środa, 13 kwietnia 2016

Zniszczenie Polski. Projekt który się nie udał


 

Najpierw miał być Smoleńsk. 10 kwietnia 2010. Odcięcie głowy. Pozbawienie kraju prezydenta, nowych natowskich generałów i intelektualnej elity.
Już 40 minut po tragedii minister Sikorski dokładnie wiedział, że zawinili piloci, roztrzaskali samolot i SMSami nadał oficjalną narrację.
Nie było jeszcze oficjalnego zgłoszenia śmierci prezydenta, gdy marszałek Bronisław Komorowski dokonał najazdu na Pałac Prezydencki i przejął funkcję urzędującego prezydenta.

Wieczorem Donald Tusk, człowiek faktycznie sprawujący władzę w Polsce i nienawistny wróg zabitego prezydenta, był już w Smoleńsku, na miejscu katastrofy i sprzedał Rosji całe nasze narodowe śledztwo, stawiając siebie w pozycji Piłata, zgadzającego się na ukrzyżowanie Chrystusa.

Akt pierwszy dobiegł końca.

Reakcja narodu była ciągle niewiadomą. Nie wiadomo ilu Polaków zaczęło się gromadzić po opublikowaniu wiadomości pod Pałacem Prezydenckim. Nie mogę dotrzeć do informacji. Ale ludzi było dużo. Bardzo dużo. Stali w spokoju i przeżywali i starali się pojąć tragedię, która się wydarzyła.

Tłum spokojny. I zjednoczony. Ogarnięty wspólną myślą.
To dla projektantów całego schematu było niedobre.
Taki naród zjednoczony wokół narodowej tragedii, gdzie w obiektywach kamery płakali poseł PISu Zbigniew Giżyński i resortowa dziennikarka Monika Olejnik (mówię o tym, co na własne oczy widziałem) był niebezpieczny. Mógł rozwalić precyzyjnie zaprojektowany plan.

Cóz to mógł być za fantastyczny projekt zapyta sceptyk.

Ano taki, ze państwo polskie miało się rozpaść. A jeżeli do tego nie dojdzie, rozrywane wewnętrzną walką, miało stracić na znaczeniu i stać się kolejnym bantustanem rozgrywanym walką wewnętrzną.

Projektanci natychmiast przystąpili do działania. Pamiętamy dobrze akcję "Zimny Lech". I wszystko co się potem działo. Mainstreamowy aparat propagandy ruszył pełną parą. Judzono, kłamano, manipulowano.
I osiągnięto założony cel. Naród jest podzielony. Skutecznie na długie lata.
W takim środowisku ówczesna władza mogła robić, co chciała.
Rozbierała Polskę kawałek po kawałku. Niszczyła to co dobre i sprzedawała obcym, to, co miało jakąś wartość. Sprzedawała za grosze.
A naród mamiła pozornym dobrobytem ustanowionym na poziomie ruskiego kołchozu. Tak już miało być. Naród skłócony, bombardowany manipulancką propagandą i żyjący z dnia na dzień, bez wyraźnych perspektyw, coraz bardziej w szponach międzynarodowych korporacji.
Zmieniono nawet kanony edukacji aby seryjnie produkować niedouczonych i otępiałych obywateli, bez swojej historii tożsamości.
Jednymi z końcowych elementów zniszczenia naszej ojczyzny miały być działania prowadzące do sprzedaży międzynarodowym spekulantom polskiej ziemi, polskich lasów i polskich kopalń.

Tak Polska miała upaść i już nigdy się nie podnieść. Zaczadzeni przedstawiciele władzy, cynicznie, albo z głupoty wołali: - Ja jestem europejczykiem! Nie Polakiem, a europejczykiem. Polskość i tożsamość narodowa miały stopniowo umierać.
Tak, jak 10 kwietnia 2010 roku o godzinie 8:41 umarli, zabici wrogim działaniem liderzy kraju wraz ze swoim prezydentem.
Na szczęście dla narodu, realizowany plan miał pewien mankament, którego nie dało się przewidzieć: do samolotu nie wsiadł, jak było ustalone, prezes PISu Jarosław Kaczyński. Przeżył, by opłakiwać śmierć bliskich, lecz także by stać się symbolem, centralną postacią dla części narodu, wokół której koncentrował się opór i niezgoda na rozwalenie ojczyzny.

Kim byli mordercy – planiści, którzy ułożyli perfidny plan likwidacji Polski?
Spoglądając wstecz, to nasuwają się od razu postaci Stalina i Hitlera. Oni byli zdolni do wykonania zaplanowanej z zimną krwią zbrodni.
Lecz kto teraz chciał zniszczyć cały naród i państwo? Czy to realizacja nowego porządku świata?
Nie sądzę, aby to był autonomiczny plan Putina i Rosji. Choć niewątpliwie Putin brał w tym udział.
Brał też w tym udział, bez żadnych wątpliwości, z pełną świadomością, lub tylko częściową, premier Donald Tusk. Ale to mała figura w tej układance, a jego współpracownicy to jeszcze mniejsze pionki.

Kto jeszcze chciał zniszczyć Polskę? Niemcy?
Zawsze gdy Rosja przeprowadzała jakąś perfidną operację przeciwko Polsce, to Niemcy się do niej przyłączali. A nierzadko sami byli inspiratorami zbrodni.
Te dwa narody, mimo oficjalnie wypowiadanym słowom o przyjaźni i braterstwie, zawsze były albo otwartymi, albo skrytymi wrogami Rzeczpospolitej.
Nie zdołali nigdy do końca Polski ujarzmić. Wyzwoleńcze powstania wybuchały regularnie. A już wolna II RP w 1920 roku, z marszałkiem Piłsudskim na czele, nie dopuściła by sowieccy bolszewicy połączyli się z komunistami z Hamburga i potem wspólnie opanowali całą Europę.
Mieliśmy, między innymi za to, okupację niemiecką i natychmiast potem okupację radziecką. I mordowano Polaków tysiącami. Szczególnie przywódców i inteligencję... Tak jak 10 kwietnia w Smoleńsku. Przywódca i inteligencja...

Kto jeszcze miał udział w projekcie likwidacji Rzeczpospolitej? Międzynarodowa finansjera i miliarderzy uzurpujący sobie prawo do zaprowadzenia nowego porządku świata?
Przecież już w roku 1972-gim niesławny Klub Rzymski określił, że Polaków ma być 15 milionów, wobec ówczesnej liczby 40 milionów. Co się miało stać z resztą? Smoleńsk po Smoleńsku? A młodzi mieli się rozpłynąć w europejskiej multi–kulti magmie?

Historia na szczęście kieruje się własnymi regułami i zazwyczaj planowania, czy knowania nie za bardzo się udają. Ludzie są rozumni i nie do całkowitego opanowania. A często i przypadek krzyżuje najlepsze nawet plany. Jak wspomniana nieobecność Jarosława Kaczyńskiego na pokładzie lotu do Smoleńska.

Gdy Polska wydawałoby się dotknęła dna i wydawało się, że już nie ma ratunku, nastał rok 2015. I marionetkowa władza obcych mocodawców, zadufanych w sobie bufonów i hochsztaplerów, z przerażeniem zobaczyła, że ten podzielony, niby na zawsze, naród jest niesymetryczny i swoimi wyborami zepchnął dotychczasowych zarządzających państwem z nadania obcych sił, w otchłań.

Dzisiaj, 10 kwietnia 2016 roku mamy szóstą, a tak właściwie pierwszą rocznicę Zamachu Smoleńskiego. Po raz pierwszy swobodnie możemy przeżywać tragedię i powoli dochodzić do prawdy.
Co bardzo ważne – mamy wreszcie, odzyskaną z trudem, swoją narodową telewizję pokazującą to co jest ważne dla narodu i co ludzie chcą widzieć.

Czy projekt "Zniszczyć Polskę" nie powiódł się i dobiegł końca?
O nie! Zakulisowi gracze tak łatwo się nie poddają. Angażują w swój pomysł nowe środki, grube miliony euro, czy dolarów, a w Polsce ciągle są zdrajcy gotowi pracować dla tego, kto dobrze zapłaci, a Polska i Polacy nie mają dla nich żadnego znaczenia.

Jestem optymistą i trochę wizjonerem. Nastąpił wyraźny przełom i można powiedzieć, że wreszcie wygraliśmy. Choć prawdziwe jest stwierdzenie, że wygraliśmy pierwszą rundę.
Złe moce: i te wewnętrzne, zaprzedane wrogom Polski, lub tylko myślące o własnym dobrobycie; jak i te zewnętrzne, w Brukseli, Moskwie i Berlinie tak łatwo się nie poddają.
Ale my po raz pierwszy mamy silną i mądrą ekipę, która ma coraz większą legitymację narodu.
Gdy nie zboczymy z obranej drogi to my rozwalimy plan zniszczenia Polski.
Pozbędziemy się wewnętrznych sprzedajnych manipulatorów, umocnimy państwo i gospodarkę, a w międzynarodową grę będziemy grali według własnych reguł z nadrzędnym celem dobra państwa i obywateli.

Nie daliśmy się i dlatego ta szósta rocznica Smoleńska jest taka ważna.

Ciągle jeszcze trudno o tym mówić. Ból, złość, gniew i rozpacz; sile emocje mają wpływ na obraz. Lecz mgła powoli się rozwiewa i obraz staje się coraz bardziej wyrazisty.