sobota, 26 września 2015

Dlaczego nie zrobiłem kariery

 
No właśnie... dlaczego nie zrobiłem kariery? Może po prostu jestem na to za głupi? Tak, to chyba to... Właściwie mógłbym tu już zakończyć i poddać się wrodzonej gnuśności. Tylko... taka Ewka, czy taki Adaś, by trzymać się wyłącznie imion biblijnych przodków, wcale nie są ode mnie mądrzejsi. Ewka to już zupełna katastrofa. A patrzcie gdzie ona jest. Już do końca życia będą mówić do niej – pani premier.

Na te filozoficzno – psychologiczne rozważania naprowadziła mnie wiadomość, że niejaki Kazimierz Marcinkiewicz, żałosny premier w rządzie PiSu, któremu potem palma okrutna odbiła; na początku skromny nauczyciel z miasteczka na prowincji, z solidną rodziną, bogobojny i z zasadami, nagle zaczyna hulać, zmieniać kochanki i patrzcie wszyscy uważnie – w tym swoim chocholim tańcu dorobił się majątku o wartości 20 milionów. Jest kariera? A jakże! Robi za autoryteta, stać go na Ferrari, ma sposób na dziewczyny, choć pała już kompletnie łysa, lecz forsy pod dostatkiem.
Czyli rzeczony Kaziu osiągnął swój poziom szczęścia, które najprawdopodobniej w swoim mniemaniu nazywa karierą.
Choć w moich oczach to wyjątkowo śliski i ohydny typ.


Zastanówmy się na chwilę, czym tak właściwie jest szeroko pojmowana kariera.
Chyba wszyscy się zgodzimy, że to tylko i wyłącznie w powszechnym pojmowaniu: pieniądze, władza i sława - popularność. W tej kolejności i tylko tyle. Im więcej każdego elementu, tym kariera większa. Oczywiście proporcje między tymi trzema elementami mogą się zmieniać, a wtedy Pan sprawia, że zostajemy Kulczykiem, albo takim powiedzmy Balcerowiczem, czy Michnikiem.

Kariery często wykwitają nagle i znienacka, jak na wiosnę mlecze na trawniku. Powiedzmy, taki Janusz Lewandowski. Pamiętam gościa jeszcze z pracy w PLO (Polskie Linie Oceaniczne a nie Palestinian Liberation Organization). Skromny urzędnik, rzucający się w oczy jedynie z powodu cofniętego podbródka i ciekawego uzębienia. Pies z kulawą nogą wówczas nie zwróciłby na niego uwagi. Taki przeciętniak. Okres transformacji, 1989 – 1990 spędziłem w USA, a jak wróciłem, to niesłychanie bogate i to w sensie międzynarodowym, PLO nie miało już 174 nowoczesnych drobnicowców, kontenerowców, statków ro-ro, czy con-ro, tylko cztery takie sobie. Nie żartuję! Reszta floty dziwnie się rozpłynęła po świecie. To oczywiście przypadek, nie mający nic wspólnego z tajemniczym zniknięciem polskiej floty liniowej, ale w tym samym czasie pan Lewandowski zaczął robić błyskawiczną karierę. Czy to spowodowała przynależność do Kongresu Liberalno Demokratycznego – partii Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego, oraz, co należy tu podać, fantastycznego mistrza gry w ruletkę, Pawła Piskorskiego? Nie zapominajmy przy tym, że naród patrzący czujnie na scenę polityczną, szybo ochrzcił KLD – "liberały – aferały".
Czyżby KLD było lewarem, który kreował różne kariery? A może obowiązywało tu słynne prawo, że pierwszy milion trzeba ukraść? Coś w tym zapewne jest.
Dajmy już sobie spokój z Lewandowskim i lib-ferałami. Kiedyś pewnie już na emeryturze, ktoś pokroju Cezarego Gmyza, czy Sumlińskiego rozpracuje ten temat.

Cóż zatem powoduje w Polsce, że taki sobie Wańka, Kazio, czy Januszek może zrobić solidną karierę?
Potrzebny jest tylko jeden, jeden jedyny element, by tego dokonać.
Oczywiście reszta też jest pożądana, lecz są to sprawy drugorzędne i mniej istotne.
A są też cechy wyjątkowo niepożądane, a nawet wręcz szkodliwe. To uczciwość, przyzwoitość, prawdomówność. Posiadając je, kariery raczej nie zrobisz.

Tajemnica polskich karier

W gminie Sierakowice (Kaszuby) nic wielkiego nie zdziałasz, jeżeli nie masz poparcia pewnych braci prowadzących ważny handel.
W Gdyni też raczej masz marne szanse, jeżeli nie jesteś w drużynie prezydenta Szczurka.
A w Pomorskim Województwie nie licz na cokolwiek, jeżeli nie popierasz prezydenta Gdańska Adamowicza i jego ludzi. Tak się składa, że wszyscy z PO.

I tak dalej, aż do samej góry... A tajemnica nie jest tajemnicą, bo wie o tym od dawna każdy rozgarnięty Polak, że –
- kariery w Polsce nie zrobisz, jeżeli nie podepniesz się pod ważny układ władzy.

Nepotyzm, kolesiostwo, sitwy, układy, pajęczyny, czy salony, ojcowie chrzestni, baronowie partyjni, protegujący i protegowani, to niestety normalna codzienność życia Polaków. Od dołu do samej góry. Nawet premier jest premierem, bo została protegowana i namaszczona przez poprzedniego rozgrywającego, Donalda Tuska, który również wylansował właśnie upadłego prezydenta Komorowskiego. A podobno naród go wybrał! Wolne żarty.

To jest oczywiście patologia. Narastająca przez dziesięciolecia, zresztą nie tylko w Polsce, choć u nas przekroczyła już wszelkie granice, zbliżając się groźnie do tego, co w państwach post-sowieckich nazywa się krysza. Krysza to właściwie dach, lecz u nas, już za komuny przyjęło się określenie – plecy. Masz plecy to jesteś gość, albo masz potencjał, by kimś zostać. Kariera, jak masz marne plecy jest praktycznie niemożliwa.
Transformacja 89' kompletnie nic nie zmieniła. Obowiązują te same zasady, choć nieco zmienili się ludzie. Lecz nie za bardzo.

Jeżeli istnieje taki układ, jak widać hierarchiczny, bo lokalny kacyk, też musi mieć plecy gdzieś wyżej, to nasuwa się pytanie – gdzie się to kończy? Co jest na samej górze?

Przekonany jestem mocno, że o wszystkich karierach, a czasem nawet o życiu, czy śmierci, nadal decydują w Polsce służby specjalne. Zdobyły miliardy, m.in dzięki FOZZ, okopały się na newralgicznych stanowiskach: w wojsku, w gospodarce, w mediach i w każdej władzy i praktycznie na dzisiaj, są nie do opanowania.
Czy śp. Jan Kulczyk zostałby najbogatszym Polakiem, gdyby nie kontakty jego i jego ojca ze służbami?
Czy Komorowski zostałby prezydentem gdyby nie jego serdeczne stosunki z WSI?
A wszystkie te "resortowe dzieci" tak wqu...ące naród w telewizji, gazetach, polityce, czy nauce?
Oni wszyscy zawdzięczają dosłownie wszystko służbom, czasami nawet niepolskim (czy poseł/minister/marszałek Radosław Sikorski był prowadzony przez brytyjski MI6 ?). I są tym służbom bezwzględnie posłuszni, bo wiedzą, że wystarczy jeden grymas, żeby wszystko stracić.

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał, że opozycja zwalczana przez służby, którą obecnie reprezentuje tylko Prawo i Sprawiedliwość nie wytworzyła swoich "pleców". Lecz tutaj sytuacja jest prosta i przejrzysta – liczy się poparcie tylko jednego człowieka – Jarosława Kaczyńskiego.
To prawdziwy "twórca królów". To on z bratem, przeciwstawiając się warszawskiej koterii ulokował Wałęsę na stanowisku prezydenta RP. A teraz dokonał tego powtórnie z Andrzejem Dudą. Podczas, gdy pierwszy wybór był wątpliwej jakości, bo takie były czasy, to wybór obecny jest świetny, najwyższej jakości. Podobnie najprawdopodobniej będzie z desygnowaniem na premiera Beaty Szydło. A i resztę ważniejszych stanowisk prezes Kaczyński porozdziela.

Podobną kryszę starał się zbudować tzw. warszawski salon, oczywiście z najważniejszym mędrcem, Adamem Michnikiem na czele. Ten salon to dziwna mieszanka komuny, żydokomuny i neoliberałów. Zresztą kto wie, czy nie specjalnie utworzony i prowadzony przez służby. Michnik przeplata się z Urbanem, a Kiszczak dla nich jest człowiekiem honoru. Dobrych parę lat udawało im się tworzyć środowisko decydenckie, przy wsparciu tajemniczych darczyńców i protektorów (np. Fundacja Batorego, założona przez złowrogiego miliardera – komunistę, Georga Sorosa). Na szczęście obserwujemy powolny zmierzch wpływów Gazety Wyborczej, Onetu, radia TOK FM i w kolejności telewizji TVN.

Nigdzie na świecie nie da się żyć bez pleców, jeżeli zamierzasz piąć się do góry i robić karierę. To normalne. Wyróżniasz się, zostajesz zauważony, następnie doceniony i idziesz wyżej.
Patologia jest wtedy, gdy nie masz nic, tylko plecy. Jesteś zerem, głupi, zły i nieuczciwy, a mimo to twoje plecy windują cię do góry. I potem każdy boi się ciebie tknąć, a ty psujesz, niszczysz, bądź, w najlepszym wypadku nie robisz nic. Ale jesteś człowiekiem układu i ci, co trzeba, dobrze o tym wiedzą.
Takich właśnie karierowiczów obecnie mamy na pęczki i przez nich w Polsce jest tak, jak jest. I to oni, dobrze znając swój potencjał, często nawet okupując specjalnie dla nich utworzone stanowiska, zębami i pazurami bronią się przed jakimikolwiek zmianami. Pamiętacie, jak się bronił prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej? Lub teraz, jak się broni Jan Bury z PSLu? Oni tak łatwo nie odpuszczą, bo dobrze sobie zdają sprawę, że wyrzuceni poza układ władzy są niczym. Takie słynne zera po Oksfordzie. Dyzmy i Sikorskie.

Na koniec wyjaśnijmy sobie trochę lżej różnicę między karierą, a celebrytyzmem. Celebryta, to wykreowany sztucznie karierowicz. Zazwyczaj jednodniowy. No... powiedzmy - jedno-sezonowy. Celebryci to kompletne marionetki na usługach mediów i władzy. Chwilę są... a za chwilę ich nie ma.
Pokaźny zestaw celebrytów stanowią tak zwani eksperci telewizyjni i prasowi. Takie ad hoc autorytety. Najczęściej obecnie są to politolodzy, socjolodzy i bardzo fajna grupa – psychologowie społeczni, którzy w swoich, okularach, łysinach i brodach, udowodniają nachalnie, że aktualna władza nigdy się nie myli i zawsze ma rację. Oraz oczywiście, że za całe zło winien jest PIS i jego demony – Kaczyński i Macierewicz.
Najzabawniejszym celebrytą, prawdziwym celebryckim klownem jest niejaki ksiądz Sowa. Nie ma na świecie takiego tematu, w którym on nie występowałby jako ekspert. Od skrobanek do Nelsona Mandeli. Od Ukrainy do szwedzkiego komunizmu. Niebywale wszechstronny ekspert. TVN nadal go jeszcze doi, ale już przed świętami go schowa, bo, jak to się mówi – dni ich są już policzone.


Ja, jazgdyni, nie podpiąłem się nigdzie. Nie wyszło. Tyle lat na morzu nie sprzyjało odpowiedniemu wąchaniu, macaniu i schlebianiu, by sobie plecy zbudować.
Ale nie narzekam, choć dzieci nieco cierpią, że tata nie potrafi czegoś załatwić. Cierpią również, bo tata nie nauczył tak niezbędnego życiowego sprytu w dziedzinie kulturystyki rozwijania pleców. Teraz biedaki same muszą do wszystkiego dochodzić.
Jak zdecydowana większość normalnych Polaków.
I dobrze...





.