Odkąd siedzę w blogosferze, poznałam sporo dramatis personae z tamtych czasów. A najsmutniejsze jest chyba to, że wciąż najbezpieczniej jest udawać głupią.
Mam marne zdolności aktorskie, już nie mówiąc o tremie, jaką odczuwam podczas ewentualnego występu. Na szczęście szkołę muzyczną zakończyłam na IV klasie podstawówki, bo bym chyba zawału w końcu dostała podczas tzw. popisów. Do końca życia nie zapomnę „Wesołego chłopka” Schumanna, w którym doszłam do połowy i dalej pustka, płacz i zgrzytanie zębów. Przy wypełnionej sali! Zaczęłam od początku i palce jakoś poszły same dalej, ale co przeżyłam, to moje.
Ale i tak najgorszy występ miałam bez żadnej publiczności w teatrze jednego, mało zyczliwego widza, jakim był przesłuchujący ubol.
Było to na jesieni 88. Działalności opozycyjnej zaniechaliśmy pod koniec 1985 - z chwilą, kiedy oczekiwałam dziecka, a i Tata nie czuł się już najlepiej. Dopiero wtedy też syn mógł sobie pozwolić na indywidualną działalność opozycyjną - bo póki w domu była nielegalna drukarnia i ukrywali się ludzie ścigani listami gończymi – miał zakazane jakiekolwiek ruchy tego rodzaju.
Dzięki temu między innymi, że milczał, udało nam się uniknąć wpadki,
W '88 miał już 16 lat i koniecznie chciał robić coś więcej, niż milczeć. No i przy jakiejś akcji ulotkowej został złapany. Na szczęście zdążył paczkę z ulotkami wrzucić w krzaki, więc nic przy nim nie znaleziono. Ponieważ podstawową lekturą w temacie było „Obywatel a służba bezpieczeństwa” - wiedział, ze ma iść w zaparte i nigdy do niczego się nie przyznawać.
Odkąd siedzę w blogosferze, poznałam sporo dramatis personae z tamtych czasów. A najsmutniejsze jest chyba to, że wciąż najbezpieczniej jest udawać głupią.
Mam marne zdolności aktorskie, już nie mówiąc o tremie, jaką odczuwam podczas ewentualnego występu. Na szczęście szkołę muzyczną zakończyłam na IV klasie podstawówki, bo bym chyba zawału w końcu dostała podczas tzw. popisów. Do końca życia nie zapomnę „Wesołego chłopka” Schumanna, w którym doszłam do połowy i dalej pustka, płacz i zgrzytanie zębów. Przy wypełnionej sali! Zaczęłam od początku i palce jakoś poszły same dalej, ale co przeżyłam, to moje.
Ale i tak najgorszy występ miałam bez żadnej publiczności w teatrze jednego, mało zyczliwego widza, jakim był przesłuchujący ubol.
Było to na jesieni 88. Działalności opozycyjnej zaniechaliśmy pod koniec 1985 - z chwilą, kiedy oczekiwałam dziecka, a i Tata nie czuł się już najlepiej. Dopiero wtedy też syn mógł sobie pozwolić na indywidualną działalność opozycyjną - bo póki w domu była nielegalna drukarnia i ukrywali się ludzie ścigani listami gończymi – miał zakazane jakiekolwiek ruchy tego rodzaju.
Dzięki temu między innymi, że milczał, udało nam się uniknąć wpadki,
W '88 miał już 16 lat i koniecznie chciał robić coś więcej, niż milczeć. No i przy jakiejś akcji ulotkowej został złapany. Na szczęście zdążył paczkę z ulotkami wrzucić w krzaki, więc nic przy nim nie znaleziono. Ponieważ podstawową lekturą w temacie było „Obywatel a służba bezpieczeństwa” - wiedział, ze ma iść w zaparte i nigdy do niczego się nie przyznawać.
Była już prawie północ. Wypadłam z roli. W kompletnym milczeniu zabrałam syna, poszliśmy korytarzem do windy i wyszliśmy z komendy.
Odkąd siedzę w blogosferze, poznałam sporo dramatis personae z tamtych czasów. A najsmutniejsze jest chyba to, że wciąż najbezpieczniej jest udawać głupią.
//marne 868 komentów
A ile ma być???
872:
Raz Zeb zwiedzając Henryków
usiadł przy szybkim stoliku
i pociągając nosem
wyciągnął wniosek:
spróbuję trochę limeryków.
Ywzan Zeb 15.04.2013 20:00:51
873:
W starym mieście Wenecji
turysta przebywał z Grecji
i mimo kryzysu
wszedł do komisu
i kupił historię endecji.
Ywzan Zeb 15.04.2013 20:01:46
874:
Na wyspie o nazwie Wolin
przyjmował doktor Ojboli.
Raz w czasie moru
przyjął poród
Nie czekając, aż ktoś mu pozwoli.
Ywzan Zeb 15.04.2013 20:02:09
875:
Na dworcu Warszawa Wita
Pan Henio gazetę czyta
Wtem coś mu zaświta
i jak nie zapyta:
A nie chciałabyś zobaczyć mojego PIT-a?
Ywzan Zeb 15.04.2013 20:06:11
@Ywzan Zeb 20:06:11
Oj wnerwił mnie dzisiaj taki jeden ważny. Bliski byłem wybuchu. I wtedy przypomniał mi się Janek Pietrzak i się uspokoiłem. I zanuciłem:
Nie chcę z nauką popadać w sprzeczność
Wobec docentów mięknę jak wosk
Lecz mam receptę na długowieczność
Na długie życie wolne od trosk
Nie trzeba łykać tony witamin
Ni pić litrami z buraków sok
Nie trzeba jogi ćwiczyć jak bramin
By odwlec chwilę sekcji zwłok
Wystarczy rano
Otworzyć oczy
Świat jest wspaniały
Świat jest uroczy
Każdy dzień
Budzi mnie do czynu
Pobudką ulicznego gwaru
Muszę przeżyć jeszcze paru skurwysynów
Muszę przeżyć skurwysynów jeszcze paru
To prosty sposób - lepszego nie ma
Bez zbędnych kosztów, medycznych grand
Dożyjesz wieku Matuzalema
Nim śmierć uśmiechnie się z trupia frant
Sił ci dodaje święta nienawiść
Rozsądek radzi: ciepło się noś!
Dosyć numery swoje obstawić
Żeby cię czasem nie ubiegł ktoś
Budząc się rano
Cel masz wytknięty
Kwitujesz rano
Odcinek renty
Każdy dzień
Budzi cię do czynu
Olśniewającą gamą przeżyć
Muszę przeżyć jeszcze paru skurwysynów
Jeszcze paru skurwysynów muszę przeżyć
jazgdyni 15.04.2013 20:51:36
@Ywzan Zeb 20:06:11
Wymiatasz:)
bez kropki 15.04.2013 20:52:11
@bez kropki 20:52:11
Mogę jeszcze????
W znanym mieście Koszalinie
trenował skoczek na linie
różne takie salta
w palcie i bez palta
wtem lin jak nie odwinie.
Ywzan Zeb 15.04.2013 20:55:13
@Ywzan Zeb 20:55:13
Cuuudooowneee!
Że tylko przypomnę, że nasz Mme, będąc młodą bezjedynkówką, ciągała murenę na uwiązie. Zatroskani sąsiedzi wypytywali delikatnie: "Dlaczego rodzice nie kupią ci, dziecinko, jamniczka?"
Jako dojrzała niewiasta nasza Mme wypisywała różne rzeczy o rybim seksie na świątobliwym portalu... Cóż, natura ciągnie Mme do mureny.... Lubo to: zawsze wraca się do pierwszej miłości, jak mawiają Francuzi.
KOSSOBOR
”Wczoraj staliśmy nad brzegiem przepaści! Dzisiaj zrobiliśmy duży krok naprzód!”, czyli jolka a mentalność żydowska.
Średnia ocena: 5.0
sigma06.02.2012 1856
Jaja bzdyklaczy cz.VIII albo prawdziwa historia
Średnia ocena: 4.7
sigma11.10.2012 1516
Jaja bzdyklaczy cz.VI
Średnia ocena: 5.0
sigma29.07.2012 1075
APEL – do sympatyków i społeczności Nowego Ekranu!
Średnia ocena: 3.6
Ryszard Opara18.01.2013 1044
Jaja bzdyklaczy cz.IV
Średnia ocena: 5.0
sigma12.05.2012 967
Myślałam, żeby wreszcie ten irytujący post Opary, który wisial chyba tydzień na jedynce SG wreszcie wywalić z towarzystwa, a tu nici;(
Nb. pierwszy wymieniony post to Jaja bzdyklaczy cz.I. Tylko wtedy jeszcze Iza nie wymyśliła tego tytułu;)
Na dworcu Warszawa Wita
Pan Henio gazetę czyta
Wtem coś mu zaświta
i jak nie zapyta:
A nie chciałabyś zobaczyć mojego PIT-a?
Mme widziała /się przysięgała!/ jedną żabkę płynącą crowlem. Naprawdę. Ale o tym w następnych odcinkach. Aha. I były dwie maleńkie antylopki w Zooschwitz, a von Targow udzielał wywiadów na lewo i prawo. Więc nie było jak pogadać. Aha 2. Gepardowa chyba jest kotna. Aha3. Zebry autentycznie pozowały do zdjęć całym stadem:) Ale ogier nie. Jedna kucynka jest tuż przed rozwiązaniem. Muszę pędzić! Pa!
Teraz wiem, że optymalna liczba to 1045.
Nagle Tadzinek podskoczył jak oparzony, bo z piasku wynurzył się peryskop podwodnej łodzi patrolujące tu i ówdzie. Tadzinek zajrzał w peryskop i był gotów przysiąc, że zobaczył tam dziwnie ogromne oko, które mrugnęło do niego 17 razy. Tadzinek wyskoczył z piaskownicy i pobiegł zawiadomić resztę towarzystwa, że w końcu przypłynęła wiosna i nikomu nie powinno chyba przeszkadzać, że radziecką łodzią podwodną.
"Też sobie porę wybrały na obserwowanie żab!" - pomyślał i tylko fakt, że aktualnie Tadzinek był małym, słodkim blondaskiem, a nie znanym nam z tajnych laboratotiów TeddyBomberem /wiadomo - jasny trencz, postawiony kołnierz, w kieszeni garota, zapałki sztormowe, kozik i kołonotatnik, a we wtarom karmanie finskij noż/ sprawił, że Grzegorz chwilowo uszedł z życiem.
Również w dobry nastrój wprawił Tadzinka żołtyj, padwodnyj, sawieckij parachod, który nadał do blondaska siemnadcat' mgnawienij wiesny.
Nie ukrywajmy - wszyscy na to czekali!
Tak oto rozmyślania Tadzinka i Irbissy dzieliło ponad 100 lat.
Szkoda, że już była blisko brzegu, bo może by i delfinem spróbowała;)
Zajęty jest bywaniem gdzie indziej. Taki nasz, bzdyklaczowy los, ot co.
Po czym popieprzywszy w tym duchu ów zadaniowany dysydent udał się na zasłużony odpoczynek i kawkę.
Bez wątpienia jest to miarą bzdyklaczowej popularności;)
Tymczasem Januszek bezlitośnie marudził, ze poszukuje kogoś na gwałt na SG - Tadzinek z samego przerażenia spadł na wszelki wypadek po drugiej stronie i się pośpiesznie oddalił. Jakoś nie reflektował.
Wstępne rozpoznanie wypadło pozytywnie.
Niewykluczone zresztą, że jest to rodzeństwo jeży, bo wydaje mi się niemożliwe, zeby jeden wykonywał ten maraton przez cały dzień.
Uciekaj kto może.
Strrrrrraszne ;) Uciekaj kto może.
Mruczał sobie - oby do soboty, oby do soboty...
Na SG?
Nie wierzę.
A w ogóle, to bałagan tu jest straszny.
Iza negocjuje z osłem, sigma z jeżem, Gloria i Mme Silvanne pętają się po zoo, Tadzinek na płocie, a Januszkowi w głowie gwałty, żarcie i kolebanie.
Halo, halo!
Czy jest tu ktoś normalny?
Nauczycielki tak mają - wiem, bo sama kiedyś byłam.
Szkoda, ze to środa.
Lepszy byłby piątek, powrotu początek.
Ech ta wiosna - pomyślała.
Następnie dyskretnie udała się na spoczynek.
Nocny.
Czy jest tu ktoś normalny?"
Nie licz na nic. Porzuć wszelką nadzieję...
Iza ciągnie jeża na sznurku.
A jeż, gdy mijał osła
powiedział z wyniosła:
Dokąd idziesz Czerwony Kapturku?
Jamniczek uciekał przed halnym.
Wtem słyszy, że balon
woła: Halo, halo!
Czy jest tu ktoś normalny?
ot, trochę się bawię,
szukam rymów w trawie.
przyszło mi to wszystko
przez to towarzystwo. ;)))
Dał się powiesić i basta,
Ywzan Zeb więc tłumaczy:
Dla towarzystwa bzdyklaczy
Dawnemu życiu rzekł; hasta*
*la vista;)))
Pragnął pisać limeryki
Jednak poetycka muza
Nabiła mu tylko guza,
Czym pomieszała mu szyki;)
Sigma wieszała Cygana
A Cygan miły był przecie
dał się powiesić kobiecie
Innego więc szuka kompana.
Frasowali się niesłychanie,
Bo Cygan bez towarzyszy,
Udawał, że nic nie słyszy,
I trzymał rękę w karmanie.
Frasowali się wprost niesłychanie,
Bo Cygan bez swych towarzyszy,
Nie zeznawał i udawał, że nie słyszy,
I trzymał prokuratorów w tym stanie.
a, u Cygana wielka bania
I gdy tak było tylko słychać to radosne szczebiotanie, wszystkie te: tju, tju, tju, moje gzieczne małe, o siusiu zrobiło, zza bzów, które szykowały się do wiosennego ataku, wylazła paskudna wiedźma.
Z obłędem w oku, skrzekliwym tonem zaczęła straszyć dzieci.
- Polska potrzebuje metanoi...Potrzebujemy wąskiej grupy ludzi niezłomnych i obeznanych z prawdą, twardych dla siebie samych przede wszystkim.. Nabór do niej nie jest przymusowy... znajdzie się kilku starców, którzy odwalą robotę misyjną i zbiorą wokół siebie małą grupkę zdeterminowaną rozwijać swoją świadomość, gotowością oddania życia za prawdę. Musimy więc zdobyć się na formację, poznać w ogniu prawdy. Zaryzykować wszystko... na pustyni zacznie się palenie ognisk wokół których będą gromadzić się nieliczni zdrowi, a dzikie zwierzęta będą w mroku świecić oczami i nie podejdą, dopóki głód i własna nędza ich nie oczyszczą.
I przyjdzie Król, jak przepowiedziano... teraz rządzi światem Antychryst i czyni wielkie złudzenia... [*]
Dzieciaki porzuciwszy zabawki rozpierzchły się z okrzykami grozy, goniąc w te pędy do domów, do mam i tat.
------------------
[*]
Wiedźma tym już od dawna dręczyła małą Izunię
- Oj biedne te ludzie w tej Szwecyje, teraz będzie im dzieci toto straszyć, a krowom w dójkach mleko warzyć - pomyślała.
- A tfu, co mię się do tej głowy uczepiło - powiedziała na głos - i dorzuciła następne trzy Zdrowaści.
Kiedy się obróciła i dokonała szybkich obliczeń na podręcznym suwaku logarytmicznym - co go to od zaczęcia kursu "Kuchnia molekularna" w MDK-u - zawsze przy sobie nosiła, wyszło jej, że Zdrowaśki dotrą za 35 sekund. Przystanęła i obserwowała toto, aż zaczęło się z totym takie dziwowiska wyrabiać, że po czasie dotarł do jej uszu okropny wizg. Z satysfakcją dorzuciła jeszcze 3 Zdrowaśki.
- A co, nie bede paskudzie żałowałać - pomyślała i szybciutko udała się do zameczku.
Coś się kiepsko starasz łobuzie
Odpowiedział jej pan
Mam szacunek do dam
Lecz nie potrafię nic zdziałać w Tuluzie
(To nie mój lecz goprowców, były jeszcze inne, ale się nie nadają do druku)
Kiedy do owych krzaków zbliżyła się Woyciechowa to zauważyła, że rezyduje w nich ta z twarzoczęścią wykrzywioną w okrutny grymas.
- Pewnie cholerę z granicy szwedzkiej zawrócili - pomyślała Woyciechowa. I kontynuując myśl dodała - poczekaj, poczekaj poczęstuję cię koronką. Nie będziesz nam tu dzieci bałamucić i porządnych ludzi straszyć. Przyśpieszyła kroku i wkrótce zniknęła w kościelnej kruchcie.
Widząc dziwne zamieszanie w powietrzu i Woyciechową z koronką - Gloria rozejrzała się uważnie po wyciętych krzakach leszczyny: niczego nie zauważyła, jednak wierna sługa przysięgała, że właśnie widziała pjura straszącego dzieci i wymachującego czymś na "ch".
- Chahyzmatem? - upewniła się Hrabina, bowiem nie znosiła dwuznacznych sytuacji.
Frasowali się niesłychanie,
Że Cygan im nie towarzyszy,
I udaje, że nic nie słyszy,
A trzymali go w kaftanie.
Ale tak na prawdę, to odkąd pijur mi się objawił, miałam skojarzenia, że już raz w mieście Krakowie jedną panią musieli zamknąć w klasztorze jako wariatkę. Z tym, że to nie była artystka, tylko żona pewnego sławnego w Kraku artysty. Cóż, w Kraku tak bywa;).
Zdrowaśki Woyciechowej są tu najlepszą metodą.
A psychicznie - limeryki "zeba". Ja też gościa podziwiam!
Wtem rozległ się rozdzierający, a może wibrujący dźwięk. Tadzinek otworzył oczy, a to dzwonił budzik, bo dziadek szedł na ferę. Odetchnął z ulgą, że to tylko takie zakremione sny miał. Przyrzekł sobie , że idąc do piaskownicy będzie omijał wycięte krzaki leszczyny i nie będzie w tamtą stronę patrzy, choćby nie wiem co.
Tak więc dzieciarnia w piaskowniczce pierzchała na boki i dookoła a przypadek tylko czekał na stosowną skórkę od bana(na) do podłożenia. Pjurowi.
Wiem, wiem, że Zebu w fikuśnym zestawianiu rymów Tadzinek nie dorówna, choćby nie wiem co. Ten o wieszaniu przez Mme Cygana jest przewrotny, że aż strach.
Tu Tadzinek przełknął ślinkę, bo uwielbiał te mleczne dropsy.
- Gdybyś ty, dziecko, wiedział, co Mme zabiehała latoś do Thansylwanii, gdy jechała odwiedzić naszego cheh cousina Vladeczka! No, ale o tym ci opowiem, jak dohośniesz...
Tu natomiast Tadzinek zatarł łapięta, bowiem wiedział doskonale, kim będzie jak dorośnie. Ustalili to swojego czasu z Januszkiem. Który wybrał drogę legendarnego ooO i fotki na odwrocie lusterek, natomiast Tadzinek chciał w dyskrecji prowadzić tajne laboratorium do produkcji wiadomo czego. Przeto gdy dorósł zwykł był podnosić kołnierz jasnego trencza, by nie rzucać się w oczy. Poza wiadomą działalnością produkował pokątnie limeryki o Moskwianach starozakonnych i Cyganach.
Ach, te dzieci.........
;)
Zebu! Nie tajniacz się tak! Dobrze, że tu u nas ludziska zdolne i idą w sukurs Twoim limerykom. Powiem więcej - wenę w ludziskach naszych budzisz! Jak nam się Tadzinek rozwija! Chałwa Ci i tapir.
Na zaćmienie Księżyca
Ma być zaćmiony,
bo samotność nieba,
doskwiera mu mocno,
więc na czas trąbienia,
niewidoczny dla nas,
a po czwartej ćwiartce,
wypełznie rozchwiany,
spod stołu sąsiada.
Starozakonny Cygan psychiatra
dostał się w chwilkę,
bo płynął motylkiem.
A był to motylkowy pediatra.
PS
Z rymami to trochę oszukuję.
Zobacz tu: http://www.rymdo.pl/
Bez aluzji:
Pomoc, pomocą, ale to co wsadziłeś między rymy o wieszaniu Cygana o 19:49:43 jest poruszające i Twoje. Nie można lepiej oddać perfidności Mme. :)
W domku jest zawsze najlepiej...
Słoneczko świeci, spacerek po świeże bułeczki, a potem następny papierosek z kaczorami. Co tam, jak leci i tym podobne, jak mówią angole small tolki. Wypaliliśmy, oni głowy pod wodę, by napchać brzuchy, a ja do analizy robót do wykonania w ogródku.
Wkrótce jednak wybieram się do klasztoru, co w moim wieku przystoi. Klasztor jest pięknym barokiem w szczerym polu - co lubię, bo to Wielka Rzeczpospolita i po Niej pamiątka. Naturalnie - prywatna fundacja. Eh, byli Polacy... Stanowczo jednak zażądałam, by czcigodni ojcowie przygotowali dla mnie popielniczkę :)
Teraz możecie iść tylko przez zboża bo we wsi Moskal stoi.
A który to Ty? Miałeś Ruska udawać?
Jak się przyjrzysz i stwierdzisz który tam jest najładniejszy i zachowuje najbardziej wojskową postawę , to właśnie będę ja. ;-)
Oj chłopaki, chłopaki...
- O w mohdę! - jękła Gloria.
A jak my od dawna usiłujemy skrzyżować lornetę z meduzą to nic nie wychodzi oprócz czkawki.
PT Czytelnicy: Vaclav Poznański to żyraf. Brunhilda to małżonka tego głupka, Józia, co to uznał Bubę /pielucha wodoszczelna i dźwiękochłonna/ za swojego bachorka, z czego cieszył się dyskretnie tapir, ta świnia. Hipopotamica, znaczy. Ta Brunhilda. Całe Zooschwitz o tym wie!
wieszali Cygana na sośnie,
a lecąca sroka
widząc to z wysoka
rzekła: widać idzie już ku wiośnie.
żył bardzo pospolity żyrokompas
ale w czasie godów
dał był z gniazda chodu
i tuła się wzdłuż cieków samopas.
Skoro tak, zniechęcony udał się w stronę piaskownicy, gdzie razem z tapirem rozegrali ze trzy partyjki garibaldki wypijając przy tym hektolitry herbaty.
Nasz żyrokompas zerwał się na równe kopytka i niczym nie klapiąc zdecydowanym ruchem otworzył na oścież wszystkie drzwiczki prezentując nienaganne serwisy miśnieńskie, a nawet jeden talerz z Baranówki!
Tapir zaś spojrzał żyrokompasicy głęboko w oczy i półtrąbkiem zamyczał: O, pani, zechciej przyjąć wyrazy mej admiracji!
Żyrokompasica jednak zachowała się niezgodnie z odwiecznymi prawami przyrody. Miast pdokonac przeglądu zawartości wnętrza jednego lub też oddalić się z tapirem w krzaki - nagle rozkaszlała się okrutnie, zaklęła szpetnie "Job twoju mat!" i głosem Sztyrlica (bo on to był) oświadczyła schrypniętym basem: Nu, maładcy, bez wodki nie razbierjosz!
taniej bo w podwórzu
autentyczny szyld w Poznaniu 1934r.)
No dobra.
A więc piknik i nasza Mme deprawowała znowu fryza z warkoczykami. Fryz był zachwycony, zwłaszcza pysznymi jabłkami. A co na fryzie zobaczyła Mme - zapewne sama Wam opowie. Bo to było zdumiewające. I będzie to opowiadanie specjalnie dla Tadzinka, coby sobie nie myślał, że tylko Jego dziadek tak miał!
ZNOWU PORZUCIŁEŚ BARDZO INTERESUJĄCY GŁOS !
Dobry mastering i aranżacja. Profesjonalnie nagrane, choć w końcówce podciągnąłbym perkusję a wioliny nieco utemperował.
Czy nie czuje zewu?
Co sobie będziemy żałować...
Qhfihst jest sthaszony hosołem, bo to cholehnie nieznośne bydlę, ten Fhycek. Ale tapih??? Zwierz dziwaczny, a nawet absuhdalny. No świnia, fakt. Ale żeby zahaz steki?!
Co powiedziawszy, Gloria pożegnała się z Państwem na 10 dni.
Za drugim razem udało mu się zarzucić kable zasilające na druty biegnące do zameczku Glorii. Światła nawet nie przygasły, bo w zameczku było ciemno z powodu jakiegoś tajemniczego wypadu hrabiny "au plein air".
Tadzinek nawet nie chował się za opancerzonego ENIACa, bo również nie miał kto wypalić z dwururki.
Po zgłoszeniu się sytemu i zalogowaniu się w necie, Tadzinek rozejrzał się i okazało się, że ostatnie dwudzieste stopnie zasilania połączone z wyłączaniem serwera nie poczyniło nijakich spustoszeń na jajach.be, ani w jego prywatnej poczcie. Tadzinek małpując Ewcię wrzasnął - Juhuuuu!
Zmaślony Stirlic wziął się w garść i dzielnie dzierżąc gros żelazek udał się do najbliższego szpitala, gdzie rodziła jego luba Luba
To tyle na rozruch. :P.
- Taaaa... - pomyslał - znowu ruskie kradną zegarki. A teraz nawet chciały jaja ukraść. Ot swołocz.
To też tylko na rozruch ;X
Normalne, kacze życie.
Spróbował na dobry początek zaiwanić Tadzinkowi laptopa, ale nie z Tadzinkiem takie numery!
Wrzasnąwszy stereotypowe - Nie ze mną te numery, Sztyrlic, ty świnio! - Tadzinek przyłożył mu po łbie odłożoną duszą żelazka, po którym to akcie Sztyrlica chwilowo opuściła jego własna dusza. I to mimo, że jej nigdzie nie odkładał.
Karmię ja akurat tego ogiera fryzyjskiego ogryzkiem, kiedy co widzą moje oczy? Wąsiki! Prawdziwe, nawet lekko podkręcone! Na górnej wardze fryza! I naprawdę tego nie wymyśliłam. Następną razą wezmę aparat i udokumentuję ten fakt.
Fryz ma bardzo obfita grzywę i ogon. I grzywę ma zaplecioną w dziesiątki warkoczyków. I grzywkę nad oczami też! Ale wąsiki widzę po raz pierwszy! Czy ktoś może potwierdzić, że to normalne?
Mianowicie, jej córka, ta, która wyszła za kaczora mandaryna z zoo, zaczęła się uczyć mandaryńskiego! I mówi, że znajomośc tego języka jest bardzo ceniona wśród pracodawców.
http://www.ekspedyt.org/jacek-kobus/2013/05/01/11956_wiecej-dumy.html#comment-21204
Mówisz, podkręcony wąsik? Hmmm....
Przecież to nasz Boska Wola, który jest wtyczką Klubu wśród tych tatarskich koni, pociotków bzdyklaczy.
Wyrzuty sumienia nawet nie wysiliły się na odpowiedź, jeno dalej robiły swoje, jak to one. Wiadomo było, że jak się raz uczepiły, nie popuszczą, o nie!
W końcu natrafił na Qrfista, który w wyciętych krzakach leszczyny szukał pędraków, więc postanowił nie odpuścić.
Z gracją wskoczył na grzbiet koguta i przytrzymał się mocno jego szyi.
Qrfist najpierw zesztywniał, by po chwili zapiać, trzepocząc przy tym skrzydłami, a nogami grzebiąc w zeschłych liściach leszczyny.
Taką szprycą ziemi wraz z liśćmi dostał po oczach przyczajony w krzakach Sztirlic, a ponieważ zapomniał swoich ciemnych szpiegowskich okularów, to dostało mu się to i owo do oczu. Klnąc na przemian z rosyjska i niemiecka oddalił się nieśpiesznie w poszukiwaniu lepszego punktu obserwacyjnego.
Qrfist zwiesił głowę i patrząc spode łba zaczął wyraźnie czegoś szukać na podwórzu. Wzrok jego padł w kierunku drewutni i też tam podążył. Ronił łzy, a kiedy dotarł do drewutni, to złożył głowę na pieńku do rąbania drewna i zaczął cierpliwie na coś czekać. Siekiera wyraźnie go olewała, a piła spokojnie rdzewiała w kącie. Od tej niewygodnej pozy zesztywniał Qrfistowi kark.
Wtem napatoczył się ululany dzik i ucieszywszy się z napotkania jakiejś żywej duszy, chciał Qrfista uraczyć swoją historią, ale kogut był szybszy i zaczął swoją.
Użalał się nad swym losem, że z powodu wyjazdu Pani nie bierze już udziału w sesjach malarskich, ani w żurfiksach, a Woyciechowa zupełnie go olewa, więc postanowił skończyć z tak podłym życiem i stąd to jego dziwne miejsce złożenia głowy.
Dzik zaczął chlipać i wystartował ze swoją opowieścią.
Nagle zerwał się mocny wiatr, a chmury zaciągnęły niebo. Miało się na świniobicie połączone z kurobiciem. Zaczęły walić pioruny.
W powietrzu unosił się coraz wyraźniejszy zapach pieczystego i rosołu. Pogoda tej wiosny była jakaś nietypowa, więc najstarsze zwierzęta prorokowały straszne rzeczy, które miały nadejść tego roku
Słuchając tych nadzwyczajności i dzik i qrfirst, już nie mówiąc o tapirze, zadumali się głęboko nad nikczemnością ludzką i nad marnością ludzkiego, tapirzego, qrfirściego i dziczego losu.
HeEp!
Maniuśka, moja Maniuśka, dej giwere i lej Ruśka!
Dusze, rosyjskie dusze z żelazek lecące jak dusz (po rosyjsku "dusz" to prysznic), grad dusz (tu "dusza" występuje jako słowo polskie), zwaliły się na łeb Gryzeldzie. W reakcji na to, mózg reakcjonistki Gryzeldy wygenerował w/w pieśni ludowe. Z głębi trzewi. HeEP.
Pogoda była ładna. Klucz (oraz śrubokręt) żurawi (oraz dźwigów budowlanych) leciał ku zachodowi. Dzieci szły drogą z uniwersytetu. A! Nie! Ostatnie zdanie to z Mrożka! Mrożony Mrożek jednak nie był szczytem dziwności. Dziwność to kwarki. A o kwarkach nauczają ostatnio dzieci. Na uniwersytetach. (Jak ktoś ma okazję albo szczęście).
Zdradzone kobiety pod przykrywką pisały dziwne teksty. Coś jak gadanie do lustra. Ruskie strony z patentami dawały wyniki typu "panie szukają panów" a patentów nie szło ściągnąć za nic (ze zdziwienia nie zrobiłam zrzutu ekranu i nie mam teraz dowodu, żeby go okazać niedowiarkom).
Nie, nic nie piłam. Poza wodą. Ale nie przyjeżdżajcie do mnie napić się wody z kranu. Dziwność i inne stany kwarkowe zarejestrował obiektywny wykrywacz dziwności. Po przeczytaniu różnych rzeczy w necie mu się tak zarejestrowało.
Wiosna szła, po zimie nie było wspomnienia. Rozmrożeni i zdehibernowani działkowicze ruszyli ławą na wyciętą leszczynę. Sztyrlic trwał w stuporze. Goście czekali na żurfiks.
Dyskutantom opadły szczęki, co chytrze wykorzystał dzik i znowu opowiedział historię swego życia.
Niestety, rok 2013 był to dziwny i okropny rok pełen znaków, które znaczyły i przepowiedni, które przepowiadały.
Te ostatnie szły czwórkami na wschód tupiąc. Widząc tę masową migrację ludziska zatrzaskiwali okna i schodzili do piwnic z zapasami jedzenia i picia, po czym nosy wystawiali dopiero, kiedy hordy grillów niknęły hen, na horyzoncie. Górą zaś leciały klucze i flakcążki dusz od żelazek klekocąc wręcz okropnie. Oj, niedobrze się działo, niedobrze, danaż moja dana, eheu!
- I szczeżuje - dodał po chwili wściekły jak sto diabli i zdegustowany jak Gustlik.
- Lecę do Angoli!!! Angoli!!!!!!!!!! Nie do tej od pudingu, tylko tej ze stolicą w Luandzie.
Po co to mi ludzie, Po co. I w końcu zmusili do zaszczepienia na żółtą febrę, choć to grozi śmiercią i jeszcze straszniejszymi powikłaniami. Będę tam rozróżniał Murzynów czarnych od Murzynów brązowych i Murzynów szarych. I lot z Paryża to 7 godzin!!! Nie cierpię!
Ozu zamknął na zameczek szkatułkę z wykrzyknikami.
Wystarczy na tę chwilęęęęęęę.
Ewci wyraźnie zaśmiały się błękitne oczęta, a łapięta same zacisnęły się na łopatce.
Chociaż, z drugiej strony, bardzo żałowała Januszka, któremu wszczepiono żółtą febrę, dżumę i cholerę, a także syndrom doktora Strossmeiera, co pamiętamy z czeskiego serialu pt.: "Szpital na peryferiach", czyli "Bolnica u karaju mesta" czy jakoś tak. Bo po czesku znam tylko "netoperek" i "no ne", oraz "a jo" /to z "Krecika"/.
Szósta, lekko pieprznięta, oświadczyła, że nie wie, jak inne, ale ona idzie na grzyby.
Siódma czytała książkę i była akurat w najciekawszym miejscu, więc się starała nie rzucać w oczy.
Ósma, która cierpiała na różniste natręctwa, pucowała kociołek który i tak błyszczał jaśniej od słońca.
Dziewiąta, czterdziestoletnia staruszka wioskowa, opowiadała historię swego zycia.
Mimo ewidentnego braku deszczu, znudzone dziateczki podpaliły chatkę z kraja.
Dzisiaj miały ćwiczyć podejście motorówką do stoczni i skok przez płot. Podczas gdy foki skakały wspaniale, to agent za każdym razem rozpłaszczał się z plaskiem na murze i powoli spływał na ziemię. Miał przyklejony czarny wąs i nie chciał, ale musiał.
W kolejce również czekał foki następny film batalistyczny, ze scenami przemocy - "Ukwiał - gatunek zagrożony".
A Gryzelda masochistycznie uprawia zen. Bo nic innego nie daje się uprawiać w parczku pchlewskim ukraszonym (nie poprawiać rusycyzmu!) nowoczesnymi ruinami antycznymi. Posadzona ongiś winnica bluszczu kipnęła. Resztę zarastają chwasty przemieszane z korą, kamyczkiem rzecznym i pracownikami zieleni miejskiej. Ci ostatni głównie pałują drzewa. Tj. przycinają je "na pałę". Najwyraźniej cień jest w Pchlewie persona non grata. Idzie lato i upały. Cienia MA NIE BYĆ. Nigdzie. Nikuda. Woobszczie. A już zwł. na podwórkach przedszkola i żłobka. UV jak wiadomo uszkadza dziecięcą skórę i dlatego dzieci absolutnie nie mogą się bawić w cieniu. Muszą w ostrym żarzącym słońcu. A jak im będzie za gorąco, to zostaną wewnątrz przedszkola. Bo świeże powietrze też szkodzi. Tubylcom.
Wybaczcie tę żółć, ale chyba bym pękła.
wieszali Cygana na rynku
zapowiadali cuda,
ale wieczór się nie udał
bo brakło dla wszystkich wyszynku.
Widzieli Cygana, co siedział w loży
i czekał długo na eventa,
lecz walkower konkurenta
do dużej desperacji go pchnął, co trwoży.
Tylko jak znaleźć rym do ukwiału w pierwszym przypadku liczby pojedynczej? Niestety, łatwiej do "ukwiała", bez mała.
Tiaaaa, ten dysydent jest zaraźliwy, musi.
Ale w głębokim poważaniu to ukwiał miał
Bo skryty w błękitnej toni
Za ócz chabrami Ewy goni
Choć ślepy przecież na pustelniku stał.
Pewien człowiek mieszkał w skrzyni.
Lecz choć zgrywał Diogenesa
Skusiła go pełna kiesa
I skrzynię omija dziś cyni*
*cznie
Spokojnie se i gnuśnie butwiał
Lecz przyszedł szkwał
Ukwiała zwiał
I rak pustelnik go za łup miał.
Od smarka był zwany Gayrockou
z tego powodu miał kwasów masę
choć sprzedawał w sklepie melasę
Którą podbierał dla ostrzenia wzroku.
Konkurował raz z sówką na słówka.
Rzekł:- Cóż ona może,
Takie śmieszne niebożę?
Po czym spadła mu na łeb dachówka.
poszukiwał słówek do rymu
nie wytrwał ni chwili
bo go powiesili
i powiedz mądrego coś Ty mu.
Wskutek szkwału weszły w fazę łopotu
Jeno jaja na gnieździe zostały
I cichutko tam sobie płakały
Bo nie chciały sprawiać kłopotu.
myślał że już mu nic nie zagraża
lecz się mylił wielce,
już wisi na belce
a muza stoi i go poraża.
utworzyły kwarterty.
Kameralne.
Niestety - niejadalne.
/To na cześć Kulki./
nadział Cygana na słupek.
Pytany: czemu tym się zajmuje?
Odparł: wieszanie już mnie nie rajcuje.
Powiesić cygana to fraszka,
ale na słupek nadziać - to męska igraszka.
Łomatko, chiiiba przesadziłam.
Bo Tusk ma wydać w Sejmie oświadczenie
Czy na KD Cygana wieszanie to jakaś wielka beka
Czy rzeczywiście smutny los z ich ręki go czeka
A tu od wczoraj kołek znalazł zatrudnienie, więc będzie spore zaskoczenie.
Szarpała nim czkawka a z uszu buchał dym.
Ostrożnie usiadł na posadzce i dostał ataku gwałtownego kaszlu. Po dłuższej chwili, z trudem, słaniając się , stanął na nogi.
Zatoczył wokoło wytrzeszczonymi oczami.
Walter leżał na posadzce z martwymi oczami i wyszczerzonymi zębami. Nie oddychał. Obok leżała pusta już puszka po cyklonie.
Sorokin sięgnął po maniorkę i chciwie pociągnął kilka głębokich łyków „Stolicznoj”.
Zaraz też poczuł się lepiej.
Popatrzył jeszcze raz na martwego Waltera i splunął z pogardą
Isz ty. Giermańcy narod miagkij.
Wzruszył ramionami i zapakował do riukzaka trochę SS-owskich konserw i sucharów, dwa pojemniki z inkubami, zarzucił szelki riukzaka na plecy, przewiesił przez szyję pepeszę i zaczął się wspinać po drabince kanału wentylacyjnego.
Po kilkunastu minutach wspinaczki otworzył górny luk , odwalił spróchniały pniak maskujący kanał wentylacyjny i schylony pobiegł w ciemność boru.
Pierwszego inkuba wypuścił po kilku kilometrach. Wydobył go z pojemnika, zawiesił mu na szyi tekturkę z wykaligrafowanym napisem Buda Ruska i pożegnał solidnym kopniakiem.
BULbulbulbul zabulgotał inkub i potruchtał na południowy wschód.
Drugiego inkuba wypuścił w Zopott , zgodnie z planem. Inkub zarerał, wytrzeszczył wyłupiaste gały i nie chciał się oddalić, więc Sorokin puścił w niebo krótką serię z pepeszki i wrzasnął : Paszoł won, skatina !!!
Inkub rerając i puszczając bąki oddalił się śpiesznie.
Nu, wsio po płanu - uśmiechnął się Sorokin i wziął kurs na poligon Kolbudy, gdzie w ukryciu miał oczekiwać tajnego lądowania kukuruźnika NKWD.
Przeszedł nocą kilka kilometrów, minął wieś , za nią kościółek z niedużą plebanią i przed sobą , na niewysokim wzgórzu ujrzał majaczącą czarną sylwetę niedużego zameczku, otoczonego rozległym ogrodem.
Wańka przetoczył się przez żywopłot tygrysim skokiem wyuczonym na kursach diesantczikow i zaległ w słonecznikach. Okręcił się płaszcz-pałatką, wypił łyk „Stolicznoj” z maniorki i natychmiast zachrapał snem sprawiedliwego czekisty.
Obudziły go głosy w ogrodzie. Słońce stało już dość wysoko. Starannie maskując się słonecznikami nasłuchiwał zbliżających się głosów i wytężał wzrok.
Zza krzewów malin wyszły dwie kobiety. Spojrzał na pierwszą i wprawnym okiem ocenił – proletariuszka, riaboczyj kłass. Spojrzał na drugą i oniemiał z wrażenia i aż mu się niebieska czapka uniosła na głowie – wot krasawica, prosto angieł Bożyj, grafini.
Wojciechowa – ona to bowiem przyjmowała w ogrodzie poranne dyspozycje od Glorii – wytężyła wzrok i wbiła go w kępę słoneczników.
Nagle wrzasnęła wniebogłosy:
BOLSZEEEWIK !!!! Psze Jaśnie Pani , BOOLSZEEEEWIIIIK !!!!! W NOGI !!!
I obie z piskiem uciekły do Zameczku, tratując grządki po drodze.
Kapitan 96-toj Krasnowo Znamienia Motostriełkowoj Diwizji NKWD Iwan J. Sorokin siedział w słonecznikach bez ruchu jak ogłuszony. Amor to bowiem, Kupido we własnej golutkiej postaci, oceniwszy że na grubą skórę sowietskowo czeławieka za lekkie jego strzałki i łuk , huknął biednego Iwana w sam łeb, najcięższą z cegieł jakie miał pod ręką.
Od tej chwili wiekopomnej minęły dwie doby. Iwan nie mógł spać , nie mógł jeść i nie nęciła go nawet „Stoliczna”. Zapomniał zupełnie o swojej misji, o kukuruźniku NKWD , o Centrali i o Bożym świecie.
Wychudł i sczerniał t wypatrywał całymi godzinami w kierunku Zameczku.
Nie wiedział biedak co się z nim dzieje. Dumał i dumał co by to miało być i nagle przypomniał sobie kościółek i plebanię nieopodal wioski.
URRAAAA!!!
Swiaszczennik obrazowannyj czeławiek, on dołżen znat' szto so mnoj proizchodit !!!!
Iwan biegiem ruszył w kierunku plebanii i po kilku już minutach łomotał w drzwi plebanii pięścią i kolbą pepeszy.
Ks. dziekan Kazimierz Dowgiałło, miejscowy pleban, wyrzucony w 39tym ze swej własnej parafii w Boćkunach na Wileńszczyźnie i deportowany do łagru BU-326 w Wielikoj Głuszy na środkowej Syberii, gdzie przez całą wojnę rąbiąc las pod konwojem „stroił kommunizm”, kiedy usłyszał łomotanie do drzwi i dźwięczny okrzyk ATKRYWAAAJ !!! , struchlał a kiedy w drzwiach zobaczył złowrogą niebieską czapkę z czerwoną gwiazdką, serce w nim zamarło.
Tym większe było jego zdziwienie kiedy enkawudzista upadł przed nim na kolana i błagalnie składając dłonie wydukał
Tawariszcz Swiaszczennik, pomogi mnie biednomu.
A kakoj ja tiebie tawariszcz ? -odzyskał rezon Ks. Dowgiałło
Proszu proszczennija, Grażdanin Batiuszka – wyjąkał Sorokin.
Ksiądz kazał mu wejść do kościoła i zdjąć czapkę a potem długo słuchał opowiadania Sorokina, zadając mu pytania i potrząsając z niedowierzaniem siwą głową.
Po dobrych dwóch godzinach, kiedy Sorokin skończył swe wyznanie, ksiądz zamyślił się i po dłuższej chwili powiedział
Słysz Wania, ja uże znaju szto s toboju – tu prosto wliublion.
Eta istinno liubow' ?– zapytał Sorokin.
Ksiądz z powagą skinął głową.
Isz ty , ….. wot liubow' burżujskaja – jęknął Sorokin.
W dwie godziny później pod Zameczkiem rozległy się dźwięki garmoszki i baryton Sorokina:
„Miłaja, Ty usłysz mienia,
pad aknom stoju ja z gitaroju...”
Wańka , muzykalny jak każdy Ruski, dawał z siebie wszystko.
Gloria pokonując migrenę na szezlongu, zapytała
A cóż tam moja Wojciechowo, kto tak hałasuje ?
A to proszę Jaśnie Pani ten bolszewik, cośmy się go w ogrodzie przestraszyły.
-Wojciechowo, niech no Wojciechowa wyleje na niego pomyje - rzuciła okrutna Gloria.
c.d.n.
To sobie posłuchaj :)
Tylko tam sztuka może współistnieć ze stosami trupów i z drutem kolczastym.
Foxtrott śpiewany po rosyjsku to jest dopiero pradoks.
Prawie taki jak enkawudzista Sorokin pod oknami Zameczku.
Ptachu się pojawił. Syn marnotrawny. Pewnie go legioniści na śmierć zanudzili i zdzierżyć już nie mógł. Do starej kompani zboczeńców mu się tęskno zrobiło. I Sorokina przypomniał i te, tam inkubunały paskudne.
Viwat Polonia!
Czy jest to niezależne od stosów trupów? Czy właśnie stosy trupów i knut to warunkują? Nie wiem. Nie wiem też, jak to "coś" nazwać, określić.
Tylko żeby po naszym polu nie.........................
"Ciężkie życie legionera
mortus gniecie jak cholera"
Ze zdumienia wytrzeszczył oczy i trwało kilka minut zanim dotarło do niego że albo nie jest tu mile widziany albo też mieszkańcy Zameczku zupełnie nie mają nie mają zrozumienia dla sztuki.
Złożył garmoszkę, nacisnął czapkę głęboko na oczy, wcisnął głowę głęboko między szerokie pagony i smutny, powłócząc nogami odszedł w kierunku lasu.
Pod figurą na skraju lasu dostrzegł Ks. Dowgiałłę modlącego się na brewiarzu.
Ksiądz też go zauważył i łagrowym slangiem zawołał - Ej Krasnopior, dawaj siuda !
Wańka zrezygnowany przysiadł na ławeczce obok księdza.
Nu i szto, Liubownik ? - spytał ksiądz
Eeeech – Sorokin westchnął cięko.
Wied' skazał ja tiebie – ksiądz zamknął brewiarz – eto grafini, iz dworian.
Gdzież by się ona na takiego czubaryka spojrzała.
Jaż komsomolec – Sorokin wykrzesał z siebie resztki dumy.
Ej ty komsomolec – zaśmiał się Ks. Dowgiałło – a to nie ponimajesz ,szto takije komsomolcy ot niej wsiu ziemlju otniali ?
Kułakam i pomieszczikam otnimajem – próbował się usprawiedliwiać Sorokin.
Ksiądz spojrzał na niego surowo a kiedy Wańka spuścił wzrok, tłumaczył jak krowie na miedzy -
Wpierwyje , ty bolszewik a wo wtaryje , ty enkawudesznik a eta prosto kak diawoł.
Sorokin zamilkł i wbił wzrok w las.
Nu , dumaj , nie dumaj, carom nie budiesz. Bieri garmoszku i spiej szto nibud' – ksiądz klepnął go po plecach.
Wańka rozjaśnił się , rozciągnął miech garmoszki i zaczął
„Cziubczik, cziubczik , cziubczik kuczieriawyj, wiejsia cziubczik , wiejsia pa wietru ...”
c.d.n.
Pewnie! Pamiętacie, ten mały, śmierdzący, co został w kącie? To ona! Cała ona.
Agent był kompletnie zdezorientowany. Nie mył się już od tygodnia i nie używał dezodorantów i innych pachnideł, bo jak wiadomo, nadają one niezbyt dobry aromat potrawom z kotła. A teraz jeszcze, powiedzmy, lekko waniający paradował w kanarkowym stroju z takimż berecikiem na głowie, pogwizdując przez zęby.
Ciężkie jest życie agentów międzynarodowych...
Zakładając, że stoję. Bo jak się położę, to będzie odwrotnie.
- Czego - powiedział zaczepnie do tego czegoś, co uprzednio chrzęściło żwirem, a stało opodal w zgrzebnej sukience w kwiatki z wiankiem na głowie i tamburynem w ręku.
- Jam ci wiosna - powiedziała - uderzając tamburynem po udzie.
- Patrzcie ją, jak potrzebowałem jej, bo harem był jakiś leniwy do karesów, to cholery nie było. Przez ciebie to nie wiadomo czy moje panie zdążą odchować kurczaki przed zimą i odwrócił się kuprem, a zagrzebawszy odnóżami poczęstował wiosnę szprycą ziemi, żwiru i wszystkiego innego co na podwórzu leżało.
Wiosna nie wiedziała co zrobić. Zostać, czy nie. Deliberowała dość długo i doszedłszy do wniosku, że jednak tak, udała się na sąsiednie podwórko.
Dlatego wiosna w Niemczech była wcześniej niż u nas.
Gryzelda myła okna z przyzwyczajenia. Potem poczytała o świeckich tradycjach, czekuladowym orłu i... zrozumiała. Kiwnęła łebkiem i poszła się nachlać. Sera z zieloną cebulą. Taką ze słoika. Zieleń na zewnątrz trzymała się siłą rozpędu. Na klombach i trawnikach w Pchlewie sadzono kamienie.
Gryzelda rozważała utrwalenie ochronnej warstwy naszybnej np. lakierem do paznokci. - Ileż wody, czasu i detergentów by się zaoszczędziło nie mając musu mycia okien!!!! No ekologia jak pysk dał i Gryzia zaczęła przemyśliwać, czy aby nie opatentować tego rozwiązania...
Mycie okien u Ozowskich odbywać się będzie dzisiaj, bo okrutne słońce wydobyło na światło dzienne wszystkie smugi, tłuste łapy i zakurzenia. Będę się więc przyglądał się, jak pani Ozowska, biedaczka, męczy się z tym problemem. I nie myślcie sobie, że jestem niehonorowym leniem, bo wyżej wzmiankowana, za żadne skarby, nie dopuściłaby mnie do tak odpowiedzialnego zadania.
Prace domowe (nie że lekcje zadane w szkole, tylko zajęcia, jakich domaga się dom) Gryzelda odrabiała też szybko. Serdecznie bowiem nienawidziła tego zajęcia/tych zajęć. Skutek był przerażający. Otóż znajome Gryzi częstokroć stwierdzały "Jejku, jak ty od niechcenia masz tak ładnie posprzątane!". Nie mogły biedaczki pojąć, że sekretem była właśnie nienawiść wobec tych prac. Nie miłość - jak w ich przypadku, tylko właśnie odwrotnie.
Niestety ostatnimi czasy, Gryzelda coraz częściej czuła jak jej nienawiść do odkurzania, prania, s*ania maleje. Skutki dały się zauważyć gołym okiem. A po ciemku także dużym palcem u nogi.
Gryzeis czasem się zastanawiała jak daje sobie radę taka Woyciechowa (Józkowa??) z całym, było nie było, ZAMKIEM. No, zameczkiem. To jakiś specjalny poziom wkurwu, niedostępny przeciętnej jednostce? Czy może jednak wielozadaniowy perpedyk Józka? A może to zasługa portek różnych takich importowanych ze wschodu pokłonników, którzy regularnie szli na kolanach (zgarniając czasy i kurz oraz froterując posadzki) złożyć czołobitność hrabinie??
Skoro zaś w dodatku byle kogut zrezygnowal z jego (jej?) usług, to jaki niby miałby mieć z tego przebrania profit? Już czuł, że od tego przewiewnego giezła dostaje heksenszusa, isziasu i lumbago, zas wianek nieudolnie uwity na zardzewiałym drucie wpijal mu się nieznośnie w ciemię.
Wot żizń komsomolca - pomyślal z goryczą sięgając za pazuchę i łypiąc z nieugasła nadzieją w okna Zameczku.
Ale bez wątpienia, jest to jedna z metod sprzątania;)
Do okien niestety nie jestem dopuszczany. Teraz już umyte, co w rezultacie spowodowało wieczorem potworną burzę z piorunami i ulewą.
Ja to już zauważyłem, jak umyję samochód (w myjni oczywiście, nie własnoręcznie). Zaraz potem, tego samego dnia jest deszcz.
Dziwne i niesamowite.
- No... tego, tam... - mamrotał kogut ciągle mając przed oczami tłustą i smakowitą zakąskę.
Złośliwy Januszek kontynuował: - Wiesz, jak myję okna, to jestem strasznie wściekły. A potem pewnie każą mi wytrzeć kurze. A do kurzy najlepiej nadaje się taka okrągła skurzawka zrobiona z kogucich piór. Co ty na to?
Qrfirst widząc obecnie oczami wyobraźni swój oskubany kuper zamiast tłustego owada, bezgłośnie przełknął ślinę i udał się w drugą stronę w sprawach niecierpiących zwłoki.
- Szto, sobaka? - ocknął się nagle Sztyrlic i łypnął przekrwionym okiem na Qurfirsta, którego ściskał w objęciach. - Tfuj, a gdzie grafinia, nędzny kuraku?
Mając już dosłownie nóż na gardle (Sztyrlicowi nagle zamarzył się cziken basturma), Qrfist zamachał skrzydłami drażniąc nochal sowieckiego agenta, co spowodowało napad kichania, jak seria z pepeszy. Uwolniony w ten sposób kurak, wzbił się na czubek rozłożystej jabłoni (niech no tylko zakwitną jabłonie, przeleciało mu przez mózg) i tam drżąc leczył swą urażoną dumę, podskubując mszyce, które właśnie szwadronem zaatakowały bezbronne drzewo. Jabłoń aż westchnęła z rozkoszy czując pieszczoty niespodziewanego pomocnika.
Ale Wiosna o tym nie wiedziała, dłubiąc w nosie celem pozbycia się kawałka pióra qrfirsta, który to kawałek powodował nieustającą kichaczkę.
Czego już nie mogła wytrzymać Woyciechowa:
- Masz tu, Józek, mopa i idź mu przywal! - powiedziała, definitywnie kończąc sprzątanie i wywalając pokłonników do szopki, gdzie będą oczekiwali kolejnej audiencji w następną sobotę.
- No wiesz, obcych kobit nie leję! - obruszył się Józek.
- Noż ty durny jakiś czy coś!?! Jaka ona kobita ta niby wiosna! Stirlitz ci ona jest normalny i tyle!
- Aaaa... - zgodził się Józek, choć kompletnie nie rozumiał, o co chodzi. Wziął jednak mop i poszedł w odbijające już ponownie krzaki leszczyny. Qrfirst zacierał wredne nóżki na ten widok, a Januszek nareszcie odetchnął z ulgą i przestał trzymać łapięta na żółtym odwłoku i spoglądać trwożliwie za siebie. Bowiem żadna pszczoła nie lubi, gdy ją..., no dobra, zostawmy to.
Metody te są o tyle humanitarne, że nie wymagają nahajki, zaś wszystkie zainteresowane strony są bardzo zadowolone z życia;)
Kłopot - nie mieli Marzanny do topienia, a tu patrz, leży taka piękna wywłoka w krzakach i chrapie. Dobra nasza, jest co podtopić. Klasowi mocarze zarzucili fałszywą wiosnę, chwytem strażackim na ramiona i udali się na mostek przy ulicy Lotników.
Tam obciążyli liczne kieszenie Marzanny, które na szczęście posiadała, kamieniami i śrubami z pobliskich torów kolejowych. Po czym, po odtańczeniu szeregu rytualnych tańców wiosenno - młodzieżowych, plum wrzucili Marzannę w toń.
Sztyrlic się ocknął, gdy leżał na dnie, a wścibski jazgarz, na siłę usiłował mu się zagnieździć w lewym nozdrzu. Agent pewien, że to ciągle Qrfirst łachocze go piórami, wrzasnął: - Jacie, quu.... i tu się zachłysnął.
Wiosna może by i dłużej spała, bo okoliczności przyrody były wysoce sprzyjające i alkohol swoje zrobił, ale nadciągnęły czarne chmury, zerwał się wiatr, zaczęły łomotać grzmoty pospołu z błyskawicami. Na tak świetnie zapowiadający się żurfix doszlusowała Ulewa z wujkiem Gradem.
Wkrótce w miejscowej Straży Pożarnej rozdzwoniły się telefony, bo skuli udanego żurfixa ludziom pozalewało piwnice.
Nasza Wiesna-Sztirlic nie miała piwnicy, ale za to walonki były ustawicznie napełniane deszczem i opróżniane przez dwie imperialistyczne dziury zadekowane w podeszwach.
Ulewa ustała nad ranem. Sztirlic zrewidował swój wygląd w lusterku z ЛПO (Любовь Петровна Орлова).
- No - pomyślał – nie jestem okurą i spojrzał na swój mokry podkoszulek, który uwydatniał jego nie za bardzo wiosenne przymioty. Zaniepokoiło go nadmierne owłosienie torsu, łydek i przedramion, które mogło go szybko zdemaskować. Wymagam resuscytacji, połączonej z remediacją i restytucją, a ogólnie mówiąc makeupu – pomyślał.
Udał się w poszukiwaniu odpowiedniego przybytku, gdzie owe procedery się uprawia. SPA odpada, bo przy depilacji puściłbym więcej niż 17 jobów. Przechodził koło Rosmanna, ale zgodnie z podręcznikiem wywiadowcy należy zdecydowanie unikać miejsc, gdzie można spotkać zbyt wielu świadków.
Sztirlic nie rozumiał tych pisarczyków z centrali, co to instrukcje dla wywiadu pisywali; mięczaki jedne, co to nawet jednego trupa nie mieli na sumieniu. Jakby nie poszło coś po jego myśli, to pociągnął by po klientach i obsłudze Rosmanna z pepeszy i tyle. A te durnie coś mu bajdurzyli, że mimo iż mają środki masowego przekazu w swoich rękach, to muszą uważać na jakiś niezależnych dziennikarzy. Dobre sobie, n i e z a l e ż n y c h – wycedził przez zęby. Kto by się bał bandy pismaków-amatorów. Przecież jak znam sprawy, to połowa jest tam naszych.
Z zamyślenia wyrwał Sztirlica widok małej budy, przyklejonej do sporej kamienicy, z dumnym szyldem „Perfumeria Tosca”. To przecież nasz punkt kontaktowy. Otworzył zamaszyście drzwi i wszedł do środka.
"Że też teraz każdy były agent musi, job twaju mat', robić za celebrytę?" - westchnął w myślach Stirlitz. "Ciężkie czasy..." - pomyślał jeszcze i poprawił barometr powieszony na piersiach, świśnięty z berlińskiego domu jakiegoś adwokata.
- W czym mogę pomóc? - kontynuowała Kasia T., grzebiąc dla niepoznaki w wecku z tipsami.
Wiosna więc złapał się za głowę, odwrócił na pięcie i co sił w walonkach pobiegł za Józkiem, u którego liczył na pomoc. Nie pomylił się, o nie! Ale dla przyspieszenia efektu wychluśnięcia, głośno zawołał, co myśli o matce Józka i generalnie - o Józkowych przodkach i ich domniemanym pochodzeniu. Cytować nie będziemy /z powodu dzieci PT Czytelników/, ale zaiste efekt pomocy Józka był oszołamiający! Poza jazgarzem, wodą z rzeczki Kaczej spod mostku na Lotników, piórem qrfirsta, Wiosna wypluł kalosz, dziurawe wiadro, część dziecięcej spacerówki z jednym kołem, dwie butelki po winie /w tym jedną bez szyjki/ i - nolens volens - górną szczękę.
Kasia T. była wstrząśnięta! W jej kręgach porcelanowe uzębienie było warunkiem bezwzględnie wymaganym!
Ale proszę się nie wzbudzać, bo piszę 'artysty', a nie artyści.
Tych ostatnich myśl chadza tędy i owędy, więc szczególnie z owędy coś niespodziewanego może wyniknąć. Te wszystkie rzeczy wydobyte ze Sztirlica staropolskim karczychem doprowadziły mnie do rechotu zdrowego a niespodziewanego. Brawo! Niech żyje duch bzdyklaczo-jajeczny!
Szyby w aucie jakbym umyła sama, to padałoby gwarantowanie, ale pare razy wywołałam w ten sposób powódz, wiec wole nie.
Skutkiem tego wszystkiego me szyby (w aucie) to obecnie preparat laboratoryjny - rozmaz łajen pterodaktyli, grzywaczy i innych maszkaronów. Cud, ze Słuzba Ruchu sie nie czepiala. Ale moze poprostu nie widzialam (zza załajnionych szyb) ich (rozpaczliwego) machania.
- przez kontakt z kurzem i kocimi piłeczkami dziecię ćwiczy swój układ immunologiczny,
- albo też nie należy go spuszczać ze smyczy. Czy tam z szelek;
- A w ogóle, kto normalny trzyma dziecko na szelkach??! - Ja bym się obraziła na takich niekonsekwentnych i nieludzkich znajomych. Tak, to JA bym się obraziła;).
Ale sami sobie winni. Po co na przykład noszą te kolorowe apaszki?
Wiem, żeby się rozpoznać. Jak Sztyrlica po pasiastym podkoszulku, a hrabinię po krótko obciętych paznokciach i włosach.
A jak jest - krótko obcięte paznokiety, takoż włosy i jeszcze apaszka, to kto to, kotki, kto?
;)
Lepiej późno, niż wcale.
Konwalie pięknie pachną :)
Już o tym kiedyś pisałam, że Lulo rozprowadzał w Lasach Oliwskich sągi i targał bale do domu. Wpuszczał mnie w koszty, bo musiałam najmować człowieka do cięcia drewna :)
http://sigma.nowyekran.net/post/91082,jaja-bzdyklaczy-cz-xiii-czyli-kura-domowa-a-ub#comment_796623
Secundo, przeglądając dawniejsze dzieje, Nienacek miał skojarzenie z literaturą.
(:
Lulo zażywał zasłużonego wytchnienia na otomanie, bowiem Irene przeczekiwała kolejną burzę i nawałnicę w stajni, nie chcąc zmoczyć całkiem nowego, lila - róż czapraczka i tipsów w stokrotki, założonych w pięć minut przez Kasię T. i kowala. Z przewagą kowala.
Nawiasem mówiąc, ten cały kowal w prefumerii "Toscana" całkowicie zdezorientował Wiosnę, skutkiem czego rzeczony Wiosna ponownie zaległ w odrastających krzakach leszczyny i oddał się obserwacji zameczku; zainteresowała go zwłaszcza stojąca na podworcu hałubica i żeliwny, ozdobny, poniemiecki hydrant. Magiel na kółkach mu nie robił.
"Job twaju mat'! Coś knują te Polaczki!" - pomyślał, pociągając okowitę z flaszki. Po czym zasnął.
- Sylwka? - mówiła szybko Hrabina do słuchawki, jednocześnie obserwując krzaki. - Mam coś dla ciebie! Przyjeżdżaj zahaz!
- Ale co? - Madame Silvanne nie chciało się, po prawdzie, ruszać w taką pogodę z twierdzy.
- Nie mogę głośno mówić, bo to tajemnica!
- To powiedz cicho!
- No..., wiesz... - Hrabina zniżyła głos.
Po czym ciszej dodała:
- Mamy ha-łu-bi-cę...
- Rewelacja! - wrzasnęła Mme, podskoczywszy do góry i zderzywszy się z siedzącą na szafie Tuśką. - Zaraz u ciebie będę!
Zapakowała kilka łopatek, napełniła gazem do zapalniczek podręczny miotacz ognia, nasadziła na głowę berecik z antenką i dla niepoznaki oraz głębszej konspiracji zmieniając auto z zielonego kryjącego na ogniście czerwone - pognała co koni w silniku ku zameczkowi.
"Ale będą jatki" - cieszyła się w myślach.
Gryzelda przemyśliwała tymczasem nad praniem firanek: proszek E, czy napalm? Co też pozwoli się raz z a dobrze pozbyć upiora (tj. kurzołapa, tj. firanek)? Ale z drugiej strony, to takie fajne firanki. Specjalne. Ciulowe (jak wymawiał to sprzedawca). Oto bowiem w miasteczku kochającym wzorki, Gryzelda (niekochająca wzorków) nie znalazła firanek bezwzorkowych. Musiała więc odbyć podróż do wytwórcy. Tamże (za pół ceny i okazyjnie) nabyła firanki bez wzorków ze zwykłego tiulu (dlatego ciulowe - echhh, te wady wymowy!). Okazyjnie nabyła koronkowy żakiecik. I kieckę dla koleżanki. Też koronkową.
Podsumowując: tak nabytych firanek szkoda jednak było na pocięcie na moskitierę. Firanki ciulowe pójdą chyba do szafy i będą tam z szacunkiem oraz naftaliną przechowywane. A na moskitiery poszły urocze i prześliczne firanki tubylcze. W kwiatki. Bez ciulu, czucia, wyczucia i czułości.
Tak więc powyższa konstatacja nie wnosiła niczego nowego do sprawy.
Agentom pozostawało odgadnąć przewidywane przez grafinię zastosowanie hałubicy i hydrantu.
- Haubica, haubica... - piorąca (firanki) Gryzelda nie mogła się opędzić od natrętnej myśli - h a u b i c a. Hydrant. Firanki finito.
"Haubica... Haubica... Stirlitz kaput. Wszyscy kaput!"
Teraz należało już tylko utworzyć listę "wszystkich", ale tę przyjemność Mme zostawiła sobie na potem.
Poza tym - będzie musiała przeszkolić Glorię, bo ona zupełnie nie zna się na broni palnej!
Mme bowiem postanowiła nie zwlekać i skoro nie dało się przestawić haubicy na pozycje korzystniejsze, trzeba było zacząć ostrzał tego, co pod ręką. Sztyrlic nie zdążył nawet nadać tajnym szyfrem informacji do centrali, kiedy wokół rozpętało się pandemonium. Siedemnaście zelazek rozdrzyzło się promieniście i zasłało okolicę w promieniu kilometra wraz z kawałkami cegieł, blachami pojemników oraz zwałami śmieci. Pośrodku tego krajobrazu tkwiła osłupiała Wiosna omotana kilometrem bieżącym zżółkniętej firanki w kwiatki, którą dopiero co Gryzelda wyrzuciła do śmieci.
Centrala wezwanie odebrała i zrozumiała, że położenie Sztyrlica jest nie do pozazdroszczenia, więc dla obrony przysłała swojemu najlepszemu wywiadowcy moździerz:
Tymczasem Mme z piesnią na ustach ostrzeliwała Sopot w okolicach Komendy MO, gdzie zgodnie z ustaleniami przebywal rudy inkub. Ustalenia okazały się zgodne ze stanem faktycznym i inkubowi ze strachu gały wyszły na wierzch i tak zostały.
Chociaż to wątek uboczny, Mme śpiewała kontrsopranem: Hej, dziewczyno, hej, niebogo, jakieś wojsko pędzi drogą etc
Wszystkie trzy zwrotki.
Gryzelda zza węgła oglądała (delektując się) osiągnięte w końcu zastosowanie kolurowej firanki w kfiatki. Wiosna omotany wzgardzoną kwiecistą firaną czynił istotnie wiośnianie wrażenie. Nawet klata, bary, zarost i majka w moriackie paski dawała się zamaskować tym oto prostym sposobem.
Ta reakcyjna świnia (morska, czyli Gryzia) miała ubaw z tego, że dopiero kapitalistyczne fanaberie (tu: firanki) mogły dopomóc agentowi wiadomego wpływu. (Mogły, bo wcale nie czyniły tego należycie, ale to już inna historia). Uznała, że to wręcz filozoficzne.
Z uznaniem oglądała żółtawy ślad goniony przez kolejne wybuchy haubicy. Tak. Pochód wiosny następował szybko w tym roku.
- Jak długo może spać maleństwo po napojeniu wywarem z makowin?
- Myślisz o Maleństwie?
- Nie, myślę o zwykłym ludzkim maleństwie, o osesku. - powiedział Tadzinek.
- A to jeszcze zależy od narodowości oseska, bo taki ruski to i ze dwie butle może wydoić zanim zaśnie na całą noc.
- A polskie?
- Na Ziemiach Odzyskanych wystarczy ćwiartka, a w dorzeczu Bugu już cała jest potrzebna. - powiedziała babcia.
- A wolno to dawać dzieciom?
- Kiedyś tak, a teraz nie; czekają ludziska na legalizację w cyrku na Wiejskiej.
Tadzinek zerwał się jak oparzony i rzucając coś niezrozumiale zbiegł ze schodów czyniąc spory hałas, bo brał je po dwa; na końcu trzasnął drzwiami wejściowymi i tyle go było. Biegł cały czas i myślał o tym, że uprosi dziadka o bilety do tego cyrku na niedzielę, bo jeszcze tam nie był. Zziajany wbiegł na komendę MO, aby złożyć swój cotygodniowy donosik, tym razem o narkotyzowaniu niemowląt i kropka.
Hańcia wie, ze opowiadanie kawałów z brodą nie jest comme il faut, ale nie mogła się powstrzymać. Zwłaszcza, że jedna sąsiadka opowiedziała jej wczoraj swoją przygodę na komendzie dzielnicowej - toczka w toczkę...
Giezło oraz kilometry firanki nie były w najlepszym stanie, o nie!
Ruchem pełnym zadumy zaczęła dłubać w firance wydobywając z niej najdziwniejsze rzeczy. A to obierki od ziemniaków, a to puszkę po skumbriach w tomacie, a to - horrendum! skórkę od prawdziwego banana! Z pewnym zaciekawieniem potraktowała przyklejony do biustu fragment instrukcji konserwacji pepegów, a z dużą nadzieją nieco zdezelowany długopis czterokolorowy! Kolor zielony jeszcze działał! Na odwrocie instrucji konserwacji pepegów wiosna zaczęła cyrylicą cyzelować z lubością na zielono swój podpis, jednak przypomniawszy sobie w czas instrukcje - z pewnym niesmakiem zjadła papier. Agent nie ma prawa zostawiać żadnych śladów umożliwiających identyfikację!
Wybaczcie. Smutne to wszystko. My tu jak zbiegowie w jakiejś insuli gdzieś z dala od padającego Rzymu. Fizycznie może przetrwamy. Ale cywilizacja, którą mamy w żyłach, nam ginie. To tak, jakbyśmy stracili krew.
"Stary Rzym gaśnie, jak ginące Słońce
A zaś sromota rozpościera
Do lotu skrzydła swe
Tryumfujące"
(cytat z pamięci, więc pewnie niedokładny)
Jesteśmy ostatnimi, którzy oglądają ostatnie blaski chwały Rzymu?
Dobra, blaskami, blaskami, ale co mają zrobić ci z nas, którzy mają córki? Jak je chronić przed losem, jaki "wierni" przewidzieli dla "niewiernych" kobiet?
Tfu.
Gryzeld spała snem kradzionym. Kradzionym kurzom, firankom, zakupom, sprzataniu oraz innym równie upierniczliwym zajeciom.
- Ożesz ty - pomyślała i ryknęła tak na 140 decybeli. Niech nie zadają głupich pytań.
Gryzelda spała na jedno ucho, jedno oko i jedną łapę. Sen starannie omijał zamobiusowaną okolicę. Morzył nie tych co trzeba i nie wtedy kiedy trzeba. Omijał Gryzeldę. Składał w krzaki (wyciętej leszczyny) tajnego agenta.
Deszcz padał. Szyby w aucie wciąż opierały się wodzie. Grzywaczowe guano wykazywało się wodoodpornością godną farb okrętowych.
Noc jak co dzień.
Łomatko :(((
Czy Ty chcesz, żebym się trwale udławiła?! Bo nieopatrznie czytałam sobie jaja, w tym Twój w/w koment podczas śniadanka (prawie o 13stej).
Taaaa... Człek, jako istota społeczna od początku ma nieodpartą potrzebę budowania relacji społecznych. A trzecia nad ranem jest równie dobrą porą, co każda inna. Nie można wszak dyskryminować nocy! To byłoby... Zaraz? Co by to było? Nocnictwo?
A teraz kontynuacja Twego, jakże przenikliwego obrazu.
O 8 nad ranem anielski wyraz twarzyczki, niewinny wzrok ("Ale o co wam chodzi?? Coście w nocy wyrabiali, że tacy śnięci jesteście?!") i po dwa palce każdej ręki w papie. - Tłiks-tłiks ,dwa paluszki. Ja bym się po czymś takim pożegnała ze śniadaniem... A Delfina jedynie i po prostu szuka miejsca na jabłko z dynią (nie, nie z całą - uff!)
Tak więc nie kłóci się. Za to żąda. Rząda? Rządzi? Nieee, no, bez przesady. Żąda. Żąda żarcia, ruszenia z miejsca, nie ważne, że akurat jest czerwone światło. Nowego papierka po czekoladzie, bo stary został zutylizowany. Funtów szterlingów. No jak tu żyć z takim terrorystą;)?
Z komunikatów werbalnych nadała ostatnio "a ruła, ruła" - ja nie wiem, profesje sobie wybrała ("rura"), cz co?
- Jaką tam pho...profesję!
- No to co, broń zaczepno-odporną?! - palnęła Gryzelda, przekonując Delfinę do spożycia jabłka z dynią, albo, jak kto woli, dyni z jabłkiem.
- Nie no, co Wy... Ona mówi "A ruszać, ruszać". Stronę, w sensie że. No bo jak inaczej ona JajaBe poczyta?! No jak?
Mała po krótkim czasie nabrała nowego zwyczaju, a mianowicie wybudzona brała się za budzenie mamy słowem i czynem. Mamusia na nogi i zgodnie z tym, co pisała sigma obstawiała którąś z ewentualności, a Marysia w tym czasie słodko zasypiała. Mamusia chodziła jak cień, bo często nie udawało się jej zasnąć przed następnym przebudzeniem małej. Po naradzie rodzinnej padła decyzja, że łóżeczko musi wywędrować do pokoju dziecinnego, a mamusia musi odczekać z 5, 10 minut zanim wybierze się do obudzonej małej. Przez najbliższy tydzień mama nadal słaniała się ze zmęczenia i dodatkowo była przygnieciona wyrzutami sumienia.
Po jakimś czasie obudzona mała kwiliła coraz krócej, aż w końcu nauczyła się po wybudzance sama zaypiać.
Terroryzm musi trafiać na zdecydowany odpór, egzekwowany z żelazną konsekwencją.
To mi, Tadziu, powiedz, co ja mam egzekwować i jak, gdy trzy kocurry natychmiast lokują się wokół mojej kolacji na stole? Konsekwentnie usiłuję usuwać z kanapek kociokłaki. Pod warunkiem wszakże, że je zauważę.
Agent udzielał mu instrukcji, jak się zachowywać i co robić, aby natychmiast nie zostać poćwiartowanym, a potem, tfu, zgwałconym.
Omówiono najnowsze trendy dotyczące paciorków i perkalu, ceny tantalu i uranu i konieczność zażywania codziennej dawki malaronu, na przemian z Bombay Ginem (od śniadania).
Nie można powiedzieć, że biedny Ozu czuł się po naradzie lepiej niż przed nią. Raczej jeszcze bardziej osłabł i zszarzał.
Starał się być jak najbardziej nieapetyczny.
U nas na działce dynie nie chcą rosnąć;). Rosną za to imponujące chwasty.
Ciiii... wszystko dobrze, siedźmy cicho i trzymajmy kciuki.
A jeśłi chodzi o terroryzm, to u nas większy był zanim się małe wykluło;). Potem norma, tj. sypianie po 4 godz. A teraz już cacy. Nie sypiam z powodów życiowych a nie ogólnodelfinich. Żarcie jest bezproblemowe (cyca nie sposób zapomnieć ze sobą zabrać, w przeciwieństwie do smoczka, zapasowych klamotów i prepitetów), mycie załatwiamy metodą "kotek łapką" (nie za często kąpiel w wannie), pranie odwala pralka (wynalazca automatu powinien dostać Nobla!!!) itd itp.
śniadanko bladym świtem o 13-ej mi się podoba;)
Dyskryminowanie nocy u nas w grę nie wchodzi - najstarsza psica musi wychodzić o najdziwniejszych porach.
Śpij, śpij, póki możesz!
Nasza Fruźka wyuczyła się, że moje NIE! i pokazanie palcem wskazującym na podłogę wymaga zeskoczenia w dół. Inny radykalny sposób to delikatne dmuchnięcie w nos. Też działa, no chyba, że nie, a wtedy trzeba obiekt usunąć ręcznie. Ja mam dwie ręce i jednego kota, a u Ciebie proporcja jest wybitnie niekorzystna, ze wskazaniem na Ciebie.
"8 stycznia 2010 roku na terytorium Kabindy, przy granicy z Demokratyczną Republiką Konga, kabindyjscy separatyści ostrzelali autokar wiozący reprezentację piłkarską Togo na Puchar Narodów Afryki. W ataku zginął II trener reprezentacji Togo, jej rzecznik prasowy oraz kierowca autokaru. Rannych zostało kilku zawodników, m.in. drugi bramkarz reprezentacji."
Jak oni nie mieli litości nawet dla drugiego bramkarza reprezentacji Togo, to na co Ty liczysz, OZu? Spieprzaj stamtąd co prędzej!
Kabinda jest aż bezwstydnie zasobna w surowce, do tego doszczętnie zdemoralizowana i zdeprawowana.
To tutaj Kubańczycy usiłowali poskromić czarnych braci. I dostali kopa z zakrętasem.
No i napisz sobie na koszulce: "Nie jestem żadnym drugim bramkarzem żadnej, q., reprezentacji!" Może poskutkuje?
A napis to dobry pomysł. Wytatuuję go (piękne słowo - wytatuuję... mniam).
Ozu cierpi co nieco. Tak ogólnie. Dzisiejsze eksperymenty to tak, jakby chcieć już nie wielbłąda a słonia przewlec przez ucho igielne. Słonia, czyli Oza.
Na pocieszenie i z powodu niewidocznych efektów chudnięcia zjadłem podwójnego Marsa...
A! I jeszcze trzeba celebrować te porcyjki. W żarciu chodzi wszak również o to, by było fajnie i przyjemnie. No więc ładna zastawa, srebrny widelczyk, świcki-wicki, kfiotki-s*otki, serwetki-rupietki i do tego te porcyjki - po takim seansie nastrój się nam poprawia a nie pochłonęliśmy nazbyt wiele. Mózg dostał swoją przyjemność a żołądek zanadto nie bryka.
Do tego jemy powoli (te magiczne 20 minut czasu potrzebnego, by sygnał sytości ospale dotarł z żołądka/naczyń do mózgu).
Do tego przyprawy na strawność, ale nie nazbyt wiele, by nie pobudzać zbytniego wydzielania soków żołądkowych.
Do tego porcje, jakimi jesteśmy częstowani dzielimy NA PÓŁ. Skosztujemy, udelektujemy się, a nie przeżremy.
No, ale to wymaga czasu:(. Tą metodą człek nie schudnie w na raz-dwa:(.
A! Z mych doświadczeń wynika, że trzymanie się w cieple (gruba odzież) powoduje rozleniwienie organizmu - nie chomikuje tłuszczu jak głupi, nie molestuje nas głodem, trwa se we względnym błogostanie i nie stwarza dodatkowych utrudnień podczas odchudzania.
Uważamy z basenem (woda pobudza apetyt!) i z ruchem (paradoksalnie! Bo złe zbilansowanie kwestii ruch/żarło powoduje wzrost apetytu!) Tj. z basenem ostrożnie. Ruch wskazany, ale nie nazbyt forsowny (jakie ma być tętno, niech doradzi lekarz, na pewno nie nazbyt podniesione). Aeroby ponad 20 minut. A najlepiej 40. I wtedy tłuszcz ZACZYNA się spalać. ZACZYNA, mówię...:(
Z ostatniej chwili i linii frontu: bififormu dłużej nie wytwarzają:(. Kupiła ich zachodnia firma i finito:(.
Ten zza progu nadał w langłydżu krótką mowę, co zmusiło miotłę do porachowania mu żeber i przeczesania czupryny.
Zaniepokojona Gloria wraz ze świtą kocic już była ante portas w portaśnych portkach i pelerynie mocno poplamionymi akrylem i olejem.
Ku nieukrywanemu niezadowoleniu Woyciechowej Gloria wdała się w rozmowę z nocnym intruzem prowadzoną nienaganną angielszczyzną (o tempora, o mores!).
Z rozmowy wynikało, że szuka nie tylko noclegu, ale również kryjówki, bo jest poszukiwany przez żądną jego czci Bez Kropkę. Gloria wsadziła jabłko w pysk Angola i kazała zalec mu nieruchomo na paterze pośród przywiędłych gruszek i innych składników martwej natury. Qurfist obrażony na nieoczekiwaną konkurencję udał się do Nowego Qurnika.
Gloria w kubłach zaczęła mieszać świński róż i świński blond, by właściwie oddać koloryt Bififorma Dropsa.
Delfina postanowiła zainwestować w zabajone. Pożarła żółtko. Jak już parę razy wcześniej to czyniła. Włączała rykson(*) przy każdej próbie zabrania jej jaja aż pożarła całe żółtko. Doprawiła mlekiem. Legła spać syta chwały, żarcia i hałasu.
Po czym jej układ pokarmowy zdecydował, że nic z tego nie będzie, będzie zabajone. Żółtko wymieszane z mlekiem (bez spirtu czy makowin!) zalało łożeczko, Pchlew i okolice. Zanotowano dziecko w zabajone, Gryzeldę w zabajone a na Bugu we Włodawie przybyło 5. Jakiś anty-Kononowicz w zabajone. Co było robić? W panice polecielim do wracza. Trafiło się jak ślepiej kurze - ten lepszy wracz, do którego normalnie nie idzie się dopchać. Ręce, które leczą. Delfina, która normalnie na widok białej zwidy włącza rykson i cześć, teraz pozwoliła się zbadać, pogadała i nawet się pośmiali. Wracz przeraził się rodziców, którzy dali dziecku żółtko w dodatku całe. Dziecko na hasło "żółtko" przypomniało sobie, że przecież wymiotowało a więc jest głodne. Żreć!
Wracz kazał żreć i mieć wszystko w tyle. Delfina potraktowała rzecz dosłownie. Dziś nad ranem niezwykle skrupulatnie wypełniła solenne lekarskie zalecenie - było putto na kanarkowo, Gryzleda na kanarkowo, wszystko w kanarkowe ciapki, anty-Kononowicz na kanarkowo jednym słowem. A do tego Januszek na Kanarach. Jakiś Dali to małe miki. Jakby tak jakiś surrealista to widział i namalował, to by zrobił furorę tak niezwykłym obrazem. Gryzelda się zastanawiała, czy to jeszcze przewijanie niemowlaka, czy już prace rolnicze - zasuwała jak własny wujek przy rozrzucaniu obornika.
Na domiar złego, głodne i myte, myte, myte, pucowane putto przejawiało zły humor. Zrozpaczona Gryzelda zabawiała dziecinę piosnką. Tylko jej się (Gryzi, nie piosnce) potentegowało i wyszło
"Hej, tam stoi biała chata,
ma słomiany dach,
przy niej wierzba rosochata
a w konopiach CBŚ".
Taaaak, Gryzeldzie zdecydowanie brakowało Zeba. O! Ten, by to umiał zrymować. Brakowało jej także Irbissy, BeKaWu, IMHO IBF oraz paru innych osób. A do tego Januszek na Kanarach! - Wobec ostatnich wydarzeń Gryzelda zaczynała się lękać o tego chuligana. Bo może on i chuligan, ale kto tam wie, jak go złapią brązowi armani i kokoszanelki, to cienko może być.
Tadzinek pisał na ścianie komendy: "Gryzelda to śfinia", "chyży ruj", "uwolnić makowiny", "edókacja dla każdego". Zawistni, zbanowani, niedopici przyswajali kaprawymi oczkami otaczający krajobraz.
W tej sytuacji Bifiform Drops wezwał posiłki (z wyłączeniem żółtka!). Kudy jemu tam było do tak krwawych postaci!
(*) Dawno temu, gdy jeszcze nie było i-fonów, i-padów, i-innych i-gadżetów, istniały gażdety typu "e": e-mail, e-banking, e-ćmojeboje. Gryzelda miała wtedy cegłę firmy E-rykson. Cegła dzwoniła, pływała, kopała (piach, nie prądem). Zaszkodziła jej (cegle) dopiero tomografia komputerowa. No.
Tymczasem BDrops spokojnie zieleniał - już tam Woyciechowa ma swoje sposoby, a ryżych i różowych zdecydowanie nie lubi.
Nasz legendarny Ooo starannie wypisywał na koszulce i burcie statku - czym i on nie jest, i czym nie jest statek. Statek na wszelki wypadek również nie był drugim bramkarzem reprezentacji. Cóż jednak z tego, skoro ani miejscowi Armani, ani ichnie Kokoszanelki nie znały pięknego języka Mickiewicza i Słowackiego?
Woyciechowa, zadowolona z efektu zzielenienia ryżego Angola, postanowiła, że pomoże Gryzeldzie w usypianiu rozrzutnej Delfiny i podrzuciła jej piosenkę, śpiewaną ostatnio po wsiach i przysiółkach:
"Jadu goście jadu
koło mego sadu.
Czy są z FSB,
czy też są z Mossadu?"
na jabłoniach w maju służby eFBIaju,
a w kuchni ze zlewu wygląda AbeWu,
przez spokojną wieś jedzie CeBeeŚ,
w barze piją kawu żołnierze z eSKaWu,
aż z ulicy Lea przyszło tu CeBeeA,
tam, gdzie rośnie sosna Sztyrlic - agent wiosna
świat się tajnie kręci, wszędzie som agenci.
+++++++!!!!
Tuwimie ty naszy !
Aaaa, aaj waj, albo może z eFBIaj.
Skombinowane rymy Zeba i Woyciechowej odbijały się echem od zakanarkowanych (po drodze do wracza) antycznych ruin starożytnych, czyli dumy miasta Pchlewa.
Ale, ale, padając na twarz i poduchy, zasypiając w locie, Gryzelda zastanowiła się (nomen omen przelotnie) co też spowodowało brak na całym osiedlu mrożonej marchewki z groszkiem. Jakaś kolorystyczna dywersja?!
Po wieczornym niebie latały jaskółki, jerzyki oraz agenci różnych wywiadów i satelity. Gryzelda tęskniła do E-ryksona. Cóż to było za wspaniałe narzędzie zbrodni wielokrotnego użytku! Raz Gryzia cisnęła nim w szefa. Szef się uchylił, telefon się odbił od ściany, pacnął na beton, po czym odebrał przychodzące połączenie. Nie to co teraz. Ukryty w wyciętych krzakach Sztyrlic już, już wyrywał się z potwierdzeniem. Ale przypomniał sobie, że się wszak maskuje. A do tego te jerzyki, s*ące grzywacze i latające satelity. I do tego BDrops i jego posiłki (z wyłączeniem żółtka)!
na jabłoniach w maju służby eFBIaju,
a w kuchni ze zlewu wygląda AbeWu,
przez spokojną wieś jedzie CeBeeŚ,
w barze piją kawu żołnierze z eSKaWu,
aż z ulicy Lea przyszło tu CeBeeA,
tam, gdzie rośnie sosna
Sztyrlic - agent Wiosna
świat się tajnie kręci, wszędzie som agenci." - śpiewała Gryzelda, lulając małą Delfinę. Mimo lulania, Delfinie oczęta, w miarę kolejnych wersów kołysanki , robiły się coraz większe i Gryzelda usiłowała gwałtownie sobie przypomnieć, co też dzisiaj Delfina jadła. W każdym razie - koloru kanarkowego miała zdecydowanie powyżej uszu. Ale... czy ktoś, kiedykolwiek widział uszy u rozetki tricolor???
A uszka u rozetki są... uszkowate. Nie pokryte sierścią. Jak radary. Wystające znad poziomu Bugu we Włodawie, zabajone, kanarkowatości i zajęć rolnych (rozrzucanie obornika).
Hej, dziewczyno, hej, niebogo,
jakiś ubol pędzi drogą,
Skryj się za ścianę, skryj się za ścianę.
Skryj się, skryj! Skryj się, skryj!
zdążała szparko w stronę zameczku, a z ust jej płynął cd. ulubionej pieśni:
Ja myślałam, że to glina, albo może że to CzeKa
A to bezpieka, bezpieka, bezpieka!
Pędzący za nią truchtem p.Władeczek zacierał rączki i ledwo zdązał zapisywać.
Dostarczono je błyskawicznie: pęto kaszanki, kilo solonej słoniny, gar pielimieni, no i stoliczną!
No, chyba, że chodziło o broń przeciw rekinom. Aaaa, to wtedy rzecz staje się zrozumiała.
Sztyrlic usiłowal podejrzeć, co tam nowego kombinuje nasz blondasek, ale zazdrostki w oknie były wyjątkowo kryjące.
A użyć można nie tylko jako cegły ("kup rekin cegłe"), ale i antenką atakować jak bagnetem (zależy od modelu, niektóre miały antenki).
No i popatrz, jakie zaniedbanie! Bogumił zamiast ciągnąć to cholerstwo za sobą na sznurku i zwracać się do niego słodko: Bobik, do nogi! - regularnie zapominał go w domu i to celowo, bo mu kieszeń obrywał;(
Tyle okazji na nic!
Czyż musimy jeszcze dodawać, że qrfirst Frycek doskonale go rozumiał???!!!
Nienacek poczuł się zniesmaczony takim pesymizmem.
Można takiego Angola ucharakteryzować następująco - do łapy czacha (wszystko jedno, czyja, ale najlepiej raczej nie jego), na tułów z przyległościami możliwie staro i dawnie wyglądający przyodziewek (najlepiej taki, jaki nosili przodkowie onego z pięć wieków temu).
Ale, ale... monitor oplułam. Ze śmiechu (:
Jak się przechadzam bulwarami, to Hiszpanie kanaryjscy uśmiechają się i pozdrawiają: - Kiełbasa ?! Kiełbasa?!
Teraz wiem, że oni już wiedzą o tej dostawie z centrali.
Teraz należało znaleźć czaszkę, ale z tym był kłopot.
Gloria po głębokim namyśle wręczyła więc BDropsowi salaterkę z mizerią.
Nie, mizeria za blado odbijała. Zmieniła salaterkę na misę z sałatką grecką i to był strzal w dziesiątkę. Jeszcze nieco przeszkadzał prosięcy róz twarzy i rudość kłaków, ale Gloria w porywie geniuszu chwyciła porcelanową miednicę w kwiatki i nasadziła Angolowi na łeb. No, nareszcie! Teraz efekt był doprawdy niebanalny ,a przesłanie wysoce niepojęte, a nawet niepokojące implikacjami.
Tfu! Ależ temat nam wylazł. No, ale ja rozumiem, że jak się takie coś, tak duże, poszkopskie obejrzało, to trzeba odreagować. Ozu, polej tego Bimbajdżinu, czy jak mu tam.
Ale. Ja swoje cegły nosiłam na pasku w takich specjalnych pokrowcach ze skóry. Kupiłam te pokrowce w padającym zakładzie (jak wszystko co porządne, państwowe i wytwarzające rzeczy eleganckie, dobre i użyteczne) Asco w Rymanowie (Mieście, nie Zdroju). Za jeden z pokrowców dałam chyba 4 złote (bo końcówka serii i poszedł na wyprzedaż). Wydawało mi się dużo... Były czasy!
Żeby było śmieszniej, raz to ustrojstwo wzięto za broń w kaburze! Taaa... były czasy! (Swoją drogą, zważywszy bojowe walory ówczesnych telefonów, to ten zbłądzony człek nie był daleki od prawdy - hihi.)
Kątem oka ujrzała Gryzeldę obgryzającą z nudów strusie jajo. To było to! Rozetka tricolor usadzona na miednicy w pozycji wyluzowanej dodawała niepojętemu przesłaniu urok nonszalancji z jaką przebierała paluszkami bębniąc mistrzowskimi triolami z lekką irytacją po denku.
- "Biedny Yorick!"
- Zamknij się, uprzejmie, dobha? - syknęła Gloria, której chlipot Angola zaburzał wenę twórczą.
Do przedszkola wkroczył obudzony Wicuś, stawiając przy tym bardzo ciężko swe spiżowe kalosze.
Kto tu tak wyje? - zapytał.
Cały zastęp pod wezwaniem Pawki Morozowa wskazał wskazującymi palcami na Tadzinka, który próbował schować się za panią przedszkolankę, ale ta, będąc instruktorką czerwonego harcerstwa i klientką druha Borucha, wykonała szybki ruch w bok odsłaniając spietranego Tadzinka.
Tadzinek zaczął gorąco przepraszać Wicka za swoje nieudane śpiewanie, ale ten mu przerwał i powiedział, że po przewinięciu się na drugą, równie socjalistyczną stronę, najął się do UB, bo ma przecież doskonały punkt obserwacyjny.
Teraz prowadzi dochodzenie kto tu sieje ferment na KD i próbuje iść jego śladami. Rano było przecież czysta, a tera wykon wynosi 338, co stanowi wzrost ponad 10%. Tadzinek coś bąkał o śwince morskiej, o zmianie płci u rybek, o Delfinie i jakimś Angolu. Na tego ostatniego Wicuś się ożywił, wyciągnął kajecik i zaczął notować. Tadzinek uśmiechnął się, bo on też lubił poranne donosy, z tym, że preferował ich osobiste dostarczanie, bo dzielnicowy miał zawsze dla niego czerwonego lizaka z białym środkiem.
Tadzinek już wiedział, że powodem nadaktywności na KD był zrzut Bififorta Dropsa, który z ramienia wywrotowych zachodnich reżimów kapitalistyczno-imperialistycznych sił przywiózł nowe wskazówki, jak wredzić naszej ukochanej władzy ludowej.
Tadzinek aż wzdrygnął się, bo babcia kładąc swoją rękę na czole wybudziła go z tego sennego koszmaru. Tadzinek nie zdołał zaprotestować, kiedy babcia uraczyła go z szybkością karabinu maszynowego termometrem w zadek, termoforem, lewatywą, rycyną i gorącą herbatą z miodem i cytryną.
Kinder bueno?
Ja już po hiszpańsku mogę ablać jak tubylczy Kanar. Acha, wiecie, że tu w autobusach biletów nie sprawdzają? Bo tu każdy kanar :))))))))))))))))).
Nieopatrznie wczoraj wieczorem rozpuściłem towarzystwo. Mieli skończyć to kładzenie kabli. Ale ubłagali, na moją cholerę zresztą: - Miszczu puść nas, rano wstaniemy i o szóstej zrobimy to wszystko.
I co? Jakbym nie wiedział: zachlali pałę, poszczypali panienki i o siódmej rano ciągle głucha cisza. Zwlokłem zwłoki z łóżek, ale szybko musiałem się ewakuować, bo najprawdopodobniej całą noc zapijali Soberano, lub precyzyjniej Sobierano, w szerokich kręgach znanym jako Śmierć Marynarza. Charakteryzuje się tym, że następnego ranka wystarczy wypić tylko szklankę wody i ponownie jest się ululanym, jak dzik. I tak przez cały boży tydzień. No i cuch jest od tego straszny.
Wywiesiliśmy na maszcie flagę kwarantanny. Inaczej chyba by nas zaaresztowali.
Tak oto rozpoczyna się, w przyszłości pamiętny, epizod Kosynierów Pchlewskich.
A w komplecie do sweterka była czapeczka i ona skurczywszy się ścisnęła Tadzinkowi głowę, a za tym szarą i białą substancję i Tadzinek miał od tego czasu mózg ściśnięty. Złośliwe dzieciaki z gdyńskiej piaskownicy twierdziły, że z tego powodu Tadzinek ma predyspozycje do przedmiotów ścisłych. Robiły to tak długo i uporczywie, że biedaczek w końcu uwierzył i poszedł na chemię.
Poza tym w całym Pchelwie nie ma 100 kos! Paaaanie! Coś Pan! Ostatnią 70tkę świsnął mi spod nosa jeden mrożkoid. Zostały mi trzy 80tki. Podali mi tę najbardziej sfalbanioną.
-Delfyna, ty koronky na kiecy już mosz? Nie? Wiency nom nie cza. Pani da te inne kosy. Może bedom prostsze. W użyciu i krzywiźnie.
Były prostsze. Całe dwie sztuki... Wybrałam tę najmniej nieeuklidesową. Została jeszcze jedna 50tka. Po namyśle zaesemesowałam do mojej większej połówki, żeby se te kose objerzał sam (bo mnie ten mrożkizm przerabia mózg na watę a nie mam Tadzinkowej czapeczki ścisłej i się boję o tenże swój mózg). I dobrał do niej kamień. I babke (do kosy, nie że samicę homo sapiens!). Ale babek (tych do kosy) zdaje się nie mają w całym Pchlewie.
Napisać by coś? Nie da rady. Pójść by gdzieś? Nie chcem i nie muszem.
Delikatny szum w uszach zaczął się rozlewać po całym ciele. To chyba grafomania? - pomyślał. Myślenie też mu nie wychodziło.
Co robić, jak nic nie chce się robić?!
Ha!
Deszcz mżył. Sztyrlic był kaput. A może kapuś. Kto go tam wie.
Deszcz siąpił. Dzik już nie miał siły, by opowiadać swoją historię, co się zdarzyło pierwszy raz w historii.
Bifiform Drops zmył się z horyzontu wraz z farbą plakatową, którą Tadzinek był swego czasu uzewnętrzniał swe mądrości ("gupie fany wanów").
Powódź (i podróż na O'Pieńce) jednakowoż nie groziły. Padający deszcz jedynie wyrównywał istniejący deficyt wody. Zaskórnej, gruntowej, wgłębnej. Wodogłowia u władziów Pchlewa on (ten deszcz) nie wywola, nie ma obaw. Władzie są bowiem impregnowane. Wodoodporne. Poza tym nie mają łbów jeno atrapy.
Strusie jaje tkwiło na paterze pod ryżandolem na parterze. Nie miał go kto malować. Jego pękata pękatość, krągłość eliptyczna marnowała się, można powiedzieć.
Oscyloskop (ten zepsuty, czy tam inny perpedyk - jak on się zwał?) ustawiony na postumencie ku czci IMHO IBF oscylował między splinem a zwykłą nudą.
Gryzeldę wciąż gnębiły roboty typu: wykosić trawę na balkonie, kupić kosę do trawy na działce (sąsiad terrorysta uważa, że nieobrobiona działka to obraza boska), wytrzeć kurze. Zewsząd... Także z masy prepitetów i perpedyków porzuconych w pędzie przez jednostki nauczane i uczące. Oraz multum innych rzeczy do zrobienia. Na końcu wszystkiego śfitała depresja. Bowiem prawa przyrody są nieubłagane - im więcej porządkujesz, tym bardziej naruszasz światową harmonię. - Ty zmniejszasz entropię, więc gdzieś ona musi wzrosnąć. Świadomość tego faktu (oraz maks przemęczenie), skutecznie odstręczała Gryzeldę od usunięcia kotów z zakamarków zakamarków zakamarków zamieszkiwanej norki...
Deszcz dzwonił o szyby....
Po czym po przemyśleniu sprawy zwrócił się konspiracyjnym szeptem do salaterki z grecką sałatką:
- Idżcie przez zboże, we wsi Moskal stoi.
Salaterka oniemiała, za to Gryzelda wzięła to do siebie i odparła lekceważąco:
- Pon mi razy dwa nie powi,. bo jo orze grunt i basta.
B.Drops zwiądł jak sałata i wycofał się z konkurencji.
Nienacek powstał w stan wyższego silnego niezadowolenia psychicznego z powodów następujących. Jego siły, zdrowie, etc. zostały nadwyrężone przez kilkugodzinną usilną walkę z czołgami, granatami, karabinami, pistoletami i inszymi kulomiotami. Prowadził działalność polegającą na zdobyciu i przetworzeniu na potrzeby tłumu informacji o stanie rodzimego uzbrojenia, stanie rodzimej armii, jej całokształcie w ogóle i w szczególe.
Łyżeczką oliwy wylaną na wzburzoną wannę jego rozszalałej duszy była beza z kremem i truskawkami, spożyta w towarzystwie heh...tfu!...herbatki Earl-Grey. Poziom wstrętności i wkurzalności świata i okolic uległ nieznacznemu zmniejszeniu. Ale Fkórf (w/f i u/ó - otrzymujemy efekt pożądany) pozostał - był bowiem wyjątkowo silny.
Zaś stan wyższego silnego niezadowolenia psychicznego został u Nienacka spowodowany nie ZNienacka. Pomału. Ale trwale. Wzmacniała go konieczność zapodania tłumowi tajnych informacji w formie elektronicznej. W Pałerpoińcie. Z lektorem, torcikiem, wisienką i kawusią. Koniecznie merdaną prawą nogą i rzęsa z nogą jaszczurki na uchu słonia przez lewe ucho wodza Mursi w miejscowości Bamba-bamba. Nie pomylić wszystkiego ze sobą nawzajem, bo będzie źle i stan relacji Nienacek - instytucja więzienna ulegnie pogorszeniu. Kto wie, jakiemu i jak się objawiającemu.
* - (hol.) kanapka, sandwicz
http://www.wojsko-polskie.pl/multimedias/view/7519,forsowanie-w-ogniu.html#galeria
Ugarnirowała go sałatką grecką tudzież zielenią okolicznościową i posłała w charakterze posiłków ofiarom Drwala i rudej Obwodnicy.
Na szczęście przypomniało nam sie, że psiapsiółka chyba posiada ów kołnierz na stanie i tylko to uratowało mnie od śmierci głodowej lub zadławienia.
Zresztą Blaszany Drwal dysponował Renault Master, co oznacza, że moja zadawniona nieufność wobec żabojadów ma swoje uzasadnienie!
A poniżej była informacja, że jeżeli do 72 godzin wpłacę mandat 500 zeta i obok była rubryczka do procedury wpłacania, to mi komputer odblokują, a karę anulują.
Noż, cholera! Oszuści robią się coraz cwańszy!
Piszę teraz na komputerze Bogumiła, dostepu do poczty nie mam i szlag mnie trafia, bo oczywiście policja wąskospecjalistyczna w branży przestępstw komputerowych jest na plaży.
Może macie pomysł, co mam z tym zrobić?
1. Dla osób, które mają czas - zgłosić rzecz na poli i ścigać poli, żeby ścigała oszustów. Rozwiązanie bardzo potrzebne społecznie, ale nie każdy ma na to czas, energię i... zapasowy komputer (bo policmajstry muszą go na jakiś czas zatrzymać do badań).
2. Olać sprawę i zrobić reinstalację systemu. W zależności od ważności danych, jakie były na zaatakowanym kompie albo robimy to sami, albo korzystając z usług spec.firmy (odzysk danych).
Niezależnie od wybranego wariantu postępowania, w dalszej kolejności zabezpieczamy kompa oraz dane. Dane najlepiej mieć zapisane na zewnętrznym dysku. Owszem, jest to upierdliwe, ale w razie padu systemu, czy ataku, jedyne co tracimy to trochę czasu na reinstalację, po uprzednim sformatowaniu dysku (z płyty). Osobiście uwielbiam robić formatowanie z DOSa:) na pohybel włamywaczom:) (może dlatego, że robię je rzadko - heh). - Myśleli, że mi zrobią kuku a tymczasem jedyne, co spowodowali, to czyszczenie dysku, czyt. usprawnienie jego pracy. Chyba nie o to im chodziło;).
Ponadto zawsze usuwamy "absoniezbędne" dodatki, pierdziatki, niezbędniki, przypipniki, programiki, wszelkie darmowe "ósprawniacze" kompa i życia. Ja to wywalam, ku żalowi rodziny. Hula u mnie możliwie mało, możliwie starych programów (uwaga: tylko zabezpieczenia są nowe). - To tak w skrócie, od baby bez siaty (bo z siatą jest Iza).
Podsumowując: włamywacze to so chamy zbuntowane (określenie mego śfagra). Gorsze niż psy ogrodnika - sam nic nie zyska a drugiemu dowali roboty głupiego. Rady na to buractwo nie ma. Zabić nie pozwala prawo a cackać się z tym, to aż się człek wzdraga. Dlatego robimy z kompa coś takiego jak dom z podwórkiem - co ważne, jest zamknięte w domciu. Na podwórko, PUSTE podwórko może se wejść kto chce. Może się nawet na nim odlać - lepiej będzie trawa rosła.
Pzdr, bo mnie wyciągają do prac rolnyc (Na działce).
http://www.benchmark.pl/testy_i_recenzje/darmowe-programy-antywirusowe.html
Na przyszłość: trzeba mieć dwa konta admina i użytkownika i przy przeglądaniu internetu korzystać z konta użytkownika, a z konta admina przy pracach porządkowo-instalacyjnych systemu. Można też dodatkowo użyć HitmanPro do wycinania wormów, trojanów,rootkitów i innego szkodliwego oprogramowania.
http://www.hirensbootcd.org/download/
Nie klikać w duży klawisz DOWNLOAD, a w wyróżniony kolorem mały napis pod nim
Hirens.BootCD.15.2.zip
Rozpakować, wypalić płytę, oczywiści nie na swoim komputerze, bo ten jest przyblokowany. Włożyć nagrany CD do swojego komputera, z odpowiedniego miejsca wystartować system - z CD (ustawienia w BIOS - u mnie po naciśnięciu Del, a w innych komputerach jest możliwość zmiany miejsca bootowania przez wciśnięcie np klawisz Esc lub F2)... i pogonić wirusa.
jak nie trzask bicza (wiplash), to wirusy napadają.
Skąd bierzesz internet? Nasza telefonia, czy jakaś sieć? Warto wówczas prowajdera opieprzyć, że nie zabezpiecza.
I pomyśl, z kim ostatnio jakąś dziwną korespondencję prowadziłaś. Bo to najczęściej z mailami przychodzi.
Mam już uzbierane siedem porad w kwestii tego parszywego wirusa, który mi zablokował komputer - jest szansa, że dziś wieczorową porą odzyskam go (znaczy komputer, nie wirusa)
Po powrocie doi domu, jak tylko dorwałam się do lustra, zajrzałam sobie głeboko w oczy, ale jako żywo, niczego nadzwyczajnego nie zobaczyłam;(
To co oni zobaczyli? Bo najpierw pytali, czy chcę karetkę, ale jak już popatrzyli mi w te oczy, to sami wezwali.
Tajemnica się piętrzy na tajemnicy.
Oczywiście, zarzekal się, że oni niewinni jak te lelije.
hej, podtuczyli trochę, wysłali do USA.
Hej, już był na pokładzie tego drimlajnera
hej, lecz go zawrócili, a niech to cholera.
Hej, bo w tej Ameryce takie są przepisy
hej, nawet zwykły wirus nie wjedzie bez wizy.
Tak bedziesz pisać po nabyciu rocznego abonamentu. :)
Byli tam jacyś emeryci obojga płci, często z psami, ale tak pomarszczonej wiosny to sobie nie mogli jakoś wyobrazić. Wtem zauważyli przed sobą parę idącą w ich kierunku. Wiosna była wzrostu postawnego, barczysta, w wydekoltowanej sukience w kwiatki, boso, a na głowie miała cokolwiek przywiędnięty wianek. Połączona była linką z jakimś konusem, co to na plecach dźwigał tornister, nietornister z kilkoma światełkami.
Januszek oczytany w książkach stwierdził, że to zapewne Koszałek-Opałek, a to na plecach to jego sławna kronika.
Wiosna zatrzymała się i najczystszą polszczyzną z lekkim kaszubskim akcentem zapytała, czy ta droga prowadzi do Katedry w Oliwie.
Dzieciakom to powiązane kablem towarzystwo wydało się cokolwiek podejrzane, więc postanowiło udzielić odpowiedzi wymijającej.
Pierwsza odezwała się Hania:
- Eus deus - kładąc nacisk na ostatni człon zdania.
Kronika na plecach Koszałka-Opałka zamrugała światełkami.
Wiosna powtórzyła zapytanie, więc Ewcia dorzuciła:
- Rapete, papete, knot - podnosząc nieco głos.
Kronika na plecach Koszałka szarpnęła biedakiem tak mocno, że omal nie wpadł w błoto.
Januszek, który lubił przeklinać dorzucił cedząc przez zęby:
- Sroty, groty, pierdoloty - wymawiając er twardo i wibrująco.
Wibracje udzieliły się kronice, co spowodowało, że Koszałek wpadł jednak w błoto. Posłał przy tym coś w powietrze, co określało jego stan ogromnego wzburzenia, ale takich słów nikt z bandy czworga niestety nie znał, bo były wymówione cyrylicą.
Wiosna szturchnęła Koszałka, nie wiedzieć czemu, zdrowo pod żebro i słodziutkim głosikiem zapytała:
- Czy ta droga na pewno prowadzi do Katedry w Oliwie?
- Apel papel bite blau - odpowiedział Tadzinek.
Kronika zaczęła błyskać światełkami, wpadła w wibracje, a potem dymiąc uniosła Koszałka-Opałka, który wraz z kroniką zniknął w chmurach. Niechybnie razem z nim odleciałaby i nasza wiosenka, ale wyciągnęła spod sukienczyny szwajcarski kozik, którym odcięła kabel.
Wiosna już o nic nie pytała tyko stwierdziła sentencjonalnie:
- Ну, наш электронный словарь пошел в ...
- Ну, первый должен был вылететь в космос товарищ Гагарин.
- Ну, что я скажу ведущим?
- Я говорил вам, что они шпионы - rzucił od niechcenia Januszek, ale klepnięty przez Ewcię tytanową opatką przeprogramował się błyskawicznie na język polski.
Hej, hej - Mars napada
Dookoła ludzi gromada
Hej, hej - Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje
Hej, hej - Mars napada
Owoce pracy naszej zjada
Hej, hej - ludkowie biedni
Kolejny zlew powszedni
Nad Bałtykiem rozpostarli swoje skrzydła ludzie z Marsa
Atakować w taki sposób to jest jedna wielka farsa
Motłoch gapi się zdziwiony, nowej szuka podniety
Cywilizacyja wroga z innej planety
W Gdyni zbiera się pospiesznie sztab kryzysowy
Albo anty, ryba psuje się od głowy
A każdy z prawem tutaj jest na bakier
John Malkovich jak grał Ruska to mówił "madier fakier"
Inwazja planetarna do plaży się zbliża
W tym czasie w sztabie w Gdyni jeden drugim ubliżał
Co to był za film, co na nim wciąż się ruchali?
Tu za heroinę, panie, ludzie wszystko by oddali
Wszystkie deski obsikane, wszystkie kible osrane
Jaki piękny jest nasz port, gdy się go widzi nad ranem
Wszystko poukładane, dużo dobrej roboty
Do portu się zbliżają z Marsa istoty
Hej, hej - Mars napada
Dookoła ludzi gromada
Hej, hej - Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje
Hej, hej - alarm dla Wybrzeża
Zagrożenie się rozszerza
Hej, hej - alarm dla Trójmiasta
Ina different stylee, rubadub rasta
W tym całym bałaganie jedno wiem na pewno
Jesteś moją królewną
Do Bydgoszczy zbliża flota się totalnie uzbrojona
Popularny pięściarz, jego twarz jakaś znajoma
Dwóch rywali pokonał na potańcówce w "Mózgu"
I boi się mafii, chyba trafił na Rusków
Dzięki słusznym decyzjom nie ma śladów paniki
Stan wyjątkowy - zawsze smaczny i zdrowy
Podobno jeszcze broni się Gdańsk Orunia
Agresorzy mają rzut beretem już do Torunia
Czy to że, grasz na gitarze uszczęśliwia innych ludzi?
Czy ma sens, że się trudzisz? Weź, nie pierdol, to mnie nudzi!
Radio Marii nadaje, chociaż pod bombardowaniem
Toruń ma już status twierdzy na obrony zawołanie
Z Marsa generałowie pokazują ważne cele
Przerażony lud szuka nadziei w kościele
Nie wiedzą biedacy, że nie pójdą już do pracy
Wszyscy Polacy na jednej leżą tacy
Hej, hej - Mars napada
Przerażonej tłuszczy gromada
Hej, hej - Mars atakuje
Jak kochanie się czujesz?
Hej, hej - Mars napada
Lada traktor, traktor Lada
Hej, hej - Mars atakuje
Na prostych ludzi poluje
A w tym całym burdelu jedno wiem na pewno
Jesteś moją królewną zwiewną
To Warszawa winna przyjąć stały ciężar ataku
Bo jednostki doborowe i kompanie honorowe
Prezydent nie uciekł do Rumunii jak kiedyś
Postawmy tamę coraz to nowym obszarom biedy
Ninja rocksteady, mówią, że jestem Żydem
Ale wiary mało we mnie, nie jestem chasydem
Stadion "Legii" wycelował jupitery w obce statki
Tezkej Pokondr, wypuśćcie Krakena z klatki
Uciekając z Sejmu posłowie pogubili notatki
Teraz wszyscy się dowiedzą jakie miały być podatki
A ile nakradliśta, lecz co począć z taką wiedzą
Kiedy okupanci z Marsa już nam na plecach siedzą?
Jeden koleś, co w Londynie od kilku lat żyje
Twierdzi, że w akademykach najlepiej się pije
Zachodnia flota - Śląsk, wschodnia - na Kraków
Kraków - dawna stolica Polaków
Hej, hej - Mars napada
Dookoła ludzi gromada
Hej, hej - Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje
Hej, hej- napada Mars
Płonie ziemia skąd Sawa i Wars
Hej, hej - u wrót stoi głód
Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!
W tym całym bałaganie jedno wiem na pewno
Ty jesteś moją królewną
Moje włosy dęba stają, oczy nie dowierzają
Oni mają pusto we łbach, za babami latają
Powiedz proszę, jak poeta ukochał swą ojczyznę
We Francji popracuję i języka liznę, liznę
Najpierw dobrobyt a potem demokracja
Akcja na wakacjach, kolejna męki stacja
W Katowicach ruch oporu z najeźdźcą walczy
Wojewoda Ziętek z nieba na wszystko patrzy
Nad Krakowem, dla odmiany, małe grupki powstańców
Proszę nie wypuszczać psów bez kagańców!
Lokalnymi potyczkami związały siły wroga
Wszędzie ruchawka, zniszczenia i pożoga
Militarystyczne siły Marsa z pewnej oddali
Przesuwają się na zachód, Wisła się pali!!!
Gruszkę można walić takoż pod obraz i z pamięci
Choć już płonął, to krzyczał: "A jednak się kręci!"
A jednak się kręci Słońce dookoła Ziemi
Zaświadczą o tym księża palcami swemi
Hitler powtarzał też, że nie chce wojny wcale
Czemu ciągle do mnie mówisz per "Ty, pedale"?
Wojenna armada na Wrocław się kieruje
Może Pan Bóg się nad nimi ulituje?
Może nas uratuje? To już zamknięcie matni
Wrocław od zawsze poddaje się ostatni!
Temu, czy temu
Zrób to samemu
I ja też tu byłam
Sama sobie zrobiłam
Hej, hej - Mars nadada
Przerażona ludzi gromada
Hej, hej - Mars atakuje
A teraz mi powiedz, jak się czujesz?
Bo na tych gruzach powiem Tobie jedno
Jesteś moją królewną
Mieszkała w Hiltonie lafirynda
Która pasjami podróże lubiła
Więc windę w tym celu trudziła
Raz zerwała się lina i teraz sobie dynda.
A tak w ogóle, co to za tekst??
A! Multimedia dawno temu wypowiedziałam z równym trudem, co przyjemnością. Zresztą oni należą do kogoś, kto mi się nie podoba. Zapomniałam już kto to jest personalnie, ale wtedy, jak się dowiedziałam, to mną prasło o ściane a potem poelciałam wypowiadać umowę. Przy okazji pozbyłam się telewizora i stacjonarnego telefonu - same zyski. A net mam tańszy i, uwaga, szybszy.
I też by Cię zakuł w kołnierzyk z tektury (z tego, co akurat jest pod ręką, może być złożona gazeta). Co mi nie przeszkadza wozić fabrycnego kołnierzyka w apteczce samochodowej. Oprócz "złotej" folii, ustnika do sztucznego oddychania i czegoś tam jeszcze. A! Wszystko to jest w gustownej reklamówce. Reklamówka jest przewidziana dla piratów. Na łebek takiemu, żeby się nie zniszczył ten mało używany łebek i zawiązać ładnie szpagatem... Kuzyn Vladeczek miał satysfakcję, że nauka w las nie poszła.
"Hej, bo w tej Ameryce takie są przepiZy
hej, nawet zwykły wirus nie wjedzie bez wizy."
;)
Nb. padalec najpierw sam zniknął, a teraz sam znowu wrócił. Znaczy wirus, oczywiście. Powoli tracę nadzieję, jak ten pacjent, który się skarżył lekarzowi, że nikt na niego nie zwraca uwagi.
Jeszcze z rymów nasuwa mi się: drynda, którą mogła zasuwać owa Linda (imię lafiryndy)
w Kabindzie jedna lafirynda
ponieważ w Hiltonie zerwała się winda
i dlatego ta lafirynda tak dynda.
I dynda.
A na to Linda: "Co ty, q., wiesz o dyndaniu?"
Wątpię, żeby wirus sam zniknął. Może ma jakieś godziny urzędowania (manifestuje się co 2,4,8 godzin), dlatego czasem wydaje się zniknięty.
Chyba z rozpaczy zacznę pisać jakieś dzieło naukowe o życiu i obyczajach wirusów;(
Przed Hiltonem stoi Linda,
Woła głośno: do mnie, drynda,
Bo zepsuta tamże winda
Zresztą, taka już Kabinda,
Bo sam tego chciałeś, Dynda*
*ło Grzegorzu (pseudo agenta O;o)
Cała banda zwyrodnialców: pestycydy, polichlorowane bifenyle, SCCP, MCCP, WWA, polibromowane etery difenylowe, ftalany etc skumulowały się w tłuszczu i jak to plastyfikatory - poczuły się w siodle. Nawet blaszany Drwal na tę wiadomość jakby przywiądł. Pomacał fałdę sadła na boku i poczuł, że jakaś jakby plastikowa ona! Zeżarł z nerwów w KFC drajw fru solidną porcję przetworzonego żarcia i dopiero kiedy polibromowany eter difynelowy zwany PEDziem stanął przed nim w całej mocarnej postaci i przydzwonił mu sztangę w nos, po czym ohydnie go wykorzystał - dopiero wówczas dotarł do niego cały tragizm sytuacji. Niestety, było za późno na ratunek.
Przy uruchomieniu komputera wirus sprawdza zegar systemowy, porównuje z datą swojej ostatniej aktywności i w zależności od wyniku blokuje komputer, albo się wyłącza do następnego restartu komputera.
Tadzio jest twoją królewną na tych gruzach????
Łomatko! Pozagrobowy wpływ Gombrowicza!
A może ten wirus pojawia się jak ten atletycznej budowy brenet metr pięćdziesiąt wieczorową porą śpiewając sznaps barytonem: "Umówiłem się z nią na dziewiątą", po czym zaczyna manifestować i wznosić okrzyki o treści nierzadko państwowotwórczej.
Proponowałem polbromowanege etera difenylowego podrzucić Gombrowi, co ostatnio u KOSSOBORa stacjonuje.
Popytałem naszych informatyków i mówią, że wirusa należy bezwględnie wyciąć i polecali wspomnianego przez Ciebie Combofixa odpalonego z bootowalnego CD-ka. Inne wskazówki podawałem. Zięciuniu będzie wiedział.
A PEDziów, w zależności jak się świntuchy ze sobą połączą, to może być aż 209 kongenerów. Siła ci tego panie, siła.
Zapodaj, proszę.
A w niej mieszkała Drynda Lafirynda
Bo jeździć nią bardzo lubiła
Aż raz w popiół się zamieniła
Bo "Co ty q., wiesz o dyndaniu" rzekł jej Linda.
Konkurował raz z sówką na słówka.
Rzekł:- Cóż ona może,
Takie śmieszne niebożę?
Po czym spadła mu na łeb dachówka.
sigma 12.05.2013 20:05:46
A w niej mieszkała Zofia Lafirynda
Bo jeździć nią bardzo lubiła
Aż raz wstydem lico spłoniła
Bo "Co ty q., wiesz o dyndaniu" rzekł jej Linda.
ITBBNT
już nie dynda.
Nudna ta Kabinda,
bo odjechał /dryndą/
nawet Linda.
ITN/aprawdę/BBNT
Kazik Staszewski to ostatni prawdziwy bard polski. Tata jego był ostrym i dobrym poetą. Kazik śpiewał do jego tekstów. Teraz sam pisze.
Bardzo go cenię.
Nie odnaleziono serwera
Firefox nie może odnaleźć serwera www.youtube.com.
Kabinta przygotowywał menu. Zaprzyjaźnione źródła z Cabo Verde dostarczyły mu listę załogi brygady Oza, wraz z dokładnym opisem, co do tak zwanej mięsności osobnika [2].
Uczta połączona z rytualnymi tańcami, rozgrywkami na Playstation i obejrzeniem filmu "Piraci z Karaibów" musiała być dokładnie zaplanowana. Tacy na przykład Amerykanie (bo to tłuste kolosy) najlepiej wychodzą obłożeni batatami, yamem i zieleniną, zawinięci w liście bananowca i na cztery godziny pozostawieni w żarze i popiele ogniska. Z Europejczyków świetny był klasyczny gulasz, a Filipiny oczywiście na słodko-kwaśno, do podgryzania. Ozu miał stanowić clou wieczoru.
_______________
[1] Tak, tak moi mili - królowie Zulusów przyjmowali ważne delegacje siedząc na swoich nagich żonach.
[2] Mięsność osobnika sprawdza się korzystając z pomocy prawa Archimedesa.
OZu, pamiętaj! Oczy dookoła głowy i nie daj się żywcem!!! No co my tu bez Ciebie zrobimy?!
Szykują bardziej wyrafinowane danie, z nadzieniem i takie tam...
Mówię - zgroza!
Pamiętacie?
NARODZINY GUTANGA
Dziewczynki były dzisiaj odświętnie wystrojone. Miały białe pończoszki,
które już zdążyły się ułożyć w harmonijkę i oczywiście marynarskie kołnierzyki.Marzenka też nagle przypomniała sobie poprzednie wcielenie i wystroiła się naprawdę pięknie. Teraz wszystkie trzu podskakiwały na jednej nodze wrzeszcząc - gutang, gutang ! Gdzieś posłyszały, przekręciły po swojemu, bo były pewne, że wszyscy mówili - o rany - gutan! Więc teraz właśnie idą zobaczyć tego gutanga do Oliwy. Przed klatką zebrał się już niezły tłumek i padały już zachęcające okrzki
rudy wyłaź! Pokaż się małpo! Chodź dam ci jabłko. Wielu znajomych można było zauważyć w tej grupie ludzi.
o:0 poprawił rudy kostium, Właśnie był spożył delikatne śniadanko z mozzarelą, pomidorkami, rukolą, delikatną oliwką i przepysznym octem z Modeny. Miał to zagwarantowane w kontrakcie. Jadł tak lekko, bo wiedział, że trzeba będzie spożyć co nieco, co mu ta tłuszcza podrzuci. To tez było w kontrakcie. Cała ta maskarada miała olbrzymie znaczenie, bo w tych niepewnych czasach działo się tyle, że, jak druch Boruch, trzeba było ciągle trzymac rękę na pulsie.
Wreszcie po wysiusianiu się w toalecie (tego stanowczo odmówił, by robić to w otwartej klatce) wyszedł na powietrze, przetrenowanym zręcznie chwiejnym kroczkiem i zarzucając ramionami. Wykonał obowiązkowe huśtanie się głową w dół na oponie, a potem poskakał z gałęzi na gałąź. Nagle wypatrzył znajomą , teraz już trójkę, bezjedynkówek. Nagłym sprintem przebiegł w ten róg klatki, gdzie stały i zagadnął - a wy co tu robicie i gdzie jest tapir?
Zaskoczona trójka oniemiała. Mowy nie było, że gutang mówi i na dodatek jeszcze wie o tapirze. To było za dużo na ich małe główki, a że jeszcze nie dorosły do wieku, gdy się mdleje, podniosły wrzask nieludzki. Helga podeszła, bo zawsze fajnie jest co skarcić, a takie dziewczynki w białych pończoszkach... wprost - mniam.
One jednakże uciekły tylko sobie znanym sposobem i schowały się w jeżynach.
Pora przemyśleć to niesłychane zdarzenie.
Pewno to krem przeciw oparzeniom słonecznym. Albo może frytura;))).
Jak mowa o fryturze, to stary Kabinda nie wiedział jeszcze co go czeka. Że mianowicie uczta z plajstejszyn i załogą statku (ganc pomada na stole, czy za stołem) jest jedynie przykrywką.
Nad morzem trwała burza. Po drugiej stronie burzy siedziała medytując Gryzelda. Czekała na tajny transport z Afryki.
Stary Kabindla nie wiedział jeszcze, że niedługo jego jedyny syn (a dokładniej jedyny syn jego i jego stołka nr 145, znaczy sto czterdziestej piątej żony) zostanie porwany. Wypożyczony. Przetransferowany.
Albowiem wieść gminna (czyli tamtamistyczna) niosła, że młody Kabinda jest najlepszym tamtamistą w Afryce i okolicach. Gryzelda potrzebowała zaś skutecznego środka łączności. Jak bowiem wysłać cokolwiek FAKSEM do urzędu, gdy Poczta nie świadczy już usług faksowych?!? Jest więc szansa, że tam-tamem dotrze. Może dotrze.
Medytującą Gryzeldę dodatkowo koiła myśl, że jeśli młody Kabinda nie spełni pokładanych w nim nadziei telekomunikacyjnych, to zawsze jeszcze będzie można go sprzedać na rynku. Np. na rynku dubstepu. Gryzeldzie zawsze się myliło, czy chodzi o step, stepujące d* czy jeszcze coś innego w podobnym zakresie tematycznym. Ale to już całkiem inna historia.
Chciała się natychmiast rozmówić z panią. Woyciechowa wpuściła Mme do kuchni, gdzie parzyła się kawa i czekały croissanty. Woyciechowa szybko dostawiła zestaw gościnny i poszła obudzić panią. Po chwili zjawiła się Gloria, która po standardowych uściskach i taksowaniach zasypała Mme gradem pytań.
- Jestem tu w bardzo poufnej sprawie. Czy czytałaś ostatnie dwa posty OZa? - zaczęła Mme.
-Tak - odpowiedziała Gloria obsadzając w wytwornej lufce papierosa wyjętego z opakowania z napisem 'sport'. I co z tego? - podkreśliła pytanie stawiając w powietrzu kółka z dymu.
- Zaniepokoił mnie taki rozrachunkowy ton tych postów, bo najpierw bilansował pięćdziesiątkę znajomości z Frau, że tak się wyrażę, a teraz trochę dłuższą z Bogiem.
- Czyżbyś sugerowała, że jednak sposobi się do kotła, jako danie główne? - powiedziała hrabina.
- Nie wykluczone, że zagrożenie jednak jest całkiem realne; przeto musimy zmontować ekipę ratunkową, bo po potrawce z OZa życie nigdy nie będzie już takie same.
- Wiesz, też mnie uderzyły te hozhachunkowe wiadomości od Ooo - zasępiła się Gloria i łyknęła poranną kawę. Mme natomiast - poranną herbatę.
I tak łykały o poranku, a tymczasem w Kabindzie........
Pozornie życie toczyło się utartym rytmem: Kabinda otworzył kolejnego MacDonalda i cztery kolejne "Biedronki". Znudził się tym bezprzykładnie: jedyną nowością były rozklejone na każdym słupie i każdej wolnej ścianie wielkie plakaty, na których Linda reklamował krem na podnoszenie zmarszczek i w ogóle - na podnoszenie różnych innych rzeczy - znaną frazą: "Co ty, K/abinda/, wiesz o podnoszeniu?!". Kabinda kontemplował Lindę z fotoszopu i chociaż niczego nie rozumiał, jednak był za.
Tymczasem u wybrzeży Kabindy rozkosznie prężyła swe ramiona, czerwonym blaskiem otoczona - ta lafirynda, ruda tantalowa. Kabindzie to nie robiło, zważywszy na liczny zastęp tłustych żon, ale Merykuny nerwowo przeliczały po kieszeniach szklane paciorki, żółtego rolsrojsa w czarne cętki, kilka złotych pateków i torebki od Louis Vuittona. Jednak torebek było za mało i biedne Merykuny nie wiedziały zaiste, jaki będzie ich koniec. W Kabindzie.
Ale nasz legendarny Ooo wiedział wszystko! Zrobił już przecież pobieżny rachunek z całego życia i - zrezygnowany - udał się do najbliższych delikatesów dla licznej rodziny Kabindy, celem nabycia pysznego octu z Modeny - bowiem bez pysznego octu z Modeny wprost nie wyobrażał sobie siebie. W jakiejkolwiek postaci.
Na myśl bowiem, że zmarnowano by go na - dajmy na to - klopsiki w sosie własnym - ciemniało mu przed oczami.
Szczególnie że było lato.
Chociaż właściwe wiosna.
1. Czy podawała w ub. roku przepis na Gryzia mess (małmazja, przy której Itonmess to wersja szkolna podstawowa);
2. Czy wracający z kontrabandą, czyli Kabindą Młodszym Ozu zdoła jeszcze zdążyć/załapać się na truskawki.
I w zasadzie tylko te dwie sprawy. Bo predylekcja Delfiny do teczek (zabawki leżą a ona grzebie wśród lśniących teczek) to już w zasadzie małe miki. Folklor lokalny można powiedzieć.
Podrzuć Definie do zabawy Małego Chemika, albo Malego Drukarza, albo ksiązkę kucharską i wolny dostep do kuchni. To jest ten wiek, kiedy objawia się Geniusz przez duże G;)
A jak jeszcze w wazie będzie chłodna woda, to Ozu, nie cekaj, tylko wskakuj i czniaj pietruszkę wraz z kminkiem.
Kupujemy u cukiernika odpadowe bezy (tańsze i już wstępnie pokruszone), kupujemy śmietanę kremówkę i truskawki - tyle, ile kto lubi i potrzebuje.
Bezy w domu dołamujemy na drobniejsze (ale nie na proszek). Z częścią bez ubijamy śmietanę (zamiast cukru). Ubijamy krótko, bo nie o konsystencję tu chodzi a o to, by słodka tłustość była bardziej smarowna niż sztywnostojąca. Poza tym chodzi o to, by w śmietanie bezy wydały swój smak a nie straciły konsystencji.
W misce/wazie/wannie truskawki dziabdziamy łyżką/widelcem/bagrem. Niedbale zasypujemy resztą bezowego kruszywa (też lepsze w kawałkach niż w proszku). Niedbale zalewamy bezową śmietaną. Niedbale i niestarannie mieszamy (dwa kolory w szklanym pucharku wyglądają dosyć dekoracyjnie). Jak ktoś ma charakter, to może to schłodzić. Jak ktoś nie lubi by się żarcie marnowało;) (zwł. że Gryzia mess lepiej smakuje tuż po zrobieniu, tj. dopóki bezy się nie rozciapciają) to używa do tego celu śmietany schłodzonej i truskawek z lodówki.
Deser można nałożyć do pucharków/wazy/beczek a można wyżerać łychą/palcami/bagrem wprost z michy, w której to było robione. My wyjadamy (osobnymi) łyżkami z jednej michy. Tak samo Eton mess jadali Prasłowiańscy przodkowie, czyli z jednej miski. Nie strzymalibyśmy nerwowo przekładania do pucharków. Poza tym kto by w takie upały potem sterczał w kuchni (ciemnej) i mył graty?!
Deser robimy pomiędzy obiadem a kawą. Goście pokornie czekają. Albo zamiast drugiego dania (zależy od ilości truskawek i śmietany). Goście pokornie czekają i patrzą na nas oczami spaniela.
Kto jest na diecie, może użyć śmietany jogurtowej a bezy tylko do posypki, ale to wersja light, czyli marne przybliżenie właściwego delikatesu.
Eton mess robi się podobnie, ale śmietanę się ubija na cukrze (bezy są tylko i wyłącznie trzecim składnikiem tego całego bałaganu), ubija się ją do konsystencji bitej (bo chodzi o wygląd a nie o doznania smakowe). W sumie to słabsza wersja Gryzia mess. No, ale czego się spodziewać po Angolach??
Jest 1000 i jeden przepisów w Kuchni Polskiej i większość ja znam.
Fuj.
Gloria w ostatniej chwili zatrzymała rękę, gdyż już miała strzelić z liścia Mme w plechy /najlepszy sposób na zachłyśnięcie/, ale sobie przypomniała, że Mme do delikatny środek sandwicha, cudem zaiste ocalony.
- Wiesz, Sylvka, ty tu sobie poleż spokojnie, a ja polecę do stajni, bo Ihene od wczohaj wydzwania i jest wściekła. Nikt, za cholehę nikt! nie chce wybhać się z nią na galopy, bo ta idiotka upieha się przy czaphaczku w kolorze thuskawkowym w bezy! No co ja mam zhobić? Muszę z nią pogalopować, chociaż to obciach, jasny gwint!
- Fakt, obciach - kiwnęła głową Mme i spokojnie zasnęła, będąc pewną, że bieżący obciach Gloria bierze na klatę. Ona, Mme, bowiem, jako delikatny środek sandwicha, niczego już na klatę nie życzyła sobie brać.
Obudził Mme szczęk łańcuchów, niemiecka dosłowność i prześlicznie zawodząca Gloria wraz z mocno podejrzanym towarzystwem /najwyraźniej ściągniętym ze stajni/ : "Mih ist so wundehbah":
W końcu tę sielankę przerwała Woyciechowa:
- Co tu tak capi stajnią? Pani Hrabina pójdzie się wykąpać! I ci państwo też!
- Właśnie, właśnie! - dodała Mme, gdyż już poczuła głód i wiedziała, że nici z kolacyjki, jak Woyciechowa się zaprze. Tymczasem sama oddała się barwnym myślom o kolejnych wcieleniach /chłe, chłe! tiaaaa.... wcieleniach..../ OZa w majonezie. A nawet z przybraniem.
W dalekiej Kabindzie OZu poczuł mrowienie w stopach, natomiast sam Kabinga, siedząc na 127 żonie /ta akurat preferowała szwedzkie kryminały dla ochłody/ dał znak tamtamistom, by rozpoczęli ten ichni żurfix, czy jak tam się nazywa to żarcie z jednego kotła.
Dosłownie w ostatniej chwili spanikowane Merykuny wykupiły w strefie bezcłowej chińskie podróby torebek Louisa Vuittona w adekwatnych ilościach. Zaiste - mieli szczęście...
Bardzo nam się deser spodobał. Zaraz w poniedziałek lecimy szukać pokruszonych bezów. Tylko co na to Jolka?
Panią Jolantą proszę mi łba nie zawracać. Zrobiłam 4 słoje soku z truskawek (prezent, czyt. niezaplanowana robota kuchenna, czyt. trza było rzucić WSZYSTKO i truskowakować). Teraz już wiadomo, że mam Sz.Panią Jolantę tam gdzie d* ma step albo odwrotnie (bo nigdy nie kminiłam o co biega z tym dubstepem).
Jeno znowu przez chyba dwa dni byłam wyłączona z życia towarzyskiego, bo przyjechał przyjaciel z Lublina na pogrzeb, no a następnego dnia byl sam pogrzeb. Nie jest to rozrywka szczególnie rozweselająca, to się nie wyrywałam z komentowaniem.
TFU!!!!
No dobra. Żeby się nie denerwować na noc, powiem Ci, że ja w ostatnich dniach wpadałam tylko na jaja, tylko na czas potrzebny do tego, by mnie przestały boleć wystane żylaki. W tymże samym celu smarowałam na jajach kawałki, jakie gdzie indziej by nie uszły. A do tego ten brak czasu!!!! AUUUUU! (Tu Gryzelda wyje głośno manierą wilczą.)
Łomatko. Dopiero teraz przyjechał Sanipor i bierze rzeczy z wystawki - łomot, ryki i w dodatku rzucają mięsem. Oraz kanapą, którą wystawiliśmy.
A że huki? A u nas odwrotnie - wmiarę cicho. TYlko po całodziennym upale nie idzie mieszkania przewietrzyć, bo co 10 minut kolejny palacz se przypomina o wieczornym dymku na balkonie. Najchętniej bym podusiła całe to bydlactwo! Tfu! Mme pożyczy mi wulkanu??
Może - jak oni wychodzą na balkon popalić - wpadnij akurat na pomysł, zeby podlać kwiatki? Najlepiej z sikawki.
Co powiedziawszy - zapaliłam papieroska, naprawdę ;)
SMACZNEGO!
Tu wtrącę trzy grosze. Oni tu też mają truskawki. Ale jakie! Dzikie! to, co u nas jest ledwie poziomeczką, to w Afryce osiąga pełne wymiary odmiany Sanga-Sangina. A smak? Boski!!! Nektar i ambrozja razem wzięte.
- Taaa... , to by było niezłe. I jeszcze nadziewany bezami i polany śmietanką...
Bardzo ładne miasto a te górki z tym chabuziem na nich , robią wrażenie.
7 godzin nocnej jazdy i już jestem z powrotem u siebie na wschodzie.
Ale Gdynia jest kuul.
A ja swego czasu (przy młodym, nie przy małym) musiałam, po prostu musiałam rano na czczo zjeść 0,5 - 1 kg czereśni. Takich specjalnych. Z robakami. Sprzedawca na kramie zorientował się o co chodzi i zachował jedno drzewo specjalnie dla mnie. W sprzedaży już tego nie miał a dla mnie co rano zrywał, od razu mył (bo widział, że ja to pożeram jak głodny rozbitek chleb i wodę, no rzucam się normalnie i ładuję do pyska od razu całą garść a w oczach mam głód i chciwość bezdenną) i trzymał pod ladą dla mnie. Inni łypali oczamy, bo nie mogli (już nie mogli, bo było w zasadzie po sezonie) dostać czereśni. A ja dostawałam (z zapewnieniem, że umyte) i od razu je ŻARŁAM.
Te robaczywe miały specjalny walor - otóż pszepańswa, robaczki zawierają więcej białka (i jest ono lepiej przyswajalne) niż wołowina czy cóś.
:)))
- sikawka nie poleje na balkon pode mną i kolejny, i kolejny pode mną,
- po upalnym dniu, óne by może potraktowały sikawkę jak miłą zabawę, czy cóś, no to wolę im nie robić tej przyjemności
- sieć nie da mi wystarczającego ciśnienia
- a z hydrantu wolę nie zaczynać, bo to by się nie skończyło fajnie.
Tak więc tylko ogniem. Ewentualnie także mieczem. Ale wiesz jak to jest - pluskwę nauczysz rozumu (drogą okrężną) a odpowiesz jak za człowieka - nie opłaca się. Najlepiej by było wynająć ninja i żeby zalepił im okna. Smołą. Albo superglutem. Na sztywno i na ament. I niech se kopcą, psiekrwie. Ale u siebie. Choć to też nie wiem czy będzie dobre, bo te cholery potrafią napalić w windzie. Na korytarzu. Idąc se schodamy z 10 na parter. W ten sposób CAŁY korytarz, cały pion, cały blok po prostu jest zakopcony tak, że ofiary astmy nie są w stanie wyjść z mieszkania. Że też to nie ma kary boskiej na takich! Palących debili mam na myśli.
Mój dziadek se popalał do peica - piec wyciągał dymek. Moja kuzynka kiepuje do popielniczki z wodą - to w bardzo dużym stopniu ogranicza ilość duszącego smrodu. Tak więc jak się chce, to można. Ale te dranie jak się naoglądają gwiazd na lodzie i w smrodzie, to już im brakuje mocy obliczeniowych na pomyślenie o czym innym. - Produkty współczesnego szkolnictwa, jak nic. zestandaryzowane do bulu.
@Kossobor: Ale znając Ciebie, raczej nie palisz pod nosem niepalącym? Zwł. dzieciom i chorym? Taka widzisz drobna różnica...
Słowo byłego harcerza. ;-)
Że się tak nieskromnie zachowam.
Natomiast jesli chodzi o czereśnie, odkąd dowiedziałam się, że z Cerasus (obecnej Turcji, a wówczas północnej Anatolii, a konkretnie Pontu ) sprowadził je sam Lucius Licinius Lucullus w 72 roku przed narodzeniem Chrystusa - jestem podbudowana. Znał sie chłop na rzeczy. Chociaż tych języków flamingów mu nie daruję!
Może posyp ich z góry azotoksem?
Ale osobiście to nie pamiętam tak dokładnie;).
Ale może to było tak, że te pasztety z języków to był taki pijar dla snobów. A swoi goście, czyli sama elita albo jak kto woli śmietanka, jedli żarcie elitarne czyli te czereśnie, brzoskwinie na winie, morele z lodu, pesto, oliwę z oliwek, ciepły wiejski chleb, swojską szynkę i jajka?? A do tego truskawki z bezową śmietaną i kruszywem?:)
Azotoksem mówisz? Ale tego Unia zabrania. Mogłabym co najwyżej proszkiem do prania, by się gady zaczęły pienić. Ale takim bez fosforanów, spulchniaczy, spieniaczy itepe. Bo chemia może być tylko w żarciu, ale w pestycydach juz nie. O nie! Ekologia iber ales, dlatego ma być GMO i ekologiczne środki ochrony roślin.
Z w/w powodów jedzmy te czereśnie z wkładką, truskawki z bezami i bez bez, z octem z Modeny i majerankiem oraz dzikim oregano (każdemu polecam wysiać ten chwast na działce!), póki to jeszcze nie jest zabronione, ament.
Chałwa!
Tapir na prezydenta!
Tapir na prezydenta!
I truskawki na stół!!!
Rozdziamdziane!
Hozdyźdane, do q. nędzy!!!!!!!! :[[[
!!$$$#@! ^%%!?? _(*)&&^%!! ###! ###@!
Kabinda miotał się po całym pastwisku. Rozumiecie - grą temperamą.
Kopał po pupach usłużne żony które chciały mu krzesełkować.
- Tak blisko, tak blisko! I taka impreza, a teraz muszę wszystko odwołać. Jak ja wyglądam? Jak ruski buc! Albo jeszcze gorzej - jak ten z Izraela!
I ten deser truskawkowy z rozdziamdzianych truskiew (w Afryce nazywają się truskwy). Nie-prze-żyję!!!
Właśnie otrzymał wiadomość, że Oz zamiast do niego postanowił skierować się do Pointe Noire ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Pointe-Noire ) miłego kącika z kankanem. Paryż Afryki! Tak, tak. Żitany i goluazy na ulicy. Pernod w południe, a Qurwazje wieczorem.
Ech życie.
A Kabinda po raz pierwszy od 20 lat zapłakał.
Ament.
Dlaczego nie zmiażdżone? Dlaczego nie starte na miazgę?
Hę?
Ps. A pesteczki z truskawek wybieracie ? :)))))))
Joj, OZu, jak ty to weźmiesz na klatę?!
No i jak te kankany i qrwazjery mają się do Twoich wyznań w 50tą rocznicę pożycia? A?
Żitany oraz gulłazy paliłam w ogólniaku /taki artystowski sznyt, gdy chodziłam na lekcje rysunku i malarstwa/. Już mnie nie kręcą.
Ach Paris!!!
Będę tam dokładnie za tydzień o 19-tej.
A co dalej z Kabindą? Licho wie...
Ja też myśle, że ten fast-food to oni podrzucali pijarowo, a sami cichcem na tyłach zajadali się zdrowym, swojskim żarciem.
No wymyślcie coś.
Pod dworcem pani sprzedawała czereśnie. W domu bardzo lubią (zdrowe na serce, bo zawierają cukier gronowy), więc chciałem kupić, ale wziąłem sprzedawczynię na przetrzymanie i trzeciego dnia zakupiłem 2 kg czereśni z tezą, że jakby były w środku robale to zwinęłaby stragan i sprzedawałaby w innym miejscu.Padło z mojej strony sakramentalne pytanie i odpowiedź była, że jej czereśnie nie zawierają niepożądanego nadzienia. Przywiozłem do domu, umyłem i zapas czereśni zmniejszył się o połowę. Zona umyła porcję i każdy owoc otwierała przed spożyciem.
Okazało się, że w każdej był malutki mieszkaniec, więc nie ruszyła ani jednej czereśni. Resztę zjadłem ja, ale świadomość spowodowała, że smakowały o wiele mniej.
Następnego dnia pani również sprzedawała czereśnie.
Miazga może być gruboziarnista (w swoją miazgę, drwal wbił drzazgę, tak się darł, ze aż zmarł).
Osobiście preferuję pasztet gruboziarnisty, anie jakieś fue gras. I z dużą ilością grubo startej gałki muszkatołowej.
Więc są miazgi i miazgi, a nie od razu marmelada.
No i jeszcze, qrna, stać nas na marnotrawstwo! Howgh! A co se tam będziem....
Gryzelda medytowała nad czasami, w których kupując bilet na pociąg dostaje się info, że kurs odbędzie się... autobusem.
Medytowała też nad nieskoszoną łąką, kleszczami (pajęczaki a nie narzędzia) oraz nad rozmaitością świata tego. (Paryż w Afryce, truskawki w Afryce, Afryka z Azją w Paryżu i tak dalej).
A teraz anegdota prawdziwa /chyba już kiedyś ja przytaczałam, ale że jest ładna, to co se i Wam bede żałować/:
onego czasu nastała u nas pani Felicja, gosposia, znaczy. Odcukała nam naszą wielką, zapuszczoną chałupę, w tym odkurzyła po kolei półki z książkami, którymi to półkami zabudowane były wszystkie wolne miejsca, poza szafami bibliotecznymi. Dorwała się również do składu mnóstwa obrusów, serwet i serweteczek z XIX wieku, zdobnych monogramami i herbami. Odprała i wybieliła wszystko pięknie, nakrochmaliła i odprasowała. Postanowiłam więc, że będziemy te zabytki używać na co dzień. Pani Felicja zapytała, jakie ma rozłożyć serwety i serwetki: "Czy te z herbamy?" "Dobrze, pani Felicjo, niech będą te z herbami" - odpowiedziałam. I pani Felicja machnęła na stół adamaszki mojej teściowej, z siedmiopałkowym, dwustronnie haftowanym Ślepowronem. "A co dzisiaj podajemy na obiad?" - pyta Felicja. "Jak to co?!" - odpowiadam. "Ziemniaczki w mundurkach i gzik!"
Trzeba było widzieć minę Feluni - była całkowicie ZAŁAMANA! Tu jej praca, herby, pióra i w ogóle, a tu państwo te kartofelki. W mundurkach na dodatek ;)
Fakt, te całe państwo to popieprzone som.
Aczkolwiek p. Felicja odkurzająca wszystkei półki z książkami to coś, co się wymyka mej wyobraźni - u nas, w naszym zadymionym powietrzu, jakbym tak zaczęła (wiem, bo to robię) odkurzać, to zanim bym skończyła, to już by trzeba było zaczynać od nowa. - Praca w kółko. Nie da się osiągnąć stanu "książki są odkurzone":((.
A co do bielizny stołowej, to miło czasem wyjąć i użyć czegoś rodzinnego, po przodkach.
Aczkolwiek ja osobiście, mściwie wyrzucałam i knigi, i łobrusy, których moja babcia zgromadziła ilość podwójnie absurdalną. Tj. część rozdarowałam, część wywaliłam (oj, miałam powody...) a część... przystosowałam. I tak np. Delfina sypia na lnianym obrusie, jako na prześcieradle. Obrus ma ohydny deseń królików i pisanek (bo to był komunistyczny wyrób przeznaczony na "święta wiosenne"). Ale małe nie daje objawów nocnych zmór, więc myślę, że jest spoko. I tak fajnie surrealistycznie wygląda;).
A te dłuuugaśnie obrusy /na kilkadziesiąt osób/ pocięła mi pani Felicja na małe, albo wręcz na ręczniki. Ubolewałam, ale cóż było robić? Nie przewidywałam bowiem już takich przyjęć, niestety.
Proszę Cię, Kropciu, nie deprawuj estetycznie Delfiny! ;) Skąd wiesz, co tam się małej odłoży w główce?
W nieco podobnym tonie: a nam nie wierzą, że to Delfiny futro od Armaniego, że firmowe ciuszki (używane, podarowane przez znajomych), to... z biedy!;))
Jeszcze o patologii: moje małe bawi się teczkami;). Czarnymi;). Bezbłędnie trafiło do teczki z najważniejszymi dokumentami;). Starszy przychówek (zwane "młodym") maniakalnie słucha muzyki klasycznej. Katuje mnie Szostakowiczem. Małe aprobuje (Szostakowicza, nie terroryzowanie matki) - widać do klocków i grzechotek to pasuje;).
To chyba by ciebie załatwiło
Z dżezu, uczone podstępem słuchania, trawi tylko "Manhattan man" Urbaniaka (ja chyba też?). Małe - nie chce słuchać nawet tego;). Za to Bach na klawikordzie, korbowodzie, errrr, na tym! no! klawesynie ooo, to jest fajna przedszkolno-żłobkowa muzyka;) (I nawet miałam prosić jajcarzy o sugestie - jaki barokowy, drobny utwór na klawesyn by mi poradzili jako niańkę i tłumik ryków).
Za to bidny Karol naszał tylko i wyłącznie peerelowskie odzienie. Jak sobie przypomnę śpioszki z owej epoki, to się zastanawiam, czy projektant widział kiedykowlek niemowlę. Nogawki były tak długie, jak by to było na bociana. Zresztą to samo z kaftanikami - rękawy jak dla gorylątka, a reszta za krótka.
- są ciuszki mejdinczajna; Na krótkiego, grubego, pękatego Chińczyka; za krótkie na białasa;
- polskie jak są to też jakieś takie w stylu powyższych,
- prawie zupełnie nie ma kaftaników, czyli koszulek z delikatnej bawełny WIĄZANYCH pod szyjką i na boczku; zastąpili to jakimiś body; a te body nijak nie chcą na dzieciaka wejść; i jeszcze gryzą w pupę - masakra;
- długie rękawki ja osobiście sobie cenię - jak dziecię nie daje se obciąć pazurków, czyli szponek (przeważnie nie daje), to się z tych gorylich rękawków robi dzieciątku mongolskie rękawice i jest git, jak mawia pewna szanowna dama;
- z kolei długie nogawki to chyba profilaktyka przecierania się dziurek na paluchu:); jest bowiem zagadką przyrody taki fenomen - maleństwo nie chodzi a w śpioszkach zawsze pojawia się dziurka na paluchu:)
Obój? Co kto lubi. Delfinie pasuje klawesyn i co ja mam jej puszczać??
Ten sposób oczyszczania książki przed użyciem nie czynił z kurzu na książkach zaklętego kręgu klątwy kurzołapów i roztoczy;).
Ruskie , bo było ich coraz mniej i ceny gazu spadały,
Niemce, bo przybywało im turbanów.
Oj, nie było to łatwe, więc zatrudnili agencję ochrony "Nowa Przyszłość" do upchnięcia bractwa. Każdy z ochroniarzy dostał podręczną książeczkę ze zdjęciami facjat, których właścicieli nie wolno było upychać kolanem, ani walić sójki w bok. Pod facjatami były bardzo dziwne podpisy: Kulpatuski, Osęka, Morgiewicz, Odwisza, Mariankiewicz, czy Tytanowicz.
Kiedy ostatni z uczestników został upchnięty kolanem, a dzwi zostały zawarte to na mównicę, pod wiszącym w górze zdjęciem Romana Wór - Pieprzniętego, wdrapał się z niejakim trudem Tytanowicz i zagaił do tłumu.
Wytłumaczył, że owszem biją tu rekorda świata, ale tak przy okazji tę energię spożytkują dla lepszego jutra Gdańska, a szczególnie jego dzielnicy Nowy Port. Na mównicę przepychali się kolejni gadacze, co niektórzy porwali masy, bo mówili dobrze a krótko, jakieś 8 minut.
Tytanowicz powiedział, że skoro tu się zeszło tyle naroda to oni się nazwą narodowcami, czy jakoś tak, ale tu Tadzinek nie dosłyszał, bo w pobliżu przechodził kondukt na pobliski cmentarz z asystą orkiestry Marynarki Wojennej w pełni akcji.
Niektórzy malkontenci po wyjściu narzekali na bóle krzyża, i żeber, ale Morgiewicz powiedział, że polactwo tak ma, że ich czeba docisnąć, choćby kolanem, żeby do czegoś się wzięli.
Ogłoszono koniec spędu i pracownicy "Nowej Przyszłości" wyciągali uczestników spędu ciągnąc za wystające części ciała tudzież garderoby. Porachowanie wykazało, że jest ich aż tysiąc, no ale początki zawsze są trudne. Z paki samochodów ciężarowych wręczano każdemu uczestnikowi tackę papierową z parówką, łyżką musztardy, a w łapę bułkę. Ostatni z sali wychodzili o własnych siłach, ale dla nich już nie starczyło poczęstunku, że o piwie już nie wspomnimy, bo ci z facjatami z książeczek ustawiali się pod samochodami po 4, 5 razy.
Kolega narodowiec Odwisza stwierdził, że ludziom trudno dogodzić i zawsze są zadowoleni i niezadowoleni, po czym oblizał z wąsów resztki musztardy i zapił kolejnym piwem.
Tadzinek przejęty okrutnie wbiegł na komendę i wpadł do gabinetu posterunkowego, który właśnie drzemał na służbie i zaczął składać meldunek, że w MDKu jacyś wywrotowcy narodowcy sprzysięgają się przeciw prawowitemu rządowi, i że jest ich siła.
Posterunkowy poderwał się na równe nogi, sen z niego wyparował w try miga, a Tadzinek zarobił w łeb.
- Za co? - zachlipał. Przecież posterunkowy mówili żeby donosić, a za to dostanę czerwonego lizaka z białym kółkiem.
- Masz donosić, ale ciężar zebranej informacji oceniam ja.
Tadzinek zaczął baraniec, co widząc posterunkowy uśmiechnął się dobrotliwie i jeszcze raz palnął Tadzinka w łeb.
- Mają tam siedzieć i knuć przeciwko władzy i wszystko jest OK.
Tadzinek osiągnął najwyższy stan zbaranienia, więc udał się do domu i schodząc do swojej ulubionej piwniczki myślał o wyprodukowaniu trucizny 3 X bez, czyli bezwonnej, bezsmakowej i bezbarwnej.
;)
A! Wyjaśniam małe nieporozumienie sigmo. Otóż szukana muzyka (aktualnie klawesynowa) służy zabawie. Do usypiania i kojenia służy nieodmiennie kilka wybranych przez małe kawałków Mozarta. Najbiedniejszy jest w tym ojciec maleństwa, bo podziela pogląd bodajże Kossobor, że te opery to szmiry;).
Wracam do meritum: obój zostanie wypróbowany oczywiście, ale też tylko w ramach eksperymentu, bo nie o kojenie tu chodzi a o coś, co zabawi dziecko, o lek przeciw nudzie i weltszmercowi;)
Kiedy Tadzinek zawitał do kuchni to babcia z dziadkiem właśnie byli w trakcie kolacji i dzielili się niepokojem o wnusia.
Dziadek wziął małego na spytki, do tego dołączyła babcia i poszło regularne przesłuchanie. Gówniarz pękł i wysypał, że chodzi z donosami na komendę. Babcia załamała ręce, a dziadek sięgnął po pas.
Do rękoczynów nie doszło, bo gówniarz przezornie się rozpłakał, ale dziadek chciał dokładnie wiedzieć co dzisiaj robił i jaki meldunek złożył na komisariacie. Oczywiście zapodał, że szpiegował dzisiaj w MDKu narodowców i złożył o tym meldunek, ale komendant powiedział:
"- Mają tam siedzieć i knuć przeciwko władzy i wszystko jest OK."
- Ooo - powiedziała babcia.
- A to juha - powiedział dziadek - już to przerabialiśmy w pięćdziesiątych latach. Czy mówili coś o Dmowskim, albo były jakieś wystąpienia o wywózce na Madagaskar?
- Nno nie - odpowiedział niepewnie Tadzinek.
- Też mi narodowcy, beż Madagaskaru, antysemityzmu i Dmowskiego to jakieś przebierańce - stwierdził dziadek.
- Nińciu, dodał, te przebierańce jak lubią się w cudze fatałaszki przebierać to cholera z nimi, ale co z wnusiem. Jak tu przerwać to donosicielstwo.
- Mam dobry pomysł. Tadzinku chodź tu do babci.
Gówniarz podszedł niepewnie chroniąc tyły.
- Jeśli jeszcze raz każą ci donosić to powiedz, że babcia ci zakazała i powiedziała, że jak będziesz zmuszany do donoszenia to babcia przestanie szyć dla komendantowej.
- I to ma pomóc?
- Komendant boi się żony, a ona z kolei twierdzi, że w moich sukienkach wygląda ładnie i że taka krawcowa to skarb.
- Czyżby ten namiot, co szyłaś w zeszłym tygodniu to był dla niej?
- Zaraz namiot, to była letnia zwiewna sukienka na tzw. wyjście.
Tadzinek zachichotał, bo raz wpadł do komisariatu, gdy u komendanta był jakiś hipopotam płci damskiej, a komendant z idiotycznym wyrazem twarzy przytakiwał mu powtarzając do znudzenia "ta, tak kochanie".
Jak przejdzie, to tu masz całość na żądanym przez Delfinę instrumencie:
Ja Cie proszę, wybij Delfinie ten cholerny weltszmerc z pieluch, bo to grozi alkoholizmem w późniejszym wieku, zwłaszcza o ile Delfina wybierze studia humanistyczne... ;)
"Studia humanistyczne"?! Paaaani! W naszy rodzinie to by było jak jakaś zdrada, wyrodek, czy cóś. - Same mniej lub bardziej techniczne i kumate inżyniery różnych specjalności. Te tam humanistyczne zawijasy (muzyka, inne sztuki), to z całym szacunkiem, ale jakoś poświęcanie im CAŁEGO życia, jakoś nam nie leży. Cóż, ktoś musi być przyziemny, by docenić wysokie loty innych:).
Co nie zmienia faktu, że jedną z ulubionych zabawek Delfiny jest karykatura keybordu (uszy mi więdną, ale ona jest zachwycona). Na szczęście na zmianę z klawiaturą komputerową. Dostała jedną (nie podłączoną) na własność i se z nią walczy dzielnie.
No chyba, żeby się trafił wyrodek. Jakoś to przebolejemy;))).
Ale jak jej to wybić z pieluch?? - Coś się jej nie spodoba i włącza rykson. Identycznie jak w opisie sigmy trochę wyżej. I ie wiadomo czemu go włączyła. No to wtedy się włącza muzykę (stosowną) i rykson się wyłącza. Jakoś tak to działa;).
Dooobra, przetrzepię jutro śpiochy i kocyki;) dziecko będzie uchchachane, bo międolenie szmat jest jedną z rozrywek:). Nie tak dobrą jak muzyka, ale zawsze coś;).
- A kto ty jesteś? - spytała Hania, najodważniejsza,
- Jestem podwodny Napoleon.
Tak więc: mnie się mokre rajstopki kojarzą np. ze spacerem po burzy (i tylko tyle - bo jest obecnie epoka kosmiczna i pampersowa) a Gryzi może się kojarzyć z podwodnym szpionem;).
wiedzieć chciał, jak się w rodzie powodzi
a tu każdy gada,
że pada,
no i kiedyś będziemy piękni i młodzi.
dodał siódmy kuzyn piątej żony męża naszej dawno zmarłej cioci Waci.
Natomiast zarówno Ruskie jak i Niemcy rokrocznie zmniejszają ilość urodzin. Próbują ratować sie 40 000 dzieci ukradzionych rokrocznie przez Judendant, czy statystykami, w których nie ujawniają, że większość narodzin to zasługa muzułmanów, ale faktó to nie zmienia.
Ruskie - licząc bardzo oględnie - zmniejszają się o milion rocznie.
Niemcy niby się nie wyludniają, bo łatają niedoróbki cudzymi zasługami. No ale jeszcze nie słyszałam o tym, żeby Turcy, Grecy czy Kurdowie byli odwiecznymi naszymi wrogami!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Utwory_klawesynowe
Co do reszty: zamiast;) na zakupy, idź na priv:).
W sprawie wiki - to mnie głupio, że nie wpadłam na najprostsze rozwiazanie. TO z zalatania, "z prędkości";). Spojrzę i może Delfina wreszcie będzie ukontentowana.
A z Januszkiem trzeba podstępem: nie że dostanie łopatką, jak zbroi, tylko dostanie łopatkę jak będzie grzeczny. (Swoją drogą to perfidne - teraz Januszek siedzi na brzegu piaskownicy, w tym rogu po zimnej fuzji, i tkwi w rozterce "broić, czy nie broić", łoić, czy dać się złoić - ha!)
Została wysoko oceniona w skali "zabawiacz dzieci".
Wielkie dzięki!
Jutro polecę do reszty i do linku od sigmy. - Najprostsze rady bywają najlepsze. Aż mi głupio, że tak podstawowe sprawy wyleciały mi z głowy. Tym większe dzięki za uczłowieczenie;).
Ku pokrzepieniu serc wrzuciłam posta o wyludniającej się Rosji. Nie ma to jak wróg się sam unicestwia. W wolnej chwili wrzucę zbliżone dane o
Szkopach.
Dlatego też wzywam ciebie do zaprezentowania dzidziusiowi całej orkiestry symfonicznej an mass oraz z indywidualnymi instrumentami.
Skąd wiesz, że nie zachwyci się perkusją, najlepiej dużą perkusją ze wszystkimi blachami. I do tego kotły oczywiście. A waltornia, no i tuba.
Jak ja byłem malutkim dzidziusiem, to tuba robiła na mnie niesamowite wrażenie.
Są jeszcze bardzo ciekawe dźwięki muzyki elektronicznej. Taki syntezator mooga, organy hammonda, czy dobra yamaha mają dużo do oferowania dziecku.
Bądź dobrą matką i nie ograniczaj dzidziusia.
TEraz szukam programu, ktory umozliwia granie za pomoca klawiatury qwerty. na pewno sa takie.
Ale mamusia pewnie się szczotką czesze...
A co do Bacha, to w czasach rozkwitu komórek, ale na samym początku tego procesu, gdzieś tak w latach 90tych (chyba), gdy pojawiały się komórki wypasione w różne dzwonki (jeszcze nie polifoniczne a te takie najstarsze pipkadełka), to dresy się licytowali ile kto ma melodyjek w komórce. I na tym tle powstał dowcip. Całego nie pamiętam, ale chodziło o coś takiego, że dwóch dresów (od tych w/w komórek) rozmawia i jeden pyta drugiego "czy wiesz kto to ten Bach". Odpowiedź "To ten, co ułożył te fajne dzwonki do komórek"...
Rzecz w tym, że wtedy faktycznie było w komórkach dużo (stosunkowo dużo) motywów bachowskich. Bo to i prawa autorskie chyba wygasły, i... I muzyka Bacha, jako komponowana na klawesyn (czyli takie lepsze pipkadełko) świetnie się na komciach sprawdzała. Na tamtej prymitywnej technice Bach dawał rady jakoś brzmieć...
Teraz wszystkie siły rzucone na odcinek wspierania firm farmaceutycznych i regularnego zażywania pastylek przeciw zimnicy, popularnie i pieszczotliwie nazywanej brzydkim powietrzem, czyli malarią. Komary już ostrzą brzytwy, ale my się nie damy. Tylko te desperados, co to za dnia dengę sprzedają, trzeba mieć na oku.
Ozu ma koszulkę z długimi rękawami, że tylko paznokcie wystają, czapeczkę kominiarkę i oczywiście pończoszki. Gady nie będą miały łatwo. Niestety, jakaś oferma zapomniała o repelentach, ale na to Ozu wysmarował się czosnkiem i francuską musztardą Dijon.
Do boju chłopaki!
Musiałbyś tylko opędzać się od murzynek ;-)) bo wanilia podobno działa na kobiety jak afrodyzjak.
z melatoniną to oni kłopotów nie mają, bo śpią jak mopsy.
Uwielbiam tę sztukę :)
ten link jest lepszy.
Towarzystwo porozłaziło się po kątach i truskawki wtranżala.
Literatura cierpi, kultura upada, a oni nawet na klawesynach nie chcą sobie pograć.
Trzeba będzie przypomnieć Helgę i jej bykowiec.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6f/Editorial_cartoon_depicting_Charles_Darwin_as_an_ape_(1871).jpg/170px-Editorial_cartoon_depicting_Charles_Darwin_as_an_ape_(1871).jpg
Dobry Pan, w swojej bezgranicznej mądrości przeprowadził eksperyment - czy człekokształtne osiągną kiedyś poziom potomków Adama?
Jak widać, nie wszystkim to się udało.
Pa! Letem na końskie święto; dzisiaj Grand Prix na CSIO. Przyjemnie patrzeć, jak inni się męczą :)
http://www.zygmunthubner.pl/23_John_Osborne_-_Milosc_i_gniew_1973
A "Kolacja na 4 ręce" jest świetną /prawdziwą!/ satyrą /poniekąd/ na artystów :) Bardzo to prawdziwe...
A! W zw. z postem "jazgdyni" nt. ewolucji na suwnicy;), to Gryzia podśpiewuje "A motorki cała naprzód a motorki rżną" drobiąc w kołowrotku i przeskakując do drugi szczebelek (z pośpiechu). Pamiętamy wszak, że w zameczku elektryczność normalnowoltową zapewnia zapierniczająca w kołowrotku Gryzelda.
Gdyby tu nie było małych dzieci, to bym pokazał filmik, jak sześć tysięcy voltów rozprawia się z nieostrożnym elektrykiem. Mówię wam, kupka popiołu została (z elektryka oczywiście).
Ps. Dobrze, że się odezwałaś, bo już myślałem, że tu martwica zapanowała.
Szczęśliwie nikt dzisiaj nie przyszedł, więc Hrabina poleciła wiernej słudze zasiąść do stołu z przeciwnej strony, dla bezpieczeństwa schowała widelczyki, a zostawiła łyżeczki i w tym właśnie momencie Gryzia udała się na spoczynek, i ciemności czerwcowe zaległy zameczek.
Czyż musimy tu dodawać, w jakim tempie łyżeczki zadzwoniły o dno miśnieńskiej porcelany?!
Woyciechowa nawet wybaczyła Hrabinie te poniszczone bezy...
Na tę okoliczność dorwałam cukiernię na rynku słynącą z najlepszych bezów na świecie. I kobiałkę kaszubskich truskawek! No i oczywiście śmietanę 36%!
Teraz jesteśmy tak obżarci, że zaraz padniemy.
Pozwólcie, że podam moją osobistą preferencję.
Otóż truskawki posypujemy cukrem (krystalicznym - ważne) a następnie obkładamy gęstą, kwaśną, 18% śmietaną. To dla mnie tworzy pełną harmonię, gdy nasze kaszubskie są dojrzałe i słodkie. Kwaśna śmietana silnie wyciąga ich aromat.
Mniaaaaaam. Już za tydzień...
Z telefonu w hallu połączyła się z Greenpeace, który przełączył rozmowę do swojego bardziej lewackiego oddziału Redpeace, a tam double size drżącym głosem oskarżyła Polskę o powszechne mordowanie ostrymi narzędziami truskawek i wykańczanie ich duszeniem w 36 % śmietanie.
Redpeace przyrzekł wysłanie swych szturmowych oddziałów z żelaznym zapasem łańcuchów, sznurów i kuchni polowych.
Kropko! Chałwa Ci i tapir!!!
W dalekiej Kabindzie OZu zacierał łapki: a jednak ten Darwin miał rację z tymi drzewami?! Ciekawe, czy Redpisy już porastają sierścią?
Co do przepisu, to każdy wprowadza własne modyfikacje. Ja nalegam, by Gryziamess u nas był robiony w ten sposób, że bezowy pył i drobniejsze części idzie do śmietany (żeby miała nie banalny smak słodkiej i bitej, tylko BEZOWY) a grubsze bezowe kruszywo - do truskawek. Śmietana może być różnego typu. U mnie biorą nawet jogurt o 9-10% zaw. tłuszczu. Co tam komu pasuje.
Ozu, cukier kryształ zgrzyta mi w zębach a truskawki są w porównaniu z nim - kwaśne. Użycie bez zamiast cukru łagodzi te dolegliwości. Ale jak się rzekło - każdy robi jak lubi. (Dziś zamiast truskawek był u nas melon. W dodatku importowany. Z rozpaczy. Z rozpaczy był melon a nie import oczywiście. Ale to już inna historia.)
Z tym spalonym biedakiem, to napięcie napięciem, Ty mi lepiej powiedz jakie tam było natężenie prądu?
Martwica?
W równoległym czasie i alternatywnej przestrzeni Gryzelda przyszła na żurfiks we wtorek. A może nawet we czwartek. Bez bez, bzu, bezów i truskawek. Zbladła i padła. W zapadłej ciemności pożarła Gryziamess, którym wzgardzili nieobecni żurfiksowi goście. Poprawiła czereśniami, melonem i czym się dało. Danie na winie to było (czyt. co się nawinie). Przeważnie wychodzi pyszne. Zawsze niepowtarzalne.
A chrupiący cukier w truskawkach to efekt specjalny. Nie słodzi od razu i pozwala na wyczuwanie różnych smaków plus efekty gryziowate.
Tapir ku własnemu zaskoczeniu odkrył w sobie znienacka skłonność do kultu jednostki - co za wdzięk, co za uroda, co za charme i szyk! A niech sobie będzie czym chce, byleby tylko mógł być gdzieś nieopodal- marzył z cicha oczyma duszy widząc już ciche szczęście domowego kominka jego i sroki.
Obserwujący go z wysokości drzewa truskawkowego kondor Jacus wprost nie wierzył własnym oczom.
Przebrany za kamerę TVN Sztyrlic też nie wierzył.
Natomiast pan Władeczek nie bacząc na trudności jakie sprawiało mu nieprzeniknione przebranie za ściółkę leśna, prcowicie ściubolił donosik.
- Na nic wasze dręczenie...
Już nie mówiąc o Tarze.
Tadeuszek, jako Brutto, podstępnie mnie zaatakował znienacka, znęcając się nad wędrowcem spragnionym truskawek, którymi wszyscy w koło się obżerają bezwstydnie. Wbił mi szpilę, jak ten nożyk Cezarowi. To jest znęcanie się. Cierpieć będę jeszcze dokładnie 120 godzin, zanim łyżkę zanurzę w truskawkowej magii.
urządziło kolację, aż na cztery ręce.
Przy butelce wina, ostrygach i ciachu
Bach zazdrości Händlowi, no a Händel Bachu.
Jakież to sprawiły sił tajemnych sprawki,
że gościom nie podano ni jednej truskawki.
P.S.
Netto, brutto nie przyszli, przyszła za to tara.
Terminy mnie gonią, no to lecę, nara.
HOP, HOP!!!
Poooszli...
To ZNienacka jęknął Nienacek. Jęknął, bo poprzedniego wieczoru rozjechały mu się wszystkie cztery kończyny, padł i zbladł, niezdolny do żadnego ruchu.
-Zmęczenie materiału... Albo starość... A najprędzej jedno i drugie...
Przepis na specjalnego perkusistę:
Bierzemy dr Frankensztajna (np. z poprzednich odcinków "jaj"). Dr Frankie bierze szwajcarski zegarek, prestidigitatora i cyrkowego żonglera. Z tych podzespołów montuje perkusistę sztuk jeden.
Z innych przepisów: truskawki już nie budzą tej żądzy co jeszcze tydzien temu. Teraz zaczęły się borówki. Ze śmietaną różnych rodzajów. I biszkoptami. (Biszkopty obficie maczamy w śmietanie i pożeramy. Na przegryzkę, łyżką stołową ładujemy do paszczy borówki. Najprostsze a daje bogactwo smaków.)
Tosz to kuracja dla anorektyczek; takie starsze siostry Gryzeldy, tylko nagowłose, by futerka w norce ziemią nie upaprać.
I na tym Wersal się skończy.
Łychą do ust ile tylko się zmieści, sok cieknie po brodzie, szczęki pracują nieustannie, przełyk przełyka, a żołądek gromadzi.
Ach! Nie ma co dodawać...
Akurat w owej chwili z furtki wyszła sąsiadka, więc niewiele myśląc spytałam ją, czy nie wie, kto produkuje ten hałas. A ona na to mozno spłoszona, że to jej brat ćwiczy. A cały czas spoglądała nerwowo na siekierkę;)
No i już potem przeniósł się gdzieś indziej z ćwiczeniami.
A ja tę siekierkę naprawdę wzięłam odruchowo i bez złych zamiarów;)
Ale za to lada chwila zaczną się maliny;)
A jak minie lato, łatwiej je (bezjedynkówki znaczy) będzie przeskoczyć niż obejść.
Nb. zawsze bardzo mi się podobała złota myśl Tuwima: "Mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem, jakie uczynił na kobiecie" ;)))
- Nikt mi nie gryzie, sam gryzę. Byłem nawet u dentysty i powiedział, ze mam prawidłowy zgryz.
- Bo mi niania gryzie. Wyjmuje stucną scenkę i tak długo memła bułkę, aż zmięknie.
(To za przeżuwanie truskawek)
Marysiu, znowu piłaś, Drogie Dziecko?
;)
Jezusie! A co na to KONIE? Dynek /Dynamit/ jakoś to może i wytrzyma, bo wielgachny, ale Saja /Sayonara/??? Gryziu, litości dla koni!!! /Bo, naturalnie, zwalę na Ciebie przy dosiadaniu :]/
Co nie zmienia sytuacji Dynka i Sajki. Niestetyż. Cholerkaż...
U nas wysyp truskawek kaszubskich. Sama już nie wiem, czy cieszyć się, czy się pochlastać. Ale, Grysiu, kilkakrotnie częstowałam gości Twoim deserem - jęczeli ze szczęścia i rozkoszy! W lodówce stoi zawsze szkło z ubitą śmietaną /30%!/, a w koszu z chlebem - leży torebka z bezami. Absolutny hicior sezonu! Więc jeszcze raz: chałwa Ci i tapir!!!
A przecież już dochodzi bób i pierwsze poziomki! I na co komu jeszcze ten chlebek, Puchatku? Nie rób sobie kłopotu;)
Dzieciaki jęknęły z wrażenia, bo ich kolega głowę miał jak karkażur, obutą w pomadnormatywny mohairowy berecik. Niania powiedziała, że Januszek zaraz do nich zejdzie tylko doktorostwo muszą ostrzyknąć mu głowinkę jodyną i wodą utlenioną. Faktycznie Januszek pojawił się za kwadrans.
Hania nie wytrzymała i w imieniu wszystkich zapytała o powód przyjazdu karetką do domu i jednocześnie dokonywała inspekcji głowinki Januszka, że tak powiemy optycznie.
Januszek zdjął berecik, a pod nim okazało się, że na głowie siedzi kask. Januszek ostrożnie zdjął kask i wtedy pokazała się dość mocno spuchnięta głowa koloru brązowego.
Januszek w końcu pękł i opowiedział mrożącą krew w żyłach historię. A mianowicie Januszek uwielbia pływać, wprost do szaleństwa, a w tych warunkach klimatycznych można to robić dopiero od św. Jana lub jak mówią poganie od nocy Kupały, a naukowcy, że od zrównania dnia z nocą.
Januszek przed dwunastą obudził się i wziąwszy ręcznik, czepek, slipy i mydło spod poduszki, ubrał się i nie budząc nikogo udał się na pobliski basen miejski. Ubrał się, jak należy do pływania wszedł na trampolinę i wykonał skok do basenu na główkę. Niestety, jak to często bywało w socjalizmie nie dowieźli wody, wiec Januszek zaliczył suche wodowanie.
Dzieci były przejęte i każde z nich z nabożna ostrożnością dotykało Januszkowej głowy. Jakiś czas później Cyganka na skwerze Kościuszki wróżyła Januszkowi z ręki i przepowiedziała mu, że w latach kończących się na 3 będzie miał niespodziewane odpały około św. Jana. I tak się stało.
Ogień buchnął pod niebo, lica dzieciaków się rozjarzyły i magia wieczoru spłynęła na wszystkich.
Na to Januszek z plecaczka wyciągnął wielką torbę krówek i potężny zapas orężady w proszku, najlepszej, cytrynowej. Wtedy dziewczynki po kolei, a Tadzinek na końcu, złożyli Januszkowi jak najlepsze życzenia imieninowe, z zaleceniem, żeby tak twardo nie stąpał po ziemi, a szczególnie nie sprawdzał tej twardości swoją głową.
Ale cóż, Januszek wie swoje. Uparty smarkacz.
To mi przypomniało jak raz robiłam przyjątko dla nagłych gości. Wyjęłam z lodówki różne resztki: lody, śmietana, sezonowe owoce, bakalie i puszka brzoskwiń z kredensu. Podzieliłam to na pucharki (akurat były pod ręką). Zaserwowałam. Usłyszałam więcej pochwał niż gdybym zaplanowała i z przejęciem pitrasiła deser wg przepisu;). Tak więc niech żyją dania "na winie" (czyt. co się nawinie) i wszystkie resztki!:)
Chałupy zalało na naszej ulicy. W podziemiach zameczku może jeszcze nie szło krytą żabką, no ale robota była :((( I jeszcze będzie, naturalnie. Cholerka!
Dobra, następną śmietanę po ubiciu pogmeram z bezowym kruszywem.
I faktycznie, najlepszy smak uzyskujemy nie ubijając śmietany "na twardo" a jedynie pogmerywując ją nieco. Gmerana lepsza niż bita;). Cokolwiek to dla kogo znaczy;)
(Padam na twarz po pchlewskich rajdach, więc wybacz proszę w/w teksty - hihi)
Ale ja tylko wodę mineralną.
No i czasem sok porzeczkowy trzy lata po dacie. Jak ten, co był bodajże w "Ani z Zielonego Wzgórza"...
Dzygarek takuteńki jak na o, tej aukcji:
http://www.ebay.com/itm/Germany-Glashutte-GUB-Urofa-581-wrist-watch-cal62/390616321036?_trksid=p2045573.m2042&_trkparms=aid%3D111000%26algo%3DREC.CURRENT%26ao%3D1%26asc%3D27%26meid%3D8633564542182533810%26pid%3D100033%26prg%3D1011%26rk%3D2%26sd%3D370762586740%26
jeno Gryzeldowy jest cały, nie uszkodzony i nawet cyka!
Teraz Gryzia szuka Szkopa na słupa. Bo od szkopa, ze szkopskiego ebaja, Szkopy to kupią. Od Polaka szkopskie ksenofoby nie kupią lub dadzą niższą cenę. Zwrot mienia albowiem trza by zacząć. Choćby od tych kilku eurasów (a tak ze 100 za ten badziew dotychczas dawali??). - Byle zrobić początek.
Był naburmuszony i wściekły na solenizanta i bezjedynkówki, bo te wytrzasnęły skądeś pokłady opiekuńczości i samarytaństwa, i nadskakiwały Januszkowi tak, że ledwie dychał. Obrażony Tadzinek zniknął po nowoporciańsku, czyli wsiadł w kolejkę i pojechał do dziadostwa.
Pól nocy nie spał i obmyśliwał jakby tu Januszka zakasować i zwrócić na siebie uwagę bezjedynkówek. W końcu zszedł do piwnicy i przy pomocy imadła, bormaszynki, obcęgów i palnika Bunsena zadał sobie szyku dzieciaka po przejściach. Nie wracał już na górę i pojechał pierwszą kolejką do Gdyni. Zasiadł w piaskownicy i czekał. Pierwszy zjawił się Januszek. Obejrzał Tadzinka i postawił diagnozę:
- Fiu fiu fiu!
Potem zjawiły się bezjedynkówki i po obejrzeniu Tadzinka zawyrokowały zgodnie:
- Co ten idiota sobie zrobił!?, a następnie zajęły się Januszkiem.
- A ja? - zachlipał Tadzinek.
- Ty? Ty musisz zaczekać do swoich imienin - powiedziała Hania wręczając wczorajszemu solenizantowi extra paczuszkę orężady w proszku o smaku pomarańczowym.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie - pomyślał Tadzinek - i skolapsował, puszczając przy tym jakieś organiczne gazy.
Sprzedam za trzy nowe merce. Albo za pińć.
:(((
A ósma nota była do Słowacji. O zastaw spiski. Albo nam zwrócą tych ileś tam kóp groszy praskich, albo wraca do nas Spisz. Ja osobiście, jako osoba łagodna i lubiąca stare szpeja, wolałabym wypłatę w średniowiecznych numizmatach a granicy państwowej już dać spokój:).
A! W tej zawierusze ze Spiszem palce maczał ponoć Zyga Luksemburski. Można więc uprzejmie napomknąć, że Słowacja nie ma tych groszy praskich zbierać sama, tylko z pomocą Luksemburga. A Luksemburgowi (oraz miłej Słowacji) możemy ostatecznie pójść na rękę i przeliczyć średniowieczny skarb na współczesne złoto. Fizyczne oczywiście. Chyba, żeby woleli pallad.
:)
- Zalaz psyjdźcie do piaskownicy!!! Splawa państwowa!
Po czym pędem wróciła na podwórko, gdzie Ewuś, siedząc półtrąbkiem na deseczce, okalającej piaskownicę, smażyła kopiowym ołówkiem już trzydzieste drugie pismo, bo tylko tyle kartek zawierał zeszyt w kratkę do I b. Każde z pism kończyło się poważnym, osiemset szóstym, ostatecznym ostrzeżeniem. Spod baskijskiego bereciku intensywnie już dymiło, a w chwilach zadumy nad każdym następnym pismem, Ewcia metodycznie i jednoznacznie uderzała łopatką o łydkę. Żartów więc nie było, co natychmiast stwierdzili zdyszani chłopcy, którzy właśnie przybiegli na podwórko po telefonie Hańci.
A ta, obciągnąwszy i wytrzepawszy z piachu fartuszek, oraz stanąwszy na przewróconej skrzynce z warzywniaka /co to ją, skrzynkę, chłopcy wcześniej skitrali - ale to zupełnie inna historia.../ i zrobiwszy minę uroczystą, rzekła mocnym basem:
- Chłopaki! To wielka chwila! Ewcia na plezydenta! I zakończyła śpiewnie: Impelium gdy powstanie, to tylko, tylko z nasej klwi!
Tadzinek i Januszek w mig podchwycili tę znaną frazę, natomiast Ewcia, zajęta oczywistymi rewindykacjami, zdawała się być nieobecną, wodząc wzrokiem po globusie /naturalnie również skitranym przez chłopców z gabinetu geograficznego/ i odhaczając kopiowym ołówkiem terytoria już opanowane. Właśnie zastanawiała się nad Antarktydą, ale skonstatowała, że nie ma już wolnych kartek. Wykorzystała więc niebieskie okładki, na których napisała do pingwinów osiemset siódme i osiemset ósme poważne ostrzeżenie: "Wóz albo psewóz, piepsone lybojady!"
W ten sposób zaczęła się pisać historia na nowo, ale nasz Januszek tego nie doczekał i usnął pod oknem na podłodze.
Obudził go poranny chłodek dobierający się do jego dolnych partii ciała. Podniósł się, wyjrzał przez okno i nie wiedzieć czemu miał wrażenie, że to wszystko za oknem było jakieś inne, choć piaskownica i inne części składowe widoku zaokiennego były niby na swoim miejscu, gdy wtem zza winkla pojawiło się coś dziwnego, co podniosło włos Januszkowi na głowie, bo poznał, że to szło nowe.
Tkwiąca na leszczynie sroka bystrym oczkiem objęła całość zagadnienia i ochrypłym skrzekiem zgłosiła jedno jedyne zastrzeżenie:
- Jeżeli ma być zachowana elementarna sprawiedliwość, ona powinna wreszcie dostać ten diadem! Na Antarktydzie jej nie zalezy!
Jednoczesnie Tadzinek i Januszek rozumiejąc doskonale, że proces rewindykacji wymaga odpowiednich sił zbrojnych pośpiesznie znowu trzebili leszczynę produkując łuki i szczały na nową straszną wojnę.
Co zaś do Ukrainy, to bandziory, bandziorami, ALE. Ale robimy dużo różnych rzeczy, które pozwolą nie wpaść Ukrainie na sowiecka orbitę. Ale to już inny temat.
- Wielkie mi nowe, już przecież nie idzie jeno skamle. Nie lubię jak mi stary kit wciskają po raz wtóry i jako nowe reklamują.
Po czym dziarsko wskoczyła na skręcony i obity grzbiet nowego i rytmicznie oskakując w rytm Marsza I Brygady wdeptała z gracją nowe w bruk. Przypomniał się jej jakiś wiersz z brukiem, ale skleroza była silniejsza i do skojarzeń nie doszło.
Trzeba tylko rozwiązać sprawę polarnych jenotów, bo one są pies na lody. Myślę, ze tapir za chałwę sprawę załatwi. Nie wiem tylko jak wytępić ruskie atomowe lodołamacze. Azotox je bierze?
Nie ma do kogo złożyć skargi. Serio. Nie wiadomo kogo oskarżać, bo to jakaś tajna info chyba jest. A szkoda. Ja bym parę kurew oraz innych ozdobników powiedziała tej glizdowatej atrapie chuja, która tak się nad nami znęca. Tak, chętne bym za to odpowiedziała przed sądem. Jeszcze bym dziennikarzy zwołała. I może nawet zostałabym celebrytką?
I żeby to chociaż ładne było, te wrzaski! Ale nie. To jakieś nieartykułowane rzężenia, stanowiące obrazę dla słuchu. Znacznie większą niż w/w kolokwializmy.
I nawet na burzę się nie zanosi! :((
I najgorsze ze wszystkiego - nie wiem skąd są zasilani i jak im zniszczyć trafo albo co. Serio pytam...
Wracając do tematu: mnie wychodzi, że władzie Pchlewa i stadionu (żeby ich piorun trafił, ale najpierw sraczka w postaci kawałków drutu kolczastego, amen) są w stanie wykończyć nawet takie kozaki, jak ruskie okręty atomowe. Ergo: władzie Pchlewa na Szpicbergen. Bez prądu, wody i odzieży!
Ruskie się same wytępią; nie przeszkadzać.
To jest jakaś droga, Kropciu.
http://www.egospodarka.pl/90411,Rozwoj-demograficzny-Polski-2012,1,39,1.html
Tadzinek gdzieś wyczytał, że pula genów jest ograniczona i jeśli Bozia komuś da więcej czegoś tam, to genów z owej puli na pewno na cóś innego zabraknie. Skoro władze pchlewskie mają bardzo tolerancyjny słuch, to może jest u nich kiepsko z powonieniem. Dlatego Tadzinek chce wyprodukować takiego śmierdziucha, żeby tamtejsze władze pokonać i wtedy zapowiadane a głośne uroczystości się nie odbędą.
Tadzinek myślał o podprowadzeniu skunksów von Targoffowi, ale ten niecnota po obstrzykaniu przez nie Helgi od stóp do głów, razem ze szpicrutą, pozbawił je druczołów śmierdziuchowych.
Tadzinek pomyślał o wyprodukowaniu sztucznego zapachu skunksowego i w tym celu gotował siarkę, alkohol razem z jakimiś dodatkami, ale bezskutecznie. Któregoś dnia przysnął, a reakcja poszła sama sobie w cholerę i się zesmrodziła okrutnie. Tadzinek zapakował ją w fiolki po czym umieścił je w szklanej zakręcanej matrioszce, którą dostał w prezencie od Sztirlica, i wysłał na wiadomy adres w Pchlewie wraz z instrukcją stosowania.
W trakcie rodzinnej debaty nad aplikowaniem tego smrodliwego daru nieoczekiwanie głos zabrała Gryzia, choć nie była to Wigilia. Stwierdziła, że wymaże się tym czymś i w charakterze skunksa będzie zakłócała rzeczone uroczystości.
Tadzinek po zapakowaniu paczki śmierdział jak stado skunksów i chcąc nie chcąc musiał polubić pływanie. Po całodniowym moczeniu się w morzu zapach na tyle osłabł, że ludziska w kolejce ciągnęli wprawdzie nosami i podejrzliwie na siebie spoglądali, ale nie skojarzyli Tadzinka z tym czymś.
W domu Tadzinek, nie popędzany tym razem przez babcię, sam zainstalował się w łazience. Napuścił do wanny gorącej wody i wlał wszystkie płyny do kąpieli, perfumy babci, 'przemysławkę' dziadka, zajzajer do czyszczenia ubikacji i płyn do udrażniania rur kanalizacyjnych.
Skórę szorował szczotką ryżową, aż go zaczęła piec, ale już przynajmniej nie śmierdziała. Na koniec wysmarował całe pudełko babcinej 'nivei' i tak wyszykowany poszedł na kolację do kuchni.
Dziadek pociągnął nosem i kiwnął na wnuka. Tadzinek z duszą na ramieniu podszedł do dziadka, a ten po obwąchaniu wnusia powiedział:
- Czyżby jakaś bomba rozwaliła naszą łazienkę, Nińciu?
Kaczory ze zrozumieniem pokiwały głowami i zaciągnęły się następnym sztachem.
Ozu, który w czasie repatriacji ze strasznego Konga ledwo uszedł z życiem był jeszcze cały rozdygotany. Emocje wyłaziły z niego wszystkimi porami.
Najpierw musi się uspokoić, nabrać dystansu do strasznych okropieństw, przez które dane mu było przechodzić i potem, już na spokojnie opowie o okropieństwach podróżowania poza cywilizacją.
- Widzę, że w międzyczasie rodzinki się powiększyły - zauważył czujnie obserwując całe stadka szarych kulek, które grzecznie za mamusiami uczyły się utrzymywać w jednolitym szeregu.
Żeby na przyszłość znać swoje miejsce.
Delfina: Że co? Że co?!
Nienacek: Że jeszcze coś powie, zanim go pokonają razem wzięte truskawki, borówki, śmietana, biszkopciki i bezy.
No tak. W razie czego Delfina włączy rykson.
Zaatakuję je jutro. Zacznę od dwóch kilogramów na surowo. No właściwie to nie tak całkiem na surowo, bo śmietana i kryształ gruboziarnisty musi być. Tylko, że jeszcze bez tych gryzeldowych fanaberii. Ale i na to przyjdzie czas. Tymczasem jutro z rana na słynnej gdyńskiej hali targowej dokonam rozeznania co do jagódek, malinek i ewentualnie innych wczesnych cymesów, które może bod nieobecność się ujawniły.
Wracam, i co widzę (jakże ten czas leci)
znów ktoś na ekranie przestawia klamoty:
prehistoryczne odejścia, drobiowe powroty.
Afroafrykanie dotarli do Pchlewa,
bębnią na tamtamach, a Delfina ziewa/zwiewa.
Ach, byłbym zapomniał, Ozu do dom wrócił,
spogląda na kaczki i wesoło nuci.
Wczoraj, w moim mięsnym, poprosiłam o najbardziej wytworną kaszankę. Panie sprzedawczynie były zachwycone, a bachorek był wstrząśnięty. To mu powiedziałam, że w jego wieku też byłabym wstrząśnięta, ale po wieeelu latach w akademiku i na wikcie studenckiej stołówki - jeno do dzisiaj salceson nijak mi nie przejdzie przez widelec. Kaszankę kupuję tak raz na cztery lata, coby pamiętać, że bywało gorzej.
Nasza mądra Gryzia poradziła ten cudowny środek. Chciałem odszukać opis w komentarzach ale to za ciężkie. Napisz jeszcze raz Bezkropko o tym cudownym olejku.
http://sigma.nowyekran.net/post/76567,jaja-bzdyklaczy-cz-viii-albo-prawdziwa-historia
Nie czytaj wszystkiego na raz;), tylko sobie znajdź frazę "argan".
A jak coś konkretniej potrzeba, to dawaj znać na priv.
A o tym papiórze od Himmlera dumam... Owszem, ze czy albo i pińć merców bym sama za niego brała, ALE... ALE Z INNEGO TYTUŁU. A mianowicie jako zadośćuczynienie za niesłuszne siedzenie w ciężkim pierdlu. W krajach demo(kratycznych) za takie coś DAJĄ odszkodowania. No i Miemce albo so demokratyczne ( i kasą powinni się odpłacić), albo... Albo uznają herr Hitlera za wadze w pełni legalno (w sumie to fakt, sami se go wybrali, demo(n)kratycznie) a zatem niech nie uczą NAS o winach (w sensie zbrodni a nie zacnego napitku!)
To sam pijar i propaganda. Ale jest nam ona niezbędna! A już szczególnie Szkopom, bo im się w d*ach przewraca.
A kiszkę ziemniaczaną robili za komuny przyjaciele z Kresów /z Wileńszczyzny/. Takoż pierogi z ziemniakami /nie "ruskie", tylko z samymi ziemniakami, przyprawionymi/ - ale te to przyjaciele z tych bardziej południowych Kresów. Pycha! Uwielbiam proste żarcie.
Tak że teraz tylko mogę liczyć na pińć merców od wielbicieli tego kurduplowatego hodowcy drobiu, który był szefem SS.
Naturalnie - to wszystko smętne jaja som.
Tadzinek w końcu wydukał, że nie może "iść na pole" do piaskownicy, bo Hania obśmieje go za niepoprawną Afryyyke, Ameryyyke, matematyyyke i gramatyyyke no i tynisówki wysmarowane pastom do zembów "niweja".
Dziadek spod "Wieczoru Wybrzeża" mruknął:
- Powiedz Hańci, że twój język wymaga pewnego skondycjonowania, które zabierze ci jeszcze z rok lub dwa. Tadzinkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, więc dał drapaka z domu i pobiegł na kolejkę.
Żeby nie zapomnieć tego trudnego słowa podśpiewywał, cokolwiek fałszywie:
Panna Hania z dzielnicy Oliwy
Miała zwyczaj dość upierdliwy
Łowić byki językowe nieustannie
I poddawać je musowej kwarantannie
Aż skondycjonowane stracą byt zaraźliwy.
Pochłonięty kolejną repetycją Tadzinek zawadził o nierówno położoną płytę chodnikową i wygruził się, ale rymów nie stracił.
A przecież tragiczny wyraz twarzy panny Jadzi był bez związku z dostawą! Panna Jadzia nucąc pieśń "Ni srebro, ni złoto , ni nic, chodzi o to, by młodym być, więcej nic!" - rozmyślała, że oto dnia następnego wypadają jej 25 urodziny! - Starość nie radośc, smierć nie wesele - kontynuowała w duchu tragiczny bilans życia siąkając nosem w fartuch i roniąc gorzkie łzy na wagę uchylną.
Miała zwyczaj dość upierdliwy
Łowić byki językowe nieustannie
I poddawać je musowej kwarantannie
Aż skondycjonowane stracą byt zaraźliwy."
Tadziu, jesteś geeeniaaaalnyyy :)))
Qrczę, chiba walnę sobie cóś, bo to już drugi artysta przez moją upierdliwość! Koleżankę Rydel też bowiem upierdliwie męczyłam: pisz i pisz! No i proszę: moja ostatnia notka pt.:"Rydel książki pisze."
Na takie dictum babcia wyprowadziła smarkacza do kuchni, a tam tuląc mocno usłyszała straszną wiadomość, że Hańcia powiedziała mu -
"Tadziu, jesteś geeeniaaaalnyyy."
Babcia pocieszała, że nie ma o co płakać, bo to żywa pochwała przecież.
Zdumiony Tadzinek wyłuszczył babci problem, zadając retoryczne pytanie:
- Jak mam w jednym słowie użyć aż trzech akcentów, kiedy z jednym mam kłopoty? No i jeszcze powiedziała do mnie "drugi artysta".
Babcia powoli traciła cierpliwość.
Gloria, siedząc znudzona na otomanie w kłębach papierosowego dymu i dyndając nogą założoną na nogę, rzuciła w sufit:
- Egehia...
- Pardon? - zdziwił się cher cousine Alphonse znad resztek już smażonej cebulki, którą subtelnie gonił po talerzu kawałeczkiem chleba.
- Od dzisiaj, Fąsiu, koniec z Glohią. Mówisz do mnie "Egehio"! - odpowiedziała Gloria, popatrując przez okno na dzieci, bawiące się w piaskownicy, ze szczególnym uwzględnieniem małego blondaska, Tadzinka.
- Dobrze, Glorio - zgodził się skwapliwie cher cousine Alphonse, bo i czyż miał inne wyjście?
Tymczasem Woyciechowa odetchnęła z ulgą, bowiem Hrabina zaordynowała koniec z kaszanką przez najbliższe trzy lata. Wszyscy bowiem wiedzieli w mięsnym, że Woyciechowa służy u Hrabiny i to kupowanie kaszanki Honoratka zawsze kwitowała wymownym wzruszeniem ramion i ostentacyjnym eksponowaniem złotych pierścieni na palcach obu dłoni. Niezbyt czystych dłoni, powiedzmy sobie szczerze. Po czymś takim Hrabina musiała w kuchni cucić zapłakaną wierną sługę, która poprzez łzy oklinała całe chamstwo świata tego:
- No widzi pani Hrabina?! W dupach się takim sklepowym jednym z drugimi przewraca!
- Ach, moja Woyciechowo, świat stoi na głowie... Ale my to olewamy, niephawdaż?
- Prawdaż! - zgodziła się Woyciechowa, ponieważ i jej udzieliła się ekstrawagancja Glorii. A nawet, ta ekstrawagancja, zdała się jej coraz bardziej dorzeczna.
Gdy po łzach z mięsnego zapaliły wspólnie papierosy - było oczywiste, że państwo skutecznie deprawują służbę. I to pomimo komunizmu.
Gryzelda powiesiła na oknach białą szmatę. Nie jako znak, że się poddaje tylko z porady prof.D. a to w celu, aby się upałowi właśnie NIE poddać. Myślenie ustaje, zegarek stanął już całkiem.
Delfina "mało nabiera" (na wadze, wg określenia lekarki).
Poza tym Edziu Puła jest poszukiwany. Bo to było tak: rozpacz i płacze (jak w opisie sigmy - prorok, cy co?). Zatroskani bliscy pytają: czego ci dziecko potrzeba, co tobie potrzebne jest??
Odpowiedź była krótka, natychmiastowa i zdecydowana. Brzmiała "edźiupuła".
No więc Edziu Puła stał się poszukiwany w Pchlewie, świecie i okolicach, prawie jak ongiś Stefan F. czy ta Ruda (tantalowa). Ktokolwiek słyszał, ktokolwiek wie...
Edzia Pułę należałoby zapewne najsamwpierw poszukać w pielusze i okolicach, przewracając Delfinnę na brzuszek. Sprawdzić też, czy pod prześcieradełkiem nie ma jakiej zabaweczki aka ziarnka grochu , co się tam wcisnęło. Jak go /Edzia Puły/ tam ni ma - należy szukać wytrwale dalej.
I KONIECZNIE SKŁADAĆ NAM TU RAPORTY DZIENNE!!!
NA POHYBEL TEMU EDZIOWI!!!
Poza tym męczyła go myśl, że Delfina ujawniła go celowo - ale jaki był to cel? Do czego on, Edzio P. może być Delfinie potrzebny?
Onaż to właśnie doprowadziła go do takiego moralnego upadku wizją zrazików w sosie własnym. Jednak zarówno Woyciechowa, jak i Józek oświadczyli jednoczesnie, że szansy na nabycie zrazówki nie ma i tyle.
Cher cousin Alphonse uznał, że jego czar i szyk powinny podziałac na płeć piękną w postaci sklepowej w mięsnym, odzial się więc wytwornie i stanął na szarym końcu kolejki licząc zapewne na cud. Możliwe też, że pojęcia nie miał, jakimi prawami rządzą się kolejki, bo stanąć w tejże zdarzyło mu się po raz pierwszy.
Po jakiejś chwili dołączył ktoś spóźniony i kuzyn Alphonse poczuł się lepiej. Osoba przedstojąca nieokreslonej płci i wielu dźgnęła go poufale pod żebro pytając: - Co? Wołowina z kości dla pieska?
- A co niby ma? - zaciekawiła się osoba przedstojąca.
- Ma Egerię i wierną jej sługę - odparł cher cousin Alphonse, wydymając wargi i poprawiając oklapłą już gardenię. Był bowiem prawdomówny.
- Ca? - osoba przedstojąca rozdziawiła nieświeżą paszczę.
I tak już została, bowiem cher cousin Alphonse nie strzymał i korzystając z okazji - czmychnął szparko, ponieważ właśnie przebiegał dawno niewidziany oddział piechoty wybranieckiej w beżowych rajtuzach, a zaraz za nim - podejrzanie blisko - nasz dobry znajomy, druh Boruch i jewo kamanda.
Zrezygnowana Woyciechowa zabrała się za gotowanie ziemniaków na kopytka.
Powaliła go właśnie wiadomość, że w Pieninach nie ma jeszcze rydzy. Trzeba się będzie przemęczyć na oscypkach (suto podlewanych śliwowicją).
Po chwili lorgnon skierowane zostało na również niknącą w oddali, choć w innym kierunku, sylwetkę kuzyna Alphonsa, po czym p.Władeczek (bo on ci to był) w kajeciku nagryzmolił: "Obiekt neguje, że ma pieska."
Po czym p.Władeczek bez żalu porzucił kolejkę na rzecz pogoni za kuzynem Alphonsem. W końcu stał w niej tylko dla zdobycia informacji, a już p.Honorata na pewno zostawi mu pod ladą tę zrazówkę, co ją był wczoraj zamówił. Niech by tylko spróbowała nawalić!
Albo albo - albo patrzysz w komputer, albo przez okno. No chyba, że wyguglałeś sobie w komputerze Turbacz;))
A ruszyć się z miejsca i pójść na spacerek nie łaska?
Honoratka kształciła się na rozwiązywaniu jolek między dostawami, czyli miała dużo czasu na ten zbożny cel. Liczyła, że może wybiorą ją do kumitetu, choćby blokowego, no w ostateczności rodzicielskiego. Najgorszy scenariusz dopuszczał również trójke klasowom. Chciała się jeszcze zapisać do ORMO, ale tam jakieś antyfeministy się zrzeszały, bo kiedy poszła do nich to powiedzieli jej, że ORMO nie jest dla kobiet i kazali sie zapisać do Ligi Kobiet lub Koła Gospodyń Wiejskich, co niestety jej nie konweniowało.
Pocieszała sie tym, że w niejednej rodzinie matka i ojciec myśleli, jak by tu córkę na ekspedientkę w MHD Mięso wędliny wykierować.
Pokrzepiona tym powróciła do jolki, którą miała rozłożoną na kontuarze.
Kompa mam na tarasie, a na nosie okulary progresywne. Myk, oczko na dół i jest komp, myk, wzrok do góry i są Gorce. Taki wynalazek.
A spacerki były wczoraj sążniste. Stare kąty w Nidzicy i jak zwykle pod koronami w Sromowcach Niżnych.
Acha, kozie oscypki się pojawiły!
Gryzelda zatrzymała się w biegu. W zakresie przemieszczania się psuło się bowiem wszystko co mogło: wóz, wózek, buty. Zatrzymanie kółka do biegania spowodowało, co oczywiste, awarię prądu w połowie miasta (autentyk!). W tym stanie rzeczy Gryzelda zaserwowała kolację przy świecach, elegancko podaną na ceracie i do przewijaka Delfiny. Sama kolacja też była elegancka: gryziames z turbodoładowaniem (czyli z dosypką borówek), bób i młode ziemniaki jedzone z jednej miski (oczywiście każde danie osobno). Truskawki wylewały się jedzącym z nosa i uszu, do wpęku i obrzydzenia.
Do obsługi tej eleganckiej kolacji pioruńsko brakowało jej Dyda. - Tylko bowiem ODPOWIEDNIO elegancki kamerdyner mógł był uratować powagę sytuacji.
Zapadły ciemności, było pusto. Zabrakło innych horroropodobnych elementów (dujący wiatr, grzmoty, pajęczyny, wycie), zapewne z gorąca (wspomniane zjawiska miały dość wszystkiego z gorąca właśnie).
W Krościenku i Szczawnicy truskawek już nie ma. Ale za to są świetne węgierskie węgierki, które cudownie regulują przewód doktorski i pokarmowy. Wiem, bo wczoraj spożyłem prawie kilogram, zagryzając dla urozmaicenia wiśniami szklankami.
Zaczęło siąpić zamiast lać...
Kiedy uspokojona widokiem piszącego OZa Frau złożyła swe szlachetne członki na szezlongu, co stał w kącie, OZ zasejwował co trzeba i wymknął się na jagody, przez okolicznych nie wiedzieć czemu zwane borówkami.
Proszę podtrzymywać ogień, a mamusia spada na Kaszuby. Chwilowo. Potem spada do zameczku i na wyścigi, bowiem przyjeżdża Iza z dzieckiem i konikami. Mamusia nie będzie obstawiać tą razą, bowiem nie będzie miała wolnych środków. Które przewali na Kaszubach w wybornym towarzystwie profesorów i artystów.
Pa!
Teksty w nawiasach to prawdziwe wypowiedzi kretynki, jakimi uważała, że zbija moje argumenty. (Mnie chodziło o odpowiednie ustawienie żaluzji i okna, żeby nie paść z gorąca.)
Tak, to coś skończyło studia. Techniczne. Stąd taki a nie inny temat mego komenta.
Czy to jeszcze są jaja, czy już znęcanie się nad ludźmi? I tylko nie wiem, czy znęcaniem było zmuszanie mnie do nauczania kretynki, czy zmuszanie kretynki do przyswojenia tego, co w szkole na fizyce przespała, czy oczekiwanie, że będę cierpieć z upału (a to dno nie da se wytłumaczyć jak to jest z tym grzaniem czynionym przez kąt pokoju)...
WOOOODY. Albo Voodo. Odpowiednio: woda dla mnie (ZIMNA!) a voodo dla kretynki.
Delfina wiedziała co się świeci/święci, ale nie miała jeszcze wyuczonej zdolności w werbalizowaniu swoich odczuć, więc awaryjnie włączyła niezawodnego, jak zawsze, ryksona.
Oczywiście, natychmiast u wezgłowia Delfiny zameldowała się cała Rodzina, jak jeden mąż i zawisła na usteczkach Delfiny.
Delfiną odchrząknąwszy, zapadła w długie i wymowne milczenie, kiedy nagle rozbłysła jak supernova lampa u sufitu i bezgłośnie wyzionęła ducha.
Dwa lampowe zejścia to było zbyt dużo dla Gryzi, więc przestała biegać w kołowrotku, natychmiast napięcie w sieci spadło i w domu zapanował przyjemny półmrok, zachęcający do drzemki, z czego nie omieszkała skorzystać Delfina, mimo iż owo wiszenie u jej usteczek trochę skręcało główkę w niepożądaną stronę.
Z racji zapadających ciemności, a za tym również sporych kłopotów z identyfikacją mówiącego, Gryzia odważyła się pouczyć Panią, że nie należy kłaść lagi i wciąż próbować nawracać i nawracać nawet najgorszego leminga. Wspomniała coś jeszcze o tzw. porażce pedagogicznej.
Pani nie była w ciemię bita i doskonale wiedziała któż jest owym właścicielem wyjątkowo napastliwego głosu i rzuciła w przestrzeń:
- Wiesz mały, że w tym cholernym Pchlewie to wszyscy chyba postradali zmysły, bo sklepikarze w ramach protestu nie będą, aż do odwołania, sprowadzać marchewki, sałaty i jabłek, a w ramach poparcia protestu mlecze maja się pochować w ziemię na kilka tygodni - powiedziała Pani.
Gryzia zrozumiała ową perorę i zapadła się w sobie, nie wydając już tego dnia ani jednego słowa. Wiedziała swoje, że wprawdzie pchlewscy kupcy to kupcy, ale z Panią to nie przelewki. Przelizała tricolorek i walnąwszy się na boczek zapadła w czujną drzemką.
Agent O;o załamal się, załkał, zapsioczył i zasiadłszy z rezygnacją w pozycji "Myśliciela" Rodina na wysokim krawężniku zzuł obuwie, wydłubał kamyczek, na powrót je nałozył, po czym oddalił się z stego strasznego miejsca z szybkością światła.
No bo jakżeż to? To dzisiaj już nie idą na wyścigi? Nie będzie wizyt w stajni, czyszczenia koni przed gonitwą, siodłania, ani rozstępowywania po gonitwie?
Nie będzie można oglądać z rozradowaniem przedziwnego tłumu zgromadzonego na Torach?
Nie będzie wieczornych wizytek u Hańci przeciągających się do nocy dnia następnego?
Ani pogadywania o tym i owym z przewagą tego ostatniego?
Nie było sprawiedliwości.
Poza słownikiem pod literą S.
Nadto przeliczając owe 47 lat pierdla na wiek życia przeciętnej świnki morskiej, wyszło jej (Gryzi), że dzięki temu wyrokowi zdoła poddać leczeniu (jako siedzący w pierdlu uprawniony do leczenia, darmowej opieki, odpoczynku, wiktu i opierunku) wuja, stryka, cwoka i psa sąsiada.
Uwzględniając do tego zakładany wiek emerytalny, miłościwie nam podarowany przez umiłowanego Przy-Wódce, Gryzi wyszło, że to całkiem dobry deal ta propozycja pierdla. Tak dobry, że kto wie, czy aby nie jest to propozycja korupcyjna!
- Ja chyba dam sobie spokój - rozmyślał - i całkowicie pominę okres dorosłości. Od razu przejdę na emeryturę!
Tapir, stary emeryt od urodzenia, pokiwał głową ze zrozumieniem.
Wciskając się między wódkę i zakąskę, ululany dzik zaczął: - opowiem wam swoją historię.
- Miałam sen - przerwała mu Gryzia.
Pozostali czekali wstrząśnięci tym niezwykłym stanem zniezrównoważenia duchowego u istoty o tak żelazo-betonowych nerwach.
Nawet zasmarkane bezjedynkówki, które akurat smętnie tkwiły w piaskownicy nieutulone w żalu po wyjeździe Izy, nastawiły uszu.
- Otóż, w tym snie najpierw mi wytatuowali numer na 26 cyfr. I mojemu dziecku też. A potem powiedzieli, że trzecia liczba od końca mojego numeru i druga od początku dziecka stanowią kod wejściowy do szopki, gdzie mamy mieszkać. Zaś czternasta, siedemnasta z mojego i dziewiąta dziecka - są hasłem do szafki z żarciem. Natomiast dwudziesta druga moja i trzecia dziecka - otwierają drzwi do klopa. Trzynasta i piętnasta moja oraz czwarta dziecka są pozwalają skontaktować się z nadzorcą. A potem zemdlałam - dokończyła i zamilkła.
Cóż, zawsze jest coś pierwszy raz w życiu - pomyślał.
Nadeszła nowa konkurencja:
http://siukumbalala.nowyekran.net/post/95799,humanitarny-uboj-prezydenta
Albo ubić gada, albo zaprosić.
Ps. Wzywam do czujności
Bo wiesz OZu, jednego roku na Kaszubach wiosną zaczęło w okresie kartkowym coś z ziemi wychodzić. Niejeden to i się ucieszył, bo była to sztuka mięs niemała i poza reglamentacją. Wszystko było OK, dopóki ta ohyzda, bo tak ją ludziska nazwali, nie zaczęła szwargotać po niemiecku i w miejscowe księgi wieczyste zaglądać.
Tak se myślę, że ta szara twarz skądeś mi znajoma; tak myślę i myślę, aż mnie natchło i do Tevelde zajrzałem, a on tam ma kwaterę i to dobrze wyrychtowaną.
Ja terazjestem uczulony na wszystkie podejrzane infekcje. Zaraz po tym test ciążowy robię, bo dowiedziałem się, że on tak ogólnie też wykazuje czy jest OK, lub czy nie jest OK.
I w ogóle - wymiękłam po kilku linijkach.
Gloria jest pruskiego chowu i ma być: kurc und bindiś! Nicht wahr?
Tu kuzyn Chełkowski, o którym Ci opowiadałam: pierwszy galop na arabie, drugi kłus na kłusaku francuskim.
A tu gonitwa w Sopocie:
Bo zapomniałam wkleić film.
Po chwili dzik zaniepokoił się znacznie bardziej, bo Januszek jak gdyby nigdy nic uszczypnął go w szynkę i pokiwał z uznaniem głową.
Kiedy jednak Januszek popadłszy w zadumę, oblizał się dwukrotnie skosiwszy na niego oczy - dzik wycofał się z towarzystwa i po angielsku dostojnie je opuścił.
Zaś za winklem puścił się kurcgalaopkiem - byle dalej od tych zdrajców, tych kanibali, tych bandytów!
Na szczęscie woń potrawy była tak oszałamiająca, że dziczy galop jakby zelżał, przeszedł w ulgowy kenterek, potem w niewymuszony kłusik, aby wreszcie dzik zatoczywszy półkole nie poszedł za górnym wiatrem w stronę garnka.
Po chwili dzik nawet zaproponował, że pomoże Hańci nieść garnek, ale Hańcia nie była w ciemię bita.
Ps. Będziesz musiała sobie sprawić nowy kapelusz. Ten z derby już de mode.
Chodzi mi głównie o osobę. Jeśli to możliwe, to także o konia, na którym ta osoba jechała.
Dane są napisami ze srebrnego pucharka. Pucharek poniemiecki, znaleziony w mieszkaniu w przedwojennej kamienicy. Kamienica opuszczona przez mieszkających tam w czasie wojny niemców, po wojnie przydzielano tam mieszkania.
Dla ułatwienia dodaję, że nie mam też pojęcia, jaką wyporność miała arka, bo Noe nie chciał nam nic powiedzieć. Powiedział jeno, że jak zacznie lać, to się przyda.
Natomiast saluki były tak cwane, że dorwały zająca (mimo kagańca) i nie chciały go puścić. A ponieważ z megafonu już proszono, żeby uprzątnięto tor z chartów do następnej końskiej gonitwy, więc właściciel charta wyciągniętym kłusem gnał do swojego pupila, zeby mu zabrać zabaweczkę. Oj, niewybiegany ci on był. Zero kondycji.
Bardziej interesujące są te kłusaki. Norwegowie szaleją. I chyba araby specjalnie się do tego nadają (?).
O używaniu arabów jako kłusaków jak zyję nie słyszałam;)
Koń normański został skrzyżowany z angielskim roadsterem z Norfolk. Później, już w XIX wieku, wprowadzono do rasy krew angielską hackneya i rosyjskiego kłusaka Orłowa, tworząc kombinacje najlepszych kłusaków na świecie. Pod koniec wieku wprowadzono również krew amerykańskiego konia standardbred. W 1902 roku założono księgę stadną francuskich kłusaków. Natomiast sama rasa francuskiego kłusaka została oficjalnie uznana dopiero w 1922 roku. Żeby koń został wpisany do księgi stadnej, musi przebiec kłusem kilometr w czasie nie dłuższym niż minuta i 42 sekundy. Od 1941 roku księga została zamknięta przed końmi, które pochodzą od rodziców nie wpisanych do rejestru. Jednakże w ostatnich latach dla utrzymania jakości rasy i poprawienia szybkości francuskich kłusaków, skorzystano znowu z ogierów standardbred.
Konie i charty na pewno lubią;)
Pierwsze wzmianki o istnieniu chartów w Polsce pochodzą z czasów Galla Anonima. Za początki istnienia rasy przyjmuje się XIIlub XIII wiek. Pierwotnie psy te służyły do polowań na dropie. Chart polski był ulubionym psem szlachty polskiej. Wywodzi się prawdopodobnie od chartów azjatyckich, takich jak np. chart perski i chart środkowoazjatycki (tazy).
Po II wojnie światowej zakazano polowań z chartami, a psy w typie charta likwidowano. Ich trzymanie i hodowla została obłożona specjalnym pozwoleniem, przepis ten obowiązuje nadal. Od lat 70. XX wieku przystąpiono do odtwarzania rasy. Współczesną hodowlę chartów polskich zapoczątkował Stanisław Czerniakowski, który zakupił w okolicach Rostowa nad Donem dwie suki – Tajgę i Striełkę oraz jednego psa – Elbrusa. Ze skojarzenia Tajgi i Elbrusa urodził się pierwszy zanotowany miot chartów polskich.
W 1989 rasa została wpisana do rejestru Międzynarodowej Federacji Kynologicznej (FCI).
Ja piszę o wyscigach chartów. Słyszałaś coś o tym? Ktoś w Polsce organizował?
pzdr
Ps. Dziękuję za kłusaki. Mimo tego upieram się, że próbowano araby w tym sporcie. Może Iza lub Jacek coś wiedzą.
Od naszego informatora wiemy, ze była to Biała Pavlova.
Bliższych informacji udzieliła nam Gryzia.
Żyli w schludnej chatce z dzwonkiem, a żywili się tylko wtedy kiedy listonosz zadzwonił dwa razy.
Nad łożem małżeńskim mieli wyhaftowane krzyżykami:
Jeżeli słyszysz dzwonek, nie pytaj, komu on dzwoni; dzwoni on tobie.
Wymarłe rasy chartów:
chart krymski (krymka)
chart czerkieski (gorka)
chart wołoski
Poza tym wymarły jest też chart staroegipski - tesem, ale tu akurat nie komuchy były siłą sprawczą.
Mogą przecież jeździć na wrotkach; mogą skakać na spadochronie, nie, one mają dręczyć biednego zajączka. Nie dość, że już Wołk na niego dybie, to teraz jeszcze wściekłe psy napuszczać.
Jeszcze raz - w imieniu Więtaka i Bezlinka stanowcze nie
Ps.
"...@Iza 14:18:10
Znalazłam te uwagę u Dakowskiego bez linka, więtak wklejam, bo godna tego. Jeżeli ktoś zna autora, bardzo proszę o podanie...........:)))))))))))...
sigma 25.07.2013 16:29:14 :))))))))))))))))"
http://www.google.pl/imgres?hl=pl&biw=1280&bih=739&tbm=isch&tbnid=Wf5CX12VqkntfM:&imgrefurl=http://atinabc.blox.pl/2008/06/Biala-Pavlova.html&docid=y11mbb4PITczCM&imgurl=http://atinabc.blox.pl/resource/pavlovaa1.jpg&w=640&h=427&ei=oZ_xUdWtB4iUtQbUsIGoDQ&zoom=1&ved=1t:3588,r:4,s:0,i:93&iact=rc&page=1&tbnh=183&tbnw=275&start=0&ndsp=15&tx=67&ty=48
Sztyrlic poszedł na skróty http://atinabc.blox.pl/2008/06/Biala-Pavlova.html
- Zgroza! Do czego to doszło! Dół uczy bon tonu! - powiedziała na głos Woyciechowa, która znała kolej rzeczy i nigdy nie wybiegała przed orkiestrę.
Gryzia, jako świadoma, pełnym pyszczkiem dyletantka, nie lata w kółku dla zapierniczania a dla produkcji prądu. Także samo po kuchni, Gryzieńka nie lata coby się nabożnie ulatać i w chwale matki-Polki paść z przepracowania, tylko po inżyniersku. Tj. "w NAJPROSTSZY sposób do celu".
Gryzpa puściła mimo uszu postękiwania Woyciechowej. Poleciała po bób. Na zakąskę i kolację. Gotowany w jednej wodzie z młodymi ziemniaczkami;). Bo tak szybciej i nieco oszczędniej.
Przerażona Pavlova mieniła się na licu gamą barw (biały,malinowy, czeladowy) a potem ze Strachem spłynęła ode drzwi zameczku. Woyciechowa sapnęła i podyrdała kisić ogórcy.
Echo rypnęło się od ścian zameczku. Tudzież od żaluzji i okiennic spuszczonych przez niechętną światu i Pawlovej Woyciechową. Rykoszetem dosięgło piwnicy, w której Tadzinek oprócz zażywania chłodu, usiłował też opracować podróbkę deseru serwowanego na żurfiksie i poza nim. Zwabiona hałasami babcia skierowała się do piwnicy. Składowe harmoniczne ech, pogłosów i pogłosek koniecznie wymagały uładzenia!
A jak się nazywa? Zając!
A za czym charty gonią? Za zającem!!!
Więc jest to zając, w najgorszym wypadku, przy klapach na oczach - symbol zająca.
Więtak i Bezlinka nadal aktualni i jeszcze całkiem, całkiem...
Gloria nakazała zrobić Woyciechowej remament, więc wzięła ona notki z dwóch dni i przetrzepała je na trzepaku. Cóż tam z nich nie wyleciało na ziemię, a to: "Gloria już zmierzała z brzytwą do Tajemnego Ogrodu Mme", "B&B Sp. z o.o.", "listonosz zadzwonił dwa razy" i "Poleciała po bób. Na zakąskę i kolację. Gotowany w jednej wodzie z młodymi ziemniaczkami;). Bo tak szybciej i nieco oszczędniej.".
- Hmmm. kupa tego - pomyślała Woyciechowa biorąc szuflę i brzozową miotłę. Tylko jak to posegregować? Nie wiem co nadaje się do żółtego, co do zielonego, co do niebieskiego, a co brązowego kubła.
Zdenerwowana udała się do służbówki, gdzie trzymała ściągę, co to jej jakaś grinpiska wtryniła, gdy wychodziła z sumy.
Po konsultacjach zgarnęła wszystko na szuflę i wrzuciła do czarnego pojemnika. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zapaliła mentolowego, głęboko wciągając miły jej dym.
- Komu dzwonią, temu dzwonią - mnie nie dzwoni żaden dzwon. Bo takiemu pijakowi... etc.
Z Białej Pavlovovej opadła pierwsza truskawka, bowiem do chatki zbliżał się Stirlitz, dla niepoznaki przebrany za białego niedźwiedzia, z gałązką campanulli za uchem. Wolał tę starą, dobrą, polską pieśń, zamiast frazy hemingwayowskiej od czasu, gdy ten stary pierdziel z Kuby okazał się być płaconym przez NKWD i nie był aktualnie en vogue. Stirlitz bowiem wiedział, że Pies Pawłowa zna prawdę. A białe niedźwiedzie w Polsce to normalka, uznawana przez Zachód, więc nikt się nie zorientuje, że Hunowie są w Grenadzie.
- Że też ten cholerny biały niedźwiedź nie umie po prostu zadzwonić do drzwi, jak człowiek - mamrotal niepochlebnie stary pies Pawłowa.
- To twój znajomy spod budki z piwem, co? - zajazgotała Pavlova jadowicie. - Kretyn jakiś! Taki upał, a on w futrze!
Glorii z ócz strzelały pionury, w tym kilka kulistych, włosy miała postawione na sztorc, a z brzytwy kapała czerwona jucha. Woyciechowa przeto miała początkowo kłopot, czy to w istocie Hrabina, czy też Madame Silvanne. Szybko więc ustaliła telefonicznie, że Mme jest zajęta chłodnikiem, więc to jednak musiała być Hrabina. Zwłaszcza, że Qrfirst Frycek na widok brzytwy w rękach Glorii przytomnie rozpłaszczył się za szafą, udając charta i do tego niemowę.
- Herbatki? - zapytała słodko Woyciechowa.
Gloria skinęła głową, z której powoli opadał kurz bitewny. Machinalnie mieszała herbatę brzytwą, choć jej przecież nie słodziła. Pomieszawszy - odłożyła narzędzie na stole i zamyśliła się głęboko. Następnie popadła w stupor.
To była znakomita okazja dla Woyciechowej do zabrania brzytwy i ocalenia ludzkości, oraz paru sztuk drobiu.
Qrfirst Frycek natychmiast też radośnie zaszczekał, bowiem odzyskał już głos, ale nie drobiowe jestestwo. Gloria pogładziła Frycka po czubie, mówiąc czule:
- Dobhy Kusy, dobhy...
- Sokół jestem! - oburzył się Frycek.
- Dobhy Sokół, dobhy... - zgodziła się Gloria i Woyciechowa już wiedziała, że z Hrabiną jest źle.
- Co się stało, pani Hrabino? - odważyła się w końcu zapytać.
- A wiesz, dziwne rzeczy się dzieją: Hunowie są w Ghenadzie... Ten legendahny ... to też Hun...
- Aha. No tak. To robię obiad - odetchnęła wierna sługa i postanowiła pójść w ślad Mme - z tym chłodnikiem.
Pisuardessa Jadzia jednak była czujna.
- A co mi się tu pcha! - typowo zagaiła, - stanąć mi tu i czekać.
- Dobha kobieto - tu Gloria błysnęła sygnetem, - nie zdajesz chyba sobie sphawy z kim masz do czynienia.
- A co mi tu będzie!!! - teraz Jadzia się zezłościła, bo przypomniała sobie o przodkach, niderlandzkich baronach, - stać jak wszystkie! U mnie nawet królowa Bona będzie stojała jak trzeba!
Zdruzgotana Gloria zrezygnowała z pudrowania noska, co jak wiecie, strasznie psuje krew.
Z zawodnikami nie powinno być kłopotu. A dla pań, wleje się do piaskownicy cztery wiadra wody, by spokojnie mogły się prać w błocie.
Budżet niestety nie wystarczał na zakup takiej ilości kisielu.
Nie było nawet chwili wątpliwości, że tapir będzie głównym sędzią.
- Panie, gdzie Rzym, gdzie Krym - stwierdziła - waląc łokciem pod żebro dzika. Ten zapowietrzywszy się nie był w stanie opowiedzieć swojej historii jednej pani z telewizji, co jej tokszoła dali po zmianie nazwiska na Drzazga, żeby gęby nie darła, że Polacy ją prześladują z powodu mleka z dodatkami wyssanego.
- Dziwne te ludzie - pomyślała zimna fuzja - po co się spierać i jakieś gówniane swoje historie opowiadać, bo przecież jak mi się mocniej hepnie, to czy to będzie ten od historii, czy pani z telewizji, czy kto inny, to mu taki piekarnik zrobię... jakem zimna fuzja. Odkręciła deko pokrywkę, bo się jej duszno zrobiło i przytulając się do zapowietrzonego dzika zapadła w krótką, niespokojną drzemkę. Po pewnym czasie dzik się odpowietrzył ale za to zaczął świecić. Latarnia poczuła się obrażona, że byle fuzja i to z zasikanej piaskownicy chce jej pod bokiem konkurencję robić, a ona w tym porcie pierwsze światło jeszcze dla Kwiatkowskiego puszczała. Pocieszyła się stwierdzeniem, że ona przynajmniej ma piśmiennego latarnika, a nie jakiegoś ględzącego dzika na etacie.
Zatopiona zimna fuzja bulgotała na dnie piaskownicy nad niewdzięcznością rodzaju ludzkiego.
Po śniadaniu babcia postawiła na stole plecak pełen bananów. Tadzinkowi zaśmiały się oczy, ale szybko zgasły, bo po zajrzeniu do środka okazało się, że banany były upstrzone w czarne kropki, jak portret tow. Wiesława w miejscowym salonie fryzjerskim.
Babcia powiedziała, że te mocno przejrzałe banany dziadek kupił na licytacji w WOCu w Porcie. Babcia strapionemu wnusiowi dała rybaka, żeby w kolejce nie piszczał niemęskim głosikiem i nie udawał trzylatka. A następnie jeszcze snopek na wejście do zoo.
Tadzinek po wyjściu z kolejki wypatrywał znajomków i kiedy dostrzegł, że są w piaskownicy zaczął szaleńczo wywijać rękami i przyśpieszył kroku.
Dziewczynki zaczęły od inspekcji plecaka i też wydłużyły się im mocno miny, gdy znalazły obesrane przez muchy banany. Cóż, jeść ich się nie dało, bo pomoc domowa mówiła Hani, że takie to mogą jeść tylko małpy, a ludzie od takich dostają małpiego rozumu.
Postanowili udać się w tym celu do oliwskiego zoo, ale jak nie było Januszka to i nie było transportu. Zapadło niezręczne milczenie i to tak mocne, że złapało przechodzącą mimo Glorię za kieckę. Mme zaczęła strofować milczenie, ale Gloria domyśliła się wnet o co idzie sprawa i powiedziała:
- Jedziemy powozem do Katedhy Oliwskiej na konceht Konstantego Kulki to możemy was podrzucić pod bhamę wejściową do zoo.
Po wgramoleniu się dzieciarni do powozu, stangret zaklął szpetnie po niemiecku, strzelił z bata i koń ruszył. Dzieciaki poznały, że ten śmieszny gość w meloniku i pod wąsem to Woyciechowa, a konia odstawiał całkiem udatnie Cher Cousine Alphonse.
Dzieciaki podziękowały za podrzucenie, kupiły bilety i pomaszerowały do klatek z małpami. Chciały dać po bananie każdej z małp, ale mandryl zajęty był malowaniem pasków na gębie, kapucynki rozrabiały, pawian pokazał im czerwony rewers, a tu w kącie klatki siedział bardzo smutny Gutang.
Dzieci cały plecak ofiarowały Gutangowi, któremu po ostatnim bananie wyraźnie poprawił się humor. Kiedy dzieciaki już poszły, to brzuch Gutanga zaczął mieć ochotę na samodzielne życie, czemu dawał dowód wyczyniając przedziwne harce.
Gutang ogólnie był zadowolony, ale brzuch przyprawiał go o ból.
- Dlaczego dogadzanie nam Gutangom przez kobiety tak boli?
Opodał dał się słyszeć znajomy suchy kaszel podobny krztuszącej się wuefemce idącej pod stromą górkę i przed klatką stanęła Helga w wielce znaczącym rozkroku.
- Mała kobieta, mały ból - powiedziała dobitnie, podkreślając słowa uderzeniami szpicruty o cholewkę oficerek.
W tył zwrot i do domu.
Wystarczy, ze napiszesz notkę i dasz ja do Klubu, zamiast np. do polityki i ona sama awtomatycznie ląduje na zakładce. Miś Uszatek poinformował, że jak narazie nic się nie da zrobić.
No i od czasu do czasu mamy kleksa.
a propos kleksa :
"Cóż to ?
- żyd Panie, lecz w literę go przerobię
- jak mi jeszcze kropla skapie
to tak trzepnę cię po łapie
aż proformę wspominisz sobie".
"ZEMSTA" Aleksander hr. Fredro
A za pierogi z jagodami cher cousin Alphonse skłonny był nie tylko występować w charakterze konia cugowego, ale nawet i pod siodłem odstawiać wiedeńską szkołę jazdy!
- No, co jest? Skoro my musimy udawać konia i charta, czy one by też nie mogły? Co to za niesprawiedliwość?
- Oj, nic nie rozumiesz - wytłumaczył biedakowi cher cousin. - My to robimy, żeby im zrobić przyjemność. A one jadą na koncert, jak za dawnych czasów, żebyśmy my nie tracili nadziei.
Więc Woyciechowa kiwnęła na blondaska i już po chwili Tadzinek, siedząc przy stole i majtając nóżkami - bowiem nie dosięgał do podłogi - wtryniał kolejny talerz pierogów z jagodami. Babcia nie mogła doprawdy się nadziwić, że przez pierwsze dwa dni brak deseru wnusiowi nie robił. Mało tego - Tadzinek odmówił również posłodzenia herbaty, co szczerze zaniepokoiło dziadka. Ale przecież nie na tyle, by odłożyć "Dziennik Bałtycki" i nie popaść w małą drzemkę. Ot taką akurat, by przeczekać do kolacji.