niedziela, 1 grudnia 2013

Efekt odwrócenia


Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że skutkiem nachalnego promowania "europejskości" może być jedynie zjawisko całkiem przeciwne zamierzeniom władz.
Przy okazji niedawnych obchodów Święta Niepodległości oraz Marszu Niepodległości głośno się zrobiło, zwłaszcza w okolicy ulicy Czerskiej w Warszawie, o tych nieszczęsnych istotach człekopodobnych, które głośno wyrażają swoją stanowczą i niezłomną wolę przyjęcia jak najszybciej poddaństwa nowego Imperium Europejskiego i zapomnienia o tej obmierzłej, zaściankowej, wstecznej polskości...
Żal dupę ściska takie bzdury słuchać czy czytać (o czym skądinąd już pisałem) - ale też: nie ma się czym przejmować! Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że skutkiem nachalnego promowania "europejskości" może być jedynie zjawisko całkiem przeciwne zamierzeniom władz. Zbroić się zatem należy raczej (zarówno intelektualnie, jak i całkiem materialnie, bo niezła może z tego wyniknąć rozróba!) w przewidywaniu rychłego wybuchu w całej Europie dzikiego nacjonalizmu w stylu lat 30-tych ubiegłego wieku. 
Dowód? A proszę bardzo: 

Podobnie potraktowanych "tablic dziękczynnych" ku czci Przenajświętszej Unii Europejskiej, która coś tam zafundowała czy skredytowała widziałem już wiele. Tę mam po prostu najbliżej. 
Ale czego się spodziewali pomysłodawcy stawiania ich na każdym skrzyżowaniu - Dalibóg, nie pojmuję..? To prawie tak samo jak w 1953 roku. W każdej gazecie na pierwszej stronie był portret Stalina. A że papieru toaletowego władza ludowa wyprodukować nie umiała i gazet, po ewentualnym przeczytaniu używano wtórnie w celach higienicznych, to - posypały się procesy o znieważenie wodza... 
Efekt odwrócenia jest zjawiskiem uniwersalnym i nieuniknionym. Co prawda, doświadczenia wieku XX dowodzą, że przy odpowiednio wielkim natężeniu propagandy część ludności doznaje wcale trwałego pomieszania zmysłów (czyżby był to jeden ze skutków deprywacji sensorycznej wynikłej z nadmiaru monotonnych, powtarzalnych bodźców tego samego rodzaju..?) i zaczyna naprawdę wierzyć w to, co gazety, radio czy telewizja opowiadają - ale, na całe szczęście, większość żyjących Polaków jest wciąż w miarę odporna na taki rodzaj nachalnej propagandy - i swoje wie..! 
Efekt odwrócenia działa w najlepsze także w materii śmieciowej, którą też już na tym blogu podnosiłem. Państwo z naiwnym optymizmem zachwycacie się, jaki to tani jest teraz wywóz śmieci i jak łatwo dostępny. A ja Wam powtarzam, że i co z tego..? Co z tego, skoro ów wywóz jest u nas na wsi raz na dwa tygodnie (a pewnych kategorii śmieci po prostu nie da się składować przy domu tak długo...) - albo i rzadziej. I mogę Wam skutki tego stanu rzeczy udokumentować. Proszę bardzo:


Owszem i na ten zarzut słyszałem już odpowiedź. Podobno każdy może w każdej chwili zadzwonić do wybranej przez gminę firmy śmieciowej i zażądać, żeby przyjechali i śmieci zabrali. I to, rzekomo, w ramach swojego stałego, miesięcznego abonamentu. 
Co ja na to..? Ja na to: nie wierzę! NIKT nie będzie zapieprzał nastu kilometrów samochodem po to, żeby od kogoś gabaryty czy inne śmieci odebrać za 7 zeta miesięcznie. No way. To po prostu kupy się nie trzyma. Jeśli nawet tak gdzieś jest w umowie - to się ta umowa skończy momentalnie w chwili, gdy tylko ktoś spróbuje ją w tym punkcie zacząć wykonywać. Dokładnie tak samo jak moja gwarancja na "Dafika"..! 
Zjawiskiem pokrewnym "efektowi odwrócenia" jest też typowy dla struktur biurokratycznych brak zdolności pohamowania działań raz rozpoczętych, choćby nie miały już one krzty sensu. Dotkliwie doświadczyli tego na sobie mieszkańcy planety Rybicja z "Podróży trzynastej Iljona Tichego", ongiś zagrożonej przez suszę. Powołany w celu zapobieżenia katastrofie urząd melioracji nawadniał ją tak długo, aż cała pokryła się wodą - a i to wcale działania urzędu nie powstrzymało... Szczegóły proszę sobie doczytać u Mistrza Lema. 
Reintrodukcję bobra europejskiego zaczęto w Polsce w roku 1949 - jak można sobie przeczytać w całkiem (jak na polską wersję tego portalu, na ogół dość marną...) kompetentnym haśle Wikipedii
Mamy ZALEDWIE rok 2013, więc 64 lata później - i oto bezimienny kanał odwadniający nieopodal naszej wsi zamieszkuje kilka bobrowych rodzin. Skutki ich działalności robią obecnie niemal za wizytówkę Boskiej Woli, bo widać je zanim się jeszcze do tej nieszczęsnej, na wstępie pokazanej tablicy dojedzie:

Ktoś przytomny przyciął niedawno gałęzie tych wierzb - bo inaczej, gdy się w końcu zawalą, a musi to nastąpić - zablokowałyby główną drogę dojazdową do wsi:


Tylko na tym odcinku, gdzie do owego bezimiennego kanałku bezpośrednio przylega polna droga narolna, którą mogłem przejechać naszą Wendi, znaleźliśmy dwie tamy: 



Na pewno jest ich więcej, ale w tak paskudną pogodę, nie chciało się nam chodzić i szukać. 
Owszem - ma to swoje dobre strony. Na ten przykład - praktycznie niezależnie od ilości opadów, wody  w brodach na kanałku jest koniom po brzuch: 


Dzięki czemu można ćwiczyć przechodzenie przez wodę w wersji nieco większej niż kałuża.
Dokładnie zresztą w miejscu wyżej pokazanym już w tym roku z Osman Guli i Ostowarem byliśmy - oczywiście nie teraz, a w sierpniu, gdy było zdecydowanie cieplej. 
Nawet miałem podstępny plan tu właśnie część sesji zdjęciowej (do której niestety, koniec końców z winy paskudnej aury nie doszło) odbyć. Bo nie tylko środowisko wodne, więc jakby dla rusałek naturalne - ale i roślinność bogata, a gdzie indziej nie spotykana. Teraz już niewiele z tego widać, bo większość kwiatów dawno zwiędła, ale tuż obok rośnie sobie takie cóś, co nawet nie wiemy, co to dokładnie jest:

Na tym się jednak pozytywy kończą. Już dwa lata temu, po roztopach, owa wspomniana już wyżej narolna droga polna, biegnąca na sporym odcinku wzdłuż kanałku, zapadła się w kilku miejscach. Woda roztopowa wypłukała bobrowe jamy, które były właśnie pod drogą wykopane... 
Gdzie indziej bardziej na podtopienia narzekają, u nas jeszcze się woda z kanałku nie wylała - ale to dlatego, że jest, jako i widać, dość głęboki. Ale - jeszcze kilka tam poniżej, a i do tego pewnie dojdzie. 
Zachodzą też zmiany subtelniejsze. Otóż - z roku na rok nasze konie są coraz dotkliwej zarobaczone. Głównie gzem. A i meszek różnych i komarów mimo, że wcale nie więcej opadów niż w poprzednich latach - jakby co roku coraz to więcej. Tej jesieni pierwszy raz mieliśmy prawdziwą plagę kleszczy. O ile wcześniej znajdowałem jednego kleszcza rocznie - to w tym roku nie było tygodnia, żebym jakiegoś ze źrebięcego futra nie wyplątał. Nawet całkiem niedawno, choć przecież jest już dość zimno. 
Mam wrażenie, że robi się po prostu coraz wilgotniej. Naszej trawie to nie pomaga, bo jednak za daleko od owego przez bobry opanowanego kanałku - ale owadom widać już tak! 
Tak sobie skojarzyłem, bo zaraz właśnie idziemy towarzystwo odrobaczać... 
W sumie, gdyby teraz nagle ustała prawna ochrona bobra (którego populacja wzrosła od owego 1949 roku mniej - więcej tysiąckrotnie...), należałoby się spodziewać spontanicznego, bobrowego holocaustu w wykonaniu wkurzonej na bobry ludności miast i wsi. Dla bobra zatem, cała ta biurokratyczna opieka kończy się tym samym, czym dla Jewrosojuza dekorowanie polskich skrzyżowań tablicami dziękczynnymi: efektem odwrócenia...

autor: Boska Wola

Brak komentarzy: