czwartek, 11 sierpnia 2016

Czy musiało zginąć 22 niewinnych Gdańszczan?


 
     - Słuchaj, przecież możemy się tam po prostu włamać i zabrać, co potrzeba.
     - Głupi jesteś? To nie żaden ćwok. To fachowiec od nas. Pułkownik. Ma na pewno wszystko zabezpieczone. Antywłam, stalowe drzwi, alarmy i chuj wie co jeszcze. Cicho zrobić się tego nie da. Chcesz wysłać ekipę z młotami, wiertarkami i łomami? Dwie godziny nie wystarczą na wejście, a na karku będziemy mieli wszystkich lokatorów. No i tego buca i pewnie też telewizję i kamery. Jak sobie wyobrażasz wyjaśnienie? Musimy to zrobić sposobem.
     - Masz jakiś pomysł?
     - Mam. Prosty i skuteczny. Patrz, zrobimy tak, że w tym domu zacznie się ulatniać gaz. A gaz śmierdzi. Nie minie godzina, no... może dwie, a gazownia zostanie zasypana telefonami od obywateli, że coś jest nie tak z gazem i w całym domu śmierdzi. Wtedy my pokierujemy akcją. Policja, straż pożarna, pogotowie gazowe nie muszą cokolwiek wiedzieć. Mają działać rutynowo, a z centrali dostaną rozkaz ewakuacji całego budynku i zabezpieczenia instalacji.
Gdy już będzie pusto i bezpiecznie, to ich wtedy wszystkich wyjebiemy i jako specjalna jednostka, na przykład saperska, czy jeszcze jakaś, wejdziemy i na spokojnie otworzymy mieszkanie w pustej chałupie i zabierzemy wszystko, co chce szef. Te papiery i teczki. Tu i ówdzie narobimy bałaganu, polejemy pianą, coś rozwalimy, tak, że nikt niczego się nie domyśli.
A na parterze mieszka taki jeden dziwak, skłócony ze wszystkimi sąsiadami. U niego rozpieprzymy może rury, może kuchenkę, weźmiemy go w kajdany i oświadczymy, że bandzior chciał wieżowiec wysadzić w powietrze.
Tak, że będzie winny zamieszania, bałaganu i gazowego smrodu, a my spokojnie dostarczymy kwity do centrali.

********

 Pogoda w tą kwietniową niedzielę Wielkiej Nocy była paskudna. W jedenastopiętrowym bloku mieszkalnym przy Alei Wojska Polskiego, (alei nomen omen równoległej do ulicy Polanki, gdzie niedaleko ma swój dom były prezydent Lech Wałęsa) stojącym samotnie pośród starej niskiej zabudowy, prawie na przeciwko Zajezdni tramwajowej Wrzeszcz, już po północy nie paliły się żadne światła w oknach.
Jak to mamy w zwyczaju, część ludzi rozjechała się po Polsce do rodzin na święta, a reszta spała spokojnie, w tym znaczna część opita i obżarta.
Na ulicach nie widać było nawet psa z kulawą nogą.
Pod blok cicho podjechała stara, zardzewiała Nyska, którą często używano w mających nie rzucać się w oczy operacjach. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn, w klasycznych monterskich drelichach, ze skórzanymi torbami na narzędzia.
Ich zadanie było proste i nieskomplikowane. Zejść do piwnicy, odszukać instalację gazową wg. planów budynku i doprowadzić do ulatniania się gazu. Robota prosta, bo ne trzeba rozkręcać rur, czy robić jakiś uszkodzeń. Wystarczyło tylko w najniższym miejscu rur gazowych odkręcić kurki odwadniaczy, którymi okresowo spuszczano wodę, jaka gromadziła się zazwyczaj w instalacji.
Otworzyli więc rury gazowe. Gaz z sykiem zaczął wypełniać piwniczne pomieszczenia, a po chwili zaczął przenikać do wyżej położonych mieszkań.
Tak samo, po cichu, jak weszli, po cichu opuścili budynek i odjechali.
Wystarczyło teraz tylko cierpliwie oczekiwać.
Centrala była w pełnej gotowości. Gotowa była też grupa włamaniowa, która miała wejść do mieszkania w ewakuowanym bloku, zabrać papiery i wynieść się po narobieniu maskującego bałaganu.

********

Coś jednak poszło nie tak.
Nikt z mieszkańców nie zgłaszał zagrożenia gazowego. Nie podjeżdżało na sygnałach pogotowie gazowe, potem Straż Pożarna i Policja.
Natomiast w ten wielkanocny poniedziałek, 17-tego kwietnia 1995 roku, o godzinie 5:50 rano, budynkiem targnął potężny wstrząs. Mieszkańcy, którzy przeżyli, myśleli, że to trzęsienie ziemi.
Parter i pierwsze piętro bloku zniknęły, wgniecione w ziemię. A cała reszta obniżyła się o dwa piętra, wykrzywiając przy tym cała konstrukcję tak, że już nawet drzwi, czy okien nie dało się otworzyć.
Można powiedzieć, że akcja ratunkowa rozpoczęła się błyskawicznie. Komenda policji i straż pożarna juz po trzech minutach po wybuchu dowiedziały się o tragedii.
Budynek był w tragicznym stanie, stwarzał niebezpieczeństwo budowlane i nie nadawał się do dalszego zamieszkania.
W trakcie inspekcji uszkodzeń, tajna ekipa weszła do docelowego mieszkania i zgarnęła materiały, które były celem całej akcji.
Akcji niestety tragicznej, bo w wyniku eksplozji zginęły aż 22 osoby (w tym jedna zmarła w szoku w drodze do szpitala) Trudno tu mówić o szczęściu, lecz dom ten zamieszkiwało 77 rodzin i gdyby nie okres świąteczny, liczba zabitych mogłaby być znacznie większa.
Tajemniczego dramatyzmu dodaje fakt, że komisja powołanych ad hoc ekspertów uznała, że stan budynku jest tak zły, że musi być on natychmiast całkowicie wyburzony, aby nie stwarzać dalszych zagrożeń. I to mimo, że w momencie takiej decyzji, było jeszcze ciągle zaginionych 17 mieszkańców, znajdujących się prawdopodobnie w zdewastowanym domu. Czyli, jeśli ktokolwiek jeszcze by żył, to miał być pogrzebany żywcem.
Tak też uczyniono i następnego dnia, 18 kwietnia, trzy wojskowe ekipy saperskie zdetonowały ładunki wybuchowe, zamieniając uszkodzony dom w kupę gruzów.

A tymczasem zleceniodawcy akcji otrzymali poszukiwane materiały, czyli zadanie zostało wykonane, tylko... niestety, poniesiono nieprzewidywane koszty – 22 życia ludzkie oraz budynek – miejsce zamieszkania 77 rodzin,
Całość zdarzenia miała pozostać najtajniejszą tajemnicą. Lecz, jak to bywa, już wkrótce mieszkańcy Trójmiasta zaczęli powątpiewać w oficjalne doniesienia, jakoby sabotażu dokonał niezrównoważony lokator z parteru, aby zemścić się na sąsiadach, Sam zresztą zginął w wybuchu, więc nie mógł, na szczęście dla władz, komentować.
Potem była jeszcze puszczana w obieg bzdurna informacja o tym, że to pijani złomiarze rozebrali instalację gazową. Jak mogą kraść miedziane kable pod napięciem, to czemu nie gazowe rury?

Ludzie jednak wiedzieli swoje. Tylko nie było dowodów. Oraz nikt nie miał ochoty na uczciwe śledztwo...

********

Suche fakty.

Przypominam, że w dniu tragedii, prezydentem RP ciągle był jeszcze Lech Wałęsa. Lecz jego czas już się kończył, bo za pół roku miały być kolejne wybory. Więc trzeba było przed opuszczeniem gabinetu pozamiatać.
A zamiatanie w wykonaniu Wałęsy wyglądało w ten sposób, że zbierał on i niszczył wszystkie materiały obciążające jego dwuznaczną przeszłość.
Powszechnie jest wiadomo, że po obaleniu rządu Jana Olszewskiego, Wałęsa uzyskał dostęp do tajnych akt Służby Bezpieczeństwa. Dwukrotnie wypożyczał teczki TW Bolka (czyli swoje) i za każdym razem zwracał je bez najważniejszych dokumentów. Dzisiaj historycy IPN twierdzą, że Wałęsa będąc prezydentem, usunął 200 kart z akt SB o swojej działalności jako tajny współpracownik (TW). Zresztą sam Wałęsa powiedział, że jakieś tam dokumenty zniszczył, ale akt Bolka nigdy nie widział (w wywiadzie z Agnieszką Kublik z GW).

W 1990 roku szefem gdańskiej delegatury UOP (Urząd Ochrony Państwa) został podpułkownik Adam Hodysz. To człowiek, który w latach osiemdziesiątych tajnie współpracował z ludźmi Solidarności (głównie Aleksander Hall). W 1984 po złożeniu rezygnacji, Kiszczak i Jaruzelski wsadzili go do więzienia. Sąd Najwyższy skazał go na 8 lat. W 1990 został zrehabilitowany i objął gdańską placówkę.
Wiadomo było, że ppłk Hodysz w 1992 r. dostarczył akta Bolka Antoniemu Macierewiczowi. Za co zresztą, parę miesięcy później, szef UOP Milczanowski, wywalił go ze służby na zbity pysk.

Lech Wałęsa nigdy do końca nie był pewny, czy ppłk. Hodysz nie posiada jeszcze więcej materiałów jego obciążających. Musiał to więc sprawdzić.

Podpułkownik Adam Hodysz, już w stanie spoczynku, w kwietniu 1995 roku mieszkał w Gdańsku Wrzeszczu, na Alei Wojska Polskiego 39.
W budynku, w którym o piątej pięćdziesiąt rano siedemnastego kwietnia 1995 roku tragicznie wybuchł gaz, zabijając 22 osoby. Pułkownika nie było wtedy w domu.
Do dzisiaj nie udziela wywiadu i nie chce mówić o tragicznych wydarzeniach.
Gdy prof. Cenckiewicz prosił go o ustosunkowanie się do kwietniowej tragedii, odparł:
     - ''nie chcę mówić o Wałęsie, bo przez niego ledwie życia nie straciłem".


No dobrze, czemu dzisiaj wspominamy, tą tragiczną katastrofę z przed ponad dwudziestu lat?
Otóż profesor Cenckiewicz w archiwach IPN znalazł dokumenty pisane przez  Zbigniewa Grzegorowskiego – "najbardziej zaufanego UBeka Wałęsy", gdzie pisze on o:
     - ''znalezisku akta dot. Sprawy Obiektowej ''Jesień 70'' [dokumenty z archiwum byłej SB - red.] w mieszkaniu Hodysza […] w czasie tragedii bloku przy ulicy Wojska Polskiego''. Dodaje też, że ''UOP miał te informacje od swojego agenta''.

Jest to wiadomość, szokująca, bo stawiamy sobie pytane, czy Lech Wałęsa ma na rękach krew niewinnych ofiar.

Osobiście nie sądzę. Najpewniej, w swoim stylu, krzyknął: - Zróbcie coś z tym!
A usłużni UBecy, którzy stale z nim wspólpracowali, tak, jak dawniej prowadzili TW Bolka, już sami wiedzieli, że muszą wymyślić sposób, by przeszukać mieszkanie podpułkownika Hodysza i zdobyć wszystkie papiery jakie ten posiada.

Zrobili to, jak zazwyczaj, nieudolnie i po partacku, grzebiąc w gruzach zawalonego, jedenastopiętrowego budynku, 22 nieinne istoty ludzkie.

A co tam... Ich mistrzowie, ruskie FSB nie takie budynki wysadzało w powietrze.



PS – To, co jest w trzech pierwszych rozdziałach tego tekstu, to wymyslona przeze mnie fikcja pomieszana z autentycznymi faktami. Czy wielce prawdopodobna, czy nieprawdopodobna – nie wiem. Ale tak właśnie mi się w głowie ułożyło.
.

[ http://historia.wp.pl/title,Prof-Slawomir-Cenckiewicz-za-eksplozja-gazu-17-kwietnia-1995-r-mogl-stac-UOP,wid,18459417,wiadomosc.html?ticaid=117859  ]
[ https://pl.wikipedia.org/wiki/Wybuch_gazu_w_Gda%C5%84sku_(1995) ]
[ http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/578023,nasz-dom-sie-skurczyl-o-wybuchu-wiezowca-przy-al-wojska-polskiego,id,t.html ]
[ https://pl.wikipedia.org/wiki/Adam_Hodysz ]
[ https://www.youtube.com/watch?v=qM4l7HX6buU ]

.