środa, 29 stycznia 2014

Mityczny rynek


Co to zresztą za rynek, w którym nie działają prawa popytu i podaży? Pracodawcy nie chcą poprawić oferowanych warunków, poszukujący pracy nie obniżają wymagań.

Wysłuchałam ostatnio kilku programów publicystycznych na temat rynku pracy. Banalnym jest stwierdzenie, że zdania w tej kwestii są jak zwykle ( zależnie od punktu siedzenia ) podzielone. Z jednej strony niepokojący jest wysoki poziom bezrobocia i liczba osób korzystających z opieki społecznej. Z drugiej - ogromne kłopoty pracodawców ze znalezieniem odpowiedniego pracownika.

Jestem osobą zdecydowanie starszą z wszelkimi uprawnieniami emeryta. Pomo wieku, którego nie ukrywam i adekwatnej do wieku aparycji, kilka razy w roku spotykają mnie propozycje nowej pracy. Na ogół staram się dowiedzieć od potencjalnego pracodawcy co widzi we mnie atrakcyjnego poza zwolnieniem z tak zwanych kosztów pracy (co oczywiście jest argumentem niebagatelnym) gdyż składki odprowadza za mnie ZUS.
Pan, który od dłuższego czasu namawia mnie na zarządzanie jego pensjonatem na Mazurach powiedział mi wprost: „ pani nie będzie chlać z personelem” ( na pewno, bo nie piję wódki), „nie zaśnie z papierosem” ( na pewno, bo nie palę) „ i nie będzie wynajmować pokoi na godziny prostytutkom” ( na pewno, bo w tej branży nie mam znajomości). Okazało się , że w ciągu ostatnich lat zmieniał zarządcę kilkanaście razy. Nie miałam mu kogo polecić. Znane mi młode osoby wszystkie ciężko pracują, natomiast za kogoś słabo znanego nie wezmę odpowiedzialności. Zastanawialiśmy się czego brakuje jego pracownikom. Oświadczył, że przede wszystkim lojalności. Lojalność przestała być w naszej kulturze wartością.
Przypomniał mi wydarzenie z czasów głębokiego PRL na którym zapewne opierał swoją dobrą o mnie opinię. Odwiedziłam koleżankę, która była zootechnikiem w PGR koło Działdowa. Nierozsądny dyrektor polecił umieścić stertę nawozu na podwórzu, a jeszcze głupsze od tego dyrektora owce, częściowo zeżarły ten nawóz. Zaczęły zdychać, a dyrektor niefrasobliwie wybrał się na polowanie.
Wezwałyśmy młodego wiejskiego weterynarza i prawie całą noc trwała akcja ratunkowa. Łapałyśmy z koleżanką owce (i barany) , przytrzymywałyśmy je siłą, a weterynarz wlewał im do gardła jakąś miksturę i robił zastrzyk. Pomogło- stado zostało uratowane. Potem do rana przewoziliśmy na taczkach nawóz do szopy, żeby uniknąć ze strony owiec recydywy. Pamiętam, że po tej pracy wchodziłam po schodach do swego pokoju na czworakach.
Nikt nie zastanawiał się nad odpowiedzialnością ( choć wina była ewidentnie po stronie dyrektora), nikt nie pytał o wynagrodzenie. Zadałam sobie sama pytanie: „wobec kogo właściwie byłam lojalna?”. Na pewno nie wobec systemu oraz nie wobec dyrektora idioty – typowego prowincjonalnego aparatczyka, który ( nieudolnie) bawił się w ziemianina. Oczywiście żałowałam owiec, ale przede wszystkim miałam do każdej pracy stosunek- nazwijmy to- zadaniowy.
Taki stosunek jest obecnie coraz rzadszy.

Dozorczyni sprzątająca ( dodajmy bardzo niedbale) podwórze naszej kamienicy zwierzyła mi się ostatnio, że ta praca jest dla niej poniżająca . Nie byłam w stanie jej przekonać, że poniżające jest korzystanie z zasiłków, a nie praca. Obecna przy rozmowie wnuczka wypytywała mnie potem o moją pracę fizyczną na wyścigach. Wnuczka zapewne chciała poznać tradycyjny etos jeźdźca amatora, bo zgodnie z rodzinną tradycją jest już amatorem.
Odparłam , że zamiatałam stajnię, czyściłam boksy, wywoziłam gnój i czułam się poniżona wyłącznie wtedy gdy mi coś nie wychodziło. Na przykład za moimi taczkami zawsze pozostawała na chodniku cienka strużka nieczystości. Kiedyś trener z sąsiedniej stajni powiedział, że znalazł mnie idąc za tą strużką jak za nicią Ariadny ( erudyta się znalazł) a chłopcy rechotali, ale nie zdradzili mi dlaczego oni nie zostawiają śladów.
Myślę, że nasz trener Michalczyk- świadomie lub nie - stosował wobec amatorów politykę Tomka Sawyera. Nie każdy z amatorów miał prawo brać widły do ręki. „Zostaw, bo przebijesz sobie nogę, albo co gorsza konia” - mówił trener . Gdy wreszcie pozwolono mi wyczyścić boks czułam się zaszczycona, a nie upokorzona.
Widać nie pracowałam najgorzej. Kilka dni temu spotkała mnie ze strony dawnego znajomego z wyścigów propozycja zamieszkania w stadninie dla prowadzenia tak zwanej księgi stadnej i wypisywania koniom paszportów. Znajomy powiedział, że nie chce młodej osoby, bo nie pójdzie ona do stajni, żeby sprawdzić czy opis konia w paszporcie jest zgodny z rzeczywistością, nosi zapewne buty na obcasie, a poza tym – taka młódka na ogół nie identyfikuje się ze swoją pracą, nic ta praca jej naprawdę nie obchodzi, jest nielojalna.

Nie ma chyba racji- to nie kwestia wieku, podobny niezrozumiały dla mnie stosunek do pracy prezentują nie tylko osoby młode.
Sąsiadka, zadłużona u wszystkich w kamienicy, nie zechciała przyjąć pracy na pół etatu w kiosku. Powiedziała, że „nie będzie nikomu usługiwać”. Pewna daleka znajoma, którą na wiosnę czeka eksmisja za permanentne unikanie płacenia czynszu, odmówiła pracy wychowawcy w internacie, gdzie dostałaby mieszkanie, utrzymanie i pensję. Samą propozycję takiej pracy uznała za poniżającą. Korzystanie z zasiłku jakoś jej nie poniża - co więcej uważa, że z tytułu tak zwanego dobrego urodzenia należy jej się ( jak królowej brytyjskiej) bezpłatne mieszkanie od miasta.

Na marginesie - lawinowo rośnie liczba osób, które gotowe są pełnić rolę elity czyli żyć wzorcowo i wygodnie na koszt społeczeństwa. Na ich nieszczęście społeczeństwo polskie nie potrzebuje takich elit, których jedyną rolą jest wzorcowa konsumpcja. Są wśród nich artyści, niebieskie ptaki, byli politycy. Ich wszystkich poniżałaby praca poniżej ich ( wyimaginowanych) możliwości, trudno więc oczekiwać od nich zapału do pracy, etosu pracy i elementarnej lojalności.

Co to zresztą za rynek, w którym nie działają prawa popytu i podaży? Pracodawcy nie chcą poprawić oferowanych warunków, poszukujący pracy nie obniżają wymagań.
Istnieje wiele innych podobnych pseudo- rynków nie osiągających homeostazy. Skorelowany z rynkiem pracy rynek mieszkaniowy, na którym ogromna liczba nowych pustostanów nie powoduje znaczącej obniżki cen mieszkań, a młodych ludzi i tak nie stać na mieszkanie, niezależnie od zarobków. „ Po co mam pracować? Na bilety MZK?” - zapytał mnie pewien energiczny młody człowiek. Faktycznie oferowano mu pensję nie rozwiązującą żadnych problemów życiowych.
Dostęp do tak podstawowego dobra jakim jest mieszkanie umożliwia- jego zdaniem - jedynie synekura w radach nadzorczych, czy też inne prace „ przy rządzie” z klucza partyjnego, albo kontrakt gwiazdorski w mediach.
Słyszałam zresztą, że PO jest faktycznie największym w Polsce pośrednikiem na rynku pracy. To po części tłumaczy notowania tej partii. Te notowania ostatnio słabną. Czy możemy liczyć, że sytuacja się unormuje? Ciekawe czy ewentualna nowa rządząca partia będzie na zasadzie TKM również obsadzać nie tylko rady nadzorcze lecz wszystkie stanowiska od prezesa do babci klozetowej?
Mnie to na szczęście nie dotyczy. Dają sobie radę sama.

autor: Iza

Brak komentarzy: