sobota, 15 lutego 2014

Zwykłe Małżeństwo


Prosta droga, bez wzlotów i upadków. Jednakże dla niektórych bywa tragiczna. Miłość jest gorzka...






Wychowałeś się w tradycyjnej, polskiej rodzinie. Ojciec ciężko pracował, a matka dbała o dom i wychowanie dzieci. Nie było za dużo radości i miłości w domu, ale wystarczająco. Było normalnie.
W niedzielę chodziłeś do kościoła. Gdy już podrosłeś, sam, a właściwie razem z rówieśnikami, na mszę o dziewiątej.
Uczyłeś się dobrze w szkole i nie miałeś kłopotów. Lubiłeś sport i dużo czasu spędzałeś z kolegami rozgrywając różne mecze i zawody. W tych czasach było to normalne spędzanie wolnego czasu. Nikt jeszcze nie ślęczał przy komputerze, albo gapił się w telewizor.
Dużo czytałeś. Sporo z biblioteki ojca i to, co rodzice podsuwali. Sporo też książek, które krążyły między kolegami; różne tam "Winnetou", czy Tomki tu i tam. Za szkolnymi lekturami zazwyczaj nie przepadałeś. To była nuda i obowiązek.

Rozwijałeś się prawidłowo i w życiu twoim nie było dramatycznych zdarzeń.
Gdy już dorosłeś do odpowiedniego wieku, zacząłeś kochać się w koleżankach. Tak się właśnie wtedy mówiło – kochać się. Wojtek się kocha w Zosi. To było naturalne i niewinne. Jednakże mocno absorbowało życie umysłowe i emocjonalne.Były to zazwyczaj pilnie strzeżone tajemnice. Dziewczyny już dobrze wiedziały,jaką moc zaczęły zyskiwać nad chłopakami. Budziły się w nich kobiety.

Gdy zbliżyłeś się do wieku, kiedy z twoim głosem zaczynały się dziać dziwne rzeczy, przestawałeś kochać się w dziewczynach, a zaczynałeś kochać dziewczynę. Tą jedną. Twoją wybrankę. To była miłość bardzo mocna. Kochałeś tak pierwszy raz w życiu i mimo rozlicznych lektur, nie byłeś na to przygotowany. Wszystko działo się pierwszy raz. I to w takim natężeniu, że było to wprost niewyobrażalne i nawet teraz, po kilkudziesięciu latach, gdy ci to się śni, serce ci wali i budzisz się rozdygotany i spocony. Odczuwasz wtedy głęboką nostalgię i żal za tymi straconymi, młodzieńczymi uniesieniami.
Wówczas nawet dotknięcie dłoni nie było pospolitym, niewinnym zdarzeniem. To było coś ekstatycznego, naładowane prądem pod wysokim napięciem.
Potem wszystko szło normalną koleją rzeczy. Oszołomienie pierwszym pocałunkiem uskrzydliło cię na tygodnie. A jeszcze potem, zgodnie z naturą zaczęła budzić się wasza seksualność.

Liceum i studia wytrwaliście ze swoją miłością. Straciła wprawdzie swą młodzieńczą moc i ekscytację, ale za to stała się pełna, ciepła i spokojna. To już nie były tylko wzniosłe momenty kochania się, wyznawania miłości i burzy uczuć. To było wspólne życie wypełnione miłością.
Mieliście liczne grono przyjaciół. Beztroskich tak, jak wy. Całe życie przed wami – właśnie to sobie w pełni uświadomiliście. Koledzy ze studiów i najlepsi przyjaciele z ogólniaka, czy technikum. Często takie same pary jak wy.
Teraz wiecie, ze był to najwspanialszy okres waszego życia. Już dorośli, ale bez brzemienia odpowiedzialności.

Wreszcie nadszedł ten moment. Długo oczekiwany i starannie planowany. Ślub. Nie wiem, czy tak jest w każdym wypadku, ale niewiele się z tego wielkiego zdarzenia pamięta. Człowiek był w takim emocjonalnym piku, tak,że obrazy zlewają się i przenikają. Pamięta się luźne fragmenty. Nawet kościół i ksiądz jakoś się rozmywa, zakłócony późniejszymi obrazami chrztów dzieci i pierwszych komunii.

Teraz wreszcie jesteście razem sami. Czas na budowanie i tworzenie. Nagle tysiące spraw, mieszkanie, praca i pensje na utrzymanie. No i to najważniejsze – dzieci.
Chciałbyś, by było tak jak u rodziców; ty ciężko pracujesz i za godną pensję zapewniasz należyte warunki twojej nowej rodzinie, a żona dba o wasze gniazdo, dba o ciepło, dba o posiłki, dom i to najważniejsze – dzieci.
Rzadko tak się dzieje. Najczęściej oboje musieliście pójść do pracy. Po pierwsze, bo po co kończyliście te studia, a po drugie, niestety,
najważniejsze – nie jesteś w stanie sam, swoją pracą utrzymać rodziny.

Dzieci rosną, a wraz z nimi kłopoty. Jednakże ty także awansujesz w pracy. Robisz mniejszą lub większą karierę. Materialnie jest nieco lżej, za to rodzina zajmuje ci większość czasu. Nie ma już tak licznych spotkań z przyjaciółmi. Lecz za to ponownie odkrywacie, że macie rodziców. Teraz już codziennie nazywanych dziadkami.
Są z wami, aż nadchodzi czas, gdy musicie ich po kolei pochować. Odczuwa się te straty bardzo mocno. Przychodzą po raz pierwszy myśli, że są to nieodwracalne, niezmiernie smutne wydarzenia, jakich dotychczas w naszym życiu nie było. Coś ostatecznego.

Teraz jesteście trochę mniejszą rodziną. I to wy jesteście seniorami. Nie ma już kogo się zapytać, czy poradzić. Raczej to was się teraz pyta o radę. Dodatkowe brzemię odpowiedzialności. Dzieci dorosły. Mają swoje dziewczyny, czy chłopaków. Następne śluby w rodzinie. Następny rozgardiasz i emocjonalny wysiłek.

Dzieci poszły na swoje. Jak we wczesnej młodości, ponownie zostajecie sami – ty i twoja ukochana.

Dobrze, że te dzieci, teraz ze swoimi mężami, żonami nie są daleko. A najważniejsze – że są wnuki.

I w końcu przychodzi to, co cały czas siedziało w waszej podświadomości, było elementem sennych koszmarów, najtragiczniejsza chwila każdego normalnego, dobrego małżeństwa. Ukochana osoba umiera. Jeżeli wydawało się, że rozpacz po stracie rodziców to było apogeum cierpienia, to teraz okazuje się, że to była nieprawda. Nagle odczuwa się bezgraniczną pustkę. Amputację połowy ciała. To jest prawdziwa tragedia. Tragedią, o której wiedzieliśmy od początku. Od pierwszego pocałunku. Kochanie, jeżeli nie przejdzie w zimną obojętność, jeżeli będzie trwało, to musi się tak tragicznie skończyć, Za każym razem i bez wyjątku.
Własna śmierć, przed ukochaną osobą nic nie zmienia. Bo wtedy ją, ta drugą połowę pozostawia się z tym morzem cierpienia.

Na końcu, w tym doczesnym życiu zawsze zostajemy sami...

Jeżeli ktoś mówi, że przeżył piękne, szczęśliwe życie do samego końca, to albo nigdy naprawdę nie zaznał miłości, albo jest nieszczery.

autor: jazgdyni