piątek, 29 listopada 2013

Po zmianie patrona mostu w Bydgoszczy może czas na zmianę patrona lotniska w Gdańsku


Nienawiść do śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, przesłania racjonalność myślenia radnych PO w Bydgoszczy, którzy są emanacją myślenia członków tej partii in  gremio. Nienawiść radnych PO do Prezydenta Kaczyńskiego wymazała chwile słabości sprzed 3,5 roku , gdzie  radni jednogłośnie podjęli uchwałę , o nazwaniu mostu łączącego dwa brzegi Brdy im. Prezydenta Kaczyńskiego , obecnie most głosami  radnych PO przy wsparciu radnych  SLD zmienił nazwę, z mostu im. Lecha Kaczyńskiego na  most Uniwersytecki.

Radni nie zachowali miru dla zmarłego i potraktowali  Prezydenta niczym  jakiegoś komunistycznego aparatczyka, który nie zasługuje by most, ulicę czy rondo nazwać jego imieniem.

A wyobraźmy sobie gdyby tak radni PiS z Gdańska zmienili nazwę lotniska w Rębiechowie z im. Lecha Wałęsy na np. Bolesława Chrobrego. Wszak w kulturze zachodniej patronami obiektów użyteczności publicznej nie mogą być osoby żyjące. Jeżeli do tego dodany kilka spraw niewyjaśnionych w życiorysie Wałęsy, to taka zmiana mogłaby być całkiem uzasadniona.

Tylko już słyszę ten wrzask oburzenia, już widzę te żółte paski w zaprzyjaźnionych mediach oraz tłumy autorytetów na telefon , którzy taką inicjatywę osądziliby od czci i wiary.



autor: Andy51

środa, 27 listopada 2013

Doktor Leśkiewicz


Pacjentki bardzo się doktora Leśkiewicza bały, ale i tak go uwielbiały, bo- choć czasami nieznośny- był wspaniałym lekarzem i człowiekiem wielkiego serca.

Doktor Leśkiewicz był  lekarzem rejonowym moich dzieci. Od pierwszej wizyty, a było to przeszło 30 lat temu,  stał się moim idolem.
Mieszkaliśmy wówczas na Ochocie w ogromnym 45 metrowym pokoju. Była to rodzinna, przedwojenna „garsoniera”. Nasza przychodnia rejonowa mieściła się przy ulicy Szczęśliwickiej . W niedzielę nasza roczna córeczka dostała niespodziewanie wysokiej gorączki. Przychodnia była oczywiście nieczynna. Baliśmy się wzywać pogotowie, gdyż dziecko niewątpliwie zabrano by do szpitala. Dodzwoniliśmy się do doktora Leśkiewicza do domu. Żona lekarza powiedziała, że jest on na działce, ale na pewno przyjedzie. Rzeczywiście po godzinie trochę sapiąc pojawił się na naszym czwartym piętrze ( winda od czasów powstania była zepsuta).
 „Trzydniówka” orzekł zbadawszy dziecko. „ Co robić?” zapytałam. „Nic” – odparł, a potem cedząc słowa  dodał - „.. jeżeli to pomoże…. pani …na głowę… może pani podać dziecku aspirynę”. Oczywiście nie podałam i byłam zachwycona tak jasnym postawieniem sprawy.  
Zapytaliśmy o honorarium. Wszak wezwaliśmy go prywatnie.
Odpowiedział: „ zasady są proste i proszę to zapamiętać-  moi pacjenci rejonowi nigdy nie płacą za wizyty domowe i zawsze gdy są jakieś problemy mogą mnie wezwać”.

W przychodni przy Szczęsliwickiej doktor Leśkiewicz rządził żelazną ręką.
Dziecko umówione na określoną godzinę na szczepienie czy badanie wchodziło dokładnie o tej godzinie. Jeżeli natomiast matka się spóźniła - trafiała na koniec kolejki zapisanych na ten dzień pacjentów. Przy tym systemie nie było żadnych poślizgów - osoby punktualne czekały najwyżej 5 minut, a niepunktualne były sobie same winne.
 Pielęgniarki bały się go straszliwie. Pamiętam, że gdy przy jednej z moich wizyt pielęgniarki pomyliły karty, doktor rozdarł się na całą przychodnię, a rejestratorka pędziła jak szalona, gubiąc drewniaki.
Pewnego mroźnego zimowego poranka odwiedziła nas  w domu pielęgniarka tylko po to, żeby poinformować , że doktor jest chory i wizyt tego dnia nie będzie. Nie było z nami innego kontaktu, gdyż nie mieliśmy telefonu.
Doceniłam w pełni rządy doktora gdy przeniosłam się z Ochoty  do Śródmieścia i przy okazji szczepień spędzałam w przychodni całe godziny, a lekarzom zdarzało się nie przyjść do pracy bez uprzedzenia.

Doktor Leśkiewicz był zdecydowanym  mizoginistą. Kiedy w upalny dzień pewna mamuśka przyszła ze spoconym i przegrzanym  niemowlęciem w puchowym beciku, wyrzucił podobno becik przez okno. Wielokrotnie słyszałam tę historię i jeżeli nawet nie była prawdziwa wydawała się bardzo prawdopodobna. Pacjentki bardzo się doktora Leśkiewicza bały, ale i tak go uwielbiały, bo- choć czasami nieznośny-  był wspaniałym lekarzem i człowiekiem wielkiego serca. Przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Gdy podczas jednej z wizyt domowych u nas niefortunnie pośliznął się na klocku pozostawionym po środku pokoju  i ratując się przed upadkiem wykonał  jakiś gwałtowny ruch, nasz pies ugryzł go w łydkę.
„Daj spokój , przecież nic złego nie zrobię twoim dzieciom” - powiedział doktor do psa. Nie chciał słuchać przeprosin  i nawet nie chciał sprawdzić stanu własnej  łydki.

Jedną z moich znajomych wysłałam do doktora Leśkiewicza z poważnym problemem. Jej  pięcioletni synek miewał straszliwe skoki temperatury. Lekarze podejrzewali nowotwór węzłów chłonnych. Leśkiewicz znany był jako doskonały diagnosta. W czasie wywiadu natychmiast ustalił, że znajoma i jej matka co godzinę mierzą dziecku temperaturę. „Proszę wyrzucić termometr przez okno” – powiedział doktor po czym dodał: „ jeżeli nie ma pani jakiegoś faceta, który przełożyłby panią przez kolano i jej wlał, mogę się tego podjąć” .
Inna rozhisteryzowana znajoma żądała od wszystkich gości , żeby przed wejściem do pokoju półrocznego dziecka nakładali biały fartuch i maseczkę.
„ Dziecko musi zacząć wreszcie  jeść z podłogi, inaczej nie przeżyje” – powiedział jej doktor i natychmiast mu uwierzyła.
Mój maż chętnie zastępował mnie u doktora Leśkiewicza. Panowie bardzo się polubili i dywagowali sobie na tematy polityczne.
 Doktor Leśkiewicz reprezentował specyficzny typ humoru. Kiedyś odważyłam się zapytać go o chorobę gardła, która wyraźnie dawała mu się we znaki. Powiedział, że krtań uszkodzili mu w wieku 16 lat Niemcy podczas przesłuchania. „ Wszystkiego próbowałem, ożeniłem się nawet z laryngologiem i też nie pomogło” – dodał.

Doktor Leśkiewicz niewątpliwie był osobowością charyzmatyczną. Najlepszy dowód, że pamiętam dokładnie nasze rozmowy sprzed 30 lat, podczas gdy innych lekarzy dzieci w ogóle nie pamiętam. Jak się okazało był legendą całej Warszawy.
Wnioski są następujące:
1) Nawet za czasów PRL doskonały fachowiec, człowiek niezwykle uczciwy potrafił narzucić swoje standardy kierowanej przez siebie przychodni. Nikomu nie przyszło do głowy mu się przeciwstawić, choć był bezpartyjny , a nawet zdecydowanie antykomunistyczny.
Czyli: jaki pan – taki kram.

2) Większość kobiet podporządkowałoby  się bardzo chętnie męskiemu autorytetowi,  jeżeli byłby to – jak u doktora Leśkiewicza- autorytet bezsporny.
 „Kobiety nakładają spodnie, bo mężczyźni je zdjęli”-  Tak powiedziała dziś,  przy okazji rozmowy na temat doktora, moja córka.  
Dlatego ideologia gender wymuszająca na dzieciach zamianę społecznych ról jest koncepcją zbrodniczą. Ale to osobna historia.

autor: Iza

Chcesz być milionerem zostań posłem w Brukseli


Dzisiejsza wp.pl zamieszcza interesujący zestaw http://wiadomosci.wp.pl/gid,16204454,kat,1342,title,Polscy-milionerzy-z-Brukseli-zobacz-czego-sie-dorobili,galeria.html?ticaid=111bd3. Otóż dla wielu posłów Bruksela jawi się jako kraina  mitycznego króla  Midasa. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wielu z nich stało się milionerami o czym świadczą ich zeszłoroczne  oświadczenia majątkowe.

Można domniemać , że majątki ich się powiększą w tegorocznych oświadczeniach majątkowych. Nie dziwią gwałtowne ruchy  tych , którzy mają małą szansę na reelekcję, jak Kurski czy Ziobro.

Jako krezus w tych oświadczeniach jawi się posłanka kawiorowej lewicy z ponad 4 mln majątkiem  pani  Senyszyn. By żyło się lepiej.



autor: Andy51

wtorek, 26 listopada 2013

Czarny scenariusz

Przestraszył mnie ostatni sondaż opinii publicznej. Bo co może się stać?



Czy może być coś jeszcze bardziej gorszego niż nie-rządy Platformy Obywatelskiej i ferajny Tuska? Wydaje się, że jest to już totalne dno i nawet 5 metrów mułu poniżej, ale nie, jest jeszcze inna możliwość, znacznie straszniejsza.

Jeden z ostatnich rankingów partii z dnia wczorajszego, przedstawił wyniki: PIS – 29%, PO – 19%, SLD – 15%.
Na pierwszy rzut oka każdy zdrowy człowiek się ucieszy – o, PIS ma 10 punktową przewagę nad Platformą! Niestety, to jest bardzo niepoprawny wniosek.
Bo naprawdę jest tak:
- PIS ma za mało poparcia, by mógł samodzielnie rządzić. Na dodatek, jest to tak niewiele, żeby można przeprowadzić w kraju niezbędne reformy.
- Platforma leci na łeb, na szyję. I dobrze... Tylko, że oni strasznie nie chcą rozstawać się z władzą, bo dla niektórych może to się nawet skończyć kryminałem i zrobią dosłownie wszystko, by swojej władzy nie utracić.
- SLD ponownie rośnie w siłę! Wydawało się, że po aferze Rywina nigdy się już nie podźwigną. Niestety, w naszym biednym, umęczonym kraju, post-komuniści ciągle jeszcze mogą liczyć na 15 – 20% głosów elektoratu. Widać, że "wymieranie" czerwonych idzie zbyt wolno. Komunistyczne zaczadzenie widocznie jest gorsze w skutkach i przyzwyczajeniu, niż przyjmowanie heroiny.

Co z tego wynika?
Najbardziej paskudny czarny scenariusz, przy którym obecne sprawowanie władzy przez platformerskich przekrętasów będzie się wydawało sielanką.
Tusk zjednoczy się z Millerem, a Komorowski desygnuje koalicję PO – SLD do utworzenia nowego rządu.
Dwóch najbardziej odpychających dla mnie uczestników sceny politycznej w niby-wolnej Polsce: - załgany piłkarzyk o rozbieganych oczkach i komuch, który w teczce przywoził forsę z Moskwy, utworzą koalicję. Nic im nie będzie stało na przeszkodzie, bo obaj są cyniczni, zdeprawowani i spragnieni władzy.
Wyobrażacie sobie to?
Dla mnie nie może być nic gorszego niż powiązanie się neo-liberałów z czerwoną zarazą.
Obie partie wyspecjalizowały się i dały temu wielokrotne dowody, w rozkradaniu Polski. Nawet trudno powiedzieć, kto w tym był lepszy, komuniści, czy platformersi. Jedni i drudzy wsławili się licznymi aferami, pokazującymi ich stosunek do uczciwości i odpowiedzialności. To, że jesteśmy, gdzie jesteśmy, czyli na samym dnie, to właśnie dzieło tych dwóch ugrupowań. Można powiedzieć – mafia z Chicago jednoczy się z mafią z Nowego Jorku. Obie wyspecjalizowane w rabunku, oszustwach i kompletnym nieliczeniu się z prawem. Dbające o rozwój "rodziny". Dające przykład obywatelom, jak żyć i co robić, by mieć się dobrze.
Łączy ich także to, że mimo pełnej gęby populizmu na czas wyborów, kompletnie się nie liczą z narodem i gówno ich obchodzi podnoszenie standardu życia w kraju.
Zaślepieni są i usłużni, wobec swoich zagranicznych pryncypałów: czy to Moskwy, czy Berlina i Brukseli.
Pod ich władzą Polska ostatecznie zdechnie.

Czy ja sobie taki scenariusz wyssałem z palca? Czy prawdopodobieństwo takiego układu jest małe? Wprost przeciwnie, uważam, że bardzo wysokie.
Czy w związku z tym jesteśmy już skazani, jako naród?
Nie, ale musimy się maksymalnie zmobilizować. PIS w nadchodzących wyborach musi grubo przekroczyć 40%. By to osiągnąć prawica musi się jednoczyć za wszelką cenę! Rozbijackie działania różnych tam Korwin- Mikke, czy nijakiego Zawiszy, muszą być usunięte w kąt.
Musimy na prawicy zbudować coś mocnego i w miarę trwałego.
Widzi ktoś inne rozwiązanie?

Koalicja Miller – Tusk byłaby tragedią dla Polski. To, czego jeszcze Tusk nie zawłaszczył: instytucje, urzędy, media, już od dawna należy do Millera. Gdy połączą siły państwo stanie się kompletnie totalitarne, już bez żadnych kosmetycznych zabiegów. Będą mogli zrobić, co będą chcieli.

Jestem przekonany, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę z tego bardzo dobrze. Ale, czy podoła? To chyba największe zadanie, które przed nim stoi. Gdyż zdecyduje o losach Polski na całe dziesięciolecia.
Ewentualna porażka PISu będzie klęską dla wszystkich Polaków.

Czy jest możliwa jakaś "trzecia droga"? Jakieś rozwiązanie alternatywne?
Nie wydaje mi się. Kiedyś pokładałem pewne nadzieje w panu Dudzie i ewentualnym obaleniu rządu, przez akcje strajkowe. Lecz po wrześniowych ledwo ciepłych wydarzeniach, tą nadzieję utraciłem.
Kryteria uliczne, też raczej nie wchodzą w rachubę. Jeszcze dwa lata temu wydawało się, że ludność Europy ma już dosyć. Hiszpanie, Grecy pociągną inne narody i obali się ten cały lewacki neo-liberalizm. Niestety, tak się nie stało. Zabrakło woli i wytrwałości.
Ewentualny pucz na szczytach władzy nie wiadomo, co mógłby przynieść. Może jeszcze gorsze rozwiązanie niż ewentualna koalicja Miller – Tusk.
Przypomina właśnie o sobie Ugrupowanie Grunwald. Czy to nie symptomatyczne?

Gdy popatrzeć dalej własnego nosa, na chwilę przestać zajmować sie codziennością i słownymi utarczkami, to jawi nam się ta straszna wizja. Straszna? Dla mnie tak. Czy może ktoś zaprzeczy?

autor: jazgdyni

poniedziałek, 25 listopada 2013

Lewatywa czyli eutanazja po polsku


Sąd przyznał 5 milionów ( w tym 2,5 miliona odsetek) odszkodowania za uszczerbek zdrowia i cierpienia wywołane prze szpitalny personel.

Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych byłam przewodniczącą- czysto żeńskiej niestety-  komisji wyborczej w Klinice Hematologicznej na Chocimskiej.  Wśród członków komisji prym wodziła pielęgniarka ze szpitala onkologicznego na Ursynowie. Po zamknięciu lokalu,  podczas właściwych czynności komisji,   zabawiała koleżanki szpitalnymi opowieściami. Wszystkie dotyczyły obszarów poniżej pasa, a wyjątkową ekscytację opowiadającej wywoływały historie związane z lewatywą.
Przyznam, że podejrzewałam u starszawej pani mocno dewiacyjną „ lepkość tematu”. Jak u hydraulika, który nie może się oprzeć przed seksualnymi aluzjami związanymi z jego zawodem. Po zakończeniu obliczeń zamknęłam się w desperacji w osobnym pokoju.  Uratowało mnie pojawienie się młodego informatyka obsługującego wybory, gdyż po jego przyjściu baby przestały gęgać.  Zdarza się, że przy opowieściach kobiet gdy są tylko w swoim gronie,  latryna wojskowa to Himalaje dobrego tonu. Ale nie o to tutaj  chodzi.

Jedna z opowieści pielęgniarki dotyczyła rzekomej rozmowy ordynatora z pacjentem chorym na nowotwór, który błagał o przyspieszenie terminu operacji. „ Mogę pana zapisać za dwa lata i to tylko na lewatywę” – miał odpowiedzieć ordynator.
Pomyślałam sobie, że ten dowcip choć ordynarny i niestosowny,  dość trafnie oddaje sytuację służby zdrowia więc być może opowiadająca nie ma złych intencji. Za chwilę jednak uraczyła nas opowieścią w jaki sposób personel pacyfikuje tak zwanych „ roszczeniowych” czyli niepokornych pacjentów. Po prostu aplikuje im lewatywę w upokarzających okolicznościach, na przykład przy świadkach. Oczywiście nie uwierzyłam. Byłam przekonana, że pielęgniarka zmyśla.

Kilka miesięcy później znajoma opowiedziała mi, że zawiozła bardzo wiekową ( około 100 lat)  matkę do szpitala na rentgen stawu biodrowego. Zdezorientowana staruszka trochę się opierała , a znajoma ostro zażądała właściwego jej traktowania. Za karę zaordynowano pacjentce zupełnie zbędną lewatywę i wykonano ją siłą pomimo protestów córki. Staruszka krzyczała z bólu. Po powrocie do domu przeżyła tylko kilka dni. Pomimo protestów córki zaaplikowano jej w szpitalu środek uspokajający,  w jej stanie zabroniony,  o czym córka informowała lekarzy.   Do karty wpisano, że córka  jest „roszczeniowa”. Nie podaję szczegółów gdyż w sądzie toczy się sprawa, ale przyznam szczerze , że nie uwierzyłam znajomej.


Kilka dni temu obejrzałam program poświecony  pacjentce szpitala przy ulicy Banacha pani Grażynie Garboś - Jędral , której sąd przyznał 5 milionów ( w tym 2,5 miliona odsetek) odszkodowania za uszczerbek zdrowia i cierpienia wywołane prze szpitalny personel.

Pacjentka miała zawał. Po zawale cierpiała na bóle w klatce piersiowej ( newralgia międzyżebrowa) . Zabieg blokady wykonano nieprofesjonalnie na łóżku chorej. Lekarz dezynfekował ręce „przez przetarcie gazikiem”. W rezultacie wszczepiono jej salmonellę szpitalną.  Pacjentka podczas pobytu w sanatorium straciła władzę w nogach. Okazało się, że ma ropień kręgosłupa. Miała również porażone zwieracze. Pomimo jej protestów wykonano jej niezwykle bolesną lewatywę na ubikacji. Jak się okazało uszkodzono przy tym  jelito grube. Przez pięć dni pacjentka leżała w kale gdyż nie myto jej i  nie dopuszczono do niej rodziny. Potem rodzina myła ją i walczyła o jej  leczenie. Lekarze lekceważyli jej cierpienia, wpisali natomiast w karcie, że jest „ pacjentką roszczeniową”. Po miesiącu lekarskiej bezczynności u kobiety  utworzyła się przetoka do pochwy.
 „ O , gówno jej pochwą wychodzi” –skomentował lekarz. Straszył pacjentkę, że ma ona raka i opowiadał jej i rodzinie drastyczne szczegóły życia ze sztucznym odbytem. Nie pobrał  natomiast wycinka i diagnozę oparto na badaniu palcem per rectum. Wreszcie chora dostała zapalenia otrzewnej, a potem przepukliny. Wyratowano ją w innym szpitalu. To cud ,że uszła z życiem. W wyniku 116 dni leczenia w szpitalu na Banacha jest inwalidką I grupy niezdolną do samodzielnego życia.
W czasie sprawy sądowej lekarze nagminnie kłamali i fałszowali dokumentację.

autor: Iza

niedziela, 24 listopada 2013

Nie pajacuj, stawiaj babki!


Jedno wam powiem: życie idioty to nie bułka z masłem (Forrest Gump)
Z początku, na tle innych piaskownic, nasza piaskownica nie wyróżniała się niczym szczególnym. Miała to wszystko co potrzebne było do stawiania babek z piasku. Powstała z inicjatywy kilku mieszkańców przy wsparciu finansowym lokalnego filantropa. Stworzona została z pasji, potrzeby, buntu i negacji innych piaskownic, w których wcześniej próbowaliśmy stawiać te nasze babki z piasku. Ja stawianie babek nazywam sztuką, bo sztuką jest z tego samego budulca postawić taką babkę, która na tle innych babek będzie się wyróżniała, czy to fantazyjnymi zawijasami tzw. esy floresy, czy to formą np. babka jajowata lub kulista. W innych piaskownicach szybko okazywało się, że nasze babki były nie takie jakie być powinny. Nie było miejsca na babki oryginalne, fantazyjne i niebanalne, obowiązywała sztampa i zapotrzebowanie na babki, jakie znamy. Według zarządzających tamtymi piaskownicami nasze babki były krzywe, nieproporcjonalne, śmieszne i w ogóle nie przypominały babek z piasku, jakie znaliśmy do tej pory z innych piaskownic. Sugerowano nam żebyśmy zabrali swoje łopatki tudzież wiaderka i przenieśli się do innej piaskownicy, a najlepiej żebyśmy postawili własną piaskownicę. Opornym zabierano łopatki, po prostu. I właśnie dlatego postanowiliśmy stworzyć własną piaskownicę. Inną niż wszystkie pozostałe. Lepszą. Co tam lepszą, nasza miała być najlepszą. W tym celu powołano Piaskownicy Radę Społeczną, która odpowiedzialnym za piaskownicę uczyniła Gospodarza Piaskownicy w osobie Tomka Prawnika. Wcześniej Tomka wyrzucono z innej piaskownicy, tej na wskroś nowoczesnej, za stawianie babek z za grubego piasku. Ta inna piaskownica - wg jej twórców - była nowoczesna, europejska i miała wizję. A my do tej piaskownicy nie pasowaliśmy. Tak więc nasza piaskownica miała być inna, mniej nowoczesna, mniej europejska, ale bardziej piaskowa. I miała się różnić od innych, szczególnie od tej, z której wyrzucono Tomka i nas. Wyróżniać ją miał pluralizm, demokracja, swobody obywatelskie i zawarte w nich wartości - wolność słowa tudzież sumienia oraz poglądów. Streszczając powyższe prostym językiem: każdy mógł stawiać takie babki, jakie lubił i potrafił najlepiej. Powtarzam: ta nasza piaskownica miała być inna od wszystkich. Mógł do niej przyjść każdy kto chciał, bo była nieogrodzona i dostępna przez całą dobę. Odwrotnie niż tamte piaskownice, z których nas wyrzucano i gdzie obowiązywała poprawność polityczna. Nasza piaskownica, jak to piaskownica, przewidziana była dla dzieci i służyć miała głównie zabawie czyli stawianiu babek z piasku. Mile widziane były zamki z piasku, ale to była wyższa szkoła twórczości, bo stawianie zamków z piasku było sztuką niedostępną większości z racji wymagań i uzdolnień. A właściwie ich braku. Wielu porywało się na budowę zamków, ale ich próby były i nieudolne i śmieszne. Zdarzały się przypadki podkradania cudzych zamków, co było rzeczą karygodną i dyskwalifikującą w oczach ogółu. Ale też nie zawsze.
Szybko się jednak okazało, że "nieograniczony dostęp" zaszkodził naszej piaskownicy. Tego nie przewidzieliśmy i na to nie byliśmy przygotowani. Niestety. Pierwsi skorzystali na tym okoliczni pijaczkowie, którzy bez krępacji uczynili sobie na jej terenie bar pod chmurką. Publiczne oddawanie moczu, wyzwiska i awantury były na porządku dziennym. Sporadycznie, bo sporadycznie, ale miały w niej również miejsce akty nierządne, posunięto się nawet do próby kradzieży. Często interweniowała milicja, czasem Gospodarz Piaskownicy. Gospodarze zmieniali się jak rękawiczki, przez co panował bałagan i zamęt. A w zamęcie łatwo o kradzież palta z szatni. Interwencje i zmiany Gospodarzy pomagały tylko na chwilę. Pijaczkowie prawie zawsze wracali, jeszcze bardziej skorzy do zadym, burd, wyzwisk i psucia atmosfery. Aspołeczni socjopaci rulez.
Potem kilku osiedlowych narwańców wymyśliło sobie, że piaskownica jest idealnym miejscem do głoszenia swoich oryginalnych (oryginalnych inaczej) poglądów. Brał taki skrzynkę po jabłkach i z jej wysokości ogłaszał całemu naszemu osiedlu straszną prawdę, że Żydzi rządzą światem, masoni okupują okoliczne piaskownice, a i na naszą mają ochotę, że Jezus był Żydem, Ziemia jest płaska, Kaczyński to Kalkstein, a Judeopolonia niszczy drewniane części piaskownicy. Kilku nawiedzonych wieszczyło bliski koniec świata, zanosiło modły w intencji naszego nawrócenia, często rozwijając przed nami wizję mąk piekielnych.. Każdy z nich miał też prostą receptę na ulepszenie naszej piaskownicy.
Pierwszy na skrzynkę wskoczył Zenek spod siódemki i oznajmił, że to jemu należy przekazać zarządzanie piaskownicą, że trzeba rozwiązać Piaskownicy Radę Społeczną, Żydów wysłać na Madagaskar, kaczystów zesłać do kamieniołomów, oponentów uciszyć, a reszta ma się uśmiechać i bić mu brawo. Zaraz po nim na skrzynkę wdrapał się kolejny narwaniec Zezowaty Gucio z parteru i ogłosił, że jego poprzednik, to czubek, agent wpływu, esbek, dno i metr mułu, a w ogóle to jest głupi, bije żonę i napastuje dzieci. Zanim Zenek zdążył zareagować, na skrzynke wdrapał się kolejny narwaniec Czesiek i zaczął wrzeszczeć, że Gucio i Zenek to agenci Watykanu, opłacani rublami transferowanymi szeroką strugą z Tel Awiwu, że ma dowody iż kradną piasek z piaskownicy, a ich psy srają do niej kiedy nikt nie patrzy.
Skupili oni wkoło siebie grupki podobnych im narwańców, nielicznych lecz krzyliwych, zaś cała reszta mieszkańców naszego osiedla była głęboko wycofana, czasem tylko nieśmiało próbowała oponować, że piaskownica miała być miejscem dla dzieci, wszystkich dzieci. Wtedy wszyscy narwańcy na chwilę zawierali koalicję, zwierali szeregi i zakrzykiwali oponentów, że to przez takich jak oni nasza piaskownica wpadnie w szpony ruskiej mafii o żydowskim rodowodzie.
W międzyczasie w lewym rogu piaskownicy usadowiła się grupa, która sama siebie nazywała oazą intelektualistów. Miejsce w niej zajęli byli prezesi byłych instytucji, niespełnieni pisarze i wieczni kandydaci do wszystkich funkcji i stanowisk. Mało kto ich słuchał, jeszcze mniej miało ochotę na dyskusję z nimi, tym bardziej, że "intelektualiści mianowani" prawie nigdy nie odpowiadali na wątpliwości rozmówców. Było tam też paru sensownych gości, ale ci nie cieszyli się większym zainteresowaniem bywalców piaskownicy z racji tego, że byli zbyt normalni. A normalność to wszak szczególny przypadek nienormalności, tak samo jak prosta jest szczególnym przypadkiem krzywej. Tylko nienormalność jest interesująca, im ktoś bardziej nienormalny, tym większe ma szanse na odniesienie sukcesu.

Jakby tego wszystkiego było mało prawy róg piaskownicy zawłaszczyli zwolennicy Wymiany Piasku na Torf. Ich guru ogłosił, że idea piasku w piaskownicy jest błędem, praprzyczyną klęsk, źródłem słabości i oznaką zżydzenia. To torf był pierwszy, z torfu powstaliśmy i w torf się obrócimy - tak pokrótce brzmiało główne założenie jego Manifestu. Kazał się tytułować per panie docencie, a od oponentów wymagał świadectwa szczepienia na judengrippe i okazania napletka.
Tego nie mogła zdzierżyć kolejna grupa, która szybko ogłosiła, że Docent to świr, manipulant i niebezpieczny demagog. Piasek ma być Piaskiem, bo na początku był Piasek, Piasek był i zawsze będzie Piaskiem, po wsze czasy i na wieki wieków amen!
Płynął czas, zmieniały się pory roku, a w naszej piaskownicy trwał wieczny tumult. Ubywało normalnych, przybywało czubków. Tracąc czas na jałowe dyskusje, idiotyczne spory, słowne utarczki i jawne napaści, mało kto dbał o samą piaskownicę. Rzeczą ogólnie wiadomą jest, że jeszcze żaden czubek nie zbudował niczego sensownego, trwałego i atrakcyjnego, a próby stawiania babek do góry nogami kończyły się zawsze niepowodzeniem. Lecz czubków to nie zrażało. Twierdzili, że ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle w tłoku, byle głupio. Im durniej, tym lepiej. Powstawały więc kolejne manifesty o wyższości Torfu nad Piaskiem, jeszcze bardziej torfiaste niż do tej pory, co oczywiście skutkowało kolejnymi kontrmanifestami o wyższości Piasku, jeszcze bardziej piaskowymi i jadowitymi niż te wcześniejsze.
Obecność w dyskusji o wyższości Piasku nad Torfem lub odwrotnie, była przewidywalna do bólu i ograniczała się do kilku, w porywach kilkunastu, osób. Zawsze ci sami, z tymi samymi "argumentami", niektórzy mieli przygotowane dawno temu sążniste gotowce, które wklejali przy nadarzającej się okazji. Przewidywalne również były epitety, którymi się wzajemnie okładali. Byli więc agenci watykańscy, onaniści, masturbantki, polskojęzyczna hasbara, robaki, wsioki...
Mało tego. Powstały listy proskrypcyjne osób, którym nie należy pożyczać łopatek und wiaderek. Krótko mówiąc - Cała para szła w torf i piasek!
A tymczasem drewniane elementy naszej piaskownicy próchniały, niezmieniany piasek coraz bardziej capił kocim moczem, a pod spodem czaiły się psie kupy. Normalni zaczęli omijać naszą piaskownicę szerokim łukiem, przyspieszając kroku i odwracając wzrok. Zdarzało się, że do piaskownicy zaglądał ktoś nowy, komu obce były fantasmagorie i urojenia miejscowych głąbów, o które toczono zażarte i wyniszczające wojenki. Ten, po krótkiej chwili, w której próbował zrozumieć ideę piaskownicy, pukał się w czoło i czym prędzej umykał goniony donośnym rżeniem i rubasznym rechotem tumanów z naszej piaskownicy. Mogło być już tylko gorzej, bo lepiej nigdy nie było.
Jeśli Drogi czytelniku dotarłeś do tego miejsca mojego tekstu, to zadajesz sobie zapewne zasadne pytanie: a co z dziećmi?
Jak to co? Ten tekst jest właśnie o dzieciach. To takie dziecinne przywalić komuś łopatką tylko dlatego, że zamiast torfu do budowy babki tradycyjnie używa piasku. Jeszcze bardziej dziecinnym jest odparcie ataku przez sypnięcie napastnikowi piaskiem w oczy. Jako że piasku ubywa, a nikt nie dba o piaskownicę, coraz częściej w kierunku przeciwnika lecą stare psie kupy.
PS. Pozdrawiam wszystkie skarżypyty, które z byle gównem lecą na skargę do naszego Szacownego Filantropa. To też jest takie dziecinne. Infantylna niedojrzałość, to często patologiczne zahamowanie psychicznego rozwoju człowieka, charakteryzujące się utrzymaniem typowych cech dziecięcych u dojrzałego osobnika. Publiczne ogłaszanie o zabraniu wiaderka i łopatki z piaskownicy, a potem powrót do tejże, to też jest dziecinada. 
Czytelników, którzy dysponują wyobraźnią, lecz nie taką jak u dziecka, ale opartą o doświadczenie życiowe i fakty uznane za powszechnie wiadome, zachęcam do zabawy intelektualnej. Wyobraźcie sobie tych wszystkich Gienków, Zenków i Franków w Sejmie. Piszących i uchwalających ustawy decydujące o nas i naszym Kraju. Kiedy im zwrócić publicznie uwagę, że kaleczą język ojczysty, to jedyną ich reakcją jest usunięcie postu. I dalej robią kompromitujące błędy. Jeżeli nie działają mechanizmy publicznego zawstydzania, to nie zadziała nic. Głąb będzie głąbem i tyle. Powiało grozą? I słusznie. Czy to źle? Pewnie nie stanowi to zbytniej przeszkody w obsłudze cepa, ale daje do myślenia. Przecież często wystarczy przecinek postawiony w złym miejscu i afera gotowa.
Zanim więc porwiesz się - w swym egotyźmie i autofilii - do stawiania pałacu z piasku czy torfu, postaw najpierw i sto zwykłych babek, pokaż innym, że masz podstawowe umiejętności w rzeźbieniu z piasku, a dopiero potem buduj coś większego, autorskiego. Autorskiego poprzez niebanalność formy, własnego przez oryginalność treści, atrakcyjnego dla innych. A siebie samego zostaw na drugim, a nawet trzecim planie. No, chyba że pisanie banalnych bzdetów uznajesz za najlepszą promocję własnej osoby. Tylko, że w tym przypadku dołączasz do milionowych rzeszy podobnych tobie amatorów i budowniczych z przypadku. Pamiętaj też o śmieszności, od której oddziela cię cienka linia, a która powoduje, że atrakcyjność przechodzi w bufonadę, zaś promocja własnej osoby przypomina bardziej reklamę podpasek lub proszku do prania. Pamiętaj też, że z perspektywy naszej piaskownicy większość spraw wygląda wręcz karykaturalnie, a twoja babka z wiaderka nie różni się zbytnio od innych babek.
I nie pajacuj, piaskownica to nie sala sejmowa, skrzynka po jabłkach to nie mównica, apele do Narodu, listy do Rosjan i temu podobne zostaw politykom.
Nie pajacuj, stawiaj babki!

autor: gallux


czwartek, 21 listopada 2013

JAK BYŁO NAPRAWDĘ ― DAKOWSKI!


Wydarzenia w Centrum Sztuki Nowoczesnej zaczynają obrastać fałszem i mitem. Mendia robią wszystko by zniekształcić obraz. Proszę więc zapoznać się z osobistą relacją prof. Dakowskiego

Szturm modlitewny i zdobycie Zamku Ujazdowskiego

Impresje osobiste


[Umieszczam całość, ponieważ red. Jadwiga Chmielowska umieściła część. Dalej jednak opis bierności t.zw. "patriotycznej", czy "niezalężnej", czy "katolickiej" części mediów... MD]
Mirosław Dakowski

W środę, 6 listopada wieczorem, pod Zamkiem Ujazdowskim (Warszawa, „Centrum Sztuki Współczesnej”) odbył się protest przeciw wystawie „British British Polish Polish”. Gdzie obok wielu filmików porno i bluźnierczych, obok „dzieł” nieudaczników (ale z „plecami”!) , jak np. uroczyście eksponowane pudełko tekturowe, leciał też w kółko (od 12-tej do 19-tej) filmik, na którym golas udawał pederastyczne żądze do Krucyfiksu.


Odczułem i opisałem pewien niedosyt spowodowany biernością organizatorów protestu i zamianą go w reżyserowany program telewizyjny: por:Protesty pod Centrum Bluźnierstw Współczesnych w TV Trwam - a Rycerze spod Giewontu

We wtorek, 12-go w południe wybraliśmy się z przyjacielem do Zamku Ujazdowskiego, by „coś z tym zrobić”. Wiedzieliśmy, że tu jawnie uprawiana jest pornografia i bluźnierstwa. I to za nasze, w tym państwowe pieniądze (25 milionów na rok) . A pornografia i bluźnierstwo jest w Polsce ścigane z mocy prawa. Przez policje i prokuraturę. Musimy o tym przypomnieć, bo wystawy takie jawnie sieją zgorszenie. Musimy też przypomnieć, że bezczynność organów zobowiązanych do ścigania przestępstw jest również, zdaniem uczciwych prawników, poddana sankcjom karnym. Musimy sobie i innym te proste fakty uświadomić.

Chodzi głównie o stary, sprzed dwudziestu lat bluźnierczy filmik, który zboczeńcy z Akademii Sztuk (trudno wykrztusić słowo pięknych przy tej ohydzie) wymyślili i młody wtedy drab „obronił” to-to jako prace dyplomową (zdaje się). Jaki to „profesor” firmował ― i za jakie apanaże, nie chce mi się upubliczniać. To oddzielny, spory rozdział. Teraz to dawno zapomniane „dzieło” nachalnie przypominają.
Ku naszemu miłemu zdziwieniu, przy kasie spotkaliśmy ludzi z Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę, oraz paru inżynierów - fachowców od wizji i fonii. A nie umawialiśmy się!        

Katolicy z Krucjaty za Ojczyznę stanęli w „pokoju bluźnierstw”, oczywiście tyłem do tekturowego ekranu, na którym te okropności się działy. Rzutnik na wysokości ok. 3.5 metra, nie dawał się łatwo wyłączyć.

Krucjata rozpoczęła Różaniec przebłagalny, inżynierowie rozeszli się do swoich zajęć, a ja – poprosiłem o audiencję u dyrektora Centrum. Później dowiedziałem się, że nazywa się Fabio Cavallucci.

Dyrektor gadał tymczasem w sali obok do kamer tefałenu. Po kwadransie wszedłem tam, ku przerażeniu cieciów i przypomniałem o obietnicy rozmowy. Krzyknął, że za pięć minut będzie gotów. Po następnych dwudziestu minutach znów przypomniałem, ale tym razem już szarpało mnie, poza wystraszonym cieciem, jeszcze dwóch ochroniarzy. Dyrektor dał znak, że słyszy i pamięta. Czekałem więc pod ścianą, na której wisiał ogromny, wstrętny i partacko wykonany obraz „czegoś”.

Po następnym kwadransie poprosiłem vice- dyrektora (a może starszego ciecia? Sądząc z manier- raczej to drugie) o krzesełko. „Tu nie ma krzeseł, zwiedzać, zwiedzać!!” ― wydarł się. Po jakimś czasie zrobiło mi się bardzo ciemno ― i wreszcie ocknąłem się z twarzą na podłodze. Zawstydziłem się. Krzyki „pogotowie, czy jest tu lekarz”― otrzeźwiły mnie. Powiedz, że pogotowie niepotrzebne, ale proszę o wodę. Nade mną jakieś szybkie zdania po włosku. Jakaś pani przyniosła mi wodę ― oddałem po spróbowaniu, bo letnia. Pobiegła więc po zimną.

Ten uparty Włoch ― gaduła okazał się dyrektorem Centrum Sztuki Współczesnej, Fabio Cavallucci. Z ziemi jeszcze ― zdziwiłem się, że nie ma artystów Polaków, którzy mogliby takie Centrum poprowadzić.
Pani i krzepki ochroniarz zawlekli mnie na krzesełko (jednak znalazło się) koło okna, bo na pytania, czego chcę ― wycharczałem: „Powietrza – i PRAWDY!!”

Siedliśmy z Fabio Cavalluccim przy uchylonym oknie i wymieniliśmy się wizytówkami. Jednak dbająca o zdrowie swego pracodawcy Asystentka ciągle podbiega i zamyka je, by Dyrektora nie przewiało. A ja ― bez powietrza ledwo go nie widzę, ani nie słyszę. Więc uparcie otwieram.

Przeszedłem szybko do rzeczy:

Zażądałem natychmiastowego przerwania pederastycznych bluźnierstw przeciw Bogu Jedynemu. Wymuszałem na tłumaczce, by przekład był dosłowny, bez eufemizmów. Mówiłem, że kulturalnego człowieka odpycha jednocześnie zło, brzydota i tandeta tych produkcji.

Dyrektor wystąpił z długą tyradą o Michale Aniele i Kaplicy Sykstyńskiej. Ze swadą udowadniał, że papieże, po skandalu, gdy przywykli już do golizny, zaakceptowali, więc i my przywykniemy do „kontrowersji”.On naprawdę nie odróżnia piękna od brzydoty, ani dobra od zła, czy mądrości od głupoty.


Po paru nieudanych wysiłkach skierowania rozmowy na jedynie interesujący nas termin zamknięcia bluźnierczej wystawy, powiedziałem mu przez tłumaczkę iż z tej rozmowy wynika, że :    
― albo jest on skrajnie głupi,
― albo jest satanistą.
Dopilnowałem, by przekład był dokładny, On, niezrażony stwierdził, że satanistów ani szatana nie ma, a tam goły mężczyzna „uwielbia” .
W tym czasie z mej prawej strony zrobiło się czerwono i wpadło czterech dużych panów z pogotowia. „Gdzie chory?” Dyrektorki (po co tam tyle dyrektorek??) i inne wskazują na mnie. „Co panu jest?” ― pyta ratownik. Fizycznie ― NIC. Tu walczę o Prawdę. Chór bab ze świty Fabia mówi „Zabierzcie go! Do karetki!!”. Na to, po paru takich okrzykach, szef ratowników do pielęgniarzy: „Dobrze! Weźcie tę panią do karetki, tam zrobimy jej komplet badań”. Pielęgniarze biorą kobietę pod ręce. Przerażona: „Nie mnie, tego pana!!!”. ― No, jeśli on nie chce, i pani nie chce ― to odchodzimy”.

Ten incydent trochę ostudził Załogę Fabia. Sam Włoch jednak perorował. O tolerancji, dialogu itp. slogany. W kółko. Monotonnie powtarzał te same historyjki nazywając je „argumentami” w sytuacji, gdy odmawiam jakiegokolwiek „dialogu”.

P. Fabio był życzliwy, pełen uśmiechu, koncyliacyjny, gadający ― aż do mdłości.

Tylko na żądanie NATYCHMIASTOWEGO WYŁĄCZENIA BLUŹNIERSTW ― uśmiechał się. Nie słyszał. Mówił z dumą, że wystawa jest przedłużona do lutego 2014, że „decyzje już zapadły”. Do tej sprawy wrócę.

O tolerancji.

Ja: wybraliście jako obiekt bluźnierstw Boga Prawdziwego, nie czyjeś „uczucia”. Gdy niszowe pisemko duńskie umieściło rysuneczki człowieka przecież ― Mahometa, cały świat Islamu zatrząsł się z oburzenia. Tego to byś się już bał, Fabio!Przeszedłem z nim już niepostrzeżenie na ty.

Przybiegają zaaferowane urzędniczki: „Panie Dyrektorze, Oni tam odprawiają mszę. On ― w widocznej panice. Słucham, bo to blisko. I mówię: Przecież tam wierni odmawiają różaniec , po łacinie! To modlitwa wynagradzająca. W miejscu profanacji, zbezczeszczonym, żaden kapłan nie odprawi Mszy świętej! To pan, Włoch, nie rozumie łaciny?

Tokował jeszcze długo, słyszałem go coraz słabiej. Nie zemdlałem, lecz chyba wszedłem w siebie. Może poczucie smaku rozpaczliwie nakazało mi odcięcie się od tych pomyj. Wreszcie słyszę powtarzające się: „ręka, ręka”!! Po otwarciu oczu - jego wazelinowy uśmiech i łapsko machające mi się przed oczyma. Patrzyłem na tę kończynę długo – wreszcie podałem swoją. Uczucie zimna, śliskości. Uradował się, uśmiechnął. A ja machinalnie - wytarłem starannie rękę w spodnie [i wyrzut sumienia: Wnukom nie pozwalasz w spodenki czy sukienkę przewrotny człowieku.. przemknęło.]. Po tym geście widzę, jak załoga go kocha: Uśmiechy radości i satysfakcji.

Uradowany z odpłynięcia dyrektora, trochę oszołomiony, krzyczę za nim: „Ciao, Fabio, amigo!” I proszę nie poprawiać, że to w innym języku czy volapük. Jeśli typ przez trzy lata kierowania Centrum w Polsce nie nauczył się języka krajowców, to dlaczego ja miałbym?

Wyjaśniam:Opisem takich oślizgłości, czy odczucia przychodzącego skądś zimna nie chcę epatować czytelników. To są fakty realne, doświadczone, opisuję je, bo chcę, by przyszli protestujący byli już do nich psychicznie przygotowani. Także ulga, jaką sprawia przyjście księdza, odczuwana jeszcze, zanim go zobaczyliśmy, jest realna. Dotyczy wrażenia doświadczanego przez wiele osób. Nie ma w tym żadnej licentia poetica, czy fantazji.

Nacisku nieprawości nie czułem, gdy się modliłem. Stawał się jednak bardzo mocny, gdy zajmowałem się ochroną, na przykład kontaktami z funkcjonariuszami wrogimi, lub przy rejestracji ich poczynań.

Tych, którzy uważają, że należy może rozważyć posłanie uprzejmego pisma do ministra, nie przekonam, nie usiłuję przekonać. I tak będą spoczywać w samo-zadowoleniu. Adresuję te zapiski do tych, którzy chcieliby być skuteczni. Niech będą już zaznajomieni z czekającymi ich rodzajami trudu, niech nie będą zaskoczeni. Tacy pójdą dalej . A może - daleko.

O samych modłach Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę tu nie piszę. To osobna sprawa. Zanotuję jedynie ogromne wsparcie otrzymane od kapłanów, księdza Stanisława Małkowskiego, od Ojca Gardy. To były filary modlitw. Ich egzorcyzmy (t.zw. małe, tj. dostępne dla każdego kapłana, nie egzorcysty) stanowiły wielkie wsparcie. Dużą pomocą było też przyjście ks. Łukasza z dzielną katolicką młodzieżą licealną, na pewno przygotowaną do rodzaju walki, jaka ją tu czeka. Dowiedziałem się później, że Ks. Łukasz został na pl. Zbawiciela zaatakowany (bo był w sutannie) i pobity przez jakiegoś bandziora, szczątki z rozbitych okularów poraniły tylko twarz, nie weszły do oczu – otaczająca Go młodzież miała więc lekcję poglądową panującej obecnie tolerancji.

Media i meRdia

We czwartek 14-go nieoceniony Fabio nakazał, by na wystawę wpuszczano jedynie 70 osób na raz. Skutkiem tego grupy modlitewne powstawały samorzutnie w holu. Modliły się głośno na Różańcu, ku zgorszeniu różnych postępaków i pedałów. By nie zwiększać tam „skandalu”, taką grupę wpuszczano po cichu na górę. I znów – „szlaban” dla przychodzących następnych grup katolików. I tak da capo...

To, co się działo w Centrum Bluźnierstw, pojawiało się w telegraficznym skrócie, natychmiast, na paru portalach. Tefałeny goniliśmy bezwzględnie . Jednak ― potrzebowaliśmy nagłośnienia, choćby po to, by więcej osób przyszło się modlić.

Zaskoczyła mnie reakcja mediów patriotycznych i katolickich. Prosiłem fachowców o rejestrację protestu. Najpierw dzielną patriotyczną reżyserkę ES, związaną z TV Republika, ale samodzielną. Dała pryncypialny odpór, mówiąc przez pośredników, że ze mną ― NIE. Pani ES nie znam osobiście. Nigdy przedtem z nią nie rozmawiałem, nie uraziłem. Widocznie te wartości, o które od lat walczę, są jej obce lub wrogie? A swe poglądy głoszę zupełnie otwarcie, bez podtekstów. Inny znany i dzielny pan ― nazwijmy go WC ― nawet się nie odezwał.

Zarejestrowaliśmy coraz mocniejszy powrót cenzury z czasów z Mysiej 2, np. „zapisu na nazwisko” ― oraz na TEMAT. Równocześnie!
Tyle godzin na stojąco ― dla ludzi w podeszłym wieku jest już niemożliwe. Dla najsłabszych pań udawało się zdobyć krzesełka. Pozostała więc podłoga, ciepła, w miarę czysta. Gdy więc modliłem się, podszedł do mnie znajomy Dziennikarz Katolicki. Uścisnął mi mocno dłoń i wylewnie się przywitał, szepnął parę słów aprobaty i otuchy, ale w jego dzienniku ukazała się nazajutrz wata, rozmówki z przypadkowymi paniami. Podobno u nich t.zw. wydawca może wszystko ― zmienia tekst autorski, dodaje i odejmuje do woli.

W Radio Maryja była jakaś relacja, na początku wiadomości, ale o braku krzesełek właśnie. Nie poinformowany słuchacz mógł zrozumieć, że katolicy domagali się krzesełek, by w komforcie ten filmik oglądać. Osobom z daleka musiałem wyjaśniać nieporozumienie. Myśmy klęczeli, siedzieli na podłodze, czy młodzi stali ― ale oczywiście tyłem do tych okropności, których nie dało się, prośbą czy groźbą, wyłączyć.

Słyszałem też, że znany w RM profesor, stały komentator, mówił z oburzeniem przez piętnaście minut o „prowokacjach na Marszu Niepodległości” w Warszawie. Na koniec podobno dodał jedno zdanie o prowokacjach w Centrum Sztuki. Moi korespondenci z daleka pytali, czy to myśmy byli tym prowokatorami , bo nie wynikało to jasno z wypowiedzi profesora.

W Radio WNET mówiono zaś o proteście zorganizowanym przez solidarnych. Nie dostałem od nich odpowiedzi na prośbę by sprostowali, że protest zorganizowała Krucjata Różańcowa za Ojczyznę, działająca przecież w całej Polsce od przeszło dwóch lat. Przecież dziennikarz, jeśli jakiś temat jest dlań ciekawy, a czegoś nie wie, ma obowiązek dowiedzieć się u źródeł, a nie tylko polegać na plotkach.

Żadnej pomocy nie dostaliśmy od Krucjaty Młodych. Ale to mniej dziwi, bo jeśli Młodzi pozwalają łobuzowi we Wrocławiu szczać na sztandar i Różaniec, a nie walną go w mordę za profanację, to widać, że zapewne niechcący piją z wodą wodociągową jakieś Chemikalia Impotencji.

Ośrodki katolickie chyba wolą narzekać i nagłaśniać koleje przegrane i nieudacze, niż informować że ktoś inny odniósł zwycięstwo, choćby na razie w jednej potyczce. Czy to z obawy, że może INNI katolicy i Polacy się obudzą?

Dział techniczny

Określenie „ekipa techniczna” byłoby mylące. Ta działalność nie była zaplanowana, może dopiero pod koniec potyczki jedynie trochę koordynowana.

W różnych zakątkach wystawy działy się dziwy. A to jakaś Kozyra (tj. zdjęcie) ma gębę zaklejoną nalepką BOR-u. Tak, jak wnętrze owcy, przerżniętej przez okrutnego rzeźnika ― i pokazywanej od środka, od flaków. Gdzie są Obrońcy Zwierząt ― czemu nie napisali doniesienia o torturowani zwierząt ― do prokuratury? Liczne naklejki BOR-u robiły na obsłudze duże wrażenie. Toć to ważniejsza „służba”.

Któregoś dnia pojawiły się na „wystawie” spanikowane szczury. Były tu nowe, bo nie miały swych norek, więc biegały wszędzie. Może była to instalacjamamymadziczy kozyry. Przecież nikt ze zwiedzających nie mógł wnieść klatki ze szczurami ― jest za duża i za ciężka. Ale obsługa próbowała je odłowić. Może dla zjedzenia Popiela na początku Polski wystarczyły myszy, a dla zjedzenia Fabio di paese lontano ― potrzebne są już szczury?
Wyłączały się telewizory, na których np. w kółko pokazywano odrażające manipulacje w intymnym damskim organie. Ohyda! Młode pary, chude, ale wyzwolone oglądały to z nabożeństwem i ocierały się o siebie.Wtyczki się luzowały, ale jedynie tak trochę ― czyli niezauważalnie. Ekipy techniczne „zameczku’ właziły wszędzie ― i pracowicie naprawiały.

Niedostępny był jednak rzutnik tego najgorszego bluźnierstwa. Był na wysokości 3.5 metra ― nawet podsadzenie chudej a wysokiej dziewczyny by nie starczyło. Znaleźliśmy w pakamerze odpowiednią drabinę, ale za mała była ekipa osłonowa przy ew. przenoszeniu. Pod wieczór ― rzutnik się jednak wyłączył. Od gorąca? Ekipy Fabia pewnie dopiero w nocy znalazły usterkę, bo następnego dnia znów te bluźnierstwa były wyświetlane. Chłopaki z obsługi się cieszyły, bo poleciały im nadgodziny. A w takich sprawach Fabio jest hojny. Pracownicy skarżą się, że pensji nie lubi płacić.

Bardzo dobrze po naszej stronie spisali się inżynierowie od fonii i wizji. Nagrali kilka przygotowań do prowokacji.

Zauważyłem, że w kulminacji przygotowywanej prowokacji znikli wszyscy ochroniarze, też osoby na etatach niejawnych, w sumie ok. 15 osób, przedtem obserwujące modlących się.

Pojawili się agresywni, rozpychający się młodzi, tacy, jak ci pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w lecie 2010 roku, podnieceni od Palikota i napojeni w Zakąskach u Gessler.
Powiedziałem wiec starszemu ochroniarzowi: „proszę pana, nasza rozmowa jest nagrywana”.I podałem mu ustnie poniższe oświadczenie (zielone).

Mogłem więc, jeszcze w czasie tej potyczki, opublikować następujące ostrzeżenie do prowoków i ich szefa, które też natychmiast pojawiło się na mojej i innych stronach internetowych. To istotne, by uniemożliwić w przyszłości „manipulacje czasem”.

Uprzejmie informuję odpowiednieOrgany, iż mamy nagrania(wizja i fonia) z przygotowywanej we czwartek prowokacji , m. inn. prostackich rozmówek czterech osiłków na etatach niejawnych("to nasi, z Zameczku"  usłyszałem od starszego ochroniarza ) oraz młodego z tablicą z jakimiś gwiazdami i księżycami  i etatowym różowym różańcem - prowadzonego w akcji przez oficera ustawiającego go przed obiektywem, na tle modlących się pań. Tych usunęliśmy poza obszar modlitw.
Ale zapewne po dotarciu wieści do dowodzącego, że są monitorowani, że dotychczasowe nasze nagrania są zabezpieczone poza zamkiem, akcje odwołał. Znów pojawiło się trzech spokojnych ochroniarzy, a agresywni pedryle znikli.

Gdy wychodziłem ok. 17-30, zobaczyłem przy wejściu tego człowieka z tablicą, grającegoprzedtem rolę „niezrównoważonego”― w rozmowie z dyrektorem Centrum Fabio Cavallucci.

Istotne: Najpierw nastąpił „alarm pożarowy” i przymusowa ewakuacja modląch się ― a potem polanie ekranu bluźnierstw czerwoną farbą...

 Jak sądzę, zrozpaczony nasza bezsilnością człowiek nie zdecydowałby się na posikanie tekturowego ekranu farbą. Przecież członkowie Krucjaty za Ojczyznę szykowali się do nocnych modłów, przygotowano też śpiwory i jadło. Ten „skandal” (wg. satanistów) miał zostać przerwany włączeniem alarmu pożarowego ― co skutkowało ewakuacją modlącej się Krucjaty.


I dopiero realizacja tej prowokacji 
 alarmu  spowodowała siknięcie farbą, a w efekcie  zawalenie się planów trzymiesięcznego przedłużenia bluźnierczej wystawy.

To Pan Bóg kule nosi...


[Adam]: I odszedł; bo nie wiedział, co ze zbożem robić.
Aż w nocy przyszedł diabeł mądry i tak rzecze:
"Niedaremnie tu Pan Bóg rozsypał garść żyta,
Musi tu być w tych ziarnach jakaś moc ukryta;
Schowajmy je, nim człowiek ich wartość dociecze
".
Zrobił rogiem rów w ziemi i nasypał żytem,
Naplwał i ziemią nakrył, i przybił kopytem; -
Dumny i rad, że Boże zamiary przeniknął,
Całym gardłem rozśmiał się i ryknął, i zniknął.

Podsumowanie

Powtarzam, dla nauczenia pań posłanek, mających dostęp do choć niektórych mediów, o co NIE chodzi, a o co chodzi naprawdę.

NIE chodzi o to, by ludzie, również ci ważniejsi, dopuszczeni przed kamery narzekali na urażanie uczuć religijnych, na poniewieranie czy naruszanie ich godnościczy obrażanie wartości, a może podważanie przekonań. I tym podobne. Część nawet domaga się pluralizmu ― tj. pewnie tego, by też oni, tj. tutejsi, poza zwycięskimi bluźniercami i satanistami, mogli wyrażać czasem swe poglądy.



Chodzi o to, by bluźnierstwa przeciw Bogu Jedynemu znikły, zostały zakazane i ukarane.
===================================

Dzięki Ci, Maryjo! Krucjata za Ojczyznę pomogła w tym zwycięstwie.



Mail’em, piątek 15-go wieczorem: Niewinna osoba, która została zatrzymana, jest już na wolności. Bez postawienia zarzutów.
MARIA VINCIT



autor: jazgdyni

Stop dyktaturze mniejszości


W tekście posta podaję link wyszukany przez blogerkę "Astrę".
Podpisz i PODAJ DALEJ.

autor: bez kropki

środa, 20 listopada 2013

Tęcza czyli sikanie na dywan


Gdy dopuścimy, żeby ktoś ze swymi gminnymi gustami czy szczególnymi obyczajami seksualnymi postawił stopę w przestrzeni publicznej, nieuchronnie zacznie walczyć o to, żeby jego obyczaje stały się powszechnie obowiązujące.

 Mój dobrze wychowany pies podczas wizyty u sąsiadów nasikał na dywan. Na szczęście sąsiedzi sami miewali i psy i dobrze rozumieli, że w ten sposób chciał zaznaczyć i poszerzyć swoje terytorium.
You pissed on my rug- nasikałeś mi na dywan, wykrzyknął Lyndon Johnson do kanadyjskiego dyplomaty, który zgłosił jakieś zastrzeżenia pod adresem amerykańskiej polityki. Z właściwą sobie bezpośredniością Johnson zauważył atawistyczny charakter wielu, na pozór irracjonalnych, ludzkich zachowań. Wszak polityka zagraniczna ,  relacje z sąsiadami, graniczne konflikty,  spory dziecinnych i młodzieżowych gangów sprowadzają się często do zaznaczania terenu przez wzajemne sikanie na dywan.
Przyszło mi to głowy gdy zastanawiałam się nad sensem walki o tęczę na Placu Zbawiciela Pomimo wszystko nie podejrzewam snobistycznego środowiska ludzi sztuki i kultury o tak gminne gusta. Tu nie chodzi o zamiłowanie do konstrukcji z jarmarcznych kwiatków. Po prostu sikając na dywan, zajmują- jak mój pies- publiczne terytorium. 
Czy powinniśmy to zlekceważyć?
Z góry oświadczam, że  zupełnie nie obchodzi mnie jak ktoś spędza wolny czas, co je, jakie kwiatki stawia w wazonie czy jak uprawia seks. Nie mam zamiaru nikogo indoktrynować i zmieniać. Problem polega na tym , że gdy dopuścimy żeby ktoś ze swymi gminnymi gustami czy szczególnymi obyczajami seksualnymi postawił  stopę w przestrzeni publicznej, nieuchronnie zacznie walczyć o to,  żeby jego gusta, obyczaje (czy zboczenia)  stały się przymusowe.

Kilka dni temu, podczas obowiązujących zajęć, przeczytano nauczycielom nauczania początkowego  instrukcję WHO,  z której wynika, że masturbacja jest niezwykle korzystna dla rozwoju fizycznego , emocjonalnego i duchowego dzieci. W  związku z tym zajęcia z „ poznawania swojego ciała” staną się obowiązujące już w przedszkolu. Podobnie mają być przymusowo realizowane w przedszkolach zajęcia ze zmiany ról społecznych czyli przebieranie się chłopców za dziewczynki i nadawanie im imion przeciwnej płci. Jak widać lobby homoseksualne i pedofilskie przechodzi od wymuszania tolerowania (czy nawet akceptacji) ich zachowań, do przymusowego wdrażania tych zachowań w najmłodszym pokoleniu. Motywy wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków i przedszkolnego dla pięciolatków stają się w świetle tego zupełnie  jasne.

Jeżeli nie zaprotestujemy - okaże się wkrótce, że rodzice nie będą mogli zabrać dziecka ze szkoły czy przedszkola w którym jest ono uczone samogwałtu. Już teraz w Niemczech za niezgodę na uczestnictwo dziecka w takich praktykach można stracić prawa rodzicielskie.

Kiedy bocznymi drzwiami wchodziła do Polski tak zwana kontrkultura wiele osób z nią sympatyzowało. Bo jak się nie śmiać gdy młody farmer Claude Bukowski, bohater Hair, galopując na łaciatym koniu twarzą do ogona wyśpiewuje, że masturbacja wcale nie jest taka zła?  A wszystko tylko  po to żeby zgorszyć i zainteresować eleganckie panienki odbywające w Central Parku konną przejażdżkę.
Tak też traktowaliśmy odkrycia kontrkultury- jako młodzieńczy bunt, z którym można bezkarnie sympatyzować. Przecież nikt nie kazał nam się masturbować ani zażywać LSD. W naszych czasach jeżeli w ogóle istniało LSD, było tak drogie, że na pewno nie stanowiło zagrożenia dla zbuntowanych dzieciaków. Problemem był raczej – o ile pamiętam - rozpuszczalnik tri. A zbiorowa masturbacja była faktycznie poważnym problemem – więzień i zakładów dla upośledzonych umysłowo. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy , że onanizm  stanie się dla naszych dzieci i wnuków przymusowy, a jego lekcje zdominują program przedszkoli.
W wielu ważnych sprawach oddaliśmy już  teren. Na przykład w kwestii eutanazji. Między innymi dlatego, że dyskusja wydawała się bardzo teoretyczna, ideologiczna. Zapomnieliśmy, że po ataku kulturowym następują zawsze   konkretne rozwiązania prawne. Teoretycznie chodziło o to, żeby eutanazji mógł się poddać znudzony życiem jakiś jej zwolennik. W praktyce stała się przymusowa dla schorowanych starców w Holandii, którzy wcale jej nie pragną.  
Stała się również furtką dla okrutnego morderstwa sądowego na pozostającej w śpiączce  Amerykance Terri Schiavo , która decyzją sądu została skazana w 2005 roku na śmierć głodową. Dla sądu nie miało najmniejszego znaczenia, że gotowość opieki nad Terri zgłaszali jej rodzice, a z żądaniem eutanazji zgłosił się mąż zainteresowany spadkiem i możliwością zawarcia nowego związku. Agonia Terri trwała dwa tygodnie. Wszyscy „tolerancyjni”  są za to pośrednio odpowiedzialni.
Podobnie - jeżeli teraz nie wyprowadzimy homofilii i pedofilii z przestrzeni publicznej będziemy odpowiedzialni za gwałt dokonany w przyszłości na naszych dzieciach i wnukach.  

autor: Iza