niedziela, 2 lutego 2014

Automatyzacja vs indywidualizacja


Czy aby przypadkiem oczekiwanie iż społeczeństwo wzbogacone w ten sposób odwróci się kiedyś od Mamony i Tandety i zacznie poszukiwać innego boga - nie jest aby nadzieją na wyrost..?
Z powodzeniem, a nawet z niejaką łatwością rozprawiwszy się rano z problemem dostawy siana (jak to jednak solidny ciągnik zmienia życie na wsi...), tudzież solidnie posprzątawszy Padok Zimowy (bo wyszło słoneczko na chwilę i wydawało się, że jest cieplej...), uniesiony falą entuzjazmu, zadzwoniłem do Radka, druha mego serdecznego z pytaniem, czy aby nie wybiera się do cywilizacji..? 
Wendi będzie do odbioru najwcześniej w poniedziałek - a tu trzeba do tego czasu przeżyć, a także wykarmić osobniki czterołape, którym już tylko jedna pusiunia karmy została. Więc - albo uda się z kimś zabrać do ośrodka kultowego poświęconego bliźniaczym bóstwom Mamony i Tandety, znanego powszechnie pod nazwą "Pierdonki" - albo trzeba będzie się kopnąć piechty (jak to się mawia na Kociewiu...) do Strzyżyny i tamże polować na pociąg. A pociągi jeżdżą u nas w tej chwili całkowicie nieprzewidywalnie. Wiem, bo już dwa razy przez ostatnie kilka dni się nimi przewiozłem. Rozkład jazdy sobie - pociągi sobie. Pal licho ten dwukilometrowy marsz - ale już czekanie nie wiadomo jak długo w nieogrzewanej poczekalni... 
Zadzwoniłem - umówiłem się - i... prawie umarłem. Kilkugodzinna wyprawa po prostu była ponad moje siły. Dobrze, że nie wpadłem na pomysł jechać pociągiem do Warszawy (a teoretycznie powinienem - właśnie skończyła się ważność mojego dowodu osobistego na ten przykład i powinienem go chyba odnowić w miejscu zameldowania, nieprawdaż..?). Pod koniec dostałem normalnej, regularnej trzęsiawki - i Lepszej Połowie już się nie udało doprowadzić mnie do porządku, póki nie ległem w wyrku. Za co oberwało mi się po głowie (ale było mi w dużym stopniu wszystko jedno - siedziałem przy kozie w swetrze i trząsłem się, moje grzeszno cielsko utraciło na pewien czas zdolność do termoregulacji...), a teraz obrywa mi się po plecach, bo Hercules zdążył ostygnąć przez noc, zbyt krótko drewnem karmiony i powoli dopiero się rozpala. 
No ale co zrobić, co zrobić..? 
Za to była wyprawa z Radkiem, druhem moim serdecznym, jak zwykle - pouczająca. Doszło podczas niej do zabawnej i instruktywnej konfrontacji, o której pragnę zdać Państwu relację. 
Otóż - pośród wielu innych punktów programu tej wycieczki, odwiedziliśmy też gospodarstwo pewnych starszych państwa (pan ma ponad siedemdziesiąt lat, pani jest niewiele młodsza - ale postawna, energiczna i widać, że krzepę w łapie ma - a i kurwami rzuca jak na prawdziwego chłopa z jajami przystało...). Którzy mieli mieć krowę na sprzedaż. Krowa się wycieliła, urodziła podobno przepiękną jałóweczkę i daje mnóstwo mleka - i już nie jest na sprzedaż. 
Za to, być może państwo będą mieli na sprzedaż kwotę mleczną (o kwotach mlecznych opowiadałem jakiś czas temu) - bo jej nie wykorzystują. Ilościowo. Bo jak chodzi o jakość mleka, to nawet Radek był pod wrażeniem, gdy pani pokazała ostatnie tzw. "paski" (w rzeczy samej, są to wąskie paskie papieru) z wynikami badań odstawianego do mleczarni mleka. 
Teraz - na czym polega interesujący aspekt tego spotkania..? Otóż - przez całą drogę Radek, druh mój serdeczny, któremu dzięki zwyżce cen mleka udało się wreszcie wyjść na prostą, opowiadał mi o kolejnych ulepszeniach i inwestycjach, których planuje u siebie dokonać, żeby zwiększyć skalę produkcji, uczynić ją bardziej zautomatyzowaną i tańszą. Tymczasem państwo doją swoje krowy... ręcznie!
Pani opowiadała, że nawet mają dojarkę elektryczną, ale od nowości nigdy z niej nie skorzystali - stoi sobie i myszy by się w niej zalęgły, gdyby nie piętnaście kotów w gospodarstwie (a koty faktycznie ma dorodne - zwłaszcza wielkiego, czarno - białego kocura...). 
Ci państwo są oczywiście skazani na ekonomiczną zagładę - o tyle ich to już powoli przestaje obchodzić, że wiek emerytalny mają, planują w ciągu roku sprzedać swoje gospodarstwo (ale to sadownicza okolica, ceny ziemi są tam zupełnie inne niż u nas - trudno zatem byłoby tę ofertę uznać za "okazję" - tak tylko wyjaśniam...) i przeprowadzić się gdzieś, gdzie będą mieli święty spokój. 
Skazani są na ekonomiczną zagładę o tyle, że ich sposób produkcji, dający w rzeczy samej produkt wysokiej jakości, jest po prostu dużo gorzej skalowalny od działań Radka: gdyby chcieli zwiększać produkcję zamiast ją zmniejszać, musieliby zatrudniać ludzi - a praca ludzi kosztuje więcej niż praca maszyn (lubo pani opowiadała, że w czasach świetności doili we dwoje TRZY razy dziennie 22 krowy - ręcznie!). Ma to sens, dopóki pracuje się samemu - przesadnie swojej pracy nie ceniąc. 
Oczywiście, jako niepoprawny "prepers" mogę zadać pytanie, czy ta kalkulacja utrzyma się, jeśli cena energii napędzającej maszyny i potrzebnej do tego, aby te maszyny wyprodukować - jeszcze wzrośnie..? To jest jednak perspektywa, którą (wciąż!) liczyć należy na dziesięciolecia - więc naszych sympatycznych gospodarzy, jako żywo, z czysto biologicznych powodów, obchodzić już nie może... 
Obchodzić za to powinna i to nader żywo - Państwa, moich Wiernych Czytelników. Niejeden z Państwa bowiem robi to mniej - więcej, co owi gospodarze: usiłuje wytworzyć produkt indywidualny, rzemieślniczy, nie do kupienia w ośrodku kultowym bliźniaczych bóstw Mamony i Tandety, zwanym popularnie "Pierdonką". 
Państwo macie nad nimi tę przewagę, że przynajmniej próbujecie marketingować i sprzedawać swoje indywidualne, rzemieślnicze produkty po cenach, na które niewątpliwie zasługują - ale które to ceny są nieosiągalne w ośrodku kultowym bliźniaczych bóstw Mamony i Tandety, popularnie zwanym "Pierdonką". Nasi gospodarze odstawiają swoje rzemieślnicze, indywidualnie wyprodukowane, od wypieszczonych krów pochodzące mleko po prostu - do mleczarni. Gdzie miesza się je z gorszymi jakościowo produktami zautomatyzowanych farm. Zamiast na miejscu przerobić na masło, sery, śmietanę, itd. (co, nota bene, JESZCZE zwiększyłoby konieczny nakład ręcznej pracy...). 
Popularne wyjaśnienie powodu, dla którego tak trudno jest sprzedać indywidualnie, ręcznie udojone mleko od szczęśliwej krowy po cenie, na którą zasługuje, to "ubóstwo" społeczeństwa. Zauważcie jednak, że to wytłumaczenie nijak się ma do historycznych faktów. W czasach, gdy nasi gospodarze doili ręcznie trzy razy dziennie 22 krowy (produkując ZNACZNIE więcej mleka niż obecnie, gdy krów zostało im trzy...) - realna cena, jaką uzyskiwali za swój produkt była JESZCZE NIŻSZA niż obecnie. Bo generalnie wszyscy wówczas byliśmy biedni (nie licząc tych z Państwa, których nie było jeszcze na świecie, ma się rozumieć...). 
Tak więc historyczne fakty są takie, że społeczeństwo nasze w ciągu ostatnich 25 lat znacząco się wzbogaciło - a mimo to, popyt na indywidualnie wyprodukowane, "rzemieślnicze" produkty - spada. Jako niepoprawny "prepers" mogę się z tym nie zgadzać. Ale byłbym zwykłym idiotą, a nie "prepersem" (nawet niepoprawnym!), gdybym widząc taką kolejność zdarzeń - nie miał wątpliwości i nie zadawał pytań. 
Czy aby przypadkiem nie jest tak, że nasze społeczeństwo w ciągu ostatnich 25 lat wzbogaciło się tak znacząco - DZIĘKI temu, że ma teraz do dyspozycji ośrodki kultowe bliźniaczych bóstw Mamony i Tandety (nie tylko spod znaku "Pierdonki"...), pozwalające mu zaspokoić podstawowe potrzeby bytowe za ułamek tej pracy, którą trzeba było w tym samym celu wydatkować jeszcze ćwierć wieku temu..? 
Czy aby przypadkiem oczekiwanie iż społeczeństwo wzbogacone w ten sposób odwróci się kiedyś od Mamony i Tandety i zacznie poszukiwać innego boga - nie jest aby nadzieją na wyrost..? 
I czy wreszcie przypadkiem nie mają racji JEDNAK entuzjaści i zwolennicy postępu..? Ostatecznie, taka technologia jak domowe drukarki 3D, wykorzystujące sztucznie wyhodowane komórki, może w przyszłości pogodzić automatyzację z indywidualizmem. Grzebiąc już nie tylko nas, usiłujących funkcjonować w tak archaiczny, wsteczny sposób, ale i zautomatyzowane farmy oraz "Pierdonkę" - a to dlatego, że włożywszy w taką drukarkę odpowiedni "toner" każda gospodyni domowa będzie mogła dowolnie modyfikować program, wedle którego urządzenie wyprodukuje jej takie gotowe danie, na jakie tylko fantazji jej wystarczy..? 
Ba! Nic mi nie wiadomo, aby jakieś prawo natury miało zakazywać tworzenia - taką metodą lub inną - także indywidualnie zaprojektowanych organizmów żywych. Gatunków już istniejących (przez co praca jakiegokolwiek hodowcy straci sens - skoro będzie można sobie zaprojektować czempiona..?) - ale też całkiem nowych, wyłącznie z fantazji twórcy zrodzonych..?  
Oczywiście, jeśli nawet doczekam tych czasów, to będzie mnie to akurat tyle obchodziło, co wczoraj spotkanych, sympatycznych gospodarzy Radkowe plany inwestycyjne - bo będę już tak stary, że i tak ani na tym nie stracę, ani nie zyskam...

autor: Boska Wola

Brak komentarzy: