niedziela, 26 stycznia 2014

Jestem Dyletantem



Mroźnym niedzielnym porankiem, zapomnijmy na chwilę o Majdanie, nieszlachetnym sekretarzu Dziwiszu, Starych Kiejkutach, dżenderze i ferajnie Tuska.
Lat temu parę, zapłodniony ideą pewnych londyńskich dżentelmenów, uznałem, ze bardzo ważnym zadaniem wszystkich blogerów jest budzenie umysłów rodaków. Zmuszenie ich do samodzielnego myślenia i wyrwania z zaklętego kręgu spraw codzienności i tych podsuwanych przez telewizor.
Tak powstał Klub Dyletantów. Kapitułę klubu stanowią nieprzeciętni blogerzy – znana wszystkim Izabela Falzmann Brodacka, słynna artystka KOSSOBOR, skromna, ale wielka sigma, Tadman, oraz jazgdyni – ojciec założyciel.

Klub obecnie ma swoje niewielkie miejsce (cały czas w budowie) -  http://klubdyletantow.blogspot.com/
Dostąpił też kiedyś gościny na Neonie24, gdy portal miał inne władze i inne założenia ( http://neon24.pl/category/28,klub-dyletantow ). Teraz obecnie, jak cały portal zresztą, opanowany przez dziwnych ludzi, dogorywa.

Nie zaprzestanę jednak idei Prawdziwego Dyletanta. Trzeba szerzyć edukację, nie tylko fachową, ale i tą życiową i kulturalną. Trzeba ludzi budzić z marazmu.
Mam nadzieję, że w końcu znajdziemy swoje miejsce w blogosferze.
Do upierdliwych świat należy!


Określenie DYLETANT w powszechnym obiegu ma znaczenie pejoratywne. Ty dyletancie - znaczy tyle, że coś wiesz, ale po łebkach. Nic bardziej mylnego. Dyletant pochodzi do dilettante, a to z kolei od dilettare, lubować się. Dyletant to miłośnik, amator.

Cóż więc jest takiego dziwnego w dyletancie, że odróżnia go od przeciętnego człowieka, który też zapewne „lubuje się” w czymś.
Chociażby w kuflu piwa i paczce chipsów przed telewizorem.
Tym czymś jest ciekawość. Generalnie ciekawość świata i poszukiwanie samemu odpowiedzi na pytania, które ten świat niesie. On nie siedzi tylko przed tym przysłowiowym telewizorem i chłonie jak gąbka to, co mu się podsuwa, chociażby to był kanał National Geografic, na temat życia goryli w niedostępnych lasach
Dyletant woli sam zobaczyć obiekty swoich zainteresowań i dowiedzieć się czegoś więcej. I dyletant nie przyjmuje wiedzy „z góry”, ex catedra, on lubi sam dojść do własnych wniosków i sam czegoś doświadczać.

Dyletant ma dużo wspólnego z „człowiekiem renesansu”. Gdy po ciemnych latach średniowiecza w XV i XVI wieku wybuchło Odrodzenie, albo właśnie Renesans, w momencie, powiedzmy, upadku Konstantynopola, Europa nagle stworzyła coś nowego w historii ludzkości, stworzyła humanizm.Wybuchły sztuki i nauki. Dokonał się niebywały skok.
Leonardo da Vinci jest chyba najwybitniejszym przykładem człowieka renesansu. Zajmował się wszystkim, co go zaciekawiło. I był wybitnym we wszystkim, czego się dotknął. Ta jego pasja i różnorodność zainteresowań stała się wzorem dla późniejszych dyletantów.

Krótki rys historyczny Klubu Dyletantów

Klub Dyletantów formalnie został ustanowiony w 1732 roku w Londynie jako The Society of Dilettanti dla młodych (i bogatych) ludzi z wyższych sfer, którzy odbyli tzw. Grand Tour.A cóż to takiego? To była obowiązkowa w tamtych strefach pielgrzymka, lecz nie religijna, nie do miejsc świętych, ale do miejsc, które się zaznaczyły w kulturze. Głównie taka długa peregrynacja obejmowała Rzym, Wenecję, Florencję. Również Grecja, jako kolebka kultury często wchodziła w zakres takiej podróży.
Jak zauważamy, w późniejszym okresie również polscy romantycy, Mickiewicz, Słowacki, Krasiński kontynuowali tradycję Grand Tour.

Na początku na czele The Society of Dilettanti stanęli Lord Middlesex i Sir Francis Dashwood. Do londyńskiego klubu przystąpiło wielu diuków, lordów, a później również wielu czołowych artystów i pisarzy. Kogo to interesuje to sobie interesujące nazwiska znajdzie.

Klub liczył 60 członków, ni mniej, ni więcej. Był ściśle powiązany z Brook’s,najbardziej ekskluzywnym gentlemen’s clubs, który stoi do dzisiaj na St. James’s Street w Londynie. Niestety nie jestem członkiem (ale też się nie starałem, może szkoda…)
Bardzo szybko Klub stał się wyrocznią Londynu i całej Anglii w sprawach kultury, sztuki, mody i nauki.
Jakie warunki trzeba było spełnić, by zostać członkiem Klubu? Formalnie tylko dwa: odbyć podróż do Italii i starać się, w czasie tej podróży nigdy nie trzeźwieć. Oczywiście, dzisiejsi sceptycy i w swoim przekonaniu demokraci, zepsuci przez klasowe bzdury komunizmu, natychmiast podniosą larum – kogo wówczas było na to stać. Fakt, tylko brytyjskich i innych europejskich krwiopijców. Ale takie właśnie czasy wówczas były i nic tutaj nie zmienimy. Kto ma winę za to, że urodził się w domu lorda, czy innego diuka. Mógł on przecież całe życie uganiać się na koniach za biednymi lisami, poklepywać po pupach panny służące i obżerać się kiepskim brytyjskim jedzeniem. Jednakże, on wybierał wiedzę, naukę i sztukę. Był ciekaw i chciał podróżować. To nie było aż takie proste jak dzisiaj. Więc, żeby zostać dyletantem trzeba było mieć tą chciwość poznania, pragnienie zobaczenia i dotknięcia i tą wszechogarniającą ciekawość.
W nagrodę za te cnoty członkowie Klubu gremialnie się przyczynili do ponownego rozkwitu nauki i sztuki, a jako produkt uboczny zostali, jak to się dzisiaj modnie nazywa – londyńskimi trendmakerami.
Zostali elitą swoich czasów.

Czy nie pora kultywować szczytne idee Klubu Dyletantów? Zaraz prześmiewcy i malkontenci zakrzykną – o, samozwańczych elit im się zachciewa! Nie ma większej bzdury. Chodzi o pasje, ciekawość i poznanie.
Jak przeglądam artykuły w blogosferze, to widać, że oprócz typowej bieżączki, wielu jest pasjonatów różnych dziedzin: dobrego jedzenia i picia, koni, wędrówek po górach, mazurskich jezior, naszych lasów, polskich dworków, szlacheckiej tradycji, morskich podróży, wielkiego kosmosu i małego atomu, religii, naszej katolickiej, jak też innych,różnorodnych . I wielu wielu różnych tematów.
Miejmy od czasu do czasu wolę, by oderwać się od spraw bieżących i porozmawiać o czymś, czego zwykle w zaganianych czasch brakuje. Przecież wszyscy chcemy byc mądrzejsi i szczęśliwsi.

N'est-ce pas?

autor: jazgdyni