niedziela, 19 kwietnia 2015

Nie ma leków! Zdychaj Polaku!





Pisałem już o tym [1]. Genialny duet Kopacz i Arłukowicz doprowadzili swoim działaniem do zapaści rynku farmaceutycznego.

Czy to zwykła głupota? A może świadomy przekręt platformerskich szubrawców bo, jak to zdradziła "niewinna" Sawicka – na służbie zdrowia można duże lody kręcić.

Jakby nie dociekać przyczyn, kliku cwaniaków robi kokosowe interesy na polskich lekach. Najgorsze jest jednak to, że robiąc te interesy na podstawie kretynizmu Ministerstwa Zdrowia, jednocześnie pozbawiają polskich pacjentów dostępu do leków. I to nie byle jakich leków, żadnych tam witaminek, pastylek na ból głowy, czy maści na stawy, których reklamy opanowały wszystkie stacje TV, tylko tych prawdziwych leków, refundowanych, często leków ratujących życie.

Co mają robić ludzie z ciężką cukrzycą, muszących codziennie przyjmować lek, gdy nie ma odpowiedniej insuliny, bo jest wywożona za granicę?


Co się dzieje?
Zmiana przepisów, świadomie, czy nieświadomie, doprowadziła do mafijnej patologii, gdzie nie opłaca się prawidłowo sprzedawać leków pacjentom, tylko handlować nimi na dużą skalę.
Małe, rodzinne apteki, które nie uczestniczą w tym procederze, padają jak muchy.
A obywatele nie wykupują jednej trzeciej przypisanych im przez lekarzy leków.

Jak to możliwe?
Proceder prowadzony jest na dwa sposoby.
"Ten konkretny proceder umożliwia polityka cenowa producentów leków, którzy wiedzą, że w bogatszych krajach mogą dyktować wyższe ceny swych produktów, w biedniejszych, w tym w Polsce – muszą one być niższe, by były kupowane. Różnice cen bywają bardzo duże. Przykładowo specyfik kosztujący 50 euro, w Polsce dostępny jest za równowartość 20 euro. A wszystko to przy kosztach produkcji wynoszących na przykład 2 euro. Zarobek producenta, bez względu na to czy sprzeda lek w Niemczech, czy w Polsce, jest więc ogromny, choć – oczywiście – korzystniejsza jest jego sprzedaż w Niemczech.
Rozbieżność cen powoduje, że kupowanie leków w Polsce i ich sprzedawanie w Niemczech staje się szalenie zyskownym procederem. Problem w tym, że nielegalnym. Dlatego działalność taka odbywa się zwykle przez hurtownie-słupy, powstające tylko w tym celu. Są to firmy, które niczego nie sprzedają na polskim rynku, a ich jedyny kontakt z krajowymi aptekami polega na tym, że odkupują od nich leki. Następnie odsprzedają je z dużym zyskiem za granicę. A gdy zaczyna się ich właścicielom palić grunt pod nogami, po prostu zwijają interes, lecz za chwilę otwierają go na nowo."[2]
Znam osobiście kilka aptek, otwartych niedawno, w bardzo nieatrakcyjnym punkcie, które nawet nie usiłują specjalnie udawać, że służą pacjentom. To apteki do obrotu i eksportu leków za granicę. Korzystając z luk prawnych, wszelkie służby farmaceutyczne, czy skarbowe są kompletnie bezradne.

Tak, jakby ktoś rozciągnął parasol nad tym, z punktu widzenia moralności przestępczym procederem, parasol ochronny. I nie jest to świeża sprawa. Zaczęło się to w roku 2012, natychmiast po nowej ustawie Arłukowicza.
Tak, jakby zaufani ludzie tylko czekali na wejście ustawy, by natychmiast rozpocząć intratny biznes. Byli przygotowani i dobrze wiedzieli, jaki smakowity tort resort im podsuwa.
Oczywiście prokuratury i sądy kompletnie tym się nie zajmują, bo mają, jak wiemy, ważniejsze sprawy na głowie.


Duże hurtownie farmaceutyczne, których jest w Polsce kilka, a ich właściciele figurują w czołówce listy najbogatszych Polaków, albo już zostały spieniężone i sprzedane międzynarodowym konsorcjom, podobnie jak to zrobił dr Kulczyk kupując Browary Wielkopolskie (m.in. marka "Lech") za głupie 20 milionów, by po trzech latach sprzedać potentatowi z RPA za 400 milionów, szybko zwąchały duży interes. Po co mają się zajmować zaopatrzeniem aptek i jeszcze wspierać hurtownie – słupy i fałszywe apteki, jak sami mogą doić krowę.
"Ustawa refundacyjna nie pozostawia wątpliwości - hurtownie na każdym sprzedanym opakowaniu leku mogą zarobić 5 procent, bo marża na te leki jest sztywna. Ani grosza mniej, ani więcej. Z drugiej strony ustawa farmaceutyczna, która dotyczy wszystkich leków, jasno wskazuje, że ich wywóz za granicę to obrót hurtowy. Nie widać więc prawnego powodu, dla którego eksporterzy mają być traktowani inaczej niż ci, którzy dostarczają leki na polski rynek.

I tu tkwi sedno problemu - gdyż zastępcy dyrektora departamentu lekowego w Ministerstwie Zdrowia - Grzegorz Bartolik i Wojciech Giermaziak - na początku 2012 roku - w odpowiedzi na pytania hurtowni farmaceutycznych - wysyłali do nich interpretację przepisów, która sprawia, że te mogą zarabiać kokosy na eksporcie. Dotarliśmy do tych pism. Jasno z nich wynika, że według dyrektorów z MZ hurtownie przy eksporcie nie muszą stosować sztywnej marży, która obowiązuje, gdy sprzedają lek do polskich aptek. Pod taką interpretacją podpisał się też dyrektor departamentu lekowego Artur Fałek, który wysłał ją do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego." [3]
Każdego dnia o poranku, tuż po otwarciu apteki, właściciel albo kierownik łapie za telefon i rozpoczyna wydzwanianie do producentów leków. Do producentów, nie do hurtowni, bo gdyby oni ten lek mieli, to go natychmiast wyeksportują.
Ponieważ dzwonią aptekarze z całej Polski, więc nierzadko na połączenie można czekać do dwóch godzin. A gdy już człowiek połączy się z działem handlowym producenta, to zaczyna żebrać. Prosi choćby o dwa opakowania leku, choć normalnie zamówiłby dziesięć. Producent odpowiada, że może dać jedno opakowanie. Zdesperowany magister dyktuje receptę, gdzie lekarz wyraźnie wypisał dwa opakowania i jest to ratowanie życia. Producent zgadza się, albo nie. I tak jest codziennie, dzięki geniuszowi Arłukowicza et consortes.

Czy to nie jest paranoja i szwindel dużego kalibru?
Tworzy się ustawy w taki sposób, żeby dzięki sprytnym interpretacjom klika kumpli mogła zarabiać miliony, nie zwracając uwagi, że jednocześnie paraliżuje się cały system sprzedaży leków w kraju.
Czy Ministerstwo Zdrowia i rząd, do którego należy, to taka beznadziejna banda nieudaczników, czy wprost przeciwnie – dzielni pionierzy dzikiego zachodu odkrywający kopalnie złota i diamentów?

Skalę tego zjawiska policzyli dziennikarze.
"W aptekach brakuje nowoczesnych leków na cukrzycę, astmę, a nawet onkologicznych. Powód? Leki masowo wypływają za granicę, gdzie bardziej opłaca się je sprzedawać. Hurtownie i apteki nagminnie łamią przy tym prawo. Skala zjawiska - jak ustalili reporterzy TOK FM - jest potężna. Co roku z Polski wypływają leki warte 3 mld zł. - To często leki ratujące życie i nie mające zamienników - podkreśla główny inspektor farmaceutyczny." [3] Szacuje się również, że 30% leków w polskim obrocie handlowym jest, jak nie wie nikt – legalnie, czy nielegalnie, wyeksportowane za granicę.
Proceder ten jest jeszcze bardziej kryminalny, niż podają w wyliczeniach dziennikarze. To wszystko są leki refundowane, leki na receptę.
Oznacza to, że do tych leków, dopłaca budżet, czyli my wszyscy podatnicy.
I jest tak, ze banda cwaniaków zarabia miliardy, traci państwo, tracą obywatele, a za to Niemcy mają tańsze polskie leki.

Uczcie się rodacy! Świat należy do cwaniaków! Bzdurne prawa i przepisy po to się tworzy, by ktoś inteligentny i dobrze poinformowany mógł się odpowiednio nachapać kosztem państwa i współobywateli.
Więc po co narzekacie?! Zostańcie psipsiółkami i przyjaciółmi Ewy Kopacz, a worek pieniędzy sam się rozwiąże.



[1]   http://naszeblogi.pl/43191-zniszczone-polskie-apteki-aktualizacja (link is external)
[2]   http://www.pfm.pl/artykuly/nielegalny-eksport/234 (link is external)
[3]   http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,17749507,Lekow_brakuje__a_resort_pozwala_lepiej_zarabiac_tym_.html (link is external)

.

Obrazek użytkownika jazgdyni
Kraj


Pisałem już o tym [1]. Genialny duet Kopacz i Arłukowicz doprowadzili swoim działaniem do zapaści rynku farmaceutycznego.
Czy to zwykła głupota? A może świadomy przekręt platformerskich szubrawców bo, jak to zdradziła "niewinna" Sawicka – na służbie zdrowia można duże lody kręcić.
Jakby nie dociekać przyczyn, kliku cwaniaków robi kokosowe interesy na polskich lekach. Najgorsze jest jednak to, że robiąc te interesy na podstawie kretynizmu Ministerstwa Zdrowia, jednocześnie pozbawiają polskich pacjentów dostępu do leków. I to nie byle jakich leków, żadnych tam witaminek, pastylek na ból głowy, czy maści na stawy, których reklamy opanowały wszystkie stacje TV, tylko tych prawdziwych leków, refundowanych, często leków ratujących życie.
Co mają robić ludzie z ciężką cukrzycą, muszących codziennie przyjmować lek, gdy nie ma odpowiedniej insuliny, bo jest wywożona za granicę?

Co się dzieje?
Zmiana przepisów, świadomie, czy nieświadomie, doprowadziła do mafijnej patologii, gdzie nie opłaca się prawidłowo sprzedawać leków pacjentom, tylko handlować nimi na dużą skalę.
Małe, rodzinne apteki, które nie uczestniczą w tym procederze, padają jak muchy.
A obywatele nie wykupują jednej trzeciej przypisanych im przez lekarzy leków.

Jak to możliwe?
Proceder prowadzony jest na dwa sposoby.
"Ten konkretny proceder umożliwia polityka cenowa producentów leków, którzy wiedzą, że w bogatszych krajach mogą dyktować wyższe ceny swych produktów, w biedniejszych, w tym w Polsce – muszą one być niższe, by były kupowane. Różnice cen bywają bardzo duże. Przykładowo specyfik kosztujący 50 euro, w Polsce dostępny jest za równowartość 20 euro. A wszystko to przy kosztach produkcji wynoszących na przykład 2 euro. Zarobek producenta, bez względu na to czy sprzeda lek w Niemczech, czy w Polsce, jest więc ogromny, choć – oczywiście – korzystniejsza jest jego sprzedaż w Niemczech.
Rozbieżność cen powoduje, że kupowanie leków w Polsce i ich sprzedawanie w Niemczech staje się szalenie zyskownym procederem. Problem w tym, że nielegalnym. Dlatego działalność taka odbywa się zwykle przez hurtownie-słupy, powstające tylko w tym celu. Są to firmy, które niczego nie sprzedają na polskim rynku, a ich jedyny kontakt z krajowymi aptekami polega na tym, że odkupują od nich leki. Następnie odsprzedają je z dużym zyskiem za granicę. A gdy zaczyna się ich właścicielom palić grunt pod nogami, po prostu zwijają interes, lecz za chwilę otwierają go na nowo."[2]
Znam osobiście kilka aptek, otwartych niedawno, w bardzo nieatrakcyjnym punkcie, które nawet nie usiłują specjalnie udawać, że służą pacjentom. To apteki do obrotu i eksportu leków za granicę. Korzystając z luk prawnych, wszelkie służby farmaceutyczne, czy skarbowe są kompletnie bezradne.

Tak, jakby ktoś rozciągnął parasol nad tym, z punktu widzenia moralności przestępczym procederem, parasol ochronny. I nie jest to świeża sprawa. Zaczęło się to w roku 2012, natychmiast po nowej ustawie Arłukowicza.
Tak, jakby zaufani ludzie tylko czekali na wejście ustawy, by natychmiast rozpocząć intratny biznes. Byli przygotowani i dobrze wiedzieli, jaki smakowity tort resort im podsuwa.
Oczywiście prokuratury i sądy kompletnie tym się nie zajmują, bo mają, jak wiemy, ważniejsze sprawy na głowie.


Duże hurtownie farmaceutyczne, których jest w Polsce kilka, a ich właściciele figurują w czołówce listy najbogatszych Polaków, albo już zostały spieniężone i sprzedane międzynarodowym konsorcjom, podobnie jak to zrobił dr Kulczyk kupując Browary Wielkopolskie (m.in. marka "Lech") za głupie 20 milionów, by po trzech latach sprzedać potentatowi z RPA za 400 milionów, szybko zwąchały duży interes. Po co mają się zajmować zaopatrzeniem aptek i jeszcze wspierać hurtownie – słupy i fałszywe apteki, jak sami mogą doić krowę.
"Ustawa refundacyjna nie pozostawia wątpliwości - hurtownie na każdym sprzedanym opakowaniu leku mogą zarobić 5 procent, bo marża na te leki jest sztywna. Ani grosza mniej, ani więcej. Z drugiej strony ustawa farmaceutyczna, która dotyczy wszystkich leków, jasno wskazuje, że ich wywóz za granicę to obrót hurtowy. Nie widać więc prawnego powodu, dla którego eksporterzy mają być traktowani inaczej niż ci, którzy dostarczają leki na polski rynek.
I tu tkwi sedno problemu - gdyż zastępcy dyrektora departamentu lekowego w Ministerstwie Zdrowia - Grzegorz Bartolik i Wojciech Giermaziak - na początku 2012 roku - w odpowiedzi na pytania hurtowni farmaceutycznych - wysyłali do nich interpretację przepisów, która sprawia, że te mogą zarabiać kokosy na eksporcie. Dotarliśmy do tych pism. Jasno z nich wynika, że według dyrektorów z MZ hurtownie przy eksporcie nie muszą stosować sztywnej marży, która obowiązuje, gdy sprzedają lek do polskich aptek. Pod taką interpretacją podpisał się też dyrektor departamentu lekowego Artur Fałek, który wysłał ją do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego." [3]
Każdego dnia o poranku, tuż po otwarciu apteki, właściciel albo kierownik łapie za telefon i rozpoczyna wydzwanianie do producentów leków. Do producentów, nie do hurtowni, bo gdyby oni ten lek mieli, to go natychmiast wyeksportują.
Ponieważ dzwonią aptekarze z całej Polski, więc nierzadko na połączenie można czekać do dwóch godzin. A gdy już człowiek połączy się z działem handlowym producenta, to zaczyna żebrać. Prosi choćby o dwa opakowania leku, choć normalnie zamówiłby dziesięć. Producent odpowiada, że może dać jedno opakowanie. Zdesperowany magister dyktuje receptę, gdzie lekarz wyraźnie wypisał dwa opakowania i jest to ratowanie życia. Producent zgadza się, albo nie. I tak jest codziennie, dzięki geniuszowi Arłukowicza et consortes.

Czy to nie jest paranoja i szwindel dużego kalibru?
Tworzy się ustawy w taki sposób, żeby dzięki sprytnym interpretacjom klika kumpli mogła zarabiać miliony, nie zwracając uwagi, że jednocześnie paraliżuje się cały system sprzedaży leków w kraju.
Czy Ministerstwo Zdrowia i rząd, do którego należy, to taka beznadziejna banda nieudaczników, czy wprost przeciwnie – dzielni pionierzy dzikiego zachodu odkrywający kopalnie złota i diamentów?

Skalę tego zjawiska policzyli dziennikarze.
"W aptekach brakuje nowoczesnych leków na cukrzycę, astmę, a nawet onkologicznych. Powód? Leki masowo wypływają za granicę, gdzie bardziej opłaca się je sprzedawać. Hurtownie i apteki nagminnie łamią przy tym prawo. Skala zjawiska - jak ustalili reporterzy TOK FM - jest potężna. Co roku z Polski wypływają leki warte 3 mld zł. - To często leki ratujące życie i nie mające zamienników - podkreśla główny inspektor farmaceutyczny." [3] Szacuje się również, że 30% leków w polskim obrocie handlowym jest, jak nie wie nikt – legalnie, czy nielegalnie, wyeksportowane za granicę.
Proceder ten jest jeszcze bardziej kryminalny, niż podają w wyliczeniach dziennikarze. To wszystko są leki refundowane, leki na receptę.
Oznacza to, że do tych leków, dopłaca budżet, czyli my wszyscy podatnicy.
I jest tak, ze banda cwaniaków zarabia miliardy, traci państwo, tracą obywatele, a za to Niemcy mają tańsze polskie leki.

Uczcie się rodacy! Świat należy do cwaniaków! Bzdurne prawa i przepisy po to się tworzy, by ktoś inteligentny i dobrze poinformowany mógł się odpowiednio nachapać kosztem państwa i współobywateli.
Więc po co narzekacie?! Zostańcie psipsiółkami i przyjaciółmi Ewy Kopacz, a worek pieniędzy sam się rozwiąże.



[1]   http://naszeblogi.pl/43191-zniszczone-polskie-apteki-aktualizacja (link is external)
[2]   http://www.pfm.pl/artykuly/nielegalny-eksport/234 (link is external)
[3]   http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,17749507,Lekow_brakuje__a_resort_pozwala_lepiej_zarabiac_tym_.html (link is external)

.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/nie-ma-lekow-zdychaj-polaku

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Kraj


Pisałem już o tym [1]. Genialny duet Kopacz i Arłukowicz doprowadzili swoim działaniem do zapaści rynku farmaceutycznego.
Czy to zwykła głupota? A może świadomy przekręt platformerskich szubrawców bo, jak to zdradziła "niewinna" Sawicka – na służbie zdrowia można duże lody kręcić.
Jakby nie dociekać przyczyn, kliku cwaniaków robi kokosowe interesy na polskich lekach. Najgorsze jest jednak to, że robiąc te interesy na podstawie kretynizmu Ministerstwa Zdrowia, jednocześnie pozbawiają polskich pacjentów dostępu do leków. I to nie byle jakich leków, żadnych tam witaminek, pastylek na ból głowy, czy maści na stawy, których reklamy opanowały wszystkie stacje TV, tylko tych prawdziwych leków, refundowanych, często leków ratujących życie.
Co mają robić ludzie z ciężką cukrzycą, muszących codziennie przyjmować lek, gdy nie ma odpowiedniej insuliny, bo jest wywożona za granicę?

Co się dzieje?
Zmiana przepisów, świadomie, czy nieświadomie, doprowadziła do mafijnej patologii, gdzie nie opłaca się prawidłowo sprzedawać leków pacjentom, tylko handlować nimi na dużą skalę.
Małe, rodzinne apteki, które nie uczestniczą w tym procederze, padają jak muchy.
A obywatele nie wykupują jednej trzeciej przypisanych im przez lekarzy leków.

Jak to możliwe?
Proceder prowadzony jest na dwa sposoby.
"Ten konkretny proceder umożliwia polityka cenowa producentów leków, którzy wiedzą, że w bogatszych krajach mogą dyktować wyższe ceny swych produktów, w biedniejszych, w tym w Polsce – muszą one być niższe, by były kupowane. Różnice cen bywają bardzo duże. Przykładowo specyfik kosztujący 50 euro, w Polsce dostępny jest za równowartość 20 euro. A wszystko to przy kosztach produkcji wynoszących na przykład 2 euro. Zarobek producenta, bez względu na to czy sprzeda lek w Niemczech, czy w Polsce, jest więc ogromny, choć – oczywiście – korzystniejsza jest jego sprzedaż w Niemczech.
Rozbieżność cen powoduje, że kupowanie leków w Polsce i ich sprzedawanie w Niemczech staje się szalenie zyskownym procederem. Problem w tym, że nielegalnym. Dlatego działalność taka odbywa się zwykle przez hurtownie-słupy, powstające tylko w tym celu. Są to firmy, które niczego nie sprzedają na polskim rynku, a ich jedyny kontakt z krajowymi aptekami polega na tym, że odkupują od nich leki. Następnie odsprzedają je z dużym zyskiem za granicę. A gdy zaczyna się ich właścicielom palić grunt pod nogami, po prostu zwijają interes, lecz za chwilę otwierają go na nowo."[2]
Znam osobiście kilka aptek, otwartych niedawno, w bardzo nieatrakcyjnym punkcie, które nawet nie usiłują specjalnie udawać, że służą pacjentom. To apteki do obrotu i eksportu leków za granicę. Korzystając z luk prawnych, wszelkie służby farmaceutyczne, czy skarbowe są kompletnie bezradne.

Tak, jakby ktoś rozciągnął parasol nad tym, z punktu widzenia moralności przestępczym procederem, parasol ochronny. I nie jest to świeża sprawa. Zaczęło się to w roku 2012, natychmiast po nowej ustawie Arłukowicza.
Tak, jakby zaufani ludzie tylko czekali na wejście ustawy, by natychmiast rozpocząć intratny biznes. Byli przygotowani i dobrze wiedzieli, jaki smakowity tort resort im podsuwa.
Oczywiście prokuratury i sądy kompletnie tym się nie zajmują, bo mają, jak wiemy, ważniejsze sprawy na głowie.


Duże hurtownie farmaceutyczne, których jest w Polsce kilka, a ich właściciele figurują w czołówce listy najbogatszych Polaków, albo już zostały spieniężone i sprzedane międzynarodowym konsorcjom, podobnie jak to zrobił dr Kulczyk kupując Browary Wielkopolskie (m.in. marka "Lech") za głupie 20 milionów, by po trzech latach sprzedać potentatowi z RPA za 400 milionów, szybko zwąchały duży interes. Po co mają się zajmować zaopatrzeniem aptek i jeszcze wspierać hurtownie – słupy i fałszywe apteki, jak sami mogą doić krowę.
"Ustawa refundacyjna nie pozostawia wątpliwości - hurtownie na każdym sprzedanym opakowaniu leku mogą zarobić 5 procent, bo marża na te leki jest sztywna. Ani grosza mniej, ani więcej. Z drugiej strony ustawa farmaceutyczna, która dotyczy wszystkich leków, jasno wskazuje, że ich wywóz za granicę to obrót hurtowy. Nie widać więc prawnego powodu, dla którego eksporterzy mają być traktowani inaczej niż ci, którzy dostarczają leki na polski rynek.
I tu tkwi sedno problemu - gdyż zastępcy dyrektora departamentu lekowego w Ministerstwie Zdrowia - Grzegorz Bartolik i Wojciech Giermaziak - na początku 2012 roku - w odpowiedzi na pytania hurtowni farmaceutycznych - wysyłali do nich interpretację przepisów, która sprawia, że te mogą zarabiać kokosy na eksporcie. Dotarliśmy do tych pism. Jasno z nich wynika, że według dyrektorów z MZ hurtownie przy eksporcie nie muszą stosować sztywnej marży, która obowiązuje, gdy sprzedają lek do polskich aptek. Pod taką interpretacją podpisał się też dyrektor departamentu lekowego Artur Fałek, który wysłał ją do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego." [3]
Każdego dnia o poranku, tuż po otwarciu apteki, właściciel albo kierownik łapie za telefon i rozpoczyna wydzwanianie do producentów leków. Do producentów, nie do hurtowni, bo gdyby oni ten lek mieli, to go natychmiast wyeksportują.
Ponieważ dzwonią aptekarze z całej Polski, więc nierzadko na połączenie można czekać do dwóch godzin. A gdy już człowiek połączy się z działem handlowym producenta, to zaczyna żebrać. Prosi choćby o dwa opakowania leku, choć normalnie zamówiłby dziesięć. Producent odpowiada, że może dać jedno opakowanie. Zdesperowany magister dyktuje receptę, gdzie lekarz wyraźnie wypisał dwa opakowania i jest to ratowanie życia. Producent zgadza się, albo nie. I tak jest codziennie, dzięki geniuszowi Arłukowicza et consortes.

Czy to nie jest paranoja i szwindel dużego kalibru?
Tworzy się ustawy w taki sposób, żeby dzięki sprytnym interpretacjom klika kumpli mogła zarabiać miliony, nie zwracając uwagi, że jednocześnie paraliżuje się cały system sprzedaży leków w kraju.
Czy Ministerstwo Zdrowia i rząd, do którego należy, to taka beznadziejna banda nieudaczników, czy wprost przeciwnie – dzielni pionierzy dzikiego zachodu odkrywający kopalnie złota i diamentów?

Skalę tego zjawiska policzyli dziennikarze.
"W aptekach brakuje nowoczesnych leków na cukrzycę, astmę, a nawet onkologicznych. Powód? Leki masowo wypływają za granicę, gdzie bardziej opłaca się je sprzedawać. Hurtownie i apteki nagminnie łamią przy tym prawo. Skala zjawiska - jak ustalili reporterzy TOK FM - jest potężna. Co roku z Polski wypływają leki warte 3 mld zł. - To często leki ratujące życie i nie mające zamienników - podkreśla główny inspektor farmaceutyczny." [3] Szacuje się również, że 30% leków w polskim obrocie handlowym jest, jak nie wie nikt – legalnie, czy nielegalnie, wyeksportowane za granicę.
Proceder ten jest jeszcze bardziej kryminalny, niż podają w wyliczeniach dziennikarze. To wszystko są leki refundowane, leki na receptę.
Oznacza to, że do tych leków, dopłaca budżet, czyli my wszyscy podatnicy.
I jest tak, ze banda cwaniaków zarabia miliardy, traci państwo, tracą obywatele, a za to Niemcy mają tańsze polskie leki.

Uczcie się rodacy! Świat należy do cwaniaków! Bzdurne prawa i przepisy po to się tworzy, by ktoś inteligentny i dobrze poinformowany mógł się odpowiednio nachapać kosztem państwa i współobywateli.
Więc po co narzekacie?! Zostańcie psipsiółkami i przyjaciółmi Ewy Kopacz, a worek pieniędzy sam się rozwiąże.



[1]   http://naszeblogi.pl/43191-zniszczone-polskie-apteki-aktualizacja (link is external)
[2]   http://www.pfm.pl/artykuly/nielegalny-eksport/234 (link is external)
[3]   http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,17749507,Lekow_brakuje__a_resort_pozwala_lepiej_zarabiac_tym_.html (link is external)

.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/jazgdyni/nie-ma-lekow-zdychaj-polaku

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

Brak komentarzy: