piątek, 11 października 2013

Planowanie człowieka


„Nasze plany i nadzieje coś niweczy raz po raz”
Człowiek lubi planować. Planuje praktycznie wszystko, dlaczego więc nie miałby planować... człowieka. Niemożliwe, powie ktoś, człowieka nie da się zaplanować, człowiek rodzi się taki, jaki się rodzi i nic nie można na to poradzić. Niby racja, ale inżynieria genetyczna.

Zostawmy na boku nieludzkie eksperymenty doktora Franka Sztajna, załóżmy, że zagrożenie strasznymi karami prawa narodowego i międzynarodowego jest skutecznym zabezpieczeniem przed takimi próbami. Czy teraz możemy ze spokojem stwierdzić, że człowieka nie da się zaplanować? W zasadzie, pod względem genetyki, biologii można śmiało stwierdzić, że [czy tylko na razie?] człowieka nie da się zaplanować.

Mimo, iż człowieka nie da się zaplanować, człowiek usilnie próbuje zaplanować człowieka. Przypuśćmy, że ma się narodzić nowy człowiek. Takie niemowlę, zanim się urodzi, już ma plan, a dokładniej nie ono, tylko ludzie, którzy go przyjmują na świat. Nie jest to może plan szczegółowy, zawiera tylko pozycje obowiązkowe: szkoła podstawowa, szkoła niższa, szkoła wyższa, praca, emerytura, śmierć. Nie ma o co kruszyć kopii, przecież takie są naturalne koleje losu, powie ktoś i będzie miał rację, czemu więc się czepiam i wymyślam problemy. Wszystko jest piękne i słuszne, dopóki nie pojawi się ktoś, o kim z góry wiadomo, że tego planu nie będzie w stanie wykonać, na przykład dziecko, u którego wykryto prawdopodobieństwo choroby Downa. Pozostaje ułożyć dla niego nowy plan albo zabić, zanim przestanie się mieścić w ogólnym, uniwersalnym planie. Zabicie łatwo dostosować do planu podstawowego, ot choćby „przerywając ciążę”, układanie nowego planu wiąże się natomiast z wywróceniem do góry nogami kilku innych planów i nawet jeśli rodzice gotowi są na zmianę planów własnych, to nie tylko ich plany muszą zostać przebudowane, bo koszty opieki nad takimi dziećmi (i dorosłymi) ponosi przecież cały NFZ. Konieczność realizacji uniwersalnego planu wymaga więc, iżby wywierać taką presję na rodziców i lekarzy, aby za obywatelski obowiązek poczytywali sobie niedopuszczenie do jakichkolwiek zakłóceń planu.

Planowanie człowieka nie kończy się jednak w momencie narodzin. Zdarzają się przypadki, inne zostawiam na boku, kiedy rodzice planują swoje dziecko bardziej szczegółowo. Planują przedszkole, szkołę i uniwersytet, być może nawet zapisują je na tenże uniwersytet zanim dziecko się narodzi. Dziecko ma więc gotowy plan i wystarczy, że będzie go realizować, i jeśli nie jest szczęśliwe, to rodzice mają satysfakcję z dobrze zaplanowanego dziecka, a że coś nie wyszło, to już wina tego wstrętnego bachora, który tak wspaniałego planu nie potrafił wykonać. Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, ale owi wymyśleni przeze mnie, hipotetyczni rodzice najpierw zaplanowali człowieka, nic nie wiedząc o jego zdolnościach, a następnie próbowali tego człowieka dopasować do przyjętego z góry planu.

Inni hipotetyczni, wymyśleni przeze mnie rodzice nie mają żadnego planu na swoje dziecko i tu z pomocą przychodzi państwo, które ma w ministerstwach gotowe plany. Wystarczy posłać pociechę do szkoły, a minister edukacji już go do ministerialnego planu dopasuje. Jest to, podobnie jak poprzednio, zaplanowany bez znajomości konkretnego człowieka wzorzec, zgodnie z planem ministra, nadal bez rozeznania co do zdolności konkretnego człowieka. Przecież łatwiej każdego człowieka pasować do jednego planu, niż układać plan dla każdego człowieka indywidualnie, nawet nasza rozrośnięta biurokracja nie dałaby sobie z tym rady. Wprowadza się jedynie korekty w zależności od planowanej ścieżki rozwoju. Jeśli państwo stawia na przemysł chemiczny, wówczas uczniowie mają więcej godzin chemii, a jeśli ktoś nie ma zdolności w tym kierunku, czyli nie pasuje do planu, wówczas sam jest sobie winien, bo wszystkie zaplanowane dla wioślarzy miejsca na galerze są już zajęte. Być może, próbując sprostać wymaganiom planu, zacznie zajmować się chemią, a ponieważ nie ma zdolności, ginąc w wybuchu w laboratorium uratuje plan, bo śmierć, jak już wspomniałem, łatwo do planu dopasować, natomiast „bezrobotny wioślarz” to tylko obciążenie dla planu budżetowego.

Właściwie, to czas już kończyć, ale poprzedni akapit zmusza mnie do zajęcia się jeszcze jednym planem. Poruszając kwestię planowania przez państwo, nie mogę nie odnieść się do liberalizmu i wolnego rynku, który jest niejako w opozycji do socjalizmu, etatyzmu, czy jakkolwiek to nazwać. Nie wnikając w szczegóły różnic między tymi systemami, chcę tylko zaznaczyć, że wolny rynek też jest pewnym planem, jest zaplanowanym z góry zbiorem prawideł, do których człowiek ma się dostosować, aby osiągnąć dobrobyt. Najpierw jest plan dobrobytu, czyli obfitość dóbr i plan jest w tej kwestii identyczny z planem socjalistycznym. Potem plan wolnej konkurencji, a dopiero na końcu plan konkurującego o ograniczoną ilość dóbr człowieka, czyli to człowiek ma się dopasować do planu dobrobytu.
Socjalizm jest dostosowywaniem człowieka do odgórnego planu. Ktoś może się łudzić, że liberalizm jest dostosowywaniem planu do konkretnego człowieka, ale, jak to pokazałem na przykładzie choroby zwanej zespołem Downa, czasem dostosowanie planu do konkretnego człowieka wymaga korekty kilku innych planów, a w nadrzędnym, wspólnym dla liberalizmu i socjalizmu, planie zwiększania ilości przedmiotów opieka nad takim człowiekiem generuje tylko koszty, czyli opóźnia osiągnięcie powszechnej szczęśliwości.
„Nasze plany i nadzieje coś niweczy raz po raz”

autor: Ywzan Zeb

Brak komentarzy: