środa, 13 stycznia 2016

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz



Krnąbrnym Polakiem byłem praktycznie od maleńkości.
W liceum uczyłem się języka niemieckiego. Szło mi całkiem nieźle, z jednym wyjątkiem: nienawidziliśmy się wzajemnie z nauczycielką języka, która na moje nieszczęście była moją wychowawczynią.
Jak teraz z perspektywy czasu spoglądam na tamte relacje, to oczywiście dużo winy było po mojej stronie. Lecz nie byłem złym gówniarzem, bo inni nauczyciele darzyli mnie szczerą sympatią.
Nauczycielka niemieckiego była klasyczną gdańską Niemką, suchą, kostyczną i pryncypialną.
Już w drugiej klasie kompletnie się do niej zraziłem, gdy jej syn, który właśnie przyszedł do szkoły, zdradził nam w tajemnicy, że mama zaprasza na "herbatki" niektórych uczniów, aby wyciągać od nich informacje, co się dzieje w klasie i szkole. Wkrótce stworzyła zamknięte kółko donosicieli, lecz na szczęście, ostrzeżeni przez syna, nauczyliśmy się ich unikać, przy okazji okładając ich szkolnym ostracyzmem.

Czy to Frau B. spowodowała moją głęboką niechęć do Niemiec, Niemców i niemieckiej way of life?
Nie tylko... Moja mama w czasie II Wojny Światowej, zanim jeszcze trafiła do przymusowej pracy u szkopskiego bauera, mieszkając blisko Oświęcimia, pełniła swoją rolę w Armii Krajowej. Podówczas, jako, że gdy wojna się zaczęła miała tylko szesnaście lat, pracowała w aptece w Bielsku i organizowała leki, które następnie były przemycane na teren obozu Auschwitz.
Była śliczna i mówiła perfekt po niemiecku, więc wielokrotnie udało jej się ujść z życiem.
I to ona pierwsza zaszczepiła we mnie głęboki gniew i pogardę do Niemiec, jednocześnie pokazując piękno twórczości Schillera, Goethego i Bacha. W jej przekazie Niemcy były dziwnym i niebezpiecznym narodem, przed którym trzeba się zawsze mieć na baczności.
A Frau B. doprowadziła do tego, że jako pierwszy w historii szkoły zażądałem egzaminu komisyjnego, gdy chciała mnie skrzywdzić niesprawiedliwą oceną.

W późniejszym życiu starałem się do kontaktów z Niemcami podchodzić ostrożnie z dużą dozą nieufności.
Jednakże najlepiej Niemców poznałem, gdy w latach 1985 – 1988 pracowałem dla nich jednocześnie na dwóch stanowiskach oficerskich. Poczucie wyższości wobec Polaka nigdy ich nie opuszczało.
Ukrywałem moją znajomość języka niemieckiego, bo to zmuszało ich do wysiłku poszukiwania angielskich słów, a ja często mogłem podsłuchać, co mówili po niemiecku. Miałem więc nad nimi taką swoją mała przewagę.

Parę lat temu, podróżując po Włoszech, w małym miasteczku w Toskanii, zatrzymałem się na środku pustego w czasie sjesty ryneczku, aby bez wyłączania silnika zerknąć na plan miasta. Gdy tak szukałem konkretnej drogi, podeszła do mnie starsza para i suchy gość w szortach, sandałach i skarpetkach zaczął mnie pouczać, że nie wolno parkować na środku, od tego są parkingi i tak właśnie należy się zachowywać w cywilizowanym świecie. Cała ta przemowa była w języku niemieckim, jakby starszy człowiek z góry zakładał, że muszę ten język znać, jako, że po rejestracji samochodu wiedział, że jestem z Polski – kraju nie cywilizowanego. Nie przejmowałbym się staruszkiem, ale on wprost kipiał złością. Więc mu nagadałem tak, aż się zamknął.

Niemcy pouczanie Polaków mają we krwi. I nie jest to pouczanie młodszego brata przez starszego, czy syna przez ojca, tylko nachalne pouczanie przez Pana wiejskiego głupka, albo psa. Czyli z gruntu rzeczy istoty bezmyślnej.

Jeszcze jeden incydent miałem całkiem niedawno, gdy zatrzymałem się w hoteliku niedaleko Szczytna na Mazurach. Po śniadaniu spacerowaliśmy z żoną po pobliskim lesie otaczającym hotel. Gdy zauważyłem rosnące obficie grzyby, bo zazwyczaj to przyciąga mój wzrok w lesie, nagle wyrósł przed nami starszy pan, który oświadczył, żebym się przypadkiem nie odważył zrywać tych grzybów, bo to jego prywatny teren i on sobie nie życzy. Jako, że akurat nie byłem na grzybobraniu, nie miałem niezbędnych w takim wypadku akcesoriów, uznałem te słowa za obelżywe. Tutaj, w Polsce, na Mazurach spaceruję sobie spokojnie, a jakiś niemiecki leśny dziadek poucza mnie o prawach własności. Zaznaczam, że teren nawet nie był ogrodzony i nigdzie nie było tablic informujących o prywatności obszaru.

.....................

Po dwudziestopięcioletniej kolonizacji Polski między innymi przez Niemcy, nagle Polacy zrobili się krnąbrni i bezczelni i żądają własnego zdania! To niesłychane! Polak jest dobry tylko, jak jest posłuszny i wyznaje niemieckie standardy.
Wtedy można mu kapnąć z pańskiego stołu czekoladę, która jest nieco gorsza niż w Reichu, proszek do prania, który gorzej pierze, czy kawę ze zmiotek. A popatrzcie sobie państwo na oferty niemieckich biur podróży, Neckermann, czy TUI, jaki produkt oferują oni Polakom, a jaki Niemcom. Bardzo się państwo zdziwicie.

I to w momencie, gdy słynne niemieckie standardy upadają i lecą na łeb i szyję. Już tylko jedzie się na snobizmie, tradycyjnej opinii i przyzwyczajeniu.
Bo proszę mi powiedzieć, które niemieckie wyroby nadal są najlepsze na świecie?
Przecież nie komputery; nie niemieckie telefony. A może telewizory i sprzęt audio?
Dla mnie, inżyniera, znacznie lepsze są podzespoły i urządzenia szwedzkiego ABB, czy francuskiego Merlin Gerin, niż słynny kiedyś Siemens.
I tak dalej i tak dalej. Powolny i nieunikniony upadek niemieckiej jakości i solidności. To widzi cały świat.
A ostatnią kroplą, która przelała niekwestionowane zaufanie do Niemców, jest ogólnoświatowa afera Volkswagena, gdzie świadomie i z premedytacją stosowano oszustwa wobec klientów, autoryzowanych serwisów i instytucji kontrolnych.
To już całkowity upadek moralny, stawiający jednocześnie przed nami pytanie: - jeżeli sztandarowy produkt Niemiec, jakim jest VW, oparty jest na oszustwie, to ile jeszcze innych niemieckich wytworów również ma swoje tajemnice?
Banki? Towarzystwa ubezpieczeniowe? Farmacja?

............................

I oto w Polsce zmienia się rząd. Władza wybrana demokratycznie, bo Polacy mają w końcu dość tej podrzędności i kolonialnych stosunków z tak zwaną Europą.
Polacy chcą sami decydować o sobie i po raz pierwszy po transformacji, władza również reprezentuje stanowisko większości narodu.
Oj bardzo się to nie podoba Niemcom, oraz Unii Europejskiej, która jest niczym innym, jak fasadą niemieckiej polityki.
Dążenie Polski do niezależności zagraża licznym interesom niemieckim.
Mieli już Polskę niemalże całkowicie skolonizowaną. Wyhodowano również liczną grupę "volksdeutschów", a nawet możną powiedzieć Volksdeutscher Selbstschutz, nadzorców dbających tylko o niemieckie interesy w Polsce, bez oglądania się na polską rację stanu, czy polski interes narodowy. Są za to odpowiednio nagradzani, jak Donald Tusk.
Z pełnym przekonaniem mogę ich nazwać zdrajcami. Wielu z nich wyjechało do Reichu w latach dziewięćdziesiątych, gdy Jaruzelski w ten sposób płacił siłą  roboczą Niemcom, zezwalając na wyjazd tym, którzy będąc Polakami, czuli się Niemcami. Taki narodowy gender. Lecz widocznie sporo jeszcze takich zostało.
Na przykład pan poseł Paweł Zalewski, który publicznie, na antenie Polsatu stwierdza, że on Niemców w ostatnich działaniach wobec Polski rozumie i zgadza się z nimi. To już jego szef Schetyna bardziej się pilnuje.

Niemcy też mają dużo wspólnego z psami, które sami wyhodowali, takimi jak owczarek alzacki, czy doberman. Otóż bardzo łatwo ich poszczuć. A w Polsce bardzo silna jest szczujnia, która gdy czuje się zagrożona, sprytnie wykorzystuje czujne owczarki, aby te rzuciły się do gardeł.
Nawet wspomniany Schetyna, bądź, co bądź, lider opozycji a nie pajac Petru, w taśmach, które ostatnio dziwnie wyciekły, dziwnie, bo najprawdopodobniej sam Schetyna to zaaranżował, stwierdził, że jak będzie trzeba to poszczuje się Europę na władze polskie. Czyli tą cechę charakteru Niemców polscy szczwacze mają dobrze opanowaną.

..........................

Po fatalnych decyzjach władz niemieckich, które utożsamia Angela Merkel, czyli Wilkommenkultur w stosunku do cywilizacyjnie nieprzystosowalnych tzw. uchodźców, którzy w wyobraźni Niemców mieli wypełnić lukę demograficzną oraz zapewnić siłę roboczą, a w szczególności po drastycznych wydarzeniach Nowego Roku, Niemcy nagle znalazły się w głębokim kryzysie.
W takich momentach, starą i sprawdzoną metodą Goebbelsa, jak i radzieckich politruków, jest wskazanie, często wyimaginowanego, wroga zewnętrznego. W tym konkretnym przypadku Polski. Ma to przekierować emocje i odsunąć uwagę od wewnętrznych kłopotów.
Przekonany jestem, że samopoczucie przeciętnych mieszkańców Niemiec jest dosyć podłe po nagromadzeniu się tylu faktów godzących w ich godność i dumę. Więc trzeba im Polskę podsunąć, jako ekwiwalent do rozładowania negatywnych emocji.

Może Niemcy są czasami podli, ale nie są głupi. A Polska mimo wszystko jest ważnym elementem niemieckiej gospodarki. Więc w tym całym szczuciu i pohukiwaniu przyszła w końcu refleksja. Ambasador Niemiec, Rolf Nikel właśnie stwierdził: - "Stosunki polsko-niemieckie są skarbem, którego należy strzec,..."

Niemcy już chyba pojęli, że trzeba się zmierzyć z nową sytuacją. Z Polską, która będzie mówić własnym głosem i nie będzie się zgadzać bezkrytycznie na wszystko co zachód wymyśli.

Bardzo mi się mocno wydaje, że hegemonistyczna postawa Berlina ulega nieubłaganej erozji. Przemijają lata Deutschland uber alles.
Na wschodzie odradza się Polska, która jak kiedyś, przestała składać hołdy cesarstwu niemieckiemu.

A może w przyszłości czeka nas kolejny Hołd Pruski?
Dlaczego nie...

<<<<<<<<<<<<<   >>>>>>>>>>>>>

[...]
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz,
ni dzieci nam germanił.
Orężny stanie hufiec nasz,
duch będzie nam hetmanił.

Pójdziem, gdy zabrzmi złot róg!
Tak nam dopomóż Bóg!

Nie damy miana Polski zgnieść,
nie pójdziem żywo w trumnę.
W Ojczyzny imię, na Jej cześć,
podnosim czoła dumne.

Odzyska ziemi dziadów wnuk.
Tak nam dopomóż Bóg!


........................

.