niedziela, 29 grudnia 2013

Afera lekowa, która niestety jest


Nasz portalowy* trefniś Brat Żorża, reklamujący się, jako wariat (w domyśle - wszystko mu wolno) mija się drastycznie z faktami. Niewiedza, czy świadome działanie?
Pan Brat Żorża zdobył się na polemikę, zarzucając mi mitomaństwo, tylko dla tego, że odkrywam tutaj następną aferę lekową, z którą nieszczęsny resort pana Arłukowicza rady sobie dać nie może. Brat zmyśla i konfabuluje tutaj:
http://bratzorza.neon24.pl/post/103950,afera-lekowa-ktorej-nie-ma

Nie będę już polemizował z panem B.Ż. tylko pozwolę sobie przywołać artykuł z portalu wpolityce.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/53593-leki-ratujace-zycie-wywozone-nielegalnie-za-zagrnice-na-masowa-skale-sluzby-sprawdzaja-grozny-dla-polakow-proceder

* Autor pisze o portalu www.neon24.pl
********************************************* 

Leki ratujące życie wywożone nielegalnie z Polski na masową skalę? Służby sprawdzają groźny dla Polaków proceder

opublikowano: 15 maja 2013 roku, 7:43 | ostatnia zmiana: 15 maja 2013 roku, 12:26




Fot. PAP/Andrzej Grygiel

CBA, policja oraz prokuratura badają hurtownie oraz apteki. Na wniosek Głównego Inspektora Farmaceutycznego Zofii Ulz sprawdzają skalę procederu związanego z nielegalnym eksportem leków z Polski. Zdaniem GIF nawet 1/3 preparatów eksportowanych z Polski jest wywożona nielegalnie.

Eksport leków jest u nas legalny i tego nie podważamy, alewywożenie na taką skalę farmaceutyków ratujących życie jest ogromnym zagrożeniem dla pacjentów – mówi "Pulsowi Biznesu" Ulz.

Z racji ograniczeń ustawowych GIF sprawą zajęły się CBA, policja i śledczy. Skala nieprawidłowości w działaniu aptek i hurtowni fermaceutycznych niepokoi. GIF zabrał już zezwolenia na prowadzenie działalności 15 hurtowniom, a 5 kolejnych postępowań jest w toku. Z kolei wojewódzcy inspektorzy cofnęli zezwolenia ok. 70 aptekom.

Zdaniem GIF w Polsce wytworzyła się niebezpieczna praktyka. Apteki wycofują od siebie leki, zwracając je do hurtowni, czego robić nie mogą, jeśli środek nie został wycofany z runku, a hurtownie sprzedają te środki za granicę.Na tym zarabiają bardzo dużo, ponieważ leki poza Polską często są kilkakrotnie droższe niż w kraju. Bezpieczeństwem pacjentów w tym procederze nikt się nie przejmuje.

Jak zaznacza "PB" resort zdrowia planuje zwiększyć kontrolę nad eksportem leków.
****************************************************
Pisze też o tym Portal Farmaceutyczno Medyczny
http://www.pfm.pl/artykuly/nielegalny-eksport/234
*****************************************************

Nielegalny eksport

W Polsce powstają hurtownie farmaceutyczne-słupy, które trudnią się odkupowaniem leków od aptek i ich sprzedażą za granicę. Proceder ten jest niezgodny z prawem. 


O problemie opowiadał niedawno Portalowi Farmaceutyczno-Medycznemu Kazimierz Jura, przewodniczący Naczelnego Sądu Aptekarskiego. Mówił o nim w kontekście działalności sądu, wymieniając najbardziej charakterystyczne dziś przewinienia aptekarzy, stające się przedmiotem orzeczeń sądów aptekarskich. Kazimierz Jura tłumaczył, że podłożem tego typu przewinień aptekarzy jest pogarszająca się kondycja finansowa aptek, która powoduje, że aptekarze, żeby się ratować, zaczynają robić rzeczy niezgodne z etyką lub przepisami prawa.

Różne ceny leków
Ten konkretny proceder umożliwia polityka cenowa producentów leków, którzy wiedzą, że w bogatszych krajach mogą dyktować wyższe ceny swych produktów, w biedniejszych, w tym w Polsce – muszą one być niższe, by były kupowane. Różnice cen bywają bardzo duże. Przykładowo specyfik kosztujący 50 euro, w Polsce dostępny jest za równowartość 20 euro. A wszystko to przy kosztach produkcji wynoszących na przykład 2 euro. Zarobek producenta, bez względu na to czy sprzeda lek w Niemczech, czy w Polsce, jest więc ogromny, choć – oczywiście – korzystniejsza jest jego sprzedaż w Niemczech.
Rozbieżność cen powoduje, że kupowanie leków w Polsce i ich sprzedawanie w Niemczech staje się szalenie zyskownym procederem. Problem w tym, że nielegalnym. Dlatego działalność taka odbywa się zwykle przez hurtownie-słupy, powstające tylko w tym celu. Są to firmy, które niczego nie sprzedają na polskim rynku, a ich jedyny kontakt z krajowymi aptekami polega na tym, że odkupują od nich leki. Następnie odsprzedają je z dużym zyskiem za granicę. A gdy zaczyna się ich właścicielom palić grunt pod nogami, po prostu zwijają interes, lecz za chwilę otwierają go na nowo.

Poważny problem
Nikt nie jest w stanie oszacować rzeczywistych rozmiarów procederu. Z informacji udzielonych nam przez Kazimierza Jurę wynika jednak, że jest to dziś poważny problem, częste zjawisko, dlatego też i liczba aptekarzy trafiających przed oblicze sądów aptekarskich jest duża. A to zapewne – jeśli nie wierzchołek góry lodowej, to jedynie część – takich przypadków. Ujawnienie ich wcale bowiem nie następuje automatycznie, przy zwykłych kontaktach z NFZ. Często proceder ten dotyczy leków sprzedawanych bez refundacji, a więc takich, do których budżet państwa nie dokłada ani złotego, a jak nie ma refundacji, nie ma też kontroli. W takich sytuacjach możliwe jest, że jedną partię tego samego leku zamawia właściciel apteki, drugą jej kierownik i tylko ta druga jest wprowadzana do systemu.
Pokusa łatwego zarobku jest tak duża, że pojawia się też nielegalny prywatny eksport leków.

Na astmę i raka
– Na podstawie prowadzonych postępowań można stwierdzić, że w ramach importu równoległego przedmiotem sprzedaży poza granice naszego kraju są produkty lecznicze stosowane przy nadciśnieniu, leki przeciwzakrzepowe, przeciwastmatyczne, przeciwpadaczkowe, immunosupresyjne, jak też produkty lecznicze stosowane w onkologii – podaje Agnieszka Piotrowska z biura prasowego Głównego Inspektora Farmaceutycznego. – W chwili obecnej można przypuszczać, że około dwadzieścia – trzydzieści procent produktów leczniczych dostarczanych na polski rynek jest przedmiotem importu równoległego. Państwowa Inspekcja Farmaceutyczna podejmuje działania mające na celu zdyscyplinowanie przedsiębiorców, trudniących się obrotem produktów leczniczych; w przypadku poważnych uchybień może cofnąć zezwolenie na prowadzenie obrotu produktami leczniczymi zarówno detalicznego, jak i hurtowego w oparciu o zapisy art. 37 w związku, między innymi, z nieprzestrzeganiem art. 78 ust. 1 art. 1 oraz art. 88 ust. 5 pkt. 5 ustawy Prawo farmaceutyczne.

Inspektor tłumaczy
Główny Inspektor Farmaceutyczny tłumaczy, że w przypadku, gdy hurtownie farmaceutyczne w celu pozyskania większych ilości produktów leczniczych kupują je od aptek dochodzi do naruszenia przepisów zarówno ze strony hurtowni (nieprzestrzeganie m.in. art. 78 ust. 1 pkt. 1 ustawy Prawo farmaceutyczne, który stanowi, iż hurtownia dokonuje zakupów produktów leczniczych wyłącznie od przedsiębiorcy zajmującego się wytwarzaniem lub prowadzącego obrót hurtowy), jak i apteki (nieprzestrzeganie m.in. art. 88 ust. 5 pkt. 5 ustawy Prawo farmaceutyczne, który mówi, że zakup produktów leczniczych może być dokonywany wyłącznie od podmiotów posiadających zezwolenie na prowadzenie hurtowni farmaceutycznej, a także określa sposób ich wydawania zgodnie z art. 96, tj., na podstawie recepty, bez recepty i na podstawie zapotrzebowanie uprawnionych jednostek organizacyjnych lub osób  fizycznych uprawnionych na podstawie odrębnych przepisów).
***********************************************

Jeżeli Brat Żorża nie widzi tu żadnego przekrętu i to na wielką skalę, to on nie tylko wariat, ale także głuchy, ślepy i bez powonienia, bo tu śmierdzi, jak świńska zagroda.



autor: jazgdyni

sobota, 28 grudnia 2013

Zniszczone polskie apteki (aktualizacja)


Operacja przejmowania polskiej farmacji trwa nadal. To na świecie druga najbardziej dochodowa branża po zbrojeniówce. A pacjenci za leki zapłacili o 3 mld więcej niż poprzednio.

Larum! Biją naszych! Krzyczy właśnie w telewizorze mój ulubiony wątrobiarz i wrzodowiec redaktor Morozowski. Dla córki na astmę płacił za leki 150 zł, a teraz będzie płacić 300 zł. Nawoływał niemalże do obywatelskiego protestu. Niesłychane!

A jak jest naprawdę?

Długo zabierałem się do tego tematu, bo wiedzę mam tu sporą, jednakże poprzez rodzinne powiązania nie chciałbym, by dla znajomych wyglądało to na jakąś formę lobbingu.
Lecz klamka już zapadła, więc można sobie porozmawiać.

Na świecie farmacja, obejmująca przemysł i dystrybucję, jest drugim najbardziej dochodowym biznesem, tuż po przemyśle zbrojeniowym.
Dużo, dużo konfitur i miodu. Więc różne misie kręcą się wokół niecierpliwie.

Psucie farmacji w Polsce zaczęło się prawie natychmiast po transformacji. Przypomnę, że za komuny wszystkie apteki były państwowe, należały do Cefarmów w całej Polsce. Podobnie było z produkcją leków i hurtowniami. Był to oczywiście rynek niedoborów i wielu chorym pozostawało, albo umrzeć, albo prywatnymi kanałami starać się sprowadzić potrzebny lek z zagranicy. A nie wiem, czy jeszcze ktoś pamięta, że na początku lat 90 istniały tzw. apteki leków zagranicznych, gdzie można było się starać o właściwy medykament.

Gdy komuna padła, apteki zaczęły się przekształcać. Marny ułamek tych, którym władza zabrała apteki po wojnie, mogła odzyskać je z powrotem. Resztę zazwyczaj przejmował personel, praktycznie za symboliczną złotówkę. Wczoraj pani kierownik, dzisiaj pani właścicielka. Gdy już rozgrabiono to, co było, dla innych chętnych pozostała już tylko droga zakładania nowych aptek. I tak też się działo.

Przy aptekarstwie zaczęto już majstrować podczas rządów pani Suchockiej, podobno też rodzinnie powiązanej z aptekarstwem, kiedy to, nijako obok ówczesnych przepisów, zaczęły powstawać rodzinne konglomeraty z kilku rozproszonych aptek.
Jednakże prawdziwego przewrotu kopernikańskiego, po którym już nigdy nie będzie, tak jak było, dokonał największy i chyba najbardziej cyniczny nieudacznik w 20 letniej historii, minister Łapiński.
Rozwalił on istniejący porządek poprzez, aż się wierzyć nie chce, że świadome, szkodliwe idiotyzmy, niesłychanie destrukcyjne i w rezultacie kosztujące państwo, czyli nas, obywateli grube miliardy złotych.

Cóż takiego ten świadomy, czy nieświadomy destruktor dokonał?
  1. Zlikwidował w założeniu mające konkurować ze sobą regionalne i branżowe kasy chorych, zastępując je zcentralizowanym, biurokratycznym molochem – Narodowym Funduszem Zdrowia. Trochę bardziej kumaty decydent, niż ci w rządzie, po prostu likwidując kasy, jeśliby uznał taką potrzebę, przekazałby ich pracę do ZUSu bez tysięcy nowych pracowników, budynków, infrastruktury, itd.
  2. Zaczął bocznymi drzwiami wpuszczać do Polski semi-gangsterskie organizacje, które za pomocą dumpingu, nieuczciwej konkurencji, agresywnej promocji zaczęły niszczyć polskie apteki i aptekarzy. Słynna była chociażby grupa, która całkowicie przejęła farmację na Litwie, a u nas zaczęła działać jakby była pod ochroną.
  3. Zlikwidował status specjalny obiektów zaufania publicznego aptek. Od jego czasów każdy handlarz marchewką, czy turecki sprzedawca dywanów, mógł otworzyć aptekę, jeśli miał taki kaprys. Jednocześnie, według źle pojętej reguły wolnego handlu zlikwidowano wskaźniki ludnościowe i apteki zaczęły wyrastać, jedna przy drugiej, jak grzyby po deszczu. Przedtem w Polsce było ok. 4000 aptek, teraz mamy 14000 !

4.    Zlikwidował cenę urzędową leków refundowanych (którą właśnie ponownie wprowadziliśmy) i zastosował korupcjogenny trik, określając cenę maksymalną. Pozwoliło to dużym sieciom na sprzedaż leków za 1 grosz. Jak to pracowało? Na przykład cena leku była 100 zł; państwo określało limit i pacjent płacił tylko 3,20zł. Właściciel olewał te 3,20 od pacjenta i żądał tylko 1 grosz. Będąc dużym odbiorcą kupował spore ilości leku po zaniżonej cenie od producenta, a następnie cynicznie pobierał od państwa (czyli, przypominam, od nas wszystkich obywateli) 96,80 zł, poprzez NFZ. Wtedy zaczęły powstawać wielkie farmaceutyczne fortuny, a małe rodzinne apteki bankrutować. Oczywiście taki producent wespół z siecią leków za grosz, czy złotówkę robili wszystko, by cena leku była jak największa, maksymalizując swój zysk, ponownie, kosztem państwa i społeczeństwa. I oczywiście, przy cichej aprobacie rządowych urzędników.

  1. Dopuścił do sytuacji, gdy bogate, w większości już sprzedane kapitałowi obcemu, hurtownie zaczęły skupować, małe, bankrutujące już apteki. Największe hurtownie, w chwili obecnej posiadają już ok. 3000 aptek w całej Polsce.

Narobił ten medyczny geniusz na ministerialnym stolcu jeszcze wiele innych błędów. W rezultacie zapanowała w tym sektorze kompletna dżungla. Pozwalała ona często nieuczciwym i bezwzględnym niesamowicie się bogacić. Z drugiej strony likwidowała słabych i niechcących podporządkować się nieuczciwemu rynkowi.

Jednakże największe spustoszenie pan Łapiński i pozostali macherzy farmacji i medycyny poczynili w mentalności społecznej. Skuszeni lekami po jednym groszu odbywali długie pielgrzymki do aptek sieciowych. I kupowali bez umiaru. Miarą tego niech będzie chociażby przykład jednej zaprzyjaźnionej apteki, gdzie tylko w listopadzie zwrócono 10 kilogramów nierozpakowanych leków o wartości ok. 25 tyś złotych, leków, które nadają się tylko do spalenia.

Leki powinny być tanie, ogólnodostępne i każdego powinno być stać na nie.
Lecz by do tego dojść trzeba najpierw zlikwidować patologie i stworzyć spójny uczciwy system, daj Boże, już bez różnych cwanych furtek, pozwalających okradać nas wszystkich.

Po Łapińskim aktywnie i z dużym talentem nadal psuli polską farmację marszałka Kopacz i minister Arłukowicz.
Przeprowadzona reforma wprawdzie zlikwidowała leki za 1 grosz, ale zostawiła tyle furtek, że stale kombinującym cwaniakom pozwoliło nadal manipulować przy lekach.
Ostatnio bardzo popularne jest takie zjawisko. Otwiera się lipną aptekę, byle gdzie, pacjenci nie są potrzebni, tylko po to, by uzyskać prawo do zakupu hurtowego leków. Następnie kontaktujemy się z wyspecjalizowanym handlarzem, który dostarcza nam listę leków do zakupu. Ilości zakupowanych leków są porażające – idą w setki tysięcy złotych. Leki te handlarz odbiera, płacąc za wystawioną fakturę. A my nie wprowadziliśmy do obrotu żadnych leków. Handlarz natychmiast je eksportuje, zarabiając krocie i odpalając aptekarzowi jego działkę. Ciekawe jest to, że wszystkie służby, nadzory i izby aptekarskie dobrze o tym wiedzą, jednakże podobno, nie można nic zrobić.

Pojedyncze, rodzinne apteki, niektóre działające od pokoleń, skazane są na zagładę. I w końcu wszystkie znikną. Taka właśnie jest świadoma polityka państwa. Ustawami i swoim działaniem wybrano model wielkich, międzynarodowych sieci. Tysiące rodzin aptekarskich traci źródło dochodu. A i pacjent nic nie zyskuje. W ostatnim roku, po pięknie reklamowanych działaniach Arłukowicza, pacjenci musieli zapłacić za leki o 3 miliardy zł więcej.

Dlaczego te rządy, czego się dotkną, to psują? Są przecież niedaleko świetne przykłady, jak choćby Holandia, czy Włochy.
Zepsuto kopalnictwo, zepsuto przemysł stoczniowy, to trzeba jeszcze zepsuć całą farmację?
Wniosek nasuwa się tylko jeden – to wszystko są działania korupcyjne. Decydenci dostają na boku potężne, wielomilionowe łapówki, by tak właśnie się działo. Dobro Polski i dobro obywateli absolutnie gówno ich obchodzi.
Rujnowanie Polski za wszelką cenę, za uzyskane po cichu złodziejskie łapówki, to model ekonomiczny, który obecnie w kraju jest realizowany.

autor: jazgdyni

wtorek, 24 grudnia 2013

Morskie Boże Narodzenie


Dla marynarza na morzu, to najgorszy dzień w roku. Posłuchajcie...

Dzień jak codzień...
Statki typu offshore, czy to badawcze, lub do podwodnych prac, z robotami ROV opuszczanymi za burtę, albo sejsmiczne, czy wiertnicze, są tak drogie, konstrukcyjnie i w eksploatacji, że praca na nich wrze – 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Podpisując kontrakt na nie, zgadzasz się na 12 godzinny dzień pracy. A nie rzadko jest to nawet 14 godzin, a czasami 17.
Praca jest tak intensywna i wyczerpująca, że pracujący Norwegowie mają zagwarantowane w swoich kontraktach dwa tygodnie pracy, a potem cztery tygodnie płatnego wypoczynku. Albo miesiąc pracy i dwa miesiące wypoczynku.
My Polacy nie mamy jeszcze tak dobrze i pracujemy miesiąc i miesiąc odpoczywamy.

I oto Wigilia. Wstaję jak zwykle o piątej, by się umyć i zjeść śniadanie. Pacę rozpoczynam o szóstej i będę pracował do osiemnastej.
Trzeba przejrzeć stan urządzeń, usunąć drobne awarie, wykonać planowane roboty... Gdy coś nie działa jestem natychmiast informowany. Nie rozstaję się z telefonem bezprzewodowym i na dodatek, mała przenośną UKF-ką. U siebie w kabinie też mam terminal komputerowy i mogę obserwować status statku i jego urządzeń. Mam też klucz, który otwiera wszystkie drzwi i kłódki (master – key), bo muszę mieć dostęp do wszystkich pomieszczeń.
O dniu dzisiejszym przypomina mi podły humor i dekoracje mesy i pokoju wypoczynkowego, ustrojone wczoraj przez filipińskich marynarzy i stewardów, tak, jak my, żarliwych katolików.
Kapitan, oficerowie pokładowi, to Skandynawowie, zazwyczaj protestanci, a większość naukowców i pracowników projektu badawczego to także Anglosasi, w tym Amerykanie, również rzadko katolicy. Zazwyczaj pochodzą oni z krajów, gdzie nie świątuje się naszej tradycyjnej Wigilii.
Jednakże, jeżeli kapitan jest dobrym człowiekiem (a nie zawsze jest) to ze względu na Filipińczyków przychyla się do naszej katolickiej tradycji i wieczorem, około szóstej organizuje uroczystą kolację.

Pracuję więc normalnie cały dzień, a zły nastrój tylko się pogłębia, nie jestem jak zazwyczaj skoncentrowany, bo mysli cały czas uciekają do domu...
Dla Polaka na morzu jest to najczarniejszy dzień w roku. A na dodatek, wszyscy marynarze są sentymentalni, choćby nie wiem jak przykrywali to maską twardego człowieka.
Więc świąteczna dekoracja na statku raczej wkurza. Ta plastikowa choinka z mrugającymi światełkami, które sam pomagałem instalować, te rozwieszone aniołki i porozstawiane norweskie trolle.

Wreszcie wieczór... Wykąpany, zakładam coś poważniejszego niż zwyczajową T-shirtkę i spodnie dresowe. Mesa pełna filipińsko – norweskich smakołyków. Oczywiście króluje pieczone prosię, za którym ja nie przepadam, bo jest dosyć mdłe i bez wyrazu. Są też czerwone homary, taka dłubanina wymagająca specjalnych narzędzi. No i klasyczne norweskie danie, dla nas praktycznie niezjadliwe, (http://www.mojanorwegia.pl/rozrywka/smaki_norwegii_-_lutefisk_%28danie_dla_odwaznych_lub_desperatow%29.html).
To wymoczony w ługu sodowy suszony dorsz (sztokfisz), o konsystencji zwłok topielca, galaretowaty i potwornie cuchnący. Ugotowany na parze i podawany z drobno posiekanym smażonym boczkiem.
Nie trzeba dodawać, że współczesna flota jest wolna od alkoholu, więc robaka zalać nie można.

Bogu dzięki i technice, są obecnie telefony satelitarne i praktycznie dzwoni się w prywatności swojej kabiny. Ta rozmowa z rodziną, to zwieńczenie Wigilii. Składamy sobie wszyscy życzenia zdrewniałym głosem i pocieszamy się, że wkrótce się zobaczymy.
Lecz to kolejne Święta poza domem...

Jeszcze tylko kilka wpisów w internecie, kolejne życzenia mailem i szybko do koi, by ten dzień się wreszcie skończył.

W tym roku jestem z rodziną w domu. Nie wiecie, co to dla marynarza znaczy.

Życzenia Świąteczne dla Wszystkich.

autor: jazgdyni


niedziela, 22 grudnia 2013

Człowiek z Totolotka

Pan Leszek z Gdańska, który wygrywa zawsze, kiedy naprawdę potrzebuje, zdradza Czytelnikom szczęśliwe liczby na wigilijną kumulację.



autor: gallux

Boże Narodzenie 2013







Nie było miejsca dla Ciebie
w Betlejem w żadnej gospodzie,
i narodziłeś się, Jezu,
w stajni, w ubóstwie i chłodzie.
Nie było miejsca, choć szedłeś
jako Zbawiciel na Ziemię,
by wyrwać z czarta niewoli
nieszczęsne Adama plemię.

Nie było miejsca, choć chciałeś
ludzkość przytulić do łona,
i podać z krzyża grzesznikom
zbawcze, skrwawione ramiona.

Nie było miejsca choć szedłeś
ogień miłości zapalić,
i przez swą mękę najdroższą
świat od zagłady ocalić.

Gdy liszki mają swe jamy
i ptaszki swoje gniazdeczka,
dla Ciebie brakło gospody,
Tyś musiał szukać żłóbeczka.

A dzisiaj czemu wśród ludzi
tyle łez, jęków, katuszy?
Bo nie ma miejsca dla Ciebie

w niejednej człowieczej duszy.

<<<<<<<<<<<<******>>>>>>>>>>>>>>
Wszystkim Przyjaciołom, cierpliwym czytelnikom,
Oraz radosnym Dyletantom,
Bożej Iskry, radości i szczęścia

Życzą admini – Leoparda, Mantad i jazgdyni

piątek, 20 grudnia 2013

Kondycja


Często jest tak, że zaganiani w codziennych kłopotach nie zauważamy zjawisk oczywistych. A jest proszę państwa, naprawdę kiepsko z kondycją narodu.

Media głównego nurtu, wraz z dyżurnymi tzw. ekspertami, powolutku zaczynają sączyć dobrą nowinę. Nie jest to niestety nasza katolicka dobra nowina. To starannie wypracowana wiadomość, wypracowana w oparciu o wyższą matematykę, najprawdopodobniej o algebre abstrakcyjną, że powoli, powoli jest już dobrze i będzie coraz lepiej. Cieszmy się i radujmy. Nie daliśmy się kryzysowi, a teraz nastał już jego koniec. Czy to nie wspaniałe?

Niestety, durny naród tego nie wie i zachowuje się nieodpowiednio. To, co teraz napiszę, to spostrzeżenia z ulicy i ze sklepów, a nie z telewizji i gazet. To jest prawdziwe życie proszę państwa. Wystarczy się tylko rozglądać wokół siebie.

Uśmiechnięta spikerka wiodącej stacji podała, że na Święta dzielny naród wyda w tym roku więcej niż w poprzednim. To kwota około tysiąca złotych na rodzinę, a wydamy więcej o 70 zł. Jest duch w narodzie, wydamy więcej! Tylko jedno głupie pytanie – czy kupimy więcej? Niestety nie, kupimy raczej mniej.
Podobno inflacja stoi w miejscu, co oznacza, że nic nie drożeje. Czyżby? Macie państwo takie odczucie, że ceny przez rok stały w miejscu? Może jak za Gomułki traktorów i lokomotyw. Bo artykuły codziennego użytku widocznie podrożały. Manipulacja statystykami może udowodnić wszystko. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy byli prawdziwi, pracowici dziennikarze, niektóre czasopisma obliczały i podawały tzw. koszyk zakupów i można na prawdę było się zorientować, jak ceny wyglądają w sklepach. Wygląda teraz, że nikt nad tym nie panuje. Ale jak państwo robią zakupy, to osobiście przekonujecie się jak jest.

Mam w rodzinie aptekę. Zwykłą, malutką, nie żadną sieciową, międzynarodowego molocha. Stoi sobie ona w dobrum punkcie typowo robotniczej dzielnicy Gdyni. Liczba pacjentów nieuchronnie spada. Więc wraz z tym i obroty apteki i zysk. Widać wyraźnie, że ludzie, klienci, nie mają pieniędzy. Typowym obrazkiem jest każdorazowe pytanie się o cenę. Często, po otrzymaniu informacji pacjent rezygnuje z zakupu, a przez to z leczenia. Normalne opakowania otwiera się i lekarstwa sprzedaje się na listki. Mimo, że lekarz przypisał kurację dwu tygodniową, pacjent kupuje tylko na jeden tydzień.
Minister zdrowia Arłukowicz miał właśnie w tym tygodniu wielce optymistyczną konferencję prasową dotyczącą leków. Łgał jak z nut. Nie powiedział, że po reformie zarobiło tylko państwo, a pacjent, zwykły obywatel, stracił. Leki teraz dla ludzi są droższe i wielu po prostu na nie nie stać.
To jest bardzo smutne, gdy zmusza się naród do oszczędzania na zdrowiu. Jeżeli ktoś nie widzi, że z roku na rok jest coraz gorzej, to jest chyba ślepy.
Ja to widzę i mam na to prawdziwe dowody, a nie propagandowe brednie Arłukowicza.

W okresie, gdy jestem w Polsce, dokonuję zakupów w dużych hipermarketach typu Tesco lub  Auchan. W ostatnich miesiącach nigdy mi tak dobrze nie robiło się zakupów. Miejsca na parkingach pod dostatkiem. I to tuż przy samym wejściu. Koszyków i wózków całe rzędy. A w sklepie chodzi się swobodnie. Panuje cisza, słychać echo kroków. Od czasu do czasu mignie jakiś inny klient. Pusto. Nie ma tłumu ludzi. Gdzie oni są? Gdzie robią zakupy? Przecież zawsze tu byli i do kasy trzeba było swoje odstać. Oczywiście, muszę się zastrzec, nie robię zakupów w soboty i niedziele. Wówczas sytuacja może być inna. Ale, gdyby któraś z wielkich sieci sprzedaży zechciała udostępnić dane o codziennych obrotach, to zapewniam, okazało by się, że te obroty w zwykłe dni tygodnia drastycznie spadły.

Stacje telewizyjne zalane są reklamami bankowych i nie tylko, pożyczek chwilowych. Chodźcie ludzie i bierzcie! Damy wam bez żadnych dokumentów, choćby na dowód osobisty. Weźmiecie pożyczkę teraz, a będziecie spłacać za trzy miesiące.
Co jest, do cholery? Ano to jest, że raz – powstał rynek na pożyczanie na chwilę drobnych kwot, bo ludziom brakuje pieniędzy, a po dwa – banki cienko przędą i starają się pozyskać klienta, omotać go i chwycić w swoje szpony.

Takie pobieżne obserwacje świadczą tylko o jednym – jest coraz większa bieda. Może warszawka i okołorządowe lemingi mają się dobrze, ale zwykły prowincjonalny naród popada w coraz większą nędzę. To się dzieje powoli, ale nieuchronnie. Już ponad 2 miliony kredytobiorców nie jest w stanie spłacać zaciągniętych pożyczek.
Wokół są ogniska skrajnej nędzy. Mieszkam właściwie już poza miastem. Wnuczka, malutka, z pierwszej klasy, powiedziała mi w tajemnicy, że jest w klasie chłopczyk, który teraz, zimą przychodzi do szkoły w bluzie, w trampkach i bez czapki. Rodziny nie stać na zakup kurtki. Są wokół, mieszkający w sypiących się chatach ludzie, którzy cierpią skrajną nędzę. Proszę mi wybaczyć tą herezję, ale za komuny tak nie było!
Sporo ludzi walczy o przeżycie.

Wniosek jest jeden – kondycja szeroko pojętego narodu jest marna. Lokuje nas, dumnych Polaków w okolicy Bułgarii i Rumunii. Jak z autopsji podaje Iza Brodacka – Felzman, tak źle nie jest nawet na Białorusi.
Niech nas nie zwiodą, Jaguar Kalisza, czy filuterny senator Piesiewicz, przebierający się w damskie ciuchy i przyjmujący lekarstwa nosem. Zwykli ludzie lekarstw wykupić nie mogą. Bo ich na to nie stać. A jeżdżą przepełnioną i też nie tanią komunikacją publiczną a nie luksusowym autem.

Problem biedy, nędzy i ogólnego poziomu życia zabagniono okrutnie. Praktycznie go nie ruszano przez ostatnie dwadzieścia lat. Dobro i dobrostan obywateli, to temat, którego nie dotknęła żadna władza. Mają to głęboko w d. . Nie podoba się? To spieprzaj do Irlandii! My, na zielonej wyspie nie potrzebujemy dziadów i bidaków.

autor: jazgdyni


wtorek, 17 grudnia 2013

Zbrodnia 17.12.70 w Gdyni – suplement*


W środę 16 grudnia  w Stoczni. im Komuny Paryskiej na wszystkich wydziałach był strajk , robotnicy komentowali wydarzenia w Gdańsku. Na wydziałach był spokój , ale czuć było olbrzymie napięcie. Rozmowy były przeprowadzane w małych grupach. W zasadzie nie było jakiegoś centralnego kierownictwa strajku , wszystko to co się stało,  stało się samorzutnie. Zbliżała się 14:30 , robotnicy nie wiedzieli co robić , czy  zostać w  pracy i rozpocząć strajk okupacyjny , czy  pójść do domu , przygotować się do strajku i strajk rozpocząć od 17.12.

Zwyciężyła koncepcja pójścia  do  domu. Tegoż dnia w lokalnych mediach tow. Kociołek , mówił coś o siłach antysocjalistycznych , wichrzycielach , elementach chuligańskich , poszedł dalej, mówił o nieokreślonych siłach chcących oderwać Gdańsk od Polski , a przede wszystkim namawiał robotników do pójścia do pracy.

Praca w stoczni rozpoczynała się o godz. 6:30 , stąd kolejki przywożące pracowników do pracy w stoczni ze strony Wejherowa i Gdyni przepełnione były  do granic możliwości, zwłaszcza kolejki o godz. 6:03 i 6:10 z postojem na Gdyni Stocznia z tych kierunków . Oprócz pracowników stoczni , na przystanku Gdynia –Stocznia wysiadali pracownicy Portu Gdynia, komunikacją miejską na Obłuże dojeżdżali pracownicy  Stoczni Marynarki Wojennej i innych zakładów położonych w tamtym rejonie. Niestety 17 grudnia dojazd do pracy był niemożliwy. W poprzek ul. Czechosłowackiej, Polskiej i Marchlewskiego stało wojsko oraz pojazdy opancerzone w tym czołgi. Niedopuszczano nikogo do pracy . Tłum gęstniał, ze  strony wojska przez tzw. szczekaczki padały nawoływania do rozejścia się do domów,  tłum  napierał w kierunku wojska , w pewnej chwili rozległ się potężny huk. Był to wystrzał z czołgu , chwilę po tym rozległy się pierwsze strzały , padli pierwsi ranni. Rannych wkładano do prywatnych samochodów, które zawoziły ich do Szpitala Miejskiego. W okolicach mostu padli pierwsi zabici. Tłum się rozproszył , chowając się płotem z betonowych płyt , część ludzi uciekała w kierunku ul. Czerwonych Kosynierów.  Tam ( tzn. w okolicy  przystanku Gdynia Stocznia) został zabity młody człowiek  ( nazwany w piosence Jankiem Wiśniewskim , prawdziwe nazwisko Zbyszek Godlewski). W początkowej fazie  niosło Go na ramionach kilkoro  ludzi na czele pochodu ul. Czerwonych Kosynierów. Pochód zmierzał w kierunku przystanku Gdynia Główna , który następnie przeszedł przez dworzec. Tam położono zabitego chłopaka na drzwiach, następnie  Jego ciało przykryto  biało czerwoną flagą. Pochód szedł ul 10-lutego , następnie  skręcił w ul. Świętojańską. W pochodzie było kilka tys. ludzi. Nad pochodem cały czas latał śmigłowiec. Tłum śpiewał hymn Polski , Międzynarodówkę , skandując hasła „precz z czerwoną burżuazją”, chleba pracy , mordercy i gestapo, na wojsko i policję.  Pochód kierował się w kierunku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przy ul. Czołgistów . W bocznych ulicach, Bema, 22 lipca , Kilińskiego stała  milicja , natomiast główne siły milicji  były w okolicach P.M.R.N. w Gdyni.  Czoło pochodu nie dotarło do Prezydium gdyż na wysokości dawnego baru Quick w poprzek  ul. Świętojańskiej stała milicja , która z wściekłością zaatakowała pochód . Tam również padły strzały a sam pochód został obrzucony gazami łzawiącymi. Ludzie niosący na drzwiach  zamordowanego położyli drzwi z Jego ciałem na ulicy , sami uciekając przez podwórka na ul.Władysława IV i Bema. Była to gdzieś godz. 10:00 – 11:00. Od tego momentu w Gdyni nie było jednego pochodu a tłum podzielił się na kilka dużych grup , które były gonione przez milicję , głównie w okolicy Władysława IV gdzie strzelająca milicja wyparła ludzi w stronę  dawnego hotelu Bałtyk i Transoceanu, były to tereny zalesione. Tam milicja strzelała do ludzi jak do kaczek, drugim miejscem potyczek było Wzgórze Nowotki. Około 15:00  główne działania milicji ustały.
Dzień 18 grudnia był dniem wolnym od pracy , pracownicy de facto mieli wolne  do pierwszych dni stycznia. Do pracy ściągany był tylko tzw. aktyw.


Bilans
W Gdyni gdzie nie została zbita żadna szyba wystawowa , nie został  spalony żaden samochód , nie był ranny żaden milicjant czy żołnierz , zamordowano 17 osób, raniono około 1000  ( Chwała Ci generale Jaruzelski ówczesny szefie MON).

Pytania
W Gdyni ukonstytuował się Komitet Strajkowy , który obradował w MDK na Polskiej . Liczył około 20 osób. W momencie otoczenia stoczni przez wojsko i milicje członkowie komitetu zostali siłą wyprowadzeni po wyłamaniu drzwi na tzw. „kopach”. (Pewna niekonsekwencja z pierwszą częścią  relacji wynika z tego , że o komitecie dowiedziałem się na początku  stycznia 71 r.)
Wiadomym jest ze pojawił się  samorzutny przywódca strajku , nazywał się chyba Hulsz, który przemawiał na wiecu we wtorek 15 grudnia z balkonu PMRN w Gdyni , faktem jest że Hulsz rozmawiał  z ówczesnym  Przewodniczącym PMRN Mariańskim.
W środowisku stoczniowców krążyły pogłoski o tym że z latającego śmigłowca strzelano do robotników, czy ktoś sprawdził tę tezę?
Czy sprawdzone zostały relacje niektórych zatrzymanych , że policja , była pod działaniem jakiś środków psychotropowych być może alkoholu ? (Dzikie oczy , rozjuszony wzrok)
Czy ktoś z historyków zajął się komitetem strajkowym w Gdyni, czy jest wiadomym , kto to był Hulsz i co się z nim dzieje? Asumpt do takich prac mogliby dać  ( Premier, Marszałek  Senatu i Sejmu) przecież są historykami.

Smutna konstatacja
Generał Jaruzelski w niektórych , kręgach witany jest owacjami na stojąco, już za samą Gdynię powinien być dawno skazany.

37 lat po wydarzeniach grudniowych, w grudniu  2007 w Gdańsku na Ołowiance nowowybrany premier Tusk obiecywał, że w trybie pilnym zostanie wniesiona przez nowy rząd ustawa , która rodzinom pomordowanych przyzna odszkodowania i rekompensaty za doznane krzywdy. Minął kolejny rok , rodziny pomordowanych dalej są same ze swym bólem i wspomnieniami. Tak naprawdę dając obietnicę rekompensat rodzinom  pomordowanych w Gdyni i w tzw wypadkach grudniowych 1970 r i niespełniając jej , premier Tusk zadekretował ówczesnego szefa MON-u generała Jaruzelskiego i jego  brak odpowiedzialności za wydanie rozkazu  , strzelania  do bezbronnych.

Okazuje się że można  bezkarnie mordować strajkujących i nie ponosić za to konsekwencji.

Suplement – 19 kwietnia 2013 r. 18 lat po wniesieniu oskarżenia III RP pokazała swoje oblicze.Były premier PRL Stanisław Kociołek uniewinniony, a dowódcy wojska pacyfikujący protesty robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. skazani na kary 2 lat więzienia w zawieszeniu na 4 lata nie za zabójstwo, a za śmiertelne pobicie – orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie.

Okazuje się , ze w mniemaniu Sądu , ludzi można pobić wystrzeloną kulą z pistoletu. Takich to mamy sędziów i Sądy, taka jest III RP.  

 * Post ten był już publikowany na S24, życie dopisało suplement. Niestety potwierdzający tezę o PRL-u bis. Można zabijać obywateli swojego państwa i jeżeli było się aparatczykiem PZPR-owskim nie ponosić żadnych konsekwencji, w ponoć wolnej Polsce.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Z dziadami nikt nie rozmawia


Rozpoczęto w blogosferze dyskusję nad polską racją stanu. Niestety, w dużym stopniu dosyć głupią i naiwną. Pokazuje się piękny obraz, tylko nie wiadomo, jak go namalować.





Ostatnio jeden z blogerów stwierdził, ze polską racją stanu jest trzymanie się blisko Rosji. A parę miesięcy temu polski mister spraw zagranicznych Sikorski złożył w Berlinie wiernopoddańczy hołd Niemcom. Czyli już dwie drogi – Polska z Rosją, albo Polska z Niemcami. Silna też jest opcja namawiających, aby zacieśniać sojusze ze Stanami Zjednoczonymi.
Wszyscy ci namawiacze i niedorośli ideolodzy nie zapytali o jedno – czy tym partnerom zależy na ścisłych sojuszach z Polską?

Bo niestety, tak jest, proszę państwa, że z dziadami się nie rozmawia.
Do momentu o rozmyślaniach, który sojusz byłby najkorzystniejszy, jest daleka droga. Zanim przyjdzie pora za to się zabrać, trzeba najpierw ustalić dla Polski priorytety i hierarchię zadań i celów.

Polska musi być silna. I to wewnętrznie, jak i na międzynarodowej arenie. To jest najważniejsza polska racja stanu.
Trzeba robić wszystko, aby Polska odzyskała należny jej status silnego, dosyć dużego państwa w środku Europy, z mądrymi obywatelami, prężną gospodarką i niezależnością ekonomiczno – polityczną.
Polskę trzeba od nowa odbudować.

Potencjał mamy ogromny. Może nie aż taki, jak Ukraina, lecz mamy tą przewagę, że jesteśmy 20 lat do przodu; jesteśmy od dawna w NATO, oraz już prawie 10 lat w Unii Europejskiej.
Jak do tej pory staliśmy się świetnymi dostawcami wykwalifikowanej i nie wykwalifikowanej siły roboczej, wysoko cenionej na świecie. Nasze produkty rolne mają wysoką markę i dobrze się sprzedają.
Przemysł niestety kuleje, bo daliśmy sobie narzucić politykę gospodarczą Unii, która nie przewiduje dla nas zbyt dużo miejsca w wytwarzaniu dóbr.
Coś tam składamy dla światowych potentatów, budowane w ich fabrykach i zakładach. Nasze, typowo polskie, konsekwentnie, powoli są niszczone.
Nie dostarczamy też za dużo myśli technicznej i naukowej na światowy rynek. Uniwersytety i pozostałe uczelnie wyższe kiepsko są notowane w światowym rankingu, gdzieś w połowie czwartej setki.
W kulturze też nie dajemy światu za dużo owoców.

Jak na świecie rozmawiam ze zwykłymi, aczkolwiek wykształconymi ludźmi, to stwierdzam, że Czechy lub Węgry mają znacznie wyższy prestiż niż Polska. Wyraźnie jesteśmy utożsamiani z niższą półką.

Polską racją stanu i zadaniem na dzisiaj, jest to wszystko zmienić. Podnieść rangę naszego kraju we wszystkich możliwych dziedzinach.
Pracować potrafimy. Udowadniamy to codziennie. Lecz nie umiemy gospodarować i nie umiemy uprawiać polityki.
Najważniejszym zadaniem, do którego my wszyscy piszący w internecie, możemy przyłożyć rękę, jest podnoszenie świadomości narodu. Jest tu ogromna robota do zrobienia. Bo popatrzcie: na komunę nadal chce głosować 15% wyborców. A prawie 50% narodu w ogóle nie zamierza głosować. Nad tym trzeba intensywnie pracować, aby to zmienić.
Ludzie świadomi swojej pozycji w państwie nie dadzą się tak łatwo manipulować, zaczną myśleć, co jest najlepsze dla nich, a także dla ich otoczenia.

Odbudowa państwa dla polskiej racji stanu, to w pierwszym etapie, jak to niektórzy nazywają, kontrrewolucja. Musimy w końcu zrzucić krępujące jarzma post-komunistycznych układów, odsunąć lub zminimalizować czerwonych oligarchów, wzbogaconych na majątku narodowym albo zagranicznym, przeciąć wszechwładne knowania i intrygi służb.
Musimy się oczyścić.
I oczywiście odsunąć na stałe od władzy, władzy wszelakiej, od gminy do Warszawy, skorumpowanych nieudaczników.
Polski rząd ma służyć narodowi i, co jest oczywiste, polskiej racji stanu.
Tego teraz nie ma i ojczyzna stacza się coraz niżej. Jeżeli ktoś mówi, że w czymś jest lepiej, to łże jak pies. Nowe drogi i nowe domy to normalny postęp i jak popatrzeć, to np. za komuny było "1000 szkół na tysiąclecie", a za Tuska jest 1000 Orlików do piłki nożnej. To właśnie ta miara postępu.
W Estonii, czy na Słowenii postęp i rozwój znacznie bardziej rzuca się w oczy.

Gdy naród w końcu będzie miał swój rząd, nie jakiś twór wymyślony przez układ, skorumpowany i szkodliwy i odzyska rangę suwerena. To będzie można zacząć budować polską rację stanu.
Na początku nie będą nam potrzebne silne sojusze, z bliskimi lub dalszymi sąsiadami. To przyjdzie naturalnie. Gdy staniemy się już dostatecznie mocni, to donas zaczną się zgłaszać państwa, by z nami zawrzeć obustronnie korzystny sojusz.
Wtedy to będzie znak, że osiągnęliśmy etap, w którym racja stanu jest na należytym miejscu.

autor: jazgdyni


Morskie Boże Narodzenie

                                                                     



Boże Narodzenie na morzu może być tylko smutne. Lecz w tym jakże fatalnym roku, jestem w domu. Radość zaprawiona goryczą.

Szczęśliwy jestem, że mogę, jako malutki trybik uczestniczyć w tak świetnym projekcie, jakim jest Klub Dyletantów. Zanim on powstał tułałem się to tu, to tam, by wylądować na s24, który wkrótce został opanowany przez zawodowych propagandzistów i graczy typu Marka Migalskiego.
Nasz Klub wspaniale się rozwija i coraz więcej z nas się z nim utożsamia. I dobrze.

Za tydzień Wigilia. Obłęd przedświąteczny się kończy i będzie można odetchnąć.

Wczoraj wydzwaniałem wieczorem do kolegów na morzu. Oni ciągle w pracy, nieco smutni. Nie mają głowy do Świąt. To jest również świadoma obrona, żeby nie zwariować.
Gdy zacznie się rozmyślać o rodzinie, Wigilijnej Wieczerzy, choince, dzieciach, prezentach i Kolędach, to tylko siąść i płakać.

Dodatkowo zidiociała Europa robi wszystko by nam moc tych Świąt odebrać.
Już, co drugie życzenia nie są Merry Christmas tylko Happy Holidays! Żeby mnie nie urazić, gdybym był Żydem lub Arabem.
Ale jestem Chrześcijaninem i chcę Merry Christmas.

Wszystkim, którzy to czytają,  życzę Iskry Bożej.
I trzymajmy się razem. I będzie nas coraz więcej.

Szczęścia, radości i spokoju.

niedziela, 15 grudnia 2013

Kevin Annett - zawód : stalker (część II )


Możliwe że przeczytałeś dyrdymały niejakiego @robert89. Poznaj straszliwy trybunał który skazał premiera Kanady, Papieża i Królową Brytyjską - poczytaj ! Opowiastka o byłym duchownym, nieistniejącym państewku, nieistniejącym sądzie.
  Stalking który ma miejsce na naszym portalu a którego autorem jest  @ robert89  zmusza mnie do ponownego zajęcia sie tematem  Kevina Annetta i jego antyreligijnej krucjaty. 
Międzynarodowy Trybunał w Zbrodni Kościoła i państwa (lub ITCCS) jest jednoosobowym blogiem, który udaje, że jest sądem ustanowionym w celu egzekwowania prawa powszechnego. Podstawą "międzynarodowości" tego wirtualnego tworu jest umieszczenie go w odległym od Kanady  Eurostate ze stolicą w Brukseli (!).  

Tak oto metodami geodezyjnymi wykrojono przez pomyłkę terytorium na którym dałoby się postawić namiot. Gratka dla hobbystów, dawniej również filatelistów.
 
Do czego  Kevin Annett (bloger, stalker) potrzebował tego "państewka" ? Potrzebował by uprawdopodobnić sojusznika w walce z kościołem, indianami, rządem Kanady, Królowa Brytyjską. Potrzebował by zarobić trochę pieniędzy po tym jak wierni jego własnego (zbliżonego do chrześcijanstwa) wyznania, wywalili go na zbity pysk z pomocą sądu z  kościoła.
Niestety, takie "rewelacje" są tłumaczone i publikowane jako prawdy objawione przez zwolenników libertyna Palikota również w Polsce. Z dużym niesmakiem poruszam temat Kevina Annetta, jednak trzeba dać pożywkę wyszukiwarkom internetowym, bo w przeciwnym razie kłamstwo, uprawdopodobnione "zagraniczną" proweniencją zwodziłoby dalej.

autor: cyborg

Lepkie rączki celebrytów


Celebryci chcąc zapełnić kieszenie, ze społecznych pieniędzy zakładają fundację, tak zrobił rzygający Smoleńskiem Śpiewak, który wyciągnął z niej 400 tys. tak zrobiła Wójciak , ta która nazwała papieża ch....m
Zła passa ułomnych celebrytów trwa. Najpierw częsty gość TVN, rzygający w niej Smoleńskiem zaliczył wtopę. Fundacja KidPROTECT, która w zamyśla miała pomagać dzieciom , była przez swojego  fundatora i prezesa regularnie okradana. Prokuratura zarzuca przywłaszczenie ponad 400 tys. zł z konta fundacji. Co tam dzieci , ważny był lans i luksusowe ciuchy.

Inna „ gwiazda” Ewa Wójciak,  która zasłynęła tym , że po wyborze papieża Franciszka powiedziała  „ wybrali ch….. na papieża ” po ogólnej krytyce jej słów , na pomoc rzuciło się z listem poparcia około 200 osób w tym akademicy z prof., Hartmanem na czele , może mieć kłopoty.

Robert Kaźmierczak, dyrektor Wydziału Kultury i Dziedzictwa UMP (Urząd Miejski Poznania) powiedział :Zauważamy znaczą dysproporcję między przychodami fundacji i teatru ze spektakli wystawianych przez miejską instytucję kultury. Fundacja uzyskiwała z tego tytułu w ostatnich latach kilkakrotnie większe przychody niż teatr, który miał być przez nią wspierany.

Prawda, że ciekawe ?



Lista sygnatariuszy poparcia, którzy chamstwo nazywają wolnością.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/49848-ewa-wojciak-wulgarnie-zelzyla-papieza-200-jej-poplecznikow-w-imie-wolnosci-walczy-o-jej-bezkarnosc-polecamy-liste-sygnatariuszy



http://wpolityce.pl/wydarzenia/69419-fundacja-ewy-wojciak-nielegalnie-zarabia-kosztem-miejskiego-teatru-urzednicy-kontroluja-finanse-i-dzialania-fundacji


autor: Andy51

sobota, 14 grudnia 2013

Jaka jest prawicowa blogosfera


Przede wszystkim rozbita i skłócona.

Prześledzenie, co się dzieje w polskiej prawidłowej blogosferze daje smutną odpowiedź. Jest kilka portali wiodących i sporo niszowych, lecz każdy z nich obraca się w swoim zaklętym kręgu.
Nie ma choćby jednego wiodącego, wyraźnie opiniotwórczego miejsca, gdzie zaglądałoby się z przyjemnością i ciekawością, wiedząc, że można się coś wiarygodnego dowiedzieć, bądź coś mądrego nauczyć.
Wszędzie raczej królują swary, miałkie idee, albo górnolotne hasła, typowe, tysiąc razy wałkowane kalki pojęciowe, albo utopijne, oderwane od rzeczywistości pomysły.

Gdy nagle okazało się, że niesłychanie łatwo wypowiadać się na forum publicznym, gdy wystarczy tylko najmarniejszy laptop i połączenie z siecią, miliony dosłownie ludzi rzuciło się do pisania w internecie.
W naszym polskim, spolaryzowanym społeczeństwie, przeciwnicy komunizmu i obecnej hochsztaplerskiej władzy, zaczęli poszukiwać właściwych miejsc do ekspresji swoich przekonań, wymiany poglądów i utwierdzania się, że istnieje duża grupa ludzi podobnie myślących.
Zaraz też, jakby w odpowiedzi na te zapotrzebowania zaczęły wyrastać, jak grzyby po deszczu, różnorodne portale prawicowe.
Mam wrażenie, że "w zamierzchłej przeszłości", czasach sławnej blogerki Kataryny, największy impuls blogotwórczy pochodził ze środowiska dziennikarskiego, które nie chciało się ograniczać do redakcyjnej dyscypliny i sztywnych ram gazety czy tygodnika. Dosyć szybko "nakręcili" oni parę portali, przyciągając do nich rzesze internautów. Można powiedzieć, że w tym pierwszym etapie ludzie w internecie szli za nazwiskami znanymi z prasy i polityki.
Tak w pierwszym etapie wielu poszło za Igorem Janke i zaczęło się udzielać na Salonie24, a reszta za Tomaszem Sakiewiczem i Gazetą Polską trafiło na niezależną.pl. Te portale, tworzone przez dziennikarzy, były w pewnym sensie wylęgarnią wielu znakomitych blogerów, którzy na przestrzeni ostatnich pięciu lat wyrobili sobie wysoką markę i zdobyli powszechny szacunek. Powoli blogosfera zaczęła sobie wypracowywać swoją oryginalną wartość, niezależną od profesjonalnych dziennikarzy i piszących polityków. Okazało się, że "zwykli ludzie", osoby przeróżnych zawodów i zróżnicowanej edukacji potrafią pisać mądrze, a co więcej interesująco.
A co jest najważniejsze, robili to bezinteresownie i nie byli skażeni zawodowym koniunkturalizmem. Tak powstała szczera i prawdziwa blogosfera obywatelska.
Powstały i zaczęły przyciągać czytelników blogerskie sławy, których nicki stały się dobrą marką, gwarantującą wielu czytelników.
Powstali niepoprawni.pl, który to portal zdobył uznanie i wysoką popularność. Pisali tutaj praktycznie najlepsi prawicowi, polscy blogerzy.
Jakiś czas potem powstał NowyEkran.pl, portal "wypasiony", o najlepszej jakości technicznej w naszej blogosferze. Też na początku zaczął tutaj pisać kwiat polskiego internetu. Prawie wszyscy, co trzeba.

Okres pozornego dobrostanu niestety nie trwał za długo. Począwszy od 2010 roku prawicowa blogosfera zaczęła się sypać.

Jakie mogły być tego przyczyny, że prawicowe portale, zamiast się wzmacniać, rosnąć w siłę i przyciągać coraz więcej obywateli, zaczęły upadać, przeżywać trudności i się zmieniać. Niestety na gorsze.
Przyczyn może być wiele, jak to w życiu, ale poniżej postaram się wskazać na najważniejsze.

Po pierwsze, jak zwykle – pieniądze.
Prawica ma z tym kłopot. A już szczególnie antyrządowa. Nie dostanie przecież pieniędzy od władz. Nie ma co również liczyć na pieniądze z Unii Eurpoejskiej. Chociaż podobno portal Salon24.pl takie pieniądze jakoś zdobył. Toteż prawicowe witryny powstają z pieniędzy prywatnych – albo od bogatego sponsora, albo ze składek grona entuzjastów. A taki portal jak niezależna.pl, mniemam, jest również współfinansowany z partyjnych pieniędzy PiSu.
Utworzyć w miarę dobry portal to nie są straszne pieniądze. To wydatek od kilku do ewentualnie kilkudziesięciu tysięcy, w zależności od tego, jaką profesjonalną jakość chcemy uzyskać. Schody zaczynają się już chwilę później, gdy nowo powstały portal chcemy utrzymac w ruchu, na dobrym poziomie. Tutaj potrzeba miesięcznie od kilku, do kilkudziesięciu (powiedzmy dwudziestu) tysięcy.
Jeżeli założyciel portalu potraktował utworzenie jako przedsięwzięcie biznesowe, które w końcu zacznie mu przynosić zysk, to źle zainwestował. Rynek tutaj nie jest tak duży, by można się spodziewać ruchu jak na portalach onet, otomoto, czy nawet pudelek.
Praktycznie, podejrzewam, do prawicowych witryn trzeba stale dopłacać.
Puki są na to pieniądze, to dobrze. Gdy ich zaczyna brakować, to również zaczynają się kłopoty, co natychmiast odbija się na portalu.

Po drugie – ambicje.
Rzadko się zdarza, żeby portal był całkowicie prowadzony przez jedną osobę. Zakres pracy i obowiązków jest bardzo duży. Portal o dużym ruchu wymaga prawie kilkunastu współpracowników. Mamy więc redakcję, często zarząd, administratorów i moderatorów. Musi być nieustanna współpraca z informatykami. Jak długo entuzjaści wolontariusze są w stanie pociągnąć? Dwa, trzy lata góra, a potem mają dosyć.
Najzdrowsza sytuacja jest wtedy, gdy trzon zarządu, redakcji i administracji można zatrudnić na klasyczne umowy o pracę. Jeżeli sporządzi się dobre umowy o pracę, ustali odpowiedni regulamin i zakres obowiązków, oraz oczywiście, jeśli pensje spływają regularnie, to wszystko zazwyczaj jest w porządku. Lecz jak widać, stały dopływ gotówki jest tutaj warunkiem podstawowym.
Przykro to mówić, ale w naszej nieszczęsnej ojczyźnie, "kapitalistycznie młodziutkiej", wiele takich spraw załatwia się połowicznie, na gębę, według zasady – jakoś to będzie. Tak było chociażby przy budowie autostrad i tak też jest w tworzeniu prawicowych portali.
Często powstaje jakaś rozmyta struktura, niby zarząd, faceci wyjmują forsę z kieszeni, ci finansujący mieszają się z wolontariuszami, nie ma żadnych formalnych umów. Już po niedługim czasie zaczynają się kłopoty. Jako, że nie ma rzeczywistej hierarchii, znajdują się ludzie mający inne zdanie, czy wizje. Tworzą się napięcia i rozpoczyna się walka. Ambicje powodują, że struktura, a za nią portal, zaczynają się rozłazić w szwach. Na portalu skażonym taką przypadłością tworzą się koterie i kliki. Walczący ze sobą współwłaściciele portalu wciągają w te gry piszących blogerów i w krótkim czasie mamy kocioł, w którym ludzie zamiast zajmować się tym co należy, Polską i społecznością, zajmują się sobą, walcząc, a w rezultacie niszcząc portal.
Tak właśnie dzieje się w tej chwili na niepoprawnych.pl.
Wniosek: taki – portal, by sprawnie działać, powinien mieć dokładnie określonego właściciela, zabezpieczonego umowami, który ma wizję swojego przedsięwzięcia i który dobrze wie, czego chce. Oczywiście, nie trzeba dodawać, musi mieć pieniądze na utrzymanie portalu.
Ambicje jego współpracowników muszą być podporządkowane nadrzędnej wizji i lini portalu, czyli woli właściciela.
Zadne tam demokracje, referenda, czy głosowania nie powinny wpływać na całokształt.

No i po trzecie – służby.
Panuje dosyć powszechna opinia, że wszystkie prawicowe portale są zakładane przez służby. Znawcy nawet rozróżniają – służby cywilne i służby wojskowe. Oczywiście wszyscy rozumiemy, że mowa jest o służbach tajnych, których w każdym kraju jest sporo. Polemizowałbym z tym twierdzeniem, o zakładaniu tylko przez służby. Bo jak ja portal założę, to na pewno nie będzie przez służby.
Natomiast nie ulega wątpliwości, że służby intensywnie starają się kontrolować, to, co na prawicowych portalach się dzieje. Nie mogą sobie przecież pozwolić, żeby "odpuścić" takie źródło opinii i poglądów, jakie reprezentują ich "wrogowie".
Lecz nie tu jest problem, to znaczy, czy tylko biernie kontrolują portale i blogi, prowadząc tzw, biały wywiad, czy może również usiłują wpływać na ruch i treść prawicowych witryn.
Tutaj należy się poważnie zastanowić, by po chwili odpowiedzieć – tak, oczywiście. Oni to cały czas robią.
Takie są współczesne założenia i szkoły różnych wywiadów, kontrwywiadów, czy agencji, by aktywnie wpływać na świadomość poglądy i wymianę myśli między obywatelami.
Czym jest na przykład słynny "agent wpływu", jak nie piszącym blogerem, sączącym nieustannie treści odpowiednie dla władz? Albo ośmieszającym i dewaluującym mądre i słuszne, choć dla służb szkodliwe, prawdy. Albo nagminnie rozbijającym poprzez trolling dyskusję.
Przyglądając się uważnie co się dzieje w naszej blogosferze, takich agentów jest całkiem sporo.
Część nawet tworzy niesłychane teorie, zakłada niemalże sekty, byleby tylko odwieść ludzi od rozsądku i budować na prawicy miano oszołomów. Powstają sekciarskie portale religijne, tworzy się pseudo filozoficzne i pseudo socjologiczne teorie, które mają się nijak do rzeczywistości. Zamula się umysły, rozbija się prawdziwe dyskusje, zmienia się wektory działań.
Często dochodzi do tego, że mamy spore wątpliwości, czy mamy do czynienia z zakręconym fanatykiem, czy z cynicznym, perfidnym agentem wpływu, wiodącym ludzi na manowce.
Wniosek jeden – służby potrafią uczynić wiele złego dla prawicowej blogosfery. Potrafią portal zniszczyć, potrafią czytelników otumanić, lub też, gdy trzeba, portal stygmatyzować. Tu znaczącym faktem jest przypięcie Neonowi24 metki portalu WSI. Uwierzcie, witryna ta już nie jest w stanie się od tego uwolnić. Czy słusznie, czy niesłusznie...


Jest ciągle kryzys. Tysiące firm w Polsce upada. Również prawicowe portale mogą upadać. Nie ma dosyć pieniędzy. Ludzie są wściekli i rozdrażnieni. Władze robią wszystko, by niszczyć przeciwników.
Ciężki jest żywot prawicowego internetu w Polsce.
I ludzie są już na prawdę zmęczeni. Siedem ostatnich lat, z wszystkimi tragicznymi wydarzeniami kosztowały nas bardzo dużo. Szczególnie emocjonalnie. Ciężko zachować optymizm.
A tak chcemy znaleźć ulgę, na naszych własnych prawicowych portalach.

autor: jazgdyni