poniedziałek, 30 września 2013

Wielka Warszawska

13 października odbędzie się prawdziwa Wielka Warszawska. Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się urażony użyciem w tej sprawie słów na W



START


PATRONUS NA CELOWNIKU


Wczoraj na torze wyścigowym Służewiec odbyła się po raz setny w Warszawie, gonitwa Wielka Warszawska. Wygrał ogier Patronus dosiadany przez Szczepana Mazura, trenowany przez Andrzeja Walickiego. Po dekoracji publiczność inspirowana przez komentatora odśpiewała wyścigom 100 lat. Powinni raczej puścić marsza żałobnego.
Patronowała tej gonitwie  prezydent Warszawy. Pikanterii dodaje fakt, że szanowna pani prezydent robiła swego czasu wszystko co mogła, żeby zlikwidować tor wyścigowy, a inne podpisane na zaproszeniu osoby nie chcą czy nie potrafią się temu skutecznie przeciwstawić.
Pani prezydent chciała na miejscu toru wyścigowego zbudować stadion narodowy. Na szczęście do tego nie doszło z wielu przyczyn. Argument żeby wyścigi przenieść „ gdzieś za Piaseczno” został odparty przez architekta Borowskiego argumentem, że w takim razie Łazienki też można przenieść „gdzieś za Piaseczno albo za Skierniewice”. 
Pani prezydent w ogóle nie lubi zabytków. Z wyjątkiem cudzych kamienic , które można bezkarnie przejąć i sprzedać. Za jej kadencji doszło do rozebrania starej parowozowni na Pradze, koszarów przy 29 listopada, willi przy Zajęczej 4., domków fińskich na Jazdowie. Każda z tych spraw jest skandalem ale ich opis zająłby dziesiątki stron.
Z wielkim zapałem pani prezydent broni natomiast pomnika „ czterech smutnych” , który honoruje inwazję sowiecką w Polsce. Widać jakie tradycje są pani prezydent bliskie, a jakie nie tylko obce lecz nienawistne.
Warszawa była nazywana miastem niepokonanym. Bo choć Niemcy chcieli zetrzeć ją z mapy świata podniosła się z gruzów. Góruje jednak nad nią Pałac Kultury w stylu nazywanym przez Kisiela „ruską Grecją”, który przypomina jak było łatwo ujarzmić na dziesięciolecia to niepokonane miasto. Teraz resztki pamiątek warszawskich są z wściekłą zaciekłością likwidowane przez współczesnych hunwejbinów, których wspiera pani prezydent.

Pani prezydent podobno boi się i brzydzi koni. Ma prawo. Najlepiej zrobiłaby gdyby przestała się zajmować sprawami, które przerastają jej mentalność i  kompetencje.  
Miejmy nadzieję, że 13 października Warszawiacy pomogą jej w podjęciu  tej decyzji.
13 października  odbędzie się prawdziwa Wielka Warszawska.
P.S. Chyba nikt nie poczuje się urażony użyciem w tej sprawie  słów na W

autor: Iza

Nie lubię ludzi


Z czego NIE wynika, że kocham np. państwo! Kocham zwierzęta. A mimo to uważam, że NIKT nie powinien mieć prawa wtranżalać się pomiędzy właściciela a jego zwierzę (tak samo jak pomiędzy rodzica a jego dziecko...).
O tym, jak bardzo nie lubię ludzi, przypomniała mi zakończona wczoraj powtórna lektura Rafała Ziemkiewicza zbioru opowiadań "Władca Szczurów", a zwłaszcza - znakomitej "Szosy na Zaleszczyki". Z tym, co jeden z bohaterów tej (w sumie raczej) mikropowieści opowiada o Polakach - identyfikuję się w 100%.
Ludzie (nie tylko Polacy!) to najgorszy rodzaj bydła, jaki kiedykolwiek deptał tę Umęczoną Planetę. I jest to porównanie zdecydowanie krzywdzące dla bydła!


Najstarszym wspomnieniem jakie przechowuje moja nadwątlona domowej roboty gruszkówką mózgownica jest zdziwienie. Jak to możliwe..? Jak to możliwe, że taki wielki, taki piękny i tak złożony świat postrzegany jest przez kogoś tak małego jak ja..? Czyż nie zasługuje na lepszego obserwatora..? Czyż dla mnie nie bardziej odpowiednia byłaby jakaś "piwnica filozofów", gdzie tylko cienie na ścianach zakłócają mrok i ciszę...
Jeśli w ogóle w jakimkolwiek stopniu można polegać na ludziach - to wyłącznie biorąc pod uwagę ich najgorsze cechy. Ludzie ZAWSZE będą chciwi, leniwi, złośliwi, skłonni do życia na cudzy koszt i nieuzasadnionego wywyższania się. To znaczy: tak domniemuję, albowiem NIGDY w dziejach nie było inaczej! Nie widzę też żadnej empirycznej przesłanki, która mogłaby wskazywać na możliwość jakiejkolwiek zmiany w tym zakresie...
O tym, jak bardzo nie lubię ludzi, przypomniało mi także dwóch grzybiarzy, którzy przed południem wpieprzyli się nam prawie że do chałupy - a gdy do ich eksmisji nie wystarczyło "dobre słowo", musiałem dokonać interwencji fizycznej, przeganiając ich przy pomocy uwiązu, który przypadkiem akurat trzymałem w ręku, wracając z pastwiska. Średnio raz do roku taki niekumaty się trafia...


Tymczasem znowu mamy przymrozek. Ktoś z Państwa reflektuje na dynię..? Bo nie damy rady wszystkich przechować (największe nawet nie wejdą przez drzwiczki na strych!). A tego już chyba nie przeżyją... Trzeba się tylko do Boskiej Woli jak najprędzej pofatygować..!
Zwykle jest tak (w podręcznikach "historii doktryn politycznych"), że kto nie ufa w przyrodzoną dobroć człowieka, ten szuka wybawienia w silnym państwie. I stąd przypisuje się konserwatystom na ten przykład - odwieczne dążenie do dyktatury.
Niewątpliwie: "ultrasem demokracji" (jak to zwykł pisywać pan Stanisław Michalkiewicz) nie jestem. W szczególności współczesna inkarnacja tego ustroju, czyli tzw. "liberalna demokracja" budzi we mnie daleko idącą abominację - bo, jeśli brać pod uwagę li i jedynie skalę KONIECZNEJ dla trwania tego ustroju manipulacji świadomością poddanych, należy ona do dokładnie tej samej klasy ustrojów, co  faszyzm czy komunizm. Jest to ustrój totalitarny - i to go właśnie czyni wyjątkowym i odróżnia od takich sympatycznych, a nawet i poczciwych ustrojów, jak autorytaryzm, feudalizm, czy każdy inny "izm" z dawniejszych czasów!
NIE JEST PRZYPADKIEM, że "liberalna demokracja" wpieprza się między właściciela a jego zwierzę. Między rodzica a dziecko. Że nakazuje przymusowe tzw. "ubezpieczenia emerytalne", czy zapinanie pasów w samochodach. "Liberalna demokracja", która by tego NIE robiła - upadłaby błyskawicznie!

Mgła była taka, że koni rano prawie po omacku szukałem...

Zalążki obecnego stanu rzeczy pojawiły się już w czasie tzw. "rewolucji francuskiej", a niektórzy twierdzą, że i wcześniej (niewątpliwie Józef II, o którym ongiś pisałem - link - był tu jednym z prekursorów).
Na czym owa KONIECZNOŚĆ wtranżalania się rzekomo liberalnego i demokratycznego gosudarstwa w każdy, najintymniejszy nawet fragment życia poddanych polega..?
Całkiem przypadkowo częściową przynajmniej odpowiedź przynosi ciekawy esej pani Moniki Milewskiej "Bogowie u władzy", który otrzymałem w sobotę w prezencie od Miłych Gości i właśnie chciwie pochłaniam (na ile pozwalają mi na to inne zajęcia...).
Otóż - od XVIII wieku, odkąd zerwany został "sojusz ołtarza z tronem" (a w pewnym przynajmniej aspektach - o czym też ongiś pisałem - link - co najmniej od Reformacji), gosudarstwo staje się rodzajem religii. Liberalna demokracja to nie ustrój państwowy. To religia. Która domaga się od swoich poddanych/wyznawców aktywnego współuczestnictwa, spełniania określonych rytuałów (chociażby: udziału w wyborach!), mentalnego zaangażowania, ciągłego demonstrowania przynajmniej - gotowości do ponoszenia ofiar "na rzecz"...
Będąc rodzajem wyznania wiary jest liberalna demokracja tak samo jak każdy inny ustrój totalitarny - skazana na konflikt z dotychczasowymi, tradycyjnymi religiami (o tym też już dawno pisałem - link).


Knedliczek inteligencją może nie poraża. Ale swoje obowiązki ojca rodziny wykonuje solennie i z zaangażowaniem. Skąd u Was - biedni głupcy - przekonanie, że jak nie będzie nad Wami stał z batem urzędnik (taki sam głupi, próżny i leniwy jak i Wy!) - poradzicie sobie gorzej od niego..?


Liberalna demokracja, który by choć na chwilę zaprzestała ciągłej indoktrynacji swoich poddanych - upadnie błyskawicznie. Albowiem rządy bezwstydnej "nowej klasy" biurokratycznych parweniuszy, które, jako ich ideologia, ukrywa i uzasadnia - po prostu nie mają dla siebie żadnego innego usprawiedliwienia. Jeśli liberalna demokracja zaprzestanie wtranżalania się w intymne życie swoich poddanych - ludzie zobaczą rzeczywistość bez fałszującej ją propagandy. A to, co zobaczą - w najmniejszym stopniu im się nie spodoba!
Nie, wcale nie dlatego, że tkwi w nich jakieś "pragnienie wolności" (to jest metafizyczna bzdura - "strach przed wolnością" można empirycznie zbadać, ale żeby jakiejś znaczącej części populacji chciało się większej wolności - tego jeszcze nikt nie udowodnił!). Ludzie zbuntują się nie ze względu na swoje zalety, lecz ze względu na swoje wady.
Ktoś, kto jest próżny i leniwy - czy poczuje się lepiej gdy odkryje, że lepsi od niego cwaniacy przez całe jego dotychczasowe życie robili go w wała, najbezczelniej okradając, okłamując i jeszcze w oczy śmiejąc się z jego głupoty..?


Niektórzy przynajmniej mają to wszystko gdzieś. Nie ma to jak beztroska szczęśliwego dzieciństwa! 


Aby do tego nie doszło, niemiłościwie nam panujące gosudarstwo MUSI nieustannie udowadniać, jak bardzo jest swoim poddanym niezbędne. Z każdego telewizora, z każdej strony internetowej, z każdej gazety, z każdej rozmowy w maglu i znad każdej flaszki akcyzowego trunku - MUSI nieustannie brzmieć wołanie: WIĘCEJ PAŃSTWA! MY CHCEMY WIĘCEJ PAŃSTWA!
Musicie być - Drodzy Państwo - szczerze i święcie przekonani, że bez pomocy "wiedzącego lepiej", "oświeconego" gosudarstwa - natychmiast pozabijacie się nawzajem, swoje zwierzęta zagłodzicie i zakatujecie, a swoje dzieci będziecie na przemian głodzić i gwałcić.
Jak to jest genialnie pomyślane..!
Libertarianie, z którymi wielokrotnie polemizowałem (aż mi się nie chce linków szukać...) skazani są na klęskę, bo usiłują przekonać Was, że możecie dać sobie radę, jeśli będziecie uczciwie i ciężko pracować.
Wielu z Was ma ochotę na uczciwą i ciężką pracę..?
Ja Wam mówię prawdę. Jesteście hołotą! Zasługujecie na swój los! Dobrze Wam tak i mało Was jeszcze grabią, poniżają, ustawiają w szeregu, tresują, indoktrynują. Nie robią tego, bo się boją Waszej odwagi czy zdolności do działania. Oni Was oszukują na Wasze własne życzenie - Wy tego właśnie chcecie..!
Czy mogę liczyć na to, że wielu z Was przeczyta powyższe i nie obrzuci mnie obelgami..?

Liberalna demokracja to najdoskonalsza i najtrudniejsza do obalenia forma totalitaryzmu. Nie da się jej przeciwstawić takiej ideologii, która miałaby jakieś realne szanse dotrzeć do tzw. "ludu". Gem - set - mecz. Przegrana sprawa.
Część wolnościowców uważa, że liberalna demokracja zniszczy się sama - system powszechnej korupcji i indoktrynacji, który utrzymuje ją przy życiu jest zbyt kosztowny i z czasem musi doprowadzić do zapaści.
Wcale nie jestem tego taki pewien! Człowiek nie świnia. Do wszystkiego się przyzwyczai. Do biedy, siermiężności, szarzyzny, wyzysku - o wiele szybciej i łatwiej niż do dobrobytu.
Właśnie dlatego nie lubię ludzi. Was nie lubię!


autor: Boska wola

Chorzy do więzień, gangsterzy niech korzystają z życia


Jednym z kanonów działania państwa jest stan jego sądownictwa i prokuratury. Jacy są sędziowie i prokuratorzy dowiadujemy się od czasu do czasu z prasy. Ale w Polsce w stanie obecnym są dwa kanony, sędziowie mają być rozgrzani, prokuratorzy dyspozycyjni.


Sąd jest groźny, sąd jest zły, chciałoby się powiedzieć. Nawiązując do tekstu sigmy i wypowiedzi prof. Mirosława Dakowskiego o zmianach jakie powinny nastąpić w Polsce , poświęcę parę słów sądownictwu. Najpierw trochę statystyki  http://forum-z.cba.pl/?page_id=1651. Jak widać z tabeli Polska po Niemczech ma największą ilość sędziów.

Liczba spraw przypadająca na jednego sędziego jest zdecydowanie największa we Włoszech i w Hiszpanii. Odpowiednio 712 i 597.  W Polsce ilość spraw na jednego sędziego jest czterokrotnie niższa od sędziego Włoskiego i trzykrotnie niższa od Hiszpańskiego i Francuskiego.

O jakości pracy naszych sędziów niech świadczą ich „osiągnięcia”, większość spraw toczy się latami. Obywatele polscy  skarżą Polskę  do Trybunału Sprawiedliwości w Strassburgu. Tam zapadają niekorzystne dla Polski orzeczenia, z reguły ze względu na długość postępowania. Ostatnio rodzice zamordowanego przez SB Grzegorza Przemyka wygrali sprawę przeciwko Polsce w Strassburgu. Papierkiem lakmusowym naszego sądownictwa są sprawy zbrodniarzy grudnia, kopalni wujek, twórców stanu wojennego, itd., które toczą się w ponoć wolnej Polsce, nie lata ale dziesiątki lat. Jacy są sędziowie? Przykłady sędziego Rysińskiego, Tuley, Japłońskiego czy pań sędzi Konopko i Matlak, świadczą o tym, że sędziowie maja być rozgrzani a nie wydawać sprawiedliwe wyroki.

Zwolnienie gangsterów z Pruszkowa jest skandalem, ale zapuszkowanie niesprawnego intelektualnie Agatowskiego czy skazanie schizofrenika za kradzież batonika ma świadczyć o tym, że sądy działają.

Prof. Adam Strzembosz wierzył w samooczyszczenie wymiaru sprawiedliwości, jak bardzo się mylił pokazuje teraźniejszość.

Do sędziów dostrajają się prokuratorzy, prezentując żenującą wiedzę i fachowość. Często działając pod zamówienie polityczne. Sprawa gen. Papały wystawia jak najgorsze świadectwo prokuraturze, gdzie zdawałoby się tak prestiżowa sprawa, jak zabójstwo komendanta policji, doprowadza do różnych wniosków dwóch niezależnych od siebie zespołów badających tę sprawę.

Jeszcze bardziej groteskowo działa  prokuratura wojskowa, która prowadzi śledztwo smoleńskie, tak, że się ośmiesza. Moim zdaniem ta prokuratura powinna być zlikwidowana.

Wracając do gangsterów, wyczytałem, że policja włoska skonfiskowała jednemu z bossów mafii, majątek wartości 700 mln euro. Jestem ciekaw jak w tej  mierze dzieje się w Polsce, czy sędziowie i prokuratorzy skonfiskowali jakiś majątek polskim gangsterom?

autor: Andy51

niedziela, 29 września 2013

Koń - towarzysz, czy koń - zabawka..?


Co jakiś czas naszym małym, końskim światkiem wstrząsają kolejne “afery” - rzeczywiście lub tylko domniemanie źle traktowanych (zagłodzonych, chorych, itp.) koni. Takie jak ta niedawna, bardzo głośna, z Posadowa.
I jak - bardzo cicha, bo tylko dzięki forum Re-Volta.pl można się było o niej dowiedzieć - podobna, choć na o wiele mniejszą skalę, w Strzeszynie (lubuskie).

Jak Państwo dobrze wiecie, od dawna korzystam z łamów “KT” by zwalczać tzw. “postęp” w zakresie praw zwierząt. Dlaczego to robię?

Ależ to oczywiste! Bo się boję, że któregoś pięknego ranka i do mnie zajedzie jakaś “straż dla zwierząt” czy inne “towarzystwo opieki nad zwierzętami” albo "pogotowie dla zwierząt" (skądinąd: najzupełniej prywatne stowarzyszenia, którym obowiązująca ustawa o ochronie zwierząt WBREW KONSTYTUCJI nadaje uprawnienia takie same jak Policji czy innym służbom państwowym...). Pretekst się znajdzie. Ot - stajni nie mam. Konie są zbyt grube. Albo zbyt chude. Albo - ogier ze stadem chodzi.


Że to oczywista bzdura? Prywatne stowarzyszenie pod nazwą “towarzystwo opieki nad zwierzętami” może “upoważnić” do takiej czynności dowolną osobę. Wcale niekoniecznie posiadającą jakiekolwiek kwalifikacje merytoryczne. Ba! Nigdzie nie ma prawnego obowiązku, aby takie prywatne stowarzyszenie w ogóle jakąkolwiek wiedzę merytoryczną posiadało. Bo w zasadzie - cóż jest “kwalifikacją” dla członkostwa w tym stowarzyszeniu..?

Jakieś egzaminy państwowe? Ukończenie kierunkowych studiów (weterynaria - jeszcze najlepiej ze specjalizacją z hipparchii, bo cóż wie o koniach weterynarz od rybek, może zootechnika)? Nie! Jedyną “kwalifikacją” dla członkostwa w takim stowarzyszeniu jest czułe serduszko i wielka sympatia dla zwierząt.

A także, ma się rozumieć - wolny czas i posiadanie środków pozwalających na oddawanie się tego rodzaju działalności (chętnie się zgodzę, że takie stowarzyszenia są na ogół biedne - ale to też jest niedobrze, bo stwarza pokusę korzystania z posiadanej władzy dla całkiem przyziemnych celów...).



To jest przepis na katastrofę! Wiele wskazuje na to, że taka katastrofa wydarzyła się właśnie we wspomnianej Strzeszynie - na szczegółowy opis tego konkretnego przypadku przyjdzie pora, gdy sprawa się zakończy.

Cóż stanowi obowiązująca ustawa z 21 sierpnia 1997 roku o ochronie zwierząt (wielokrotnie nowelizowana, opieram się na tekście jednolitym, ogłoszonym 19 kwietnia 2013 roku, poz. 856)?

Interesuje nas artykuł 6 ust. 2 oraz art. 7  tej ustawy. Artykuł 6 ustęp 2 podaje katalog czynności uważanych, w rozumieniu prawa, za “znęcanie się nad zwierzętami”.

Jest to katalog otwarty, gdyż tekst wprowadzający go zawiera sformułowanie “w szczególności” (co oznacza, że oprócz przypadków wyraźnie wymienionych, pod tę definicję mogą podpadać także inne sytuacje, które uprawniony organ uzna za zadawanie lub świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień - cóż za mętny słowotok, swoją drogą!).


Biorąc pod uwagę, że złamanie tego prawa grozi poddanemu niemiłościwie nam panującej III RP bardzo poważnymi sankcjami karnymi (taką sankcją jest z całą pewnością przepadek mienia - nieraz o bardzo znacznej wartości - jaką stanowić mogą zwierzęta...) - już sam fakt dopuszczenia do takiej samowolki kwalifikuje ten przepis do kosza na śmieci. Gdyby to nie była tak “nieistotna”, “nieważna”, “drobna” sprawa - jestem przekonany, że nowelizacja, wprowadzająca do ustawy tak bzdurną konstrukcję prawną, dawno znalazłaby się w Tybunale Konstytucyjnym! No ale cóż - chodzi tylko o jakieś tam konie, czy inne zwierzaki, kto by się tym przejmował, nieprawdaż..?

W ten właśnie sposób kolejne dziedziny naszego życia oddawana są w pacht najbardziej zajadłym krzykaczom - takim, którym chce się i którzy mają czas i środki na to, aby wokół swojego “problemu” robić szum, wycierać sejmowe korytarze, lobbować. Większość zaś milczy sądząc, że to jest “nie moja sprawa” - i tym sposobem, niemiłościwie nam panujące gosudarstwo może już odbierać swoim poddanym nie tylko zwierzęta, ale i dzieci. Jak mówi ludowe przysłowie od rzemyczka do koniczka. Większość milczała, gdy uchwalano prawo umożliwiające odbieranie zwierząt - to większość nie ma się teraz co dziwić, że i dzieci można odebrać, gdy tylko “uprawniony organ” uzna, że są zbyt grube, zbyt chude, matka za często chodzi do kościoła, albo ojciec ma zbyt radykalne poglądy!

Katalog przypadków (przykładowych, bo mogą też być inne, w ustawie niewymienione...) “znęcania się” trudno uznać za niekontrowersyjny. Gdy, parę lat temu, tuż po uchwaleniu tej nowelizacji, opowiedziałem wójtowi jednej z sąsiednich gmin, że od tej pory nie wolno wystawiać zwierzęcia gospodarskiego lub domowego na działanie warunków atmosferycznych - ogarnął go homerycki śmiech.


Ale to u mnie, na zapadłej prowincji, gdzie “postęp” dociera bardzo powoli i z oporami, a ludzie są wciąż pobożni, pracowici... Wróć! Pracowici to już tak bardzo nie są. Nie w sytuacji, gdy jednym z głównych źródeł utrzymania na wsi są dopłaty bezpośrednie...

I to niestety, w połączeniu z przepisami tej właśnie ustawy - sprawia, że spokonie będę spał dopiero zimą, gdy jedyną łączącą nas z cywilizacją drogę przysypie półmetrowa warstwa śniegu i żadne “towarzystwo opieki nad zwierzętami” z całą pewnością do mnie nie dojedzie!

Artykuł 7 ustęp 1 stwierdza, że zwierzę traktowane w sposób określony w art. 6 ust. 2 (czyli - pamiętając, że mamy do czynienia z katalogiem otwartym - praktycznie KAŻDE zwierzę!) może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia.

Czasowo - bo TEORETYCZNIE - do momentu wyroku sądu.

Problem polega na tym, że sprawiedliwość w Polsce jest NADER nierychliwa. Taka sprawa może się w sądach różnej instancji ciągnąć latami. I będzie się ciągnąć! Przecież co biegły, to opinia - a jeśli tylko poszkodowany właściciel zwierzęcia nie załamie się od razu i podejmie walkę (to też nie jest takie łatwe: wójt czy burmistrz nie z własnej pensji płaci prawnikom i biegłym...), prawie na pewno będzie mógł niejedno na swoją obronę przedstawić.

Nie mówiąc już o tym, że i tzw. "postępowanie przedsądowe" - może w praktyce wlec się miesiącami, albo i latami. A na tym etapie uprawnienia poszkodowanego są prawie że żadne!


Tak więc jedno z dwojga. Albo sprawa zakończy się względnie szybko zagarnięciem zwierzęcia (np.: konia rzadkiej rasy, o cennym rodowodzie..?) przez osobę wskazaną przez włodarza gminy (ustawa daje tu w praktyce pełną dowolność, licho tylko maskowaną jakimiś pretekstami!) - jeśli właściciel zwierzęcia jest biedny, stary, chory i nie stać go na toczenie sądowych batalii. Albo też, jeśli taki przypadek nie zachodzi - co najmniej przez kilka lat pożytki z posiadania zwierzęcia (które całkiem spokojnie może już do tego czasu dobiec kresu swych dni...) czerpać będzie owa wskazana przez wójta osoba...

Oczywiście: jeśli wójt będzie w ten sposób odbierał najlepsze krowy mieszkańcom swojej gminy i przydzielał je sobie lub członkom własnej rodziny - to zapewne polegnie w następnych wyborach, a kto wie - może się i referendum w sprawie jego odwołania udać. Już nie mówiąc o tym, że może mu się chałupa spalić jak raz w momencie, gdy miejscowa ochotnicza straż pożarna będzie na pielgrzymce na Jasną Górę... Stąd - z tego kija trzeba korzystać rozważnie.

Gminna władza może w ten sposób spokojnie ograbiać ludzi obcych, nielubianych przez sąsiadów, biednych. No jak raz - koniarzy! Którzy dość często przeprowadzając się na wieś “za końmi” - są w lokalnym środowisku obcy, nie cieszą się jako “miastowi”, ulegający jakiejś “fanaberii” zbyt wielką sympatią - a, podobnie jak mnie, zdarza im się czasem przeinwestować i zostać ze stadem fajnych koników - i z długami...

Teraz chyba Państwo już rozumiecie, dlaczego sen mam lekki, a siekierę trzymam na podorędziu..?


Osobnym skandalem jest zapis art. 7 ust. 2 ustawy, który daje upoważnionemu przedstawicielowi organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt prawo niezwłocznego odebrania zwierzęcia właścicielowi, jeśli tylko w swojej subiektywnej ocenie uzna dalsze pozostawanie zwierzęcia u właściela, za zagrażające jego życiu lub zdrowiu.

Przypominam, co już napisałem, że chodzi o członków prywatnego stowarzyszenia, których jedyną kwalifikacją jest zainteresowanie losem zwierząt, wolny czas i środki utrzymania. W praktyce zatem - o tym, czy MOJE konie mają się dobrze czy nie i czy ich pobyt u mnie zagraża ich zdrowiu i życiu, czy nie - decydować będzie najpewniej jakiś pryszczaty młodzieniec albo egzaltowana paniusia na wczesnej emeryturze. Względnie, co już najgorsze by było - kolega koniarz, który taki sobie wybrał sposób na życie...


Przesadzam, histeryzuję, dopatruję się najgorszych intencji i spisków tam, gdzie tylko o “dobro zwierząt” chodziło..? Nie, nie moi Państwo! Ostrzegałem dawniej, gdy był to zaledwie projekt lub świeżo uchwalona nowelizacja. Teraz, to ja Wam jedynie zdaję relację z istniejącego stanu rzeczy. Tak po prostu jest!

Zdarzyło się już, żeby odebrano ciężko przepracowane i trzymane w zdecydowanie nieodpowiednich warunkach (brak wybiegów, nie mówiąc już o pastwisku, skąpe wyżywienie, lekceważące podejście do kopyt czy ran) konie z jakiejś szkółki jeździeckiej czy pensjonatu w wielkim mieście? Albo u handlarza - hurtownika z "wejściami" w PZHK (takiego, co to każdy paszport jest w stanie załatwić - jak pewien szemrany osobnik w Wieliszewie, który zimnokrwiste kobyły jako "achałtekińce" próbował sprzedawać - a miał tych koni wielkie stado i więcej tam było otwartych ran, krwi i biedy niż w całym Posadowie!). Nie? Pewnie że nie i tak się nie zdarzy, choć każdy z nas mógłby po chwili zastanowienia z łatwością wskazać miejsca, gdzie tak się stać być może powinno. Ofiarą tak napisanej ustawy mogą padać tylko biedni i słabi i tacy właśnie jej ofiarą padają. Najlepiej jeszcze jak są to cudzoziemcy, bo wtedy ich szanse na skuteczną obronę są praktycznie zerowe.

Czy interwencje w takich przypadkach jak Posadowo były rzeczywiście uzasadnione? To wcale nie jest takie łatwe ani proste do oceny! Jak pokazuje przykład Skaryszewa - zmontowanie “duszoszczypatielnych” obrazków z dowolnego praktycznie miejsca jest rzeczą prostą i łatwą.


Konie, jak wiadomo, dzielą się na czyste i szczęśliwe. Z łatwością zatem można “cyknąć” fotkę dowolnemu praktycznie koniowi gdy jest utytłany w błocie lub nawet w gnoju. Długo nie trzeba czekać. Starczy, że taki koń ma w ogóle dostęp do błota - a na pewno się w nim wcześniej niż później utytła. Będzie wyglądał w ten sposób na zabiedzonego i potrzebującego interwencji? A jak jeszcze! Zwłaszcza w oczach laików (a - co od dawna powtarzam - 97% Polaków w życiu konia własną ręką nie dotykało...).

Utrzymanie koni jest obecnie coraz to bardziej odległe od ich naturalnych warunków. Taki już “trynd”. Coraz częściej zamiast pastwiska konie dostają wyłącznie sztuczne pasze. Fakt, że wybór tych pasz i wiedza o nich jest nieporównanie większa niż dawniej - ale nieuchronnym skutkiem tego stanu rzeczy musi być i to, że coraz więcej koni będzie albo zapasionych, albo zbyt chudych. I takie konie da się znaleźć praktycznie wszędzie!


Co najważniejsze - rośnie i BĘDZIE rosnąć, tzw. “społeczne przyzwolenie” na tego typu interwencje. Zarówno “w obronie zwierząt”, jak i “w obronie dzieci”. Jest to całkowicie naturalne.

Nie tylko chodzi o to, że zawsze, ilekroć coś takiego się dzieje, ogromna większość ludzi uważa, że “ich to nie dotyczy” (bo nawet, jeśli mają jakieś zwierzęta czy dzieci - to przecież “oni są w porządku”, więc “nie mają się czego bać” - a że jakiegoś zwyrodnialca spotyka nieszczęście, to dobrze mu tak..!).

Problem jest głębszy. Ludzie boją się wolności. Nie chcą decydować sami o sobie. Nie chcą ponosić odpowiedzialności. Lubią, gdy ktoś “wie lepiej”. Nawet, jeśli “wie lepiej” pryszczaty młodzieniec, którego jedyną kwalifikacją jest czułe serce i mnóstwo wolnego czasu - albo “pracownik socjalny”, który swój etat dostał “po znajomości”, a nagły atak aktywności wiąże się np. z koniecznością wykazania się przed nowym szefem...

Poza tym - nastąpiła w ciągu ostatnich kilkunastu lat dziwna zmiana w podejściu ogromnej większości ludzi do życia. Zmiana która, prawdę powiedziawszy, mnie przeraża!

Nasz sąsiad i dobry przyjaciel, u którego przez kilka lat składowałem siano w stodole, gnieździ się z żoną i czwórką dzieci w jednym pokoju z kuchnią. Pewnie, że woleliby większy metraż - ale, dopóki nie uda im się tego marzenia zrealizować, radzą sobie całkiem dobrze, są szczęśliwi, zawsze z radością ich odwiedzamy. Gdy tylko było to możliwe - trzymali też jakąś zimnokrwistą kobyłę (ostatnio, po serii hodowlanych niepowodzeń, sąsiad musiał się przerzucić na świnie i mięsne bydło - oprócz tego, że pracuje w mieście na etacie...). To są właśnie - ludzie normalni. Zarówno jak chodzi o ich stosunek do samych siebie, jak i - do zwierząt. Są razem na dobre i na złe. Kiedy dzieje im się dobrze - świętują. Kiedy idzie gorzej - cierpią wszyscy po równo.

Tymczasem dla coraz większej liczby Polaków ZARÓWNO posiadanie zwierząt, jak i dzieci - staje się jakimś rodzajem luksusu. Jeśli dziecko - to tylko wtedy gdy można mu zapewnić najdroższe, anglojęzyczne przedszkole, najlepszą prywatną szkołę, zajęcia dodatkowe, wakacje, gadżety, własny pokój, kieszonkowe, itp., itd. Jeśli zwierzę - to tylko wtedy, gdy ma przysłowiowe “złote klamki” w stajni, markowy sprzęt, najlepsze i najdroższe pasze, itp., itd.

Koń był przez tysiąclecia dlatego tak cennym i tak głębokie emocje wywołującym u ludzi zwierzęciem, że wspólnie z człowiekiem znosił zarówno dole, jak i niedole. Cierpiał, ginął i głodował tak samo jak ludzie. Oczywiście - należy się tylko cieszyć z faktu, że konie już nie muszą ginąć na wojnach toczonych przez ludzi, że mogą coraz lżej i coraz bardziej komfortowo pracować, że coraz więcej wiemy o ich zachowaniu, dzięki czemu łatwiej i z mniejszym dla nich cierpieniem możemy się z nimi dogadywać.

Ale, na Boga! Jest różnica między koniem - towarzyszem, a koniem - zabawką. Czym jest koń - towarzysz, to można sobie zobaczyć chociażby w znakomitym filmie produkcji polskiej pt. “Cwał”.

Natomiast koń - zabawka..? Jest to zwierzę bez celu, bez przyszłości, bez sensu. Jeśli koń ma być tylko zabawką, to jaki sens ma trzymanie się reguł racjonalnej hodowli, jaki sens mają próby poprawy jego wydolności psychofizycznej, jaki sens ma selekcja..? Przecież racjonalna hodowla i selekcja wiąże się nieuchronnie z cierpieniem koni! Tak samo jak trening sportowy, czy jakakolwiek inna forma użytkowania konia.

Czy nie prościej byłoby pójść na całość i zlikwidować to “źródło cierpienia” - wybijając wszystkie żyjące konie, może poza paroma sztukami w jakimś rezerwacie..?

A już najlepiej - zlikwidować wszelkie w ogóle cierpienie i ból na tej umęczonej planecie. Owijając się w prześcieradła i bez wzbudzania paniki czołgając w kierunku najbliższego cmentarza. Co wszystkim “obrońcom zwierząt” najserdeczniej polecam..!


Jątrzyłem, obrażałem, poniżałem i stosowałem groźby karalne także w następujących, podobnych wpisach (pod każdym tytułem zaszyty jest link - tłumaczę, bo zaobserwowałem, że np. na takim portalu jak "Nowy Ekran", gdy publiczność tamtejsza nie ma napisane, że to "link" - to nie klika, bo nie dostrzega...): "I tylko koni żal...", "Ekolodzy do gnoju!", "Zrównoważony odwrót w wersji na cztery kopyta", "Tym Państwu już dziękujemy, czyli Deklaracja Niepodległości", "Stulecie głupstwa", "Wypadek na drodze do Morskiego Oka", "Postęp w chowie i w hodowli", "Dorzucam do pieca, czyli: stop głupocie", "Siedź w kącie - znajdą cię!", "Rozpoznajemy się po gumofilcach!", "Wegetarianie, świnie i jaśnie państwo", "Dylemat człowieka sprawiedliwego", "O porzekadle: a swoje konie byś na rzeź oddał?", "Duma i uprzedzenie", "Co będzie, gdy ONI zwyciężą?", "Piotruś Pan, Wanda i konik", "Końskie jądra, czyli: jak się robi rewolucję?", "Post zwycięża nad Karnawałem", "Mały leksykon Mowy Nienawiści", "Natura konfliktu", "Rolnictwo przyszłości, czyli: weganie to imbecyle", "Na pochyłe drzewo kozy skaczą...", "Dlaczego rząd woli nowe samochody (oraz wegetarian i pedałów)?" i zapewne w wielu innych, których jednak sam nie zapamiętałem, a w katalogu wyszukać mi się ich nie udało. Skądinąd: zebrało się już tego! Wcale niecienka książeczka by wyszła, nieprawdaż..? A wszystko - szczera prawda...

Skróconą, zarysową historię zaboru koni w Bornem - Sulimowie podałem w komentarzu pod poprzednim wpisem (link).

Niestety, wciąż nie mam dostępu do archiwum (stacjonarny końputer nie wrócił jeszcze z serwisu) - stąd ilustracje do tekstu są całkowicie przypadkowe.

Pełen reportaż z Bornego zapewne w listopadowym numerze "Końskiego Targu". Za miesiąc!


autor: Boska wola

sobota, 28 września 2013

Wierzenia i mity smoleńskie - mgła


Poranna mgła nad Szczecinem pozwoliła wreszcie na przeprowadzenie eksperymentu nie tylko myślowego. Widok z Wałów Chrobrego. Widzialność 200m, wysokość 20m nad poziom Odry.
Na początku muszę oświadczyć że  jako dziecko kleiłem modele samolotów, szybowce z balsy, świerku i japońskiej bibułki. Potem było żeglarstwo, egzaminy na kolejne stopnie żeglarskie z elementami wiedzy meteorologicznej. Typowe dzieciństwo człowieka ciekawego świata o dużych uzdolnieniach manualnych. Kiedyś takich nazywano majsterkowiczami. 
W dobie walki na słowa, cytaty, pseudo-autorytety i pseudo-pewniki nikt prawdopodobnie nie zwróci nawet uwagi na możliwość przeprowadzania eksperymentów śledczych i porównawczych w Polsce. Retoryczne gierki to znakomita możliwość ugruntowywania błędnych "grupowych " przekonań.
Co może wnieść do wiedzy Dyletanta jesienna mgła która zawitała do Szczecina w poranek 21 września ? Szczecin to nie Smoleńsk, nie ta szerokość geograficzna. Pora roku inna, jesienne zrównanie dnia z nocą. Wiosną nie było okazji, więc może teraz ? Jako żeglarz, bywałem we mgle, nie byłem ignorantem, miałem jednak niedosyt wiedzy na temat trzeciego wymiaru jakim jest wysokość. Jesteśmy wszyscy ; dyletanci, ignoranci, lemingi i akolici jedynej słusznej wiary, łatwym  celem kłamstwa i manipulacji. Wdrukowano nam że piloci w Smoleńsku lecieli na ślepo.
Poranny widok z okna i to co zobaczyłem na ekranie komputera - postawiło mnie do pionu.

Raport pogodowy jest odnawiany co 30 minut. Wyglądało na to że mgła jest dość stabilna, utrzyma się długo. Zjadłem śniadanie, wyrychtowałem aparat i wsiadłem na rower. Chciałem być na miejscu o określonej porze. 


Fotografuję PAZIM, drugi po Katedrze św. Jakuba budynek w Szczecinie. Na najwyższym, dwudziestym drugim piętrze "termosu" (jak tu mówimy) jest kawiarnia. Jej podłoga leży na wysokości 93 m ! Nad nią słabo widoczna (na zdjęciu !) część techniczna z nadajnikami telewizji, telefonii a nad nadajnikami niewidoczne anteny. Przypominam ! Widoczność 100 metrów  podstawa chmur 100 stóp czyli 30 metrów.
Nagle nad mgłą pojawia się słońce. Zastanawiam się czy warto pędzić na Wały Chrobrego ; mgła pewnie rozwieje się, zniknie w ciągu minuty. Mam zielone światło! Depczę na pedały, zgrzytam zębatkami powtarzając : MOŻESZ PRÓBOWAĆ ! JAK NAJBARDZIEJ ! MOŻESZ PRÓBOWAĆ !  gnam sześćset  metrów. Samolot przelatuje w tym czasie  sześć kilometrów. Warto było. Warto, choć może wolałbym zrobić serię zdjęć ustępującej w ciągu sekund mgły. Mam sporą kolekcję zdjęć we mgle: sylwetki, smugi światła. Zasięg widoczności we mgle dotąd nie był w moim kręgu zainteresowania. Wracam, mgła ustępuje.
Dwa kolejne zdjęcia trochę łamią chronologię : pierwsze zrobiłem zaraz po wyjeździe z domu  przy widoczności 100 metrów , następne przy powrocie i widoczności 600 metrów.



Co mi dała ta wycieczka? Więcej niż szperanie w internecie. Co prawda wyszperałem i teraz wiem co to : "Rayleigh atmosphere", poznałem (the Koschmeider equation) : xv = 3.912 / b ext. Ponadto dowiedziałem się że : ... in the cleanest possible atmosphere, visibility is limited to about 296 km ! 
Istotna informacja do zapamiętania : w czasie mgły wilgotność ZAWSZE WYNOSI 100 % !!! Jeżeli temperatura nieco wzrośnie mgła zrzednie bo powietrze będzie mogło wchłonąć więcej wody - wilgotność pozostanie 100 %. Jeżeli temperatura nieco spadnie woda z powietrza zamieni się w dodatkową mgłę, widoczność zmaleje, mgła zgęstnieje - wilgotność dalej 100 % !
Wiatr jest wrogiem mgły, rozwiewa ją, wykrapla wilgoć na drzewach i krzewach. W czasie mgły - cisza jest prawie regułą !
Tak więc następujące twierdzenia wbijane nam do głów są fałszywe : 
- nie wolno było lecieć na lotnisko gdzie panowała mgła. (mgła ustępuje błyskawicznie).
- na wysokości decyzyjnej nic nie było widać z kabiny.
- nie reagowali bo nie widzieli zbliżających się drzew.
- załoga Jaka mogła z czystym sumieniem rekomendować podejście próbne.
W szczególności ; konkluzja raportu Millera jest fałszywa !
Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, , a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.

autor: cyborg

Wierzenia i mity smoleńskie - wstęp


Powstała nam nowa zdumiewająca wiara. Wiara wywodząca się z ateistycznego, upadłego marksizmu. Wiara w nienormalność swojego narodu, zrzeszająca ludzi upadłych i tego upadku apologetów. Oparta na nienawiści, potrzebowała kulminacji.
    Na początku były słowa, a słowa niosły nienawiść : ...znajdzie się sposób na prezydenta - wieszczył premier....prezydent gdzieś poleci ....i sprawa się rozwiąże ! - wtórował  marszałek sejmu.
Za słowami szły czyny. Sterowana i nagradzana pogarda. Utrudnianie sprawowania urzędów, groźba impeachmentu w razie niepodporządkowania się woli nieznanych sił. Ktokolwiek przyłączał się do wyznawców, mógł liczyć na łaski, ochronę i wdzięczność. Nawet przestępca ! Byle ofiarami przestępstwa była "niedorżnięta wataha". Tak powstało zapotrzebowanie na "Mord Założycielski" *.  I ziściło im się !  Mieli nawet  swoje zwiastowanie :  Tusk, Komorowski i Klich ruszyli do stolicy tak, iż do dziś z czasu rozliczyć się nie mogą i dziwne okoliczności powiadomienia podają. Mieli i objawienie : na ich telefonach pojawiła się wiadomość; ostateczny niepodważalny wyrok ; sprawcami katastrofy są piloci których "ktoś" nakłonił do lądowania we mgle , pozostaje tylko stwierdzić kto. Już niedługo obejmą swe wierzenia ochroną prawną. Komitet do spraw wiary w katastrofę już powstał, jest ustawowo chroniony przed składaniem jakichkolwiek zeznań w sprawie "Raportu", badań.
 Zygmunt Białas pyta w wywiadzie z prof. Dakowskim :  Szukaliśmy, szukamy... Są tego widoczne efekty. Jednak wkrada się znużenie, coraz częściej brakuje cierpliwości i zaufania wśród Blogerów, którzy kiedyś zgodnie współpracowali. Także Czytelnicy są już zmęczeni i zdezorientowani. Czyżby następował nieuchronny koniec naszych dążeń do ujawnienia prawdy?
Moja recepta : demaskujmy kłamstwa, ośmieszajmy kłamców i propagandystów, to co pozostanie będzie zawierać znacznie więcej prawdy.
Ponieważ ta groźna sekta opiera się na wierze w mity które rozpowszechnia, nie pozostaje nic innego do zrobienia jak obalać je jeden po drugim.
"Mord Załozycielski "  - jest tytułem  trzeciej części tryptyku autorstwa Edmunda Wnuk-Lipińskiego, światowej sławy socjologa, specjalisty od teorii i praktyki przemian systemow społecznych.

autor: cyborg