sobota, 9 maja 2015

Praca jest celem twojego życia – twierdzą krwiopijcy




 
Za komuny komisarze, politrucy i reszta tym podobnej swołoczy, lubiła prezentować taki "chitry" dowcip: Jak myślicie towarzysze, Pan Bóg stworzył mężczyznę do pracy, czy do przyjemności? Zazwyczaj po dłuższej chwili odpowiadał wesołek Kowalski, którego zawsze można znaleźć w każdym gronie: - Oczywiście, dla przyjemności, by radować się życiem!
Odpowiedź była niestety druzgocząca: - Mylicie się Kowalski, niestety do pracy. Jak by dobry Bóg chciał, byś był dla przyjemności, to byś miał dziesięć penisów i jeden palec. Ale macie dziesięć palców i tylko jednego penisa. Powszechne: ha, ha, ha...
Dowcip marny, ale miał do głowy wbijać, że w komunizmie liczy się tylko praca. Odpoczynki i rozrywki to imperialistyczna dekadencja. Nie mówili tego wprawdzie publicznie, ale przyświecała im tylko jedna idea, wykuta w żelazie na bramie w Auschwitz – "Arbeit macht frei".
Tak oto, w komunizmie szło się do raju, w bliżej nieokreślonej perspektywie, poprzez ciężką niewolniczą wprost pracę. Co więcej – nie pracujący był elementem wybitnie podejrzanym.
- Darmozjad, bikiniarz i kryminalista – mówiono zazwyczaj.

A czy w kapitalizmie było lepiej? W żadnym wypadku, ale...

Australia była pierwszym państwem, gdzie w XIX wieku wprowadzono ośmiogodzinny dzień pracy. To naprawdę pierwszy potężny przełom w relacjach pomiędzy pracodawcą i pracobiorcą. Ale tak naprawdę, dopiero pierwszy krok.
Europa i Ameryka zatrzęsły się w posadach na taki bluźnierczy australijski pomysł.
- To zahamuje postęp! – wrzeszczeli tak zwani burżuje.
- Ludzie będą umierać z powodu wolnego czasu! Upiją się na śmierć i umrą z nudów! – wtórowali im, jak zwykle usłużni naukowcy i autorytety.

Po tysiącleciach niewolnictwa, poddaństwa i pańszczyzny, było kompletnie niezrozumiałe, że nie tylko klasa próżniacza, ale zwykły lud, może mieć wolny czas, rozrywki i zajęcia nie związane z pracą. To się w głowach nie mieściło. Nawet tych najbardziej światłych.

Gdy potem nastali dobrzy znani mądrale – Marks, Engels, czy Lenin; sami zresztą dobrze wypasieni kapitaliści, to w swych wspaniałych dziełach, nie zachęcali, by ulżyć biednemu człowiekowi, tylko, żeby odebrać wściekłym krwiopijcom – kapitalistom i wszystkich zmusić do jednakowej, ciężkiej pracy.
Oczywiście, nie, żeby jutro było nam lepiej, tylko dla raju w przyszłości.
To znowu taki "chitry", jak to oni lubili mówić, zabieg: - raj, to my, przywódcy, urządzimy sobie zaraz, a wy, reszta, urządzicie raj dla waszych wnuków, albo precyzyjniej – dla wnuków, waszych wnuków.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych, gdy komunizm na świecie ledwo się słaniał, tak, jak w Polsce, pracowało się na tydzień 48 godzin. Każdego dnia, łącznie z sobotami 8 godzin. Wolne były tylko niedziele. Choć nie zawsze, bo komuna kochała urządzać w niedziele tak zwane czyny społeczne.
W tym samym czasie, w kapitalistycznej, a jakże, Francji (choć z poważnym pierdolcem na punkcie komunizmu), zaczęto wprowadzać już 36 godzinny tydzień pracy, co mamy do teraz, czyli – od poniedziałku do czwartku po 8 godzin pracy, w piątek tylko pół dnia, czyli 4 godziny, a reszta wolne.
Tak, tak, w komunizmie, aby być dobre 50 lat z tyłu za wrednymi imperialistami, trzeba było tygodniowo pracować 12 godzin więcej.

W końcu, po siedemdziesięciu latach obietnic tego raju w przyszłości, tego zaharowywania się dla przyszłych pokoleń, to oficjalnie, a nieoficjalnie, dla kawioru, sklepów z a firankami, nomenklatury, tego "zdrowie wasze w usta nasze" (to Wałęsa – przypominam), ludziom, jak to się dzisiaj mówi, łuski w końcu spadły z oczu, rozpieprzyli cały ten komunizm, drani, jak Ceausescu rozwalili na miejscu, szkop Honecker musiał spieprzać ruskim helikopterem z Berlina, co widziałem akurat na własne oczy, by nie spotkał go taki sam los, tylko cholera, u nas, w Polsce, żydy komuchy i żydy solidaruchy zawarły pod okrągłym stołem tajny deal (żydzi nie jako naród, tylko żydzi, jako polska swołocz) i oprawca w czarnych okularach został z honorami pochowany, dożywając w spokoju 90 lat.
I dlatego w mojej ukochanej ojczyźnie, już od tego przełomu w 1989 roku, czyli 25 lat mamy totalny burdel, bo nikt nie może szczerze powiedzieć, czy to już kapitalizm, czy to jeszcze komunizm.


A już najgorzej jest, jeśli chodzi o pracę. Okazuje się, że naprawdę za marne grosze, Polacy pracują najwięcej w całej Europie! Nie dość tego, chyba ze cztery miliony wyjechało w świat, by brać tam pracę, której rozpaskudzony i rozleniwiony "zachód" nie chce wykonywać. Tak jest na prawdę – bądźmy uczciwi w tym względzie.

Popatrzę tutaj choćby na siebie. Inżynier elektronik po polibudzie, by założyć i utrzymać rodzinę poszedł na morze. Początkowo 9 – 6 miesięcy poza domem. A od 30 lat pracujący na zachodzie.
A dlaczego na tym zachodzie z dużą łatwością, ja, czy śp. seawolf zdobyliśmy pracę, a młodsi nasi koledzy nadal nie mają kłopotów i są wprost rozchwytywani. Bo "zachód" już nie chce pływać. Bo to samo ma na miejscu, koło domu. Bo chce być zdrowym i nie umierać młodo, jak nasz niezapomniany kolega seawolf.
Początkowo byłem tanią siła roboczą, za komuny i na początku transformacji.
Dopiero po wstąpieniu do Unii, czyli od 10 lat, zacząłem być traktowany, jak równoprawny obywatel świata. Czyli dopiero wtedy dopadł mnie w pracy kapitalizm. A, żeby było jeszcze lepiej, to ten najbardziej ludzki – skandynawski (choć jak to już jest od XIX wieku, najprzyjaźniejszy jest australijski).
Proszę tu nie zazdrościć, bo praca faktycznie jest niesłychanie ciężka, szczególnie we flocie offshore.
Pracuje się tak: jest to system "one on – one off". Co oznacza, że pracuję cztery, albo pięć, albo sześć tygodni na statku albo w stoczni, a następnie mam tyle samo – cztery, pięć, albo sześć tygodni wolnego w domu. Pracuje się bez ustanku siedem dni w tygodniu, na, powiedzmy statkach typu shuttle tanker 10 godzin dziennie, a na wiertniczych, czy sejsmicznych,12 godzin. Czyli w tygodniu od 56 godzin do 84 godzin. Co biorąc pod uwagę system 1 : 1, realnie wynosi 35 do 42 godzin tygodniowo pracy, przez cały rok. Te wyższe godziny rekompensowane są wyższymi zarobkami.
To jeszcze mało – Norwegowie już przeszli (pod swoją banderą), a Anglicy i Duńczycy zaczynają przechodzić na system "one on – two off", 1 : 2. Powiedzmy, cztery tygodnie pracy i osiem tygodni odpoczynku. Niestety, nie jestem Norwegiem pod norweską banderą. Ale te decyzje norweskiego ministerstwa pracy i ministerstwa zdrowia wytyczają światowy trend.
Muszę tu jednak uczciwie zaznaczyć, że piszę tutaj o wyjątkowo szkodliwych warunkach pracy.

**********

Czy wiecie szanowni Państwo kto to taki – Carlos Slim Helu? Oczywiście, że wiecie. To przecież słynny Meksykanin, najbogatszy człowiek świata, no nie w tym roku, bo stracił ten przywilej na rzecz Billa Gatesa, ale był najbogatszym w 2013 i praktycznie od 2008 Carlos Slim, Bill Gates i Warren Buffett są po kolei najbogatszymi.
Jaki bogaty? Wartość majątku – 72 miliardy USD. Według Forbesa 12 najpotężniejszy człowiek świata. Właściciel rozlicznych firm i przedsięwzięć na całym świecie, lecz głównie znany jako zawiadujący całymi sieciami komórkowymi w Ameryce Łacińskiej i Południowej (choć w USA też ma udziały i nawet posiada duńską KPM).

Po co ja tutaj, pisząc o ludzkiej pracy wspominam tego kapitalistycznego krwiopijcę?
Nie bez powodu. On i Bill Gates – najbogatsi, są jednocześnie największymi filantropami, starającymi się teraz, już po zdobyciu swoich miliardów, ulżyć doli wszystkim ludziom na całym świecie. Dosłownie wszystkim – bez wyjątku.
Kto wie, czy pomysł Carlosa Slima, który poniżej opiszę, nie będzie takim przełomem w pracy ludzkości, jak ten pochodzący z XIX Australii?

Otóż Carlos Slim wymyślił sobie tak i zaraz zaczął to wprowadzać w życie.

[...]
Miliarder Carlos Slim Helu, meksykański magnat telekomunikacyjny podczas biznesowej konferencji w paragwajskim Asuncion przypomniał o idei, o której wspominał już przed dwoma laty - zakładającej wydłużenie dnia pracy do 11 godzin, przy jednoczesnym skróceniu tygodnia pracy do 3 dni.
- Pracując trzy dni w tygodniu, mielibyśmy więcej czasu na odpoczynek, na podnoszenie jakości życia - mówił przedsiębiorca, cytowany przez „Financial Timesa”.
Według Slima podzielenie pracy na trzy dni w tygodniu byłoby bardziej efektywne, a cztery dni wolnego, które dzięki temu uzyskaliby pracownicy, zmusiłoby ich do szukania nowych aktywności. W ten sposób doprowadziłoby do pobudzenia kreatywności.
Według miliardera podniesieniu powinien natomiast ulec wiek emerytalny. Meksykanin twierdzi, że w czasach, gdy żyjemy po 85-90 lat, a praca w przypadku większości pracowników nie jest tak wymagająca fizycznie jak dawniej, powinniśmy pracować dłużej - do 70-75 roku życia. Sam Slim ma już 74 lata.
Jak informuje „FT”, niektóre z przedstawianych koncepcji Slim stara się wdrażać w swoich firmach. W meksykańskim Telmeksie wdrożył system, zgodnie z którym osoby pracujące na zbiorowej umowie, które dołączyły do przedsiębiorstwa jeszcze jako nastolatkowie, po przekroczeniu 50 roku życia mogą kontynuować pracę w trybie 4-dniowego tygodnia pracy - przy zachowaniu 100 proc. wynagrodzeń. [...]
http://kariera.forbes.pl/carlos-slim-helu-proponuje-3-dniowy-tydzien-pracy,artykuly,180179,1,1.html

Możliwość skrócenia tygodnia pracy - z obecnych 40 do 30-35 godzin - rozważa się od wielu lat i w wielu konfiguracjach. Kilka miesięcy temu na pomysł ograniczenia dnia pracy do 6 godzin wpadli Szwedzi, którzy na grupie urzędników z Goeteborga zamierzają sprawdzić, jakie skutki, dla zdrowia i efektywności zawodowej, może przynieść taka zmiana. W Australii z kolei od jakiegoś czasu testuje się model pracy w 4-dniowym trybie - po 9 i pół godziny dziennie. Podobne próby skracania tygodnia pracy podejmuje się również w niektórych amerykańskich stanach, np. w Utah czy na Hawajach.
***************
Zaraz ktoś się może mocno zdenerwować i ryknąć: - O czym q...a ten palant mówi!!! Nie ma pracy, 13% bezrobocie, połowa zatrudniona na umowach śmieciowych, bez emerytury i opieki zdrowotnej, a on tu pieprzy o trzydniowym tygodniu pracy!!!
Spokojnie proszę.
To nie ja jestem winien, że przez 25 lat dajemy się robić w bambuko i nie zadbaliśmy o należyty standard pracy, koncentrując się tylko na poprawie standardu życia, kupując stukaną brykę w Niemczech (BMW – a jakże!), łojąc się wyjątkowo tanim alkoholem, otaczając się gadżetami za 1 zł, po podpisaniu cyrografu z niemieckimi, czy francuskimi złodziejami od telefonów komórkowych na dwa lata. Do tego jeszcze tylko płaski TV z TVNem i Polsatem i imprezka z takimi samymi przyjaciółmi.
Ale żeby mieć tylko taką namiastkę, głównie z second handu, musimy zapieprzać, dobrze jak tylko 70 godzin tygodniowo – dwa razy tyle, co taki Niemiec.
Czy wiecie, że tylko Cypr i Grecja, gdzie kryzys niemalże nie rozwalił państw. nas wyprzedzają, jako jedyne w Europie, w krótkoterminowych kredytach konsumpcyjnych? Czyli w pożyczkach na życie. Potem to trzeba odrobić. Oczywiście.
Przez 25 lat niby niepodległości, nikt, dosłownie nikt, nie pomyślał i co więcej, nie zadziałał, żeby polepszyć standard życia i pracy obywateli.
Biedny, otumaniony naród cieszy się – myśli, że jest lepiej. Bo nie wie, jak na prawdę jest na świecie.
Cieszą się bidulki, że autostrady się buduje, że Euro w Polsce i jakie stadiony.
Ta, częściowo zbędna infrastruktura, jak te niebotycznie drogie stadiony, czy tuskowe Orliki, zamiast obiadu dla każdego głodującego dziecka (światowy wstyd !!!), które taką dumą napawają posła Niesiołowskiego, czy panią Kidawę – Błońską, powstały z idiotycznego i korupcyjnego trwonienia pieniędzy danych przez Unię Europejską. Danych, ale czego nikt nie mówi, które kiedyś trzeba będzie zwrócić.
Tak, tak... w Polsce się polepsza. W każdej rodzinie i w każdym domu.
No... może nie w każdym, ale na pewno u państwa Kulczyków, Solorzy, Kwaśniewskich, czy Sikorskich.
************
Jeszcze raz na koniec; - świat i to nie ten z czołówki, tylko nawet "biedny" Meksyk, myśli już poważnie o trzy-dniowym tygodniu pracy przy zachowaniu pełnej pensji.
A ty Polaku – ile jeszcze zamierzasz jeszcze harać świątek, piątek i niedziela, za nędzne grosze???



.
It's A Hard Life...

Brak komentarzy: