rada starców (gr. gerontia).

Oprócz 20 monasterów, na Athosie działają mniejsze wspólnoty mnichów lub też miejsca, w których mogą żyć zakonnicy-pustelnicy. Ilość wspólnot nieposiadających statusu monasterów nie jest ograniczona i ulega stałej zmianie. Zależnie od ilości zamieszkujących je mnichów posiadają one status:
  1. skitów ( klasztory, mniejsze, nie bedące monastyrami)
  2. kaliwii (z gr. chaty),
  3. kelii (z gr. cele),
  4. katism (z gr. chaty),
  5. hezychasterii (pustelni)
Podstawą reguły obowiązującej na Athos pozostają wytyczne założycieli klasztorów z X wieku. Podobnie jak w wypadku innych chrześcijańskich wspólnot monastycznych, za filary życia zakonnika uważa się czystość, ubóstwo i posłuszeństwo.
Warunkiem przyjęcia do jednego z klasztorów Athos jest ukończenie 18 lat, uregulowanie kwestii stanu cywilnego oraz kwestii spadkowych oraz wyrażenie nieprzymuszonej woli dołączenia do wspólnoty monastycznej. Nowicjusze są zobowiązani do zerwania wszystkich związków ze światem świeckim. Zwyczajowy okres próby, poprzedzający złożenie ślubów wieczystych, trwa dwa lata.

Wszystkie monastery Athos posiadają identyczny, ściśle uregulowany rozkład dnia:
  1. 4.00 – modlitwy poranne oraz nabożeństwo jutrzni,
  2. ok. 7.00 – posiłek,
  3. do godz. 12.00 – praca na rzecz monasteru,
  4. 12.00–15.00 - odpoczynek,
  5. ok. 15.00 – praca na rzecz monasteru,
  6. ok. 17 – nieszpory, bezpośrednio po nabożeństwie - posiłek, następniekompleta i czas na samodzielne modlitwy w celach.
 ***********************************
Wstałem rano, wziąłem przygotowany, tak jak zalecają plecak, ubrałem wygodne buty i wyjechałem do Ouranoupolis, gdzie o 6:30 odpływał prom na Mount Athos. Oczywiście długie spodnie obowiazkowo, a kamery, pod groźbą konfiskaty zabronione.

Dwugodzinny rejs i jesteśmy w porcie Dafni w Świętej Górze Athos – Republice Mnichów od 13 stuleci. Odczucia tylko porównywalne z tymi z Watykanu, czy np. Mediolańskiego Duomo. (W Ziemi Świętej, niestey nie byłem). Zwiedzałem wszystko na piechotę. Wrażenia są monumentalne. Przepych monastyrów jest na prawdę bizantyjski. Na co się spojrzy jest bezcennym skarbem. I mnisi – cisi, lecz dostojni. Człowiek wpada w coś w rodzaju ekstazy i nawet chwilami żałuje, że nie jest wyznawcą prawosławia. Tak to silnie działa.

Czasami dobrze jest odetchnąć od kobiet, na ziemi, gdzie przez tysiąclecie nie postawiły one swojej nogi.


http://www.mountathosinfos.gr/pages/agionoros/pilgrims_info.en.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Athos
http://en.wikipedia.org/wiki/Mount_Athos
http://athens.usembassy.gov/mount_athos.html
http://www.inathos.gr/

autor: jazgdyni

Automatyzacja vs indywidualizacja


Czy aby przypadkiem oczekiwanie iż społeczeństwo wzbogacone w ten sposób odwróci się kiedyś od Mamony i Tandety i zacznie poszukiwać innego boga - nie jest aby nadzieją na wyrost..?
Z powodzeniem, a nawet z niejaką łatwością rozprawiwszy się rano z problemem dostawy siana (jak to jednak solidny ciągnik zmienia życie na wsi...), tudzież solidnie posprzątawszy Padok Zimowy (bo wyszło słoneczko na chwilę i wydawało się, że jest cieplej...), uniesiony falą entuzjazmu, zadzwoniłem do Radka, druha mego serdecznego z pytaniem, czy aby nie wybiera się do cywilizacji..? 
Wendi będzie do odbioru najwcześniej w poniedziałek - a tu trzeba do tego czasu przeżyć, a także wykarmić osobniki czterołape, którym już tylko jedna pusiunia karmy została. Więc - albo uda się z kimś zabrać do ośrodka kultowego poświęconego bliźniaczym bóstwom Mamony i Tandety, znanego powszechnie pod nazwą "Pierdonki" - albo trzeba będzie się kopnąć piechty (jak to się mawia na Kociewiu...) do Strzyżyny i tamże polować na pociąg. A pociągi jeżdżą u nas w tej chwili całkowicie nieprzewidywalnie. Wiem, bo już dwa razy przez ostatnie kilka dni się nimi przewiozłem. Rozkład jazdy sobie - pociągi sobie. Pal licho ten dwukilometrowy marsz - ale już czekanie nie wiadomo jak długo w nieogrzewanej poczekalni... 
Zadzwoniłem - umówiłem się - i... prawie umarłem. Kilkugodzinna wyprawa po prostu była ponad moje siły. Dobrze, że nie wpadłem na pomysł jechać pociągiem do Warszawy (a teoretycznie powinienem - właśnie skończyła się ważność mojego dowodu osobistego na ten przykład i powinienem go chyba odnowić w miejscu zameldowania, nieprawdaż..?). Pod koniec dostałem normalnej, regularnej trzęsiawki - i Lepszej Połowie już się nie udało doprowadzić mnie do porządku, póki nie ległem w wyrku. Za co oberwało mi się po głowie (ale było mi w dużym stopniu wszystko jedno - siedziałem przy kozie w swetrze i trząsłem się, moje grzeszno cielsko utraciło na pewien czas zdolność do termoregulacji...), a teraz obrywa mi się po plecach, bo Hercules zdążył ostygnąć przez noc, zbyt krótko drewnem karmiony i powoli dopiero się rozpala. 
No ale co zrobić, co zrobić..? 
Za to była wyprawa z Radkiem, druhem moim serdecznym, jak zwykle - pouczająca. Doszło podczas niej do zabawnej i instruktywnej konfrontacji, o której pragnę zdać Państwu relację. 
Otóż - pośród wielu innych punktów programu tej wycieczki, odwiedziliśmy też gospodarstwo pewnych starszych państwa (pan ma ponad siedemdziesiąt lat, pani jest niewiele młodsza - ale postawna, energiczna i widać, że krzepę w łapie ma - a i kurwami rzuca jak na prawdziwego chłopa z jajami przystało...). Którzy mieli mieć krowę na sprzedaż. Krowa się wycieliła, urodziła podobno przepiękną jałóweczkę i daje mnóstwo mleka - i już nie jest na sprzedaż. 
Za to, być może państwo będą mieli na sprzedaż kwotę mleczną (o kwotach mlecznych opowiadałem jakiś czas temu) - bo jej nie wykorzystują. Ilościowo. Bo jak chodzi o jakość mleka, to nawet Radek był pod wrażeniem, gdy pani pokazała ostatnie tzw. "paski" (w rzeczy samej, są to wąskie paskie papieru) z wynikami badań odstawianego do mleczarni mleka. 
Teraz - na czym polega interesujący aspekt tego spotkania..? Otóż - przez całą drogę Radek, druh mój serdeczny, któremu dzięki zwyżce cen mleka udało się wreszcie wyjść na prostą, opowiadał mi o kolejnych ulepszeniach i inwestycjach, których planuje u siebie dokonać, żeby zwiększyć skalę produkcji, uczynić ją bardziej zautomatyzowaną i tańszą. Tymczasem państwo doją swoje krowy... ręcznie!
Pani opowiadała, że nawet mają dojarkę elektryczną, ale od nowości nigdy z niej nie skorzystali - stoi sobie i myszy by się w niej zalęgły, gdyby nie piętnaście kotów w gospodarstwie (a koty faktycznie ma dorodne - zwłaszcza wielkiego, czarno - białego kocura...). 
Ci państwo są oczywiście skazani na ekonomiczną zagładę - o tyle ich to już powoli przestaje obchodzić, że wiek emerytalny mają, planują w ciągu roku sprzedać swoje gospodarstwo (ale to sadownicza okolica, ceny ziemi są tam zupełnie inne niż u nas - trudno zatem byłoby tę ofertę uznać za "okazję" - tak tylko wyjaśniam...) i przeprowadzić się gdzieś, gdzie będą mieli święty spokój. 
Skazani są na ekonomiczną zagładę o tyle, że ich sposób produkcji, dający w rzeczy samej produkt wysokiej jakości, jest po prostu dużo gorzej skalowalny od działań Radka: gdyby chcieli zwiększać produkcję zamiast ją zmniejszać, musieliby zatrudniać ludzi - a praca ludzi kosztuje więcej niż praca maszyn (lubo pani opowiadała, że w czasach świetności doili we dwoje TRZY razy dziennie 22 krowy - ręcznie!). Ma to sens, dopóki pracuje się samemu - przesadnie swojej pracy nie ceniąc. 
Oczywiście, jako niepoprawny "prepers" mogę zadać pytanie, czy ta kalkulacja utrzyma się, jeśli cena energii napędzającej maszyny i potrzebnej do tego, aby te maszyny wyprodukować - jeszcze wzrośnie..? To jest jednak perspektywa, którą (wciąż!) liczyć należy na dziesięciolecia - więc naszych sympatycznych gospodarzy, jako żywo, z czysto biologicznych powodów, obchodzić już nie może... 
Obchodzić za to powinna i to nader żywo - Państwa, moich Wiernych Czytelników. Niejeden z Państwa bowiem robi to mniej - więcej, co owi gospodarze: usiłuje wytworzyć produkt indywidualny, rzemieślniczy, nie do kupienia w ośrodku kultowym bliźniaczych bóstw Mamony i Tandety, zwanym popularnie "Pierdonką". 
Państwo macie nad nimi tę przewagę, że przynajmniej próbujecie marketingować i sprzedawać swoje indywidualne, rzemieślnicze produkty po cenach, na które niewątpliwie zasługują - ale które to ceny są nieosiągalne w ośrodku kultowym bliźniaczych bóstw Mamony i Tandety, popularnie zwanym "Pierdonką". Nasi gospodarze odstawiają swoje rzemieślnicze, indywidualnie wyprodukowane, od wypieszczonych krów pochodzące mleko po prostu - do mleczarni. Gdzie miesza się je z gorszymi jakościowo produktami zautomatyzowanych farm. Zamiast na miejscu przerobić na masło, sery, śmietanę, itd. (co, nota bene, JESZCZE zwiększyłoby konieczny nakład ręcznej pracy...). 
Popularne wyjaśnienie powodu, dla którego tak trudno jest sprzedać indywidualnie, ręcznie udojone mleko od szczęśliwej krowy po cenie, na którą zasługuje, to "ubóstwo" społeczeństwa. Zauważcie jednak, że to wytłumaczenie nijak się ma do historycznych faktów. W czasach, gdy nasi gospodarze doili ręcznie trzy razy dziennie 22 krowy (produkując ZNACZNIE więcej mleka niż obecnie, gdy krów zostało im trzy...) - realna cena, jaką uzyskiwali za swój produkt była JESZCZE NIŻSZA niż obecnie. Bo generalnie wszyscy wówczas byliśmy biedni (nie licząc tych z Państwa, których nie było jeszcze na świecie, ma się rozumieć...). 
Tak więc historyczne fakty są takie, że społeczeństwo nasze w ciągu ostatnich 25 lat znacząco się wzbogaciło - a mimo to, popyt na indywidualnie wyprodukowane, "rzemieślnicze" produkty - spada. Jako niepoprawny "prepers" mogę się z tym nie zgadzać. Ale byłbym zwykłym idiotą, a nie "prepersem" (nawet niepoprawnym!), gdybym widząc taką kolejność zdarzeń - nie miał wątpliwości i nie zadawał pytań. 
Czy aby przypadkiem nie jest tak, że nasze społeczeństwo w ciągu ostatnich 25 lat wzbogaciło się tak znacząco - DZIĘKI temu, że ma teraz do dyspozycji ośrodki kultowe bliźniaczych bóstw Mamony i Tandety (nie tylko spod znaku "Pierdonki"...), pozwalające mu zaspokoić podstawowe potrzeby bytowe za ułamek tej pracy, którą trzeba było w tym samym celu wydatkować jeszcze ćwierć wieku temu..? 
Czy aby przypadkiem oczekiwanie iż społeczeństwo wzbogacone w ten sposób odwróci się kiedyś od Mamony i Tandety i zacznie poszukiwać innego boga - nie jest aby nadzieją na wyrost..? 
I czy wreszcie przypadkiem nie mają racji JEDNAK entuzjaści i zwolennicy postępu..? Ostatecznie, taka technologia jak domowe drukarki 3D, wykorzystujące sztucznie wyhodowane komórki, może w przyszłości pogodzić automatyzację z indywidualizmem. Grzebiąc już nie tylko nas, usiłujących funkcjonować w tak archaiczny, wsteczny sposób, ale i zautomatyzowane farmy oraz "Pierdonkę" - a to dlatego, że włożywszy w taką drukarkę odpowiedni "toner" każda gospodyni domowa będzie mogła dowolnie modyfikować program, wedle którego urządzenie wyprodukuje jej takie gotowe danie, na jakie tylko fantazji jej wystarczy..? 
Ba! Nic mi nie wiadomo, aby jakieś prawo natury miało zakazywać tworzenia - taką metodą lub inną - także indywidualnie zaprojektowanych organizmów żywych. Gatunków już istniejących (przez co praca jakiegokolwiek hodowcy straci sens - skoro będzie można sobie zaprojektować czempiona..?) - ale też całkiem nowych, wyłącznie z fantazji twórcy zrodzonych..?  
Oczywiście, jeśli nawet doczekam tych czasów, to będzie mnie to akurat tyle obchodziło, co wczoraj spotkanych, sympatycznych gospodarzy Radkowe plany inwestycyjne - bo będę już tak stary, że i tak ani na tym nie stracę, ani nie zyskam...

autor: Boska Wola

Odgiąć i przegiąć


Wniosek nasuwa się sam. Żeby "odgiąć" nie wolno w żadnej sprawie „przeginać”. Inaczej nikt już nie zechce „odginać” i nawet najsłuszniejsza idea zostanie w ten sposób zaprzepaszczona.

„Żeby odgiąć trzeba przegiąć”- to podobno sentencja Mao Zedonga zwanego Mao Tse-tungiem. Tak przynajmniej twierdził profesor Amsterdamski, ale być może swoim perfidnym zwyczajem wpuszczał mnie – ciemną babę – w maliny. Nie znalazłam tej sentencji w necie. Znalazłam za to inną -nieco podobną w intelektualnym klimacie, charakterystycznym dla tego chińskiego myśliciela : „ nie ma budowania bez burzenia”. Próbowałam również odnaleźć tytułową sentencję w słynnej czerwonej książeczce, którą wraz z innymi książkami w języku francuskim odziedziczyłam po pewnym zmarłym filozofie z pokolenia pryszczatych. Odkurzam je co pół roku na półce. Może kiedyś je przeczytam. Ale to całkiem inna historia.

Państwo pewnie tego nie pamiętacie, ale był czas gdy czerwona książeczka Mao była częścią paryskiego kodu kulturowego i pojawianie się z nią w ręku w ulicznej knajpce w dzielnicy Saint – Germain, gdzie za 20- 25 franków można było zjeść na papierowym obrusie obiad z winem y compris, gwarantowało przyjazne spojrzenie kelnera, a nawet (być może) mniej kwaśne wino do obiadu. Pozostaje zagadką dlaczego młodzi Francuzi tak bardzo cenili Mao? My Polacy traktowaliśmy to jako zboczenie intelektualne, jako aberrację ludzi, którzy nigdy na własnej skórze nie doświadczyli rozkoszy budowania najlepszego ustroju.
Rewolucja francuska była zbyt dawno, żeby Francuzi pamiętali o jej realiach, o tym że alternatywa : „ Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort”była praktycznie realizowana tylko przez jej drugi człon - la Mort
Zgodnie z koncepcją Mao – rewolucja francuska miała szczytne cele ale nastąpiło „ przegięcie”.Podobnie rewolucja sowiecka-zamiast powszechnej szczęśliwości przyniosła ludziom łagry , tortury i śmierć głodową.Dobre intencje często mijają się z ich realizacją.( „Dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane”)To zjawisko powszechne.Tak zwani ideowi komuniści,broniąc nieludzkich praktyk swej ideologii,zawsze mówią o dobrych intencjach.
Piszę o tym bo kilka razy zostałam niemile zaskoczona przez komentarze czytelników, których nie mogę inaczej nazwać niż „ wdowy po PRL”. Rozumiem, że za PRL niektórym powodziło się lepiejniż teraz,że za Gierka w sklepach bywały nawet cytrusy, można było podobno dostać talon na malucha , a po 25 latach „ dostawało się” mieszkanie, ale żeby tak jak jeden zkomentatorów nazwaćArmię  Czerwoną-tę zbieraninę gwałcicieli, złodziei i pijaków-„ matką naszą” to już chyba przesada.
Czy można żałować młodych chłopakówczerwonej armii, którzy polegli na niegościnnej polskiej ziemi? Oczywiście, że można,a nawet trzeba.Podobnie można żałować młodych żołnierzy Wermachtu. Zarówno jedni jak i drudzy byli najczęściej tylko ślepym mieczem, który został ukarany śmiercią. Nie znaczy jednak, że należy ich gloryfikować i stawiać im pomniki.
Natomiast co do dobrych intencji komunistów miałabym wątpliwości. Jeżeli wsłuchać się dokładnie w Międzynarodówkę padają tam znamienne słowa: „ panami wówczas będziem my”. Międzynarodówka nie postuluje bynajmniej społeczeństwa, w którym nie ma panów i niewolników. Międzynarodówka postuluje zamianę ról. Dlatego określenie „ kawiorowa lewica” jest moim zdaniem bardzo trafne. Przez kilkadziesiąt lat byliśmy we władzy takiej kawiorowej lewicy, która kosztem wyniszczenia dawnych elit i kosztem obrabowywanego społeczeństwa leczyła swoje kompleksy i realizowała marzenia o swojejwysokiej pozycji społecznej. Dużej naiwności trzeba, żeby twierdzić, że którykolwiek z władców Polski Ludowej troszczył się o sztandarowy lud pracujący miast i wsi.
Czy to znaczy, że w społeczeństwie polskim nie było problemu nierówności społecznej? Oczywiście, że był. Tyle że przeginanie nie doprowadziło- jak twierdził Mao- do odgięcia.Przeginanie prowadzi do destrukcji.
Podobnie w tradycyjnym społeczeństwie niewątpliwie istniał problem homoseksualistów, którzy- nawet jeżeli nie byli karani przez prawo-  czuli się dyskryminowani. Lekarstwo okazało się jednak gorsze od choroby. Aby „ odgiąć” doprowadzono do tego, że lobby gejowskie wciska się ze swą propagandą do szkół, że dyktuje społeczeństwu standardy, że krytyka zachowań homoseksualnych podlega karze jako mowa nienawiści.Karanie i dyskryminowanie homoseksualistów zostało zastąpione przez karanie heteroseksualistów.Zgodnie z zasadą że „panami wówczas będziem my”.
Można podać wiele innych przykładówkiedy „ przeginanie” w walce mniejszości o jej prawa okazuje się niekorzystne dla społeczeństwa ,a nawet dla tej mniejszości
Walka o prawa kobiet realizowana przez ideologię gender doprowadza do skrajności, z którymi nie identyfikują się same kobiety.Na „przegięciu” jakim jest ideologia gender stracą kobiety i idea ich równouprawnienia.
Walka o ochronę środowiska doprowadziła do powstania wpływowych grup nacisku żyjących z dyktowania innym swoich standardów torpedujących inwestycje. Ewidentnym „przegięciem” w słusznej sprawie troski o środowisko naturalne jest psychoza nie istniejącego globalnego ocieplenia i związany z tym biznes handlowania pozwoleniami na zanieczyszczanie.Spowodowało to odwrócenie się większości ludzi od tej słusznej idei.
Czy nigdy nie było na świecie antysemityzmu? Oczywiście, że był.Zauważmy jednak, że tragedia Żydów w czasie hitlerowskiej okupacji i słuszna walka z dyskryminowaniem jakichkolwiek nacji zaowocowała antysemityzmem traktowanym jako narzędzie politycznej walki oraz holokaust biznesem, czyli powstaniem grup usiłujących czerpać zyski z męczeństwa rodaków, najczęściej ze szkodą dla tych naprawdę poszkodowanych. „Przegięcie” w tej dziedzinie powoduje niechęć i działa na niekorzyść samych Żydów.
Wniosek nasuwa się sam. Żeby odgiąć nie wolnow żadnej sprawie przeginać. Inaczej nikt już nie zechce odginać i nawet najsłuszniejsza idea zostanie w ten sposób zaprzepaszczona.

autor: Iza

Instancja


Pisałem parokrotnie, że jestem miłośnikiem dobrych kryminałów. Pewien jestem, że wielu z was jest również. Nie tak dawno, skończyłem „Kancelarię” Johna Grishama i zacząłem się zastanawiać nad wielką popularnością, bądź co bądź, dosyć schematycznej prozy tego autora. Grisham pokazuje nam amerykański świat prawniczy – sądy, adwokatów i nieprawdopodobne pozwy sądowe. Więc nie są to kryminały policyjne, ale właśnie sądowe i ostateczna rozprawa jest zwieńczeniem każdej opowieści. I to cieszy się tak wielką popularnością na całym świecie.
Bo sprawiedliwość, dzięki mądremu prawu i niezłomnym sędziom zawsze triumfuje.
U nas, w kraju, często spotykamy się, jakby z odwrotną stronę medalu. Prości ludzie i nie tylko, właściciele domów, działek, czy tylko straganu, w imieniu prawa są krzywdzeni, okradani i niszczeni. To Grisham a rebours. Prawo i sędziowie nie gwarantują sprawiedliwości. Wprost przeciwnie – mogą człowieka zniszczyć.
Jednym z zasadniczych aspektów zdrowia psychicznego człowieka jest poczucie bezpieczeństwa. Dobrze jest wiedzieć, że gdzieś jest jakaś tytułowa instancja, która, gdy dzieje się nam krzywda, na pewno nam pomoże. Jak w dzieciństwie, gdy chuligan z sąsiedniej ulicy chciał nam złoić skórę, to biegliśmy po tatusia lub starszego brata. Dorośliśmy i takiego wsparcia nam zabrakło. Nie mamy na co liczyć. Kompletnie.
Jak się dowiedziałem od Grishama, w samym Chicago jest 40 tysięcy prawników. Mam nadzieję, a właściwie przekonanie, że wszyscy intensywnie pracują i mają dobre zarobki. Stąd wniosek, że mają klientów i ludzie ich potrzebują. Szukanie porady prawnej i pomocy prawnej w Polsce jest koszmarem.
Kim są polscy sędziowie, prokuratorzy, adwokaci? Czym jest polskie sądownictwo i wymiar sprawiedliwości? Czy jest to instancja, na której może się wesprzeć skrzywdzony Polak? W żadnym wypadku. To moloch zainteresowany tylko samym sobą. Dzięki wypracowanemu przez lata systemowi korporacyjnemu i procedurach, które w żadnym wypadku nie mają prowadzić do szybkiego osiągnięcia sprawiedliwości, system prawny w Polsce, to bardzo podejrzana instytucja, raczej nie specjalnie godna zaufania przez Polaków. Kto tylko może, stara się ją omijać z daleka. Zupełnie odwrotnie niż u amerykańskiego autora bestsellerów, gdzie obywatel praktycznie z byle drobiazgiem zwraca się do adwokata. Dlaczego? Bo ma przekonanie, graniczące z pewnością, że znajdzie tam potrzebną pomoc. I 40 tysięcy prawników w Chicago ma pełne ręce roboty.
Ilu jest prawników w Polsce? Kim są sędziowie i adwokaci? To na nich właśnie liczymy, gdy dzieje się krzywda. Nie wiemy, nie znamy tego hermetycznego środowiska. Wydzwaniamy po znajomych, by dowiedzieć się czy znają dobrego adwokata od rozwodów. Czy dana kancelaria jest dobra. Czy można liczyć na sprawiedliwość u tego właśnie sędziego. Normalny obywatel nie ma o tym bladego pojęcia. Więcej, on temu systemowi nie ufa i się go boi. Często niestety bardzo słusznie.
System prawny, przez cały okres komunizmu, będąc elitarną korporacją na usługach władzy, taką pozostał do dzisiaj. Nie potrafił się przekształcić. Ba, on tego nie chce. Wszelkie próby reformatorów spełzły na niczym. Hermetyczna korporacja na usługach władzy wydaje się dla nich najlepszą przystanią życiową. Po co więc iść na niepewny chleb, zabiegać o klienta, negocjować honorarium w zależności od sukcesu w sądzie itd. To zbyt ryzykowne. I niesie za sobą tak znienawidzoną konkurencję.
Poza systemem sądowniczym powinno istnieć dodatkowo sporo pomocniczych instancji odwoławczych. Może ktoś jest w stanie podać mi choć jedną taką instytucję, gdzie spokojnie możemy się odwołać, gdy sprawiedliwość jest łamana, lub choćby zagrożona. Jakaś odwoławcza izba skarbowa, jakieś władne stowarzyszenie konsumentów, czy cokolwiek.
Jak powyżej napisałem, dla zdrowia psychicznego poczucie bezpieczeństwa jest obowiązkowe. Czy możemy przydzwonić włamywacza patelnią w głowę, bo chcemy być bezpieczni we własnym domu? Nie, ręka nam zadrży, bo sąd może nas za to ukarać. Więc nawet we własnym domu nie możemy czuć się bezpieczni.
Grono przyjaciół lansuje szwajcarski ideał posiadania broni przez każdą rodzinę. Ja jestem sceptyczny właśnie z powodu obecnego systemu prawnego. Cóż z tego, że mam broń, jeżeli za jej sprawiedliwe użycie mogę pójść do więzienia. Parę lat temu pani, która na własnej posesji postrzeliła legalną bronią włamywacza miała grube nieprzyjemności.
Więc, gdy całe to gangsterstwo, ta polityczna mafia w końcu padnie, bo padnie, bo musi upaść, to pierwszym zadaniem będzie uczynienie, by powstała Instancja – system sądowniczo – prawny na usługach zwykłych ludzi, przeciwko władzy, przeciwko korupcji, urzędnikom i aparatowi.
To ma być, jak w dzieciństwie: ojciec, albo starszy brat.

autor: jazgdyni