czwartek, 6 lutego 2014

Macierz transportu

Wykładowca metod matematycznych opowiedział nam – być może niepotrzebnie – historię pewnego urzędnika brytyjskiego, który zniecierpliwiony rosnącymi kosztami konwojów do Murmańska i nieracjonalnością przewozów opracował w 1941 roku pewien model zarządzania transportem, który dopracowany przez L. Kantorowicza służy do dziś w logistyce i ekonometrii pod nazwą macierzy transportu. O ile pamiętam urzędnik ten nazywał się Hitchcock.

Nie byłam w stanie znaleźć potwierdzenia dla tej historii, choć oczywiście umiem posługiwać się macierzą transportu. Możliwe, że jej opowiadanie miało wyłącznie na celu podtrzymywanie morale studentów, wyrabianie w nich przeświadczenia, że każdy ich dobry pomysł zostanie kiedyś należycie doceniony,że noszą buławę w plecaku.

Oto drobny urzędnik, bez formalnego wykształcenia potrafił zainteresować swoją koncepcją najwyższe gremia decyzyjne i to w czasie wojny. To lepsze niż historia Banacha , który w 1920 (nie mając dyplomu ukończenia studiów) doktoryzował się we Lwowie na podstawie rozprawy: Sur les opérations dans les ensembles abstraits et leur application aux équations intégrales oraz Einsteina, który startował, ze swoją teorią względności, jako nikomu nie znany urzędnik patentowy. Obecnie nie mieliby szans.

Z doświadczenia wiemy jak trudno jest skłonić zwykłego nauczyciela do zaakceptowania innej, niż jego własna, metody rozwiązywania zadań. Na ogół nauczyciel nie chce takich pomysłów słuchać i nie stara się zrozumieć. Nie popełniałam w szkole tego błędu. Prowadziłam rejestr nowatorskich metod rozwiązywania zadań przez moich uczniów i powoływałam się na ich nazwisko gdy proponowałam ich rozwiązanie następnej klasie. Niektóre z tych rozwiązań, szczególnie w dziedzinie rachunku prawdopodobieństwa i kombinatoryki, były wręcz genialne w swojej prostocie i elegancji. Korzystam z nich do dziś. Co ciekawe - były one najczęściej dziełem notorycznych leniuchów. Jak twierdzą niektórzy, gdyby nie lenistwo do dziś siedzielibyśmy w jaskiniach.




Pewien znajomy młody matematyk nie może obecnie obronić pracy doktorskiej. Każdy z potencjalnych promotorów oczekuje pracy w zespole realizującym jego ( promotora ) koncepcje i otwarcie mówi, że nie będzie się zagłębiał w rozważania doktoranta. . Czy to nazwiemy feudalizmem w nauce czy naturalną ludzką skłonnością – efekt jest ten sam. Młody matematyk, jak każdy wynalazca jest osamotniony i bezradny. Informatyka jest chyba obecnie jedyną dziedziną, w której zatrudnia się na wysokich stanowiskach genialne dzieciaki bez formalnego wykształcenia ( znam takiego jednego dzieciaka, zarabia więcej niż premier).

Ale nie tylko o feudalizmie w nauce lecz o zarządzaniu państwem chciałam mówić. Jeden z komentatorów napisał, że urzędnik „nie jest do myślenia lecz do realizowania cudzych wytycznych”. Przeczy temu historia twórcy macierzy transportu. Historia złamania szyfru Enigmy też świadczy o tym, że w owych czasach istniały mechanizmy dopuszczania do głosu ludzi mądrych, choć nie koniecznie dyplomowanych i ustosunkowanych. Bardzo wątpię czy młodzi matematycy : Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski, którzy złamali szyfr Enigmy mieliby dziś szanse wykorzystać swoje prace.

Choć nie twierdzę ( jak Lenin ) ,że kucharka może rządzić państwem, jednak w kuchni jest niezastąpiona. Nie jest dobrze gdy musi wyłącznie wykonywać polecenia menadżera, który nigdy nie miał w ręku chochli. Tymczasem różnymi strategicznymi resortami w naszym kraju ( na przykład energetyką) zarządzają historycy i inni humaniści (z przewagą - jak sam premier historyków) Nie są oni również samoukami w swej dziedzinie. Jedyny ich motyw to parcie na zaszczyty i honoraria. Jednocześnie są tak głupi, że nie chcą korzystać z porad mądrych ludzi. Nie chcą skorzystać na cudzym pomyśle, nie chcą go nawet zawłaszczyć.

Inaczej mówiąc- nie ma mechanizmu, który pozwoliłby debiutantce, nawet najlepiej tańczącej zastąpić primadonnę, która ledwie łazi. Wbrew równościowym teoriom i zasadom nie ma mechanizmu krążenia elit.

Łatwo sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak jest. Fabrykant decydował się wdrożyć wynalazek nikomu nie znanego geniusza w oczekiwaniu zysków- a nie dla filantropii. Dyrektor teatru pozwalał zatańczyć debiutantce dla powodzenia spektaklu. Kochance wolał kupić pierścionek niż wypłacać jej rolą. Te relacje zmieniły się. Prawdziwe pieniądze zarabia się na ustawionych, ekspertyzach, na zamówieniach rządowych, na szwindlach, na przejmowaniu cudzych nieruchomości, na radach nadzorczych a nawet ( relatywnie mniejsze) w Parlamencie Europejskim.

W nauce też nie ma motywacji do ryzyka jakim jest przyjęcie nowatorskich koncepcji. O wiele bardziej opłaca się zdobyć grant i spokojnie kontynuować publikowanie metodą „ wytnij wklej” swoich starych prac, niż ryzykować tworzenie zespołu, lansowanie niesprawdzonych odkryć, a nawet przejmowanie cudzych pomysłów. Nawet grant na „ materiał ludzki” można rozdzielić wśród swoich. Tort został podzielony.

Nic dziwnego, że jak mawiano w 68 roku- urzędnik jest do urzędolenia, nie do myślenia, student- do uczenia się zamiast myślenia, literaci do pióra, a papier, którego stale brakowało do d...

I faktycznie był nie najlepszy.

autor: Iza

Brak komentarzy: