czwartek, 5 grudnia 2013

Jazgdyni wśród ludożerców




Portale internetowe czasami przeradzają się w plemienne, ksenofobiczne środowiska. Jak tam przychodzisz, nie daj Boże z Neonu24, to możesz być tylko agentem.

Po przeprawie promowej, już poza Dar es Salam, zboczyłem z drogi i przedzierałem się przez las. Lokalny przedstawiciel PLO pobieżnie wskazał mi drogę do malowniczej dzikiej plaży z dosyć bliską rafą koralową.
Niosłem więc w worku mój mały ponton, płetwy i maskę. Słońce, nawet poprzez zasłonę liści piekło niemiłosiernie. Przepocona koszulka kleiła się do ciała.
Słyszałem już grzmot fal o brzeg, gdy jakieś szmery w pobliżu spowodowały, że bacznie zacząłem rozglądać się wkoło.
Metaliczny trzask repetowanej broni spowodował, że zamarłem w pół kroku. Byłem otoczony przez oddział czarnych żołnierzy. Wszyscy mieli broń skierowaną we mnie. Upuściłem worek i uniosłem ręce do góry. Bałem się poruszyć, bo nie rozumiałem, co jest grane. Jeden z żołnierzy zaczął coś do mnie wywrzaskiwać, a drugi zajął się przeszukaniem mojego worka i z triumfem w oczach wyciągnął z niego ponton i płetwy. Nagle poczułem się jak członek desantu na plaży w Normandii. Jedyny dokument, który miałem ze sobą, to odręcznie wypisany permit, teraz mokry od potu i sklejony.
Cały czas z rękoma nad głową, zabrali mnie na pięcio-kilometrowy spacer na posterunek, gdzie spędziłem cztery godziny oczekując na przyjazd agenta i przedstawiciela.
Okazało się, że skręciłem do lasu w złym miejscu i wlazłem wprost na tereny wojskowe. A z tym pontonem, płetwami i bez dokumentów, to jak nic wyglądałem na szpiega, terrorystę, szykującego desant na Tanzanię.
....................
Po przylocie do Bombaju z miejscowości tuż przy pakistańskiej granicy, udałem się na lotnisko międzynarodowe. Przy wejściu do środka zatrzymał mnie uzbrojony żołnierz i poprosił o pokazanie biletu. Przedstawiłem maila, gdzie wykazany był mój bilet z lotem Lufthansą z Bombaju do Frankfurtu. Żołnierz zabrał papier i poszedł sprawdzić moją rezerwację.
Wrócił po chwili z informacją, że niestety nie figuruję na liście pasażerów. Na teren portu lotniczego wstępu nie mam.
Stoję przed drzwiami z walizami. Temperatura tak na oko 42 stopnie Celsjusza. Nie mam pieniędzy, a moja karta kredytowa w Indiach nie działa. Wokół kłębi się tłum Hindusów, którzy oferują mi różne usługi. Kombinuję, jak tu się udać do konsulatu. No tak, ale jest właśnie niedziela.
Uratowała mnie telefonia komórkowa, która na szczęście działała. Zadzwoniłem do Norwegii do swego agenta, który załatwia podróż i się rozdarłem, co oni wyprawiają i jak sytuacja wygląda. Przepraszał i obiecał jak najszybciej coś załatwić.
Przesiedziałem trzy godziny na krawężniku, opędzając się od natrętnych tubylców. Pić się chciało, jak cholera, ale to Indie, ameba i inne paskudztwa. Wreszcie przyszedł sms z nowym lotem: Bombaj – Dubaj – Frankfurt. Tym razem bez problemu wszedłem do portu lotniczego. Witaj cywilizacjo!
.................................
Postanowiłem dodatkowo pisać na portalu Niepoprawni. Dosyć szybko uzyskałem rangę blogera, zezwalającą na umieszczanie swoich tekstów na stronie.
Z folderu moich tekstów wybrałem jeden, stosunkowo neutralny, nieco przepełniony ironią. Został dobrze przyjęty i dyskusja była owocna.
Drugi tekst dotyczył godności i potrzeby utrzymywania wyprostowanej postawy. I zaczęło się. Dyżurny, powszechnie znany tropiciel wrażej agentury, ruszył do ataku i zaprawioną w boju metodą zaczął zadawać podchwytliwe pytania. Odpowiadałem na nie uczciwie.
Potem było już tylko gorzej. Jakby na dźwięk trąbki gończego psy tropiące ruszyły na łowy. Nagle zakotłowało się. Cokolwiek bym nie powiedział było źle. Zaczęły się napaści osobiste, obelgi i chamstwo. A mnie oskarżono o wszystkie możliwe grzechy blogosfery, łącznie z intencjami opanowania i zagrabienia portalu. Histeria niektórych sięgnęła zenitu. Stałem się, według mnie mimowolnym, detonatorem złych emocji i wzajemnych animozji.
Pewien jestem, że w realnej sytuacji, jeszcze sto lat temu, czekałby mnie publiczny lynch. Ukryta ksenofobia i strach przed obcymi to pierwotne, silne cechy zbiorowości plemiennych. Ja, jako obcy stałbym się tego ofiarą.
...................................
Jak widać byłem już w różnych tarapatach i to we wielu miejscach na świecie. Jednak najbardziej wredna sytuacja zdarzyła się, gdy siedziałem u siebie w domu przed komputerem. Może to dlatego, że praktycznie ostatnie trzydzieści lat pracuję za granicą, bez kontaktu z Polakami i straciłem tą specyficzną wrażliwość na rozmowy po polsku, pełne ostrożności i niuansów. Może zbyt dużym szacunkiem darzę interlokutorów i zbyt ufnie i naiwnie rozmawiam. Całkiem możliwe. By być "swojakiem" trzeba posługiwać się specyficznym kodem i kalkami pojęć. Jak ci, co w każdym tekście litery PO piszą z dużej litery.
Dużo jeszcze muszę się nauczyć. Lecz to mnie tylko cieszy, bo ciągłe uczenie się jest celem mojego życia.

autor: jazgdyni

Brak komentarzy: