piątek, 15 listopada 2013

Na głowie


W trakcie przemian ustrojowych wiele uwagi poświęcono reformowaniu oświaty. Oczywiście sięgnięto po rozwiązania sprawdzone już w krajach rozwiniętych. Obok bezpłatnych szkół średnich i wyższych postanowiono dopuścić i wspierać rozwój szkół prywatnych, płatnych. Pieniądze miały iść „ za uczniem”. W ten sposób zamierzano uruchomić mechanizm konkurencji rynkowej. Twórcy tego modelu byli przeświadczeni, że studia i szkoły średnie prywatne będą lepsze, a publiczne gorsze i że oświatę prywatną będą wybierać bogatsi, natomiast publiczną mniej zamożni. Tak jak jest w USA czy GB.

Rzeczywistość zadała kłam tym wyobrażeniom. Szkoły prywatne są na ogół na bardzo niskim poziomie natomiast szkoły publiczne na relatywnie wyższym. W szkołach publicznych większość miejsc zajmują dzieci ludzi zamożnych, natomiast szkoły, a szczególnie studia prywatne- to paradoks-  są okupowane przez ludzi niezamożnych, wręcz biednych,  dla których są one jedyną możliwością zdobycia wykształcenia. Źle mówię- nie tyle zdobycia wykształcenia co kupienia nic nie wartego dyplomu.
Podsumowując- bezpłatna dobra oświata dla bogatych i płatna bardzo kiepska dla najuboższych. Czy nie odnoszą Państwo wrażenia, że system ten jak wszystko w naszym kraju stoi na głowie? W każdym razie na pewno jest całkowicie sprzeczny z założeniami.

Należy zadać sobie pytanie jak to się stało, że mechanizm uważny za rynkowy działa w dokładnie przeciwnym zwrocie i jaka jest w ogóle wartość mechanizmów rynkowych czy uważanych za rynkowe.
Ideolodzy liberalizmu twierdzą i słusznie, że aby mogła działać niewidzialna ręka rynku wszystkie uczelnie, a może i szkoły średnie a nawet podstawowe powinny być płatne.
Społeczeństwo przekonane jest natomiast, że bezpłatna oświata służy dawaniu szans najuboższym. Nic bardziej mylnego. Najubożsi studiują na kiepskich, peryferyjnych, płatnych uczelniach. Nie stać ich na studia w wielkim mieście a przede wszystkim na korepetycje i łapówki.

To zabawne gdy uświadomimy sobie, że Janko Muzykant nie miałby żadnych szans zarówno w PRL jak i w III RP. Od czasów PRL większość miejsc w szkołach artystycznych była i jest obsadzana -nazwijmy to- rodzinnie a listy przyjętych znane są  na kilka lat przed egzaminem. Nic więc dziwnego, że akademie sztuk pięknych masowo produkują beztalencia, które potem doskonale się mają dzięki takim artystycznym przedsięwzięciom jak mordowanie i wypychanie zwierząt, machanie gumowym penisem czy też profanacja symboli religijnych.  

Wracajmy jednak do tematu. Zajmijmy się na początek liceami. Dzielę licea na bardzo dobre, dobre, kiepskie i beznadziejne.
Szkoła bardzo dobra uczy i wymaga. Aby osiągnąć wysoki poziom musi zapomnieć o misji edukacyjnej i jakkolwiek rozumianej demokracji. Wybiera uczniów najbardziej zdeterminowanych, najzdolniejszych, najbardziej pracowitych. Takim liceum jest w Warszawie liceum imienia  Staszica. Jest to właściwie jedyne liceum, które z czystym sumieniem mogłabym każdemu polecić. Dzięki niezwykle kulturalnej i wyważonej dyrektorce w szkole panuje bardzo dobra atmosfera. Uczniom pozwala się na rozwój indywidualny. Nie są prześladowani i tępieni.

Szkoła dobra -  nie koniecznie uczy ale wymaga. Większość uczniów bierze korepetycje, a nauczyciele skrupulatnie egzekwują to czego nauczyli młodzież ich koledzy po fachu, po stawkach komercyjnych. Szkoła ma dobre logo więc zamożni rodzice godzą się z tym, że dla tego logo inwestują w przyjęcie do szkoły, fundując dzieciom korepetycje przygotowujące do egzaminu i różnych konkursów. Godzą się również z tym, że wymagania są nieadekwatne do poziomu nauczania w związku z czym dziecko do matury będzie nadal brało korepetycje z większości przedmiotów. Dzięki czemu dostanie się zapewne na dobre i bezpłatne studia i będzie można trochę odetchnąć. Studia będą miały zarówno dobrą markę jak i poziom.

Szkoła kiepska - nic nie uczy, a co najwyżej odrobinę wymaga. Można przez nią przepełznąć mniejszym wysiłkiem finansowym ale przyjęcie na bezpłatne studia staje się wątpliwe. Nadaje się dla ludzi, którzy nie wybierają się na studia i wystarczy im matura.

Wreszcie szkoła beznadziejna – niczego nie uczy i nie wymaga.

Różnica miedzy szkołą bardzo dobrą i beznadziejną to przepaść. Z beznadziejnego liceum wychodzą absolwenci, którzy mają kłopoty z dodaniem ułamków i obliczeniem procentu.
Niestety większość szkół prywatnych w Polsce z wielu przyczyn  kwalifikuje się do beznadziejnych. Trafiają do nich uczniowie odsiani przez system z racji różnych deficytów, zaniedbań, chorób . Rodzice nie godzący się na skierowanie dzieci do zawodu są gotowi płacić kilka lat za święty spokój i świadectwo. Nauczyciele mając do czynienia z najsłabszym elementem szybko rezygnują z wszelkich ambicji. Za cenę swoich pensji godzą się nikogo nie ścigać i nie tępić. Uczniowie takich szkół z konieczności trafiają potem na prywatne uczelnie czyli kontynuują opłacanie fikcji. Po latach opłacania czesnego otrzymują wreszcie upragniony dyplom z jakiejś pedagogiki, socjologii, marketingu czy jak sami mówią - z „gotowania na gazie”.
O tym, że stracili czas i pieniądze mogliby się przekonać gdyby funkcjonował idealny, postulowany przez libertarian rynek pracy. Ale przecież nic takiego nie istnieje. Większość z nich jeżeli znajdzie pracę - to po protekcji. Jeżeli protekcja jest dobra może to być praca wysoko płatna i nie wymagająca żadnej wiedzy. Niektórzy trafią do polityki.
Większość zasili ogromną armię bezrobotnych z dyplomami.

autor: Iza