czwartek, 9 stycznia 2014

M/F „Nils Dacke" w Świnoujściu


Dyletancka próba wyjaśnienia o co chodzi z niemieckim promem w Świnoujściu.
We wtorek do Świnoujścia (z niemieckiego Travemünde) po raz pierwszy przybył prom tego operatora - m/f „Nils Dacke", dysponujący 2200 m linii ładunkowej oraz 162 kabinami dla ponad 300 pasażerów. Oferować będzie sześć zawinięć tygodniowo. Po zarejestrowaniu w pierwszych dniach stycznia jednostki w Polskim Rejestrze Statków, przeszła ona w Świnoujściu inspekcje związane z dopuszczeniem do żeglugi na nowej trasie. Po zakończeniu procedury odbioru „Nils Dacke" popłynął do Trelleborga. Zabrał 47 samochodów ciężarowych, 20 osobowych oraz 70 pasażerów.

Pozostałe promy, które obsługują linię ze Świnoujścia są zarejestrowane pod tzw. tanimi banderami, czyli w krajach, gdzie nie płaci się podatków. Na jednostce, zarówno kapitan, jak i załoga to Polacy. W sumie niemiecki armator zatrudnił około 80 marynarzy.

- Jego portem macierzystym jest Szczecin - wyjaśnia Aneta Wencel ze spółki TT Line Polska. - To jedyny prom, który będzie pływał pod polską banderą i największy, który będzie pływał z Polski do Szwecji.

- Prom samochodowo-pasażerski "Nils Dacke" to dziesiąta jednostka, która będzie odpływać ze Świnoujścia - mówi pracownik terminalu Wiesław Mileńko. - Świnoujście staje się liderem w obsłudze ładunków między Skandynawią, a kontynentem, przynajmniej jeśli chodzi o ilość zawinięć promów. Mamy więcej odejść niż w portach w Sassnitz, Rostocku, Travemünde czy Gdyni.

"Nils Dacke" należy do niemieckiego armatora TT-Line. Może zabrać jednorazowo na swój pokład 350 osób i 130 samochodów ciężarowych.
-------------------------
Wersja "błękitna" : 
W pewnym miasteczku rosyjski przewoźnik chce by jego autobus regularnie korzystał z dworca PKSu, jego toalety, kas, poczekalni. Cwany wójt wiedząc jakie mogą być kłopoty żąda : przerejestrujecie brykę na polskie blachy, kierowca Polak, pomocnicy też ! Będziecie płacić podatek w naszej gminie to będziecie stali na nowo wyremontowanym ( za nasze) przystanku. No i nie będzie takich jaj, jak wtedy kiedy odjechaliście w siną dal z naszymi celnikami i urzędnikami , bo się dziwnie śpieszyliście. W razie czego nie będzie tłumaczenia że pokład autobusu to terytorium radzieckie !
Normalnych czytelników przepraszam za powiatowy styl ! Oświadczam że wszystkie znaczące media podały tę wiadomość, o czym świadczą cytowane żródła :
http://radioszczecin.pl/index.php?idp=1&idx=107118
http://24kurier.pl/Aktualnosci/Region/Z-polska-zaloga-i-bandera
Gazeta Wyborcza, Głos Szczeciński, Kurier Szczeciński


autor: cyborg

Anglofobia i gender, czyli - co słychać na forach..?


JEDYNYM na całym świecie rządem prawnie zobligowanym do tego, aby szczerze, z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem realizować interesy polskie jest rząd... polski!
Znowu tak, jak przedwczoraj - nie chce mi się przepisywać własnych tekstów z forów, choć uważam, że mogą być dla Państwa ciekawe. 
Jeśli ktoś z Państwa interesował się dalszym ciągiem tej dyskusji na moim ulubionym historycznym forum, do której uprzednio odsyłałem, to mógł sam zauważyć, że wątek "rolny" zanikł. Za to rozwinęła się dyskusja o polityce brytyjskiej, a kilku userów dało upust zoologicznej wprost anglofobii. 
Już sama ta dyskusja jest off topem w tamtym wątku - a gdybym chciał tam dyskutować o fobiach, byłby to off top w off topie. Przy tym, anglofobia jest postawą promowaną przez jednego z najprominentniejszych historyków polskiej blogosfery - i, jaka taka, znajduje masę naśladowców. 
Czy naprawdę muszę Państwu tłumaczyć, dlaczego uważam to za postawę irracjonalną..? 
Wielka Brytania wprawdzie nie ma konstytucji w takiej formie, w jakiej występuje to w większości państw kontynentu europejskiego, ale ma, bez wątpienia prawo konstytucyjne - na które składają się zarówno ustawy, jak i precedensy nagromadzone w ciągu wieków. Nieco to utrudnia rozeznanie w sytuacji - ale bez sprawdzania całej tej biblioteki w ciemno twierdzę, że ŻADNE prawo nie zobowiązuje brytyjskiego rządu do tego, aby szczerze, z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem realizował interesy polskie. 
Możecie się zdziwić - ale takiego prawa nie zawiera też konstytucja amerykańska, francuska, niemiecka, czy rosyjska... 
JEDYNYM na całym świecie rządem prawnie zobligowanym do tego, aby szczerze, z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem realizować interesy polskie jest rząd... polski! 
Jest typowym przejawem moralnego i mentalnego wygodnictwa twierdzić, że skoro rządowi polskiemu się to nie udaje - to winny jest ktoś obcy. 
Ot - głupie Polaczki wszczęły miatież w 1830. Wszczęły i przegrały - co nie było trudne do przewidzenia, ZANIM w ogóle do ruchawki doszło. 
Być może - rozstrzygających dowodów na to nie ma, ale poszlaki są - ktoś głupich Polaczków do tego miatieża podburzał. Może to byli Francuzi, może Prusacy, może Brytyjczycy. A może - każdy po trochu..? Nie wiadomo. Mogli to nawet zrobić Rosjanie - tacy, którym konstytucyjne Królestwo Polskie było solą w oku... Wszystko możliwe - wszak, na co już kiedyś w polemice zwróciłem uwagę samemu JKM, nieprawdą jest, jakoby polskie powstanie "uratowało Belgię" - albowiem kluczowe porozumienie, przesądzające o podziale Zjednoczonych Niderlandów, podpisano PRZED wybuchem powstania, a w każdym razie - na pewno zanim do Londynu, gdzie się odbywała poświęcona tej sprawie konferencja, wieść o zamieszkach w Warszawie miała szansę dotrzeć. 
Oczywiście byłoby rzeczą bardzo ciekawą dowiedzieć się, jak to było naprawdę - i nie traćmy nadziei, że może kiedyś się to uda. Jak wiadomo rękopisy nie płoną - a jeśli ktoś Zaliwskiego podjudzał i pieniądze mu dawał, to przecież rękopiśmienne brał pokwitowania - i może jeszcze je ktoś kiedyś znajdzie..? 
Nie rozumiem jednak zupełnie, dlaczego mamy mieć pretensje do jakiegoś ówczesnego Bonda, Jamesa Bonda, który ewentualnie wykonał swój job (i może jeszcze przy okazji wzbogacił genową mieszankę ludu nadwiślańskiego - przy braku antykoncepcji podówczas...) - a pretensji do głupków, którzy dali mu się wykorzystać i wszczęli bezsensowny miatież to już nie mamy..?

Albo - albo. Albo powstanie było "uzasadnionym patriotycznym zrywem umacniającym świadomość narodową" - i wtedy nawet, jeśli jakiś Bond, James Bond, coś miał z tym wspólnego, to Bóg z nim - nie można przecież mieć o to pretensji. Albo powstanie było głupotą, a w takim razie - winni są ci, co je wszczęli i ci, którzy mu przewodzili. Jeśli wszczęli i przewodzili na skutek podjudzania - to dlaczego ma ich to zwalniać z odpowiedzialności? Ktoś ich zahipnotyzował, własnej woli i zdrowego rozsądku pozbawił, nie wiem - psychotropy podał i tak podjudził..? No chyba nie..! 
Mocarstwa w Teheranie oddały polskie Kresy Stalinowi. I znowu - pretensje mamy o to do mocarstw. A konkretnie do "anglosasów". 
Znaczy się - naprawdę uważacie Państwo, że USA i Wielka Brytania miały, jeszcze prowadząc ciężką i wyczerpującą wojnę z Hitlerem, już szykować się do nowej, jeszcze cięższej i jeszcze bardziej wyczerpującej wojny ze Stalinem? Ryzykując że ci dwaj - jak to już wcześniej przecież było - dogadają się w tej sytuacji między sobą i będzie w ogóle paskudnie..? 
Oczywiście - Wielka Brytania i Stany Zjednoczone MOGŁY poświęcić jeszcze kilkaset miliardów przedinflacyjnych dolarów i jeszcze kilka czy kilkanaście milionów zabitych (biorąc pod uwagę postępy Projektu Manhattan - niekoniecznie równo po obu stronach konfliktu rozłożonych...) i pójść na wojnę ze Stalinem, a nawet ze Stalinem, Hitlerem i Tojo jednocześnie - i wygrać.

Miały taką materialną możliwość. Nie skorzystały z niej. 
Tak samo Francja i Wielka Brytania MOGŁY zaatakować Rosję i Prusy (a nawet Rosję, Prusy i Austrię jednocześnie...) w 1831 roku. Albo w 1863. Jak dowodzą wypadki, które miały miejsce dwadzieścia kilka lat później (lub kilka lat wcześniej) - taka wojna zapewne, za cenę jakiegoś miliarda czy dwóch miliardów funtów w złocie i może z pół miliona do miliona trupów - RACZEJ zakończyłaby się zwycięstwem Zachodu i restytucją Polski w granicach z 1772 roku lub lepszych. 
Francja i Wielka Brytania miały materialną możliwość stoczenia i wygrania takiej wojny. Nie skorzystały z niej. 
Ale na Boga! Mieć pretensje do obcych mocarstw o to, że nie chcą broczyć krwią i złotem w interesie Polski..? Ale na jakiej podstawie..? Prawnej..? A gdzie w konstytucji brytyjskiej czy francuskiej jest obowiązek pomagania Polakom..? Moralnej..? Znaczy się - uważacie, że Polaków rząd brytyjski, amerykański czy francuski powinien bardziej cenić niż własnych poddanych..? 
Lepiej się zastanówcie nad sobą, jeśli istotnie takie macie poglądy, jak to wyżej opisałem...


Sądzę, że w przywołanej dyskusji z mojego ulubionego końskiego forum wyraziłem się jasno i niewiele trzeba dodawać. Jedyna rzecz, którą chciałbym podkreślić dodatkowo - to zarzut, bardzo często zwłaszcza przez koleżankę blogerkę Kirę dawnymi czasy podnoszony, jakobykultura powinna bronić się sama
W kolejnych postach przywołanego wątku rozróżniłem dwie przyczyny obecnego kryzysu. Pierwsza jest niejako "naturalna" - albowiem rzeczywiście jest tak, że na skutek zmian od nikogo bodaj osobiście niezależnych, obiektywnych, kultury ludzkie poddawane są presji wyzwań wcześniej nie znanych. 
Do tej pory, tj. gdzieś tak do połowy XVIII wieku - zmiany w układzie sił pomiędzy człowiekiem a naturą były na tyle powolne, iż kultura, odpowiadająca za ograniczenie ludzkich aspiracji i potrzeb do poziomu możliwego do zaspokojenia przez środowisko - nadążała, a nawet wyprzedzała rozwój techniki. 
Od połowy XVIII wieku nasz stopień opanowania środowiska naturalnego rośnie w coraz szybszym tempie. I nie ma takiej kultury, która byłaby w stanie przetrwać to zjawisko nienaruszona! 
Ludzie są bezbronni wobec dobrobytu i pomyślności. Kultury, które stworzyli, przez tysiące lat funkcjonowały w warunkach niedostatku i ciągłego zagrożenia. Niedostatek i zagrożenie były materialnym spoiwem wszystkich do tej pory istniejących kultur. Mało która z ludzkich kultur zawierała jakieś restrykcje chroniące jej nosicieli przed zadławieniem z nadmiaru zbyt łatwo pozyskanego bogactwa - bo takiego zagrożenia po prostu nie było. 
To tak samo jak z obżeraniem się czekoladą. W dziejach naszego gatunku głód, niedojadanie, niedostatek pożywienia - zwłaszcza pożywienia słodkiego, które bardzo rzadko występuje w przyrodzie - to norma. Jeśli więc ludzie widzą jedzenie, to je zjadają. Opychając się, ile wlezie - bo przecież za chwilę tego jedzenia zabraknie i będą głodni. Tymczasem od ok. 100 lat  - jedzenia nie brakuje. I nie brakuje. I nie brakuje. A my się ciągle opychamy po dziurki w nosie czekoladą - tak, jakby to zrobili nasi paleolityczni przodkowie...


Problem ten być może rozwiąże dobór naturalny. Albowiem ludzie niezdolni do powstrzymania się od ciągłego obżartwa już za 2 - 3 pokolenia od teraz powinni po prostu wymrzeć (inna rzecz, że postępy chirurgii plastycznej znakomicie ten pożądany z punktu widzenia zdrowia gatunku proces opóźniają...). 
Niestety - WSZYSTKICH kłopotów wynikłych z nadmiaru nazbyt łatwo pozyskanego bogactwa sama natura za nas nie rozwiąże. Choć - takie, skrajnie restrykcyjne kultury jak Amisze czy wahabici mają przed sobą niewątpliwie wielką przyszłość: zabraniając ludziom korzystania z większości dostępnych obecnie uroków życia - znakomicie ich bronią przed porażeniem nadmiarem. 
Oprócz tego naturalnego, wynikłego z przyczyn obiektywnych i od naszej indywidualnej woli niezależnego kryzysu - jest jednak i drugi. Jest to kryzys powodowany zapoznaniem (fałszywym wyobrażeniem) prawdziwych przyczyn cierpienia trawiącego bardzo wielu ludzi. 
Tak, jak pisałem na forum - ludziom wydaje się, że powodem ich cierpienia jest kultura, narzucająca im takie lub inne restrykcje: własność prywatną (oczywiście - cudzą własność prywatną: bo widział ktoś kiedyś, żeby kogoś o cierpienie przyprawiała własna własność..?), monogamię, określone role społeczne, itd, itp. 
Tymczasem w rzeczywistości powodem tego cierpienia jest niedostatek restrykcji - ludzie cierpią, ponieważ ich kultura nie mówi im, co mają robić. A nie mówi im tego, bo sytuacja jest nowa i nie zdążyły się jeszcze wykształcić żadne kulturowe normy, który by zachowanie ludzi w tej nowej sytuacji regulowały. 
Jest zresztą rzeczą niezmiernie wręcz charakterystyczną, że gdy przychodzi do praktycznej implementacji takiej lub innej utopii stworzonej pod hasłem "znoszenia kulturowych restrykcji" - to w rzeczwistości powstaje systembardziej restrykcyjny. Tak było z "realnym socjalizmem" - nieprawdaż..?
 Ale tak było też i w hipisowskich komunach organizowanych w Ameryce pod hasłem wolnej miłości. Oglądałem kiedyś program telewizyjny, w którym byli członkowie takich komun wspominali swoje doświadczenia. Okazało się, że praktyczna realizacja "małżeństwa zbiorowego" wymaga tak drobiazgowych reguł i tak wiele rodzi napięć i kłopotów, że rozpad komuny i powrót do "mieszczańskiego społeczeństwa" dla większości z nich był doświadczeniem wyzwalającym...


Europejczycy i Europejki przechodzące na islam i wstępujące w szeregi najskrajniejszych, najbardziej restrykcyjnych sekt muzułmańskich szukają tam tego samego, czego szuka wierzchowiec u dobrego jeźdźca: pewnej ręki, braku wahania, bezpieczeństwa i zwolnienia z konieczności samodzielnego podejmowania decyzji... 
Tak, czy inaczej - kultura się nam wali. Nie rozumiem i nie akceptuję postawy, wedle której - a niech się wali, zobaczymy, co z tego wyniknie! Gdy wali się zabytkowy budynek podpieramy go stemplami, wstrzykujemy beton pod fundamenty, ściany wzmacniamy najlepszą stalą. 
Możemy postać i popatrzeć co wyniknie ze zderzenia tradycyjnych kultur z nowoczesną techniką. Ale dokładać do i tak już istniejących problemów jeszcze dodatkowe - podkopując i tak zachwiane kulturowe normy, znosząc i tak zbyt słabe i zbyt nieliczne restrykcje i ograniczenia - i to wszysto w imię ścigania utopii, poszukiwania niemożliwego, w imię działania o którym z góry wiemy, że jest błędne, bo oparte na fałszywych przesłankach..?

autor: Boska Wola






Na skróty – Kanał Panamski


Kanał Panamski przepłynąłem tak ze 20 razy. Oczywiście w obie strony. Choć jak teraz spojrzę, to więcej razy na zachód, z Atlantyku na Pacyfik. A tak po prawdzie z Morza Karaibskiego na Pacyfik.

Zawsze to jest niezapomniane przeżycie, ten malowniczy kanał ze specyficznym systemem śluz na obu końcach, oraz malowniczym, sztucznym Jeziorem Gatun, wyrównującym przetaczające się między oceanami wody, a będącym także miejscem postoju dla mijających się statków oraz źródłem elektryczności dla strefy kanału.

No więc tak, załóżmy, że płyniemy z Atlantyku na Pacyfik. Późnym wieczorem przybyliśmy na redę Cristobalu, tuż przy wejściu do kanału i rzuciliśmy kotwicę, w oczekiwaniu na pilota, który będzie naz przeprowadzał przez śluzy, aż do Gatun, jakieś 30 metrów do góry.

Piloci zazwyczaj pojawiają się rano, rozwożeni motorówkami, dając pół godzinne wyprzedzenie, tak, ze można się przygotować, wystartować silniki, wyciągnąć kotwicę, sprawdzić urządzenia i zająć stanowiska.

Tak już jest na całym świecie, że mimo iż można pilotowi opuścić metalowy, elektryczny, lub hydrauliczny metalowy trap, takie dosyć strome schody, to mimo tego piloci tradycyjnie wchodzą na statek po sznurowych drabinkach pilotowych. Mówię wam, czasami to jest niezła sztuka, gdy motoróweczką fala rzuca dwa metry góra – dół i trzeba szybko, w odpowiednim momencie przeskoczyć na sznurową drabinkę i uciekać do góry, by burta wznoszącej się łodzi nie zmiażdżyła nam nóg.

Teraz zawsze obowiązkowo ma się na sobie kamizelkę ratunkową i nie można nic nieść w rękach, ani mieć założonego plecaka. Te rzeczy później są wciągane linką na górę.


Oczywiście, są wielkie statki, jak tankowce, czy specjalne wszystkie statki badawcze, które mają lądowiska dla helikopterów (helipad) i są nowoczesne porty, jak Rotterdam, gdzie pilota dostarcza się z reguły helikopterem.

No dobrze, pilot już jest na mostku, przywitał się z kapitanem i oficerami, sprawdził precyzyjnie pozycję statku, zapoznał się z parametrami (np. ważne – czy śruba jest prawoskrętna, czy lewoskrętna i czy są dodatkowe pędniki (thrustery) i jakiego typu jest ster) i wydał pierwsze komendy, co do szybkości i kierunku.

Moment spokoju i steward zgodnie z zamówieniem przynosi pilotowi świeżutkie śniadanko, kawę, soki i co tam jeszcze chce.

Do śluz z kotwicowiska zbliżamy się około godziny. Gdy już jesteśmy blisko, dwa holowniki odbierają od nas cumy, by precyzyjnie nas ustawić w pierwszej najniższej śluzie. Stoimy nisko, a ściany śluzy sterczą po obu stronach, jak średniowieczna twierdza. Ściany wznoszą się na jakieś 12 metrów i my też, razem z przybierającą w śluzie wodą, będziemy wędrować do góry z jakieś 10 metrów. I operację tą powtórzymy trzy razy, w trzech kolejnych śluzach, aż osiągniemy poziom jeziora Gatun 26 metrów n.p.m.

Cumownicy bardzo sprawnie przymocowali statek do nabrzeża. Cały czas będą wybierać cumy, gdy woda w doku będzie się podnosić do góry, tak by statek się nie przemieszczał.

Wreszcie zamknięto wrota śluzy. Stoimy jak we wielkiej wannie. Otwarto olbrzymie zawory i woda zaczyna się, co widać gołym okiem, podnosić się do góry.


Nagle, patrząc za burtę, widać, że nie jesteśmy sami! W doku pływają i wyskakują w powietrze delfiny. Te mądre stworzenia szybko opanowały i nauczyły się, że Kanał Panamski, to również dla nich najlepsza droga do przemieszczania się z oceanu na ocean.

Zabieg dokowania w śluzach przeprowadzany jest trzy razy. Statek sprawnie jest przeciągany cumami ze śluzy do śluzy, coraz wyżej i wyżej. Podziwiam zsynchronizowaną pracę czarnych cumowników, wykonujących tą samą pracę dzień w dzień, kilkadziesiąt razy. Nie ma miejsca na błąd, czy nieuwagę. Do pomocy mają małe lokomotywki, popularnie zwane mułami, bo kiedyś w zamierzchłej przeszłości, to właśnie muły ciągnęły statki linami przez śluzy.

 Ostatnia, górna śluza otwarta, wpływamy, wraz z towarzyszącymi nam delfinami na wody Jeziora Gatun i tam rzucamy kotwicę. Przyjdzie zaczekać parę godzin, aż pokaże się konwój statków płynący z Pacyfiku i dalsza droga będzie dla nas wolna.



Jezioro jest bardzo malownicze. Dookoła otacza nas tropikalna dżungla. I ciekawostka. Jak pamiętam, zawsze, gdy stoimy na kotwicy na tym jeziorze, przychodzi krótka tropikalna ulewa. I jest ciepło. Bardzo ciepło.

Panuje tu tropikalny klimat lasów deszczowych. Dosyć nieprzyjazny dla człowieka. Gdy Francuzi zabrali się 1 stycznia 1881 roku do budowania kanału, trochę na hura, bez odpowiednich prac badawczych, choć pod przewodnictwem słynnego Ferdinanda de Lessepsa, twórcy Kanału Suezkiego, to nie przewidywali skali trudności w przebiciu się przez góry.

W początkowym założeniu kanał miał być na poziomie oceanów, bez żadnych śluz i doków. Kolosalna robota i olbrzymie prace ziemne.

W tamtych latach nie znano jescze roli komarów, w rozprzestrzenianiu malarii. No i właśnie malaria i żółta febra zebrały wśród budowniczych kanału okrutne żniwo. Szacuje się, że około 25 000 ludzi zmarło przy budowie kanału, a 200 000 zachorowało na malarię.

Francuzi przeliczyli się z siłami i po ośmiu latach firma budująca kanał ogłosiła bankructwo.Coś tam jeszcze dłubali przez parę lat, ale nie były to poważne roboty.


W roku 1903, panamscy rebelianci, przy wydajnej pomocy Stanów Zjednoczonych, oderwali obszar wokół przyszłego kanału od Kolumbii i proklamowali niezależne państwo Panama. A już rok później, Amerykanie kupili od Francuzów za 40 milionów dolarów wszelkie prawa do kanału, wraz z całym pozostawionym sprzętem.


Już w 1904 roku Amerykanie zabrali się do roboty nad kanałem, co było największym projektem technicznym na świecie tamtych czasów.

Odstąpiono od francuskiej koncepcji przekopania kanału na poziomie morza i zdecydowano się na sysytem śluz, z kanałem na wysokości 26 metrów n.p.m. Istotnym elementem było jezioro Gatun, największy wodny rezerwuar zbudowany dotychczas przez człowieka. Jezioro systemem rurociągów, pomp i zaworów, zasilane jest wodami Pacyfiku.

Od początku też Amerykanie zabrali się za problemy sanitarne. Odkryto rolę komarów w rozprzestrzenianiu zarazy i poprzez intensywną dezynsekcję uporano się z plagą malarii i żółtej febry. Teren wokół kanału przestał być najbardziej chorobotwórczym obszarem na świecie.

Budowa praktyczne trwała 10 lat i w roku 1914 pierwszy statek przepłynął z oceanu na ocean, a do pełnej eksploatacji oddano w 1922 roku.

Początkowa przepustowość kanału wynosiła około 1500 statków rocznie, by w chwili obecnej wzrosnąć do 14 000. czyli około 40 statków dziennie.

Największe statki, które mogą obecnie przepłynąć kanał, to tzw. panamaxy..

Gdyby nie było Kanału Panamskiego, to podróż z Atlantyku na Daleki Wschód musiała by się odbywać przez Kanał Sueski, Morze Czerwone i Ocean Indyjski. Kanał ma w szczególności strategiczną rolę dla wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.


W 1977, za prezydenta Cartera, Amerykanie podpisali traktat z Panamą i w 1999 ostatecznie wycofali się ze strefy Kanału Panamskiego i zarząd oddali państwu Panama. Obecnie, w roku 2007 Panama rozpoczęła olbrzymi projekt poszerzenia i pogłębienia kanału. Wybudowane zostaną nowe większe śluzy. Podniesiony ma być poziom wód Jeziora Gatun. Wszystko po to by kanał nie stracił swojego prymatu, jako najkrótsza droga wodna między Atlantykiem i Pacyfikiem.

Na kanale Panama zarabia około pół miliarda dolarów rocznie. A przepłynięcie kanału kosztuje, w zależności od wielkości i typu statku od 40 do 80 tysięcy dolarów.


A my sobie stoimy na kotwicy na Jeziorze Gatun, podziwiamy tropikalne lasy i czekamy, kiedy będziemy mogli popłynąć na Pacyfik.

Wiele statków wycieczkowych z Karaibów tylko wpływa przez śluzy na Jezioro, by dać pasażerom odczucie międzyoceanicznego pasażu i wieczorem powraca na rajskie Karaiby.


Kanał w całości, wliczając w to oczywiście tory wodne płytkich zatok na obu oceanach ma około 80 kilometrów. Jak już napisałem, od strony Atlantyku, w okolicy poru Cristobal są trzy śluzy Gatun, a od strony Pacyfiku, przy porcie Balboa i niedaleko Panama City, śluzy Pedro Miguel i śluzy Miraflores.


Po południu na Gatun zaroiło się od statków przybyłych z obu oceanów. Pora podnosić kotwicę, gdy tylko dyspozytor kanału wydaje takie polecenie. Znowu wody zaroiły się motorówkami, które przywożą pilotów. Ruszamy w dalszą drogę.

Kanał leży 10 stopni na północ od równika, czyli w pełnej strefie tropikalne. Zmierzch tu zapada błyskawicznie. Powiedzmy, dzisiaj słońce zachodzi o 19-tej, a już 15 minut później jest kompletnie ciemno. W tropikach nie ma tak ukochanych przez nas długich letnich wieczorów. Tylko pstryk, jak gdyby ktoś zgasił światło.

Tak więc do pacyficznych śluz Miraflores docieramy już kompletną nocą. Na szczęście wszystko jest fantastycznie oświetlone. Śluzy w odwrotnym kierunku – teraz woda opada, a my wraz z nią. Teraz cumy trzeba wydłużać, by się nie zerwały.

Ostatnia śluza i już port Balboa. Po lewej stronie widać światła Panama City. Jeszcze tylko przejazd pod mostem Bridge of Americas, który symbolicznie łączy Amerykę północną z Południową i już jesteśmy na otwartym Pacyfiku.




Jako ciekawostkę podam, że Kanał Panamski skrócił drogę wodną z San Francisco do Nowego Jorku o prawie 15 000 kilometrów. Warto było to wybudować.



autor: jazgdyni